Spekulacje o zbliżającej się ofensywie ukraińskiej

 Nie mam oczywiście żadnych informacji o planowanych działaniach armii Ukrainy, co więcej- nie mam też żadnego bliższego pojęcia o sprawach wojskowych. Wiem tyle co przeczytałem. Oczywiście nie w żadnych mądrych książkach- ich też nawet nie widziałem. Tyle co zobaczyłem w mediach społecznościowych. 

To oznacza kwalifikacje bliskie zera. Ale na usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że mogą być lepsze niż pewnej części ekspertów telewizyjnych, bo oni miewają ujemne. To znaczy może i coś tam wiedza, ale mają tak spaczony ogólny obraz sytuacji i taki zestaw uprzedzeń, że aby je podtrzymać to muszą dochodzić do głupich wniosków. 

I dlatego spróbuję opisać co mi się wydaje planowanych kształtem ofensywy ukraińskiej. Jak rzeczywistość będzie zupełnie inna to przynajmniej nie skompromituję mojej wiedzy fachowej, bo jej nie mam. Więc mogę też pospekulować o szczegółach, które prawie na pewno okażą się błędne. 

Zaczynając- celem politycznym tej operacji nie jest odzyskanie tego lub innego kawałka terytorium. Celem jest przetrącenie kręgosłupa rosyjskiego systemu politycznego i militarnego. Do tego pokonanie rosyjskie armii nie jest wystarczające. Rosyjska armia została pokonana pod Kijowem, pod Charkowem i pod Chersoniem. I w zakresie jej organizacji, morale, sposobu działania to nie odniosło specjalnie dużego efektu. A w zakresie nastawienia do wojny elit politycznych i społeczeństwa- nie tyle że żadnego, co prawdopodobnie jeszcze pewną konsolidację wokół władzy. I sądzę, że kolejne zwycięstwa tego typu- istotne i pożyteczne, ale by nie przyniosły pokoju. Nawet gdyby rosyjska armia została stopniowo wypchnięta z całego okupowanego terytorium.

Właściwym końcem wojny z ukraińskiego punktu widzenie byłoby nie tylko wyparcie wojsk rosyjskich ale po pierwsze zrobienie tego w sposób, który byłby klęską wizerunkową dla Rosji, po prostu obnażeniem słabości władzy, bo pokazanie słabości, to jedyna rzecz, której poddani Khana mu nie wybaczą. I drugie- nie pokonanie, ale eliminacja, a jeszcze lepiej anihilacja armii. W taki sposób, aby to było niemożliwe do ukrycia przed światem i mieszkańcami Rosji, niezależnie od poziomu zindoktrynowania.  

To są ambitne cele i definiując je wydawały mi się absurdalne i nieosiągalne. Ale teraz sądzę, że są osiągalne, bo widzę pewną ścieżkę jak to zrobić. 

Zacznijmy od tego, że Ukraina prosiła o 200 zachodnich czołgów. Co oznacza, że planowali w nie wyposażyć dwie brygady pancerne. Co oznacza, że planowali dwie osie natarcia przez stepy. 200 nie dostali, ledwo się dało wyskrobać na jedną brygadę. Ale sądzę, ze to wystarczy. Nie tylko dlatego, ze mają ile mają i muszą sobie z tym poradzić, ale też dlatego, że te dwa ataki będą nieco rozdzielone w czasie i będą mogli użyć po prostu tych samych sił. Co będzie ciężkie, ale jeśli na początku nie poniosą zbyt dużych strat, to całkowicie możliwe.

Zacznijmy od jednej rzeczy- po co w ogle ten zachodni sprzęt? Do czego on jest potrzebny czego by się nie dało zrobić poradzieckim? Otóż oprócz zuepłenie oczywistych rzeczy, jak to ze jest pod każdym względem wygodniejszy, lepszy, bezpieczniejszy i w ogóle, ma dwie przewagi które bedą bardzo istotne w tym kontekście. Otóż przy użyciu wojsk pancernych wyposażonych w radziecki sprzęt można w czasie jednej ofensywy linię frontu przesunąć o 30,40 może 50 kilometrów. Po ilości godzin, jazdy i manewrów jakie są potrzebne do takiej operacji pozostanie tak mało sprawnych, że ofensywę po prostu trzeba zatrzymać. A tam nic nie zostało zbudowane ani zaprojektowane z myślą o łatwości serwisu i napraw, wobec czego nawet najlepsze i najlepiej zorganizowane zaplecze remontowe po prostu nie utrzyma tego na bieżąco w linii. Stanie, zepsuje się, rozpadnie, najprostsze naprawy trwają wiele dni. Koniec ofensywy. Więc możemy się domyślić, że Ukraińcy zamierzają pokonać znacznie większą odległość jednym rzutem i do tego jest im potrzebny zachodni sprzęt. I wszystko się zgadza, od linii frontu do wybrzeża Morza Azowskiego wszędzie jest nieco ponad 100 km. Druga sprawa to optyka. Zachodnie czołgi widzą i mogą prowadzić celny ogień na odległość 5 km niezależnie od widoczności. Poradzieckie w najlepszym razie na 2-3 km w dzień i kilometr w nocy. A to ostatnie zakładając, że po użyciu różnych zachodnich zabawek noktowizory jeszcze w ogóle będą działać. Z tych wyposażonych w zachodnią optykę (T-72B3 obr 2016) większość została porzucona pod Kijowem. A poziom wyposażenia rosyjskiej piechoty w urządzenia noktowizyjne jest... raczej skąpy. 

