Kilka zdań o czołgach i kwestii ukraińskiej

 Czołgi to taka piękna, romantyczna maszyneria, którą wszyscy w-swych-marzeniach-żołnierzyki się zachwycają. W czym przoduje oczywiście Rosja ze swoich kultem śmierci, przepraszam, Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i pokazywaniem wszystkim i opowiadaniem o wspaniałym T-34. Więc może czas trochę popsuć ten mit. 

Zaczynając od najprostszej rzeczy- czołg jest specjalistyczną maszyną. Jak sztaplarka, koparka czy dźwig.I służy do rozwiązywania specjalistycznych problemów w sposób lepszy i wydajniejszy niż robienie tego samego ręcznie. Tak jak sztaplarka służy do przestawiania palet, tak czołg służy do mobilnego wsparcia ogniowego ofensywy. I tak jak przestawiać paczki bez sztaplarki jak najbardziej się da, robiono tak przez tysiące lat. Tylko potrzeba dużo więcej ludzi, którzy po takiej przygodzie będą dużo bardziej zużyci. I dokładnie tak samo można prowadzić ofensywę bez czołgów, tylko potrzeba dużo więcej ludzi, którzy będą po takiej przygodzie dużo bardziej zużyci. I tu możemy wierzyć współczesnej rosyjskiej armii, próbują obu tych rzeczy. Zapewne głównie dlatego że nie mają (jako organizacja) zielonego pojęcia jak używać palet i sztaplarek, a na początki wojny mieli też bardzo niewielkie o tym jak używać czołgów. 

I to powiedziawszy najpierw trzeba wyjaśnić jedną bardzo ważną kwestię- otóż co jest dla wojska ważniejsze: czołgi czy terenowe opony do ciężarówek? Zapewne czołgi, skoro to wszyscy się nimi zachwycają. Oczywiście, że nie. Bez czołgów można się zupełnie sprawnie bronić, albo i prowadzić powolną i z gigantycznymi stratami ofensywę. Bez opon do ciężarówek ludzie na pierwszej linii nigdy nie zobaczą ciepłego żarcia, a i amunicję niezbyt często. A o sprawnym działaniu artylerii można zasadniczo zapomnieć. I tak, był nawet przypadek kiedy w zindustrializowanej wojnie robiono dużą ofensywę bez opon. Konkretnie to Niemcy, ofensywę wiosenną w 1918, kiedy znikome ilości gumy, które jeszcze posiadali były używane głównie w samolotach, bo tam nie było żadnej innej możliwości. Samochody (i nawet rowery!) miały koła na stalowych obręczach, czasem z jakimiś dodatkowymi sprężynkami. I kiedy konwoje ciężarówek bez gumowych opon miały dostarczać zaopatrzenie dla nacierających wojsk po gruntowych i zniszczonych drogach, to pierwsza przejechała, druga i piąta czasem też. A reszta się zakopywała w błocie i cała ofensywa wkrótce też. Zdobycze terytorialne były nawet całkiem istotne (jak na front zachodni 1 wś), ale strategiczne żadne i cała impreza się parę miesięcy później szczęśliwie skończyła. 

W obecnej wojnie strona rosyjska to też ma to okazję przerabiać, w pierwszej turze dlatego, że kupili najtańsze chińskie opony, a potem ich nie rotowali, więc solidna część się po prostu rozpadła w pierwszych dniach, transport wojsk i logistyka się całkowicie zawaliły, straty sprzętu i ludzi były horrendalne i po niecałym miesiącu bitwa o Kijów się zakończyła. Ukraińska armia wzbogaciła się o tysiące egzemplarzy różnego sprzętu, w którym w większości należało tylko zrobić podstawowy przegląd i.... zamontować nowe opony. 

Potem rosyjska armia zaczęła kupować ich krajowe opony, spełniające minimalne wymogi, ale jakoś nieszczęśliwie spłonęły po kolei wszystkie zakłady w całym ciągu technologicznym- od komponentów do produkcji kauczuku, do samej produkcji opon. Ale w międzyczasie i tak nieco się wyczerpywały zapasy wojskowych ciężarówek i w sumie wszystko jest tam wożone wszystkim co się da, a cywilne opony są nieporównywalnie łatwiej dostępne. Kosztem oczywiście gorszych możliwości przewozowych, co ma wpływ na wyżywienie i zaopatrzenie wojska. Co widzimy każdego dnia.

No więc czołgi są fantastycznym narzędziem, tak jak sztaplarki. Narodziły się pod koniec 1 wś, w mniej więcej tym samym czasie kiedy Niemcy się dowiedzieli, że bez gumy dłużej wojny prowadzić nie będą (a wtedy kauczuk był tylko naturalny, z tropików).

