Co to jest karabin maszynowy zapewne większość z Czytelników uważa, że wie. Napisałem, uważa, że wie, bo jak zaraz zobaczymy, w wielu przypadkach niekoniecznie w ogóle istnieje zgoda czy coś jest karabinem maszynowym czy nie. Więc jak można taką rzecz wiedzieć, skoro definicja jest nieostra.
Skoro już wyjaśniliśmy, że czasem wiemy, a czasem nie co to jest karabin maszynowy, to możemy spróbować określić zakres tego pojęcia. Zaczynając od historii przemysłu, jak zawsze. Bo, jak dobrze wiecie, dla mnie nie są tak ważne same zabawki, a zwłaszcza te służące do wojny, jak to jak je zrobić i użyć. To jest znacznie ciekawsze, więc jak ktoś tu by szukał jakiś encyklopedycznych opisów to ich raczej nie znajdzie. Jak zwykle.
Zacznijmy od problemu, który chcemy rozwiązać. Znaczy chcemy zwielokrotnić siłę ognia pojedynczego żołnierza, aby uzyskać przewagę w walce. Ale to zadanie zawsze spełniała artyleria, od starożytnej, działającej na zasadzie sprężyn lub grawitacji zaczynając. Więc po co jeszcze następna rzecz, strzelająca pociskami takimi jak indywidualna broń żołnierza, ale szybciej? Właśnie na to pytanie nie było odpowiedzi bardzo długo.
Technicznie można zobaczyć jakieś rozwiązania znacznie wcześniej niż się to komukolwiek wydaje, bo już w okolicach 10 w. n.e. w Chinach były kusze wystrzeliwujące kilka bełtów po kolei.
Wraz z rozwojem europejskiej broni palnej regularnie ludziom przychodziło do głowy aby połączyć kilka muszkietów i wystrzeliwać je razem lub po kolei. Tak gdzieś w połowie 17 wieku technologia doszła do poziomu w którym można było skonstruować mechanizmy szybkiego przeładowania. Czy to rewolwerowe, czy inne- nie ma to wielkiego znaczenia. Rozwiązania techniczne były. To czego nie było to umiejętność produkcji powtarzalnych części mechaniki precyzyjnej. Więc każdy egzemplarz takiej broni składał się z indywidualnie wytwarzanych i dopasowywanych części i każda jedna naprawa też polegała na wykonaniu i dopasowaniu elementu do tego konkretnego egzemplarza. Albo inaczej to ujmując- każdy egzemplarz był prototypem, z wszystkimi tego konsekwencjami w zakresie kosztów i niezawodności. To oczywiście nie dotyczyło tylko broni, a wszystkiego w epoce przedprzemysłowej. Ale jeśli mówimy o skomplikowanych mechanizmach, to ich koszty po prostu były zaporowe, bo praktycznie każda czynności wymagał wysoko wykwalifikowanego fachowca i nie było praktycznie żadnych możliwości obniżki tych kosztów wraz ze skalą produkcji. Jedynym przypadkiem aby w epoce przedprzemysłowej jakikolwiek oddział został wyposażony w karabiny powtarzalne była jedna, elitarna kompania w armii duńskiej za czasów Fryderyka III -- tego samego, któremu według "Mazurka Dąbrowskiego" pomagał Czarnecki dla ojczyzny ratowania. Najwyraźniej jedna kompania wyposażona w karabiny powtarzalne nawet w 17 wieku nie mogła sama zmienić losów wojny.
I dlatego dalsza część historii broni maszynowej mogła się zdarzyć dopiero po wynalezieniu współczesnej tokarki, co miało miejsce w okolicach 1750 roku we Francji. A następnie pomyśle użycia jej do produkcji części zamiennych i montażu bez dodatkowego pasowania elementów. Opanowanie tego w całości zajęło następne sto lat i dopiero około 1850 roku możemy w ogóle mówić o produkcji przemysłowej we współczesnym tego słowa rozumieniu- znaczy produkcji powtarzalnych części i następnie ich montażu bez indywidualnego dopasowywania. A i to było opanowane jedynie w centrach światowego przemysłu. Jeszcze następne sto lat później, w samochodzie marki FSO Warszawa części nie były do końca zamienne i wiele musiało być indywidualnie wykańczanych i pasowanych.
