Krótka historia karabinu maszynowego

 Co to jest karabin maszynowy zapewne większość z Czytelników uważa, że wie. Napisałem, uważa, że wie, bo jak zaraz zobaczymy, w wielu przypadkach niekoniecznie w ogóle istnieje zgoda czy coś jest karabinem maszynowym czy nie. Więc jak można taką rzecz wiedzieć, skoro definicja jest nieostra. 

Skoro już wyjaśniliśmy, że czasem wiemy, a czasem nie co to jest karabin maszynowy, to możemy spróbować określić zakres tego pojęcia. Zaczynając od historii przemysłu, jak zawsze. Bo, jak dobrze wiecie, dla mnie nie są tak ważne same zabawki, a zwłaszcza te służące do wojny, jak to jak je zrobić i użyć. To jest znacznie ciekawsze, więc jak ktoś tu by szukał jakiś encyklopedycznych opisów to ich raczej nie znajdzie. Jak zwykle.

Zacznijmy od problemu, który chcemy rozwiązać. Znaczy chcemy zwielokrotnić siłę ognia pojedynczego żołnierza, aby uzyskać przewagę w walce. Ale to zadanie zawsze spełniała artyleria, od starożytnej, działającej na zasadzie sprężyn lub grawitacji zaczynając. Więc po co jeszcze następna rzecz, strzelająca pociskami takimi jak indywidualna broń żołnierza, ale szybciej? Właśnie na to pytanie nie było odpowiedzi bardzo długo. 

Kilka zdań o czołgach i kwestii ukraińskiej

 Czołgi to taka piękna, romantyczna maszyneria, którą wszyscy w-swych-marzeniach-żołnierzyki się zachwycają. W czym przoduje oczywiście Rosja ze swoich kultem śmierci, przepraszam, Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i pokazywaniem wszystkim i opowiadaniem o wspaniałym T-34. Więc może czas trochę popsuć ten mit. 

Zaczynając od najprostszej rzeczy- czołg jest specjalistyczną maszyną. Jak sztaplarka, koparka czy dźwig.I służy do rozwiązywania specjalistycznych problemów w sposób lepszy i wydajniejszy niż robienie tego samego ręcznie. Tak jak sztaplarka służy do przestawiania palet, tak czołg służy do mobilnego wsparcia ogniowego ofensywy. I tak jak przestawiać paczki bez sztaplarki jak najbardziej się da, robiono tak przez tysiące lat. Tylko potrzeba dużo więcej ludzi, którzy po takiej przygodzie będą dużo bardziej zużyci. I dokładnie tak samo można prowadzić ofensywę bez czołgów, tylko potrzeba dużo więcej ludzi, którzy będą po takiej przygodzie dużo bardziej zużyci. I tu możemy wierzyć współczesnej rosyjskiej armii, próbują obu tych rzeczy. Zapewne głównie dlatego że nie mają (jako organizacja) zielonego pojęcia jak używać palet i sztaplarek, a na początki wojny mieli też bardzo niewielkie o tym jak używać czołgów. 

I to powiedziawszy najpierw trzeba wyjaśnić jedną bardzo ważną kwestię- otóż co jest dla wojska ważniejsze: czołgi czy terenowe opony do ciężarówek? Zapewne czołgi, skoro to wszyscy się nimi zachwycają. Oczywiście, że nie. Bez czołgów można się zupełnie sprawnie bronić, albo i prowadzić powolną i z gigantycznymi stratami ofensywę. Bez opon do ciężarówek ludzie na pierwszej linii nigdy nie zobaczą ciepłego żarcia, a i amunicję niezbyt często. A o sprawnym działaniu artylerii można zasadniczo zapomnieć. I tak, był nawet przypadek kiedy w zindustrializowanej wojnie robiono dużą ofensywę bez opon. Konkretnie to Niemcy, ofensywę wiosenną w 1918, kiedy znikome ilości gumy, które jeszcze posiadali były używane głównie w samolotach, bo tam nie było żadnej innej możliwości. Samochody (i nawet rowery!) miały koła na stalowych obręczach, czasem z jakimiś dodatkowymi sprężynkami. I kiedy konwoje ciężarówek bez gumowych opon miały dostarczać zaopatrzenie dla nacierających wojsk po gruntowych i zniszczonych drogach, to pierwsza przejechała, druga i piąta czasem też. A reszta się zakopywała w błocie i cała ofensywa wkrótce też. Zdobycze terytorialne były nawet całkiem istotne (jak na front zachodni 1 wś), ale strategiczne żadne i cała impreza się parę miesięcy później szczęśliwie skończyła. 

W obecnej wojnie strona rosyjska to też ma to okazję przerabiać, w pierwszej turze dlatego, że kupili najtańsze chińskie opony, a potem ich nie rotowali, więc solidna część się po prostu rozpadła w pierwszych dniach, transport wojsk i logistyka się całkowicie zawaliły, straty sprzętu i ludzi były horrendalne i po niecałym miesiącu bitwa o Kijów się zakończyła. Ukraińska armia wzbogaciła się o tysiące egzemplarzy różnego sprzętu, w którym w większości należało tylko zrobić podstawowy przegląd i.... zamontować nowe opony. 

Potem rosyjska armia zaczęła kupować ich krajowe opony, spełniające minimalne wymogi, ale jakoś nieszczęśliwie spłonęły po kolei wszystkie zakłady w całym ciągu technologicznym- od komponentów do produkcji kauczuku, do samej produkcji opon. Ale w międzyczasie i tak nieco się wyczerpywały zapasy wojskowych ciężarówek i w sumie wszystko jest tam wożone wszystkim co się da, a cywilne opony są nieporównywalnie łatwiej dostępne. Kosztem oczywiście gorszych możliwości przewozowych, co ma wpływ na wyżywienie i zaopatrzenie wojska. Co widzimy każdego dnia.

No więc czołgi są fantastycznym narzędziem, tak jak sztaplarki. Narodziły się pod koniec 1 wś, w mniej więcej tym samym czasie kiedy Niemcy się dowiedzieli, że bez gumy dłużej wojny prowadzić nie będą (a wtedy kauczuk był tylko naturalny, z tropików).

Piechota szturmując umocnione linie wreszcie miała pomoc czego, co się nie bało karabinów maszynowych, drutu kolczastego i szrapneli. I oni też mogli się mniej tego bać. I tak się zakończył pozycyjny pat frontu zachodniego. I już właściwie nigdy nie wrócił, chyba, że obie strony były skrajnie wyczerpane (jak w sporej części wojny iracko- irańskiej), lub głównodowodzącym po stronie atakującej był niekompetentny dureń- jak na froncie włoskim w 2 wś. 

Tym razem przyczyna jest znacznie bardziej prozaiczna- pogoda. Na czarnoziemnych stepach normalnie mamy suche lato, kiedy wszystko jest zbite i twarde, nic nie ogranicza manewrów, a nawet zaopatrzenia. Co najwyżej przeciwnik i fakt, że unoszący się kurz za pojazdami widać z wielu kilometrów. Więc na stepach w lecie panuje ten, kto panuje w powietrzu, widzi dalej, ogarnia logistykę i potrafi mocno i szybko uderzyć tam gdzie wybierze. Wiosną i jesienią nic takiego nie ma znaczenia, bo stepy się zmieniają w ocean błota, drogi gruntowe są przejezdne tylko dla samochodów terenowy, a i to niezbyt długo.  W zimie to błoto zamarza i sytuacja taktyczna przypomina tę z lata, jedynie dni są krótsze, pogoda dla lotnictwa gorsza i potrzeba więcej paliwa do ogrzewania, co też pozwala przeciwnikowi wykryć pozycje. Tu oczywiście armia ukraińska, z zachodniego stylu i jakości mundurami i śpiworami ma się nieporównywalnie lepiej niż rosyjska. I to niezależnie od wygrywania wojny dronowej, która do tego dokłada sporo. 

A na stepach, z doskonałą widocznością na wiele kilometrów, możliwość szybkiego i bezpiecznego pokonania tego terenu jest krytyczna. Tam bez czołgów i transporterów opancerzonych dla piechoty trudno jest zrobić w ogóle cokolwiek. Całkiem sporo doświadczenia zostało zebrane stamtąd w dwóch wojnach światowych, kwestia jest oczywiście taka, kto potrafi je wykorzystać. O umiejętność korzystania z każdej dostępnej wiedzy przez ukraińską armię nie musimy się martwić. Przez rosyjską w sumie też nie.... No dobra, to był żart, oni jednak się uczą, ale tylko na aktualnym, własnym doświadczeniu, o historii, nawet własnej nie mają zielonego pojęcia. Bo by musieli się sami przed sobą przyznać, że tak jak w 1 wś Rosja się rozpadła z powodu słabości organizacyjnej, przemysłowej i materiałowej, tak samo by się zdarzyło w 2 wś, gdyby nie pomoc zachodnich aliantów. 

