Kiedy skończy się wojna?

 Z racji tego, że względnie celnie przewidziałem dalszy rozwój wojny rosyjsko-ukraińskiej, napisawszy w 2014, że sytuacja w 2022 będzie wyglądać w pewnym przybliżeniu tak jak dziś wygląda, to stylem prawdziwego hazardzisty, napiszę jeszcze raz o przyszłości. A później zobaczymy i się pośmiejemy. 

Dla jasności- napiszę teraz i absolutnie nie będę tego tekstu edytował (chyba że ortografy, literówki i w ekstremalnej sytuacji niejasne gramatycznie zdania). Jak teraz będzie, tak zostanie. W sumie niepotrzebnie to podkreślam, bo jeszcze nic takiego nigdy nie zrobiłem, ale tu podkreślam specjalnie, bo i specjalnie będę spekulował.

Zaczynamy 28.04.2022 roku

Ogólnie- Ukrainie nie zabraknie ani pieniędzy, ani sprzętu, ani motywacji do prowadzenia wojny. Co zasadniczo implikuje, że ją wygra. Zresztą oczekiwania co do wyniku sa następujące: Rosja wygra jeśli dokona destrukcji państwa ukraińskiego albo przez aneksję albo przez zainstalowanie rządu marionetkowego, a Ukraina wygra jeśli zachowa niepodległość. Rosyjskie cele wojenne są już niemożliwe do realizacji, i ta wojna jest dla nich przegrana. Ale jak bardzo przegrane, ile będzie jeszcze ofiar i co dalej, to jest kwestia szczegółowego rozwoju sytuacji.

Otóż najbliższe tygodnie to będą stopniowo wzbierające na sile ofensywy ukraińskie. Pierwsza w stronę Mariupola, o ile nie upadnie do końca kwietnia. A w tym tempie problemem może być jedynie woda, kilka dni bez żywności to jeszcze nie jest sprawa krytyczna (ja wiem, dla ludzi siedzących w zimnie, rannych i dzieci znacznie gorsza, ale jest jak jest)

Czyli- jeśli nie zabraknie wody, to Mariupol zostanie częściowo odblokowany w pierwszym tygodniu maja. Powiedzmy do dnia zwycięstwa w kacapskim kalendarzy. Częściowo odblokowany, to znaczy, że opancerzone i uzbrojone konwoje będą mogły się przedrzeć do huty i z powrotem. 

Następnie, po drobnej przerwie operacyjnej, czyli prawdopodobnie w drugiej połowie maja ruszą dwie ofensywy. Jedna na północy druga na południu. Ta północna zapewne będzie miała na celu odcięcie jednostek rosyjskich w okolicach Izyum, a południowa- nie mam pojęcia. Najprędzej chyba na Melitpol, odcinając jednostki między Mariupolem a Melitpolem, ale równie dobrze może ruszyć od Chersonia w stronę Krymu. Albo gdziekolwiek indziej przez stepy, tam nie ma żadnych barier fizycznych oprócz Dniepru i Krymu.

Te ofensywy będą jeszcze raczej powolne, nastawione bardziej na zużycie przeciwnika niż odbijanie terenu. Tempo ofensyw będzie zależało od stanu przeciwnika, który jest marny, ale jak zły i jak chętny do poddawania się to się dopiero okaże. Mogą potrwać po 2 dnia, a równie dobrze po 2 tygodnie.

