Popularność Donalda Trumpa trzyma się w okolicach 40%. W miarę od początku kadencji. Po dość przypadkowo wygranych wyborach, dość szybko spadła do tego poziomu i się trzyma. Więc dla zrozumienia sytuacji w USA trzeba się nieco pochylić nad tym wynikiem.
Donald Trump jest z zawodu oszustem, od wielu lat współpracownikiem rosyjskich służb i co za tym idzie człowiekiem zawsze działającym na korzyść lobby naftowego, które i w USA jest silne.
Ale do tego jest zatwardziałym rasistą. Nie od wczoraj, tu jest długoletnia historia jego decyzji politycznych i biznesowych. I nienawiść rasowa jest jedyna rzecz, co do której z całą pewnością można stwierdzić, że ceni bardziej niż pieniądze. Bo podejmował decyzje biznesowe, które były ekonomicznie bez sensu i przynosiły tylko straty, ale przynajmniej mogły upadlać osoby o innym kolorze skóry. Jak prezydent kontynuuje tę linię, codziennie udowadnia, że w kategorii niszczenia życia, upadlania i mordowania hiszpańskojezycznych, Indian i czarnych nie ma dla niego hamulców ani kosztów nie do poniesienia.
I to gwarantuje mu około 20% elektoratu, w tym wygraną w większości południowych stanów. To jest elektorat, którego nie interesują żadne inne sprawy i Donald Trump jest dla tej grupy jednym z najlepszych prezydentów w historii. Prawie porównywalnym z Andrew Johnsonem. Który swoją drogą też był podmiotem impeachmentu i też mu się udało (też, bo zakładam, że Trump zostanie uniewinniony).
Jak widać ma jednak jeszcze jakiś zwolenników w reszcie elektoratu. Co też nie jest niczym dziwnym, patrząc na to, że największa stacja telewizyjna nie zatrzyma się przed żadną manipulacją, aby tylko go wybielać. Oraz na to, że tak naprawdę to Partia Republikańska istnieje w całych USA i w sporej części ma monopol na władzę, bo Partia Demokratyczna zwyczajnie się wycofała i w dużej części jej nie ma, ani na Południu, ani na Midweście, na południowym Zachodzie istnieje częściowo. Wobec tego, ludzie są otoczeni przez zwolenników jednej partii i zmonopolizowanego przekazu medialnego.
I w takich warunkach Trump buja się w okolicach 40% poparcia. Przy amerykańskiej ordynacji wyborczej, w końcu przygotowanej po to, aby zwiększyć wartość głosów właścicieli niewolników to jest sporo, ale jednak za mało aby wygrać wybory.
W USA jest dość łatwo zdobyć reelekcję, ale akurat Trump ma sporą szansę być wykopanym z urzędu po pierwszej kadencji. I dołączyć do sporej części swoich współpracowników w federalnych zakładach odosobnienia, bo właściwie całe jego towarzystwo już tam jest i to jest największe nagromadzenie kryminalistów w administracji od czasów Reagana. Choć akurat część tych którzy siedzą to są prominenci z czasów Reagana, których wtedy zapomniano zamknąć.
Tak wygląda sytuacja. Na to się nakłada poziom nierówności społecznych rosnący już powyżej komicznego do rewolucyjnego i skala korupcji w gospodarce i polityce zabijająca innowacyjność i spójność społeczną. W skrócie- bogaci się dalej bogacą, biedni biednieją, a klasa średnia jest w fazie przyspieszonego zaniku. I to powoduje zanik mobilności społecznej, perspektyw dla dzieci i wzrost pospolitej przestępczości.
W takiej sytuacji społecznej polityka kontynuacji i popierania status quo jest po prostu niepopularna. Spotyka się w najlepszym przypadku z apatią. I właśnie apatia jest najważniejszym uczestnikiem wyborów w USA. Która jest jeszcze wspomagana przez manipulacje wyborcze. Jedno i drugie to są po prstu dwie częsci tej samej akcji politycznej, czyli zmniejszania liczby głosujących. Co bardzo starannie, od lat robi Partia Republikańska. Konkretnie był to pomysł Richarda Nixona, aby przekonać do zmiany szyldu białych rasistów z południa USA i za wierne głosowanie pozwolić im pozbawiać praw wyborczych czarnych. To zadziałało i zostało twórczo rozwinięte w reszcie USA. W międzyczasie wielki biznes naciskał (po prostu nie finansując) na Partię Demokratyczną aby ta wycofała się z mniejszych stanów. Farmerskie regiony Środkowego Zachodu i tak były zawsze matecznikiem Republikanów, więc łatwo poszło. Ale konsekwencją tego było oddanie Senatu już właściwie na stałe w ręce Partii Republikańskiej.