W takim razie co nam mówią te doświadczenia o używaniu czołgów w zimie? Otóż doświadczenia Batalionów Czołgów Ciężkich (czyli tych wyposażonych w Tygrysy) pokazywały, że w zimie można było ich używać jeśli przez co najmniej 2 tygodnie temperatury spadały poniżej -10 C. Innych czołgów to nie dotyczyło, problemy były mniejsze, ale mówimy o Tygrysach, bo te były najbardziej podobne właściwościami trakcyjnymi do dzisiejszych. I takiej pogody tej zimy jak dotychczas na Ukrainie nie było. I zapewne już nie będzie. Co dokładnie oznacza, że nie było zimowej ofensywy zmechanizowanej, żadnej ze stron i zapewne już nie będzie. I tak właśnie oglądamy na żywo strategiczne implikacje zmian klimatycznych. I kto wie, może już nigdy nie będzie tam zimowych warunków dla czołgów?

Co oczywiście nie przeszkadza w używaniu piechoty w terenie zurbanizowanym, co się obecnie dzieje.

A wracając do czołgów w zimie. Najpierw poznęcajmy się trochę nad T-34, bo to jest jedną z centralnych części imperialnej mitologii. Najwięcej o tym czołgu mówi fakt, że pancerne jednostki "gwardyjskie", czyli elitarne w Armii Radzieckiej miały na stanie... Shermany. Tak, dokładnie, najlepszą nagrodą dla jednostki było jej przemianowanie na gwardyjską, co oznaczało oddanie w cholerę tego wspaniałego i legendarnego T-34 co wygrał wojnę (razem z Szarikiem) i przesiadka na amerykańskie czołgi. O ciężarówkach i oponach do nich nie będę wspominał, bo innych niż amerykańskie i tak tam nie było. Zwłaszcza w pierwszorzutowych jednostkach.

Oprócz takich drobiazgów jak konstrukcja gąsienic, dzięki której na odrobinie lodu T-34 był w rowie, a Sherman tego nie zauważał była też kwestia silnika. Jak podawała to propaganda, T-34 był wspaniały, bo miał diesla, dzięki czemu paliwo było mniej palne i czołg się rzadziej zapalał niż zachodnie. Co zasadniczo jest zestawem bredni. Samo paliwo oczywiście było mniej palne i w szczególności przy jakiejś nieszczelności układu paliwowego różnica mogła być olbrzymia. Ale na tym się kończą przewagi. Bo kacapy tak uwierzyły we własną propagandę o niepalności czołgów z dieslem jak w dawne przesądy o niepalności chałup z bocianimi gniazdami. I na tym przesądzie zbudowali T-72, który jak wiadomo, pali się i wybucha dość ochoczo. Diesel nie pomógł.... Bo i nie to było przyczyną, a taki drobiazg jak amunicja poupychana wszędzie i wybuchająca przy każdym przebiciu pancerza. Dokładnie tak samo jak w czołgach z 2 wś. 

Zaraz zaraz, przecież aktualna wersja mówi o tym, że odpowiedzialnym za konkursy skoków wzwyż wież T-72 jest automat ładowania z karuzelą z pociskami pod wieżą. To jest oficjalne wytłumaczenie, ale ja w nie nie wierzę. I mam na to poszlaki. Otóż standardowy zapas amunicji w T-72 to 44 naboje. 22 w autoloaderze i drugie tyle poupychane wszędzie gdzie się da. 

Jeden ukraiński czołgista się wychlapał, że oni ładują tylko 22 pociski. To by znaczyło, że ładują tylko do karuzeli, ale nie wożą żadnych więcej pocisków  w czołgu. I ukraińskie jakoś rzadziej wybuchają. 22 to jest bardzo mało amunicji, ale za to zamiast śmiertelnej pułapki mają tylko zwykłe sowieckie dziadostwo, które jakoś działa. 

Oczywiście jest to nadal dziadostwo, co pokazała ofensywa pod Charkowem, i w sumie wszystkie inne bojowe zastosowania tego sprzętu. Otóż przy użyciu radzieckich czołgów można linię frontu przesunąć o 40-60 kilometrów, bo dalej zbyt mała ich część jest jeszcze na chodzie, zwyczajnie trzeba robić poważne remonty. A tam użyli T-72 całkowicie sprawnych, po kompletnych przeglądach, prosto z polskich magazynów. 

Na południu odległości są większe. Z Hulajpola do Berdiańska jest 120 kilometrów i zapewne do tego są potrzebne Ukraińcom zachodnie czołgi. Bo się same nie rozpadną po drodze. A jak zostaną zajeżdżone silniki czy skrzynie to wymiana kompletnego powerpacka w Leopardzie (czy jakimkolwiek innym zachodnim czołgu zajmuje 10-30 minut, zależnie od posiadanego sprzętu i doświadczenia. Wymiana silnika w radzieckim czołgu to dla doświadczonej ekipy mechaników co najmniej doba.  

Nie mówiąc o takich drobiazgach jak to, ze zachodnie czołgi ważą 15-20 ton więcej nie bez powodu. Praktycznie cała ta różnica to jest więcej opancerzenia. Co pozwala uznać za bardzo prawdopodobne tezy, że dostępne poradzieckie czołgowe pociski przeciwpancerne są w stanie przebić zachodnie pancerze tylko z relatywnie małych odległości, rzędu kilkuset metrów. W walce pancernej na stepach to jak w zwarciu i takie odległości się tam normalnie nie zdarzają. To znaczy obecnie mogą, jak obie strony dysponują radziecką optyką, z której na większe odległości i tak nic nie widać. Ale jeśli pojawia się tam zachodnia, to reguły się zmieniają. I ta zachodnia optyka jest w T-72 (i PT-91) dostarczonych z Polski oraz rosyjskich T-72 mod 2016. Ani jednych ani drugich nie ma aż tak wiele, z czego rosyjskie w sporych liczbach uczestniczyły w pierwotnej ofensywie i niekoniecznie ją przetrwały. 

Ale to i tak nie ma wielkiego znaczenia, bo zachodnia amunicja jest w stanie zniszczyć T-72 i wszystkie pochodne z odległości większych niż jakikolwiek zasięg widoczności z tych pojazdów, a już zwłaszcza w nocy. Jeszcze w jakimś zurbanizowanym, zalesionym czy pagórkowatym terenie te przewagi można zniwelować zasadzką, maskowaniem, czy coś. Na otwartym stepie, z ciągłą obserwacją z powietrza- nie ma jak. Dlatego zachodnie czołgi są tak ważne. Razem z porządną mobilną obroną przeciwlotniczą, pojazdami wsparcia i sensownym dowodzeniem praktycznie załatwiają temat bitwy na stepach. Czyli inaczej mówiąc- przerwania korytarza lądowego na Krym.  

I to była prawdziwa stawka rozgrywki politycznej wokół Leopardów 2 pomiędzy Polską-Ukrainą, a Niemcami. Która, przypomnę tym, co nie zauważyli, nie zakończyła się żadnym kompromisem, ani ugodą. Zakończyła się pełną i całkowitą kapitulacją Niemiec wobec żądań Polski-Ukrainy. 

I nikt nie zwrócił uwagi dlaczego. Wszyscy romantycy onanizują się lufami i co z nich wylatuje, a nikt nie zwraca uwagi na zasadniczą rzecz, o którą chodzi właściwie z każdym sprzętem mechanicznym. To ma działać. A jak już przestanie to trzeba jak najszybciej i jak najtaniej naprawić i ruszać dalej. To była niemiecka karta przetargowa- kontrola nad dostawami części i możliwościami serwisu. I cała sztuczka polegała a tym, że polska koalicja sobie z tym poradziła. Więc niemiecki brak zgody mógł zostać całkowicie zignorowany- opinia publiczna była po polsko-ukraińskiej stronie, żadne pozwy ani sankcje nie wchodziły w grę, choć polski rząd wprost zapowiedział, że będzie nielegalnie przekazywał niemiecką broń i od legalnej strony narażał kraj na wszystkie możliwe embarga. Od faktycznej embargo sami sobie urządzili Niemcy...  

Ale jak to było w ogóle możliwe? Czołg to specjalistyczna i skomplikowana maszyna, to nie jest składak z supermarketowych części. Ale jak się zbierze trochę różnych możliwości.... Ukraina ma już sporo doświadczenia w utrzymywaniu i remontowaniu absurdalnej ilości różnych pojazdów pojazdów wojskowych, cięższych i lżejszych. Polski przemysł utrzymuje przy życiu, remontuje i modernizuje od lat flotę Leopardów. Ale ważniejsze jest to, że Turcja robi ich pełny serwis i modernizacje, włącznie z np. zmianą napędu wieży. I zapewne zadeklarowali potrzebną pomoc, włącznie z dorabianiem części. Zresztą ze zwykłych części jest mało prawdopodobne, że czegoś się nie da zrobić w Polsce czy tym bardziej Czechach. 

