Upiór Kissingera zabija nasz świat

Właśnie się wydarzyły prawie w jednej chwili dwie zupełnie niezwiązane rzeczy. Ale pomiędzy tymi wydarzeniami jest jakieś magiczne połączenie, taki rytm, płynność słów, jak w dobrej poezji. 

Otóż w wieku 100 lat zmarł niejaki Henry Kissinger i prawie w tym samym czasie w Tunelu Północnomujskim, w Rosji spłonął pociąg. Dwie rzeczy, na dwóch końcach świata, jedno to zgon człowieka w wieku, kiedy już się należało tego spodziewać każdego dnia i drugie- zupełnie niespodziewany pożar jakiegoś pociągu. Co niby je miałby łączyć?

Trochę spalę tę zagadkę- otóż wspólnym mianownikiem są relacje w trójkącie USA-Rosja- Chiny. I też ogólny sposób prowadzenia polityki zagranicznej przez USA

Otóż- to własnie Kissinger jest autorem nawet jeśli nie aktualnego kierunku amerykańskiej polityki zagranicznej, to już w całości jej stylu.

Jest przede wszystkim autorem, i to samodzielnym odejścia od doktryny, nazwijmy to "arsenału demokracji", zasady bezwzględnej pomocy sojusznikom i innym państwom zagrożonym przez wyzysk kolonialny i dyktatury. Oczywiście rzeczywistość amerykańskiej polityki zagranicznej nie wyglądała tak różowo, ale takie były deklarowane cele i mniej-więcej rzeczywistość. Uczciwie (i legalnie) zaangażowano się w obronę Korei, nawet Wietnam to prawie legalna praktyka obrony sojusznika. 

Przynajmniej do czasu. Bo własnie w trakcie wojny wietnamskiej na poważnej scenie się pojawił Kissinger. Najpierw storpedował rozmowy pokojowe, aby jego kolega Nixon mógł kontynuować kampanię wyborczą na platformie zakończenia tej wojny. A potem jak już został doradcą swego kolegi Nixona, a kolega Nixon tracił coraz bardziej kontakt z rzeczywistością na rzecz kontaktu z butelką, to Kissinger serwował coraz ciekawsze pomysły na rozwiązanie tej wojny. Od rozpoczęcia ataków na Laos i Kambodżę do bombardowań Wietnamu Północnego. I co prawda to ostatnie akurat można uznać za konieczne dla zmuszenia komunistów do pokoju, ale przecież sam Kissinger wcześniej ten pokój storpedował. 

Ale nawet jeszcze nie to było prawdziwym problemem. Problemem do dziś, i coraz bardziej, jest to, że Kissinger usunął ideę trzymania się zasad moralnych z polityki zagranicznej USA oraz dał doktrynę używania tej polityki do załatwiania sporów wewnętrznych, efektywnie niszcząc ponadpartyjność w tej kwestii. 

Drobnym przebłyskiem tego wcześniejszego podejścia była pierwsza wojna iracka, gdzie wszystko się odbyło nie tylko legalnie, ale też szybko i skutecznie. Pozostałe wojny i interwencje, z drugą wojną iracką na czele, obywały według schematu Kissingera: uczestniczyć w wewnętrznych gierkach politycznych, a jak potrzeba, to szukać zewnętrznego wroga. I większość rzeczy załatwiać tak, aby nie doprowadziła do żadnego rozstrzygnięcia, bo to by mogło zmienić układ sił na świecie, a tego nie chcemy, bo nic nie chcemy z tym robić. Jedynym celem jest władza, dla siebie, kolegów i sponsorów. I porzucenie stałych zasad i moralności w relacjach dyplomatycznych. 

Od tego czasu nie bardzo było wiadomo czego się w ogóle spodziewać po USA. Ale wszyscy jeszcze chcieli wierzyć w to, że dawne, te "prawdziwe" USA istnieją i zawsze przyjdą z pomocą moralnym i odważnym. 

Ale ich nie ma. Nowe zasady wymyślił właśnie Kissinger i dziś one dominują. Ktoś sobie w USA wymyślił, że zamiast honorować gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy, w 2014 o nich zapomną. Więc od 2022 mamy wojnę na znacznie większą skalę. I waszyngtońscy myśliciele wysrali z głowy koncept, że najlepiej to będzie utrzymać pat. 

Patrząc na historię sukcesów amerykańskiej dyplomacji siłowej pod rządami Kissingera i jego doktryny, to im się oczywiście nie uda. Bo przegrali Wietnam, bez sensu zniszczyli Laos i Kambodżę, zrujnowali Irak i Afganistan, przy okazji doprowadzając do potężnego umocnienia swoich wrogów na całym Bliskim i Środkowym Wschodzie. Jeśli coś przynosi stale i stabilnie te same efekty w ciągu wielu prób przez kilkadziesiąt lat, to chyba możemy zakładać, że i tym razem będzie tak samo. 

Oczywiście jeśli już założymy, że USA nie osiągną spodziewanego efektu, to możemy zadać pytanie jaki ten efekt będzie. Oczywiście pierwszą rzeczą jest fundamentalne niezrozumienie interesów stron- wojna rosyjsko- ukraińska nie jest jakimś tam sporem granicznym. Jest wojną o tożsamość i jej anihilację. Rosja, aby w ogóle pozostać imperium musi zdominować Ukrainę. A że nie są w stanie zdominować Ukraińców, to musza ich po prostu eksterminować. Ukraina i jej ludność walczy o przetrwanie. Ale w drugą stronę to wygląda tak samo. Po przegranej wojnie projekt imperialnej Rosji będzie musiał być zawieszony lub po prostu zamknięty. Co oznacza, że Rosja, z jej imperialną tożsamością musi przestać istnieć. Teoretycznie mogłoby w tych granicach istnieć pokojowe i demokratyczne państwo, ale to nie wygląda na możliwe. A waszyngtońscy spadkobiercy Kissingera sobie wyobrażają, że będzie można taki konflikt jakoś czasowo rozwiązać. No nie. Na terenach zajętych przez Rosję już się odbywa i będzie się odbywać eksterminacja narodu ukraińskiego i każdy kto swoim działaniem czy zaniechaniem się do tego przyczyni mus być postrzegany jako zbrodniarz. 

Oraz ten sposób myślenia przyczynił się do innego, obecnie gigantycznego problemu w USA. Otóż skoro wojna jest tylko przedłużeniem rozgrywek partyjno-politycznych, to również potrzeby zbrojeniowe i doktryna może zostać podporządkowana tym rozgrywkom. Znaczy potencjał przemysłu zbrojeniowego, skala produkcji, zapasy wojskowe, a także zamawiane modele broni i amunicji są pochodną interesów klik partyjnych. Zatrzymajmy się nad tym chwilę. Bo to znaczy, że amerykański budżet wojskowy służy w pierwszej kolejności rozgrywkom partyjnym, a realnym potrzebom dopiero gdzieś daleko. 

Czy to znaczy, że amerykański sprzęt jest zły. Nie, wręcz przeciwnie. Najłatwiejszym sposobem uwalenia konkurencyjnej kliki jest pokazanie, że ich część korupcji nie działa. Więc większość rzeczy działa, zwykle bardzo dobrze. Ale równie dobrym sposobem uwalenia konkurencyjnej kliki jest wprowadzenia takiego chaosu w finansowaniu i zarządzaniu projektem, aby produkcja takiej broni była jak najmniejsza. Oczywistym rozwiązaniem takiego dylematu jest wydawanie jak największych pieniędzy na badania i rozwój, ale bez jasno sprecyzowanej odpowiedzi na pytanie do czego mają właściwie służyć siły zbrojne, to wydawanie sprowadza się do jeszcze większej korupcji klik partyjnych. 

Jak łatwo sprawdzić w podręczniku historii, USA nie prowadziły prawdziwej, symetrycznej wojny przemysłowej od 1945, ewentualnie 1953 roku. Ludzie, którzy tym zarządzali i widzieli skalę wyzwań, potrzemy w zakresie zmiany sposobu myślenia i działania nie żyją od co najmniej 50 lat. Nawet to co mogli przekazać następnemu pokoleniu jest już dawno zapomniane. A jednocześnie dziedzictwo Kissingera jest cały czas żywe. I to nas doprowadziło do dość okrutnego wniosku: co prawda potencjał ekonomiczny, populacji i możliwości rozbudowy przemysłu jest absolutnie wystarczający aby pokonać militarnie na raz Rosję, Chiny, Iran i kogokolwiek kto by się jeszcze przyłączył, przy bierności Europy. Ale chory na kissingerozę system dyplomacji, strategicznego myślenia o polityce zagranicznej i idącego za tym myślenia o siłach zbrojnych i zamówień wojskowych jest tak zepsuty, że może najpierw będą musieli się zderzyć ze ścianą własnej niemocy.

Czego mamy na razie małą próbkę w cieśninie Bab-el-Mandeb (czyli południowego wejścia na Morze Czerwone). Okazało się, że do walki ze sponsorowanymi przez USA pastuchami, którzy sobie sprawili trochę archaicznych rakiet balistycznych i irańskich dronów, to samo USA nie jest w stanie samo wystawić wystarczającej eskorty do konwojów. Ani poważnie podejść do rozwiązania tego konfliktu. Jeśli ktoś nie zauważył w poprzednim zdaniu- tak, to USA wysyłają pieniądze na utrzymanie chyba wszystkich reżimów w Jemenie. Zdaje się, że też płacą somalijskim byłym(?) piratom za siedzenie cicho.  

I tu się znów kłania absolutna nieumiejętność podejmowania decyzji przez amerykańskie elity. Bo to naprawdę nie jest problem tylko obecnej administracji. Kiedy stało się jasne jak USA widzi postępowanie w sprawie tychże piratów i jakimi siłami dysponuje, to Francja natychmiast się z tego pomysłu oficjalnie wypisała. I miejmy nadzieję, że sprawę rozwiążą właściwie. 

A jak to jest właściwie? Cóż, piractwo ma mniej więcej taką samą historię jak handel morski, czyli z grubsza rzecz biorąc od epoki brązu. I wyjścia zawsze były tylko trzy: konwojowanie, opłacanie haraczu dla piratów lub całkowite zniszczenie ich portów i flot, z wiarygodną zapowiedzią powtórzenia tego w sytuacji recydywy. Albo wysokie koszty i chaos w transporcie. 

Z czego oczywiście długoterminowym rozwiązaniem jest jedynie to, ze z wczorajszych pasterzy kóz w sandałach zostaną tylko kozy i sandały. Albo i to nie. Tak sprawę rozwiązał Pompejusz w I w. p.n.e., tak działała Royal Navy w czasach swojej świetności, ba dokładnie to zrobiły USA z piratami berberyjskimi na początku 19 wieku. A następnie, kiedy lokalni władcy próbowali odbudować gospodarkę piracką, to te tereny zostały zajęte przez Francję. 

I w taki sposób jesteśmy dokładnie u końca epoki wolnej żeglugi, kiedy w najważniejszych punktach globu zaczyna się ten sam konflikt co zawsze- piractwo i jakieś odpowiedzi na nie. I jeśli teraz USA nie załatwią sprawy skutecznie, to wkrótce będziemy świadkami ciągłej walki o utrzymanie szlaków handlowych. 

I tak, bardzo okrężną drogą doszliśmy do drugiej sprawy- "tajemniczych" wybuchów na syberyjskich szlakach kolejowych. Konkretnie na BAM, Magistrali Bajkalsko-Amurskiej. To jest linia kolejowa łącząca europejską (i syberyjską) część Rosji z wybrzeżem Pacyfiku. Wcześniejsza Kolej Transsyberyjska biegnie południowym skrajem Bajkału i wzdłuż granicy z Chinami, ta po północnej stronie Bajkału i znacznie dalej od granicy. Ale w obecnej sytuacji ma znaczenie jako połączenie kolejowe z Chinami i możliwość wymiany rosyjsko-chińskiej odpornej na blokadę morską. 

Bo kiedy sprawy zaczną być poważne (raczej "kiedy" niż "czy") i jeśli państwa zachodnie zareagują jak należy, to Chiny mogą być odcięte od handlu morskiego w ciągu dni, przez wspólne działania Singapuru, Japonii i Australii, nawet bez USA. I każda nitka pozwalająca na dostawy żywności, paliw i surowców będzie tym co pozwoli im w ogóle przetrwać. Dziś sprzęt podwójnego przeznaczenia, czysto wojskowy i komponenty jadą na zachód, do Rosji, ale przecież może być i tak, że rosyjskie produkty zbrojeniowe będą jechać do Chin. Albo irańskie. Dopóki istnieją tam linie kolejowe. 

I w tym kontekście możemy powiedzieć, że na jakiś czas, raczej liczony w latach, BAM nie istnieje. Tunel, który spłonął jest najdłuższy (poza metrem) w całej Rosji, jednotorowy i położony w bardzo trudnym klimatycznie i geologicznie miejscu. I można go ominąć stromym i długim objazdem, na którym jest spory wiadukt, na którym także spłonął pociąg z paliwem i może też amunicją. Tak czy inaczej do remontu. 

I niestety, ale całkiem pożyteczny i przyjemny świat globalizacji, skomplikowanego, międzynarodowego podziału pracy, wyrafinowanej infrastruktury to wszystko obsługującej i co za tym wszystkim idzie tanich produktów- zaczyna odchodzić do przeszłości. Na naszych oczach i szybko. 

I wiecie co jest najgorsze? 

Że co prawda wiele procesów związanych z zapaścią klimatyczną i demograficzną jest nie do uniknięcia, to implozja międzynarodowego porządku prawnego, globalnego handlu i infrastruktury jest prostą konsekwencją decyzji podjętych w Waszyngtonie. Którymi steruje duch Kissingera. I to on, obok Obamy jest odpowiedzialny za zbrodnię, czy jeszcze gorzej- głupotę nieudzielenia pomocy Ukrainie w 2014 roku. 

Od Churchilla do Bidena

Winston Churchil skomentował porozumienia monachijskie tak:

Pomiędzy hańbą a wojną, wybrali hańbę. A wojnę będą mieć i tak.  

Dokładnie to samo możemy dziś powiedzieć o honorowaniu przez USA porozumień budapesztańskich. Zdążył je nieco przykryć pył w betoniarce dziejów, ale są jak najbardziej kluczowe dla rozumienia co się dziś dzieje. I co się będzie działo później.

Otóż w roku 1994 trzy państwa- Rosja, UK i USA zagwarantowały Ukrainie niepodległość i integralność terytorialną w zamian za rozbrojenie z broni atomowej i lotnictwa strategicznego. 

Powtórzę jeszcze raz, inaczej. Ukraina oddała bomby atomowe i środki ich przenoszenia za gwarancję, że te trzy państwa użyją całego dostępnego i potrzebnego potencjału w celu zagwarantowania porządku konstytucyjnego jaki się podoba narodowi Ukrainy i panowania nad terytorium w granicach z 1991. I w tym logicznym jest, że skoro Ukraina nie już nie będzie dysponować bronią atomową, to gwarantujące mocarstwa mogą i w razie braku alternatyw powinny jej użyć. 

To jest rzeczywisty zakres pomocy, do którego zobowiązały się USA i UK. 