Po udanych ofensywach (i nie mam wątpliwości, że będą udane) nastąpi kolejna pauza operacyjna, tym razem bez żadnego zagrożenia ze strony armii rosyjskiej- ponieważ w kotłach lub odwrotach straci ona kolejne 20-40 batalionów oraz wcześniej ok 10 na odcinku Mariupola. To oznacza, że realna siła armii rosyjskiej będzie w okolicach 30-50 batalionów i to jest tak ogólnie żart w stosunku do długości frontu. Krótko mówiąc, front się będzie musiał załamać i po krótkiej przerwie wojska Ukrainy rozpoczną po prostu natarcie na całej linii, zatrzymując się dopiero na granicy. To nastąpi w czerwcu, trudno powiedzieć kiedy dokładnie i doprowadzi do odbicia co najmniej do granicy z 24.02. a całkiem prawdopodobne, że też zajęcia okupowanej części Donbasu. 
Taki rozwój wydarzeń może jednak spowodować problem polityczny, taki że część sojuszników uzna, że sprawa jest załatwiona i mogą resztę olać. Rozwiązaniem jest oczywiście spowolnić ofensywę, pozostawić w rękach przeciwnika część terenów zajętych po 24.02 i odbić te zajęte wcześniej. W ten sposób w rękach rosyjskich pozostaną rolnicze tereny Ługańska, ale zawali się most na Krym i rozpocznie ukraińska ofensywa. Krym zawsze był naturalna fortecą i jedyne łatwe zajęcie w historii odbyło się w 2014. Ale z drugiej strony walki będą w momencie, kiedy z armii rosyjskiej już nie tak wiele pozostanie, a cały półwysep będzie odcięty od zaopatrzenia. Jednak czas walk jest chyba całkowicie niemożliwy do przewidzenia. Powiedziałbym, że walki o Krym zakończą się pomiędzy połową lipca a połową sierpnia. I to też będzie koniec aktywnej części wojny, chwilę potrwa oczyszczanie obszarów przygranicznych i ogólnie linia frontu z końcem sierpnia będzie się pokrywać z granicą międzynarodową.

Ale to nie będzie oznaczać pokoju. Podpisanie traktatu pokojowego bez kapitulacji Ukrainy oznacza koniec Putina i prawdopodobnie też jego całego reżimu. Dlatego Rosja już pozbawiona możliwości ofensywnych będzie udawać, że ta wojna trwa. Będą ataki rakietowe i może nawet lotnicze na terytorium Ukrainy, będzie minowanie i próba utrzymania blokady morskiej, oczywiście będzie trwał sabotaż i wojna elektroniczna. Więc w tym sensie wojna się nie skończy, aż do upadku reżimu w Rosji.

Ta faza potrwa prawdopodobnie do końca życia Putina. Które może zakończyć się mniej lub bardziej naturalnie wkrótce i to otworzy drogę do negocjacji, albo potrwać jeszcze rok, dwa, albo i więcej i to otworzy drogę do całkowitej implozji rosyjskiej gospodarki.

W tym kontekście musimy pamiętać o takim drobiazgu jak to, że ziarno siewne, sadzeniaki ziemniaków, czyste genetycznie nasienie byków i inne tego typu rzeczy są także do Rosji importowane. Z zachodniej Europy, a jakże. Tak samo jak maszyny rolnicze i części do nich. Rosja jest dziś co prawda dużym eksporterem płodów rolnych, ale ich produkcja opiera się nie tylko na zachodniej technologii, ale jest całkowicie uzależniona od ciągłych zachodnich dostaw. Które albo są już objęte embargiem, albo sparaliżowane przez embargo w logistyce, albo przez odmowy sprzedaży przez dostawców. 

W tym roku już zostało zasiane co miało być. I zapewne będzie jakoś zebrane, może nie w całości, ale prawie. Ale w przyszłym ziarno i inne do sadzenia będzie gorszej jakości, nawozy będą, ale trucizny rolnicze już niekoniecznie, sprzęt się zacznie sypać i zbiory na pewno będą dużo niższe niż normalne. 

Na to nakładamy presję związaną z brakiem dewiz i konieczność eksportu co się da. A da się zabrać żarcie i je wywieźć, w końcu Stalin to zrobił, to i Putler może. 