Piechota szturmując umocnione linie wreszcie miała pomoc czego, co się nie bało karabinów maszynowych, drutu kolczastego i szrapneli. I oni też mogli się mniej tego bać. I tak się zakończył pozycyjny pat frontu zachodniego. I już właściwie nigdy nie wrócił, chyba, że obie strony były skrajnie wyczerpane (jak w sporej części wojny iracko- irańskiej), lub głównodowodzącym po stronie atakującej był niekompetentny dureń- jak na froncie włoskim w 2 wś. 

Tym razem przyczyna jest znacznie bardziej prozaiczna- pogoda. Na czarnoziemnych stepach normalnie mamy suche lato, kiedy wszystko jest zbite i twarde, nic nie ogranicza manewrów, a nawet zaopatrzenia. Co najwyżej przeciwnik i fakt, że unoszący się kurz za pojazdami widać z wielu kilometrów. Więc na stepach w lecie panuje ten, kto panuje w powietrzu, widzi dalej, ogarnia logistykę i potrafi mocno i szybko uderzyć tam gdzie wybierze. Wiosną i jesienią nic takiego nie ma znaczenia, bo stepy się zmieniają w ocean błota, drogi gruntowe są przejezdne tylko dla samochodów terenowy, a i to niezbyt długo.  W zimie to błoto zamarza i sytuacja taktyczna przypomina tę z lata, jedynie dni są krótsze, pogoda dla lotnictwa gorsza i potrzeba więcej paliwa do ogrzewania, co też pozwala przeciwnikowi wykryć pozycje. Tu oczywiście armia ukraińska, z zachodniego stylu i jakości mundurami i śpiworami ma się nieporównywalnie lepiej niż rosyjska. I to niezależnie od wygrywania wojny dronowej, która do tego dokłada sporo. 

A na stepach, z doskonałą widocznością na wiele kilometrów, możliwość szybkiego i bezpiecznego pokonania tego terenu jest krytyczna. Tam bez czołgów i transporterów opancerzonych dla piechoty trudno jest zrobić w ogóle cokolwiek. Całkiem sporo doświadczenia zostało zebrane stamtąd w dwóch wojnach światowych, kwestia jest oczywiście taka, kto potrafi je wykorzystać. O umiejętność korzystania z każdej dostępnej wiedzy przez ukraińską armię nie musimy się martwić. Przez rosyjską w sumie też nie.... No dobra, to był żart, oni jednak się uczą, ale tylko na aktualnym, własnym doświadczeniu, o historii, nawet własnej nie mają zielonego pojęcia. Bo by musieli się sami przed sobą przyznać, że tak jak w 1 wś Rosja się rozpadła z powodu słabości organizacyjnej, przemysłowej i materiałowej, tak samo by się zdarzyło w 2 wś, gdyby nie pomoc zachodnich aliantów. 

W takim razie co nam mówią te doświadczenia o używaniu czołgów w zimie? Otóż doświadczenia Batalionów Czołgów Ciężkich (czyli tych wyposażonych w Tygrysy) pokazywały, że w zimie można było ich używać jeśli przez co najmniej 2 tygodnie temperatury spadały poniżej -10 C. Innych czołgów to nie dotyczyło, problemy były mniejsze, ale mówimy o Tygrysach, bo te były najbardziej podobne właściwościami trakcyjnymi do dzisiejszych. I takiej pogody tej zimy jak dotychczas na Ukrainie nie było. I zapewne już nie będzie. Co dokładnie oznacza, że nie było zimowej ofensywy zmechanizowanej, żadnej ze stron i zapewne już nie będzie. I tak właśnie oglądamy na żywo strategiczne implikacje zmian klimatycznych. I kto wie, może już nigdy nie będzie tam zimowych warunków dla czołgów?

Co oczywiście nie przeszkadza w używaniu piechoty w terenie zurbanizowanym, co się obecnie dzieje.

A wracając do czołgów w zimie. Najpierw poznęcajmy się trochę nad T-34, bo to jest jedną z centralnych części imperialnej mitologii. Najwięcej o tym czołgu mówi fakt, że pancerne jednostki "gwardyjskie", czyli elitarne w Armii Radzieckiej miały na stanie... Shermany. Tak, dokładnie, najlepszą nagrodą dla jednostki było jej przemianowanie na gwardyjską, co oznaczało oddanie w cholerę tego wspaniałego i legendarnego T-34 co wygrał wojnę (razem z Szarikiem) i przesiadka na amerykańskie czołgi. O ciężarówkach i oponach do nich nie będę wspominał, bo innych niż amerykańskie i tak tam nie było. Zwłaszcza w pierwszorzutowych jednostkach.