A silniki i skrzynie? To jest zabawniejsza sprawa. Jeśli zauważyliście, to trafiły ostatnio do Polski awaryjnie i na cito kupowane koreańskie czołgi i działa samobieżne. Właściwie nie wiadomo po co, bo w drodze są Abramsy, a Kraby w produkcji. Ale co jeśli się okaże, że powerpack z koreańskich pojazdów jest całkowicie wymienny z Leopardami? Tak, można wyciągnąć silnik, w 10 minut i wsadzić do Leoparda, jeśli będzie jakikolwiek problem. Myślę, że zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie bez trudu znajdzie się też fachowców od korekt numerów silnika, żeby już się wszystko zgadzało... Może nawet zdążą w te same 10 minut w trakcie wymiany silnika... 

A w Korei te silniki są produkowane, Polska ich też używa w Krabach i na jakąkolwiek sugestię ze strony Niemiec, że Polska może je gdzieś nielegalnie wykorzystywać to najprędzej by niemiecki ambasador trafił na dywanik. Bo Korea też jest w sytuacji, że nie ma najmniejszej ochoty nadwyrężać relacji z USA i ich sojusznikami, a Niemców może mieć bardzo głęboko. 

I szczerze mówiąc- tak się wygrywa wojny. Dyplomacją, ale pod za tą dyplomacją stoi brutalna siła. Przemysłu i sojuszu. 

Przyznam, że w życiu się nie spodziewałem oglądać czegoś takiego. 

I skoro jesteśmy przy temacie czołgów, to wróćmy do śmiesznego tematu Armaty. Rosyjski czołg, rzekomo superbroń z bezzałogową wieżą i potężnym opancerzeniem. W końcu się oficjalnie przyznali, że produkowany nie będzie, bo nie są w stanie zrobić silnika. Nic dziwnego, bo układ silnika wymyśli taki, że się go nie da zrobić. Mianowicie 12 cylindrów w układzie x. Dla wyobrażenia- tak jakby dwa V-6 połączone wspólnym wałem i jeden postawiony do góry nogami, a na nim drugi, normalnie. 

To była czysta i całkowita mrzonka w kraju, który jest zaledwie połową ZSRR, który też nigdy nie zrobił samodzielnie porządnego silnika czołgowego. I zastanawiałem się skąd tak szalony pomysł. Oprócz oczywiście wyciągania kasy na wieczne badania i projekty, to taki silnik miałby niezwykle małe wymiary zewnętrzne, zwłaszcza długość. I tu mam teorię, że po prostu komora silnika była już zaprojektowana, pod turbinę gazową (która jest znacznie mniejsza), normalny diesel podobnej mocy by tam nie wszedł, więc aby ukryć recycling starego projektu wymyślili takie cudo. 

Czyli cała ta Armata to by była przeróbka turbinowego T-80. I w sumie wszystko by się zaczęło zgadzać. Bo to by też znaczyło, że żadnego nowego projektu nigdy nie było, był PR i złodziejstwo, czyli zwyczajna, rosyjska norma. I następny projekt z lat 60-tych, tylko tym razem z silnikiem już kompletnie niemożliwym do utrzymania na chodzie ze wschodnią logistyką (znaczy chodzi mi o turbinę, bo x-12 nigdy nie istniał) 

Z rozprawiając się jeszcze z dieslem z T-34. Ten sam silnik jest stosowany do dziś w T-72 (i T-90 i PT-91), a wcześniej był to benzynowy silnik o nazwie Liberty, zaprojektowany na rządowe zlecenie w USA pod koniec 1 wś. Potem na jakiś zasadach rozpoczęto jego produkcję w ZSRR i wstawiono do czołgu BT-2, potem przerobiono na diesla i tak zostało do dziś. Ale dopóki był to wolnossący diesel, to jego relacja mocy do masy była po prostu żałosna, bo limitem dla takich silników jest ilość zasysanego powietrza. I ta moc wynosi max ok 7,5 km/litr/1000 obrotów, w bliższych współczesności silnikach nieco ograniczana w okolice 6 km, dla ograniczenia kopcenia, zwłaszcza przy przyspieszaniu. 

Więc silniki Tygrysów i Panter miały ok 650-700 koni przy 22 litrach pojemności, a współczesny im T-34 poniżej 500 km z 38 litrów. Pojemność silnika to też jego masa i jak była ona w silniku, to nie była w dziale i pancerzu. Dlatego w nagrodę żołnierze sowieccy dostawali benzynowe Shermany. A może też diesle, ale dwusuwowe i z doładowaniem (bo diesla dwusuwa wolnossącego nie da się zbudować).  

Wojna, Chiny i perspektywy Niemiec

 Niemiecki popyt jest centralnym punktem wokół którego się kręci gospodarka Europy. Tylko wokół czego kręci się gospodarka Niemiec?

Odpowiedź jest dość prosta, powszechnie znana i prawdziwa- niemiecka gospodarka opiera się na eksporcie maszyn i urządzeń, czy inaczej mówiąc linii produkcyjnych i ich części eksploatacyjnych oraz samochodów, w szczególności z wyższej półki cenowej. Tyle że mało kto się zastanawia jak ta produkcja w swej istocie wygląda. Wyobrażamy sobie jakieś zaawansowane obrabiarki, a potem ładną i czystą halę montażową i dookoła tego kręcących się kompetentnych techników i inżynierów. I to też jest w sporej części prawdziwy obraz. 

Ale zapominamy o jednej, niezwykle ważnej dziś rzeczy- że te części, maszyny czy cokolwiek się robi z metali, plastików, używa do tego farb i innych materiałów przemysłowych. A huty i fabryki chemiczne które to produkują używają przede wszystkim energii, w różnych jej postaciach. Czasem elektryczności, czasem gazu- jako źródła ciepła, surowca do syntezy chemicznej, dla wytwarzania pary technologicznej i w samej wewnątrzfabrycznej generacji elektryczności. Czy ujmując to inaczej- aby mogła sobie pracować jakaś obrabiareczka i zużywać parę kilowatów, najpierw musi swoje zrobić huta i fabryka chemiczna zużywając dużo więcej prądu i też gaz. 

Jeśli tej huty nie będzie to wysokiej jakości stopy będzie trzeba przywieźć skądinąd. I w tym momencie gospodarka zaczyna wyglądać jak polska czy słowacka- nieco nadzoru nad maszynami, nieco pracy ręcznej, ale ciężkiego przemysłu, który dzięki wykształceniu i technologii produkuje półprodukty o sporej wartości dodanej i niewielkim na jednostkę nakładzie pracy- po prostu nie ma. Bo albo mamy przemysł gdzie konkurujemy kosztami pracy, albo przemysł gdzie konkurujemy kosztami energii. 

Ekstremalnym przykładem są tu szwalnia krzywych t-shirtów, gdzie koszty energii są znikome, kapitał na pracownika rzędu niskich kilkustet dolarów (albo i kilkudziesięciu), ale zapłacenie 2 centów na sztuce więcej może zjeść cały zysk. Dlatego się to robi w Bangladeszu i okolicach. Na drugim biegunie są huty aluminium, gdzie olbrzymia większość kosztów to cena elektryczności potrzebnej do elektrolizy. Cała reszta właściwie nie ma znaczenia.  Z punktu widzenia gospodarki i polityki jedyną rzeczą którą można zrobić w Bangladeszu dla poprawy poziomu życia to obniżyć jego koszty, bo tylko tak można konkurować w międzynarodowym podziale pracy. Dla odmiany wysokość pensji w hutach aluminium nie ma większego znaczenia i hipotetyczny kraj oparty na takim przemyśle będzie mieć się świetnie, tak długo jak prąd pozostanie tani. Norwegia swoje pensje i poziom życia zawdzięcza nie tylko ropie, naprawdę.