Która była oczywiście częścią establishmentu i jako taka straciła poparcie i legitymację polityczną po 2009 r.
Więc w 2016 roku starła się kandydatka zadowolonego centrum i kontynuacji, co powodowało zwycięstwo apatii i kandydat obiecujący zmianę, a jednocześnie powrót do polityki rasizmu.
Najbliższe wybory będą trochę inne, ale tylko trochę. Trump zachowa swoje 40% poparcia i ma całą machinę partyjną do dyspozycji. Wygra wybory na Midwescie i na Południu. Jeśli nawet na Południu by nie wygrał, to jego partyjni koledzy tam liczą głosy, a mianowani przez niego sędziowie rozpatrują odwołania. Do tego wystarczy, że wyborcy kontrkandydata po prostu będą mieli tak dość, że nie pójdą na wybory. W zaledwie kilku kluczowych miejscach.
W takim zarysie odbywają się prawybory w Partii Demokratycznej. Tam trwa dokładnie taki spór- czy szukać stabilności, kontynuacji i stopniowej poprawy, czy jednak jest czas na poważną zmianę zarówno w partii jak też reorganizację państwa i społeczeństwa w stronę modelu europejskiego, dość ewidentnie lepiej działającego.
Oczywiście kontynuacja dotychczasowego jest zawsze łatwiejsza, a przede wszystkim każda większa organizacja broni się przed zmianą rękami i nogami, bo nawet jeśli cała działalność organizacji straciła jakikolwiek sens, to comiesięczny przelew dla jej pracowników ma nadal całkowity sens, przynajmniej z ich punktu widzenia.
Więc biurokracja Partii Demokratycznej tak intensywnie jak może wyciąga i promuje kandydatów Wielkiej Kontynuacji. W pierwszej kolejności to jest Joe Biden, na początku przedstawiony jako oczywisty zwycięzca prawyborów, które powinny być wyłącznie formalnością. Same wybory pewnie też by były formalnością, bo Trump mógłby bez trudu przedstawić Bidena jako promionentnego członka elit, które doprowadziły przeciętnego Amerykanina do dziadowskiego miejsca gdzie się obecnie znajduje. Choć to akurat byłaby narracja zupełnie niepodobna do Trumpa, bo w dużej części prawdziwa.
Widząc żałosną słabość Bidena, dość szybko zleciało się całe stado różnych kandydatów, wszystkich z nich chyba nikt nie zna, a pewnie mało kto nawet ich dokładną liczbę. I całkiem istotna część z nich stała się w jakimś stopniu rozpoznawalna, mogła mniej lub bardziej podjąć walkę. Choć mimo wszystko raczej skazaną na porażkę. Ale uzyskując poważny wynik w podzielonym konwencie wyborczym zawsze można coś utargować.
Na deser do tej zabawy włączył się Bernie Sanders. I wywrócił stolik. Bo z grubsza rzecz biorąc zaproponował, aby po pierwsze zrobić normalny system opieki zdrowotnej, taki jak w Europie. Po drugie wszystkich ludzi traktować jak ludzi, w tym zlikwidować niewolnictwo i po trzecie rozpocząć program inwestycji w celu odstawienia paliw kopalnych, czyli Green New Deal.
To w dość oczywisty sposób szkodzi bardzo wielu interesom, w szczególności ekstremalnie skorumpowanemu i wpływowemu lobby medycznemu, ale przecież nie tylko. Nafciarze, lobby zbrojeniowe, tradycyjni producenci samochodów, a nawet monopoliści z Krzemowej Doliny. W skrócie prawie cały biznes. Czyli przy okazji media też.