Oprócz takich drobiazgów jak konstrukcja gąsienic, dzięki której na odrobinie lodu T-34 był w rowie, a Sherman tego nie zauważał była też kwestia silnika. Jak podawała to propaganda, T-34 był wspaniały, bo miał diesla, dzięki czemu paliwo było mniej palne i czołg się rzadziej zapalał niż zachodnie. Co zasadniczo jest zestawem bredni. Samo paliwo oczywiście było mniej palne i w szczególności przy jakiejś nieszczelności układu paliwowego różnica mogła być olbrzymia. Ale na tym się kończą przewagi. Bo kacapy tak uwierzyły we własną propagandę o niepalności czołgów z dieslem jak w dawne przesądy o niepalności chałup z bocianimi gniazdami. I na tym przesądzie zbudowali T-72, który jak wiadomo, pali się i wybucha dość ochoczo. Diesel nie pomógł.... Bo i nie to było przyczyną, a taki drobiazg jak amunicja poupychana wszędzie i wybuchająca przy każdym przebiciu pancerza. Dokładnie tak samo jak w czołgach z 2 wś. 

Zaraz zaraz, przecież aktualna wersja mówi o tym, że odpowiedzialnym za konkursy skoków wzwyż wież T-72 jest automat ładowania z karuzelą z pociskami pod wieżą. To jest oficjalne wytłumaczenie, ale ja w nie nie wierzę. I mam na to poszlaki. Otóż standardowy zapas amunicji w T-72 to 44 naboje. 22 w autoloaderze i drugie tyle poupychane wszędzie gdzie się da. 

Jeden ukraiński czołgista się wychlapał, że oni ładują tylko 22 pociski. To by znaczyło, że ładują tylko do karuzeli, ale nie wożą żadnych więcej pocisków  w czołgu. I ukraińskie jakoś rzadziej wybuchają. 22 to jest bardzo mało amunicji, ale za to zamiast śmiertelnej pułapki mają tylko zwykłe sowieckie dziadostwo, które jakoś działa. 

Oczywiście jest to nadal dziadostwo, co pokazała ofensywa pod Charkowem, i w sumie wszystkie inne bojowe zastosowania tego sprzętu. Otóż przy użyciu radzieckich czołgów można linię frontu przesunąć o 40-60 kilometrów, bo dalej zbyt mała ich część jest jeszcze na chodzie, zwyczajnie trzeba robić poważne remonty. A tam użyli T-72 całkowicie sprawnych, po kompletnych przeglądach, prosto z polskich magazynów. 

Na południu odległości są większe. Z Hulajpola do Berdiańska jest 120 kilometrów i zapewne do tego są potrzebne Ukraińcom zachodnie czołgi. Bo się same nie rozpadną po drodze. A jak zostaną zajeżdżone silniki czy skrzynie to wymiana kompletnego powerpacka w Leopardzie (czy jakimkolwiek innym zachodnim czołgu zajmuje 10-30 minut, zależnie od posiadanego sprzętu i doświadczenia. Wymiana silnika w radzieckim czołgu to dla doświadczonej ekipy mechaników co najmniej doba.  

Nie mówiąc o takich drobiazgach jak to, ze zachodnie czołgi ważą 15-20 ton więcej nie bez powodu. Praktycznie cała ta różnica to jest więcej opancerzenia. Co pozwala uznać za bardzo prawdopodobne tezy, że dostępne poradzieckie czołgowe pociski przeciwpancerne są w stanie przebić zachodnie pancerze tylko z relatywnie małych odległości, rzędu kilkuset metrów. W walce pancernej na stepach to jak w zwarciu i takie odległości się tam normalnie nie zdarzają. To znaczy obecnie mogą, jak obie strony dysponują radziecką optyką, z której na większe odległości i tak nic nie widać. Ale jeśli pojawia się tam zachodnia, to reguły się zmieniają. I ta zachodnia optyka jest w T-72 (i PT-91) dostarczonych z Polski oraz rosyjskich T-72 mod 2016. Ani jednych ani drugich nie ma aż tak wiele, z czego rosyjskie w sporych liczbach uczestniczyły w pierwotnej ofensywie i niekoniecznie ją przetrwały. 

Ale to i tak nie ma wielkiego znaczenia, bo zachodnia amunicja jest w stanie zniszczyć T-72 i wszystkie pochodne z odległości większych niż jakikolwiek zasięg widoczności z tych pojazdów, a już zwłaszcza w nocy. Jeszcze w jakimś zurbanizowanym, zalesionym czy pagórkowatym terenie te przewagi można zniwelować zasadzką, maskowaniem, czy coś. Na otwartym stepie, z ciągłą obserwacją z powietrza- nie ma jak. Dlatego zachodnie czołgi są tak ważne. Razem z porządną mobilną obroną przeciwlotniczą, pojazdami wsparcia i sensownym dowodzeniem praktycznie załatwiają temat bitwy na stepach. Czyli inaczej mówiąc- przerwania korytarza lądowego na Krym.  