I w tym sensie niemiecka gospodarka była od zawsze podobna do norweskiej, że produkcja opierała się na zużyciu dużych ilości energii dla wytwarzania produktów przemysłowych. I od zawsze oznacza w rzeczywistości od około połowy drugiego wieku n.e. Znaczy od czasu, kiedy Rzymianie już się ustabilizowali, zaopatrzenie dla granicznych legionów było produkowane lokalnie, powstały miasta rzymskiego wzoru i prowincje nad Renem i Dunajem znalazły swoje miejsce w handlu wewnątrz imperium. A to miejsce opierało się na obfitości, łatwej dostępności i łatwym transporcie drewna i też węgla kamiennego jako paliwa w przemyśle. Pamiętajmy, że granice Rzymu były na Renie i Dunaju, co oznacza, że obejmowało ono tak prawie połowę obecnego terytorium Niemiec, oraz że faktycznie ta granica była przez większość swego prawie 500 letniego istnienia pokojowa, a po drugiej stronie też istniała gospodarka towarowo-pieniężna związana z rynkiem rzymskim. była kapitalistyczna organizacja kopalń, transportu i handlu. Taka np. dzisiejsza Bratysława była po barbarzyńskiej stronie, ale było to całkiem spore i zorganizowane miasto. Ale nie o Bratysławie tu mówimy, a o terenach niemieckich. Po upadku Rzymu dalekosiężny handel zamarł, z wyjątkami drobnych przedmiotów luksusowych, ale wraz z restauracją karolińską wróciła stabilność i pokój i wszystko co istniało dawniej a skurczyło się do lokalnego rynku zaczęło wracać i na nowo akumulować wiedzę i doświadczenie techniczne. Stopniowo zastępowano drewno węglem, co oczywiście na wielką skalę obyło się w 19-tym wieku, ale bardzo wiele powiązań, łańcuchów kooperacji i, jak byśmy dziś powiedzieli, klasterów technologicznych było na miejscu od czasów rzymskich. Łatwa i dostępna energia była zawsze, i to ona napędzała cały ten przemysł. Tani transport (Renem) ułatwiał specjalizację i osiągnięcie skali i koncentracji przemysłu. To są wszystko czynniki, które pozostały do dziś i do dziś gwarantują zamożność nadreńskiego państwa. A może do wczoraj?

Bo węgiel jako tanie źródło energii zaczął się kończyć w latach 60-tych i 70-tych, jednak został sprawnie zastąpiony gazem. Najpierw z Morza Północnego, potem też  z Rosji. 

A drugi element to sprawny i bezpieczny dostęp do rynków, i najlepiej jeśli ktoś inny zapłaci za ten warunek "bezpieczeństwa", bo realnie rzecz biorąc, każde potencjalne i realne, historyczne i dzisiejsze państwo nadreńskie jest zbyt małe i biedne, aby samemu utrzymać bezpieczeństwo tychże szlaków. Gdy funkcjonowało w ramach imperium rzymskiego, monarchii karolińskiej  czy zjednoczonej Rzeszy (pierwszej lub drugiej) to wszystko działało zupełnie dobrze. 

Teraz jest UE, które jednak nie jest wystarczającym rynkiem zbytu, niezwykle istotne dla niemieckiej motoryzacji są USA, a dla przemysłu maszynowego Chiny i też Rosja. Eksport do Rosji teoretycznie się skończył, praktycznie nie do końca to wiemy. Ale jeśli coś pozostało, to ma znacznie mniejsze znaczenie ekonomiczne niż dotychczas. Znaczy, być może ci, którzy coś tam wywożą zarabiają znacznie więcej niż poprzednio, ale z punktu widzenia przychodów ogółu gospodarki, dla podtrzymania produkcji i importu, jest to z całą pewnością znikoma część poprzedniego strumienia. Choć oczywiście zarówno firmy, które to robią jak i władze, które to tolerują zwyczajnie mają krew na rękach. I tu ekstremalnym przykładem jest utrzymywanie dostępu do chmury dla obrabiarek w rosyjskich fabrykach. Tak, rosyjską produkcję, obecnie praktycznie w całości zbrojeniową, można zdalnie wyłączyć jednym guzikiem z ładnego niemieckiego biura. I przez 10 miesięcy zorganizowanego ludobójstwa to nie zostało zrobione. Ale to drobna dygresja, miejmy nadzieję, że w ramach procesów po wojnie i to zostanie rozliczone. Choć wątpię, ale przyznacie, że jakiś CEO Siemensa by ładnie wyglądał obok Szojgu na ławce?

Ale to nie wszystko. Następnym elementem są Chiny. Które zwłaszcza, przez ostatnie 20 lat, od przyjęcia tego kraju do WTO były oceanem zbytu dla wszelkich dostawców maszyn i linii produkcyjnych. Ale to się skończyło. Po prostu. Najpierw 2008 zahamował wzrost. Jeszcze nie zakończył, ale znacząco zwolnił. A zbyt na dobra inwestycyjne zależy właśnie od tempa wzrostu. Potem przyszedł początek wojny handlowej Trumpa. Teraz okazało się, ze Biden robi to samo, ale spokojniej, skuteczniej i mocniej. I to już oznacza, że jako wschodząca gospodarka, zintegrowana z globalizującym się światem, Chiny są skończone. Po prostu, model i kierunek wybrany pod koniec lat 70-tych się skończył i wyczerpał, a nowego nie ma. I nie będzie. 

To wszystko to by były zaledwie bardzo złe wiadomości, ale jest jeszcze jeden drobiazg- rezerwa demograficzna Chin się skończyła. Nowego, licznego pokolenia zwyczajnie nie ma. Nawet gdyby popyt na chińskie wyroby rósł jak dotychczas, jakimś cudem budowany na ich jakości i markach, to i tak nie miałby kto stać przy maszynach i ich produkować. Co, niezależnie od pierwszego powodu, też oznacza koniec boomu na wyposażenie przemysłu.

Zresztą Niemcy jeszcze nie wróciły do poziomu produkcji przemysłowej sprzed kryzysu 2008 roku. I możliwe, że nigdy nie wrócą.

Kolejnym problemem, który sobie sami głupio zrobili jest zachowanie w sprawie dostaw broni na Ukrainę, stan serwisowania własnego sprzętu i dostępność amunicji. I choć pierwsza z tych spraw wynika z bieżącej polityki, a dwie kolejne z ogólnego stanu armii, to stanowią dwie strony tego samego medalu- dość szokującego popisu nierzetelności i niewiarygodności Niemiec jako dostawcy broni. A to jest kolejna gałąź przemysłu ciężkiego. I to operująca na znacznie wyższych marżach, więc mogąca znacznie łatwiej zaabsorbować wyższe ceny energii.  Ale kto o zdrowych zmysłach kupi broń z kraju, co do którego istnieje prawie pewność, że w razie potrzeby użycia tej broni nie dostarczy nam amunicji ani części zamiennych. 

Co może być dalej?

W sumie to już jest. W tym roku zostało wydane coś ze 100, czy może 200 mld euro na subsydia do cen energii, aby utrzymać działanie przemysłu. I tak, zostało utrzymane. Ale to mogło zadziałać przez chwilę. Może jeszcze następną. Ale nie da się wiecznie utrzymywać systemu bazującego na taniej energii w ten sposób, że kupuje się drogo, a potem dotuje, aby było tanio, po to aby w ogóle produkować. Choć przez parę lat to może działać, gdyby nie problemy z klientami. 

 Czy była inna alternatywa?

Tak naprawdę to nie bardzo, okienko było małe dla zrobienia właściwych rzeczy, ale trzeba przyznać, że udało im się zrobić praktycznie odwrotność tych właściwych rzeczy.

Otóż po 24 lutego, Olaf Scholtz zaczął udawać, że traktuje problemy swojego kraju serio. Oczywiście istnieje też druga możliwość- naprawdę chciał coś zrobić, ale nie miał zielonego pojecia co, bo cały wywiad i główne instytucje państwa były tak przeżarte korupcją i rosyjską agenturą, że nie miał żadnego dostępu do sensownych analiz sytuacji i bezpieczeństwa.

Tak czy inaczej zaraz po wybuchu wojny z wielką pompą ogłosił wydanie dodatkowych 100 mld euro na niemieckie siły zbrojne. I tak, te pieniądze są i są wydawane. Tylko następnie się okazało, że niemiecka armia praktycznie nie ma żadnych zapasów zużywalnego wyposażenia ani amunicji, większość sprzętu jest niesprawna, a nawet w stosunku do tego co działa i jest sprawne nie ma planów modernizacji. Brakuje stabilnej i długoterminowej współpracy z przemysłem, ale i tak to nie ma wielkiego znaczenia, bo w sumie nikt nie ma żadnej doktryny obronnej. 

I w takiej sytuacji, jak większość rzeczy nie działa z powodu wieloletniego olewactwa, chlewu i zaniedbań, a to w wyniku chronicznego niedofinansowania, nagle 100 mld euro wydaje się.... tylko i wyłącznie na zakupy nowego sprzętu. Jak w takich przypadkach, zapewne nie dowiemy się czy to jest zwyczajna głupota, czy świadomy sabotaż- w tym przypadku aby ściągnąć z rynku nowy sprzęt, wypełnić zamówienia producentów i nie dopuścić do tego, aby taka Ukraina czy Polska i państwa bałtyckie mogły dostać nowy sprzęt. Cóż, jeśli to głupota, to wyszło. Jest głupio. Jak sabotaż to nie bardzo. 

