Imperium Amerykańskie

Przywództwo imperialne USA, opiera się, jak praktycznie każde stabilne (w sensie trwające pomimo zmian władców i rządów u wszystkich zainteresowanych stron) imperium na trzech filarach:
1. Finansowym, czyli miejsce będące głównym ośrodkiem handlu, wymiany pieniędzy i źródłem kapitałów rozwojowych i inwestycyjnych
2. Dyplomatycznym, czyli dominującym ośrodkiem i dysponentem "soft power", ośrodkiem rozwiązywania sporów i negocjowania porozumień.
3. I dopiero na końcu militarnym. Który nie oznacza samej siły, a to że zawsze będzie się w stanie obronić swoich klientów i sojuszników. Co oznacza w razie potrzeby możliwość i umiejętność zebrania sojuszników.
Kiedy te trzy elementy istnieją możemy mówić o imperium. Kiedy się zawalą, nie możemy. Proste. Z tego wszystkiego potencjał militarny jest najmniej ważny. Mając siłę ekonomiczną i polityczną, przekształcenie jej w militarna nie jest aż tak trudne. Bez tego pierwszego jak najbardziej można zbudować potencjał militarny, a nawet dokonać wielkich podbojów, ale nie ma najmniejszej możliwości utrzymania tych zdobyczy i stabilności imperium.

Mniej więcej w takiej kolejności następowała dekonstrukcja imperium brytyjskiego. Najpierw gigantyczne długi pozostałe po 1 w.ś. drastycznie zmniejszyły ilość dostępnego kapitału inwestycyjnego, co bardzo nieprzyjemnie wpłynęło na gospodarkę pozostałych terenów Imperium, bo nie było kapitału inwestycyjnego, czyli tez poważnego wzrostu gospodarczego. Drastyczne cięcia budżetowe w czasie wielkiego kryzysu jeszcze pogorszyły tę sytuację i postawiły wielki znak zapytania nad kwestią możliwości eksportu kapitału przez UK i utrzymania stabilności funta, a co za tym idzie całego systemu powiązanych walut.

Następnie przyszło Monachium i poważne zachwianie wiary w możliwości i umiejętność arbitrażu politycznego przez Wielką Brytanię (i Francję też). BTW: każdy minimalnie stojący na ziemi człowiek by zaczął podejrzewać, że sytuacja ekonomiczna i militarna UK i Francji są znacznie gorsze niż było to oficjalnie znane i będąc np. w sytuacji Polski rozpocząłby politykę natychmiastowych zbrojeń za wszelką cenę (inflacji, spowolnienia inwestycji, czegokolwiek) i odwlekania wojny w każdy sposób (i dopiero w tym kontekście możemy rozważać ustępstwa wobec III Rzeszy i ZSRR, a nie w bajkach i bredniach "Pakty Ribentropp- Beck, czy innych takich). Ale to dygresja.
A później była wojna. Od upadku Polski, któremu nie potrafili zaradzić, przez serię klęsk na wszystkich frontach, z oczywiście z francuskim na czele, aż do upadku Singapuru. To ostatnie wydarzenie było zamknięciem kwestii Imperium Brytyjskiego. Od tego czasu było tylko Imperium Brytyjskie w likwidacji. Akurat kilak tygodni później zaczął napływać w poważniejszych ilościach amerykański sprzęt, a następnie wojska i UK znalazło się w obozie zwycięzców. Ale świat nie wierzył już ani w brytyjski kapitał, ani w dyplomację, ani w armię czy nawet flotę.  Krok po kroku wszyscy się rozeszli w swoją stronę, a głównie do strefy dolara.

A teraz spójrzmy na imperium amerykańskie
Mamy ogólnoświatową walutę, czyli dolara. Mamy główny ośrodek inwestycyjny i rozliczeniowy, czyli Nowy Jork, gdzie kapitał zawsze się znajdzie. Jeśli odpowiada interesom Imperium.
Mamy w tym samym mieście siedzibę ONZ, a nawet jeśli byśmy nie mieli, to faktycznie każde porozumienie międzynarodowe wejdzie w życie jeśli jest zgoda Waszyngtonu i zwykle nie, jeśli jej nie ma. To samo można powiedzieć o porozumieniach międzynarodowych, a nawet składach rządów w Ameryce Łacińskiej i niektórych innych częściach świata.
To wszystko jest wsparte astronomicznymi wydatkami zbrojeniowymi i opinią o tym, że w wojnie konwencjonalnej USA sobie poradzą z każdym przeciwnikiem, czyli ochronią każdego sojusznika.

A teraz zadajmy sobie pytanie, jak hipotetycznie, mając wpływ na władzę byśmy chcieli zniszczyć ta możliwość projekcji imperialnej i jednocześnie dzisiejszy porządek świata.
Ale po co? A na przykład po to, aby powstał świat wielobiegunowy, bez jednego ośrodka imperialnego, w którym słabsze państwa mogłyby bezkarnie zajmować się projekcją swojej siły. Czyli w sumie tym samym co Niemcy w drugiej połowie lat 30-tych.

W takim razie usiłujmy wirtualnie pozbawić USA pozycji hegemona.
Najpierw musimy załatwić kwestię finansów.
Skoro potęga imperium opiera się na dominacji waluty i wolnym handlu w ramach bloku walutowego (co w przypadku dolara oznacza praktycznie cały świata), to najprościej jest drastycznie ograniczyć wolny handel. Przez wprowadzanie barier handlowych, etc. Zamknąć się w ramach mniejszej gospodarki, ograniczonej do metropolii i części klientów, lub wręcz żadnych. Z czego oczywiście, jeśli naprawdę chcemy zniszczyć imperium, to zaczynamy od najbliższych sojuszników.
To w sumie załatwi kwestie wiarygodności inwestycyjnej.