Oraz w szybkim tempie staje cała reszta gospodarki. Rwą się łańcuchy dostaw, logistyka nie działa i sytuacja pogarsza się z każdym dniem. Dziś poza kolejowym handlem z Chinami, realnie pozostał jeden jakby działający kanał transportu- ciężarówkami przez Gruzję do Turcji. Jakby, bo z obu stron Gruzji czas czekania na granicach zaczyna się liczyć w tygodniach, a nawet gdyby wszystko szło idealnie, to przepustowość wąskich, górskich dróg nie pozwoli na rozwiązanie 10% problemów logistyki Rosji.  

Sądzę, że do pełnego zatrzymania pozostają krótkie tygodnie. I dopiero wtedy się rozpocznie prawdziwa fala bankructw i zwolnień, jakieś okresy wypowiedzenia. Czyli do kieszeni przeciętnych pracowników nowa sytuacja gospodarcza uderzy w pełni tak gdzieś dopiero w sierpniu- wrześniu. 

Te dwie rzeczy się prawdopodobnie zbiegną. Katastrofa militarna razem z gospodarczą. I dopiero wtedy, z pustą michą, przeciętny mieszkaniec Kacapii rozpocznie szukanie winnych. I prędzej czy później ktoś zada pytanie czy może rządy w Rosji nie są tak doskonałe jak się wszystkim wydawało. Ktoś inny go posłucha, ktoś wyjdzie na ulicę. I oczywiście zostanie spałowany. Ale od pałowania michy nie przybywa i w końcu się uzbierają tacy, którym to będzie wszystko jedno i też wyjdą. Paru się zastrzeli, będzie jeszcze chwila spokoju. Tylko że potem się pojawiają tacy, którym już jest kompletnie wszystko jedno, bo nie mają żadnej alternatywy i to jest koniec. Oczywiście niekoniecznie koniec rządów Putina, on już udowodnił, że dla niego jest całkowicie OK rządzić kupką gruzów i stosem czaszek, co za różnica czy tak będzie wyglądać Grozny, Mariupol, Kursk czy Moskwa. Jak długo potrwa ta faza?

Może całkiem długo, nawet wiele lat. Im dłużej tym bardziej nie będzie co zbierać, ale też na dłużej oddali jakiekolwiek zagrożenie ze strony Moskwy. Na wszystkich polach. 

Powiedziałem. Zajrzymy tu za kilka tygodni, potem miesięcy i wszyscy się pośmieją. Albo to ja będę się śmiał ostatni....

Tajemnicze katastrofy

 Jak wiadomo, Rosja jest krajem legendarnego bałaganu, syfu i niedbalstwa. Oraz odziedziczyła po ZSRR skalę infrastruktury i przemysłu, którego faktycznie nie jest w stanie utrzymać. Więc nic dziwnego, że dość regularnie różne rzeczy się tam pala i rozpadają. Ale zestaw takich wydarzeń w dniach 21 i 22 kwietnia 2022 jest zadziwiający. I będzie mieć skutki na dziesięciolecia. Jeśli nie na zawsze. 

Zacznijmy od drobniejszych rzeczy, tak na rozgrzewkę. 22.04 zawaliła się zapora na rzecze Kubań, we Fiodorowce, 40 km w dół rzeki od Krasnodaru. I co zabawne, 20 km w górę rzeki od głównych mostów drogowych i kolejowych na Krym. Nie ma żadnych informacji na temat tego się dokładnie stało, jedynie wspomniano o jakimś wybuchu, stan mostów jest nieznany. Istnieją objazdy, zarówno drogowy, jak też kolejowy przez Krasnodar, ale o znacznie mniejszej przepustowości (przejazd przez miasto i pojedynczy tor). Oczywiście zapory czasem się zawalają, zwłaszcza w Rosji i wcale nie musi to mieć żadnego związku z tym, że ukraińska armia przygotowuje atak w południowej części frontu, którego rosyjska logistyka wisi w całości na tej jednej linii kolejowej. 