Co według tradycyjnych zasad polityki w USA oznacza, że Sanders nie ma żadnych szans i nie jest poważnym kandydatem. Tyle że ta dawna Ameryka, ze swoimi regułami gry poszła w p... w 2009 roku i jej nie ma. Istnieje jako wyobrażenie, bo brak jest nowego systemu i wszyscy próbują się jakoś orientować, więc udają, że stary świat się nie zawalił.
Sanders doskonale zdaje sobie z tego sprawę i działa stosownie do tego. Jest więc zwolennikiem odcięcia dopływu wielkich pieniędzy do polityki. Oczywiście zwolennikiem można sobie być wszystkiego, tu kwestia polega na tym, że nie tylko nie przyjmuje pieniędzy od biznesu (których i tak by nie dostawał), ale przede wszystkim zorganizował alternatywny sposób finansowania. Rozpoczął to już w 2016, ale po zakończeniu kampanii wyborczej nie zaprzestał tworzyć organizacji. W dużej części alternatywnej wobec Partii Demokratycznej.
I to jest absolutnie najważniejsza rzecz w całych tych prawyborach, będzie w wyborach i bym zaryzykował twierdzenie, że:
zdefiniuje politykę na najbliższe dziesięciolecia
zdefiniuje politykę na najbliższe dziesięciolecia
Tak, dziesięciolecia.
Organizacja Berniego Sandersa robi całkiem sporo, ale nie na darmo oligarchia tak modyfikowała system polityczny i wyborczy, aby liczyło się tam cokolwiek innego niż pieniądze. Do pewnego stopnia można pieniądze uzupełnić pracą wolontariuszy, ale tak naprawdę liczy się kasa.
I to co ma prawdziwe znaczenie, to to, że Sanders zhakował ten system. Jego nie finansuje oligarchia, ale ma pieniądze. I istnieje realna szansa, że będzie mieć ich wystarczająco. Pod względem ilości zebranych środków na kampanię jest pierwszym miejscu i reszta stawki daleko za nim. Nawet Biden.
Jak to zrobił?
Prosto- jest sobą, proponuje wprowadzić niesamowicie popularne pomysły do organizacji państwa, jest w tym wiarygodny, nie negocjuje idei, polityki, ani ustaw za forsę i buduje dokładnie taką markę.
Nazywa to rewolucją (ach, ten amerykański przesadyzm na każdym kroku) i prosi o drobne wpłaty. Znaczy naprawdę drobne. Średnia wielkość wpłaty na kampanię w 2016 wynosiła 27 USD. W tej kampanii wynosi obecnie 18 USD i jeszcze ma szansę spaść.
Ale za to w obecnej kampanii wpłaciło około 5 milionów ludzi. 5 milionów!! Jest to ilość dość spektakularna. I raczej się nie pomylę, jeśli powiem, że nigdy w historii, żadna kampania polityczna nie była finansowana przez taką ilość darczyńców. A to jest dopiero etap prawyborów!
I właśnie ten sposób finansowania, bezpośrednio przez klasę średnią/robotniczą definiuje tę kampanię i zdefiniuje politykę amerykańską najbliższych lat.
Ponieważ Sanders już teraz wprowadził do oceny kandydatów kryterium liczby sponsorów i ich średniej kontrybucji. To zostało zaakceptowane przez same władze partii i jest prezentowane jako wyznacznik popularności kandydatów wśród szerokiego elektoratu.
Co ma ten zabawny efekt, że Pete Buttigieg ogłosił "konkurs" dla wpłacających. Jego warunki są tak ustawione, aby uzyskać jak najniższe wpłaty. Oczywiście to jest absurdalne, ale pokazuje siłę już dziejącej się zmiany i chęć mimikry przez dotychczasowy system. Burmistrz Pete, jak się go nazywa, jest całkiem poważnym kandydatem, trzymającym się na mocnym czwartym miejscu i ma sporo zalet. Pierwsza z nich do niedawna byłaby wadą: nie był i nie jest ani senatorem ani gubernatorem, a to normalna odskocznia do Białego Domu. Ale dziś tradycyjni politycy są "trochę" skompromitowani jako klasa i oligarchia, jeśli chce znaleźć kogoś kto będzie robił to co zawsze, to przynajmniej musi mieć trochę inne pochodzenie. Pete jest młody, sympatyczny i jest burmistrzem małego miasta na zadupiu, więc wygląda jak przeciętny Amerykanin, a nie jak oligarcha.
