Jeszcze o El Nino

 Ukazała się kolejna prognoza dotycząca oscylacji pacyficznej (El Nino, znaczy) . Aktualna faza El Nino może się zakończyć już zaraz, w kwietniu, a po czasie tranzycji nowa faza La Nina może być już nawet w lipcu. 10 lat temu to by nie była żadna specjalna wiadomość, ale już jesteśmy w sytuacji, że każdy drobiazg nawet niewiele zmieniający sytuację, może być tą kroplą przelewającą dzban. 

Właściwie co to znaczy?

Znaczy to tyle, że po 3 letniej, dość mocnej La Nina, zaledwie kilkumiesięczna faza El Nino nie zdążyła rozładować całego zapasu energii zachomikowanego w środkowym Pacyfiku. I jeśli teraz będzie zbierane jeszcze więcej tego ciepła, to kolejna faza rozładowywania może być naprawdę potężna. W skrócie: wszystko, wszędzie i w jednym momencie. 

Problem nie polega oczywiście na tym, że gdzieś tam będzie padać, a gdzieś indziej nie. Problem polega na tym, że przez chaos klimatyczny nastąpi chaos w produkcji żywności i wzrost jej kosztów, czyli wzrost kosztów życia dookoła świata. Czyli problemy z dostępnością żywności w biedniejszych krajach i częściach społeczeństw, a kryzys kosztów życia dla klasy średniej większości świata. Co oznacza w dalszej konsekwencji spadek konsumpcji wyrobów przemysłowych i mieszkań, problemy płatnicze, w tym z obsługą pożyczek, etc. Taki normalny zestaw, którego próbkę przerabialiśmy rok-dwa lata temu i pełni konsekwencji jeszcze nie widać. A zbliża się druga runda...

Choć oczywiście możemy wierzyć, że od teraz fazy oscylacji pacyficznej będą po prostu krótkie, maksymalnie do roku i pomimo gwałtownego ocieplania klimatu, infrastruktura i produkcja żywności będzie to wytrzymywać i dostaniemy w prezencie czas na dostosowanie się. 

Bym jednak powiedział, że wiara w cuda to dość słaby sposób na planowanie działań. A konkretnie to jest znacznie gorzej, bo ja sam zakładałem że długości i moc poszczególnych faz będą mniej-więcej stabilne, a wychodzi na to, że jednak nie. Że długość i siła stają się jeszcze bardziej nieprzewidywalne, więc możemy i powinniśmy się spodziewać nie tylko normalnego zestawu, ale właśnie znacznie mocniejszych niż dotychczas efektów tej oscylacji, sięgających dalej i jeszcze bardziej destrukcyjnie wpływających na wszystko.

W takim razie ile mamy czasu? 

Odpowiedź jest prosta- nie wiadomo. Ale taki rozwój wydarzeń właściwie tylko umacnia moje przewidywanie, że następne El Nino będzie naprawdę olbrzymim testem dla spójności cywilizacji. I obecna prognoza oznacza, że mamy co najmniej rok mniej czasu niż mi się to wydawało miesiąc temu...

Na co można liczyć?

Na nic. Bez sprawnego światowego przywództwa nic się nie da zrobić. A tymczasem w USA prezydentem zostanie albo Joe Biden albo Donald Trump. Chyba że obaj nie dożyją wyborów...

Żaden z nich nie ma ani umiejętności ani chyba nawet zamiaru objąć tego światowego przywództwa i zrobić czegoś rzeczywistego dla próby ratowanie tego co się da. A przecież USA to jest 25% światowych emisji i właściwie należy do nich też doliczyć chiński przemysł produkujący szajs dla amerykańskich konsumentów. Amerykańska energetyka zmienia się szybko, ale jeśli chcemy mieć jakąkolwiek szansę, to szybkość spadku emisji musi być większa niż w ogóle cokolwiek kiedykolwiek planowano. I oczywiście nie będzie. 

Czyli jaką mamy sytuację?

Zupełnie prostą- moim zdaniem zglobalizowana gospodarka przemysłowa stoi na ostatnich nogach i jest nie do uratowania. Co nie oznacza, że nagle ludzkość zapomni jak się robi samochody czy korzysta z prądu. Ale oznacza, że obszary faktycznie odcięte od współczesnej infrastruktur i technologii będą stawać się coraz większe i jeśli w ogóle będzie można mówić o zaawansowanym świecie, to pozostanie on w postaci wysp, współpracujących ze sobą w znacznie mniejszym stopniu niż dotychczas. 

Więc te wyspy będą musiały się w znacznie większym stopniu opierać na lokalnych zasobach. I tu dochodzimy do prawdziwego sedna problemu- te zasoby muszą być. Nie jako "dostęp do rynków finansowych" czy "produkcja mięsa z pasz z innego kontynentu", tylko z rzeczy które realnie na miejscu występują. 