W miejscowości Kineszma, 350 km na północny wschód od Moskwy była sobie całkiem spora fabryka chemiczna, która produkowała różne rozpuszczalniki przemysłowe. Istotnym produktem był na przykład octan butylu, ale lista jest znacznie dłuższa. I tej fabryki już nie ma, a co najmniej będzie wymagała poważnego remontu i ograniczenia produkcji. 

Oczywiście możemy założyć, że było to przypadkowe zaprószenie ognia, w końcu odbywały się tam różne procesy chemiczne i fizyczne, prawie zawsze dotyczące palnych, żrących lub wybuchowych substancji. Oraz całkiem możliwe, że ta fabryka pracowała na pełnych obrotach, czy nawet powyżej, bo tenże octan butylu jest używany jako rozpuszczalnik do nitrocelulozy, czyli w produkcji prochu strzelniczego. Czyli amunicji, której jak wiadomo zużywa się obecnie dość dużo. 

Oprócz tego produkty tej fabryki są krytycznie potrzebne w produkcji paliw rakietowych, zwykłego paliwa lotniczego, płytek drukowanych i układów scalonych. I prawdopodobnie był to jedyny w Rosji dostawca tych chemikaliów. Odbudowa będzie prawdopodobnie wymagała zachodnich części, których nie dostaną, więc pozostanie import tych związków z Chin. Chwilę potrwa, a do tego czasu stanie produkcja amunicji, elektroniki, paliwa rakietowego i prawdopodobnie też lotniczego. tak czy inaczej kompletny chaos gospodarczy na co najmniej kilka miesięcy, a patrząc na ogólną rosyjską sytuację - w wielu miejscach nieodwracalny.

W tych samych dniach, 21 i 22 kwietnia spłonęły dwie instytucje naukowe pracujące nad rozwojem rakiet i broni rakietowej. Fachowa robota, pożarów nie dało się ugasić, budynki zniszczone w całości. Jedna w Twerze, a druga w podmoskiewskim miasteczku o ładnej nazwie Koroliew. 

Te dwa instytuty były kluczowe dla samego istnienia rosyjskiego (czy właściwie ex-radzieckiego) programu kosmicznego i całej broni rakietowej. Tam były plany, zapewne rysunki techniczne, biblioteki, archiwa, laboratoria. W skrócie spłonęła cała historia i teraźniejszość rosyjskiego i radzieckiego programu kosmicznego i rozwoju broni rakietowej. Od "Gradów" do rakiet orbitalnych. Archiwów szkoda, kawał ciekawej historii ale cóż, wypadki się zdarzają. Strona ukraińska zaprzeczyła że ma z tym cokolwiek wspólnego, ale przyznam, że treść tego zaprzeczenia była mało przekonująca...

Na to należy nałożyć te relatywnie mało skutecznie sankcje z 2014 i znacznie bardziej skuteczną konkurencję ze strony SpaceX. Razem to faktycznie przewróciło komercyjną działalność "Roskosmosu" i przestał być on dojną krową, a zaczął potrzebować dotacji. Kremlowska banda oczywiście natychmiast zakończyła wszelkie prace eksperymentalne i rozwojowe, jeśli jeszcze jakieś były i zaczęła rozkradać co tam pozostało. A pozostał pewien potencjał, istniała możliwość, że z końcem sankcji i bardziej kompetentnymi rządami coś się da przywrócić. Oczywiście nie dogonić Zachodu, ale zrobić coś co znów będzie jakoś działać. No więc ta sprawa jest zakończona. Nie ma laboratoriów, nie ma archiwów, nie ma sprzętu i tego wszystkiego nie będzie. Ludzie się rozejdą, zapomną, doświadczenie zniknie, a z nim cały radziecki dorobek rakietowy. A razem z nim kacapskie straszenie i zagrożenia dla cywilizacji.

