ACTA i protesty w Polsce

Będzie zabawniej. Przyznam, że jednym z powodów dla których mnie w Polsce nie ma (w końcu zaledwie od paru miesięcy) jest przekonanie, że ten kraj upada. Wygląda jak odmalowana fasada ruiny i to odmalowana na kredyt. Oglądając południową półkulę, pomimo innych problemów- cieszę się, że mnie na północnej nie ma.
Ale- skoro Ojczyzna wzywa....
Donald i reszta zapiszą się w historii całkiem niezłym osiągnięciem- zjednoczeniem sporej części wokół konkretnej sprawy- jak mi się wydaje, tą sprawą zaczyna być koniec „kapitalizmu kompradorskiego”.
W pewnym stopniu podsumowując- obecnie wk... zirytowani obecnym stanem państwa są zorganiwani kibice, kierowcy (nie tylko dojeżdżający do pracy- ale przecież firmy transportowe także), obecnie zwykli użytkownicy internetu, do tego oczywiście należy dołożyć ludzi domagających się rzetelnego śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Jak pokazały ostatnie demonstracje- jest to już pewna masa krytyczna. Nie wiem, czy ruszyła kula śniegowa, ale podejrzewam, że już tak. Jeśli będzie tak dalej- władza nie ma odwrotu. Jeśli to jest początek- będzie też rozwój i koniec. W obecnej sytuacji- będzie to „MY albo WY”.
Zauważam jedną rzecz- patrząc na zasoby społeczeństwa i władzy- władza nie ma żadnych oprócz brutalnej siły- ale też w limitowanym zakresie. Ostatnie wydarzenia pokazały, że ludzie potrafią zorganizować się i wyrazić sprzeciw. Pokazały także, że władza ma ich gdzieś. Dopóki czuje się silna nic nie zrobi. Ale- najważniejsze- władza jest silna wyłącznie dostępem do informacji i możliwością zastosowania ZOMO (czy jak się to teraz nazywa).
Więc- moja propozycja- zorganizujcie się (siebie w to nie wliczam- mnie nie ma). Jak? Korzystając z doświadczeń ludzi, którzy dotychczas nie mieli sobie prawie nic do powiedzenia. Przecież „kibole” (w nawiasie- bo nawet nie wiem, czy to nie obraźliwe) wiedzą jak zorganizować zadymę, jak skutecznie spalić radiowóz i zniknąć, a tez wykręcić się od odpowiedzialności. Ostatnie demonstracje pokazały, że istnieje logistyka pozwalająca na zorganizowanie kilku-kilkunastu-kilkudziesięciu tysięcy ludzi w krótkim czasie. Jednak ludzi nie mających takiej wiedzy i doświadczenia jak kibole. Teraz przechodząc dalej- oczywiście władza ma możliwości ściągnięcia oddziałów policji z większego regionu. Ale- nie przejmujmy się- przecież wiadomo, gdzie są garnizony ZOMO (czy jak to się teraz nazywa). Być może, aby dojechać do miasta, muszą przejechać most. Ale przecież wystarczy aby na tym moście dwóm ciężarówkom zabrakło paliwa. W obecnej sytuacji nie będzie trudno znaleźć właściciela ciężarówki wystarczająco niezadowolonego z sytuacji, aby właśnie wtedy wysłać tam samochody. To jest tylko kwestia organizacji i zaufania.
Kolejna sprawa- której znów należy się uczyć od kiboli. Władza znaczną część informacji czerpie z telewizji. To po prostu są w dużej części idioci. Zarówno władza, jak i też dziennikarze tzw. mainsteamu. Tylko- mają w swojej ręce aparat dostępu do informacji, z którego zresztą władza korzysta. Recepta na to jest prosta- nie rozmawiać z przedstawicielami TVN, Gazety Wyborczej, itp. Odmawiać zgody na publikowanie wizerunku, konsekwentnie pozywać za jakąkolwiek publikację. Odciąć władzę od informacji. Na tym się opierają. Kolejnym źródłem są policjanci i agenci w cywilu wmieszani w tłum. Obowiązkowo należy ich identyfikować, publikować dane i wizerunki. Przypominam także, że Policja nie ma prawa nikogo zatrzymać ani aresztować bez przynajmniej okazania legitymacji i wskazania przyczyny. Są to oczywiście wymogi absolutnie minimalne patrząc na cywilizowane standardy, ale nawet one nie są przestrzegane. Przyponę więc, że zgodnie z kodeksem postępowania karnego każdy ma społeczny obowiązek zatrzymać (w tym oczywiście obezwładnić) osobę dopuszczającą się czynów przestępczych. Osoba bez munduru policyjnego, atakująca inną osobę oczywiście dopuszcza się czynu przestępczego- społecznym obowiązkiem jest kogoś takiego zatrzymać, w razie potrzeby obezwładnić z zastosowaniem siły.