W skrócie- dla kompetentnego wojska wyposażonego w zachodni sprzęt jedynym realnym zagrożeniem są pola minowe. Reszta to jest co najwyżej kwestia konieczności drobnego zwolnienia. Czyli ujmując rzecz od praktycznej strony- po przebiciu się przez linie frontu rosyjska armia nie ma żadnych możliwości aby zatrzymać na stepach zmechanizowaną ofensywę armii ukraińskiej wyposażonej w zachodni sprzęt. A to przebicie też będzie wyglądać tak, że wojsko ukraińskie będzie widzieć dookoła jak w dzień, a rosyjskie jak nocy. I to ciemnej, bo właśnie wtedy się zacznie.

OK, taktycznie tak to pewnie będzie wyglądać, ale nadal to nie wyjaśnia jak mają być zrealizowane cele polityczno-strategiczne. Otóż uważam, że ta ofensywa wcale nie będzie miała na przykład celu zajęcia Krymu.  A przynajmniej nie bezpośredni. Atak będzie mieć na celu zablokowanie lądowego korytarza na Krym. I to wcale nie na całej szerokości Zaporoża, a wręcz przeciwnie, na dość mały obszarze. Zapewne nawet bez zajmowania Berdiańska, czy czegokolwiek. Po prostu przerwanie lądowej drogi na Krym i dojście do Morza Azowskiego. 

Oczywiście w samym czasie Mostowi Krymskiego zdarzą się jakieś przykre przygody, więc faktycznie jedyny dostęp z Rosji na Krym będzie mógł być utrzymywany tylko statkami. I to nie będzie taka sytuacja jak przy zatopieniu Moskwy, kiedy Ukraina wystrzeliła prawdopodobnie wszystkie swoje pociski przeciwokrętowe na raz. Teraz mają trochę swoich, spore brytyjskie zapasy i pewnie jeszcze coś. Wystarczająco aby polować nawet na małe promy w Cieśninie Kerczeńskiej. 

I w tym momencie cały Krym stanie się efektywnie otoczony, a rosyjskie dowództwo będzie musiało podjąć decyzję albo o przebiciu z powrotem korytarza lądowego albo o ewakuacji. Dobrowolne opuszczenie Krymu to bedzie właśnie ta upokarzająca klęska. Znacznie większa niż bycie stamtąd wyrzuconym przez ukraińską armię. Bo to ostanie zawsze mogą tłumaczyć "polskimi najemnikami w amerykańskich czołgach". Wycofania i poddania terytorium "na wieki rosyjskiego" bez bezpośredniego ataku wytłumaczyć się tak łatwo nie da. 

I dlatego, jeśli Most Krymski będzie "alternatywnie przejezdny", to będą musieli podąć próbę odbicia korytarza lądowego. Jakimikolwiek, wszystkimi siłami. Nawet jeśli armia by nie bardzo miała na to ochotę, to politycznie stawka jest zbyt duża. Więc wszystko, co się będzie nadawać do użytku zostanie zgromadzone i użyte. Dla armii ukraińskiej całkiem ważne będzie, aby było to jak najdalej od rosyjskich granic i zaplecza i jak najbliżej samego Krymu. Dlaczego? Bo w efekcie blisko całości rosyjskich sił zostanie zgromadzone na końcu długiej i ryzykownej drogi zaopatrzeniowej przez stepy do czołowych ataków na ukraińską armię. Która zapewne do tego czasu zdąży się okopać i położyć pola minowe. A dlaczego czołowe? Bo na stepach nie da się inaczej. Tam nie ma żadnej alternatywnej drogi, gdzie można się schować i wyjść na flankę, bo nigdzie poza budynkami nie można się schować. 