Ja osobiście to zadanie odrobiłem kilkanaście lat temu i podjąłem stosowne działania. Jeden powód do stresu mniej, bo miejszam w miejscu, gdzie może zabraknąć iPhonów, ale nie zabraknie niczego co jest naprawdę niezbędne dla utrzymania życia, ekosystemu, a nawet działającego państwa i gospodarki. W najczarniejszym scenariuszu chaosu klimatycznego to już jest naprawdę bardzo dużo. 

I wiecie co? Ja przez długi czas uznawałem za właściwą prognozę zmian klimatycznych najczarniejszą granicę konsensusu naukowego. Znaczy jak widełki były "od 0,5 C do 1,5 C w roku X", to po prostu uznawałem, że będzie 1,5 C, postępowałem stosownie do tego i jestem z tym bardzo OK. Tylko sytuacja zaczyna wyglądać tak, że dalsze trzymanie się tego algorytmu wygląda na nieodpowiedzialny optymizm. 


El Nino a sprawa światowej ekonomii

DISCLAIMER: Drogi Czytelniku. Jeśli masz problemy ze stanami lękowymi, depresją i podobnymi to NIE CZYTAJ DALEJ. Serio. Poszukaj pomocy, wśród przyjaciół, rodziny i profesjonalistów i dopiero potem wróć. Tekst jest ważny i prawdziwy, ale dla rozumienia i wyciągnięcia prawidłowych wniosków należy mieć odpowiedni poziom odporności psychicznej.

Jeszcze o atakach Houti na żeglugę

 Ataki Houtis na żeglugę to jest sytuacja, której rozwój może zdefiniować nasz świat na najbliższe dziesięciolecia. Nie dlatego, że Houtis są tak ważni lub potężni. Bo nie są. To jest tylko jakaś pustynna banda, która dostała trochę broni od religijnych fanatyków od dziesięcioleci rabujących Iran. 

Ale udało im się już teraz podważyć jeden z filarów amerykańskiego porządku świata, zaprowadzonego po 2 wojnie światowej. Czyli wolność żeglugi dla wszystkich.

Teraz czeka nas wszystkich, cały świata, czas próby- czy ta wolność żeglugi zostanie utrzymana i świat wróci do zwykłego funkcjonowania, czy też wracamy do normy. Bo niestety trzeba powiedzieć jedno- sytuacja, w której mocarstwo zapewnia bezpieczeństwo mórz wszystkim, bez wyjątków, a nie tylko sobie i sojusznikom jest całkowicie bez precedensu w historii. I możliwe, że właśnie teraz, na naszych oczach do tejże historii odchodzi.

Oczywiście istnieje zupełnie realna możliwość, że władze USA teraz zdecydują, że naruszanie wolności żeglugi to granica, której nikomu nie wolno przekraczać, uczestnicy tego zostaną przerobieni na kupki popiołu, a polityczni wichrzyciele za tym stojący skutecznie pozbawieni pochowanych majątków. Czy coś w tym stylu. Tak czy inaczej- wszyscy potraktowani w sposób, który zostanie zapamiętany przez ich potencjalnych naśladowców na dwa pokolenia.

USA oczywiście mają ku temu fizyczne i organizacyjne możliwości. I oczywiście nie mają ani woli politycznej, ani też wizji, że w ogóle muszą to zrobić. Wola polityczna się oczywiście może zmienić co 4 lata, brak wizji to głębszy problem, związany z edukacją i horyzontami waszyngtońskich elit. Ale ani jedno ani drugie nie jest jeszcze największym problemem. 

Największym problemem jest to, że obywatele mają tam jednak coś do powiedzenia. Zasadniczo to dobrze. Ale ci obywatele nie wiedza po co mają płacić za bezpieczeństwo transportu między Zatoką Perską a Europą. Czy nawet bardziej- między Rosją a Chinami? Za to wiedzą, że ich pieniądze właśnie na to idą, w postaci ekstremalnie wielkich kosztów utrzymania rozdętych sił zbrojnych i kompleksu zbrojeniowego. I to się akurat tak łatwo nie zmieni. I naprawdę przypuszczam, że niezależnie od aktualnego lokatora Białego Domu, amerykańska polityka będzie dryfować w stronę ignorowania tej obietnicy. Czyli inaczej mówiąc- tolerowania terroryzmu na morzu, piractwa i ataków na żeglugę ze strony różnych dziwnych kacyków i kraików. O ignorowaniu poważnych bandyckich państw nawet nie mówiąc.