Następnie nadszedł rok 2014 i oba te kraje udawały, że w ogóle nic takiego nie istniało. Oczywiście  rola USA i osobiście Baraka Obamy była tu dominująca i przeważająca, ale Cameron też miał w tym udział. To były jedne z najbardziej katastrofalnych decyzji w historii obu tych krajów i samo to by gwarantowało obu tym przywódcom poczesne miejsce wśród najgorszych przywódców swoich krajów. Ale oczywiście wiemy, że zarówno Obama jak też Cameron nie ryzykowali by tak łatwo i innymi decyzjami też upewnili się, że na pewno będą wspominani przez historyków i lud jak najgorzej.  

Bo z dwóch skrajności- włączenia się do walki wszystkimi siłami i zdemolowania Rosji tak szybko jak się da i za wszelką cenę i z drugiej strony całkowitego zignorowania spraw i umycia rąk wybrali w 2014 w całości to drugie, a w 2022 coś bliższego temu drugiemu niż pierwszemu.

Problem polegał na tym, że Obama to jest postać któremu najbliżej do Majora Majora z Paragrafu 22. Absolutne i komiczne wręcz unikanie podejmowania jakichkolwiek decyzji, interakcji z ludźmi i wręcz przyjmowania do wiadomości że są jakieś sprawy wymagające załatwienia. Ale przecież to nie od Obamy się zaczęło i nie na nim skończyło. Potem był oszust i cwaniaczek Trump, który jedynie rozglądał się jak by tu przytulić parę groszy i pamiętał, że mają na niego kwity w Moskwie. 

I dziś Biden kontynuuje politykę Obamy. W nie tak patologiczny i pozbawiony decyzyjności sposób, to prawda, ale kierunek jest niestety bliski.

Dotychczas można było przypuszczać, lub się samooszukiwać, że sypanie wsparcia późno i po trochu to jest skoordynowana, zamierzona polityka, która ma na celu nie tylko zniszczenie rosyjskiej armii, ale też jej wyczerpanie i zawalenie do końca razem z gospodarką i demografią. Może. Ale gdyby tak miało być, to raczej by jednak dostarczono Ukrainie narzędzi do szybkiego sprawnego i przekonywującego rozbicia rosyjskiej armii. W końcu to na rosyjskiej broni opiera duża część światowego terroryzmu. 

A tymczasem nie tylko tej broni i amunicji są wysyłane śmieszne ilości. Śmieszne zarówno w porównaniu do potrzeb, jak też możliwości USA. 

Pierwsze pytanie to oczywiście o przyczyny, a drugie o efekty. Z przyczyn ja bym naprawdę juz wykluczył jakiekolwiek strategiczne planowanie. Jedynym prawdziwym efektem wysyłania homeopatycznych ilości nowoczesnej broni jest to, że Rosja ma okazję ją poznać w praktyce i zacząć się przed nią zabezpieczać. Przykładem choćby Himarsy. Gdyby dostarczono od razu przyzwoitą ilość wyrzutni i amunicji, to Ukraińcy mogliby niszczyć nie pojedyncze sztuki szczególnie ważnych celów, ale po prostu wszystko w ich zasięgu. Magazyny, punkty dowodzenia, pozycje artylerii i konwoje zaopatrzeniowe. A tak musieli się skupić na najcenniejszych celach, pozostałym dając czas na ewakuację i maskowanie. To jest po prostu ze strony USA tak głupie, że brak słów. I to ni jest problem jednego lub drugiego polityka. To jest dominujące podejście w środowiskach odpowiedzialnych za politykę bezpieczeństwa. Czyli mówimy o kolektywnej głupocie, innymi słowy kompletnie chorym obrazie świata. 

I to jest właściwe, wielkie niebezpieczeństwo. Czyli skutki tego. Ponieważ każdy zainteresowany widzi, że USA nie są w stanie nie tylko pilnować światowego porządku, ale nawet honorować własnych zobowiązań. I wszyscy wiemy że nie z powodu braku środków, a z powodu całkowitego skorumpowania elit. Zarówno w rozumieniu błędnego obrazu świata i sposobu myślenia, jak też czystego przekupstwa przez wrogów tego kraju, czy obecnego światowego porządku. I tu przypomnę, że od 2010 roku jest zupełnie legalnym wydawanie dolnych pieniędzy dowolnego pochodzenia na kampanie wyborcze i komitety wyborcze polityków. Nie trzeba wyjaśniać pochodzenia, niczego deklarować, itd. To przegłosowała republikańska większość w Sadzie Najwyższym, mniej więcej ci sami ludzie, co do których teraz wychodzą kolejne dowody na hurtowe łapówkarstwo.

To oznacza już kolejną kadencję, gdzie rządy Rosji, Chin, Iranu i wszyscy inni zainteresowani mogą wpompować ile chcą pieniędzy na wypromowanie tego lub innego polityka. 

I jak widać dobrze im idzie. W końcu rosyjski i chiński rewizjonizm zakłada, że zrealizują swoje cele jeśli tylko ich ofiary zostaną pozostawione same sobie, bez pomocy USA. 

Teraz zaczynamy być w krytycznym momencie. Wojna jak na razie eskaluje. Ukraina się broni, ale wygląda na to, że ofensywa na Zaporożu skończyła się bez przełomu. Oczywistym powodem tego była własnie skandaliczna zwłoka USA w dostawach broni i amunicji. I muszę przyznać, że nie spodziewałem się że będzie aż tak źle. Że w jakimś stopniu jest źle, to było widać prawie od początku. Ale cóż, wojsko Ukraińskie robi co może, bez dobrych narzędzi nie wszystko może. 

I świat to widzi. Iran się czuje całkowicie bezkarny. Rosja jest świecącym wzorem dla wszystkich rewizjonistów i terrorystów, a Chiny być może też planują rozpoczęcie swojej wojny. 

A wszystko się mogło skończyć już jesienią, a maksymalnie w połowie tego roku. 

Tymczasem przez gromadkę pajaców, którym się wydaje, że mogą wybierać pomiędzy wojną a hańbą coraz bardziej się zbliżamy do coraz większej wojny. I oczywiście może nas jeszcze uratować pewien zbiór cudów. Jak na przykład to, że Rosja imploduje zanim Chiny się włączą ze swoją częścią. Ale konieczność liczenia na cuda, kiedy stosowni ludzie mają pod ręką narzędzia, aby wszystko szybko zakończyć normalnymi sposobami jest mocno depresyjna. I to właśnie ta świadomość też nieco ograniczała moją chęć pisania w ostatnich tygodniach. Myśl, że jednym z największych problemów świata jest to, że rządzące elity najsilniejszego sojusznika to jest po prostu banda debili, która nie rozumie co robi, ani świata wokół siebie.

Wnioski z dotychczasowego przebiegu ofensywy

 Tych wniosków jest całkiem sporo. 

Zaczynając od pierwszego- pomoc Zachodu jest istotna, spora, ale czasem wygląda jak udzielana na pół gwizdka i z wielkimi, głupimi opóźnieniami i ograniczeniami. I z tego wynika najwięcej różnych rzeczy. I to też ukształtuje świat na następne dziesięciolecia. A oprócz ludzi ginących na froncie i pod okupacją, najgorsze wiadomości będą dla państw, które to opóźniają. 

Jak marzyłem i wierzyłem, że po tym, kiedy stało się jasne, że Ukraina nie przegra tej wojny w 3 dni, USA, UK, a może nawet Niemcy i Francja wejdą na 100%. Po prostu opróżnią magazyny, natychmiast podkręcą produkcję i przekażą wszystko co mają. Gdy to się stało, to dziś mówilibyśmy już tylko o ściganiu zbrodniarzy i odbudowie. Latem 22 roku, spora część rosyjskich jednostek miała stany o okolicach 20%. Ta armia była słaba i wyczerpana. Ale co z tego, skoro Ukraińska też już nie miała siły. Po skutecznych walkach na froncie kijowskim i charkowskim nie mogli zrobić nic więcej, zwłaszcza jak na południu wojska rosyjskie były jeszcze nienaruszone i względnie kompetentnie dowodzone. Potem przyszła mobilizacja w Rosji, załatanie wielu dziur, zima bez zamarzniętych stepów i tak oto jesteśmy. 

Moskiewskie mobiki przez ten czas położyły tysiące kilometrów kwadratowych pól minowych (tak, to ten rząd wielkości), a zachodni sojusznicy dostarczają sprzęt z żenującą sprawnością.

I w tym wszystkim siły zbrojne państw zachodnich, a zwłaszcza USA i Niemiec żyją w jakimś kisielu złudzeń. Wynikających z całkiem słusznej dumy z osiągnięć z czasów zimnej wojny i jednocześnie nie przyjmowania do wiadomości faktu, że od tego czasu minęło trzydzieści kilka lat. Więc Rangers uczą ukraińskich żołnierzy posługiwania się papierowymi mapami i nie wierzą, że tam się używa tabletów i dronów. I tak samo nie wierzą, że w ogóle można używać dronów na poziomie niższym niż batalion, o drużynie nawet nie wspominając. Niemiecki dowódca pancerny kilka dni temu tłumaczył Ukraińcom, ze przecież pola minowe zawsze można objechać bo nie stawia się większych niż 100 x 200 metrów. I taka dalsza nawijka z połowy zeszłego wieku.

Ta mieszanina niekompetencji i arogancji jest widoczna

Zarówno USA, jak też Niemcy nie muszą się tym przejmować, bo sami nie mają żadnych zagrożeń zewnętrznych. Ale ich sojusznicy, którzy na nich liczą- i owszem. Każde państwo zagrożone przez Rosję i Chiny musi dziś sobie zdawać sprawę, że USA co prawda są wielkim mocarstwem i ich potencjał jest w praktyce nieograniczony, to zarządzanie tym potencjałem jest tak głupie i niepoważne, że dla jakiegoś otrzeźwienia może wymagać pewnego szoku militarnego. Co odbędzie się oczywiście kosztem tych liczących na pomoc sojuszników. Więc teraz każdy, kto tego nie zrobił wcześniej będzie się dozbrajał na zapas. 

Kolejny aspekt dozbrajania, bardzo ciekawy, to polskie modele broni. Rzeczy zakupywane i modernizowane przez polskie siły zbrojne pasują do tej wojny jak dobrze skrojony garnitur. Pamiętam kilka różnych aspektów wręcz wyśmiewanych w prasie. Jak to, że trepy sobie wymyśliły, że Rosomaki mają pływać. Żadna inna armia nie chciała tego od podobnych pojazdów. A dziś sobie spójrzmy na mapę, zobaczmy brak rosyjskich rezerw i cienkie linie na wschodnim brzegu Dniepru i następnie płytkie jeziora u nasady Krymu. I połączmy to z 200 Rosomakami, które pojechały na Ukrainę. I których jeszcze nikt nie widział na froncie. Zapewne je zobaczymy. Wkrótce. Tak czy inaczej okazało się, że nikt na świecie nie zrobił nic takiego (zapomnijmy o poradzieckich, one pływają tylko w folderach reklamowych). Przy okazji z cichym i oszczędnym silnikiem ze standardowej ciężarówki. 

Podobna sytuacja miała miejsce z "Krabami" Nikt nie miał wątpliwości, że to dobry sprzęt, ale zachodni specjaliści dziwnie patrzeli na ładowniczego zamiast automatu, jak to jest np. w Pzh 2000. I co się okazało? Że na tej konkretnej wojnie to olbrzymia zaleta. Bo co prawda teoretycznie NATO ma wspólne standardy kalibrów, itp., ale w praktyce amunicja różnych krajów różnie do siebie pasuje. I np. już na froncie żołnierze muszą trochę opiłowywać włoskie granaty 120 mm, aby je wystrzelić z fińskiego moździerza. I Pzh 2000 ma zwyczaj się regularnie zacinać na różnych typach amunicji. Za to ładowniczy w Krabie widzi co się dzieje, reaguje i wszystko działa znacznie lepiej. 

Rosomaki jeszcze zobaczymy. I to w miejscach gdzie nikt się ich nie spodziewa.

Tak samo oglądamy wschodni i zachodni sprzęt w miejscach gdzie nikt się go nie spodziewa. Lub w skrócie- wschodni płonący na polach i rowach, i nikt się nie spodziewał że to jest aż taki złom. Poza byłym blokiem sowieckim, gdzie wszyscy o tym dobrze wiedzieli. Ale poza tym moskiewska propaganda była całkiem skuteczna i pokazywała ten sprzęt jako równoważny zachodniemu.

Tymczasem w ostatnich dniach wydarzyła się rzecz całkowicie to podsumowująca. Otóż ze Słowenii zostało sprezentowanych trochę dziwnych czołgów- mianowicie tam pozostawiono z T-55 tylko skorupy i niektóre kawałki zawieszenia, a resztę wymieniono na zachodnie. Stare działo 105 mm, współczesny silnik, poprawione zawieszenie i oczywiście elektronika i nazwano M-55S. Ale w sumie jest to dokładnie najsłabszy i najgorszy "zachodniawy" czołg na froncie. Taki pojazd został trafiony najbardziej zaawansowanym rosyjskim pociskiem artyleryjskim, naprowadzanym laserowo 152 mm. I co? I odjechał. Zapewne solidnie uszkodzony i nadający się tylko do remontu, ale odjechał o własnych siłach, z co najmniej kierowcą żywym i zdolnym do działania. Jak wiadomo, rosyjskie czołgi raczej takich osiągnięć nie mają, co najwyżej sama wieża się szybko oddala razem z fragmentami dowódcy i celowniczego. I to sporo mówi o stratach. Ci ukraińscy czołgiści dostaną jakiś inny sprzęt i wrócą. A doświadczenie nie zginie. Rosyjscy nie wracają.

Ale przede wszystkim w przebiegu ofensywy widać jest konkretną taktykę i cel. I idzie dobrze. Jak na tragiczne braki potrzebnego sprzętu i niewystarczające ilości amunicji. Ale to co widzimy, to nie są próby przełamania. To jest walka na wyniszczenie, mająca na celu całkowite zniszczenie rosyjskiej armii na wszystkich szczeblach. Celem jest nie tylko pokonanie okopów, czy pól minowych i wejście na zaplecze. Czy tym bardziej nie jest nim zmuszenie do odwrotu. Kształt całej operacji pokazuje, że celem jest likwidacja rosyjskiej armii w całości. Najpierw zmuszenie do przesunięcia wszystkiego w rejon frontu, a potem systematyczne niszczenie. Sprzętu, amunicji, logistyki, dowództw i dopiero na końcu wojska. I dopiero to pokazuje konkretny plan na obecny etap, zgadzający się ze strategicznymi celami wojny i następnym etapem. Jakim następnym etapem? To oczywiste, wojną domową i rozpadem Rosji. A jak go osiągnąć? Przede wszystkim władza centralna nie może dysponować siłą wystarczającą do stłumienia buntowników. Ani żadni buntowniczy nie mogą dysponować siłą wystarczająca do przejęcia całości władzy. 

I to był na przykład błąd Prigozina. Gdyby grał według tych reguł, "tymczasowo" zajął Rostów i okolice, wykopał okopy i czekał na armię Putina, to by sobie w tym Rostowie mógł założyć dziedziczną monarchię. A tak wyleciał z gry. 