I to są bardzo, bardzo pozytywne wiadomości. Obecna wojna pokazała, że rosyjska armia jest papierowym tygrysem, przynajmniej w zakresie zwykłej, prawdziwej walki. Ostatnim argumentem dla udawania mocarstwa przez to towarzystwo jest broń atomowa. Gdzie mamy dwie kwestie- samą broń, która jest technicznie bardzo prosta i można ją zrobić w garażu oraz środki jej przenoszenia, które wymagają zaawansowanego przemysłu rakietowego i elektroniki. I tych w Rosji nie będzie.



Cywilizowany świat wygra wojnę, ale czy wygra pokój?

W 2014, kiedy zaczęła się wojna Rosji z Ukrainą postawiłem dwie tezy:

1) że Rosja jest w stanie przetrwać straty do maksymalnie 56 tysięcy zabitych i potem kraj imploduje, poprzez zapaść systemu politycznego lub społecznego wskutek braku poparcia dla wojny. I że to nastąpi zapewne w około 8 lat. No wiec jesteśmy. Ilość się zgadza, timing był idealny, społecznego buntu nie widać, ale nie sądzę, abyśmy byli daleko.

2) że prawdopodobnym wynikiem tej wojny i sankcji będzie niepodległość narodów nierosyjskich, a prawie na pewno Tatarstanu, co może spowodować rozpad Rosji na kilka państw. To jeszcze nie nastąpiło i na razie nie widać żadnych zauważalnych ruchów, ale dziś śmiało mogę powtórzyć te słowa. Przewidywanie przyszłości nie jest zbyt łatwym zajęciem, jednak wszystko idzie drogą jaka była dla mnie wyraźna już w 2014 roku. 

Pomyliłem się, choć nie tak bardzo, co do oceny reakcji państw zachodnich. A dokładniej nie doceniłem determinacji Merkel do wspierania przemysłu paliw kopalnych, niszczenia energetyki odnawialnej i pilnowania rosyjskich interesów przez nią i oligarchię przemysłową Niemiec. 

 8 lat temu dla większości Czytelników to wyglądało jak jakaś absurdalna bajka, ale co powiecie dziś? Poborowa armia rosyjska właściwie przestała istnieć,   Wszystkim się wydaje że Rosja jest jakimś monolitem, ale przypomnę kilka faktów: wedle statystyk w Rosji jest  nie-rosjan jest około 1/3. I są to statystyki z nacjonalistycznej dyktatury, która tępi mniejszości jak może. 

Jest to kraj z najwyższym odsetkiem muzułmanów w Europie (bardzo zabawnie się zadawało taką zagadkę rasistom pro-kacapistom). Akurat religia nie jest tu ważna, a to że ona wzmacnia identyfikację narodową. A każdy naród, który miał do czynienia z moskiewską władzą, tę władzę przy pierwszej okazji usiłuje zrzucić. Tyle że tacy Jakuci, których jest pół miliona, prawie całkowicie bez szlaków komunikacyjnych z zewnętrznym światem sami nie mogą zrobić po prostu nic. Ale jeśli zniknie groźba wkroczenia wojsk (bo tych wojsk już nie będzie), to i jakakolwiek zależność zniknie. Być może po obaleniu lokalnych kacyków, a być może to oni staną na czele. 

Przyrost naturalny i długość życia Rosjan są dużo niższe niż mniejszości, co powoduje, że w wieku poborowym Rosjan jest połowa lub mniej. 