To by było na tyle. Tym razem „MY” mamy przewagę zarówno liczebną jak też, w wielu miejscach, technologiczną. Rozczarowując nieco- nawet jeśli odejdą „kolesie” nic się w Polsce nie zmieni. Przynajmniej nie szybko. Ale może istnieć duma z własnego narodu, państwa i władzy. To jest dużo. A to obecna władza, a nie poprzednie rządy jest pośmiewiskiem na arenie międzynarodowej (a przynajmniej tu- w Ameryce Łacińskiej)- akurat zastrzegam- informacje mam z poufnych źródeł.
Teraz może pytanie o moje motywacje- najprościej- mężczyzna ma matkę i żonę. Matki się nie wybiera- to jest właśnie dla mnie Polska, może być zła i okrutna, ale chcę dla niej jak najlepiej. Teraz jestem emigrantem, moją „zoną”, którą mogłem wybrać jest Argentyna. Nie żałuję, ale zawsze będę Polakiem. I jestem przekonany, że obecna władza, powiązana z mediami i oligarchią jest bandą szkodników. Ale- z racji zawodu, a tez prywatnie miałem możliwość nieco obracania się w tym środowisku. Są to bardzo różni ludzie- od autentycznych patriotów, korzystających ze swoich możliwości z nadzieją rozwoju kraju, przez bezrefleksyjnych oportunistów, po ludzi szczerze nienawidzących Polski i polskości (choć oczywiście oportunistów jest najwięcej).
Z mojej strony- do Europy nie wracam, polskie prawo prasowe mnie w praktyce nie dotyczy (w końcu publikuję na serwerze w USA pisząc z Argentyny), więc można, jak najbardziej w komentarzach publikować informacje o miejscach położonych pomiędzy garnizonami ZOMO (czy jak to się teraz nazywa) a centrami miast, które łatwo zablokować, czy inne takie. Jak ktoś ma inne odczekiwania co do w miarę bezpiecznego serwera- mail. A co do ACTA- przecież to nie ma już dziś żadnego znaczenia.

Baltic Dry Index, czyli proszę zapiąć pasy

BDI jest dziś na poziomie 862 punktów. Zaczynając od tego co to jest. Nazwa by sugerowała jakiś związek z rejonem Bałtyku i wytrawnym alkoholem. Następne skojarzenie z wytrawnym alkoholem z rejonu Bałtyku to wóda. Cóż- nie jest to poprawne skojarzenie.
Chodzi o giełdę czarteru masowców (czyli dry cargo ships), która to historyczne była związana z transportem zboża z Bałtyku (czyli w największej części z Gdańska) do Europy Zachodniej. To już dawno minęło, ale nazwa została (piękna brytyjska tradycja- bo giełda oczywiście jest w Londynie).
A wracając do rzeczy- wskaźnik ten obrazuje koszty czarteru masowca. I co z tego wynika? Otóż na początkowym etapie produkcji wszystkiego zawsze gdzieś jest masowiec. Ponieważ trzeba przewieźć rudę, węgiel, zboże, granulowany plastik, czy cokolwiek innego. W wypadku masowców, gdzie ładunek zazwyczaj jest całostatkowy, koszty czarteru i frachtu to w praktyce jest to samo (w teorii różnica jest zasadnicza, ale nie ma potrzeby wchodzić w dywagacje o odpowiedzialności i roszczeniach, skoro od ekonomicznej strony nie ma to żadnego znaczenia)
Kolejny drobiazg- armatorzy, czy właściciele statków (to nie zawsze jest to samo!) to są przedsiębiorstwa, które mają zarabiać. Aby zarabiać trzeba najpierw pokryć koszty, zaczynając od eksploatacji statku- czyli paliwa, załogi i remontów bieżących, przez kapitałowe- spłata kredytów zaciągniętych na zakup czy budowę aż do zysku dla właścicieli.