Więc co się teraz stanie? Tego nie wiem. Ale mogę się domyślać, jaka może być logiczna ścieżka dla władz Ukrainy. Myślę, że z wojsk rosyjskich żywi, w zorganizowanych formacjach i z bronią wyjdą tylko ci, którzy się właśnie zapiszą do uczestnictwa w wojnie domowej. I ktokolwiek to będzie, nadal będzie potrzebował amunicji. I ja dostanie. Ale nie na zajęcie Moskwy. Na swoje udzielne ksiąstewka. Bo amunicję będzie mógł dostać tylko z zewnątrz. Dlaczego tylko z zewnątrz?

A tu dochodzimy do następnego rozdziału. I otwarcia kolejnej Puszki Pandory przez głównie amerykańskich idiotów z "frakcji deeskalacji". Otóż całkiem niedługo spodziewam się większych ilości ukraińskiej broni. W tym takiej dalekiego zasięgu, która zlikwiduje infrastrukturę i przemysł położone w głębi Rosji. I będą to rzeczy, które nas zaskoczą. Stylem, ilością i jakością. Skąd to wiem?

Otóż prezes ukraińskich kolei żelaznych został odwołany 

I zaraz potem mianowany ministrem do spraw przemysłu strategicznego (inaczej- broni i amunicji). A przypomnę, że pod jego rządami koleje ukraińskie obsłużyły największą migrację w historii ludzkości, przejęły system dystrybucji paliw płynnych z rurociągów i obsługiwały go na zasadzie just-in-time, rozpoczęły transport zbóż na nieznaną wcześniej skalę, potrafiły na odbitych terenach przywracać komunikację w mniej niż 24 h i ruch rozkładowy w 2-5 dni. I to wszystko pod ciągłymi atakami rakietowymi na własną infrastrukturę i energetyczną. Każda z tych rzeczy jest oddzielnie spektakularnym osiągnięciem, połowa z nich naraz to jest cud. Na zrealizowanie wszystkich naraz jakby brakuje słów. I w tym momencie przypominamy, że była to cały czas jedna z najpunktualniejszych kolei w Europie. No więc facet, który potrafił osiągnąć i utrzymać ten poziom organizacji teraz ma się zająć produkcją broni i uzbrojenia. W całkiem dobrze uprzemysłowionym i wykształconym 40-milionowym kraju. Przez ostatnie półtorej roku spora część tych umiejętności była kierowana na nowe rodzaje broni i ich zastosowania. Teraz zobaczymy je w produkcji i działaniu.

A to będzie mieć konsekwencje dla całego świata. Bo to będą rzeczy, które można produkować w poważnych ilościach w zwykłych warsztatach i garażach, a jednocześnie umożliwiające projekcję siły na duże odległości. Moją ulubioną, jeszcze nie widzianą rzeczą, acz której się spodziewam, będą pociski manewrujące silnikami pulsacyjnymi. To jest typ silnika odrzutowego używanego w V-1 z 2 w.ś. i mający tę zaletę, ze da się go zbudować bez zaawansowanych materiałów i drogiej precyzji. Czyli inaczej mówiąc w przysłowiowym garażu. I zapewne zobaczymy jeszcze sporo takich garażowych konkstrukcji.

I wiecie co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze (a może jednak nie?) 

Otóż to, że aby zbudować działające prototypy, dopracować je, wdrożyć do produkcji i właściwie używać taktycznie, to potrzeba prawdziwych fachowców, ale potem, jak to już wszystko będzie znane, to byle pasterz kóz sobie z większością tego poradzi. I jak teraz Ukraina, skoro nie dostała amerykańskich, to wyprodukuje własne pociski manewrujące, to za 3-5 lat te pociski będą produkowane w Afganistanie, Somalii, Palestynie i właściwie wszędzie, gdzie tylko będą potrzebne. I oczywiście pierwszym celem będą interesy USA, jak zwykle. A mogli po prostu wysłać swoje pociski i nikt by się nigdy nie dowiedział jak tak naprawdę tanie i proste mogą być. Bezmyślni durnie i tyle.

Jeszcze śmieszniej będzie ze starannie sabotowanym trybunałem do spraw osądzenia zbrodni wojennych

Cóż, ja na miejscu moskali bym najpierw sprawdził kim była Święta Olga z Kijowa, a potem wspomógł powstanie takiego trybunału. Hint- Ukraińcy jako jedyni do panteonu świętych chrześcijańskich włączyli pogankę, która zasłynęła z niezwykle starannej i wyrafinowanej zemsty na zabójcach jej męża. Coś mi mówi, ze jeszcze usłyszymy opowieści przy których opisy polowania na nazistów przez Mossad na południowoamerykańskich pampach i kongijskich dżunglach będą brzmieć jak opowieści z Doliny Muminków. 


Geografia i ekonomia krajów po rozpadzie Rosji

Oficjalnie, jak wiadomo celem wojennym Ukrainy jest wyzwolenie całości ziem, uzyskanie odszkodowań i osądzenie zbrodniarzy wojennych. 

Nieoficjalnie, czy półoficjalnie jest to demontaż Rosji i powrót państwa moskiewskiego do granic sprzed 1471 roku, czyli sprzed podboju pierwszej części ziem Nowogrodu Wielkiego. 

Oczywiście pozostaje pytanie jak się do takiej perspektywy odniesie szeroko pojęty Zachód? Najpierw przypomnijmy, że sama Rosja już była na skraju rozpadu w 1992 roku i została uratowana decyzją prezydenta Busha. A konkretnie dostawami żywności, w tym do dziś wspominanych udek kurczaków, które dały władzy centralnej jakieś środki nacisku i kontroli nad regionami. Serio, ten kraj się nie rozpadł dzięki sprezentowanym kawałkom kurczaków.

To była świadoma decyzja Waszyngtonu i konsekwentna polityka kolejnych prezydentów, jak najbardziej zmierzająca do utrzymania istnienia Rosji i niedopuszczenia do rozprzestrzenia/ przypadkowego użycia broni atomowej. Albo był to tylko pretekst, prawdziwym uzasadnieniem była chęć utrzymania jak najsilniejszego państwa moskiewskiego, bo klika miłośników Rosji jest tam dość potężna. I wywodzi się głównie z ludzi dookoła wywiadu. Nie dlatego ze cokolwiek wiedzą lepiej, tylko wręcz przeciwnie- absolutne g.. wiedzą, ale całą karierę poświęcili pisaniu raportów na temat ZSRR, bloku sowieckiego i Rosji, wykazując w nich z jak ważnym i potężnym przeciwnikiem się ma do czynienia. Gdyby przez przypadek się okazało, no nie wiem- np. że w rosyjskiej armii nie ma podoficerów, a szkolenie i dowodzenie jest farsą, a logistyka się nie zmieniła od 2 wś, bo nadal tam nie ma sztaplarek i przyczep do ciężarówek, to mogłoby się okazać, że całe to towarzystwo kompletnie nie ma pojęcia o swojej robocie i jest niepotrzebne. Więc musieli wtedy i muszą dziś wymyślać kolejne zagrożenia. Po tym, jak rosyjska armia okazała się farsą, jedynym jakie pozostało to oczywiście zagrożenie nuklearne. Ale kilka dni temu to zagrożenie zostało zweryfikowane. A konkretnie starsze wersje systemów zachodniej obrony przeciwrakietowej starły się z najlepszymi, dopiero wprowadzonymi do służby rosyjskimi rakietami dalekiego zasięgu. Okazało się, że tak, rosyjskie rakiety mogą na coś spaść. Ale w kawałkach, po strąceniu ich przez obronę przeciwlotniczą. I co istotne, w obronie Kijowa prawie na pewno użyto rakiet nie tylko modeli, ale i egzemplarzy wyprodukowanych na długo przed ukończeniem projektu rosyjskich "Kindżałów". Znaczy, że dla obszarów bronionych przez zachodni sprzęt rosyjskie rakiety są nie tylko dziś niegroźne, ale i nigdy nie były zagrożeniem. I to właściwie skreśla całą rację bytu imperium moskiewskiego. Działało skutecznie, bo jednocześnie było fantastycznym wzorem korupcji i prywatnego bogacenia się, przy całkowitej bezkarności władz i ich popleczników. Ale dziś kolejne tego elementy znikają i się rozpadają. Ostatnim jeszcze w całości był atomowy straszak, ale skoro się okazało, że zachodnia obrona przeciwlotnicza działa 100/100, to już też nie istnieje. I razem z tym pojawia się w samej Rosji akceptacja dla rozmontowania tego państwa.

A z drugiej strony Zachód, zbliża się do konsensusu, że utrzymanie Rosji w latach 90-tych mogło być błędem. I przede wszystkim, że w obecnej postaci jest to państwo zarówno imperialne, jak też zbrodnicze i konieczna jest zarówno dekolonializacja, jak też jakaś forma denazyfikacji. A jeśli to nie będzie możliwe, to otoczenie kordonem jak najlepiej działających państw małego Księstwa Moskiewskiego. 

Zgoda i udział USA w wysłaniu samolotów jest przy okazji prawdziwym objawem upadku, a może i rozmontowania "frakcji deeskalacji", ponieważ to towarzystwo oczywiście spowalniało i sabotowało każdy etap dozbrajania Ukrainy, ale już na początku zapowiedzieli, że nie będzie żadnego przekazania zachodnich samolotów, ani niczego co by wymagało tworzenia stałej infrastruktury dla broni zachodnich typów. Ta linia została przekroczona, będą szkoleni mechanicy i infrastruktura do obsługi F-16, "frakcja deeskalacji" straciła twarz. 

Wracając do zasięgu Księstwa Moskiewskiego- i tak trudno jest dokładnie określi jakie i kiedy były jego granice. A na pewno jest to trudne do określenia w dzisiejszych kategoriach władzy państwowej, suwerenności i granic. Bo tam się mieszały trzy systemy: zwierzchności Mongołów, relacji zbliżonych do feudalnych i kupowania wpływów handlowych. Ale to nie ma tak wielkiego znaczenia, bo sprawę analizujemy w dzisiejszych realiach. I tu świetną robotę w tej kwestii zrobił niejaki Władimir Putin, dzieląc Rosję na okręgi federalne. I własnie te okręgi federalne wyglądają jak idealny sposób podział współczesnej Rosji na zupełnie sensowne nowe państwa. I nawet Centralny Okręg Federalny w sumie dość dobrze odpowiada pierwotnym granicom Księstwa Moskiewskiego. Więc skorzystamy z już gotowej mapy i możemy się zastanowić jak takie państwa by wyglądały i mogły działać. 

Najpierw mapa, korzystając z uprzejmości Wikipedii:


Zacznijmy od europejskiej części. Jasnożółty jest już wspomniany Centralny Okręg Federalny, ze stolicą oczywiście w Moskwie. I to są granice przyszłego państwa moskiewskiego, które są zupełnie w porządku z punktu widzenia Ukrainy, jak też państw bałtyckich i Polski. Z czego z punktu widzenia Litwy i Polski dobrą  wiadomością jest to, że obwód Królewiecki znajduje się w Północno-zachodnim Okręgu Federalnym. 

Północno-zachodni Okręg Federalny

Stalica w Petersburgu i co istotne obejmuje całość granic Rosji z państwami UE, całe wybrzeże Morza Bałtyckiego i całą europejską część wybrzeża mórz północnych. Poza tym niespecjalnie jest tam cokolwiek. Zimno, błoto, nie bardzo jest jakikolwiek przemysł, rolnictwo ani górnictwo. Ale byłbym pewnym optymistą co do perspektyw takiego państwa. Z jednego powodu- jego historii. Bardzo zamierzchłej, bo mam na myśli Republikę Nowogrodzką, ale Nowogród zawsze był częścią europejskiego systemu gospodarczego, obracał się w kręgu kultury i tradycji Europy Zachodniej, Oczywiście, był zapadłą dziurą na jej obrzeżach, ale jednak częscią. Petersburg za czasów carskich też był pewną kontynuacją tego, choć już tylko jako stolica Kacapii. Więc, jeśli takie państwo wybierze zachodnią drogę, to realnie ma na niej pewne szanse. Zwłaszcza, że może w takim przypadku liczyć na pomoc postkomunistycznych państw UE oraz Skandynawii. A to jest sporo. 

Z czego wybór zachodniej drogi oznacza pełne zerwanie powiązań politycznych z Moskwą, uznanie swojej części zobowiązań Rosji z tytułu inwazji na Ukrainę, ściganie i wydawanie zbrodniarzy wojennych, denuklearyzacja, itd.  To jest spora cena, ale dla takiej Republiki Petersburskiej dobra i opłacalna do zapłaty. Tylko wymagałoby to decyzji, że chcą być czymś innym niż dzisiejsza Rosja. I spokojnie widzę miejsce takiego kraju zarówno w EU jaki NATO (o tyle o ile by miało jeszcze jakieś znaczenie, ale właśnie dla tych krajów by miało). I byłby to bardzo ciekawy kulturowo twór, ponieważ byłoby to państwo rosyjskojęzyczne i kulturowo rosyjskie, ale odwołujące się do tradycji republikańskiej i mocno prozachodnie w mentalności i kulturze. Byłoby takie, bo alternatywa to błoto i bieda, a zdeklarowana i konsekwentna prozachodniość by dawała jedyną szansę utrzymania państwa i społeczeństwa. Zapewne by się nie obyło bez bólów, ale takie byłoby położenie i zasoby, że nie byłoby żadnej innej alternatywy. Zamieszkuje go 13,5 miliona mieszkańców, z czego około połowy w aglomeracji Petersburga. Co z jednej strony daje dużą i zróżnicowaną gospodarkę w relatywnie najlepszym miejscu tego państwa, ale z drugiej patologiczną nierównomierność rozwoju, urbanizacji i infrastruktury. Poza tym nie ma tam zbyt wiele. Są lasy, błoto, dość dobre (jak na Rosję) porty- cały dostęp do Bałtyku i europejska, mniej zamarzająca część Oceanu Północnego. Z górnictwem słabo, z przemysłu niewiele, rolnictwa prawie nic. Na europejskiej drodze miałby jakieś szanse, na rosyjskiej by był to bardzo szybko coraz gorszy syf. Ale elity mogłyby nadal zarabiać, oni sobie poradzą.

Nadwołżański Okręg Federalny

Nazwa brzmi z rosyjska (znaczy w oryginale), ale rzeczywistość już taka nie jest. Z 30 milionów mieszkańców Rosjan jest teoretycznie nieco ponad połowa, ale w niepodległym państwie to się by zaczęło szybko zmieniać. Druga połowa to są Tatarzy, którzy by zapewne szybko je zdominowali, a ludzie z podwójną tożsamością narodową lub właśnie się rusyfikujący by tę przynależność szybko zmienili. Zwłaszcza, że całkiem istotna część deklaruje rosyjskość tylko oportunistycznie. 

Tak czy inaczej spór o dominującą narodowość tego regiony by wybuchł natychmiast i możliwe, że potrwał całe pokolenie. I zapewne by się skończył z dominującą pozycją języka i kultury tatarskiej.  