I to była prawdziwa stawka rozgrywki politycznej wokół Leopardów 2 pomiędzy Polską-Ukrainą, a Niemcami. Która, przypomnę tym, co nie zauważyli, nie zakończyła się żadnym kompromisem, ani ugodą. Zakończyła się pełną i całkowitą kapitulacją Niemiec wobec żądań Polski-Ukrainy. 

I nikt nie zwrócił uwagi dlaczego. Wszyscy romantycy onanizują się lufami i co z nich wylatuje, a nikt nie zwraca uwagi na zasadniczą rzecz, o którą chodzi właściwie z każdym sprzętem mechanicznym. To ma działać. A jak już przestanie to trzeba jak najszybciej i jak najtaniej naprawić i ruszać dalej. To była niemiecka karta przetargowa- kontrola nad dostawami części i możliwościami serwisu. I cała sztuczka polegała a tym, że polska koalicja sobie z tym poradziła. Więc niemiecki brak zgody mógł zostać całkowicie zignorowany- opinia publiczna była po polsko-ukraińskiej stronie, żadne pozwy ani sankcje nie wchodziły w grę, choć polski rząd wprost zapowiedział, że będzie nielegalnie przekazywał niemiecką broń i od legalnej strony narażał kraj na wszystkie możliwe embarga. Od faktycznej embargo sami sobie urządzili Niemcy...  

Ale jak to było w ogóle możliwe? Czołg to specjalistyczna i skomplikowana maszyna, to nie jest składak z supermarketowych części. Ale jak się zbierze trochę różnych możliwości.... Ukraina ma już sporo doświadczenia w utrzymywaniu i remontowaniu absurdalnej ilości różnych pojazdów pojazdów wojskowych, cięższych i lżejszych. Polski przemysł utrzymuje przy życiu, remontuje i modernizuje od lat flotę Leopardów. Ale ważniejsze jest to, że Turcja robi ich pełny serwis i modernizacje, włącznie z np. zmianą napędu wieży. I zapewne zadeklarowali potrzebną pomoc, włącznie z dorabianiem części. Zresztą ze zwykłych części jest mało prawdopodobne, że czegoś się nie da zrobić w Polsce czy tym bardziej Czechach. 

A silniki i skrzynie? To jest zabawniejsza sprawa. Jeśli zauważyliście, to trafiły ostatnio do Polski awaryjnie i na cito kupowane koreańskie czołgi i działa samobieżne. Właściwie nie wiadomo po co, bo w drodze są Abramsy, a Kraby w produkcji. Ale co jeśli się okaże, że powerpack z koreańskich pojazdów jest całkowicie wymienny z Leopardami? Tak, można wyciągnąć silnik, w 10 minut i wsadzić do Leoparda, jeśli będzie jakikolwiek problem. Myślę, że zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie bez trudu znajdzie się też fachowców od korekt numerów silnika, żeby już się wszystko zgadzało... Może nawet zdążą w te same 10 minut w trakcie wymiany silnika... 

A w Korei te silniki są produkowane, Polska ich też używa w Krabach i na jakąkolwiek sugestię ze strony Niemiec, że Polska może je gdzieś nielegalnie wykorzystywać to najprędzej by niemiecki ambasador trafił na dywanik. Bo Korea też jest w sytuacji, że nie ma najmniejszej ochoty nadwyrężać relacji z USA i ich sojusznikami, a Niemców może mieć bardzo głęboko. 

I szczerze mówiąc- tak się wygrywa wojny. Dyplomacją, ale pod za tą dyplomacją stoi brutalna siła. Przemysłu i sojuszu. 

Przyznam, że w życiu się nie spodziewałem oglądać czegoś takiego. 

I skoro jesteśmy przy temacie czołgów, to wróćmy do śmiesznego tematu Armaty. Rosyjski czołg, rzekomo superbroń z bezzałogową wieżą i potężnym opancerzeniem. W końcu się oficjalnie przyznali, że produkowany nie będzie, bo nie są w stanie zrobić silnika. Nic dziwnego, bo układ silnika wymyśli taki, że się go nie da zrobić. Mianowicie 12 cylindrów w układzie x. Dla wyobrażenia- tak jakby dwa V-6 połączone wspólnym wałem i jeden postawiony do góry nogami, a na nim drugi, normalnie. 