Generalnie Rosjan cechuje głęboka pogarda i rasizm w stosunku do innych narodowości, a każdy świadomy przedstawiciel mniejszości ma do Rosjan i Rosji nastawienie takie jakie mają Polacy, Litwini, Estończycy, Ukraińcy i przedstawiciele wszystkich krajów, które miały nieszczęście oglądać od środka moskiewskie porządki. Tylko że Tatarzy, Czeczeni i Jakuci oglądali je dłużej i dokładniej, więc wszystkie uczucia mają dobrze wzmocnione. Zaprawdę powiadam wam, że oni czekają tylko na odpowiednią okazję. Która nie może tak łatwo nadejść, bo Jakutów jest około pół miliona, tatarów (nadwołżańskich) kilkanaście milionów, etc. W porównaniu do Rosjan i rosyjskiej armii- naprawdę mało. Ale w samym składzie rosyjskiej armii suma tych mniejszości wygląda zupełnie inaczej. Jedna rzecz to proporcja mężczyzn w wieku poborowym, ale druga to możliwości i chęci wykręcenia się od wojska. I tu mamy, a raczej mieliśmy, ciekawą sytuację. Otóż ani wśród jeńców, ani zabitych ukraińska armia jeszcze nie znalazła nikogo z Moskwy. I jeśli są, to w znikomej ilości. Teoretycznie do rosyjskiej armii jest powszechny pobór, ale faktycznie kto ma odrobinę pieniędzy lub wpływów tam nie trafia. Trafiają nie-Rosjanie i ludzie z naprawdę najgorszych miejsc w tym kraju. Inna sprawa, że miejsca nierosyjskie zazwyczaj są właśnie tymi najgorszymi. I tam bardzo atrakcyjna jest nie tylko pensja kontraktowego żołnierza, ale też możliwość otrzymania mieszkania. Krótko mówiąc, w rzeczywistości rosyjska armia nie jest rosyjską armią narodową, a zbieraniną najemników różnych narodowości, którzy wskutek dominacji Moskwy są zmuszeni do służby wojskowej. I dopóki ta służba to spanie w rozpadającym się budynku i remontowanie willi generała to jeszcze jest jakiś akceptowalny układ. Ale jak naprawdę można zginąć, to nic ich tam nie trzyma. Żadna solidarność narodowa (bo faktycznie służą okupantowi), żadna lojalność wobec państwa, żadne braterstwo broni. Ta armia po prostu pójdzie do domów, a jeśli to jest niemożliwe to będzie sabotować swoją własną działalność na każdy możliwy sposób. I wygląda na to, że to już się dzieje. Jeszcze nie mogą pójść, bo za frontem stoją kadyrowcy i strzelają do każdego, wiec na razie sabotują, część dezerteruje. Jak przyjdą rozkazy ofensywy to oficerowie zostaną albo zignorowani albo zastrzeleni. Tak, to już jest ten poziom rozkładu, ewentualnie szybko nadchodzący. 

Na dziś zasadnicze pytanie brzmi co dalej?

Są rzeczy pewne- to, że Putin jest chodzącym trupem, reżim jest całkowicie skompromitowany międzynarodowo, a wewnętrznie jeszcze chwile się będzie trzymał przez wzmacnianie propagandy i zamordyzmu. Ale to też ma swoje granice i one nie są daleko. A jak dokładnie blisko?  Może zaledwie tygodnie, po całkowitej katastrofie militarnej i uświadomieniu sobie jej przez społeczeństwo sprawy mogą się potoczyć bardzo szybko. Ale z drugiej strony od bitwy pod Tsushimą do obalenia caratu minęło prawie 12 lat. 

Mniejszości narodowe nienawidzą Rosjan i Moskwy, po obejrzeniu kolejnego wcielenia tego kraju już się tam nie znajdzie ugodowych demokratów, widzących Czeczenów i Baszkirów we wspólnej demokratycznej Rosji, albo jakiejkolwiek innej. Związek Radziecki obiecywał lepsze państwo, nowa Rosja obiecywała lepsze państwo. Następnym razem już się nikt nie da nabrać. Podział będzie tylko po linii kolaboranci i niepodległościowcy. A kolaboranci, aby utrzymać się przy władzy, będą potrzebować pomocy rosyjskiej armii.... Która właśnie w tych dniach kończy swoje istnienie. 

Jak będą wyglądać nowe granice?