W kwestii gospodarczej jest to gigant. Jest tam skoncentrowana duża część rosyjskiego wydobycia ropy, olbrzymia część rafinacji i, razem z sąsiednim Okręgiem Uralskim prawie rosyjskiego przemysłu ciężkiego i bardzo duża części wydobycia innych surowców. Oczywiście to wszystko było najpierw zarządzane po sowiecku, potem demolowane sztywnym i zawyżonym kursem walutowym, a potem zarządzaniem przez putinowskich złodziei. Ale nadal to jest przemysłowe serce dawnego wielkiego mocarstwa. Same zakłady Kamaz jeszcze niedawno były ósmym największym producentem ciężarówek w Europie, a i tak większość ich możliwości pozostała niewykorzystana. I są świetnym przykładem, bo ich do niedawna jedynym produktem był pojazd całkiem dobry, jak na lata 60-te. Na dziś i już 30 lat temu, zupełnie żenujący. I tak wygląda to wszystko, co przetrwało upadek ZSRR, jakoś tam działa, zwykle będą przestarzałym. Ale jednocześnie są tego olbrzymie ilości. Które dziś pracują na rynek Rosji i częściowo dawnego ZSRR, ale w razie rozpadu będą mieć kolejną fazę problemów. 

Kolejnym problemem jest dostęp do rynków. Do których lądem jest wszędzie daleko, a dostęp morski byłby niezwykle ograniczony (choć wbrew pozorom istniejący!) Otóż właściwie całość przemysłu  i większość populacji w tym regionie jest położona nad Wołgą i jej żeglownymi dopływami (Kamą). W dole tej rzeki jest kanał Wołga-Don, przez który statki mogą dopłynąć do Donu i Morza Azowskiego. Mowa jest o całkiem sporych jednostkach, do 5500 ton, czyli jakiś dostęp do morza jest. Choć oczywiście pozostanie problem praw przepływu w kanale Wołga- Don i na samych tych rzekach. I przyznam, że akurat tutaj podział Rosji też byłby błogosławieństwem dla państw Azji Środkowej, ponieważ logicznym rozwiązaniem byłyby umiędzynarodowienie kanału albo przynajmniej pełne prawa tranzytu dla wszystkich zainteresowanych, czyli również wszystkich państw położonych nad Morzem Kaspijskim. 

W sumie- 30 mln mieszkańców, spore wydobycie ropy, mocno uprzemysłowiony region i z istotną częścią nie-rosyjskiej populacji o silnej tożsamości narodowej. I kluczowy pod względem położenia między Europą a Azją. Derusyfikacja może by trwała długo, ale dość szybko by się okazało czyj to jest kraj. 

Południowy i Północnokaukaski Okręgi Federalne

Potraktujemy je łącznie ze względu na położenie geograficzne, bo w sumie to nie mogą się różnic bardziej. Jeden jest płaski, drugi na stokach wysokich gór, jeden na zróżnicowaną i stabilną gospodarkę, drugi jest utrzymywany wyłącznie z dotacji i pensji migrantów, jeden jest rosyjskojęzyczny, w drugim Rosjan jest niewielu.

Zacznijmy od Południowego Okręgu Federalnego. W jego południowo-zachodniej części jest najłagodniejszy klimat w Rosji, sporo urodzajnych stepów, duża produkcja zboża, stopniowo zanikająca na wschodzie i przechodząca w półpustynie. Jedyne w Rosji niezamarzające porty i ogólnie łatwy start. Kiedykolwiek by się oddzielili od obecnego państwa rosyjskiego- mają działającą infrastrukturę i pieniądze. Nie tak wielkie jak mogą mieć inni, ale coś co działa i na co niewątpliwie jest stabilny popyt. Oczywiście terez się tam wydarzają różne rzeczy, płoną położone tam rafinerie, stacje transformatorowe, systemy sterowania kolei, czy wreszcie może się jakieś nieszczęście przydarzyć Mostowi Krymskiemu i to w sposób blokujący tor wodny z Rostowa. Ale to wszystko jeszcze w trakcie obecnej wojny, Wystarczy to potem jako-tako uruchomić i powstanie kraik, niezbyt bogaty, ale mogący się utrzymać na swoim. 16 mln ludzi, w większości rolniczy kraj, może działać. I niezwykle ważny jako miejsce tranzytowe. Wspomniany wyżej kanał Wołga-Don, ale też jako lądowe połączenie między Ukrainą a Kazachstanem i dalej Chinami. Zainteresowanych w stabilności i jako-takiej prosperity tego regionu może być parę osób. A że wielkich surowców do łupienia tu nie ma, to może i da się to zrobić. 

Północnokaukaski Okręg Federalny jest czymś zupełnie innym. Zacznijmy od relacji społecznych. Jest tam kilkanaście, czy może kilkadziesiąt narodowości mówiących językami z różnych grup językowych. Znajomość rosyjskiego jest oczywiście powszechna, ale nie zupełna.  Tradycyjna struktura rodowo-plemienna się tam zachowała i ma się dobrze. Z wyjątkiem Czeczenów, którzy po powrocie ze stalinowskiego zesłania całkowicie się wymieszali i stworzyli coś częściowo przypominającego współczesny naród. Ale chyba wszystkie te narodowości to muzułmanie, którzy po upadku ZSRR stopniowo dryfowali w stronę coraz bardziej ortodoksyjnych i radykalnych wersji. Na to wszystko się nakłada całkowity brak jakiejkolwiek produktywnej gospodarki. Jedyne aktywności to drobne rolnictwo na własne utrzymanie i pieniądze rządowe, które pochodzą z dotacji z Moskwy. Każdy kto może wyjeżdża. Jedni do pracy w Moskwie, inni do wojska. Tam nie ma nawet turystyki, bo kto jeździ do ortodoksyjnie muzułmańskich regionów? Pewna ilość wydobycia i rafinacji ropy w Czeczeni została całkowicie zniszczona w wojnach. Więc Okręg Północnokaukaski będzie po prostu eksporterem przemocy, niestabilności i najemników. Zarówno dla różnych stron wojen domowych jak też przestępczości zorganizowanej. I wyzwanie stabilności granic, albo ich jakiegoś narysowania na nowo w największym stopniu będzie mieć właśnie Okręg Południowy. Tak czy inaczej zapewne Czeczenia, i może też jakieś inne republiki staną się niepodległymi państwami. I słowo "shithole" nabierze nowego znaczenia.

Okręgi Uralski, Syberyjski i Dalekowschodni.

Czyli cała azjatycka część Rosji. Podział pomiędzy tymi okręgami jest zupełnie sztuczny, nie mający związku ani z barierami geograficznymi, ani kulturowymi. Zresztą na większości tego terenu barier geograficznych prawie nie ma. Są całkowicie zintegrowane infrastrukturalnie, a rozbudowa wspólnej infrastruktury jest tam dość prostym zajęciem.  Kanał pomiędzy rzekami Ob i Jenisej nawet był kiedyś zbudowany (i następnie porzucony). Ale przede wszystkim jest to olbrzymi, w większej części bezludny obszar. I w większej części nie nadający się do zamieszkania. Jednak na południu istnieje infrastruktura kolejowa, jest całkiem sporo urodzajnych ziem, wielkie miasta, a w nich nieco jeszcze działającego przemysłu. Rzeki są spławne i dostępne dla całkiem dużych statków i barek, trzy główne można łatwo połączyć kanałami. Ale porty u ich ujścia nie tyle zamarzają, co odwrotnie- czasem rozmarzają, z czego te we wschodniej części do niedawna nie każdego roku rozmarzały. Do portów nad Pacyfikiem, które działają przez większość roku, można się dostać tylko koleją lub rzeką Amur. Której połączenie z systemami rzek syberyjskich byłoby ekstremalnie skomplikowane. 

Na specjalną wzmiankę zasługuje też Jakucja, który to region ma powierzchnię zbliżoną do Indii, czy Argentyny i jest zamieszkały przez 3 mln ludzi. Z wyraźną tożsamością narodową i ekonomią wystarczająca dla utrzymania samodzielnego państwa. Oraz ciekawymi praktykami rolniczymi, umożliwiającymi produktywne rolnictwo w strefie wiecznej zmarzliny. Niekoniecznie byłoby im po drodze w rosyjskojęzycznym państwie. 

Potencjał takiego syberyjskiego państwa, geograficzny, infrastrukturalny, demograficzny i gospodarczy byłby właściwie identyczny jak Kanady. Podobna populacja (30 mln), podobnie surowcowo-eksportowa gospodarka i bardzo podobne grupy i ilości surowców. Syberia miałaby wyraźnie lepszą infrastrukturę, ale wymagającą pewnego doinwestowania dla nowego kształtu państwa. I bardziej skomplikowaną sytuację geopolityczną. Kanada nie była, nie jest i nie będzie w stanie się obronić przed USA i jest i będzie bezpieczna przed każdym innym potencjalnym przeciwnikiem, samodzielnie, nawet bez sojuszu z USA. Sytuacja Syberii byłaby dużo bardziej skomplikowana. Jeśli europejska część Rosji by pozostała zjednoczona, to byłby to niezwykle groźny sąsiad. I dokładnie to samo można by było powiedzieć o Chinach. A z drugiej strony niepodległość Syberii i jej niezależność od obu tych państw jest po prostu ważna dla pokoju światowego. I tak naprawdę to jest stawka całego tego procesu. Gdyby Rosja została podzielona tylko na dwa państwa, wzdłuż Uralu, też byłoby dobrze. Jedyny problem polegałby na tym, że ta europejska część nadal miałaby zasoby, aby robić to co zwykle. Co dla stabilności całego systemu wymusza także podział europejskiej części Rosji.

I wreszcie:

Centralny Okręg Federalny

Ze stolicą w Moskwie. To byłaby i pozostała resztka Rosji. Mentalnie, kulturowo, oczywiście etnicznie. Zapewne też ustrojowo, a może nawet z jakąś częścią obecnej władzy. Populacja niecałych 40 mln, czyli jak Polska, a powierzchnia 650 tys km2, czyli by konkurowała z Ukrainą o w kategorii największego państwa europejskiego. A dokładniej o 3 miejsce, bo pierwsze dwa by zajmowały inne państwa porosyjskie.  

I to państwo, niezależnie od prawdziwej wielkości i swojego potencjału mentalnie pozostanie mentalnie w imperialnej przeszłości i sfałszowanej na potrzeby propagandy wersji historii. Po podlaniu imperializmu sosem z szowinizmu, rasizmu i maczyzmu, duszonego w słabym kontakcie z zewnętrznym światem wyjdzie po prostu militarystyczny rewanżyzm. W sumie dokładnie taki sam jak wobec Polski, Finlandii i Rumunii po pierwszej wojnie światowej i do byłego bloku sowieckiego po jego rozpadzie. Czego rozwinięciem były kolejne wojny, które od rozpadu ZSRR, Rosja toczy prawie bez przerw. W zmniejszonej wersji będzie to samo, tylko z jeszcze mniejsza siłą i większą agresją. 

I z powodu struktury przemysłowej i ekonomicznej, byłoby też zmuszone do agresji. Otóż z rzeczy materialnych, w Moskwie i okolicach nie wytwarza się nic. W całym Okręgu Centralnym praktycznie nie ma górnictwa, przemysłu jest odrobina, a i to w ramach łańcuchów powiązanych z innymi regionami (jak było w też w ZSRR), dla rolnictwa niespecjalnie są warunki i ten region chyba nawet gdyby musiał, to i tak by się nie stał samowystarczalny żywnościowo. W skrócie- kompletny brak czegokolwiek i całkowita katastrofa. Ale w Rosji wszystkie sieci powiązań łączą się w Moskwie, nie tylko nieformalne o którym możemy pomyśleć. Ale większość firm została zachęcona/zmuszona w ostatnich latach do przerejestrowania się do Moskwy. Po rozpadzie okaże się, że formalna kontrola nad wszystkim nadal tam jest. Inny przemysł, o którym zapominamy- rozrywka i propaganda- też jest skupiona w Moskwie. Jedynym konkurencyjnym źródłem rosyjskojęzycznych produkcji audiowizualnych jest Ukraina. 

W skrócie- będzie to taka dzisiejsza Rosja, ale pod każdym względem co najmniej o rząd wielkości gorsza. Bardziej agresywna, bardziej nacjonalistyczna, bardziej militarystyczna i która będzie stanowić większe zagrożenie dla sąsiadów. I nie bardzo widzę alternatywę dla takiego rozwoju sytuacji. Ponieważ takie małe państwo moskiewskie byłoby potencjałem ekonomicznym zbliżone do Somalii czy Jemenu, tylko do tego ludzie jeszcze potrzebują ogrzewania do przeżycia. Za to będzie dysponować całą infrastrukturą do kontynuowania dominacji kulturowej i ekonomicznej nad resztą obszaru, czyli przede wszystkim Syberią i terenami tatarskimi. Więc nie będzie mieć wyjścia jak tylko używać tej infrastruktury dla zdobycia zasobów pozwalających w ogóle utrzymać populację. I to oznacza, że relacje Moskwy z państwami porosyjskimi będą takie jak Rosji z poradzieckimi. Czyli albo eksploatacja z dążeniem do dominacji albo wrogość. I zawsze różne aktywności zmierzające do przejęcia struktury politycznej państwa. 

W największym skrócie- nowe państwo rosyjskie w granicach Centralnego Okręgu Federalnego będzie dokładnie tą samą Rosją, którą znamy. Kupa zimnego błota, która kradnie technologię przydatne wojskowo i rabuje co może aby zastraszać sąsiadów oraz inwestuje olbrzymie zasoby już prawdziwego profesjonalizmu w manipulowanie państwami i społeczeństwami, które chce też obrabować. Na szczęście będzie mieć dużo mniej zasobów, mnóstwo tego zasobów tego profesjonalizmu zostało zużyte i zniszczone przez gang Putina, a nowe państwo będzie mieć dużo mniejsze możliwości pod każdym względem. Ale nie mniejsze ambicje. Choć zrewidowane do realności będą polegać na usiłowaniu przejęcia/utrzymania kontroli nad państwami porosyjskimi, tak jak to robią obecnie z poradzieckimi. 

I przyznam, że nie bardzo widzę jakąkolwiek alternatywę dla takiej ścieżki. Znaczy nie samego rozpadu, on może nastąpić lub nie i  w wielu różnych wersjach, nawet takich, które dziś uznajemy za nieprawdopodobne lub wręcz nie umiemy sobie ich wyobrazić. 

Nie bardzo widzę alternatywę dla agresji i usiłowania dominacji przez państwo moskiewskie. Jest i będzie do tego zmuszone przez strukturę gospodarki, posiadane zasoby i oczywiście doświadczenia kulturowe. Do których należy jeszcze dołożyć traumę przegranej wojny i rozpadu państwa. Traumę, które każde byłe imperium musi jakoś przerobić i każde ma z tym problemy. Negacja i sprzeciw są pierwszymi tego etapami i nie widzę powodu, aby mogło być inaczej. Jeszcze nie doszli do etapu akceptacji rozpadu ZSRR. I zajmie im to jeszcze długi czas. Może kiedy dzisiejsi nastolatkowie będą mieć po 60 lat i rządzić krajem, to co się zmieni. Do tego czasu trzeba z tym jakoś żyć. I jeśli każdy z ich sąsiadów będzie mógł w miarę sobie sam z tym poradzić, a z dowolnymi sojusznikami bez problemów, to kwestia moskiewska będzie chwilowo rozwiązana. 

