Nasz system edukacyjny oparty jest na powszechnym przymusie i serwowaniu młodym ludziom encyklopedycznej wiedzy- przygotowującej wyłącznie do zdawania testów z tej wiedzy encyklopedycznej. Przy okazji dzieci zamiast przebywać w towarzystwie tych, od których mogą się czegoś nauczyć- są przetrzymywani wśród rówieśników pod kontrolą w statystycznej większości nieudaczników bez autorytetu. To wszystko uważam jednak za drobiazg- tylko marnowanie czasu i energii w wieku, kiedy właśnie należy się uczyć. Najgorszą i najbardziej niemoralną częścią tego systemu jest przymusowe zabieranie dzieci rodzicom i zwalnianie ich z odpowiedzialności. Drugą stroną tego medalu jest system ubezpieczeń emerytalnych (nawet nie mówię o złodziejskim haraczu i przymusie- sam system jest zły w sensie moralnym)- który sprawia, że ludzie powszechnie nie martwią o wychowanie dzieci takie, aby mieć oparcie w przyszłości.
I tak, jak pozostałe sprawy opisywane tutaj mnie tylko rażą bezsensem- tak te dwie rzeczy- a przede wszystkim przymus szkolny uważam za z gruntu ZŁE. Złe nie w sensie utylitarnym (choć to oczywiście też), ale złe w sensie aksjologicznym- właściwszym, choć niemodnym słowem byłoby „szatańskie”.
Złe- bo przymusowe odbieranie dzieci rodzicom jest złe, bo marnowanie czasu tych dzieci zmniejsza wiedzę i zamożność przyszłych pokoleń, bo rozmycie odpowiedzialności za dzieci i ich wychowanie jest szkodliwe i prowadzi do patologii, a rozsądni młodzi ludzie popadają w gniew lub apatię sami widząc bezsens tego wszystkiego- mając słuszne pretensje do systemu i nieco mniej słuszne do rodziców. Nieco mniej słuszne- bo sankcje za normalność są drakońskie, a dziur prawie nie ma- i niestety żadna z nich nie jest łatwo dostępna dla przeciętnej rodziny.
Argumenty moralne są dla mnie najważniejsze- ale utylitarne nie są inne. Poważnie sobie zadałem pytanie jakich to rzeczy, które mogą być przydatne w życiu nauczyłem się w szkole (w całości- od przedszkola do matury, z wyłączeniem studiów- bo to był tylko przydługi kurs zawodowy).
Wynik mnie samego zdziwił: alfabetu rosyjskiego. Koniec. Z moją nauką czytania, pisania i rachunków szkoła nie miała nic wspólnego. Reszta tzw. wiedzy przydaje się co najwyżej do rozwiązywania krzyżówek- a to akurat nie moje hobby. Za to znajomość cyrylicy pozwala mi odczytać proste teksty- typu nazwy miejscowości, rozkłady jazdy, itp. w paru krajach. Rodzice akurat z powodów ideowych nie chcieli mnie tego nauczyć- choć mogli. Na tym moja znajomość rosyjskiego się zresztą kończy. Trochę mało tej sensownej wiedzy jak na 12 lat- i naprawdę nie sądzę, aby w czyimkolwiek wypadku wyglądało to dużo inaczej.
Co do przydatności rosyjskiego to moi rodzice mieli- przynajmniej w czasach komuny- sporo racji. Autentyczna historia- jak młoda dziewczyna była na wycieczce, czy wczasach na Węgrzech we wczesnych latach 70-tych. I jak się z takimi dogadać? Wszyscy pod przymusem się uczą rosyjskiego to i tak spróbowała się porozumieć z taksówkarzem. Po usłyszeniu rosyjskiego sytuacja stała się po prostu niebezpieczna- dopiero jak wyjaśniła, że jest z Polski usłyszała przeprosiny.
W zrozumieniu tego może pomóc ta fotka. Rosyjskojęzyczny był zapewne człowiek zwisający z gałęzi- pracownik ichnej bezpieki AVH, w przeciwieństwie do zwykłych Węgrów dookoła (Budapeszt 1956).
O szczegółach dziur w systemie później- jak dopracuję temat
3 komentarze:
Myślimy bardzo podobnie. Polecam: http://tiny.pl/htdjg
To wszystko fakt. Ja się nauczyłem czytać w wieku 5 lat, a później w szkole raczej głównie nudziłem. Studia są z tego wszystkiego najbardziej przydatne, bo przynajmniej zmuszają do kombinowania jak zaliczyć ten czy ów egzamin i robią trochę odsiewu debili (tzn. na tych trudniejszych kierunkach technicznych w lepszych uczelniach, bo już na humanistycznych to czysta hodowla półmózgów, do tego trzeba dodać, że tak było 10 lat temu jak jeszcze były egz. wstępne na studia).
Zmuszanie dzieci do tępego wkuwania głupot to po 1) kolejny pokaz siły państwa, które mówi "zmuszę was do wszystkiego, do całkowitego poddaństwa" po 2) równanie w dół, poziom dostosowuje się do najmniej zdolnych osobników, a nie do wybitnych - chodzi o wychowywanie tępego i nieskorego do buntów społeczeństwa.
@kwg- wydaje mi się że o to mogło chodzić 100-200 lat temu i jeszcze komunistom po wojnie. Teraz nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie po co jest szkoła skoro niczego potrzebnego nie uczy. Ministrowie zapytani o coś takiego będą odpowiadać "bo europa i cały świat" albo "no przecież uczy". Niestety- tyrania status quo. Pozostaje jedynie czekać, aż system sam się zawali- a na razie go obchodzić/ignorować. Nieciekawa analogia historyczna- w III w. bezpłatna edukacja stała się powszechna w Cesarstwie Rzymskim i to właściwie były ostatnie 2-3 pokolenia Rzymian
Prześlij komentarz