I jeśli o oligarchach mowa, do wyścigu włączył się też Michael Bloomberg, obecnie 9-ty najbogatszy człowiek świata, a wcześniej burmistrz Nowego Jorku. Na tle Giulianiego niewątpliwie przyzwoity i kompetentny, ale jest oczywistym, że reprezentuje interesy swoich kolegów z Wall Street, co nie jest ani tym, czego USA i świat potrzebują, ani tym, czego wyborcy oczekują. I pomimo wywalenia 200 mln USD w miesiąc na reklamy, sondaże nie odbiły od zera.
I to już prawie wszyscy istotni. Został Andrew Yang, bardzo ciekawa postać. Też milioner sam finansujący kampanię, kompletnie bez doświadczenia politycznego. Jednak prezentujący program który można streścić jako egalitaryzm we współczesnej techno-wersji. Powszechny dochód gwarantowany i te okolice. Niekoniecznie dokładnie właściwe rozwiązanie problemów, ale na pewno bardzo, bardzo ciekawy głos w dyskusji. Czy o tym i o nim słyszymy w mediach? Ta..... W amerykańskich mediach, a za mini i światowych, słyszymy o Bidenie Buttegiegu i Bloombergu, choć żaden z nich nie ma nic konkretnego do przekazania.
Uważni Czytelnicy zauważą że pozostał jeden kandydat. Elisabeth Warren. Bardzo ważna osoba w tej układance, choć politycznie jest to całkiem prosta. Jest to po prostu Sanders-light.
Powszechne ubezpieczenie zdrowotna- raczej tak, ale może nie od razu, polityka zagraniczna- trzeba poprawić, ale właściwie to kontynuujmy, etc.
Efekt takiego kandydata jest bardzo, bardzo ciekawy. Otóż przez jakiś czas była pompowana przez media, zapewne w nadziei, że może złagodzić przekaz Sandersa, albo jednocześnie przejąć jego zwolenników, trafić do centrum i dogadać się z oligarchią. Cóż, oligarchia przejechała się na tym pomyśle koncertowo. Warren nie tylko nie przejęła wyborców Sandersa, ale dołożyła nowych, kiedy centrum przekonała do skrętu w lewo. Jednocześnie licząc na wypromowanie zamiast Sandersa nie wystawiali swoich kolegów i pozostał nieudolny Biden.
Trudno to ocenić, ale ja sądzę, że start Warren był i jest częścią jej porozumienia z Sandersem, miał na celu odwrócenie uwagi wielkiego kapitału i to zadanie wykonał. W części, bo jeśli Warren uzyska dobry wynik, to będzie świetnym pretekstem do mianowania jej jako wiceprezydenta, albo odwrotnie, z jej nominacją wice będzie Sanders.
A tymczasem schemat finansowania lewicowej (na warunki europejskie to byłaby centrowa) polityki zapoczątkowany przez Sandersa rozprzestrzenia się jak pożar i już w 2018 spowodował znaczny dopływ ludzi nie finansowanych przez korporacje do polityki i to się na pewno pogłębi, to jest po prostu rozpoczęty proces, na razie bez możliwości spowolnienia ani odwrócenia.
I to już wygrał Berni Sanders i jego ruch. Niezależnie od wyniku wyborów w tym roku, jeśli następne się w ogóle odbędą w mniej-więcej wolny sposób to po prostu wygra je europejskiego stylu zielony-socjalista. A może już te.
11 komentarzy:
@Maczeta
Jelsi chodzi o Younga to widzialem ciekawa analize ktore pokazuje iz w sondazach jest na okolo 6-7 miejscu a jego medialny coverage jest na miejscu jakos 12 czy cos takiego.Widac ze jest niewygodny.
A Sanders czy aby nie za stary?Dobrze sie trzymal ale niedanwo mial udar(?)o ile dorbze pamiteam-watpie aby Amerykanie kogos z widocznymi problemami zdrowotnymi wybrali.
Ciekawe zreszta ze praktycznie kto by nie wygral wojna handlowa z Chinami bedzie kontynuowana.