Spekulacje o zbliżającej się ofensywie ukraińskiej

 Nie mam oczywiście żadnych informacji o planowanych działaniach armii Ukrainy, co więcej- nie mam też żadnego bliższego pojęcia o sprawach wojskowych. Wiem tyle co przeczytałem. Oczywiście nie w żadnych mądrych książkach- ich też nawet nie widziałem. Tyle co zobaczyłem w mediach społecznościowych. 

To oznacza kwalifikacje bliskie zera. Ale na usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że mogą być lepsze niż pewnej części ekspertów telewizyjnych, bo oni miewają ujemne. To znaczy może i coś tam wiedza, ale mają tak spaczony ogólny obraz sytuacji i taki zestaw uprzedzeń, że aby je podtrzymać to muszą dochodzić do głupich wniosków. 

I dlatego spróbuję opisać co mi się wydaje planowanych kształtem ofensywy ukraińskiej. Jak rzeczywistość będzie zupełnie inna to przynajmniej nie skompromituję mojej wiedzy fachowej, bo jej nie mam. Więc mogę też pospekulować o szczegółach, które prawie na pewno okażą się błędne. 

Zaczynając- celem politycznym tej operacji nie jest odzyskanie tego lub innego kawałka terytorium. Celem jest przetrącenie kręgosłupa rosyjskiego systemu politycznego i militarnego. Do tego pokonanie rosyjskie armii nie jest wystarczające. Rosyjska armia została pokonana pod Kijowem, pod Charkowem i pod Chersoniem. I w zakresie jej organizacji, morale, sposobu działania to nie odniosło specjalnie dużego efektu. A w zakresie nastawienia do wojny elit politycznych i społeczeństwa- nie tyle że żadnego, co prawdopodobnie jeszcze pewną konsolidację wokół władzy. I sądzę, że kolejne zwycięstwa tego typu- istotne i pożyteczne, ale by nie przyniosły pokoju. Nawet gdyby rosyjska armia została stopniowo wypchnięta z całego okupowanego terytorium.

Właściwym końcem wojny z ukraińskiego punktu widzenie byłoby nie tylko wyparcie wojsk rosyjskich ale po pierwsze zrobienie tego w sposób, który byłby klęską wizerunkową dla Rosji, po prostu obnażeniem słabości władzy, bo pokazanie słabości, to jedyna rzecz, której poddani Khana mu nie wybaczą. I drugie- nie pokonanie, ale eliminacja, a jeszcze lepiej anihilacja armii. W taki sposób, aby to było niemożliwe do ukrycia przed światem i mieszkańcami Rosji, niezależnie od poziomu zindoktrynowania.  

To są ambitne cele i definiując je wydawały mi się absurdalne i nieosiągalne. Ale teraz sądzę, że są osiągalne, bo widzę pewną ścieżkę jak to zrobić. 

Zacznijmy od tego, że Ukraina prosiła o 200 zachodnich czołgów. Co oznacza, że planowali w nie wyposażyć dwie brygady pancerne. Co oznacza, że planowali dwie osie natarcia przez stepy. 200 nie dostali, ledwo się dało wyskrobać na jedną brygadę. Ale sądzę, ze to wystarczy. Nie tylko dlatego, ze mają ile mają i muszą sobie z tym poradzić, ale też dlatego, że te dwa ataki będą nieco rozdzielone w czasie i będą mogli użyć po prostu tych samych sił. Co będzie ciężkie, ale jeśli na początku nie poniosą zbyt dużych strat, to całkowicie możliwe.

Zacznijmy od jednej rzeczy- po co w ogle ten zachodni sprzęt? Do czego on jest potrzebny czego by się nie dało zrobić poradzieckim? Otóż oprócz zuepłenie oczywistych rzeczy, jak to ze jest pod każdym względem wygodniejszy, lepszy, bezpieczniejszy i w ogóle, ma dwie przewagi które bedą bardzo istotne w tym kontekście. Otóż przy użyciu wojsk pancernych wyposażonych w radziecki sprzęt można w czasie jednej ofensywy linię frontu przesunąć o 30,40 może 50 kilometrów. Po ilości godzin, jazdy i manewrów jakie są potrzebne do takiej operacji pozostanie tak mało sprawnych, że ofensywę po prostu trzeba zatrzymać. A tam nic nie zostało zbudowane ani zaprojektowane z myślą o łatwości serwisu i napraw, wobec czego nawet najlepsze i najlepiej zorganizowane zaplecze remontowe po prostu nie utrzyma tego na bieżąco w linii. Stanie, zepsuje się, rozpadnie, najprostsze naprawy trwają wiele dni. Koniec ofensywy. Więc możemy się domyślić, że Ukraińcy zamierzają pokonać znacznie większą odległość jednym rzutem i do tego jest im potrzebny zachodni sprzęt. I wszystko się zgadza, od linii frontu do wybrzeża Morza Azowskiego wszędzie jest nieco ponad 100 km. Druga sprawa to optyka. Zachodnie czołgi widzą i mogą prowadzić celny ogień na odległość 5 km niezależnie od widoczności. Poradzieckie w najlepszym razie na 2-3 km w dzień i kilometr w nocy. A to ostatnie zakładając, że po użyciu różnych zachodnich zabawek noktowizory jeszcze w ogóle będą działać. Z tych wyposażonych w zachodnią optykę (T-72B3 obr 2016) większość została porzucona pod Kijowem. A poziom wyposażenia rosyjskiej piechoty w urządzenia noktowizyjne jest... raczej skąpy. 

W skrócie- dla kompetentnego wojska wyposażonego w zachodni sprzęt jedynym realnym zagrożeniem są pola minowe. Reszta to jest co najwyżej kwestia konieczności drobnego zwolnienia. Czyli ujmując rzecz od praktycznej strony- po przebiciu się przez linie frontu rosyjska armia nie ma żadnych możliwości aby zatrzymać na stepach zmechanizowaną ofensywę armii ukraińskiej wyposażonej w zachodni sprzęt. A to przebicie też będzie wyglądać tak, że wojsko ukraińskie będzie widzieć dookoła jak w dzień, a rosyjskie jak nocy. I to ciemnej, bo właśnie wtedy się zacznie.

OK, taktycznie tak to pewnie będzie wyglądać, ale nadal to nie wyjaśnia jak mają być zrealizowane cele polityczno-strategiczne. Otóż uważam, że ta ofensywa wcale nie będzie miała na przykład celu zajęcia Krymu.  A przynajmniej nie bezpośredni. Atak będzie mieć na celu zablokowanie lądowego korytarza na Krym. I to wcale nie na całej szerokości Zaporoża, a wręcz przeciwnie, na dość mały obszarze. Zapewne nawet bez zajmowania Berdiańska, czy czegokolwiek. Po prostu przerwanie lądowej drogi na Krym i dojście do Morza Azowskiego. 

Oczywiście w samym czasie Mostowi Krymskiego zdarzą się jakieś przykre przygody, więc faktycznie jedyny dostęp z Rosji na Krym będzie mógł być utrzymywany tylko statkami. I to nie będzie taka sytuacja jak przy zatopieniu Moskwy, kiedy Ukraina wystrzeliła prawdopodobnie wszystkie swoje pociski przeciwokrętowe na raz. Teraz mają trochę swoich, spore brytyjskie zapasy i pewnie jeszcze coś. Wystarczająco aby polować nawet na małe promy w Cieśninie Kerczeńskiej. 

I w tym momencie cały Krym stanie się efektywnie otoczony, a rosyjskie dowództwo będzie musiało podjąć decyzję albo o przebiciu z powrotem korytarza lądowego albo o ewakuacji. Dobrowolne opuszczenie Krymu to bedzie właśnie ta upokarzająca klęska. Znacznie większa niż bycie stamtąd wyrzuconym przez ukraińską armię. Bo to ostanie zawsze mogą tłumaczyć "polskimi najemnikami w amerykańskich czołgach". Wycofania i poddania terytorium "na wieki rosyjskiego" bez bezpośredniego ataku wytłumaczyć się tak łatwo nie da. 

I dlatego, jeśli Most Krymski będzie "alternatywnie przejezdny", to będą musieli podąć próbę odbicia korytarza lądowego. Jakimikolwiek, wszystkimi siłami. Nawet jeśli armia by nie bardzo miała na to ochotę, to politycznie stawka jest zbyt duża. Więc wszystko, co się będzie nadawać do użytku zostanie zgromadzone i użyte. Dla armii ukraińskiej całkiem ważne będzie, aby było to jak najdalej od rosyjskich granic i zaplecza i jak najbliżej samego Krymu. Dlaczego? Bo w efekcie blisko całości rosyjskich sił zostanie zgromadzone na końcu długiej i ryzykownej drogi zaopatrzeniowej przez stepy do czołowych ataków na ukraińską armię. Która zapewne do tego czasu zdąży się okopać i położyć pola minowe. A dlaczego czołowe? Bo na stepach nie da się inaczej. Tam nie ma żadnej alternatywnej drogi, gdzie można się schować i wyjść na flankę, bo nigdzie poza budynkami nie można się schować. 

Oraz jeszcze przed rozpoczęciem ofensywy będzie tam gigantyczna kolekcja zachodniej obrony przeciwlotniczej we wszystkich warstwach i zasięgach. W skrócie- będzie to obszar, w którym skuteczne użycie lotnictwa będzie całkowicie niemożliwe. Co nie zmienia tego, że rosyjskie dowództwo może wydać taki rozkaz, dla krytycznie ważnej ofensywy. I zapewne zbyt wiele z tego lotnictwa nie zostanie. A nie zapominajmy, że Rosja obecnie nie jest w stanie nie tylko produkować samolotów, ale także robić bieżącego serwisu już latających. Każdy rosyjski samolot ma do wylatania skończoną liczbę godzin i tego odnowić się nie da. Zresztą w dużej mierze to dotyczy obecnie każdego samolotu rosyjskiej i radzieckiej produkcji, może z wyjątkiem niektórych Antonowów. Ukraińskie lotnictwo jeszcze chwilę polata na Migach, ale one też się skończą, z tego samego powodu zużycia i niemożności remontów, jeśli nawet nie strat bojowych. Ale póki co, lepsze od starych ukraińskich, polskie i słowackie Migi-29 nieco pomogą w bitwie powietrznej która będzie się toczyła dookoła połączeń z Krymem. 

I kiedy już na Zaporożu, przygotowana do ofensywy na ukraińskie pozycje znajdzie się wszystko co ma się znaleźć, a część może już się zamieni w wraki, to rozpocznie się drugie uderzenie. Po wschodniej stronie Zaporoża, na Berdiańsk/Mariupol, a może najpierw po prostu do rosyjskiej granicy, docierając do morza na wschód od Mariupola. I to by całą tą ofensywną część rosyjskiej armii zamknęło w wielkim kotle, jedynie opartym o morze, kontrolowane przez baterie przeciwokrętowe. 

Taki kocioł byłby stopniowo zamykany i dzielony, aż by nic nie zostało, bo ile może się utrzymać armia bez paliwa i zaopatrzenia? 

Po jego likwidacji już nie będą zadawane pytanie "ile tysięcy czołgów ma Rosja". Będą zadawane pytania: "czy Rosja ma czołgi" oraz "ile karabinów zostało w Rosji". I jeśli jakiś lokalny kacyk na Kaukazie czy Syberii przez przypadek znajdzie kontener z jakimiś karabinami, granatnikami i stosownym zapasem amunicji, to spokojnie może ogłaszać niepodległość, bo możliwe, że jego przyboczni tak uzbrojeni by sobie spokojnie poradzili z tym co by zostało z rosyjskiej armii. 

A do tego plany by w miarę pasował solidny atak dronami dalekiego zasięgu na infrastrukturę kolejową i paliwową Rosji.  Chaos w tym zakresie by znakomicie utrudnił szybkie ściągnięcie rezerw jak też późniejsze budowanie sił do rosyjskiej kontrofensywy. Oraz pokazał, że Rosja nie potrafi obronić kluczowej infrastruktury na swoim terytorium. 

Czyli byłaby to sekwencja wydarzeń- poważny atak na rosyjską infrastrukturę, odcięcie połączeń lądowych na Krym, potem oczekiwanie na rosyjski kontratak i następnie otoczenie i anihilacja grupy wojsk użytych do tego kontrataku. To razem by sprawiło, że Krym stałby się dla Rosji całkowicie niemożliwy do utrzymania i po prostu by się musieli wycofać. Co mogłoby trwać tydzień, albo i wiele miesięcy. To już jest daleka spekulacja, ale bym powiedział, że rosyjskie panowanie nad Krymem by się zawaliło dopiero w  trakcie zimowych sztormów, kiedy czasami przez całe tygodnie promy nie mogą pływać. A może nawet jeszcze rok później, kiedy bez wody z kanału z Dniepru nie będzie tam żadnego rolnictwa, a zawodnymi promami się po prostu nie da dostarczyć wystarczająco żywności dla populacji. Co prawda śmierć głodowa połowy mieszkańców dla władz Rosji byłaby raczej materiałem na film niż powodem do zmiany polityki, ale jednak byłby to kolejny powód do pytań o skuteczność władz w wojnie. Bo przecież nie o sensowność, sensem zawsze było terytorium i ludobójstwo.

Ale niezależnie od tego kiedy i jak by się to zdarzyło, sytuacja byłaby jasna dla każdego. Wojna została przegrana w sposób kompletny i spektakularny. Armia nie istnieje, trzeba się wycofać ze wszystkich zdobyczy z 2014 roku, sama Rosja jest bezkarnie bombardowana, gospodarka zdycha pod sankcjami i wszystko dookoła się wali. Przy samym wypchnięciu rosyjskich wojsk Kreml by nadal mógł prowadzić i podtrzymywać narrację o długiej wojnie z całym zachodem i przygotowaniach do ofensywy. Dlatego to musi być spektakularna klęska, bo taka otworzy drogę do wojny domowej, a dopiero ta jest jakąś nadzieją na trwały pokój. 

Ale to tylko spekulacje, akurat przez przypadek opublikowane 1.04. Rozważania były zupełnie serio. Śmieszne się okażą dopiero później, jak ukraińskie dowództwo zaskoczy nas wszystkich, jak zwykle.




Nakaz aresztowania Putina

 Wczoraj ICC podjęło decyzję o wydaniu nakazu aresztowania Władimira Putina. Może się wydawać, że to jest kolejny nieegzekwowalny papier z jakiejś marginalnej instytucji bez zębów. I z jednej strony tak jest. Zapewne ten nakaz nie zostanie nigdy wykonany i nigdy nie zobaczymy tego typa w kajdankach i pomarańczowym ubranku. 

Ale jest też druga strona tego medalu. I ta druga strona przepełnia mnie naprawdę radością i optymizmem. Nie przesadzam. To jest fantastyczna sprawa i wspaniała wiadomość jakich w naszym świecie ostatnio jakby brakuje. I to nie tylko dla Ukrainy, Rosji, czy w ogóle tej części świata. Otóż znacznie bardziej dla innych.


Dlaczego tak uważam?

Zacznijmy od początku- Wołodia Putin jako szczyl biegający po leningradzkich podwórkach był zapewne drobnym złodziejaszkiem i to raczej niżej w hierarchii bandy. Wiadomo, że był mocno poniżej przeciętnego wzrostu i siły i można się domyślić, że dokładnie z tego powodu zaczął trenować judo. Później, wiadomo, KGB i też najprawdopodobniej drobne złodziejstwo, bo podobno kierował kantyną/stołówką. 