Czyli, choć teoretycznie jest to możliwe do utrzymania, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, to myślę, że raczej właśnie zaczynamy być świadkami nieodwracalnego rozpadu tego systemu.

I jakie to będzie mieć skutki?

Po pierwsze, bezpieczne szlaki handlowe, to będą te, gdzie ktoś to bezpieczeństwo zapewni. Dla siebie i ewentualnie sojuszników. Co wcale nie musi oznaczać zwiększenia kosztów transportu, ale prawdopodobnie tak będzie. Ale na pewno będzie oznaczać ograniczenie możliwości transportu do tych tras i towarów, które są zgodne z interesami handlowymi mi politycznymi tych krajów, które to bezpieczeństwo potrafią zapewnić. 

To są bardzo proste mechanizmy, ale które faktycznie zmienią nasz świat nie do poznania. Albo inaczej- w taki, jaki znamy z podręczników historii. Kierunek jest ogólnie łatwy do przewidzenia, dokładny scenariusz i tempo już niekoniecznie. 

W największym uproszczeniu można powiedzieć, że będzie to odwrotność globalizacji. Generalnie zanik podzlecania jakiś etapów produkcji na drugim końcu świata, a co za tym idzie olbrzymi cios dla gospodarek na takim podwykonawstwie opartych- jak np. Bangladesz. Powrót przynajmniej części łańcuchów przemysłowych do tych krajów, które będą potrafiły utrzymać dalekomorską marynarkę wojenną. I gigantyczne dylematy tych państw, które będą potrzebować transportu jednocześnie nie mając zasobów na utrzymanie własnych marynarek. Bo będą uzależnione od interesów tych, co mogą. 

A lista państw mających lub w ogóle mogących mieć marynarkę o światowej projekcji siły jest dość krótka. Ledwo się mogą na niej zmieścić Niemcy czy Brazylia, a taka Rosja już zupełnie nie bardzo (nawet jeśli przetrwa obecną wojnę). 

Happy New Fear!

Pod koniec 2 wś i wkrótce po, elity polityczne USA podjęły decyzję co do kształtu nowego porządku międzynarodowego. 

Koncepcja ta obejmowała demontaż dotychczasowego systemu europejskich imperiów i stworzenie nowego opartego na dominacji USA w zachodnim świecie i współistnieniu z ZSRR, dominującym w "swoim" bloku. 

Ale aby do tego doprowadzić, trzeba było rozwiązać kilka "problemików". Między innymi tego jak namówić państwa europejskie do rezygnacji ze swoich kolonii/bloków handlowych, jak zablokować możliwość powrotu militarystycznego rewanżyzmu Niemiec i Japonii i wreszcie jak przekonać do tego wszystkiego elity i społeczeństwa. Oraz jak utrzymać Moskwę w ryzach.

I to wszystko w świecie, który był całkowicie zrujnowany, zdemoralizowany i wyczerpany wojną, trwającą z przerwami od 1914 do 1945 roku. I gdzie USA były jedynym krajem, który miał dużą, nowoczesną bazę przemysłową i jednocześnie nie tylko całkowitą wypłacalność z pokryciem w złocie, ale też walutę traktowaną jako rezerwową na całym świecie.

Z Wielką Brytanią poradzili sobie prosto- nie pożyczali i nie żyrowali dalej wojennego zadłużenia i Brytyjczycy musieli to jakoś sami rozwiązać. Więc z braku innych możliwości po prostu oddali władzę w Indiach Hindusom, razem z długami oraz oddali rządom państw Ameryki Łacińskiej udziały w brytyjskich firmach jako spłatę tamtejszych długów. A na koniec i tak musieli jeszcze przeprowadzić dekolonizację. To oczywiście spowodowało drastyczne zmniejszenie światowego znaczenia brytyjskiej floty handlowej, stopniowy upadek przemysłu stoczniowego i za tym wielu innych gałęzi przemysłu ciężkiego. I Wielką Brytanię jaką znamy dziś.

Z Francja poszło pozornie łatwiej, ale francuskie elity zawsze były sprytniejsze- grzecznie przeprowadzili pozorną dekolonizację, ale zostawili sobie większość władzy ekonomicznej w byłych koloniach. I jeszcze na deser wietnamski pasztet dla USA. 

Dla Niemiec i Japonii była inna oferta- nowe elity polityczne mogły odbudować kraj jako przemysłowy dzięki wolnemu dostępowi do rynku USA i możliwości eksportu. Bez ograniczeń. Za to miały być całkowicie lojalne i mieć swój potencjał militarny dostępny dla USA do użycia przeciw ZSRR. Jako że były to niewyobrażalnie fantastyczne warunki dla tak pokonanych krajów, to zostały zaakceptowane z entuzjazmem. 