Oraz jeszcze przed rozpoczęciem ofensywy będzie tam gigantyczna kolekcja zachodniej obrony przeciwlotniczej we wszystkich warstwach i zasięgach. W skrócie- będzie to obszar, w którym skuteczne użycie lotnictwa będzie całkowicie niemożliwe. Co nie zmienia tego, że rosyjskie dowództwo może wydać taki rozkaz, dla krytycznie ważnej ofensywy. I zapewne zbyt wiele z tego lotnictwa nie zostanie. A nie zapominajmy, że Rosja obecnie nie jest w stanie nie tylko produkować samolotów, ale także robić bieżącego serwisu już latających. Każdy rosyjski samolot ma do wylatania skończoną liczbę godzin i tego odnowić się nie da. Zresztą w dużej mierze to dotyczy obecnie każdego samolotu rosyjskiej i radzieckiej produkcji, może z wyjątkiem niektórych Antonowów. Ukraińskie lotnictwo jeszcze chwilę polata na Migach, ale one też się skończą, z tego samego powodu zużycia i niemożności remontów, jeśli nawet nie strat bojowych. Ale póki co, lepsze od starych ukraińskich, polskie i słowackie Migi-29 nieco pomogą w bitwie powietrznej która będzie się toczyła dookoła połączeń z Krymem. 

I kiedy już na Zaporożu, przygotowana do ofensywy na ukraińskie pozycje znajdzie się wszystko co ma się znaleźć, a część może już się zamieni w wraki, to rozpocznie się drugie uderzenie. Po wschodniej stronie Zaporoża, na Berdiańsk/Mariupol, a może najpierw po prostu do rosyjskiej granicy, docierając do morza na wschód od Mariupola. I to by całą tą ofensywną część rosyjskiej armii zamknęło w wielkim kotle, jedynie opartym o morze, kontrolowane przez baterie przeciwokrętowe. 

Taki kocioł byłby stopniowo zamykany i dzielony, aż by nic nie zostało, bo ile może się utrzymać armia bez paliwa i zaopatrzenia? 

Po jego likwidacji już nie będą zadawane pytanie "ile tysięcy czołgów ma Rosja". Będą zadawane pytania: "czy Rosja ma czołgi" oraz "ile karabinów zostało w Rosji". I jeśli jakiś lokalny kacyk na Kaukazie czy Syberii przez przypadek znajdzie kontener z jakimiś karabinami, granatnikami i stosownym zapasem amunicji, to spokojnie może ogłaszać niepodległość, bo możliwe, że jego przyboczni tak uzbrojeni by sobie spokojnie poradzili z tym co by zostało z rosyjskiej armii. 

A do tego plany by w miarę pasował solidny atak dronami dalekiego zasięgu na infrastrukturę kolejową i paliwową Rosji.  Chaos w tym zakresie by znakomicie utrudnił szybkie ściągnięcie rezerw jak też późniejsze budowanie sił do rosyjskiej kontrofensywy. Oraz pokazał, że Rosja nie potrafi obronić kluczowej infrastruktury na swoim terytorium. 

Czyli byłaby to sekwencja wydarzeń- poważny atak na rosyjską infrastrukturę, odcięcie połączeń lądowych na Krym, potem oczekiwanie na rosyjski kontratak i następnie otoczenie i anihilacja grupy wojsk użytych do tego kontrataku. To razem by sprawiło, że Krym stałby się dla Rosji całkowicie niemożliwy do utrzymania i po prostu by się musieli wycofać. Co mogłoby trwać tydzień, albo i wiele miesięcy. To już jest daleka spekulacja, ale bym powiedział, że rosyjskie panowanie nad Krymem by się zawaliło dopiero w  trakcie zimowych sztormów, kiedy czasami przez całe tygodnie promy nie mogą pływać. A może nawet jeszcze rok później, kiedy bez wody z kanału z Dniepru nie będzie tam żadnego rolnictwa, a zawodnymi promami się po prostu nie da dostarczyć wystarczająco żywności dla populacji. Co prawda śmierć głodowa połowy mieszkańców dla władz Rosji byłaby raczej materiałem na film niż powodem do zmiany polityki, ale jednak byłby to kolejny powód do pytań o skuteczność władz w wojnie. Bo przecież nie o sensowność, sensem zawsze było terytorium i ludobójstwo.

Ale niezależnie od tego kiedy i jak by się to zdarzyło, sytuacja byłaby jasna dla każdego. Wojna została przegrana w sposób kompletny i spektakularny. Armia nie istnieje, trzeba się wycofać ze wszystkich zdobyczy z 2014 roku, sama Rosja jest bezkarnie bombardowana, gospodarka zdycha pod sankcjami i wszystko dookoła się wali. Przy samym wypchnięciu rosyjskich wojsk Kreml by nadal mógł prowadzić i podtrzymywać narrację o długiej wojnie z całym zachodem i przygotowaniach do ofensywy. Dlatego to musi być spektakularna klęska, bo taka otworzy drogę do wojny domowej, a dopiero ta jest jakąś nadzieją na trwały pokój. 

Ale to tylko spekulacje, akurat przez przypadek opublikowane 1.04. Rozważania były zupełnie serio. Śmieszne się okażą dopiero później, jak ukraińskie dowództwo zaskoczy nas wszystkich, jak zwykle.