Z już długotrwałą karierą drobnego złodziejaszka, a jednocześnie służbą w KGB miał naprawdę niezłe CV do pracy w administracji w latach 90-tych. I tam przecież się wykazał służąc jako pośrednik pomiędzy różnymi gangami i administracją, jednocześnie sprzedając na zachód wszystko co się dało ukraść i kradnąc międzynarodową pomoc jaką się udało wyłudzić. Później jak wiadomo udało mu się zaskarbić lojalność Jelcyna i jego otoczenia, a następnie dotrzymał tych gwarancji bezpieczeństwa, jednocześnie budując sprawny, bezwzględny i obejmujący cały kraj system kradzieży każdego możliwego dochodu, przy tym wszystkim ciesząc się poparciem społeczeństwa i jeszcze będąc poważanym przywódcą międzynarodowym.

To jest opis absolutnego marzenia, mokrego snu każdego ulicznego żulika. Każdego gangstera. Każdego drobnego sprzedawcy kokainy i 14-latka z karabinem rabującego drobnych poszukiwaczy złota gdzieś w Afryce. I drobnego oszusta z kafejki internetowej w Nigerii. I wiecie co? To właśnie z takiego towarzystwa się rekrutuje pewna część przywódców państw. Czy to w Afryce, czy w niektórych częściach Ameryki Łacińskiej- zwłaszcza Ameryce Środkowej.

Sytuacja w której partie są finansowane wyłącznie w jawny i czysty sposób, a politycy po prostu otrzymują pensje i za te pensje pracują na wybieralnych stanowiskach od 9 do 17 po to aby kraj działał, a ludzie mieli swoje potrzeby zaspokojone- to nie jest nawet jakaś obca sytuacja. To z punktu widzenia drobnego kryminalisty jest jakiś idiotyzm, aberracja. mieć dostęp do władzy i pieniędzy i nie kraść? Nie używać policji i wojska do utrzymania władzy? Sądzę, że dla takiego Daniela Ortegi to jest sytuacja całkowicie obca, absurdalna i świadcząca o tym, że europejscy socjaldemokracji to po prostu banda cweli, którą można i należy obrobić. I oczywiście Władimir Putin myśli dokładnie tak samo. 

Ale z Danielem Ortegą, Nicolasem Maduro, czy już coraz częściej też Wiktorem Orbanem nikt nie rozmawia, nikt ich nie szanuje i nie traktuje poważnie. 

A Putin bywał na salonach. Z prezydentami USA, kanclerzami Niemiec i innymi takimi. Ba, kanclerz Niemiec mógł straszyć psem. Te zachowania nie były adresowane do Zachodu. To było przypomnienie dla całej złodziejskiej kasty, że on jest pierwszym bandziorem. I całe to afrykańsko-latynoskie towarzystwo te komunikaty rozumiało znakomicie. Dla nich Putin był bogiem z Olimpu- o drobnego złodziejaszka do okradania całego wielkiego państwa, szefa wielkiej mafii, który ma to czego nigdy nie miał żaden z nich- szacunek możnych tego świata. Ich uściski ręki. Uznanie jego władzy i idącą za tym bezkarność. Każdy z nich też tak chciał. Normalnie to są traktowani jak pariasi. Przecież nikt z rządu USA nawet do nich nie zadzwoni. A jeśli odzywa się ktokolwiek, to prędzej prokurator. A potem pojawiaja się Marines i go do tego prokuratora dostarczają, jak Manuela Noriegę. 

I każdy z nich marzył o tym aby być jak Putin i wiedział, że można dojść do poziomu, kiedy już nie wysyłają Marines, a ściskają rękę. 

Nakaz aresztowania to wszystko zburzył. Okazało się, że nie ma takiego poziomu. Okazało się, że można być Putinem, mieć broń atomową, absolutną władzę nad największym terytorium świata, drugą armię świata (to może już nie...) i nadal być takim samym jak oni wszyscy- facetem, którego ściga prokurator. Który ma do wyboru to samo co oni wszyscy- ukrywanie się do śmierci lub więzienie do śmierci. 

Okazało się po prostu, że nie ma żadnego złotego biletu. Że można ukraść miliardy, mieć tysiące czołgów i bomby atomowe, a jak przyjdzie co do czego, to w pierwszym świecie te blondynki co wpadają do biura premiera na 8 godzin mogą zdecydować, że do pierwszego świata to możesz się wybrać co najwyżej w kajdankach. 

I w ten sposób 12- letni Mwata, który ma kałacha i dla lokalnego gangu zbiera haracz od swoich rówieśników kopiących rudy kobaltu i marzy o tym, aby kiedyś mieć władzę i mnóstwo ludzi z kałachami i zawsze mieć co jeść, a razem z tym szacunek wielkich tego świata, będzie wiedział, że władzę i ludzi z kałachami może mieć, ale na końcu tej drogi szacunku możnych tego świata nie będzie nigdy, za to zawsze jakiś prokurator i jakieś kajdanki. 

I to samo będzie od teraz wiedział Jose idący przez środkowoamerykańską dżunglę z plecakiem kokainy. Że jeśli przeżyje, to pewnie i na tym zarobi, ale zawsze będzie wyrzutkiem. Że nigdzie nie ma żadnego mitycznego Olimpu na który można się wspiąć i być równym bogom. Że zawsze przed zwykłym społeczeństwem możesz się jedynie ukrywać albo udawać, ale nigdy nie będziesz mógł jednocześnie pokazać kim naprawdę jesteś i tam pozostać. Inaczej niż w kajdankach. 

To drobne opowieści, o ludziach którzy zapewne nie istnieją ale istnieć mogą. Tacy lub podobni. Którzy pochodzą i są w miejscach przepełnionych przemocą i beznadzieją i mają jakieś marzenia. I te marzenia są często związane z przemocą i utrzymywaniem stanu beznadziei dla innych, bo to jest najłatwiejsza droga do awansu. I na jej szczycie można było oczekiwać po prostu dobrego życia. Od wczoraj wiemy, że nie. Że na jej końcu zawsze jest to samo. Jesteś kryminalistą i tak będziesz traktowany zawsze. Możesz mieć szacunek u sobie podobnych, ale nie wśród prawdziwego społeczeństwa. Tego częścią nigdy nie zostaniesz. 

Milosevic zmarł w więzieniu. Hussain i Kadafi zginęli ścigani. Noriega był głową państwa i odsiedział 17 lat. I jako jedyny z tego towarzystwa mógł się cieszyć wolnością. Wolność bogactwo i  międzynarodowych szacunek miał jedynie Putin, był żywym dowodem na to, ze to jest możliwe. Teraz jest na tej samej ścieżce co pozostali. Może nigdy nie wyjedzie z Rosji i dożyje naturalnej śmierci. Może trafi do Hagi. A może zostanie odstrzelony przez swoich, stęsknionych za powrotem jeśli nie na salony, to przynajmniej do swoich willi w Europie. Bo sam Putin swojego domu i rodziny w Szwajcarii już pewnie nigdy nie zobaczy. 

I ten sygnał jest naprawdę mocny. Mwata i Jose mogą nie mieć w swoim miejscu i czasie żadnej alternatywy, ale i tak jeśli będą wiedzieć, że ich dzisiejsze marzenia są niemożliwe, to będą mieć inne. Na przykład aby zostać mechanikiem samochodowym. Albo elektrykiem. I mieć zawód który wystarczy na jedzenie i dach nad głową. I społeczny szacunek. 

To nie jest hiperbola. Naprawdę uważam, że właśnie ta decyzja drastycznie poprawiła świat. Trochę dzisiejszy, ale mnóstwo dobrego zrobiła dla świata jakimi będzie za 10 i 20 lat. Miejmy nadzieję, że ten komunikat się utrzyma. I że już nigdy więcej nie zobaczymy prezydentów i premierów takich jak Obama, Merkel i Macron (tego niestety jeszcze oglądamy...). A Putina w ładnym pomarańczowym wdzianku. Może nawet jeszcze Ortegę, Maduro i Orbana?



Krótka historia karabinu maszynowego

 Co to jest karabin maszynowy zapewne większość z Czytelników uważa, że wie. Napisałem, uważa, że wie, bo jak zaraz zobaczymy, w wielu przypadkach niekoniecznie w ogóle istnieje zgoda czy coś jest karabinem maszynowym czy nie. Więc jak można taką rzecz wiedzieć, skoro definicja jest nieostra. 

Skoro już wyjaśniliśmy, że czasem wiemy, a czasem nie co to jest karabin maszynowy, to możemy spróbować określić zakres tego pojęcia. Zaczynając od historii przemysłu, jak zawsze. Bo, jak dobrze wiecie, dla mnie nie są tak ważne same zabawki, a zwłaszcza te służące do wojny, jak to jak je zrobić i użyć. To jest znacznie ciekawsze, więc jak ktoś tu by szukał jakiś encyklopedycznych opisów to ich raczej nie znajdzie. Jak zwykle.

Zacznijmy od problemu, który chcemy rozwiązać. Znaczy chcemy zwielokrotnić siłę ognia pojedynczego żołnierza, aby uzyskać przewagę w walce. Ale to zadanie zawsze spełniała artyleria, od starożytnej, działającej na zasadzie sprężyn lub grawitacji zaczynając. Więc po co jeszcze następna rzecz, strzelająca pociskami takimi jak indywidualna broń żołnierza, ale szybciej? Właśnie na to pytanie nie było odpowiedzi bardzo długo. 

Kilka zdań o czołgach i kwestii ukraińskiej

 Czołgi to taka piękna, romantyczna maszyneria, którą wszyscy w-swych-marzeniach-żołnierzyki się zachwycają. W czym przoduje oczywiście Rosja ze swoich kultem śmierci, przepraszam, Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i pokazywaniem wszystkim i opowiadaniem o wspaniałym T-34. Więc może czas trochę popsuć ten mit. 

Zaczynając od najprostszej rzeczy- czołg jest specjalistyczną maszyną. Jak sztaplarka, koparka czy dźwig.I służy do rozwiązywania specjalistycznych problemów w sposób lepszy i wydajniejszy niż robienie tego samego ręcznie. Tak jak sztaplarka służy do przestawiania palet, tak czołg służy do mobilnego wsparcia ogniowego ofensywy. I tak jak przestawiać paczki bez sztaplarki jak najbardziej się da, robiono tak przez tysiące lat. Tylko potrzeba dużo więcej ludzi, którzy po takiej przygodzie będą dużo bardziej zużyci. I dokładnie tak samo można prowadzić ofensywę bez czołgów, tylko potrzeba dużo więcej ludzi, którzy będą po takiej przygodzie dużo bardziej zużyci. I tu możemy wierzyć współczesnej rosyjskiej armii, próbują obu tych rzeczy. Zapewne głównie dlatego że nie mają (jako organizacja) zielonego pojęcia jak używać palet i sztaplarek, a na początki wojny mieli też bardzo niewielkie o tym jak używać czołgów. 

I to powiedziawszy najpierw trzeba wyjaśnić jedną bardzo ważną kwestię- otóż co jest dla wojska ważniejsze: czołgi czy terenowe opony do ciężarówek? Zapewne czołgi, skoro to wszyscy się nimi zachwycają. Oczywiście, że nie. Bez czołgów można się zupełnie sprawnie bronić, albo i prowadzić powolną i z gigantycznymi stratami ofensywę. Bez opon do ciężarówek ludzie na pierwszej linii nigdy nie zobaczą ciepłego żarcia, a i amunicję niezbyt często. A o sprawnym działaniu artylerii można zasadniczo zapomnieć. I tak, był nawet przypadek kiedy w zindustrializowanej wojnie robiono dużą ofensywę bez opon. Konkretnie to Niemcy, ofensywę wiosenną w 1918, kiedy znikome ilości gumy, które jeszcze posiadali były używane głównie w samolotach, bo tam nie było żadnej innej możliwości. Samochody (i nawet rowery!) miały koła na stalowych obręczach, czasem z jakimiś dodatkowymi sprężynkami. I kiedy konwoje ciężarówek bez gumowych opon miały dostarczać zaopatrzenie dla nacierających wojsk po gruntowych i zniszczonych drogach, to pierwsza przejechała, druga i piąta czasem też. A reszta się zakopywała w błocie i cała ofensywa wkrótce też. Zdobycze terytorialne były nawet całkiem istotne (jak na front zachodni 1 wś), ale strategiczne żadne i cała impreza się parę miesięcy później szczęśliwie skończyła. 

W obecnej wojnie strona rosyjska to też ma to okazję przerabiać, w pierwszej turze dlatego, że kupili najtańsze chińskie opony, a potem ich nie rotowali, więc solidna część się po prostu rozpadła w pierwszych dniach, transport wojsk i logistyka się całkowicie zawaliły, straty sprzętu i ludzi były horrendalne i po niecałym miesiącu bitwa o Kijów się zakończyła. Ukraińska armia wzbogaciła się o tysiące egzemplarzy różnego sprzętu, w którym w większości należało tylko zrobić podstawowy przegląd i.... zamontować nowe opony. 

Potem rosyjska armia zaczęła kupować ich krajowe opony, spełniające minimalne wymogi, ale jakoś nieszczęśliwie spłonęły po kolei wszystkie zakłady w całym ciągu technologicznym- od komponentów do produkcji kauczuku, do samej produkcji opon. Ale w międzyczasie i tak nieco się wyczerpywały zapasy wojskowych ciężarówek i w sumie wszystko jest tam wożone wszystkim co się da, a cywilne opony są nieporównywalnie łatwiej dostępne. Kosztem oczywiście gorszych możliwości przewozowych, co ma wpływ na wyżywienie i zaopatrzenie wojska. Co widzimy każdego dnia.

No więc czołgi są fantastycznym narzędziem, tak jak sztaplarki. Narodziły się pod koniec 1 wś, w mniej więcej tym samym czasie kiedy Niemcy się dowiedzieli, że bez gumy dłużej wojny prowadzić nie będą (a wtedy kauczuk był tylko naturalny, z tropików).

Piechota szturmując umocnione linie wreszcie miała pomoc czego, co się nie bało karabinów maszynowych, drutu kolczastego i szrapneli. I oni też mogli się mniej tego bać. I tak się zakończył pozycyjny pat frontu zachodniego. I już właściwie nigdy nie wrócił, chyba, że obie strony były skrajnie wyczerpane (jak w sporej części wojny iracko- irańskiej), lub głównodowodzącym po stronie atakującej był niekompetentny dureń- jak na froncie włoskim w 2 wś. 

Tym razem przyczyna jest znacznie bardziej prozaiczna- pogoda. Na czarnoziemnych stepach normalnie mamy suche lato, kiedy wszystko jest zbite i twarde, nic nie ogranicza manewrów, a nawet zaopatrzenia. Co najwyżej przeciwnik i fakt, że unoszący się kurz za pojazdami widać z wielu kilometrów. Więc na stepach w lecie panuje ten, kto panuje w powietrzu, widzi dalej, ogarnia logistykę i potrafi mocno i szybko uderzyć tam gdzie wybierze. Wiosną i jesienią nic takiego nie ma znaczenia, bo stepy się zmieniają w ocean błota, drogi gruntowe są przejezdne tylko dla samochodów terenowy, a i to niezbyt długo.  W zimie to błoto zamarza i sytuacja taktyczna przypomina tę z lata, jedynie dni są krótsze, pogoda dla lotnictwa gorsza i potrzeba więcej paliwa do ogrzewania, co też pozwala przeciwnikowi wykryć pozycje. Tu oczywiście armia ukraińska, z zachodniego stylu i jakości mundurami i śpiworami ma się nieporównywalnie lepiej niż rosyjska. I to niezależnie od wygrywania wojny dronowej, która do tego dokłada sporo. 