To była czysta i całkowita mrzonka w kraju, który jest zaledwie połową ZSRR, który też nigdy nie zrobił samodzielnie porządnego silnika czołgowego. I zastanawiałem się skąd tak szalony pomysł. Oprócz oczywiście wyciągania kasy na wieczne badania i projekty, to taki silnik miałby niezwykle małe wymiary zewnętrzne, zwłaszcza długość. I tu mam teorię, że po prostu komora silnika była już zaprojektowana, pod turbinę gazową (która jest znacznie mniejsza), normalny diesel podobnej mocy by tam nie wszedł, więc aby ukryć recycling starego projektu wymyślili takie cudo. 

Czyli cała ta Armata to by była przeróbka turbinowego T-80. I w sumie wszystko by się zaczęło zgadzać. Bo to by też znaczyło, że żadnego nowego projektu nigdy nie było, był PR i złodziejstwo, czyli zwyczajna, rosyjska norma. I następny projekt z lat 60-tych, tylko tym razem z silnikiem już kompletnie niemożliwym do utrzymania na chodzie ze wschodnią logistyką (znaczy chodzi mi o turbinę, bo x-12 nigdy nie istniał) 

Z rozprawiając się jeszcze z dieslem z T-34. Ten sam silnik jest stosowany do dziś w T-72 (i T-90 i PT-91), a wcześniej był to benzynowy silnik o nazwie Liberty, zaprojektowany na rządowe zlecenie w USA pod koniec 1 wś. Potem na jakiś zasadach rozpoczęto jego produkcję w ZSRR i wstawiono do czołgu BT-2, potem przerobiono na diesla i tak zostało do dziś. Ale dopóki był to wolnossący diesel, to jego relacja mocy do masy była po prostu żałosna, bo limitem dla takich silników jest ilość zasysanego powietrza. I ta moc wynosi max ok 7,5 km/litr/1000 obrotów, w bliższych współczesności silnikach nieco ograniczana w okolice 6 km, dla ograniczenia kopcenia, zwłaszcza przy przyspieszaniu. 

Więc silniki Tygrysów i Panter miały ok 650-700 koni przy 22 litrach pojemności, a współczesny im T-34 poniżej 500 km z 38 litrów. Pojemność silnika to też jego masa i jak była ona w silniku, to nie była w dziale i pancerzu. Dlatego w nagrodę żołnierze sowieccy dostawali benzynowe Shermany. A może też diesle, ale dwusuwowe i z doładowaniem (bo diesla dwusuwa wolnossącego nie da się zbudować).  

Wojna, Chiny i perspektywy Niemiec

 Niemiecki popyt jest centralnym punktem wokół którego się kręci gospodarka Europy. Tylko wokół czego kręci się gospodarka Niemiec?

Odpowiedź jest dość prosta, powszechnie znana i prawdziwa- niemiecka gospodarka opiera się na eksporcie maszyn i urządzeń, czy inaczej mówiąc linii produkcyjnych i ich części eksploatacyjnych oraz samochodów, w szczególności z wyższej półki cenowej. Tyle że mało kto się zastanawia jak ta produkcja w swej istocie wygląda. Wyobrażamy sobie jakieś zaawansowane obrabiarki, a potem ładną i czystą halę montażową i dookoła tego kręcących się kompetentnych techników i inżynierów. I to też jest w sporej części prawdziwy obraz. 

Ale zapominamy o jednej, niezwykle ważnej dziś rzeczy- że te części, maszyny czy cokolwiek się robi z metali, plastików, używa do tego farb i innych materiałów przemysłowych. A huty i fabryki chemiczne które to produkują używają przede wszystkim energii, w różnych jej postaciach. Czasem elektryczności, czasem gazu- jako źródła ciepła, surowca do syntezy chemicznej, dla wytwarzania pary technologicznej i w samej wewnątrzfabrycznej generacji elektryczności. Czy ujmując to inaczej- aby mogła sobie pracować jakaś obrabiareczka i zużywać parę kilowatów, najpierw musi swoje zrobić huta i fabryka chemiczna zużywając dużo więcej prądu i też gaz. 

Jeśli tej huty nie będzie to wysokiej jakości stopy będzie trzeba przywieźć skądinąd. I w tym momencie gospodarka zaczyna wyglądać jak polska czy słowacka- nieco nadzoru nad maszynami, nieco pracy ręcznej, ale ciężkiego przemysłu, który dzięki wykształceniu i technologii produkuje półprodukty o sporej wartości dodanej i niewielkim na jednostkę nakładzie pracy- po prostu nie ma. Bo albo mamy przemysł gdzie konkurujemy kosztami pracy, albo przemysł gdzie konkurujemy kosztami energii. 

