Upiór Kissingera zabija nasz świat

Właśnie się wydarzyły prawie w jednej chwili dwie zupełnie niezwiązane rzeczy. Ale pomiędzy tymi wydarzeniami jest jakieś magiczne połączenie, taki rytm, płynność słów, jak w dobrej poezji. 

Otóż w wieku 100 lat zmarł niejaki Henry Kissinger i prawie w tym samym czasie w Tunelu Północnomujskim, w Rosji spłonął pociąg. Dwie rzeczy, na dwóch końcach świata, jedno to zgon człowieka w wieku, kiedy już się należało tego spodziewać każdego dnia i drugie- zupełnie niespodziewany pożar jakiegoś pociągu. Co niby je miałby łączyć?

Trochę spalę tę zagadkę- otóż wspólnym mianownikiem są relacje w trójkącie USA-Rosja- Chiny. I też ogólny sposób prowadzenia polityki zagranicznej przez USA

Otóż- to własnie Kissinger jest autorem nawet jeśli nie aktualnego kierunku amerykańskiej polityki zagranicznej, to już w całości jej stylu.

Jest przede wszystkim autorem, i to samodzielnym odejścia od doktryny, nazwijmy to "arsenału demokracji", zasady bezwzględnej pomocy sojusznikom i innym państwom zagrożonym przez wyzysk kolonialny i dyktatury. Oczywiście rzeczywistość amerykańskiej polityki zagranicznej nie wyglądała tak różowo, ale takie były deklarowane cele i mniej-więcej rzeczywistość. Uczciwie (i legalnie) zaangażowano się w obronę Korei, nawet Wietnam to prawie legalna praktyka obrony sojusznika. 

Przynajmniej do czasu. Bo własnie w trakcie wojny wietnamskiej na poważnej scenie się pojawił Kissinger. Najpierw storpedował rozmowy pokojowe, aby jego kolega Nixon mógł kontynuować kampanię wyborczą na platformie zakończenia tej wojny. A potem jak już został doradcą swego kolegi Nixona, a kolega Nixon tracił coraz bardziej kontakt z rzeczywistością na rzecz kontaktu z butelką, to Kissinger serwował coraz ciekawsze pomysły na rozwiązanie tej wojny. Od rozpoczęcia ataków na Laos i Kambodżę do bombardowań Wietnamu Północnego. I co prawda to ostatnie akurat można uznać za konieczne dla zmuszenia komunistów do pokoju, ale przecież sam Kissinger wcześniej ten pokój storpedował. 

Ale nawet jeszcze nie to było prawdziwym problemem. Problemem do dziś, i coraz bardziej, jest to, że Kissinger usunął ideę trzymania się zasad moralnych z polityki zagranicznej USA oraz dał doktrynę używania tej polityki do załatwiania sporów wewnętrznych, efektywnie niszcząc ponadpartyjność w tej kwestii. 

Drobnym przebłyskiem tego wcześniejszego podejścia była pierwsza wojna iracka, gdzie wszystko się odbyło nie tylko legalnie, ale też szybko i skutecznie. Pozostałe wojny i interwencje, z drugą wojną iracką na czele, obywały według schematu Kissingera: uczestniczyć w wewnętrznych gierkach politycznych, a jak potrzeba, to szukać zewnętrznego wroga. I większość rzeczy załatwiać tak, aby nie doprowadziła do żadnego rozstrzygnięcia, bo to by mogło zmienić układ sił na świecie, a tego nie chcemy, bo nic nie chcemy z tym robić. Jedynym celem jest władza, dla siebie, kolegów i sponsorów. I porzucenie stałych zasad i moralności w relacjach dyplomatycznych. 

Od tego czasu nie bardzo było wiadomo czego się w ogóle spodziewać po USA. Ale wszyscy jeszcze chcieli wierzyć w to, że dawne, te "prawdziwe" USA istnieją i zawsze przyjdą z pomocą moralnym i odważnym. 

Ale ich nie ma. Nowe zasady wymyślił właśnie Kissinger i dziś one dominują. Ktoś sobie w USA wymyślił, że zamiast honorować gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy, w 2014 o nich zapomną. Więc od 2022 mamy wojnę na znacznie większą skalę. I waszyngtońscy myśliciele wysrali z głowy koncept, że najlepiej to będzie utrzymać pat. 

Patrząc na historię sukcesów amerykańskiej dyplomacji siłowej pod rządami Kissingera i jego doktryny, to im się oczywiście nie uda. Bo przegrali Wietnam, bez sensu zniszczyli Laos i Kambodżę, zrujnowali Irak i Afganistan, przy okazji doprowadzając do potężnego umocnienia swoich wrogów na całym Bliskim i Środkowym Wschodzie. Jeśli coś przynosi stale i stabilnie te same efekty w ciągu wielu prób przez kilkadziesiąt lat, to chyba możemy zakładać, że i tym razem będzie tak samo. 