A na stepach, z doskonałą widocznością na wiele kilometrów, możliwość szybkiego i bezpiecznego pokonania tego terenu jest krytyczna. Tam bez czołgów i transporterów opancerzonych dla piechoty trudno jest zrobić w ogóle cokolwiek. Całkiem sporo doświadczenia zostało zebrane stamtąd w dwóch wojnach światowych, kwestia jest oczywiście taka, kto potrafi je wykorzystać. O umiejętność korzystania z każdej dostępnej wiedzy przez ukraińską armię nie musimy się martwić. Przez rosyjską w sumie też nie.... No dobra, to był żart, oni jednak się uczą, ale tylko na aktualnym, własnym doświadczeniu, o historii, nawet własnej nie mają zielonego pojęcia. Bo by musieli się sami przed sobą przyznać, że tak jak w 1 wś Rosja się rozpadła z powodu słabości organizacyjnej, przemysłowej i materiałowej, tak samo by się zdarzyło w 2 wś, gdyby nie pomoc zachodnich aliantów. 

W takim razie co nam mówią te doświadczenia o używaniu czołgów w zimie? Otóż doświadczenia Batalionów Czołgów Ciężkich (czyli tych wyposażonych w Tygrysy) pokazywały, że w zimie można było ich używać jeśli przez co najmniej 2 tygodnie temperatury spadały poniżej -10 C. Innych czołgów to nie dotyczyło, problemy były mniejsze, ale mówimy o Tygrysach, bo te były najbardziej podobne właściwościami trakcyjnymi do dzisiejszych. I takiej pogody tej zimy jak dotychczas na Ukrainie nie było. I zapewne już nie będzie. Co dokładnie oznacza, że nie było zimowej ofensywy zmechanizowanej, żadnej ze stron i zapewne już nie będzie. I tak właśnie oglądamy na żywo strategiczne implikacje zmian klimatycznych. I kto wie, może już nigdy nie będzie tam zimowych warunków dla czołgów?

Co oczywiście nie przeszkadza w używaniu piechoty w terenie zurbanizowanym, co się obecnie dzieje.

A wracając do czołgów w zimie. Najpierw poznęcajmy się trochę nad T-34, bo to jest jedną z centralnych części imperialnej mitologii. Najwięcej o tym czołgu mówi fakt, że pancerne jednostki "gwardyjskie", czyli elitarne w Armii Radzieckiej miały na stanie... Shermany. Tak, dokładnie, najlepszą nagrodą dla jednostki było jej przemianowanie na gwardyjską, co oznaczało oddanie w cholerę tego wspaniałego i legendarnego T-34 co wygrał wojnę (razem z Szarikiem) i przesiadka na amerykańskie czołgi. O ciężarówkach i oponach do nich nie będę wspominał, bo innych niż amerykańskie i tak tam nie było. Zwłaszcza w pierwszorzutowych jednostkach.

Oprócz takich drobiazgów jak konstrukcja gąsienic, dzięki której na odrobinie lodu T-34 był w rowie, a Sherman tego nie zauważał była też kwestia silnika. Jak podawała to propaganda, T-34 był wspaniały, bo miał diesla, dzięki czemu paliwo było mniej palne i czołg się rzadziej zapalał niż zachodnie. Co zasadniczo jest zestawem bredni. Samo paliwo oczywiście było mniej palne i w szczególności przy jakiejś nieszczelności układu paliwowego różnica mogła być olbrzymia. Ale na tym się kończą przewagi. Bo kacapy tak uwierzyły we własną propagandę o niepalności czołgów z dieslem jak w dawne przesądy o niepalności chałup z bocianimi gniazdami. I na tym przesądzie zbudowali T-72, który jak wiadomo, pali się i wybucha dość ochoczo. Diesel nie pomógł.... Bo i nie to było przyczyną, a taki drobiazg jak amunicja poupychana wszędzie i wybuchająca przy każdym przebiciu pancerza. Dokładnie tak samo jak w czołgach z 2 wś. 

Zaraz zaraz, przecież aktualna wersja mówi o tym, że odpowiedzialnym za konkursy skoków wzwyż wież T-72 jest automat ładowania z karuzelą z pociskami pod wieżą. To jest oficjalne wytłumaczenie, ale ja w nie nie wierzę. I mam na to poszlaki. Otóż standardowy zapas amunicji w T-72 to 44 naboje. 22 w autoloaderze i drugie tyle poupychane wszędzie gdzie się da. 

Jeden ukraiński czołgista się wychlapał, że oni ładują tylko 22 pociski. To by znaczyło, że ładują tylko do karuzeli, ale nie wożą żadnych więcej pocisków  w czołgu. I ukraińskie jakoś rzadziej wybuchają. 22 to jest bardzo mało amunicji, ale za to zamiast śmiertelnej pułapki mają tylko zwykłe sowieckie dziadostwo, które jakoś działa. 

Oczywiście jest to nadal dziadostwo, co pokazała ofensywa pod Charkowem, i w sumie wszystkie inne bojowe zastosowania tego sprzętu. Otóż przy użyciu radzieckich czołgów można linię frontu przesunąć o 40-60 kilometrów, bo dalej zbyt mała ich część jest jeszcze na chodzie, zwyczajnie trzeba robić poważne remonty. A tam użyli T-72 całkowicie sprawnych, po kompletnych przeglądach, prosto z polskich magazynów. 

Na południu odległości są większe. Z Hulajpola do Berdiańska jest 120 kilometrów i zapewne do tego są potrzebne Ukraińcom zachodnie czołgi. Bo się same nie rozpadną po drodze. A jak zostaną zajeżdżone silniki czy skrzynie to wymiana kompletnego powerpacka w Leopardzie (czy jakimkolwiek innym zachodnim czołgu zajmuje 10-30 minut, zależnie od posiadanego sprzętu i doświadczenia. Wymiana silnika w radzieckim czołgu to dla doświadczonej ekipy mechaników co najmniej doba.  

Nie mówiąc o takich drobiazgach jak to, ze zachodnie czołgi ważą 15-20 ton więcej nie bez powodu. Praktycznie cała ta różnica to jest więcej opancerzenia. Co pozwala uznać za bardzo prawdopodobne tezy, że dostępne poradzieckie czołgowe pociski przeciwpancerne są w stanie przebić zachodnie pancerze tylko z relatywnie małych odległości, rzędu kilkuset metrów. W walce pancernej na stepach to jak w zwarciu i takie odległości się tam normalnie nie zdarzają. To znaczy obecnie mogą, jak obie strony dysponują radziecką optyką, z której na większe odległości i tak nic nie widać. Ale jeśli pojawia się tam zachodnia, to reguły się zmieniają. I ta zachodnia optyka jest w T-72 (i PT-91) dostarczonych z Polski oraz rosyjskich T-72 mod 2016. Ani jednych ani drugich nie ma aż tak wiele, z czego rosyjskie w sporych liczbach uczestniczyły w pierwotnej ofensywie i niekoniecznie ją przetrwały. 

Ale to i tak nie ma wielkiego znaczenia, bo zachodnia amunicja jest w stanie zniszczyć T-72 i wszystkie pochodne z odległości większych niż jakikolwiek zasięg widoczności z tych pojazdów, a już zwłaszcza w nocy. Jeszcze w jakimś zurbanizowanym, zalesionym czy pagórkowatym terenie te przewagi można zniwelować zasadzką, maskowaniem, czy coś. Na otwartym stepie, z ciągłą obserwacją z powietrza- nie ma jak. Dlatego zachodnie czołgi są tak ważne. Razem z porządną mobilną obroną przeciwlotniczą, pojazdami wsparcia i sensownym dowodzeniem praktycznie załatwiają temat bitwy na stepach. Czyli inaczej mówiąc- przerwania korytarza lądowego na Krym.  

I to była prawdziwa stawka rozgrywki politycznej wokół Leopardów 2 pomiędzy Polską-Ukrainą, a Niemcami. Która, przypomnę tym, co nie zauważyli, nie zakończyła się żadnym kompromisem, ani ugodą. Zakończyła się pełną i całkowitą kapitulacją Niemiec wobec żądań Polski-Ukrainy. 

I nikt nie zwrócił uwagi dlaczego. Wszyscy romantycy onanizują się lufami i co z nich wylatuje, a nikt nie zwraca uwagi na zasadniczą rzecz, o którą chodzi właściwie z każdym sprzętem mechanicznym. To ma działać. A jak już przestanie to trzeba jak najszybciej i jak najtaniej naprawić i ruszać dalej. To była niemiecka karta przetargowa- kontrola nad dostawami części i możliwościami serwisu. I cała sztuczka polegała a tym, że polska koalicja sobie z tym poradziła. Więc niemiecki brak zgody mógł zostać całkowicie zignorowany- opinia publiczna była po polsko-ukraińskiej stronie, żadne pozwy ani sankcje nie wchodziły w grę, choć polski rząd wprost zapowiedział, że będzie nielegalnie przekazywał niemiecką broń i od legalnej strony narażał kraj na wszystkie możliwe embarga. Od faktycznej embargo sami sobie urządzili Niemcy...  

Ale jak to było w ogóle możliwe? Czołg to specjalistyczna i skomplikowana maszyna, to nie jest składak z supermarketowych części. Ale jak się zbierze trochę różnych możliwości.... Ukraina ma już sporo doświadczenia w utrzymywaniu i remontowaniu absurdalnej ilości różnych pojazdów pojazdów wojskowych, cięższych i lżejszych. Polski przemysł utrzymuje przy życiu, remontuje i modernizuje od lat flotę Leopardów. Ale ważniejsze jest to, że Turcja robi ich pełny serwis i modernizacje, włącznie z np. zmianą napędu wieży. I zapewne zadeklarowali potrzebną pomoc, włącznie z dorabianiem części. Zresztą ze zwykłych części jest mało prawdopodobne, że czegoś się nie da zrobić w Polsce czy tym bardziej Czechach. 

A silniki i skrzynie? To jest zabawniejsza sprawa. Jeśli zauważyliście, to trafiły ostatnio do Polski awaryjnie i na cito kupowane koreańskie czołgi i działa samobieżne. Właściwie nie wiadomo po co, bo w drodze są Abramsy, a Kraby w produkcji. Ale co jeśli się okaże, że powerpack z koreańskich pojazdów jest całkowicie wymienny z Leopardami? Tak, można wyciągnąć silnik, w 10 minut i wsadzić do Leoparda, jeśli będzie jakikolwiek problem. Myślę, że zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie bez trudu znajdzie się też fachowców od korekt numerów silnika, żeby już się wszystko zgadzało... Może nawet zdążą w te same 10 minut w trakcie wymiany silnika... 

A w Korei te silniki są produkowane, Polska ich też używa w Krabach i na jakąkolwiek sugestię ze strony Niemiec, że Polska może je gdzieś nielegalnie wykorzystywać to najprędzej by niemiecki ambasador trafił na dywanik. Bo Korea też jest w sytuacji, że nie ma najmniejszej ochoty nadwyrężać relacji z USA i ich sojusznikami, a Niemców może mieć bardzo głęboko. 

I szczerze mówiąc- tak się wygrywa wojny. Dyplomacją, ale pod za tą dyplomacją stoi brutalna siła. Przemysłu i sojuszu. 

Przyznam, że w życiu się nie spodziewałem oglądać czegoś takiego. 

I skoro jesteśmy przy temacie czołgów, to wróćmy do śmiesznego tematu Armaty. Rosyjski czołg, rzekomo superbroń z bezzałogową wieżą i potężnym opancerzeniem. W końcu się oficjalnie przyznali, że produkowany nie będzie, bo nie są w stanie zrobić silnika. Nic dziwnego, bo układ silnika wymyśli taki, że się go nie da zrobić. Mianowicie 12 cylindrów w układzie x. Dla wyobrażenia- tak jakby dwa V-6 połączone wspólnym wałem i jeden postawiony do góry nogami, a na nim drugi, normalnie. 

To była czysta i całkowita mrzonka w kraju, który jest zaledwie połową ZSRR, który też nigdy nie zrobił samodzielnie porządnego silnika czołgowego. I zastanawiałem się skąd tak szalony pomysł. Oprócz oczywiście wyciągania kasy na wieczne badania i projekty, to taki silnik miałby niezwykle małe wymiary zewnętrzne, zwłaszcza długość. I tu mam teorię, że po prostu komora silnika była już zaprojektowana, pod turbinę gazową (która jest znacznie mniejsza), normalny diesel podobnej mocy by tam nie wszedł, więc aby ukryć recycling starego projektu wymyślili takie cudo. 

Czyli cała ta Armata to by była przeróbka turbinowego T-80. I w sumie wszystko by się zaczęło zgadzać. Bo to by też znaczyło, że żadnego nowego projektu nigdy nie było, był PR i złodziejstwo, czyli zwyczajna, rosyjska norma. I następny projekt z lat 60-tych, tylko tym razem z silnikiem już kompletnie niemożliwym do utrzymania na chodzie ze wschodnią logistyką (znaczy chodzi mi o turbinę, bo x-12 nigdy nie istniał) 

Z rozprawiając się jeszcze z dieslem z T-34. Ten sam silnik jest stosowany do dziś w T-72 (i T-90 i PT-91), a wcześniej był to benzynowy silnik o nazwie Liberty, zaprojektowany na rządowe zlecenie w USA pod koniec 1 wś. Potem na jakiś zasadach rozpoczęto jego produkcję w ZSRR i wstawiono do czołgu BT-2, potem przerobiono na diesla i tak zostało do dziś. Ale dopóki był to wolnossący diesel, to jego relacja mocy do masy była po prostu żałosna, bo limitem dla takich silników jest ilość zasysanego powietrza. I ta moc wynosi max ok 7,5 km/litr/1000 obrotów, w bliższych współczesności silnikach nieco ograniczana w okolice 6 km, dla ograniczenia kopcenia, zwłaszcza przy przyspieszaniu. 

Więc silniki Tygrysów i Panter miały ok 650-700 koni przy 22 litrach pojemności, a współczesny im T-34 poniżej 500 km z 38 litrów. Pojemność silnika to też jego masa i jak była ona w silniku, to nie była w dziale i pancerzu. Dlatego w nagrodę żołnierze sowieccy dostawali benzynowe Shermany. A może też diesle, ale dwusuwowe i z doładowaniem (bo diesla dwusuwa wolnossącego nie da się zbudować).  

Wojna, Chiny i perspektywy Niemiec

 Niemiecki popyt jest centralnym punktem wokół którego się kręci gospodarka Europy. Tylko wokół czego kręci się gospodarka Niemiec?

