Na czym polegają problemy ekonomiczne świata?

Sytuacja na dziś jest tak naprawdę bardzo prosta. Firmy przynoszą zyski, ludzie się bogacą (a przynajmniej ich właściciele) i nie inwestują.

Poziom inwestycji jest żenujący. A olbrzymie pieniądze, które są, lądują na kontach i w spekulacji. Co oznacza parkowanie tych kapitałów w obligacjach skarbowych albo nieruchomościach.
Efekt jest widoczny dookoła świata. Zwyczajowe miejsca, gdzie można zainwestować kapitał i oczekiwać, ze zostanie on produktywnie wykorzystany już dawno takimi nie są. Są w najlepszym przypadku miejscem do zaparkowania, a zazwyczaj jedna wielką bańką spekulacyjna. Mieszkania, na które już nikogo nie stać, zwykłe podmiejskie działki, zabytkowe samochody i obrazy za zupełnie absurdalne ceny. Lokaty na 0% i mnóstwo innych takich rzeczy.
Kapitału jest mnóstwo, stoi i nic nie robi.
A z drugiej strony klasa średnia jest dookoła świata spychana do pracy w śmieciowych pracach, głównie usługowych. Popyt przemysłowy jest marny, prawdziwy rozwój kompletnie rachityczny. Dalej to przekłada się na brak eksportu kapitału do krajów trzeciego świata i kompletny brak produkcyjnych inwestycji tamże. Co przy jeszcze większej niechęci do inwestowania oznacza zupełny brak perspektyw dla większości społeczeństwa. I migracje.

Brak inwestycji oznacza brak solidnej ilości dobrych miejsc pracy. Jednocześnie parkowanie olbrzymich sum na rynku nieruchomości winduje ceny do chorych poziomów. W taki sposób klasa średnia jest zgniatana z dwóch stron.

Podstawowy problem to brak produktywnego wykorzystania kapitału. Ale kapitał nie chce tego robić, bo siła nabywcza masowego konsumenta znika zjadana przez koszty dachu nad głową i brak stabilizacji zawodowej.
To są dwie strony tego samego medalu. Wyjście jest przez inwestycje. Ale to też nie jest proste, bo istnieje podstawowy problem ogólnoświatowej niechęci do wydobycia i zużywania paliw kopalnych. A to są rzeczy, które od 200 lat przynoszą największe zyski. I nawet nie tyle o zyski chodzi, co o możliwość zmonopolizowania i gigantyczny próg wejścia z kapitałem. Dlatego oligarchia tego świata uwielbia inwestować w paliwa kopalne. Żaden drobny rzemieślnik nie mógł konkurować z właścicielami elektrowni. Do niedawna.
Dziś każdy może zamontować sobie panele fotowoltaiczne. Nie dla każdego, ale próg kapitału potrzebnego na elektrownie wiatrową też jest zupełnie inny, niż w tradycyjnej energetyce. Nawet przemysł samochodowy, bardzo zoligopolizowany i zamknięty, dzięki elektryfikacji staje się dostępny dla mniejszych graczy. To wszystko oczywiście dodaje niepewności i ogłupia tradycyjnych oligarchów (choć znaczące zwiększenie poziomu głupoty tej klasy społecznej chyba nie jest możliwe).

To jest jakieś jest rozwiązanie?
Jest i to tak naprawdę proste. Po prostu muszą zacząć znów działać mechanizmy transferu kapitału między kapitalistami i klasa robotniczą oraz pomiędzy państwami z permanentnymi nadwyżkami a tymi mającymi deficyty handlowe. Oraz trzeba ten kapitał wyładować ze spekulacji. Najlepiej w spokojny i kontrolowany sposób.

Jedno jest pewne- obecny system nie działa. Aby mógł działać potrzeba sensownego popytu. Aby to się mogło stać, potrzebne są inwestycje i/lub pobudzanie konsumpcji.

Jako, że oligarchia nie inwestuje, wysiłek inwestycyjny musi przejąć klasa średnia lub państwo. Klasa średnia na większą skalę nie jest w stanie tego zrobić, z powodu braku środków. I wystarczającego rozumienia problemu. Choć np. w Niemczech lat 2004- 2013 (i jeszcze częściowo do dziś) to klasa średnia inwestowała w nowoczesną energetykę, dzięki czemu uniknięto zalewu tego kapitału w produkcję bańki na nieruchomościach. A dziś przemysł korzysta z obłędnie taniej energii.