Czy mogło pójść inaczej?

Tak. I momentami prawie idzie. Gdyby nie to, że to kanclerz dominuje, a ministrowie mają cos do powiedzenia o tyle, o ile się przebiją przed kamerami, to MSZ i Ministerstwo Energetyki by pchało ten kraj we właściwą stronę. Zupełnie nie przez przypadek są to akurat dwa resorty obsadzone przez Zielonych, a nie przez przypadek to właśnie ta partia ma jedyny zdrowy stosunek do używania paliw kopalnych i współpracy z krajami je wydobywającymi. 

Jedyną metodą było wydanie być może tych samych pieniędzy, ale na natychmiastową i maksymalną pomoc militarną i ekonomiczną Ukrainie. Dla pokazania proporcji- Niemcy wydają na wojskowe zakupy bez sensu 100 mld euro (dla porównania Polska, ze znacznie większym sensem ok 15-20 mld), Ukraina prosi całą UE o około 1,5 mld euro miesięcznie wsparcia finansowego w czasie wojny. 

100 mld euro na łącznie pomoc militarną i finansową by zakończyło tę wojnę. Pół roku temu. 

Ale co w takim razie z energią? Cóż, jedynym zasobem, jaki Niemcy realnie mają jest wiatr na Morzu Północnym i jego okolicach. Znaczy zasobem, który jest w stanie utrzymać przemysłową gospodarkę opartą na taniej energii. Bo jest go zarówno wystarczająco, jak i jest tani. Problem polega na tym, że większość infrastruktury zarówno produkcyjnej, jak też przesyłowej należy dopiero zbudować. Być może też przenieść najbardziej energożerną część procesów przemysłowych właśnie na północ (może tą lepiej nadającą się do bilansowania sieci). Właśnie dopracować bilansowanie sieci. Rozpocząć i wdrożyć pełnoskalowy program substytucji i oszczędności paliw kopalnych w transporcie, etc. Swoją drogą właśnie tego się spodziewałem, ale, jak chyba całkiem sporo innych obserwatorów, nie doceniłem poziomu przegnicia niemieckiego establishmentu politycznego. 

I wcale to by się nie musiało łączyć z rezygnacją z paliw kopalnych. Tak się zabawnie składa, że największe w Europie złoża gazu ziemnego są w... Ukrainie. Tylko jest to gaz łupkowy, wymagający większych inwestycji i komplikacji przy wydobyciu. 

Więc, gdyby Niemcami rządziło jakiekolwiek towarzystwo minimalnie rozumiejące świat i zainteresowane rozwojem kraju, to tak przed połową marca 2022 (kiedy się okazało, że Ukraina się trzyma, a natarcie na Kijów się załamało) należało wyczyścić magazyny Bundeswehry i rozpocząć przygotowania do wysyłania ciężkiego sprzętu. I oczywiście być pionierem do wysyłania obrony przeciwlotniczej. A kiedy by zaczęło być wystarczająco bezpiecznie, należało z poziomu rządu zorganizować jak najszybsze rozpoczęcie inwestycji w eksploatację ukraińskich złóż gazu. I oczywiście wyłączyć obrabiarki w Rosji, ale to jest chyba oczywiste?

 


Kto będzie rządził po wojnie w Rosji, czyli grupa PKS?

 Jednym z istotnych aktorów obecnej Rosji jest niejaki Jewgenij Pririgozin. Samo istnienie takiej postaci w okolicach centrum władzy jest dość... dziwne, a ostatnie wydarzenia robią to jeszcze bardziej interesującym.

Otóż ten pan jest właścicielem różnych biznesów, na przykład firmy kateringowej obsługującej Kreml, dzięki czemu zyskał przydomek "kucharza Putina". Choć dla oddania coraz bardziej feudalnych struktur tego kraju możemy używać po polsku ładnego słowa "stolnik".  Wcześniej, jeszcze za czasów ZSRR odsiedział 10 czy 15 lat za rozboje i chyba też morderstwa, potem odnalazł się znakomicie wśród gangsterów St. Petersburga lat 90-tych, którzy byli tam bliscy lokalnej władzy, w skład której wchodził też Putin. 

Ale ostatnio najbardziej znany jest z prowadzenia "Prywatnej Firmy Wojskowej" (jak to się w Rosji nazywa) "Wagner". Czyli tak naprawdę grupy bandziorów opłacanych przez budżet Rosji służącej do mordowania cywili i czasem różnych bojowników w Syrii i różnych państwach Afryki. Mniej-więcej to samo robią w Ukrainie. Ale tam spotkali się z prawdziwą armią i znacząco ubyło tego towarzystwa. Następnie, jako część ukrytej mobilizacji po pierwszych klęskach, firma "Wagner" prowadziła w całej Rosji kampanię rekrutacyjną, chyba nawet z relatywnie dobrym skutkiem, bo zarówno płacili więcej, jak też mieli opinię lepiej zorganizowanych i zaopatrzonych niż rosyjska armia. Po następnym zebranym łomocie, jak wiadomo, Rosja ogłosiła oficjalną mobilizację. Ale to nie oznaczało końca prominentnej roli "Wagnera". Pririgozin wrócił do swoich korzeni i rozpoczął masową rekrutację w więzieniach. 

Co oznacza, dla tych, co mogą zapłacić sześciocyfrowe sumy w dolarach- kilka miesięcy odpoczynku w Ługańsku, z dala od frontu i całkowicie legalną amnestię, a dla innych- lądowanie na linii frontu jak cel dla ukraińskiej artylerii. To taka rosyjska taktyka wykrywania pozycji artylerii, znana od dziesięcioleci. 

Ale to nie cała działalność Grupy Wagnera. W ostatnim czasie Pririgozin zaproponował, że stworzy w okręga przy granicy z Ukrainą umocnienia i obronę terytorialną. Według bardzo ciekawego pomysłu- mianowicie lokalne firmy mają zmobilizować część swojej załogi do takiej obrony terytorialnej oraz ją finansować. A Pririgozin ma wszystko organizować. 

A tłumacząc na ludzki: ma prawo wyciągać forsę i ludzi z przygranicznych obwodów Rosji bez żadnego nadzoru i kontroli. Znaczy dostał feudalne lenno i możliwość stworzenia swojej własnej armii na nim. I pobierania podatków. 

Swoje własne siły do opanowania regionu i administracji ma, i to wystarczające. Kilkanaście tysięcy bandytów zorganizowanych w hierarchiczną strukturę to nie jest nic poważnego w starciu z prawdziwą armią, ale dla opanowania administracji regionu i sprawowania rządów, już całkiem poważna siła. 

Oczywiście jemu samemu taka kombinacja by nigdy nie wyszła. Z jednej strony ma zaufanie Putina, który się inwazją na Ukrainę zamalował w kącie i szuka każdej militarnej pomocy gdzie się da. A z drugiej musiał znaleźć sojuszników. I znalazł. Kadyrowa. Kadyrow, jak sam się określa, jest osobistym lennikiem Putina i za fikcję przynależności Czeczeni do Federacji Rosyjskiej pobiera jakiś miliard dolarów rocznie. Z czego utrzymuje swoich siepaczy, który utrzymują Czeczenię i Czeczenów w stanie wystarczającego sterroryzowania aby on sam nie utracił władzy. W momencie jak ta kasa zniknie, znikają siepacze, a Kadyrow będzie miał bardzo dużo szczęścia jeśli zostanie tylko cywilizowanie zastrzelony lub powieszony. Ale uwzględniając mściwą naturę górali, raczej nie pójdzie mu tak łatwo. 

Z samej Czeczeni nie jest w stanie utrzymać aparatu przemocy potrzebnego do utrzymania władzy, więc w sytuacji, gdy dni Putina są policzone, w taki lub inny sposób, musi znaleźć inny układ. Trudno odgadnąć jak dokładnie miałby on wyglądać, ale Pririgizin byłby tu zupełnie wygodnym partnerem. 

Pierwszym aktem ich otwartej współpracy była kampania propagandowa mająca na celu zmianę głównodowodzącego rosyjskiej armii w Ukrainie. Szybko się to zakończyło sukcesem, Putin mianował niejakiego Siergieja Surowikina. Typ ten jest określany "rzeźnikiem Syrii", ale to jest eufemizm mocno ukrywający jego właściwie kwalifikacje.  Otóż bardziej właściwym byłoby go nazwanie "zwyrodnialcem jakich mało nawet w rosyjskiej armii" Tak, NA TLE ROSYJSKIEJ ARMII jest to wyjątkowy zwyrol. 