Ekstremalnym przykładem są tu szwalnia krzywych t-shirtów, gdzie koszty energii są znikome, kapitał na pracownika rzędu niskich kilkustet dolarów (albo i kilkudziesięciu), ale zapłacenie 2 centów na sztuce więcej może zjeść cały zysk. Dlatego się to robi w Bangladeszu i okolicach. Na drugim biegunie są huty aluminium, gdzie olbrzymia większość kosztów to cena elektryczności potrzebnej do elektrolizy. Cała reszta właściwie nie ma znaczenia.  Z punktu widzenia gospodarki i polityki jedyną rzeczą którą można zrobić w Bangladeszu dla poprawy poziomu życia to obniżyć jego koszty, bo tylko tak można konkurować w międzynarodowym podziale pracy. Dla odmiany wysokość pensji w hutach aluminium nie ma większego znaczenia i hipotetyczny kraj oparty na takim przemyśle będzie mieć się świetnie, tak długo jak prąd pozostanie tani. Norwegia swoje pensje i poziom życia zawdzięcza nie tylko ropie, naprawdę.

I w tym sensie niemiecka gospodarka była od zawsze podobna do norweskiej, że produkcja opierała się na zużyciu dużych ilości energii dla wytwarzania produktów przemysłowych. I od zawsze oznacza w rzeczywistości od około połowy drugiego wieku n.e. Znaczy od czasu, kiedy Rzymianie już się ustabilizowali, zaopatrzenie dla granicznych legionów było produkowane lokalnie, powstały miasta rzymskiego wzoru i prowincje nad Renem i Dunajem znalazły swoje miejsce w handlu wewnątrz imperium. A to miejsce opierało się na obfitości, łatwej dostępności i łatwym transporcie drewna i też węgla kamiennego jako paliwa w przemyśle. Pamiętajmy, że granice Rzymu były na Renie i Dunaju, co oznacza, że obejmowało ono tak prawie połowę obecnego terytorium Niemiec, oraz że faktycznie ta granica była przez większość swego prawie 500 letniego istnienia pokojowa, a po drugiej stronie też istniała gospodarka towarowo-pieniężna związana z rynkiem rzymskim. była kapitalistyczna organizacja kopalń, transportu i handlu. Taka np. dzisiejsza Bratysława była po barbarzyńskiej stronie, ale było to całkiem spore i zorganizowane miasto. Ale nie o Bratysławie tu mówimy, a o terenach niemieckich. Po upadku Rzymu dalekosiężny handel zamarł, z wyjątkami drobnych przedmiotów luksusowych, ale wraz z restauracją karolińską wróciła stabilność i pokój i wszystko co istniało dawniej a skurczyło się do lokalnego rynku zaczęło wracać i na nowo akumulować wiedzę i doświadczenie techniczne. Stopniowo zastępowano drewno węglem, co oczywiście na wielką skalę obyło się w 19-tym wieku, ale bardzo wiele powiązań, łańcuchów kooperacji i, jak byśmy dziś powiedzieli, klasterów technologicznych było na miejscu od czasów rzymskich. Łatwa i dostępna energia była zawsze, i to ona napędzała cały ten przemysł. Tani transport (Renem) ułatwiał specjalizację i osiągnięcie skali i koncentracji przemysłu. To są wszystko czynniki, które pozostały do dziś i do dziś gwarantują zamożność nadreńskiego państwa. A może do wczoraj?

Bo węgiel jako tanie źródło energii zaczął się kończyć w latach 60-tych i 70-tych, jednak został sprawnie zastąpiony gazem. Najpierw z Morza Północnego, potem też  z Rosji. 

A drugi element to sprawny i bezpieczny dostęp do rynków, i najlepiej jeśli ktoś inny zapłaci za ten warunek "bezpieczeństwa", bo realnie rzecz biorąc, każde potencjalne i realne, historyczne i dzisiejsze państwo nadreńskie jest zbyt małe i biedne, aby samemu utrzymać bezpieczeństwo tychże szlaków. Gdy funkcjonowało w ramach imperium rzymskiego, monarchii karolińskiej  czy zjednoczonej Rzeszy (pierwszej lub drugiej) to wszystko działało zupełnie dobrze. 