Piotr34
@karol:
a cos merytorycznie masz do powiedzenia, czy tak tylko trollujesz?
Ten fuck-up z Iranem i Irakiem jest interesujący. Oby z tego nie było wielkiej wojny.
Trump nie ma z kim przegrać. Ale zawsze może z samym sobą.
BTW to samo uważam o Dudzie. Na szczęście (o ironio) nie mamy tak silnej armii by odstrzelać ludzi w innych krajach to i konsekwencje ewentualnej głupoty prezydenta RP będą niskie.
I jeśli eskalacja się nie wydarzy, obaj wygrają drugą kadencję. Oczywiście to moje zdanie, a nie prawda objawiona.
Zapytam na koniec, jak to możliwe, że w kraju tak dużym, jak USA, nie udało się znaleźć drugiego Sandersa - kogoś bez ogromnych problemów zdrowotnych?
Patrząc na opisaną mobilizację jego elektoratu myślę, że odpowiedź sama się nasuwa. Po prostu nie ma zgody na zmianę władzy. I jest tylko pozorna alternatywa.
Idea "niewielkich wpłat, ale od wielu (anonimowych w swej masie) ludzi" to jedyny sposób na zapewnienie niezależności zarówno politykom, jak i mediom (np. OKO.press - tylko wolne datki, żadnych reklam). Media mają jeszcze lepiej, bo wpłaty mogą być anonimowe. Politykom tego nie wolno, choć narzędzia do wprowadzenia takich rozwiązań są dostępne (w Polsce np. przekazując część podatku na jakąś organizację pożytku publiczego możesz zastrzec swą anonimowość - co za problem wprowadzić to w innych obszarach?).
Specyfika pracy polityka jest ujęta w znenej chyba każdemu opowieść o cesarzu, który podzielił otrzymane prezenty urodzinowe na dwie częśći: te podpisane, i te anonimowe. Wszystkie podpisane zwrócił, bo, jak powiedział, w jego wieku i na jego stanowisku nie może pozwolić sobie na dług wobec kogokolwiek".
Niskie wpłaty dla mediów jako zapewnienie niezależności? Wręcz przeciwnie- łatwiej ukryć sponsoring poprzez sumę drobnych anonimowych wpłat tak samo jak łatwiej ukryć manipulację via FB/Twitter.
https://www.veteranstoday.com/2020/01/09/trump-we-might-have-shot-down-the-ukrainian-airliner-by-mistake/
Jak Pan to skomentuje?
@mall
W mediach tak (IMO): Niskie jednostkowo, ale od dużej masy zainteresowanych rzetelnymi informacjami odbiorców.
W przypadku polityków kontrola wpłat (żeby nie było wpłat od słupów jak u Palikota lub Krzaklewskiego) w dzisiejszych czasach to pestka. Wystarczy, że wpłata ma być z konta w banku i już weryfikacja słupów zrobiona.
W dzisiejszych czasach silnych przekonań dla każdego rzetelna informacja oznacza coś innego. Większość czyta tylko to z czym mu po drodze. Dlatego takie wpłaty nic nie zmienia tak długo jak ludzie będą eksperymentować z różnym postrzeganiem tego samego.
MaxT
@MaxT nawet gorzej: dzisiaj treści jest tak dużo, że wybierasz to, co ci podsuną algorytmy, czyli podobne do tego, czym się interesujesz. I tak się tkwi w bąblu...
Czytam ostatnie 2 noce "Czarne słońce". To wizja świata po(dczas) katastrofy klimatycznej, w Afryce są miejsca, w których temperatura dochodzi do 60 st C. Jakie są tego efekty - wiadomo, uchodźcy i zmiana społeczeństw na rasistowskie/antyimigranckie wszędzie, nie tylko oczywiście w Polsce.
Wizja z USA? Msza ewangelicka na 2 mln osób i odprwiający ją rezygnuje z szefowania KKK na rzecz startu w wyborach prezydenckich jako kandydat republikański.
Szkoda, że takie książki, mobilizujące by walczyć ze zmianami klimatycznymi, czytają ludzie, którzy i tak wiedzą, jak jest to ważne.
Prześlij komentarz