Jako pewne przybliżenie można powiedzieć, że indeks na poziomie 1500 punktów oznacza dla przeciętnego armatora pożegnanie z zyskami, a poniżej 1000 to jest granica dokładania do bieżącej eksploatacji. Tu co prawda jest drobna możliwość- im statek wolniej płynie, tym zużywa mniej paliwa na pokonanie tej samej odległości- a z kosztów eksploatacyjnych paliwo jest jedną z ważniejszych pozycji. Więc względnie nowoczesna jednostka jest w stanie zarobić na koszty swojego użytkowana nawet poniżej 1000 pkt.- co z tego, jeśli względnie nowoczesna jednostka oznacza spory kredyt? Przy takich stawkach po prostu 80-90% armatorów dokłada do interesu.
Więc co się dzieje? Wypada tu przypomnieć rzecz oczywistą- ale istotną- statku nie kupuje się jak samochodu- czyli nie można (zazwyczaj...) pójść do stoczni i wziąć gotowy egzemplarz. Stocznie budują na zamówienie i to po prostu trwa, w zwyczajnej sytuacji 2-3 lata.
Jest więc strona popytu na przewozy, która w największym stopniu decyduje o stawkach. Właśnie dlatego ten indeks jest ciekawy. Obrazuje z 2-4 miesięcznym wyprzedzeniem realną sytuację w światowej gospodarce- dlaczego takim?- ponieważ tyle czasu mija od surowców do gotowych produktów, tak też schodzą łańcucha produkcji zamówienia detalistów (najpierw towar nie schodzie w sklepie, sklepikarz mniej zamawia z hurtowni, ta nie zamawia u importera, i tak dalej, aż do kopalni). I teraz czas odpowiedzieć na pytanie- dlaczego właśnie BDI. Przyczyna też jest prosta- jest to jeden z bardzo nielicznych zagregowanych wskaźników dla których nie ma żadnych instrumentów pochodnych i spekulacji fałszujących rzeczywisty stan rzeczy. Tak po prostu- nie ma. Dalej- pośrednio pokazuje on dochodowość całości jednego z ogniw łańcucha produkcji. Nie ma żadnych racjonalnych przyczyn, aby przypuszczać, że dochodowość pozostałych się znacząco różni, lecz oczywiście jest przesunięcie czasowe. 
Co prawda jest jeden kontrargument- niektórzy twierdza, że w czasie "boomu" lat 2003-2007 armatorzy złożyli zamówienia na zbyt duzo statków w stosunku do realnych potrzeb i teraz wskaźnik ten jest z definicji zaniżony- jak statki te dostarczono i brakuje ładunków, ale ja się z tą teorią nie zgadzam. Istotna liczba armatorów zbankrutowała nie będąc w stanie obsługiwać kredytów, silniejsi kapitałowo skorzystali z okazji i kupili nowe statki w cenie zbliżonej do złomu, gdzie się znalazły starsze (choć jeszcze nadającce się do użytku). Po prostu spekulacja spowodowała odmłodzenie floty, a rynek pozostał jakim był. 
Tak więc- przypominając, że poprzednio BDI poniżej 1000 pkt spadł chyba tylko raz, na przełomie 2008 i 2009 r., myślę że należy zapiąć pasy i przyjąć pozycje bezpieczną- na sprawdzanie kamizelek ratunkowych i spadochronów już za późno....

Co kto widzi w Buenos Aires?

Pewna część czytelników zna, a nawet poleca blog FerFala i czerpie z niego wiedzę o Argentynie. Otóż- chciałem wyjaśnić mój stosunek informacji tam przekazywanych.
Zacząć należy od tego, że blog ten jest pisany z perspektywy osoby która ma niezbyt dużo doświadczenia życiowego (a w trakcie opisywanego załamania w 2002 była nastolatkiem), nie za wiele podróżowała i daleko jej do znajomości świata.