Teraz jest UE, które jednak nie jest wystarczającym rynkiem zbytu, niezwykle istotne dla niemieckiej motoryzacji są USA, a dla przemysłu maszynowego Chiny i też Rosja. Eksport do Rosji teoretycznie się skończył, praktycznie nie do końca to wiemy. Ale jeśli coś pozostało, to ma znacznie mniejsze znaczenie ekonomiczne niż dotychczas. Znaczy, być może ci, którzy coś tam wywożą zarabiają znacznie więcej niż poprzednio, ale z punktu widzenia przychodów ogółu gospodarki, dla podtrzymania produkcji i importu, jest to z całą pewnością znikoma część poprzedniego strumienia. Choć oczywiście zarówno firmy, które to robią jak i władze, które to tolerują zwyczajnie mają krew na rękach. I tu ekstremalnym przykładem jest utrzymywanie dostępu do chmury dla obrabiarek w rosyjskich fabrykach. Tak, rosyjską produkcję, obecnie praktycznie w całości zbrojeniową, można zdalnie wyłączyć jednym guzikiem z ładnego niemieckiego biura. I przez 10 miesięcy zorganizowanego ludobójstwa to nie zostało zrobione. Ale to drobna dygresja, miejmy nadzieję, że w ramach procesów po wojnie i to zostanie rozliczone. Choć wątpię, ale przyznacie, że jakiś CEO Siemensa by ładnie wyglądał obok Szojgu na ławce?

Ale to nie wszystko. Następnym elementem są Chiny. Które zwłaszcza, przez ostatnie 20 lat, od przyjęcia tego kraju do WTO były oceanem zbytu dla wszelkich dostawców maszyn i linii produkcyjnych. Ale to się skończyło. Po prostu. Najpierw 2008 zahamował wzrost. Jeszcze nie zakończył, ale znacząco zwolnił. A zbyt na dobra inwestycyjne zależy właśnie od tempa wzrostu. Potem przyszedł początek wojny handlowej Trumpa. Teraz okazało się, ze Biden robi to samo, ale spokojniej, skuteczniej i mocniej. I to już oznacza, że jako wschodząca gospodarka, zintegrowana z globalizującym się światem, Chiny są skończone. Po prostu, model i kierunek wybrany pod koniec lat 70-tych się skończył i wyczerpał, a nowego nie ma. I nie będzie. 

To wszystko to by były zaledwie bardzo złe wiadomości, ale jest jeszcze jeden drobiazg- rezerwa demograficzna Chin się skończyła. Nowego, licznego pokolenia zwyczajnie nie ma. Nawet gdyby popyt na chińskie wyroby rósł jak dotychczas, jakimś cudem budowany na ich jakości i markach, to i tak nie miałby kto stać przy maszynach i ich produkować. Co, niezależnie od pierwszego powodu, też oznacza koniec boomu na wyposażenie przemysłu.

Zresztą Niemcy jeszcze nie wróciły do poziomu produkcji przemysłowej sprzed kryzysu 2008 roku. I możliwe, że nigdy nie wrócą.

Kolejnym problemem, który sobie sami głupio zrobili jest zachowanie w sprawie dostaw broni na Ukrainę, stan serwisowania własnego sprzętu i dostępność amunicji. I choć pierwsza z tych spraw wynika z bieżącej polityki, a dwie kolejne z ogólnego stanu armii, to stanowią dwie strony tego samego medalu- dość szokującego popisu nierzetelności i niewiarygodności Niemiec jako dostawcy broni. A to jest kolejna gałąź przemysłu ciężkiego. I to operująca na znacznie wyższych marżach, więc mogąca znacznie łatwiej zaabsorbować wyższe ceny energii.  Ale kto o zdrowych zmysłach kupi broń z kraju, co do którego istnieje prawie pewność, że w razie potrzeby użycia tej broni nie dostarczy nam amunicji ani części zamiennych. 

Co może być dalej?

W sumie to już jest. W tym roku zostało wydane coś ze 100, czy może 200 mld euro na subsydia do cen energii, aby utrzymać działanie przemysłu. I tak, zostało utrzymane. Ale to mogło zadziałać przez chwilę. Może jeszcze następną. Ale nie da się wiecznie utrzymywać systemu bazującego na taniej energii w ten sposób, że kupuje się drogo, a potem dotuje, aby było tanio, po to aby w ogóle produkować. Choć przez parę lat to może działać, gdyby nie problemy z klientami. 

 Czy była inna alternatywa?

Tak naprawdę to nie bardzo, okienko było małe dla zrobienia właściwych rzeczy, ale trzeba przyznać, że udało im się zrobić praktycznie odwrotność tych właściwych rzeczy.

Otóż po 24 lutego, Olaf Scholtz zaczął udawać, że traktuje problemy swojego kraju serio. Oczywiście istnieje też druga możliwość- naprawdę chciał coś zrobić, ale nie miał zielonego pojecia co, bo cały wywiad i główne instytucje państwa były tak przeżarte korupcją i rosyjską agenturą, że nie miał żadnego dostępu do sensownych analiz sytuacji i bezpieczeństwa.