Mamy w tym wszystkim jeszcze jeden czynnik, czyli stan naszej jedynej planety, który według wszystkich rozsądnych kryteriów powinien całkowicie wykluczać jakikolwiek poważniejszy program inwestycji w wydobycie i zużycie paliw kopalnych.
Co nas sprowadza do konkluzji:
Potrzebny jest, na skalę światową i każdego państwa z osobna (tak jak i UE) program inwestycyjny, który po prostu rozwiąże sprawę  bezproduktywnego kapitału. I przy okazji może rozwiązać problem klimatyczny, bo czemu i nie?

To nie jest szczególnie odkrywcza myśl, ani nic specjalnie trudnego do wykonania. Za to jest to rzecz, która skrajnie mocno uderzyłaby w dzisiejsze interesy oligarchii kapitału. Paradoksalnie, gdyby to całe towarzystwo wyciągnęło zaskórniaki z kont i ruszyło naraz do sensownego inwestowania, to sami by też zarobili sporo więcej niż na trzymaniu londyńskich rezydencji.
Ale w obecnym nastroju inwestycyjnym mało kto widzi sens w jakiejkolwiek produktywnej działalności. W czym propaganda nie pomaga, a wręcz przeciwnie. Zdominowane przez punkt widzenia oligarchii media prezentują znakomite "inwestycje" w grunty, złoto, aż do zabytkowych samochodów. Z czego rosną już zupełnie absurdalne bańki, typu "zabytkowe" Syreny i FSO 1500 ze środkowych lat produkcji (bo rozumiem, ze PF 125 z 1968 ma swoje miejsce w muzeum, ale FSO 1500 z 1986?). Oraz jednocześnie jest dość starannie pomijana i lekceważona przez główne media każda rzecz, która może małym kosztem poprawić życie milionów, zmniejszyć zużycie paliw kopalnych i ulżyć klasie pracującej. Czyli np. powszechne wykorzystanie roweru jako środka transportu w mieście. To akurat wymaga tylko budowy infrastruktury, która jest zresztą obłędnie tania w porównaniu do tej przeznaczonej dla samochodów.

Tak samo rozwój energetyki słonecznej można sfinansować w całości oszczędnościami klasy średniej. A przynajmniej w solidnej części. Problem polega na tym, że każdy zainstalowany panelik fotowoltaiczny podgryza zyski oligarchii gazowo-węglowej. I tu mamy jeden z podstawowych konfliktów. Spada opłacalność produkcji elektryczności, paliw kopalnych, etc. Jednocześnie wielkie pieniądze lubiące się z wielką polityka usiłują to hamować, zmniejszać zyskowność, bronic status quo. Co się przekłada na pakowanie kapitału w spekulację, a nie inwestycje, bo inwestowanie w to co ma sens, zabije dzisiejszą wartość kapitału.
Co nas sprowadza do jednego z niewielu krajów, gdzie jest robione to co powinno być. Od załamania się dotychczasowego systemu w 2009 roku, Chiny przestawiły się na  inwestycje w wydajność energetyczną, czyli w energetykę odnawialną. Nikt nie poszedł za ich przykładem. Czego efektem jest to, że największa na świecie sieć szybkiej kolei jest... zgadnijcie gdzie. Największa na świecie ilość instalowanej energetyki słonecznej. Jest w tym samym kraju. Wiatrowej też. I produkcja baterii litowych także.  I produkcja pojazdów elektrycznych też. Oraz gigantyczny popyt wewnętrzny. Choć ze skłonnością chińczyków do oszczędzania- zdecydowanie za mały, aby utrzymać działająca gospodarkę.

Tyle, że w Chinach obecnie dominuje jest duma z postępów kraju i poczucie, ze jest liderem na froncie rewolucji energetycznej.