To miejscami osiągnięto w epoce napoleońskiej. I powiedzmy, że wtedy stało się mniej- więcej możliwe robienie karabinów powtarzalnych lub maszynowych w kosztach produkcji i eksploatacji mieszczących się gdzieś w granicach praktyczności. W rzeczywistości wtedy opanowano w pełni powtarzalną produkcję części zamiennych z drewna, żelazne wymagały jeszcze chwili prac i doświadczeń, ale możemy powiedzieć, że ewentualna produkcja wymagałaby już tylko poprawiania i pasowania części, a nie wykonywania każdej oddzielnie, jak wcześniej.
Tylko pozostało pytanie to samo co wcześniej- po co komu był karabin maszynowy? Siłę ognia i zwielokrotnienie sił zapewniała artyleria, ze standardowym sprzętem i procedurami, a co ważniejsze- z większym zasięgiem ognia. Dlatego też koncepcja karabinu maszynowego przez bardzo, bardzo długi czas spotykała się z potężną niechęcią dowództwa. I zasadniczo całkowitym niezrozumieniem do czego to w ogóle ma służyć.
I niejaki Gatling zaprezentował swojej konstrukcji karabin maszynowy dowództwu armii USA w 1861 roku, kiedy desperacko szukano wszelkich sposobów zwiększenia możliwości militarny armii Unii przeciw Konfederacji. Było to całkowicie praktyczne urządzenie, strzelające ogniem ciągłym w niezawodny sposób, rozsądnie mobilne i późniejsze wydarzenia pokazały, ze była to po prostu pełnowartościowa broń. Ale dowództwo Unii go wtedy nie zamówiło. Po prostu nie mieli pojęcia do czego miałby służyć. Inni mieli i trochę egzemplarzy zainstalowano na parowcach na Missisipi a kilkanaście sztuk kupili prywatnie dowódcy jednostek. Sprawdziły się doskonale w późnym etapie walk we wschodniej części stanów, które to walki wtedy stały się po prostu wojną okopową. Nawet dowództwo zobaczyło, że w warunkach walk pozycyjnych między okopanymi przeciwnikami karabin maszynowy jest po prostu absolutnie niezbędną częścią wojska. Bo może praktycznie samodzielnie powstrzymać natarcie wrogiej piechoty lub wspierając atak spowodować, że wroga się schowa w okopach i nie będzie wychylać ani strzelać. I to jest właściwie wszystko.
Karabin Gatlinga wyglądał tak, że miał wielkie koła artyleryjskie, żadnej dodatkowej osłony dla obsługi, z jednej strony korbę do napędu całego mechanizmu przeładowania i odpalania, a u góry pojemnik na kule i drugi na ładunki. I to wszystko oczywiście na czarny proch, innego wtedy nie było. Więc co prawda urządzenie to było mordercze dla nacierającej piechoty, ale jednocześnie nie dawało obsłudze praktycznie żadnej osłony przed artylerią i po kilku pierwszych sekundach użytkowania znajdowało się w wielkim obłoku dymu prochowego. Co jednocześnie uniemożliwiało jakiekolwiek sensowne celowanie oraz ogłaszało ich pozycję na kilometry wokół. To była wada nie do uniknięcia przy ówczesnej technologii, ale i tak w starciu z przeciwnikiem będącym na otwartym terenie i w zwartej formacji była to broń całkowicie zmieniająca zasady prowadzenia wojny.
I pozwalała relatywnie niewielkim oddziałom w nie wyposażonym skutecznie walczyć i zwyciężać wielokrotnie liczniejszych przeciwników. Jak można się już domyślić to oznaczało pojedyncze kompanie zachodnich imperialistów zajmujących olbrzymie tereny dotychczas zamieszkałe przez niepodległe plemiona lub różne formacje państwowe bez dostępu do zachodniej technologii. Znaczy karabinów maszynowych. USA zajęły Zachód, mocarstwa Zachodniej Europy- Afrykę, a Rosja- Azję Środkową.