Teraz- drobna dygresja, Buenos Aires jest miastem OLBRZYMIM. Oficjalnie aglomerację zamieszkuje ok. 13 mln ludzi, faktyczna liczba jest zapewne gdzieś pomiędzy 15 a 17 mln (w końcu mnie też tu nie ma :)). Jak na aglomerację tej wielkości jest to miasto dość bezpieczne (choć nie bardzo bezpieczne) Wskaźnik zabójstw, włamań i rozbojów jest na poziomie europejskim i dobrze poniżej tych samych wskaźników z USA. Jak wszędzie- tutaj też są lepsze i gorsze dzielnice, choć z racji tego, że dominuje wysoka i gęsta zabudowa, odległości pomiędzy nimi są relatywnie niewielkie- więc i przestępcy mogą się względnie łatwo przemieszczać. Są też (choć wbrew propagandzie nie tak dużo- villas, czyli slumsy) – tam oczywiście nie zapuszcza się ani policja, ani normalni ludzie. Jak w każdym mieście tej wielkości- trzeba po prostu wiedzieć, gdzie jest jaka dzielnica- i oczywiście można znaleźć zarówno salon Ferrari, jak też kompletną nędzę.
Wracając- FerFal mieszkał w zdecydowanie marnej dzielnicy i opisywał rzeczywistość go otaczającą- nic dziwnego, że chciał się wynieść- też bym chciał na jego miejscu. Z tym, że ja bym się wynosił zaledwie 20 km.....
Przestępczość- tu mogę mieć nieco spaczony ogląd, bo jestem białym z północy Europy (czyli tak z 15 cm wyższym niż tutejsi) i przy okazji jakiś czas trenowałem różne dalekowschodnie sztuczki- co dla wprawnego oka jest widoczne choćby w sposobie poruszania się (a rozbójnicy mają wprawne oczy). Więc oprócz kieszonkowców (niestety ponoć najlepszych na świecie) w normalnych miejscach nic mi tu specjalnie nie grozi- choć z kieszonkowcami też nie miałem nieprzyjemności spotkania się. Zresztą 95% populacji to są biali, a blisko 100% przestępców to Metysi - ponoć głównie Peruwiańczycy- wystarczy na takich uważać.
Oczywiście- z racji wielkości populacji, zabójstwa, rozboje i napady zdarzają się tu codziennie lub prawie codziennie. Z racji wielkości miasta i gęstości zabudowy- przestępca nie złapany (albo zastrzelony) od razu zwykle uchodzi bezkarnie. Ale to są pochodne wielkości miasta. 
Odnosząc do porównań pomiędzy Buenos a USA- tam miał okazję znaleźć się w dobrych dzielnicach, gdzie trawniki były przystrzyżone i wszystko wyglądało ładnie-plastikowo. To może się podobać bardziej na pierwszy rzut oka, ale ja też tam byłem. Są różnice- na pierwszy rzut oka USA wyglądaja lepiej, na drugi lepiej wygląda Argentyna. Porównując marnie zarabiającego mieszkańca USA i Buenos Aires- ten pierwszy pracuje na nowy komputer 3 dni, ten drugi miesiąc- tyle że- dla tego pierwszego poważna choroba to wyrok śmierci, a angina może się skończyć bankructwem, a dla drugiego stoi otworem bezpłatna opieka medyczna, jedna z lepszych na świecie (nie przesadzam- co najmniej cała Ameryka Łacińska się tu zjeżdża na leczenie). Ten pierwszy żre junk food, bo na nic innego go nie stać, ten drugi odżywia się zdrowo i normalnie. To kto do cholery żyje lepiej???
Druga sprawa- Argentyna się bogaci- to jest widoczne zarówno w statystykach, jak i na ulicach. Ubocznym skutkiem jest drobiazg- koszt życia wyrażany w dolarach dość gwałtownie rośnie. Dla osoby zarabiającej w USA (jak FerFal na sprzedaży książki), siła nabywcza zarobków dość szybko maleje. Niezbyt przyjemna i frustrująca sytuacja- zdecydowanie pogarszająca ogląd kraju.
W tej chwili tutaj jest ogrom możliwości dla każdego, kto posiada jakieś umiejętności techniczne lub dobre kontakty na północnej półkuli.
To by było na tyle- jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć, czytajcie krytycznie wszystkie źródła. Ja akurat tu się czuję znakomicie, FerFal tego kraju nie znosi- ale weźcie też pod uwagę, że straszenie katastrofą to po prostu jego biznes. Ja nie mam żadnego- gdyby ktoś się pytał- nie ściągam imigrantów, nie potrzebuję żadnego więcej polskiego towarzystwa.

