Właściwie tytuł powinien brzmieć „Jak rządy oszukują wierzycieli”. Otóż nie zawsze jest to defaut- rozumiany jako odmowa spełnienia zobowiązań i ich restrukturyzacja- przymusowa czy dobrowolna. Czasem nadmierne długi sa po prostu monetyzowane- czyli spłacane świeżo wydrukowanymi pieniędzmi, wywołując w pewnej perespektywie inflację. Z tych dwóch metod wydaje się, że obliczu nieuchronnego wolę inflację i rządy też. Ale: nie każdy może. Należy potencjalnych bankrutów podzielić na 3 grupy:
Państwa, które są wystarczjąco potężne, aby mieć powszechnie akceptowaną na świecie lub w regionie walutę i mocny własny rynek kapitałowy- czyli oczywiście USA, UK, Japonia, z pewną poprawką Niemcy, chyba też Australia.
Państwa które posiadają jakiś rynek kapitałowy, własną, względnie stabilną walutę, ale nie akceptowaną w handlu międzynarodowym. System bankowy powiązany z międzynarodowym i jakiś rynek giełdowy- ale służący często bardziej do prywatyzacji, niż prawdziwego pozyskiwania kapitału- Państwa typu Meksyk, Argentyna, Polska, Peru, z poprawką na Euro- Hiszpania, Brazylia
Państwa, których waluta jest kompletnie egotyczna/niewiarygodna, ze szczątkowym systemem bankowym lub dużymi restrykcjami przepływu kapitału- tu mówimy o Gwatemali, Republice Środkowoafrykańskiej, itp.
W wypadku państw z 3 grupy sprawa jest prosta- w pewnym momencie rząd nie jest w stanie zebrać z całego kraju wystarczającej ilości dewiz na wykup kolejnej transzy obligacji, a nie jest w stanie emitować wystarczająco dużo nowych. Jedynym źródłem napływu dewiz jest eksport- i to prawdziwych towarów (a coś do wyprodukowania i tak trzeba przywieźć- choćby paliwa)- jeśli jest on mniejszy niż odsetki od kredytów- to koniec. Ale to oznacza tylko, że rząd i ci którzy wokół niego żyli mają się gorzej- zresztą lokalnego pieniądza się dodrukuje i jakiś czas podziała- albo do ugody z wierzycielami i nowych kredytów, albo wystartuje hiperinflacja i skasuje zobowiązania w lokalnej walucie.
Państwom z 1 grupy w systemie papierowego pieniądza generalnie nie grozi defaut- po prostu gdy zadłużenie osiąga jakieś niemożliwe do spłacenia poziomy (jak dziś w praktycznie wszystkich tych państwach) pieniądze się drukuje i nimi płaci- to zresztą już się dzieje. Jeśli przeciętny termin zapadalności obligacji jest wystarczająco długi- to na zewnątrz wszystko wygląda prawie normalnie.
Najbardziej skomplikowany scenariusz jest w grupie 2- aczkolwiek też idealnie powtarzalny.
W sytuacji początkowej- stabilnej- rząd emituje obligacje we własnej walucie z oprocentowaniem nieco tylko wyższym niż krajów 1 grupy i drobną część w dewizach dla utrzymania płynności na rynkach. Oczywiście trwa złudzenie, że można wiecznie żyć na kredyt jak USA. Tylko- terminy zapadalności obligacji są znacznie krótsze niż w grupie 1, rynek jest na tyle płytki, że w pewnym momencie zaczyna powoli brakować lokalnego kapitału- odsetki rosną, terminy zapadalności spadają. Rząd próbuje wyinflacjować długi- ale czasu jest zbyt mało, w międzyczasie lokalna waluta zaczyna być niewiarygodna, lokalne banki nie są w stanie pożyczać więcej i zwiększa się udział zadłużenia w dewizach, znów skracają się terminy zapadalności- i w pewnym momencie następuje koniec- zazwyczaj połączony z gwałtowną dewaluacją lokalnej waluty i upadkiem większej części sektora bankowego- więc oficjalne PKB gwałtownie spada i zatrzymuje się na prawdziwych fundamentach danej gospodarki, a jednocześnie stosunek dług/PKB automatycznie wzrasta- restrukturyzacja polegająca tylko na zmianie terminów płatności jest już niemożliwa- konieczna jest, zazwyczaj dość duża, redukcja zadłużenia. Pierwsze oznaki wejścia na tą drogę Polski już widzę, co więcej myślę, że został przekroczony point of no return. Żadne zrównoważanie budżetu w Polsce nie jest już konieczne- bo i tak nie zapobiegnie niewypłacalności- ale mamy jeszcze jakieś 2-3 lata- może mniej, może więcej.
1 komentarz:
świeŻo !!!!
Prześlij komentarz