W 1884 zaprezentowano, a w 1886 już wdrożono do służby kolejną konstrukcję- karabin maszynowy Maxima. Od nazwiska Hiriama Maxima, dość wybitnego inżyniera i wynalazcy całkiem sporej ilości różnych rzeczy. I pod względem inżynierii był to (i nadal jest) majstersztyk. Proces ładowania i wystrzału był napędzany energią gazów wylotowych, czyli po naciśnięciu spustu karabin strzelał do wyczerpania amunicji. Która była podawana z taśmy. I to określenie "strzelał do wyczerpania amunicji" naprawdę to oznaczało. Nie do przegrzania zamka i lufy (czyli zbyt wczesnych detonacji nabojów), nie do zacięcia się, nie do awarii. Bo te rzeczy dla odmiany się w tym sprzęcie nie zdarzały. Początkowo też działał na naboje czarnoprochowe, później już na proch bezdymny.
Miał tarczę pancerną, lufa była chłodzona wodą i małe kółka. Niestety razem to ważyło prawie 30 kg i nie bardzo można było go szybko gdzieś przenieść, właściwie jedyną metodą to było ciągnąć siłami 2-3 osób z obsługi. Ale to i tak było znacznie bardziej mobilne niż działo, bardziej niż wystarczająco niezawodne aby zostawić z dwoma plutonami w zapomnianym forcie w środku Afryki i ogólnie w tym sprzęcie nie było co poprawiać. Naprawdę, produkowano go dookoła świata przez dziesięciolecia praktycznie bez zmian, w tym w Rosji od 1910 roku. A w innych miejscach także inne bronie o bardzo podobnym wyglądzie i konstrukcji i praktycznie identycznych właściwościach taktycznych.
Aż nadeszła pierwsza wojna światowa. Gdzie karabiny maszynowe były powszechne już na początku, a potem okazały się jeszcze bardziej niezbędne w jeszcze większych ilościach. W dokładnie taki sam sposób, jak były przydatne pod koniec wojny secesyjnej i w wojnie rosyjsko-japońskiej, czyli wspierania obrony i blokowania dostępu dla wrogiej piechoty. A także wsparcia ataku. Problem polegał na tym, że ten atak można było wspierać na początku, ale z Maximem nie bardzo można było nacierać razem z tą piechotą, bo jak takie kilkudziesięciokilowe bydle (plus woda i amunicja) targać przez błoto pod ostrzałem?
Więc w trakcie tej wojny opracowano różne rzeczy które miały właśnie rozwiązać ten problem. Z grubsza rzecz biorąc wyobrażano sobie to tak, że idąca ze swoich do okopów przeciwnika ława piechoty będzie mieć coś co strzela trochę sprawniej niż zwykłe karabiny, aby trochę przycisnąć do ziemi wrogą piechotę zanim się dojdzie do okopów. Cóż, problem nie został rozwiązany, takie ataki kończyły się rzeziami atakujących i to wszystko nie miało sensu. Oczywiście dowództwa były przekonane, ze wszystko jest w absolutnie najlepszym porządku, może z wyjątkiem tego, że Chauchat, czyli francuski karabin występujący w tych atakach- się regularnie zacinał.
Potem pojawiły się czołgi i, właściwie wykorzystane, załatwiły większość powyższych problemów. Więc po stronie aliantów nawet się nie pojawiło głębsze rozumienie taktyki piechoty.
Niemcy byli w innej sytuacji. Nie mieli pojęcia o budowie czołgów, a nawet jeśli, to stan ich gospodarki pod koniec 1 wś nie bardzo pozwalał na zrobienie ich w ilościach mających znaczenie.
Za to po pokonaniu Rosji, planując ofensywę na zachodzie, skupili się na taktyce piechoty. I wymyślili, że należy atakować w sposób jak najbardziej mobilny, skupiając się na omijaniu i okrążaniu głównych umocnień, a nie ich frontalnym atakom. I to nawet wyglądało jakby działało, wiosenna ofensywa niemiecka z 1918 przełamała pat na froncie zachodnim, pokazała, że taktyka infiltracji ma sens oraz... nie osiągnęła niczego szczególnego, bo w krytycznych momentach ta piechota nie miała siły ognia ani wsparcia.