Jak w sumie łatwo zauważyć, to wszystko opierało się na dostępie do rynków, potencjału przemysłowego i finansowego USA. Więc musiały też istnieć bezpieczne szlaki żeglugowe. Ale tu USA poszło jeszcze dalej i zagwarantowano wszystkim wolność i bezpieczeństwo żeglugi. I za słowami poszły tu czyny, szybko zlikwidowano resztki piractwa po 2 wś, a w latach 80-tych samodzielnie zorganizowali system konwojów dla eksportu irackiej i kuwejckiej ropy w Zatoce Perskiej. I na ataki na te konwoje i ich eskortę przez Iran reagowali w sposób, który zrozumiałby nie tylko Putin. ale nawet Medwiediew. Więc nikt nie miał wątpliwości co do tego jak wyglądają zasady wolności żeglugi i co grozi za ich złamanie. 

Jednak w 1991 roku straszak ZSRR się skończył i Waszyngtonowi było z tego powodu bardzo przykro, bo dotychczasowy świat stracił sens. Oczywiście zalety wolnego handlu, bezpiecznej żeglugi i ograniczenia wydatków na zbrojenia były widoczne dla wszystkich, i mnóstwo osób na tym skorzystało. Ale jednocześnie znikła odpowiedź na pytanie- jaka jest międzynarodowa rola USA? Czy nadal ma być dobrym wujkiem dla Niemiec, Japonii i każdego kto chce cokolwiek wozić statkami? Czy może jednak lepiej się zamknąć na swoim kontynencie, a reszta niech się sama bawi?

Wyborcy w USA stopniowo udzielają na to pytanie odpowiedzi, od 30 lat za każdym razem wybierając tego kandydata na prezydenta, który obiecuje mniej zaangażowania międzynarodowego. Ale jednocześnie sam rząd ciągle zapewnia o jakości i ważności swoich gwarancji i obowiązywaniu doktryny wolnego handlu. 

I to sprawia, że dziś, w roku 2024, bardziej niż kiedykolwiek, jesteśmy w czarnej dupie. 

W 1994 roku USA zobowiązały się bronić nienaruszalności granic Ukrainy. W roku 2004 Senator Barack Obama promował i przepchnął ustawę nakazującą Ukrainie zniszczenie lub oddanie Rosji broni strategicznej. W roku 2014 prezydent Barack Obama te gwarancje zignorował. W roku 2022 ówczesny wiceprezydent, a obecny prezydent Biden rzucał żałosne ochłapy amunicji i broni wystarczające dla powstrzymania załamania Ukrainy, ale w żadnym przypadku nie stanowiące honorowania własnych gwarancji. A w roku 2024, którego w tej chwili jeszcze tydzień nie minął, w odpowiedzi na rosyjskie żądania korytarza tranzytowego do Kaliningradu, amerykański departament stanu mówi, że dostawy broni i amunicji na Ukrainę zostaną drastycznie zmniejszone. 

W międzyczasie operacja konwojowa, gdzie przeciwnikiem nie był bezpośrednio kilkudziesięciomilionowy kraj z dostępem do zachodniego uzbrojenia, a banda pastuchów kóz w sandałach, po 3 dnia skończyła się całkowitym fiaskiem. A konkretnie to chyba już wszyscy sojusznicy zwyczajnie olali amerykańskie dowództwo a Maersk (czyli właściwie ten, który miał być najbardziej chroniony) oświadczył, że już tam nie będzie pływać. 

Tak, potężne Stany Zjednoczone przegrały bitwę w obronie fundamentu swojego porządku międzynarodowego. W 3 dni. Z pasterzami kóz. 

To wszystko się nie stało oczywiście z braku siły. Kilkaset Bradleyów, potrzebnym i fantastycznie się sprawujących na Ukrainie, jest właśnie teraz cięta palnikami w USA. Za chwilę to czeka być może nawet ponad 2 tys rakiet ATACAMS. O sprzęcie, który po prostu leży w magazynach nawet nie mówiąc.

To jest po prostu obraz pełnego i całkowitego braku przywództwa intelektualnego i wizji międzynarodowej roli USA. A może tylko nieuctwa i oderwania od rzeczywistości ludzi zaangażowanych w tę politykę (o Obamie na pewno to można było powiedzieć). 

Tak czy inaczej- po 70 latach jesteśmy znów w temacie korytarza do Prus Wschodnich. Miejmy tylko nadzieję, że historia tym razem powtórzy się jako farsa. Choć czystki etniczne na okupowanych terenach Ukrainy farsą z całą pewnością nie są, a raczej dość dobrym przypomnieniem wydarzeń sprzed 80 lat.....

Happy New Fear!