I to jest oczywiście najciekawsze pytanie. Gdyby w Chinach rządził ktoś mający dwie szare komórki w jakimś kontakcie ze sobą, to by użyli wszystkich możliwych wpływów aby mieć co najmniej dwie alternatywne drogi do Europy. A to oznacza, że Wołgograd i Moskwa nie mogą się znajdować w tym samym państwie. To implikuje odcięcie Moskwy od Kaukazu i oczywiście niepodległość wszystkich północnokaukaskich republik. W takiej sytuacji niepodległość Tatarstanu jest oczywista. A to oddziela rosyjską Syberię i daleki wschód od europejskiej części tego państwa. Separacja i niepodległość też wydaje się oczywista. 

Pozostaje północna część w Europie.  I to muszę przyznać, że to jest najciekawsze, bo nie ma żadnych przesłanek aby podejrzewać co się może wydarzyć. Znaczy mogą dwie rzeczy- że pozostanie jedno państwo obejmujące Moskwę, Petersburg i prawie wszystkie tereny na zachód od Uralu. 

Jeśli powstaną dwa oddzielne byty, państwo moskiewskie z jednej strony i "Nowy Nowogród Wielki" z drugiej, ze stolicą w Petersburgu, to to zachodnie państwo oczywiście będzie miało przed sobą dziesięciolecia wychodzenia z cywilizacyjnej i kulturowej nędzy, ale sądzę, że szybko ruszy na ścieżkę europeizacji, gospodarczej i kulturowej. I wtedy możemy tę kulturę rosyjską przywitać, bo dla swojej tożsamości musi się oprzeć na negacji Moskwy. 

A Moskwa? Cóż, pozostanie postindustrialnym i postimperialnym pobojowiskiem. I tak musza minąć dziesięciolecia zanim w ogóle zanegują putinizm i przerobią traumę przegranej wojny. I to będą dziesięciolecia gospodarczego upadku, bycia pośmiewiskiem świata, utraty kontroli nad kolejnymi terytoriami i prawdopodobnie też stałego zamordyzmu. I to jest całkiem dobry dla świata scenariusz. 

Z tego punktu widzenia w interesie USA jest to, aby żadne z tych państw nie miało broni atomowej, a w interesie Ukrainy, aby żadne nie miało więcej niż 40 milionów mieszkańców. Podział na dwa państwa na północy to załatwia. 

Śmierć Putina teraz, oficjalne zanegowanie wojny i reset imperium byłby rozwiązaniem najgorszym. Więc ja dziś życzę Putinowi życzę zdrowia i długiego życia, a jak najkrótszej walki całej rosyjskiej armii. I wszystkim rosyjskim żołnierzom przypominam, że znacznie łatwiej i bezpieczniej jest zastrzelić własnego oficera niż ukraińskiego. A potem świat już sam pójdzie w lepszą stronę. A my wiedzmy o tym, że po Ukrainie będziemy wysyłać pomoc medyczną, hełmy i kamizelki kuloodporne do Czeczeni, Dagestanu, Kałmucji, Tatarstanu, Buriacji, Jakucji i jeszcze paru miejsc o których świat nigdy nie słyszał. 

P.S.

W momencie kiedy to zamierzam opublikować, Kacapy przygotowują wielką ofensywę, która ma wyjść z Izyum i odciąć ukraińską armię w Donbasie i przygotować pozycje pod dalszy atak. Tymczasem właśnie dotarła wiadomość, że armia ukraińska dotarła w miejsca z których ma możliwość ostrzału obu asfaltowych dróg prowadzących do tegoż miasta. Drogami gruntowymi i objazdami przez pola zajął się Generał Błoto. Krótko mówiąc, 1/4 jeszcze istniejących sił rosyjskich jest otoczona i pozbawiona zaopatrzenia. Znaczy jedzenia i tak nie dostarczano, a paliwo i amunicja spaliły się w Belogrodzie, więc to nie taka duża zmiana, ale przynajmniej teoretycznie mogliby coś mieć dowożone.  No więc już nie mogą. Ale pewnie z wielką ofensywą ruszą i tak, bo tam nie ma nikogo kto by zmieniał plany i rozkazy w razie zmiany sytuacji....