Te doświadczenia doprowadziły do odmiennego rozumienia jak powinna wyglądać broń maszynowa. A konkretnie raczej kompletnego braku tego rozumienia we Francji i krajach na niej się wzorujących. Niemcy poszli najdalej w tym zastanawianiu się i doszli do wniosku, że każda sekcja w plutonie musi mieć broń maszynową, która jest zarówno łatwo przenośna, jak też zdolna do długotrwałego prowadzenia ognia, bo ta sama sekcja musi najpierw atakować, a potem bronić się przed kontratakiem. I najpierw musi mieć broń możliwą do niesienia przez jednego żołnierza, a zaraz potem zdolną do długotrwałego prowadzenia ognia w obronie.
Jak pokazała praktyka rzeczą absolutnie niezbędną, aby to urządzenie wypełniało te funkcje jest szybkowymienna lufa. Działa to tak, że jak lufa zaczyna się przegrzewać w czasie walki, to można ją po prostu chwycić, stosownie wcisnąć/przekręcić rękawicą czy odpowiednim, łatwym w użyciu narzędziem, wysunąć i włożyć nową, zimną. Nie trzeba wycofywać się, zmieniać pozycji, a nawet wycelowania karabinu, cała operacja może trwać zaledwie kilka sekund. I mając 3-4 lufy można prowadzić ogień non-stop, jak z Maxima.
Pierwszym karabinem zaprojektowanym według tej koncepcji był MG 34, do którego można było podłączyć zarówno magazynek jak też taśmę nabojową, używać zarówno dwunogu jak też trójnogu. I ogólnie się znakomicie sprawdzał- miał tylko jedną wadę- był po niemiecku przekombinowany. Znaczy wszystko działało, ale ilość mechanizmów i komplikacji jeżyła włosy na głowie. Koszty produkcji też. Więc później zaprojektowano MG 42. W którym zasilania z magazynka już nie było, bo przecież zamiast tego można włożyć kawałek taśmy do puszki i z tym też się da biegać. Działał znakomicie, był tani w produkcji i niemiecka sekcja piechoty praktycznie tylko dzięki temu miała przewagę nad każdą z alianckich. Na tym się ewolucja broni maszynowej właściwie skończyła, bo ten sam karabin pozostaje w produkcji i użytku do dziś, na amunicję standardu NATO i pod nazwą MG 3 pozostaje w produkcji i użytku do dziś, w Niemczech i kilkudziesięciu innych krajach.
W tym czasie też inne państwa szukały stosownej broni dla drużyny piechoty. Nikt inny nie wpadł na pomysł uniwesalnego karabinu maszynowego, wszyscy uważali, że potrzebne są dwa- ciężki na poziomie kompanii, czy nawet batalionu, który może prowadzić długotrwały ogień, oraz celniejszy na większych dystansach, więc potrzebuje chłodzonej lufy i trójnogu. Oraz lżejszy, dla drużyny piechoty, do wspierania ataku, etc. Tym cięższym pozostał Maxim i podobne. Jeśli pozostano w koncepcji dwóch karabinów maszynowych to dla ciężkiej wersji nic lepszego się nie dało wymyślić.
Za to w przypadku lekkiego myślano o użyciu czegoś co własnie będzie lekkie, będzie potrafiło chwilę strzelać serią i ogólnie wspomagać szturm. W tej kategorii były oczywiście już wspomniane francuskie Chauchaty, ale to coś każdy chciał wyrzucić najszybciej jak mógł.