Dość powiedzieć, że za zbrodnie dokonane jako dowódca wojskowy został skazany na bezwzględnie więzienie. W Rosji. Dwukrotnie. Raz za wydanie rozkazu do strzelania z czołgów do cywilów na początku lat dziewięćdziesiątych i drugi za zbrodnie w Czeczeni. Patrząc na normalne rosyjskie standardy i to, że zwykle za takie rzeczy nie skazywano, to facet musiał być wybitny. I już zupełnie bliżej tamtejszych zwyczajów jest to, że w obydwu przypadkach został ułaskawiony przez Jelcyna i awansowany. Poza tym na koncie ma pobicie do poziomu trwałego inwalidztwa własnego porucznika, zastrzelenie oficera zaopatrzeniowego we własnej brygadzie, i zapewne jakieś inne zasługi stawiające go w oczach Kadyrowa i Pririgozina jako bydlę bliskie ich ideałom.

Zbierając to razem- W trójkę kontrolują najemników Wagnera, armię Czeczeńską, rosyjskie siły w Ukrainie i mają narzędzia, aby kontrolować kryminalne gangi Rosji. Do tego dochodzi władza absolutna Kadyrowa w Czeczeni, będzie jakiś stopnień kontroli Pririgozina nad gospodarką obwodów nadgranicznych i zapewne częściowo armii nad zmobilizowaną częścią gospodarki. W skrócie- to są już bardzo poważne wpływy, a zwłaszcza prawie całkowita kontrola nad wszystkimi, którzy mogą i potrafią używać przemocy. Doskonały start na początek wojny domowej, nieprawdaż? 

A gdzie w tym wszystkim jest Putin? W bunkrze, a gdzie? Całe towarzystwo wydaje się osobiście lojalne wobec niego, ale ja bym za bardzo na lojalności takich typów nie polegał. 

Tak czy inaczej, Putin postawił cały kontrakt polityczny jaki miał ze społeczeństwem na łatwą i szybka wojenkę z Ukrainą. Kontrakt który polegał na tym, że wy się nie interesujecie co my robimy, a za to macie względny spokój i względną michę. Obie te rzeczy już nie działają i teraz Putin może wdrożyć pełen zamordyzm i utrzymać się przy władzy. A triumwirat P-K-S mu w tym pomoże. Albo pójść na emeryturę i jeśli nasze ciekawe towarzystwo jest naprawdę lojalne, to fundusz emerytalny będzie się składał z pałacu w ładnym miejscu i pełnej możliwości z korzystania z ukradzionej kasy. A jak nie to z zaledwie kilkunastu gramów ołowiu. I to jest pewnie teraz podstawowe zmartwienie cara. Tu trzeba przypomnieć że jego fobie i uprzedzenia do jakiegokolwiek systemu partycypacji ludu we władzy są znane i jest absolutnie pewnym, że jeśli przygotowuje się do oddania władzy, to w taki sposób, aby do końca jego życia żadna demokracja w Rosji się nie mogła pojawić.  Do zagwarantowania czego grupa PKS akurat świetnie się nadaje. 

I oprócz kwestii przyszłości Putina co jest problemem. Oczywiście zakończenie wojny. Tu jestem przekonany, że cała trójka ma dość podobne zdanie- ani Chersoń, ani Donbas anu Krym nic ich nie obchodzą. Tam już nie ma nic do zrabowania, a nawet jeśli było, to i tak cena za to jest zbyt wysoka. W Rosji jest trochę jako-tako żyznych ziem do uprawy zbóż, sporo ropy i gazu i jakieś tam inne minerały. To są rzeczy z których są pieniądze. Dziś ma je Putin i czasem jakieś towarzystwo z FSB. Za jakiś czas Putina nie będzie a kasę będzie brał kto inny. I akurat ta grupa ma możliwości i umiejętności aby rozprawić się z każdym konkurentem. Za to nie ma chorych wizji reaktywacji imperium. I może spacyfikować społeczeństwo które by się tego domagało. Kadyrow ma tu każde niezbędne know-how. 

Ale tu się pojawia bardzo ciekawe pytanie- co z regionami które nie przynoszą kasy? Czeczenia zostaje, bo Kadyrow został graczem na rosyjską skalę, używa swoich wpływów politycznych i bandyckich, ktoś musi się umieć rozprawić z FSB po Putinie, etc. I on za to dostanie kasę. Żyzna południowa Rosja i tereny roponośne zostają, bo to jest forsa. Ale reszta? To są tylko następne gęby do żywienia, taką Tuwę może lepiej wyrzucić za burtę?

Tak czy inaczej to Pririgozyn w tej grupie rozdaje karty. I jego motywy akurat można łatwo ocenić. To jest ekstremalnie brutalny prymityw, dla którego przemoc jest rozwiązaniem, a forsa celem. Nie sądzę, aby miał jakiekolwiek resentymenty radzieckie lub imperialne. Mógłby oczywiście widzieć imperium jako środek do bogactwa, bo i czemu nie. Ale idea odbudowy imperium jako koszt i przeszkoda dla akumulacji bogactwa? Nie sądzę. 

Oczywiście ani ta grupa, ani żadna inna nie będzie mieć "drugiej armii świata", która mogła interweniować w okolicznych krajach i je terroryzować. Teraz pozostanie tylko terroryzowanie własnej populacji i prawdopodobny konflikt z innymi grupami walczącymi o władzę. I dla potrzeb tego konfliktu potrzeba wojsk. I nie należy ich marnować i tracić w walce o jakieś imperialne złudzenia.

I jak najbardziej mamy bardzo mocna poszlakę wskazującą na prawdziwość takiego obrotu sytuacji. Otóż nasz nowy dowódca sił rosyjskich na Ukrainie osobiście zrobił szopkę z "rekomendowanie wycofania wojsk rosyjskich z Chersonia". To wycofanie zostało prawdopodobnie zdecydowane jeszcze zanim objął stanowisko, ale jak widać własną twarzą to firmował. I zostało przeprowadzone całkiem sprawnie, z wyciągnięciem prawie całości doświadczonych wojsk i sprzętu oraz nawet solidnej ilości wysłanych do przemiału żołnierzy z mobilizacji. 

Także przypuszczam, że wszyscy kontrolujący główne formacje zbrojne FR działają razem i przygotowują się do wojny domowej, lub po prostu zabezpieczenia siłą przejęcia władzy- znaczy wojny domowej w której druga strona nie zdoła się zebrać. I w tym celu jedynie chcą wyjść z Ukrainy, ale najpierw trzeba jakoś rozwiązać sprawę Putina. A potem zacznie się prawdziwa zabawa o której będzie można powiedzieć, że gangsterzy wyciągnęli wnioski z lat 90-tych i już nie strzelają do siebie, a stworzą jeden wspólny kartel, który złupi wszystko tak jak nikt wcześniej. 

O ile oczywiście to oni wygrają ten konflikt. Ale z taką ilością bandytów pod kontrolą i nawet jakimiś kawałkami armii to mają na to na dziś największe szanse. 

 

Perspektywy Rosji i jej armii

 Rosyjska gospodarka ma się... zawałowo. Trzeba przyznać, że znakomite zarządzanie obrotem pieniądza przez bank centralny i ministerstwo finansów sprawiło, że jeszcze nie ma tam całkowitego zatrzymania obiegu gospodarczego ani wysokiej inflacji. I mówię to bez ironii, ośrodki zarządzające rosyjskimi finansami są absolutnie wyjątkowe i wybitne. Ale to nie ma wielkiego znaczenia. Jak mówili klasycy, "ch.. chrzanu nie ukopiesz". I tutaj też nawet najlepsze zarządzanie finansami nic nie pomoże jeśli w całej gospodarce jednocześnie załamuje się produkcja, kurczy konsumpcja i praktycznie zamierają inwestycje. 

I żadne zaklęcia na to specjalnie nie pomogą, za to parę dostępnych i wydedukowanych liczb jest bardzo ciekawych.

O byłym moście krymskim

 Most jeszcze stoi, ale od dziś rana nieco niekompletny. Na razie panuje pełen chaos informacyjny i właściwie nie wiadomo z żadną pewnością co było przyczyna zawalenia się dwóch przęseł jednej z nitek mostu drogowego i pożaru przynajmniej kilku cystern przejeżdżającego w tym samym momencie pociągu, prawdopodobnie z paliwem. 

Co wiadomo?

Że coś wybuchło. Że dwa przęsła jednej z nitek mostu drogowego są zerwane oraz że na jednym z torów godzinami płonęły wagony z paliwem, prawdopodobnie dieslem. 