Tu możemy sobie zadać pytanie co zrobić, aby ten majtek zgromadzony przez oligarchię użyć inwestycyjnie. Wybór jest prosty. Albo namawiamy ogół kapitalistów do inwestowania, albo inwestuje państwo. A środki mogą pojawić się w budżecie tylko kosztem oligarchów, bo biedota i klasa średnia i tak jest  przyciśnięta do muru kosztami dachu nad głową i brakiem stabilizacji.
Czyli, bardzo brutalnie określając temat: droga szlachto: albo sama zechcesz zacząć zmieniać świat, albo my ten świat zmienimy za ciebie. Za wasze pieniądze, bo innych i tak nie ma.
Jedyny wybór jaki pozostaje to pytanie czy oligarchia sama wycofa pieniądze z tezauryzacji, czy zrobi to pod groźbą aparatu podatkowego czy też będzie się opierać aż do końca. Gdzie końcem dla wielu na przełomie 18 i 19 wieku był wynalazek doktora Giullotin. Co jest oczywiście kompletnie bez sensu, ale szukanie sensu w stadnych zachowaniach klasy społecznej jest jeszcze bardziej bez sensu.

A po więcej i szczegóły zapraszam na Rewolucję Energetyczną, gdzie już jest tekst rozwijający ideę Green New Deal (to jedna z nazw takich propozycji, nie jestem pierwszym, ani ostatnim podrzucającym ten pomysł). 




O co chodzi z Krajową Radą Sądownictwa i asesorami?

Krajowa Rada Sądownictwa hurtem odrzuciła wnioski o nominacje na stanowiska sędziów. asesorów sądowych.
Opisując dokładnie procedurę, to sędziów mianuje prezydent na wniosek KRS. Ale KRS nie robi tego z własnej inicjatywy, osoba chcąca zostać sędzią wysyła swoją aplikację do KRS. 

Aby zostać sędzią w Polsce teoretycznie istnieją różne drogi, ale w praktyce jest tylko jedna. Było to kiedyś ukończenie aplikacji, dziś Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Następnie trzeba poczekać aż się zwolni stanowisko sędziowskie i zostać zatrudnionym jako asesor sądowy. W tej roli zasadniczo robi się to samo i tak samo jak mianowany sędzia, ale bez gwarancji nieusuwalności i niezawisłości. 

Wolność wyrokowania faktycznie ograniczają oceny okresowe, opinia patrona i wreszcie nominacja sędziowska lub jej brak. 

Stąd samo istnienie instytucji asesora sądowego w obecnym kształcie jest naprawdę poważnym wyłomem w niezawisłości sędziowskiej i tym bardziej naruszeniem gwarancji procesowych.
Przez to są oni relatywnie łatwym narzędziem korupcji sądowej. Jednakże ta korupcja nie ma postaci zwyczajnego kupowania wyroku. Jeśli coś takiego się w Polsce zdarza, jest to zupełny margines. 
Możliwość manipulowania wyrokami sądowymi jest tak, że w czasie wpływu do sadu istotnej sprawy, przewodniczący przydziela do niej właściwego sędziego. Często właśnie asesora. Który w razie potrzeby manipuluje przebiegiem procesu. Jednocześnie, jeśli mówimy o wyroku, którego oczekują z jakiś powodów sędziowie wyższych instancji, to zazwyczaj też ten wyrok się utrzyma w apelacji.

Czasem strony mające sporadyczne kontakty z sądami podejrzewają, że asesor to taki "niedouczony sędzia". Akurat te podejrzenia nie mają zwykle ani grama uzasadnienia, często jest wręcz przeciwnie. Problemem asesorów, nie żadnego konkretnego, tylko tego rozwiązania ustrojowego jest własnie brak gwarancji niezawisłości. 

Największy udział w tym ma oczywiście Krajowa Rada Sadownictwa, której wniosek o nominację (lub brak tego wniosku) wisi jak miecz nad głową każdego asesora. A wpływ na skład KRS mają w nieproporcjonalnie wielkim stopniu sędziowie sądów apelacyjnych. Czyli ci, którzy już wielokrotnie awansowali w tak działającym systemie.

W takich regulacja ustrojowych kilka dni temu Krajowa Rada Sądownictwa zebrała się, aby wysłać doroczną paczkę wniosków o nominacje sędziowskie do prezydenta mianować asesorów sądowych i co robi? Nie przyjmuje żadnego zgłoszenia. Odrzuca wszystkie. 
To jest oczywiście demonstracja polityczna, nikt rozsądny temu nie będzie zaprzeczać. Po prostu członkowie KRS protestują przeciwko czemuś, zapomnieli powiedzieć czemu dokładnie.  Być może przeciw reformie sądownictwa, której się własnie sprzeciwił prezydent. A być może go po prostu nie uznają. Czy coś.