Odpowiedź jest dość prosta, powszechnie znana i prawdziwa- niemiecka gospodarka opiera się na eksporcie maszyn i urządzeń, czy inaczej mówiąc linii produkcyjnych i ich części eksploatacyjnych oraz samochodów, w szczególności z wyższej półki cenowej. Tyle że mało kto się zastanawia jak ta produkcja w swej istocie wygląda. Wyobrażamy sobie jakieś zaawansowane obrabiarki, a potem ładną i czystą halę montażową i dookoła tego kręcących się kompetentnych techników i inżynierów. I to też jest w sporej części prawdziwy obraz. 

Ale zapominamy o jednej, niezwykle ważnej dziś rzeczy- że te części, maszyny czy cokolwiek się robi z metali, plastików, używa do tego farb i innych materiałów przemysłowych. A huty i fabryki chemiczne które to produkują używają przede wszystkim energii, w różnych jej postaciach. Czasem elektryczności, czasem gazu- jako źródła ciepła, surowca do syntezy chemicznej, dla wytwarzania pary technologicznej i w samej wewnątrzfabrycznej generacji elektryczności. Czy ujmując to inaczej- aby mogła sobie pracować jakaś obrabiareczka i zużywać parę kilowatów, najpierw musi swoje zrobić huta i fabryka chemiczna zużywając dużo więcej prądu i też gaz. 

Jeśli tej huty nie będzie to wysokiej jakości stopy będzie trzeba przywieźć skądinąd. I w tym momencie gospodarka zaczyna wyglądać jak polska czy słowacka- nieco nadzoru nad maszynami, nieco pracy ręcznej, ale ciężkiego przemysłu, który dzięki wykształceniu i technologii produkuje półprodukty o sporej wartości dodanej i niewielkim na jednostkę nakładzie pracy- po prostu nie ma. Bo albo mamy przemysł gdzie konkurujemy kosztami pracy, albo przemysł gdzie konkurujemy kosztami energii. 

Ekstremalnym przykładem są tu szwalnia krzywych t-shirtów, gdzie koszty energii są znikome, kapitał na pracownika rzędu niskich kilkustet dolarów (albo i kilkudziesięciu), ale zapłacenie 2 centów na sztuce więcej może zjeść cały zysk. Dlatego się to robi w Bangladeszu i okolicach. Na drugim biegunie są huty aluminium, gdzie olbrzymia większość kosztów to cena elektryczności potrzebnej do elektrolizy. Cała reszta właściwie nie ma znaczenia.  Z punktu widzenia gospodarki i polityki jedyną rzeczą którą można zrobić w Bangladeszu dla poprawy poziomu życia to obniżyć jego koszty, bo tylko tak można konkurować w międzynarodowym podziale pracy. Dla odmiany wysokość pensji w hutach aluminium nie ma większego znaczenia i hipotetyczny kraj oparty na takim przemyśle będzie mieć się świetnie, tak długo jak prąd pozostanie tani. Norwegia swoje pensje i poziom życia zawdzięcza nie tylko ropie, naprawdę.

I w tym sensie niemiecka gospodarka była od zawsze podobna do norweskiej, że produkcja opierała się na zużyciu dużych ilości energii dla wytwarzania produktów przemysłowych. I od zawsze oznacza w rzeczywistości od około połowy drugiego wieku n.e. Znaczy od czasu, kiedy Rzymianie już się ustabilizowali, zaopatrzenie dla granicznych legionów było produkowane lokalnie, powstały miasta rzymskiego wzoru i prowincje nad Renem i Dunajem znalazły swoje miejsce w handlu wewnątrz imperium. A to miejsce opierało się na obfitości, łatwej dostępności i łatwym transporcie drewna i też węgla kamiennego jako paliwa w przemyśle. Pamiętajmy, że granice Rzymu były na Renie i Dunaju, co oznacza, że obejmowało ono tak prawie połowę obecnego terytorium Niemiec, oraz że faktycznie ta granica była przez większość swego prawie 500 letniego istnienia pokojowa, a po drugiej stronie też istniała gospodarka towarowo-pieniężna związana z rynkiem rzymskim. była kapitalistyczna organizacja kopalń, transportu i handlu. Taka np. dzisiejsza Bratysława była po barbarzyńskiej stronie, ale było to całkiem spore i zorganizowane miasto. Ale nie o Bratysławie tu mówimy, a o terenach niemieckich. Po upadku Rzymu dalekosiężny handel zamarł, z wyjątkami drobnych przedmiotów luksusowych, ale wraz z restauracją karolińską wróciła stabilność i pokój i wszystko co istniało dawniej a skurczyło się do lokalnego rynku zaczęło wracać i na nowo akumulować wiedzę i doświadczenie techniczne. Stopniowo zastępowano drewno węglem, co oczywiście na wielką skalę obyło się w 19-tym wieku, ale bardzo wiele powiązań, łańcuchów kooperacji i, jak byśmy dziś powiedzieli, klasterów technologicznych było na miejscu od czasów rzymskich. Łatwa i dostępna energia była zawsze, i to ona napędzała cały ten przemysł. Tani transport (Renem) ułatwiał specjalizację i osiągnięcie skali i koncentracji przemysłu. To są wszystko czynniki, które pozostały do dziś i do dziś gwarantują zamożność nadreńskiego państwa. A może do wczoraj?

Bo węgiel jako tanie źródło energii zaczął się kończyć w latach 60-tych i 70-tych, jednak został sprawnie zastąpiony gazem. Najpierw z Morza Północnego, potem też  z Rosji. 

A drugi element to sprawny i bezpieczny dostęp do rynków, i najlepiej jeśli ktoś inny zapłaci za ten warunek "bezpieczeństwa", bo realnie rzecz biorąc, każde potencjalne i realne, historyczne i dzisiejsze państwo nadreńskie jest zbyt małe i biedne, aby samemu utrzymać bezpieczeństwo tychże szlaków. Gdy funkcjonowało w ramach imperium rzymskiego, monarchii karolińskiej  czy zjednoczonej Rzeszy (pierwszej lub drugiej) to wszystko działało zupełnie dobrze. 

Teraz jest UE, które jednak nie jest wystarczającym rynkiem zbytu, niezwykle istotne dla niemieckiej motoryzacji są USA, a dla przemysłu maszynowego Chiny i też Rosja. Eksport do Rosji teoretycznie się skończył, praktycznie nie do końca to wiemy. Ale jeśli coś pozostało, to ma znacznie mniejsze znaczenie ekonomiczne niż dotychczas. Znaczy, być może ci, którzy coś tam wywożą zarabiają znacznie więcej niż poprzednio, ale z punktu widzenia przychodów ogółu gospodarki, dla podtrzymania produkcji i importu, jest to z całą pewnością znikoma część poprzedniego strumienia. Choć oczywiście zarówno firmy, które to robią jak i władze, które to tolerują zwyczajnie mają krew na rękach. I tu ekstremalnym przykładem jest utrzymywanie dostępu do chmury dla obrabiarek w rosyjskich fabrykach. Tak, rosyjską produkcję, obecnie praktycznie w całości zbrojeniową, można zdalnie wyłączyć jednym guzikiem z ładnego niemieckiego biura. I przez 10 miesięcy zorganizowanego ludobójstwa to nie zostało zrobione. Ale to drobna dygresja, miejmy nadzieję, że w ramach procesów po wojnie i to zostanie rozliczone. Choć wątpię, ale przyznacie, że jakiś CEO Siemensa by ładnie wyglądał obok Szojgu na ławce?

Ale to nie wszystko. Następnym elementem są Chiny. Które zwłaszcza, przez ostatnie 20 lat, od przyjęcia tego kraju do WTO były oceanem zbytu dla wszelkich dostawców maszyn i linii produkcyjnych. Ale to się skończyło. Po prostu. Najpierw 2008 zahamował wzrost. Jeszcze nie zakończył, ale znacząco zwolnił. A zbyt na dobra inwestycyjne zależy właśnie od tempa wzrostu. Potem przyszedł początek wojny handlowej Trumpa. Teraz okazało się, ze Biden robi to samo, ale spokojniej, skuteczniej i mocniej. I to już oznacza, że jako wschodząca gospodarka, zintegrowana z globalizującym się światem, Chiny są skończone. Po prostu, model i kierunek wybrany pod koniec lat 70-tych się skończył i wyczerpał, a nowego nie ma. I nie będzie. 

To wszystko to by były zaledwie bardzo złe wiadomości, ale jest jeszcze jeden drobiazg- rezerwa demograficzna Chin się skończyła. Nowego, licznego pokolenia zwyczajnie nie ma. Nawet gdyby popyt na chińskie wyroby rósł jak dotychczas, jakimś cudem budowany na ich jakości i markach, to i tak nie miałby kto stać przy maszynach i ich produkować. Co, niezależnie od pierwszego powodu, też oznacza koniec boomu na wyposażenie przemysłu.

Zresztą Niemcy jeszcze nie wróciły do poziomu produkcji przemysłowej sprzed kryzysu 2008 roku. I możliwe, że nigdy nie wrócą.

Kolejnym problemem, który sobie sami głupio zrobili jest zachowanie w sprawie dostaw broni na Ukrainę, stan serwisowania własnego sprzętu i dostępność amunicji. I choć pierwsza z tych spraw wynika z bieżącej polityki, a dwie kolejne z ogólnego stanu armii, to stanowią dwie strony tego samego medalu- dość szokującego popisu nierzetelności i niewiarygodności Niemiec jako dostawcy broni. A to jest kolejna gałąź przemysłu ciężkiego. I to operująca na znacznie wyższych marżach, więc mogąca znacznie łatwiej zaabsorbować wyższe ceny energii.  Ale kto o zdrowych zmysłach kupi broń z kraju, co do którego istnieje prawie pewność, że w razie potrzeby użycia tej broni nie dostarczy nam amunicji ani części zamiennych. 

Co może być dalej?

W sumie to już jest. W tym roku zostało wydane coś ze 100, czy może 200 mld euro na subsydia do cen energii, aby utrzymać działanie przemysłu. I tak, zostało utrzymane. Ale to mogło zadziałać przez chwilę. Może jeszcze następną. Ale nie da się wiecznie utrzymywać systemu bazującego na taniej energii w ten sposób, że kupuje się drogo, a potem dotuje, aby było tanio, po to aby w ogóle produkować. Choć przez parę lat to może działać, gdyby nie problemy z klientami. 

 Czy była inna alternatywa?

Tak naprawdę to nie bardzo, okienko było małe dla zrobienia właściwych rzeczy, ale trzeba przyznać, że udało im się zrobić praktycznie odwrotność tych właściwych rzeczy.

Otóż po 24 lutego, Olaf Scholtz zaczął udawać, że traktuje problemy swojego kraju serio. Oczywiście istnieje też druga możliwość- naprawdę chciał coś zrobić, ale nie miał zielonego pojecia co, bo cały wywiad i główne instytucje państwa były tak przeżarte korupcją i rosyjską agenturą, że nie miał żadnego dostępu do sensownych analiz sytuacji i bezpieczeństwa.

Tak czy inaczej zaraz po wybuchu wojny z wielką pompą ogłosił wydanie dodatkowych 100 mld euro na niemieckie siły zbrojne. I tak, te pieniądze są i są wydawane. Tylko następnie się okazało, że niemiecka armia praktycznie nie ma żadnych zapasów zużywalnego wyposażenia ani amunicji, większość sprzętu jest niesprawna, a nawet w stosunku do tego co działa i jest sprawne nie ma planów modernizacji. Brakuje stabilnej i długoterminowej współpracy z przemysłem, ale i tak to nie ma wielkiego znaczenia, bo w sumie nikt nie ma żadnej doktryny obronnej. 

I w takiej sytuacji, jak większość rzeczy nie działa z powodu wieloletniego olewactwa, chlewu i zaniedbań, a to w wyniku chronicznego niedofinansowania, nagle 100 mld euro wydaje się.... tylko i wyłącznie na zakupy nowego sprzętu. Jak w takich przypadkach, zapewne nie dowiemy się czy to jest zwyczajna głupota, czy świadomy sabotaż- w tym przypadku aby ściągnąć z rynku nowy sprzęt, wypełnić zamówienia producentów i nie dopuścić do tego, aby taka Ukraina czy Polska i państwa bałtyckie mogły dostać nowy sprzęt. Cóż, jeśli to głupota, to wyszło. Jest głupio. Jak sabotaż to nie bardzo. 

Czy mogło pójść inaczej?

Tak. I momentami prawie idzie. Gdyby nie to, że to kanclerz dominuje, a ministrowie mają cos do powiedzenia o tyle, o ile się przebiją przed kamerami, to MSZ i Ministerstwo Energetyki by pchało ten kraj we właściwą stronę. Zupełnie nie przez przypadek są to akurat dwa resorty obsadzone przez Zielonych, a nie przez przypadek to właśnie ta partia ma jedyny zdrowy stosunek do używania paliw kopalnych i współpracy z krajami je wydobywającymi. 

Jedyną metodą było wydanie być może tych samych pieniędzy, ale na natychmiastową i maksymalną pomoc militarną i ekonomiczną Ukrainie. Dla pokazania proporcji- Niemcy wydają na wojskowe zakupy bez sensu 100 mld euro (dla porównania Polska, ze znacznie większym sensem ok 15-20 mld), Ukraina prosi całą UE o około 1,5 mld euro miesięcznie wsparcia finansowego w czasie wojny. 

100 mld euro na łącznie pomoc militarną i finansową by zakończyło tę wojnę. Pół roku temu. 

Ale co w takim razie z energią? Cóż, jedynym zasobem, jaki Niemcy realnie mają jest wiatr na Morzu Północnym i jego okolicach. Znaczy zasobem, który jest w stanie utrzymać przemysłową gospodarkę opartą na taniej energii. Bo jest go zarówno wystarczająco, jak i jest tani. Problem polega na tym, że większość infrastruktury zarówno produkcyjnej, jak też przesyłowej należy dopiero zbudować. Być może też przenieść najbardziej energożerną część procesów przemysłowych właśnie na północ (może tą lepiej nadającą się do bilansowania sieci). Właśnie dopracować bilansowanie sieci. Rozpocząć i wdrożyć pełnoskalowy program substytucji i oszczędności paliw kopalnych w transporcie, etc. Swoją drogą właśnie tego się spodziewałem, ale, jak chyba całkiem sporo innych obserwatorów, nie doceniłem poziomu przegnicia niemieckiego establishmentu politycznego. 

I wcale to by się nie musiało łączyć z rezygnacją z paliw kopalnych. Tak się zabawnie składa, że największe w Europie złoża gazu ziemnego są w... Ukrainie. Tylko jest to gaz łupkowy, wymagający większych inwestycji i komplikacji przy wydobyciu. 

Więc, gdyby Niemcami rządziło jakiekolwiek towarzystwo minimalnie rozumiejące świat i zainteresowane rozwojem kraju, to tak przed połową marca 2022 (kiedy się okazało, że Ukraina się trzyma, a natarcie na Kijów się załamało) należało wyczyścić magazyny Bundeswehry i rozpocząć przygotowania do wysyłania ciężkiego sprzętu. I oczywiście być pionierem do wysyłania obrony przeciwlotniczej. A kiedy by zaczęło być wystarczająco bezpiecznie, należało z poziomu rządu zorganizować jak najszybsze rozpoczęcie inwestycji w eksploatację ukraińskich złóż gazu. I oczywiście wyłączyć obrabiarki w Rosji, ale to jest chyba oczywiste?