Tak czy inaczej zaraz po wybuchu wojny z wielką pompą ogłosił wydanie dodatkowych 100 mld euro na niemieckie siły zbrojne. I tak, te pieniądze są i są wydawane. Tylko następnie się okazało, że niemiecka armia praktycznie nie ma żadnych zapasów zużywalnego wyposażenia ani amunicji, większość sprzętu jest niesprawna, a nawet w stosunku do tego co działa i jest sprawne nie ma planów modernizacji. Brakuje stabilnej i długoterminowej współpracy z przemysłem, ale i tak to nie ma wielkiego znaczenia, bo w sumie nikt nie ma żadnej doktryny obronnej. 

I w takiej sytuacji, jak większość rzeczy nie działa z powodu wieloletniego olewactwa, chlewu i zaniedbań, a to w wyniku chronicznego niedofinansowania, nagle 100 mld euro wydaje się.... tylko i wyłącznie na zakupy nowego sprzętu. Jak w takich przypadkach, zapewne nie dowiemy się czy to jest zwyczajna głupota, czy świadomy sabotaż- w tym przypadku aby ściągnąć z rynku nowy sprzęt, wypełnić zamówienia producentów i nie dopuścić do tego, aby taka Ukraina czy Polska i państwa bałtyckie mogły dostać nowy sprzęt. Cóż, jeśli to głupota, to wyszło. Jest głupio. Jak sabotaż to nie bardzo. 

Czy mogło pójść inaczej?

Tak. I momentami prawie idzie. Gdyby nie to, że to kanclerz dominuje, a ministrowie mają cos do powiedzenia o tyle, o ile się przebiją przed kamerami, to MSZ i Ministerstwo Energetyki by pchało ten kraj we właściwą stronę. Zupełnie nie przez przypadek są to akurat dwa resorty obsadzone przez Zielonych, a nie przez przypadek to właśnie ta partia ma jedyny zdrowy stosunek do używania paliw kopalnych i współpracy z krajami je wydobywającymi. 

Jedyną metodą było wydanie być może tych samych pieniędzy, ale na natychmiastową i maksymalną pomoc militarną i ekonomiczną Ukrainie. Dla pokazania proporcji- Niemcy wydają na wojskowe zakupy bez sensu 100 mld euro (dla porównania Polska, ze znacznie większym sensem ok 15-20 mld), Ukraina prosi całą UE o około 1,5 mld euro miesięcznie wsparcia finansowego w czasie wojny. 

100 mld euro na łącznie pomoc militarną i finansową by zakończyło tę wojnę. Pół roku temu. 

Ale co w takim razie z energią? Cóż, jedynym zasobem, jaki Niemcy realnie mają jest wiatr na Morzu Północnym i jego okolicach. Znaczy zasobem, który jest w stanie utrzymać przemysłową gospodarkę opartą na taniej energii. Bo jest go zarówno wystarczająco, jak i jest tani. Problem polega na tym, że większość infrastruktury zarówno produkcyjnej, jak też przesyłowej należy dopiero zbudować. Być może też przenieść najbardziej energożerną część procesów przemysłowych właśnie na północ (może tą lepiej nadającą się do bilansowania sieci). Właśnie dopracować bilansowanie sieci. Rozpocząć i wdrożyć pełnoskalowy program substytucji i oszczędności paliw kopalnych w transporcie, etc. Swoją drogą właśnie tego się spodziewałem, ale, jak chyba całkiem sporo innych obserwatorów, nie doceniłem poziomu przegnicia niemieckiego establishmentu politycznego. 

I wcale to by się nie musiało łączyć z rezygnacją z paliw kopalnych. Tak się zabawnie składa, że największe w Europie złoża gazu ziemnego są w... Ukrainie. Tylko jest to gaz łupkowy, wymagający większych inwestycji i komplikacji przy wydobyciu. 

Więc, gdyby Niemcami rządziło jakiekolwiek towarzystwo minimalnie rozumiejące świat i zainteresowane rozwojem kraju, to tak przed połową marca 2022 (kiedy się okazało, że Ukraina się trzyma, a natarcie na Kijów się załamało) należało wyczyścić magazyny Bundeswehry i rozpocząć przygotowania do wysyłania ciężkiego sprzętu. I oczywiście być pionierem do wysyłania obrony przeciwlotniczej. A kiedy by zaczęło być wystarczająco bezpiecznie, należało z poziomu rządu zorganizować jak najszybsze rozpoczęcie inwestycji w eksploatację ukraińskich złóż gazu. I oczywiście wyłączyć obrabiarki w Rosji, ale to jest chyba oczywiste?