Tak czy inaczej, z błahego powodu (bo żadnego wystarczająco jasnego nie ma) 250 osób nie będzie asesorami co najmniej o rok dłużej. 

Co oznacza o 250-sędzio-lat więcej osób bez gwarancji niezawisłości.

Ale przede wszystkim było jednym wielkim sygnałem ze strony towarzystwa sędziów apelacyjnych do startujących w zawodzie:
Możemy robić co chcemy i nikt nam nie podskoczy.

Te dwie rzeczy oznaczają jedno:
Ci ludzie są realnym zagrożeniem dla demokracji.

Bez przyzwoitej dyskusji publicznej nie można poprawić państwa. Nie można się nawet zdecydować jak poprawione państwo ma wyglądać. Do tego potrzeba przyzwoitych mediów i wielu innych rzeczy. Ale potrzeba również gwarancji niezależności sędziowskiej, bo i sądy mogą pełnić rolę w ograniczaniu wolności dyskusji publicznej. Co w 3 RP robiły zresztą wielokrotnie.

A dziś, przy pierwszej i relatywnie słabej próbie ograniczenia wszechwładzy sędziów apelacyjnych rozpoczyna się taki cyrk.
Cyrk, który uniemożliwia uzupełnienie "zasobu" mianowanych sędziów, czyli w swej istocie jest uderzeniem w fundamenty ustroju państwa. Jednorazowo niezbyt silnym, ale jeśli to ma być kontynuowane to jest bardzo źle.
Złe jest również jeśli nie będzie kontyuowane, ale pozostanie jako precedens.

Moja konkluzja jest jedna- tych ludzi należy natychmiast odsunąć od jakiegokolwiek wpływu na władzę i stanowczo potępić. Nie w TVP Info czy innej gadzinówce, tylko po prostu powinni spotkać się ze społecznym potępieniem. Bo ta sprawa jest znacznie, znacznie groźniejsza niż się to na pierwszy rzut oka może wydawać.

I jest po prostu groźna dla stabilności Rzeczypospolitej. Bardzo ładnie by było, gdyby ustalono kto pierwszy wpadł na taki pomysł, ale skoro znalazła się większość sędziów w radzie która go poparła, to myślę, że nie ma co żałować kogokolwiek z tego towarzystwa.

A zmieniając nieco temat- ja, gdybym miał reformować sądownictwo, to bym po prostu odesłał w stan spoczynku, natychmiast, wszystkich sędziów sądów apelacyjnych i pełniących funkcje (przewodniczących wydziałów, kierowników szkoleń, etc.) w sądach okręgowych. Następnie wystarczy przez jakiś czas pomijać przy awansach sędziów, którzy kiedykolwiek byli funkcyjnymi lub odbywali aplikację lub asesurę w sądach okręgowych.

Te wszystkie grupy razem to pewnie z 3-5% ogółu sędziów i jakieś 90% problemów (przynajmniej tych problemów, które nie wynikają bezpośrednio z braku pieniędzy) Choć po usunięciu tego towarzystwa może się okazać, że i pieniądze są, tylko dotychczas znikały gdzie indziej.
Reszta sędziów to w większości przyzwoici, ciężko pracujący ludzie, którzy za niezbyt duże pieniądze pracują często po 60-80 godzin tygodniowo, często latami bez prawdziwego urlopu.

Oraz druga rzecz- wprowadzić zasadę "jeden sędzia- jeden głos" w wyborach do KRS. Szybko się zmieni na lepsze, gwarantuję. Nie trzeba tych wyborów oddawać politykom, nie potrzeba mieszać nadmiernie. Wystarczy pozbawić przywilejów drobną mniejszość jaką są sędziowie apelacyjni. Kiedy KRS zostanie wybrana przez tych ludzi, którzy naprawdę wykonują codzienną harówę w wymiarze sprawiedliwości, to oni na pewno nie wybiorą ludzi, którzy prosto z PZPR przeszli do upokarzania aplikantów. 

I mam najszczerszą nadzieje, że prezydenckie reformy będą szły w tę stronę.