Oczywiście jeśli już założymy, że USA nie osiągną spodziewanego efektu, to możemy zadać pytanie jaki ten efekt będzie. Oczywiście pierwszą rzeczą jest fundamentalne niezrozumienie interesów stron- wojna rosyjsko- ukraińska nie jest jakimś tam sporem granicznym. Jest wojną o tożsamość i jej anihilację. Rosja, aby w ogóle pozostać imperium musi zdominować Ukrainę. A że nie są w stanie zdominować Ukraińców, to musza ich po prostu eksterminować. Ukraina i jej ludność walczy o przetrwanie. Ale w drugą stronę to wygląda tak samo. Po przegranej wojnie projekt imperialnej Rosji będzie musiał być zawieszony lub po prostu zamknięty. Co oznacza, że Rosja, z jej imperialną tożsamością musi przestać istnieć. Teoretycznie mogłoby w tych granicach istnieć pokojowe i demokratyczne państwo, ale to nie wygląda na możliwe. A waszyngtońscy spadkobiercy Kissingera sobie wyobrażają, że będzie można taki konflikt jakoś czasowo rozwiązać. No nie. Na terenach zajętych przez Rosję już się odbywa i będzie się odbywać eksterminacja narodu ukraińskiego i każdy kto swoim działaniem czy zaniechaniem się do tego przyczyni mus być postrzegany jako zbrodniarz. 

Oraz ten sposób myślenia przyczynił się do innego, obecnie gigantycznego problemu w USA. Otóż skoro wojna jest tylko przedłużeniem rozgrywek partyjno-politycznych, to również potrzeby zbrojeniowe i doktryna może zostać podporządkowana tym rozgrywkom. Znaczy potencjał przemysłu zbrojeniowego, skala produkcji, zapasy wojskowe, a także zamawiane modele broni i amunicji są pochodną interesów klik partyjnych. Zatrzymajmy się nad tym chwilę. Bo to znaczy, że amerykański budżet wojskowy służy w pierwszej kolejności rozgrywkom partyjnym, a realnym potrzebom dopiero gdzieś daleko. 

Czy to znaczy, że amerykański sprzęt jest zły. Nie, wręcz przeciwnie. Najłatwiejszym sposobem uwalenia konkurencyjnej kliki jest pokazanie, że ich część korupcji nie działa. Więc większość rzeczy działa, zwykle bardzo dobrze. Ale równie dobrym sposobem uwalenia konkurencyjnej kliki jest wprowadzenia takiego chaosu w finansowaniu i zarządzaniu projektem, aby produkcja takiej broni była jak najmniejsza. Oczywistym rozwiązaniem takiego dylematu jest wydawanie jak największych pieniędzy na badania i rozwój, ale bez jasno sprecyzowanej odpowiedzi na pytanie do czego mają właściwie służyć siły zbrojne, to wydawanie sprowadza się do jeszcze większej korupcji klik partyjnych. 

Jak łatwo sprawdzić w podręczniku historii, USA nie prowadziły prawdziwej, symetrycznej wojny przemysłowej od 1945, ewentualnie 1953 roku. Ludzie, którzy tym zarządzali i widzieli skalę wyzwań, potrzemy w zakresie zmiany sposobu myślenia i działania nie żyją od co najmniej 50 lat. Nawet to co mogli przekazać następnemu pokoleniu jest już dawno zapomniane. A jednocześnie dziedzictwo Kissingera jest cały czas żywe. I to nas doprowadziło do dość okrutnego wniosku: co prawda potencjał ekonomiczny, populacji i możliwości rozbudowy przemysłu jest absolutnie wystarczający aby pokonać militarnie na raz Rosję, Chiny, Iran i kogokolwiek kto by się jeszcze przyłączył, przy bierności Europy. Ale chory na kissingerozę system dyplomacji, strategicznego myślenia o polityce zagranicznej i idącego za tym myślenia o siłach zbrojnych i zamówień wojskowych jest tak zepsuty, że może najpierw będą musieli się zderzyć ze ścianą własnej niemocy.

Czego mamy na razie małą próbkę w cieśninie Bab-el-Mandeb (czyli południowego wejścia na Morze Czerwone). Okazało się, że do walki ze sponsorowanymi przez USA pastuchami, którzy sobie sprawili trochę archaicznych rakiet balistycznych i irańskich dronów, to samo USA nie jest w stanie samo wystawić wystarczającej eskorty do konwojów. Ani poważnie podejść do rozwiązania tego konfliktu. Jeśli ktoś nie zauważył w poprzednim zdaniu- tak, to USA wysyłają pieniądze na utrzymanie chyba wszystkich reżimów w Jemenie. Zdaje się, że też płacą somalijskim byłym(?) piratom za siedzenie cicho.  