Następny element to wiarygodność dyplomatyczna. Jeśli chcemy, to w tej działce nie ma problemów. Zawsze można zerwać bez żadnego racjonalnego powodu i uzasadnienia kilka porozumień międzynarodowych, postawić publicznie partnerom absurdalne i bezsensowne do spełnienia żądania i już właściwie załatwione. Można też wszcząć jakąś wojnę wystarczająco kontrowersyjną, aby podzielić własnych sojuszników.

Pozostaje kwestia militarna. Otóż tutaj potrzeba sytuacji, w której wojska mocarstwa spektakularnie sobie nie poradzą i/lub nie ochronią sojusznika. Wcale tego nie potrzeba zrobić militarnie, można także wstrzymać się od działania, gdy jest ono wskazane.

W zakresie soft power jest istotna jeszcze jedna kwestia: wiara sojuszników w stabilność ustrojową. Czyli przewidywalność w dłuższym okresie czasu. W przypadku imperium brytyjskiego był to system parlamentarny. W przypadku USA jest to demokracja traktowana jako absolut. Jeśli sojusznicy i świat zobaczy, że ustrój po prostu nie działa, to będzie to naruszenie kolejnych podstaw do imperialnego wpływu na świat. A spektakularne przypadki naruszania zasad demokracji w ostatniej historii USA są dość obfite. Z czego najważniejszym jest... nie wcale nie kwestia wpływu na kampanię wyborczą w 2016 rosyjskiego wojska. To jest czysta sprawa i zewnętrzna interwencja której ofiarą mogło paść każde państwo. Najważniejszą były wybory prezydenckie w 2000 roku i dokładnie po nich "szerzenie demokracji przez USA" stało się złośliwym, a czasem ponurym memem. Oczywiście nie załatwienie sprawy wyborów 2016 to będzie zupełnie inna sytuacja.

Teraz, zakładając, że chcielibyśmy rozmontować USA do końca, pozbawić je statusu imperium i hipotetycznie zakładając, że mamy ku temu środki polityczne. Na przykład takie, że prezydent nie rozumie co robi i zdalnie sterowany. Otóż aby to osiągnąć po rozpoczęciu wojny handlowej, przekonaniu wszystkich, że przywództwo USA jest niegodne zaufania ani nawet poważnego traktowania oraz naruszenia podstaw potęgi inwestycyjnej potrzebujemy tylko jednej rzeczy:
przekonania wszystkich, że siła militarna USA nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa sojusznikom.
To można zrobić na dwa sposoby, oba zresztą przerobione przez Wielką Brytanię w ciągu 2 lat. (nawet w 3 wersjach)
Pierwszym jest dyplomatyczne stanięcie po stronie agresora przeciw napadniętemu państwu. To można zrobić oddając Sudety. Albo uznając aneksję Krymu.
Wersja pośrednia to oficjalne wypowiedzenie wojny, ale brak realnej pomocy dla sojusznika, który przez to spektakularnie przegrywa wojnę. Oczywiście następnie trzeba byłego już sojusznika starannie opluwać propagandowo, aby ukryć własną wcześniejsza nieudolność/wiarołomstwo/słabość. To spotkało Polskę w 1939 i w sumie, gdyby nie Lech Kaczyński spotkałoby również Gruzję w 2005 (pamiętacie prezydenta USA wybranego w sfałszowanych wyborach?- wtedy nadal rządził, choć już po raczej uczciwych)
Trzecia sytuacja miała miejsce wtedy, gdy zaangażowano się z pełną siłą i wszystkimi możliwościami i skończyło się szybkim i sprawnym zarobieniem po pysku. I zostawieniem całego wyposażenia całej armii na plaży. Konkretnie w Dunkierce.
Tego trzeciego USA jeszcze nie doświadczyły i nie ma żadnego realnego powodu aby musiały. Jedynym sposobem na to jest świadome rozpoczęcie wojny, która skończy się żenującą porażką ze słabszym przeciwnikiem. A że co najmniej na papierze każdy potencjalny przeciwnik jest dużo słabszy, to oznacza przegranie po prostu jakiejkolwiek wojny konwencjonalnej. Dzięki działaniom tego samego, byłego prezydenta udało się wpakować w wojnę, która w istocie była kompromitacją dyplomacji, przywództwa i sił zbrojnych USA. Ale Irak nie był jeszcze kompromitacją kompletną. W końcu wojna konwencjonalna została spektakularnie wygrana zanim ktokolwiek zauważył że się rozpoczęła. 
To musi być po prostu przegrana wojna konwencjonalna. Wystarczy kraj, który ma jakąś względną armię (porównywalnej z USA przecież i tak nie ma nikt), jest wystarczająco daleko, aby problemy logistyczne utrudniały działania USA, ma spory obszar i trudny teren i wystarczającą populację dla utrzymania sił zbrojnych na sensownym poziomie. Ja widzę takie trzy kraje: Chiny, Rosję i Iran.
Z czego przegrać z dwoma pierwszymi to nie aż taki wstyd i można się wytłumaczyć. Ze znacznie mniejszym i biedniejszym Iranem już nie bardzo.