W tym np. armia amerykańska, zaraz po przybyciu do Francji została uzbrojona w sprzęt i wyposażenie francuskiej produkcji. W tym Chauchaty. Amerykanie nie zakwestionowali pomysłów taktycznych za nimi stojących, ale uznali, jak wszyscy, że poziom ich awaryjności dyskwalifikuje je z jakiegokolwiek użytku. I tu się pojawił pan Browning, który dostarczył to o co go proszono- Browning Assault Rifle, który miał możliwość strzelania ogniem pojedynczym lub ciągłym, magazynek zamocowany u dołu, niewymienną lufę i miał służyć do tego, że piechota maszerująca na okopy wroga mogła od czasu do czasu strzelić serią. To się nawet nie nazywało karabinem maszynowym i większości funkcji taktycznych nim nie było. Magazynek podłączany od dołu miał tę wadę, że nie można było go wymienić bez zmiany punktu celowania broni. I tu powiedzmy sobie szczerze- od strony wymagań taktycznych to w ogóle nie był karabin maszynowy. I drużyna w nie wyposażona nie była w stanie nawiązać równorzędnej walki z tymi, którzy je mieli. Ale w końcowej fazie 1 wś ten brak nadrabiało wsparcie czołgów, tylko niestety zanim się wojna skończyła to armia amerykańska już miała coś koło 100 tys wyprodukowanych BAR-ów na stanie. I była na nie skazana również w trakcie drugiej wojny. Jak trochę zmądrzeli to dali po 2 a nawet 3 na drużynę, i to razem mogło już trochę przypominać karabin maszynowy, a oprócz tego w każdym plutonie było radio, a z tyłu artyleria, do której ciężarówki dowoziły nieskończone ilości amunicji. I tak się rozprawiano ze spotkanymi żołnierzami mającymi MG 42 w każdej drużynie- wzywając artylerię przez radio, bo BAR to nie był karabin maszynowy i się do wypełniania jego roli nie nadawał.
Za to już po pierwszej wojnie i też na podstawie jej doświadczeń Zbrojovka Brno zaprezentowała swój lekki karabin maszynowy, też mieszczący się w tym paradygmacie podziału na lekkie i ciężkie, ale za to ten miał szbykowymienną lufę i magazynek zaczepiany od góry. Więc strzelec mógł nie odrywać oczu od celu, a jego asystent zmieniał lufy i magazynki w miarę potrzeby. Efekt był taki, że siła ognia była nieco mniejsza niż ckm, ale mobilność całkowicie bezproblemowa, bez ryzyka zabrudzenia zamka czy czegokolwiek. A ze stosownym zapasem amunicji była to całkowicie skuteczna i pełnowartościowa broń dla drużyny. Karabin ten stał się bardziej znany pod nazwą Bren, pod którą był produkowany na licencji w UK dla brytyjskiej armii. I używany teoretycznie do lat 80-tych, praktycznie do dziś, bo wojsko go zachomikowało ile się dało i używa tak długo aż się nie rozsypią ostatnie egzemplarze.
Został zastąpiony dopiero powojennym uniwersalnym karabinem maszynowym, czyli czymś podobnym do MG 42, choć powodem zastąpienia było raczej wycofanie Maximopodobnych ckm i prowadzenie jednolitego ukm, niż jakiekolwiek problemy z Brenem. Ale ten, z braku zasilania taśmą w roli ckm nie służył i służyć nie mógł.
I wyobraźcie sobie drodzy czytelnicy, że nawet była taka sytuacja, że pewien kraj, przezbrajając się z Chauchatów, zorganizował konkurs na nowy lekki karabin maszynowy. I na tym konkursie pojawiła się Zbrojovka Brno ze swoim ZB-25 oraz Browning z BAR. Jak widzicie pierwszy to była absolutna awangarda techniczna i karabin znakomicie spełniający swoją rolę przez następne już prawie 100 lat. A drugie było po prostu pomyłką. Technicznie dobrym sprzętem, ale całkowicie nie nadającym się do roli, którą miał sprawować. Tak, oczywiście, wygrał BAR i było to Wojsko Polskie. W taki sposób we wrześniu 39 polska armia faktycznie nie miał karabinów maszynowych. Albo inaczej- zazwyczaj miała 3 ckm w kompanii przydzielone z batalionu i tyle. W starciu z przeciwnikiem poprawnie uzbrojonym w prawdziwe karabiny maszynowe tak naprawdę mogli wystrzelić parę magazynków z BARa, aż się przegrzał lub zaciął i pójść sobie. Co i zazwyczaj robili.