I tu się znów kłania absolutna nieumiejętność podejmowania decyzji przez amerykańskie elity. Bo to naprawdę nie jest problem tylko obecnej administracji. Kiedy stało się jasne jak USA widzi postępowanie w sprawie tychże piratów i jakimi siłami dysponuje, to Francja natychmiast się z tego pomysłu oficjalnie wypisała. I miejmy nadzieję, że sprawę rozwiążą właściwie. 

A jak to jest właściwie? Cóż, piractwo ma mniej więcej taką samą historię jak handel morski, czyli z grubsza rzecz biorąc od epoki brązu. I wyjścia zawsze były tylko trzy: konwojowanie, opłacanie haraczu dla piratów lub całkowite zniszczenie ich portów i flot, z wiarygodną zapowiedzią powtórzenia tego w sytuacji recydywy. Albo wysokie koszty i chaos w transporcie. 

Z czego oczywiście długoterminowym rozwiązaniem jest jedynie to, ze z wczorajszych pasterzy kóz w sandałach zostaną tylko kozy i sandały. Albo i to nie. Tak sprawę rozwiązał Pompejusz w I w. p.n.e., tak działała Royal Navy w czasach swojej świetności, ba dokładnie to zrobiły USA z piratami berberyjskimi na początku 19 wieku. A następnie, kiedy lokalni władcy próbowali odbudować gospodarkę piracką, to te tereny zostały zajęte przez Francję. 

I w taki sposób jesteśmy dokładnie u końca epoki wolnej żeglugi, kiedy w najważniejszych punktach globu zaczyna się ten sam konflikt co zawsze- piractwo i jakieś odpowiedzi na nie. I jeśli teraz USA nie załatwią sprawy skutecznie, to wkrótce będziemy świadkami ciągłej walki o utrzymanie szlaków handlowych. 

I tak, bardzo okrężną drogą doszliśmy do drugiej sprawy- "tajemniczych" wybuchów na syberyjskich szlakach kolejowych. Konkretnie na BAM, Magistrali Bajkalsko-Amurskiej. To jest linia kolejowa łącząca europejską (i syberyjską) część Rosji z wybrzeżem Pacyfiku. Wcześniejsza Kolej Transsyberyjska biegnie południowym skrajem Bajkału i wzdłuż granicy z Chinami, ta po północnej stronie Bajkału i znacznie dalej od granicy. Ale w obecnej sytuacji ma znaczenie jako połączenie kolejowe z Chinami i możliwość wymiany rosyjsko-chińskiej odpornej na blokadę morską. 

Bo kiedy sprawy zaczną być poważne (raczej "kiedy" niż "czy") i jeśli państwa zachodnie zareagują jak należy, to Chiny mogą być odcięte od handlu morskiego w ciągu dni, przez wspólne działania Singapuru, Japonii i Australii, nawet bez USA. I każda nitka pozwalająca na dostawy żywności, paliw i surowców będzie tym co pozwoli im w ogóle przetrwać. Dziś sprzęt podwójnego przeznaczenia, czysto wojskowy i komponenty jadą na zachód, do Rosji, ale przecież może być i tak, że rosyjskie produkty zbrojeniowe będą jechać do Chin. Albo irańskie. Dopóki istnieją tam linie kolejowe. 

I w tym kontekście możemy powiedzieć, że na jakiś czas, raczej liczony w latach, BAM nie istnieje. Tunel, który spłonął jest najdłuższy (poza metrem) w całej Rosji, jednotorowy i położony w bardzo trudnym klimatycznie i geologicznie miejscu. I można go ominąć stromym i długim objazdem, na którym jest spory wiadukt, na którym także spłonął pociąg z paliwem i może też amunicją. Tak czy inaczej do remontu. 

I niestety, ale całkiem pożyteczny i przyjemny świat globalizacji, skomplikowanego, międzynarodowego podziału pracy, wyrafinowanej infrastruktury to wszystko obsługującej i co za tym wszystkim idzie tanich produktów- zaczyna odchodzić do przeszłości. Na naszych oczach i szybko. 

I wiecie co jest najgorsze? 

Że co prawda wiele procesów związanych z zapaścią klimatyczną i demograficzną jest nie do uniknięcia, to implozja międzynarodowego porządku prawnego, globalnego handlu i infrastruktury jest prostą konsekwencją decyzji podjętych w Waszyngtonie. Którymi steruje duch Kissingera. I to on, obok Obamy jest odpowiedzialny za zbrodnię, czy jeszcze gorzej- głupotę nieudzielenia pomocy Ukrainie w 2014 roku.