Oraz że w momencie i miejscu wybuchu znajdowała się tam ciężarówka, należąca do kierowcy- właściciela z pobliskiego Rostowa. 

I to właściwie tyle.

 Co można podejrzewać?

To, że cysterny zaczęły się palić wskutek pierwotnego wybuchu na drogowej części mostu. A ten wybuch mógł być spowodowany przez materiały wybuchowe umieszczone w ciężarówce, co najmniej kilkaset kilogramów, albo uderzenie rakiety. Ze stosownie dużym ładunkiem i zasięgiem. Co oznacza zasadniczo ATACMS, czyli takie trochę inne rakiety wystrzeliwane z wyrzutni HIMARS, ale w paczce nie jest 6 sztuk, jak zawsze, a tylko jedna. O zasięgu elektronicznie ograniczonym do 499 km i max 500 kg ładunku wybuchowego (dokładna wielkość tajna, ale maksymalna waga głowicy to 560 kg).  Co by się w miarę zgadzało, jeśli były to bardzo mocne materiały wybuchowe. USA bardzo długo nie chciały dostarczyć Ukrainie tych rakiet, ale może zmienili zdanie.  Albo od początku planowali, że dostarczą na mniej- więcej takim etapie erozji Rosji i jej armii i to zrobili. Tak czy inaczej, oficjalnie żadnych nie dostarczono i wszyscy zaprzeczają.

Lub też może to być jakaś modyfikacja ukraińskich Neptunów.

Oraz jest jeszcze jeden ciekawy element- z przebiegu pożaru wygląda, jakby pociąg stał w momencie wybuchu i się nie ruszał później. Jeśli tak było, to by mocno sugerowało dodatkowy sabotaż systemu zasilania i/lub kierowania ruchem na linii kolejowej. 

Przyjrzyjmy się na chwilę jak by mógł wyglądać ten atak, jeśli jednak użyto ciężarówki. Otóż przy tej okazji mamy zasadnicze pytania- czy kierowca brał w tym udział, kim dokładnie był i czy zginął. 

Otóż kierowcą ciężarówki był niejaki Makhir Yusubov, wuj właściciela ciężarówki, Samima Yusubova. Jak sugeruje nazwisko ci panowie byli spokrewnieni i są/byli to muzułmanie, czyli nie etniczni Rosjanie. Samim ma 25 lat i zapewne by podlegał poborowi, i zapewne dlatego obecnie przebywa za granicą. I zapewne dlatego ciężarówką kierował jego wuj, 52-latek. Oczywiście z Makhira nic nie zostało, więc nie wiemy, czy faktycznie tam przebywał w momencie wybuchu.

Kolejną kwestią jest to, kto był prawdziwym właścicielem. Ponieważ ciężarówka została przepisana z Makhira na Samira całkiem niedawno i to Makhir nią dalej jeździł. Więc równie dobrze mogło być tak, że Makhira szukali wierzyciele i fikcyjnie przepisał majątek na rodzinę, a poza tym nic się nie zmieniło. 

I wbrew pozorom mamy sporo różnych możliwości- bo zamiast niego mógł być tam ukraiński zamachowiec samobójca, a Mahir żyje lub nie i kiedyś się odnajdzie lub nie. Mógł tam też być on lub ukraiński żołnierz i mógł zostać ewakuowany zaraz przed eksplozją- ciężarówka by została zatrzymana, kierowca by wsiadł do innego samochodu i został ewakuowany. 

Trudne, ale nie niemożliwe. I bym powiedział, że to jedyne rozsądne rozwiązanie, bo Ukraińcy chcą i muszą czysto grać, aby nie stracić poparcia zachodniej opinii publicznej. Zabijanie cywilów użytych jako pułapki nie bardzo wchodzi w grę. Planowanie operacji jako samobójczej powiedzmy, że już by było trochę bardziej dopuszczalne i jak najbardziej by samobójców znaleźli, ale to nie ten styl. Ukraiński przekaz polega na tym, że dowódcy szanują i oszczędzają życie swoich żołnierzy. Ludzie giną, bo taka niestety jest wojna, a nie dlatego, że tak zaplanowano. 

Dlatego podejrzewam, że jeśli to był wybuch ciężarówki, to jej kierowcy już tam dawno nie było. Zatrzymanie i porwanie w trakcie operacji na moście nic nie wiedzącego kierowcy dodawałoby niepotrzebny i ryzykowny poziom komplikacji do i tak skomplikowanej i niezwykle ważnej operacji, więc tak raczej tego nie zrobiono. Czyli kierowca musiał co najmniej wiedzieć, że ma zatrzymać ciężarówkę w określonym miejscu i szybko wskoczyć do znajdującej się obok osobówki. I zniknąć. 

W takim razie przyjrzyjmy się jeszcze raz temu co wiadomo o tej rodzinie. Wiadomości niekoniecznie są pewne, jak to w takim czasie po tego typu zdarzeniu, ale będę się trzymał tego co powiedziano w mediach.

Imiona i nazwisko są znane i z całą pewnością jedno i drugie jest muzułmańskie. Niestety nic więcej nie mówi nam o narodowości. Ale podobno Samim się przeprowadził w 2018 roku z Tatarstanu do Rostowa. I to by pozwalało z pewną dozą prawdopodobieństwa przypuszczać, że cała rodzina to Tatarzy (nadwołżańscy, nie krymscy). Co ma o tyle znaczenie, że wobec Rosji i jej władzy są w najlepszym przypadku obojętni. Kwestia przeprowadzki może sugerować marną sytuację ekonomiczną, i to by się zgadzało z ogólną sytuacją Tatarstanu. Jako najbardziej uprzemysłowiona część Rosji, był ten region najbardziej dotknięty sankcjami. Już tymi z 2014, a obecne to jest całkowita dewastacja wszystkiego. Ale przeprowadzili się, zapewne całą wielką rodziną, do znacznie lepiej prosperującej południowej Rosji już 4 lata temu. Tylko że po 24 lutego zmieniło się całkiem sporo. Sankcje zabiły lokalny przemysł szybko i sprawnie, tak samo konsumpcję z importu i razem z tym dostawy z portów. Z punktu widzenia transportu ciężarowego to była katastrofa, a jedyną trasą gdzie jeszcze w ogóle da się zarobić to import z Turcji (a faktycznie przemyt wszystkiego z UE). Wraz z astronomicznymi kolejkami na granicach w Gruzji kółko z południowej Rosji do Turcji to około miesiąca, ale jakoś daje żyć. Na południu, w regionie rolniczym sytuacja jest dużo lepsza, ale też nie różowa i stawki niekoniecznie są większe, bo przewoźnicy z innych regionów też nie śpią. I to dosłownie. Problem polega na tym, że nasz bohater ma amerykańską ciężarówkę. Która z europejskiego rozmiaru naczepą może jeździć po Rosji, ale nie po Turcji. Co oznacza, że Yusobov, którykolwiek jest faktycznym właścicielem jest skazany na frachty z ujemną rentownością. Znaczy nie to że musi dokładać z własnego portfela. Znaczy to tyle, że wliczając amortyzację sprzętu i wynagrodzenie kierowcy wychodzi na minus, bo tak teraz wygląda sytuacja w Rosji. Amortyzację sprzętu nie do końca musi liczyć, spadek wartości jest raczej znikomy. Czyli kierowca właściciel, zarabiał dobrze, jeśli zarabiał na paliwo i remonty, pensję kierowcy i jakąś rentę od kapitału. Po 24.02 to poszło do kosza. Kierowca-właściciel zarabiał na paliwo i remonty i mniej niż pensję kierowcy. Czyli dopóki jeździł sam, to mógł przeżyć. Kiedy musiał zatrudniać kierowcę, w najlepszym przypadku był około zera, a częściej na minusie.  

W tym przypadku zapewne przez pierwsze miesiące wojny jakoś wiązał koniec z końcem, ale na styk, a po ogłoszeniu mobilizacji Samim uciekł do Gruzji, czy gdzieś a za kierownicą zasiadł wuj (a może zawsze tam był). Ale wuj też musiał coś zarobić, życie w Gruzji też kosztuje, a kredyt za mieszkanie sam się nie spłaci, żona i dzieci coś muszą jeść. W skrócie- prawie na pewno od mobilizacji był pod kreską. W takiej sytuacji propozycja ze strony tajnych służb Ukrainy mogła się wydać zupełnie interesująca. Propozycja typu: mieszkanie w Winnicy czy Krzywym Rogu bez kredytu i nowa ciężarówka. Oraz nowe dokumenty dla całej rodziny. Kto by nie poszedł na taki układ? 