I w końcu doszliśmy do czasów współczesnych. Otóż zupełnie niedawno zostałem uświadomiony jakich karabinów maszynowych i ilu używa rosyjska armia. W skrócie- spadłem z krzesła ze śmiechu.
Otóż mają dwa. To już z lekka pachnie vintage, nieprawdaż? Cięższy to PKM, nie ma co się tu rozwodzić, to jest typowy, poprawny ukm, jak MG 42, zasilany z taśmy, itd. Taki jaki jest w każdej drużynie niemieckiej armii od lat 30-tych, a w zachodnich od lat 50-tych. I tak jak wszystkie powyżej opisane, jest na zwykły, mocny nabój karabinowy.
Ale w rosyjskiej armii jest ich tylko 3 w kompanii. Pozostałe 9 (czy coś koło tego) to są w rzeczywistości zwykłe karabiny szturmowe (znaczy "kałachy") na nabój pośredni, z magazynkiem od dołu i bez szybkowymiennej lufy. Różniące się tylko cięższą lufą (wolniej się rozgrzewa) i większym magazynkiem. To już BAR bardziej przypominał karabiny maszynowe, bo przynajmniej miał nabój karabinowy i dobry strzelec mógł skutecznie strzelać na powiedzmy pół kilometra. Z nabojem pośrednim i konstrukcją kałasznikowa to jest całkowicie nierealne.
W skrócie- armia rosyjska jest jeszcze gorzej wyposażona w broń maszynową niż WP w 39. I tak naprawdę to można powiedzieć, że rosyjska kompania piechoty jest po prostu plutonem, a batalion kompanią. Bo realnie tyle mają broni. Oczywiście według regulaminu bo jak jest teraz, to zupełnie inna sprawa.
Ale to też wyjaśnia dlaczego Ukraińcy tak starannie zbierali i przerabiali na karabiny dla piechoty wszystkie karabiny z rosyjskich pojazdów jakie znaleźli. Bo zapewne sami też mieli stany jak z armii radzieckiej, a oni przynajmniej wiedzieli, że te lekkie imitacje- to są imitacje.
Oraz jest jeszcze jedna ciekawostka. Podobno przed wojną Ukraina miała zmagazynowane po sowieckich zapasach jeszcze prawie 40 tys Maximów. Tak, sprzętu sprzed 140 lat, choć w Rosji produkowanego od 1910. Oczywiście trafiły tam gdzie potrzebne są tylko w stacjonarnych zastosowaniach. Zapewne do obrony przeciwlotniczej, bo się nadają do strącania irańskich dronów. Ale sądzę, że mogą jeszcze dziś mieć całkiem dobre zastosowanie. Do manewru się nigdy nie nadawały, do ognia bezpośredniego tak sobie, ale do ognia pośredniego- bardzo dobrze. Tanie, proste, niezawodne, strzela tanią amunicją. Ogień pośredni to taki, kiedy nie widzimy przeciwnika i albo strzelamy w rejon, albo jakoś korygujemy przez obserwatorów. A dziś są drony, przecież niezwykle istotna część walki. Które do takiej obserwacji i korekty ognia służą cały czas. Nie wiem czy jest to tak używane. Ale takie połączenie sprzętu z 19 i 21 wieku w jedną całość taktyczną byłoby zabawne, nieprawdaż?
3 komentarze:
@Kałasznikow na pół kilometra - nierealne.
W praktyce, z Kałasznikowem wszystko powyżej 100 metrów jest nierealne.
Najstarsze dowody na samopowtarzalne kusze pochodzą nawet z V-III w p.n.e, więc dobre 1000 lat wcześniej niż napisane przez Ciebie X w n.e
@tomasz
Ze starego Kalasza trafiam z 250 metrow w sylwetke czlowieka za KAZDYM razem nawet specjalnie sie nie starajac-mam kumpli ktorzy sa lepsi w tym od mnie.Czy ty w ogole wiesz o czym piszesz?
Piotr34
Prześlij komentarz