A teraz przyjrzyjmy się samemu miejscu wybuchu

Bo jest ono ciekawe. Rzuca się oczywiście w oczy niezwykle szczęśliwa synchronizacja ciężarówki i składu z cysternami oraz bardzo ciekawą okoliczność, że wybuch, oprócz tego że zdemolował część drogową, to jeszcze rozrzucił wystarczającą ilość środków zapalających (magnezu lub termitu) aby ładunek cystern zapłonął i palił się pięknym płomieniem kilka godzin. 

To co w tym wszystkim wyszło dziwnie, to fakt, że wybuch i pożar nastąpiły kilkaset metrów przed głównym przęsłem. Gdyby ono się zawaliło, to byłoby zablokowane również wejście morskie na Morze Azowskie (bo pod tym podwyższonym głównym przęsłem jest jedyne wejście, a woda ma tam głębokość zaledwie kilkunastu metrów. 

Moja teoria brzmi- dokładnie taki był plan, aby wszystko miało się zdarzyć właśnie na głównym przęśle. Ale nie wyszedł, prawdopodobnie dlatego, że pociąg się zatrzymał wcześniej. Ktoś coś źle obliczył z popsuciem zasilania lub maszynista zrobił coś nieprzewidzianego. I jeśli tak było, to ktoś musiał w ciągu sekund podjąć decyzję- czy wybuch ma być w planowanym miejscu na głównym przęśle czy przy pociągu. Co jest jeszcze jedną solidną poszlaką za ładunkiem w dokładnie tej ciężarówce i powiedzmy, że słabą za tym, że na miejscu był jakiś dowodzący akcją oficer ukraiński.

Ale to co jest najciekawsze, to skutki

Jedna są znakomicie widoczne- co najmniej 4 przęsła w jednej z nitek poszły za Moskwą oglądać ryby. Druga nitka jest mniej lub bardziej uszkodzona. Myślę, ze można zaryzykować twierdzenie, że jest przejezdna dla lekkich pojazdów. 

Znacznie ciekawiej ma się sprawa z mostem kolejowym. Spalenie kilkudziesięciu, a raczej kilkuset ton ropy w ciągu kilku godzin raczej załatwiło beton z konstrukcji dokładnie i przęsło na którym się paliło nie nadaje się do niczego. Najpoważniejsze pytanie z tego wszystkiego dotyczy drugiej nitki toru. Jeśli jest sprawna, to cała akcja była zwycięstwem PR, ale niestety nie dużo więcej i trzeba będzie poprawiać. Zapewne inną metodą, bo ta już jest spalona... 

Ale po pierwsze- dobrzy inżynierowie starannie się zastanawiali jak zdemolować ten most sprawnie i skutecznie. I sądzę, że taki pożar na jednej nitce miał też skutecznie załatwić drugą. 

I po drugie- niewiele jest stałych w tym świecie, ale na kacapską głupotę zawsze można liczyć. Otóż już w trakcie pożaru usiłowali go gasić zrzucając wodę z helikoptera. Na gorący beton. Co zdecydowanie pomogło ukruszyć i osłabić konstrukcję. Czy wystarczająco? Nie wiemy. Pociąg osobowy przejechał, ale to jest lekka rzecz. Jak będzie przejeżdżał ciężki skład towarowy to się dowiemy. Albo też nie, bo konstrukcja może być osłabiona na tyle, że pierwsze 10 przejedzie....

I tak czy inaczej- tor jest jeden i prawdopodobnie będą bardzo poważne ograniczenia prędkości. Czyli przepustowość zmniejszona do max 1 składu na godzinę. I tak jest w najlepszym przypadku, że drugie przęsło jest nieuszkodzone.

I co z tego, że most jest uszkodzony, przecież są inne alternatywy?

No właśnie, nie tak bardzo są. Na Krymie mieszka około 2 mln ludzi, którzy nie wytwarzają właściwie nic lokalnego i trzeba przywieźć wszystko, a najważniejsze jest jeszcze utrzymanie zaopatrzenia armii. Na całym południowym froncie, od Doniecka do Chersonia i Sewastopola. 

Bo alternatywy są następujące- linia kolejowa prowadząca przez Tokmak i Melitpol, która by załatwiała wszystko. Jest tylko jeden drobny problem- na jej fragmencie i to daleko na wschodzie, obok Wolnowahy biegnie ona zaledwie kilka kilometrów od linii frontu. Każdy pociąg, który by tam próbował przejechać zostałyby szybko zamieniony w kupkę złomu, a utrzymanie regularnego transportu jest niemożliwe. Zwłaszcza, że na innych odcinkach tory też przebiegają w zasięgu ukraińskiej artylerii. Zostaje transport drogowy. I to już testowaliśmy. Rosyjska armia nie jest w stanie zaopatrzyć swoich wojsk do ofensywy dalej niż 30 km od linii kolejowej a do defensywy dalej niż 50, max 70 km. A z Taganrogu do Dniepru jest około 500 km..... 

W skrócie- jeśli linia kolejowa przez most krymski będzie całkowicie wyłączona z użytku to rosyjska armia ze swoją logistyką, na południu Ukrainy będzie w stanie się bronić w okolicach Mariupola. Oczywiście jak skutecznie w ogóle może się bronić przed armią ukraińską to inna sprawa, ale tam w ogóle może. Kwestia Chersonia, Zaporoża i Krymu jest zamknięta. 

A inne metody?

Są. I działają. Statki mogą dowozić paliwo do Sewastopola i Krym może się chwilę jeszcze trzymać. O ile oczywiście Ukraina nie ogłosi blokady i nie będzie topić przynajmniej tankowców. Zapewne spróbują coś dowozić statkami do Berdiańska. Tak, tego samego, gdzie już zostały trafione dwa okręty desantowe w porcie. A teraz jest w zasięgu zwykłych Himarsów. Powodzenia!

Mogą w części zbudować rurociąg taktyczny i to trochę pomoże. Ale na takiej długości będzie regularnie przerywany i niszczony. Przez Himarsy, naloty i partyzantów. Tak, obecnie lotnictwo ukraińskie jest relatywnie bezkarne nie tylko w okolicach frontu, ale z pewnym przygotowaniem robi naloty głęboko na terytorium przeciwnika. Od kiedy ukraińskiemu lotnictwu się udało za pomocą żywicy zamontować amerykańskie pociski przeciwradarowe do Migów- 29, to rosyjska obrona przeciwlotnicza woli udawać, że nie istnieje. 

W taki sposób pozostają promy przez cieśninę kerczeńską. Które były, ale po otwarciu mostu ktoś je zamienił na flaszkę. Albo willę we Włoszech. Może się znajdą, a może nie. Stawiam na nie. 

I ostatnia i jedyna możliwość. Droga M14. Przez Mariupol, Berdiańsk i Melitpol. Prawie cały czas w zasięgu Himarsów, a dokładnie cały w zasięgu oczu partyzantów. I przy okazji Ukraina dostała nowy typ rakiet, z głowicą wybuchającą nad celem i roznoszącą jakieś 200 tys wolframowych kulek. Co oczywiście niszczy każdy nieopancerzony cel w całkiem sporym promieniu. Na przykład cały konwój. 

Który może już w styczniu, a może lutym by wiózł świeżo odebrane zimowe mundury dla rosyjskiej armii. Aktualnie zimowe mundury istnieją tam w postaci wirtualnej a fizycznie jest co najwyżej willa na Lazurowym Wybrzeżu za cenę podobną do kontraktu na zakup tych mundurów. Więc armia rosyjska usiłuje je zamawiać gdzie się da, na przykład na Białorusi. Tak, w październiku zaczynają zamawiać, bo zauważyli, że nie mają zimowych mundurów dla właśnie mobilizowanej armii. 

I ta armia będzie sobie siedzieć na bezdrzewnych stepach, bez paliwa, w kradzionych kalesonach i chustach na głowach. I zwyczajnie zamarzać na śmierć. Albo czekać bez amunicji na ukraińską armię. A jeśli znajdzie coś na ognisko, to i tak to ogień zaraz zostanie zauważony z drona. 

I teraz widać jak bardzo kluczowym jest pytanie o stan tej drugiej nitki kolejowej na moście. I drugie pytanie- jeśli nawet jest dziś przejezdny dla pociągów towarowych, to jak długo takim pozostanie?

Bo to jest ostatnia rzecz na której się w ogóle trzyma rosyjska armia na całym południu Ukrainy, włącznie z Krymem. 

I nie. Nie będę robił żadnych przewidywań taktycznych ani czasowych. Dziś już wiemy, że następne pokolenia oficerów i generałów dookoła świata będą się uczyć od dzisiejszego dowództwa ukraińskiego i praktycznie każda operacja jest wykonana w sposób, z którego mógłby się trochę nauczyć zarówno Rommel jak i Napoleon.