Przyjemnie się żyje w liberalnym państwie

Jedną z rzeczy, które można usłyszeć od ludzi odrobinę znających Amerykę Łacińską jest to, że istnieje tu niespotykany w Europie czy USA poziom wolności. To jest jak najbardziej prawda. I zdecydowanie wzmacnia to poczucie przyjemności i lekkości życia. Choć jest to tylko jedna strona medalu. Drugą jest naprawdę drakońska odpowiedzialność jak się komuś swoim działaniem zaszkodzi.
Dla przykładu- nawet w stolicy żaden policjant nie zareaguje jak się przechodzi na czerwonym świetle, nawet lawirując pomiędzy pędzącymi samochodami- skoro ja ryzykuję swoje własne życie- to co go to obchodzi? To nie jest tylko jakiś zwyczaj, czy coś- jakiś czas temu tutejszy Sąd Najwyższy orzekł, że zakaz posiadania i używania narkotyków jest niezgodny z konstytucją, ponieważ konstytucja zakazuje karania za rzeczy, które nie szkodzą innym. Po takim wyroku, resztę możecie sobie dopowiedzieć sami- na pytanie „czy tu można robić ….......”, odpowiedź brzmi- dopóki kogoś nie skrzywdzisz, pies z kulawą nogą się tobą nie zainteresuje. Ale oczywiście jest też druga strona medalu- nikt się tobą nie zainteresuje jak śpisz na ulicy.
I teraz do rzeczy- taki system, jak zupełnie słusznie zauważają ortodoksyjni konserwatywni liberałowie może funkcjonować tylko z naprawdę drakońską odpowiedzialnością za naruszenia paru prostych zasad. Cóż- powiem, że nie chciałbym i mam nadzieję, że nigdy nie znajdę się w takiej sytuacji.
Dla pewnego zobrazowania i dość łatwego porównania z Polską. Otóż w Buenos Aires kilka lat temu (w 2004 r.) wydarzyła się spora tragedia- spłonęła dyskoteka, w trakcie koncertu. Zginęły 194 osoby, kilkukrotnie więcej zostało rannych. Tragedia, z zachowaniem proporcji, ale dość podobna w charakterze do pożaru w Hali BHP Stoczni Gdańskiej. Zasadnicza różnica istnieje w zakresie odpowiedzialności.
Więc- w po pożarze w Gdańsku postępowanie sądowe trwało 16 lat i zakończyło się skazaniem jednej osoby (kierownika hali) na karę pozbawienia wolności w zawieszeniu.
Po pożarze w Republica Cromanon (tak się nazywał tenże klub w Buenos) właściciel generalnie cały swój majątek przeznaczył na odszkodowania, co zresztą i tak nie jest dla niego problemem, bo sąd raczył zdecydować, że przez następne 20 lat za wyżywienie i mieszkanie będzie płacić mu rząd. Manager klubu i (miejski) inspektor przeciwpożarowy się udali na 18- letnie wakacje, po wznowieniu procesu członkowie grającego wtedy zespołu (6 osób) zmieniło ubrania i fryzury na 11 lat. Inni pracownicy klubu i miejscy urzędnicy udali się na sporo krótsze wakacje. Pożar ten wydarzył się prawie dokładnie 10 lat po gdańskim, za to postępowanie sądowe zakończyło się rok wcześniej (za wyjątkiem wznowionego wobec członków zespołu).
Można powiedzieć- medialna sprawa, ale słyszałem też od znajomego historyjkę, jak to wskutek wypadku, spowodowanego przez kogo innego, zginęła pasażerka samochodu wynajętego z kierowcą. Sprawa była nieco bardziej skomplikowana- bo samochód ten musiał się zatrzymać na poboczu autostrady wskutek awarii i został uderzony przez inny, który w niekontrolowany sposób zjechał na to pobocze. Skończyło się bez odsiadki, ale potężnym odszkodowaniem od właściciela samochodu.
Inny przykład- jeśli policjantowi zdarzy się w Polsce zastrzelić bandytę to może się spodziewać upokarzającego dochodzenia i wsparcia psychologa. W Argentynie- premii i ewentualnie medalu. Ale nie słyszałem o przypadku postrzelenia niewinnych osób tutaj- może się zdarzają, w Polsce to na pewno jest częstsze (mimo tego, że w Argentynie policji jest, a przynajmniej widać, dużo więcej)
Więc- przykłady dobrane subiektywnie, mam nadzieję, że wyjaśniłem o co mi chodzi. Tu naprawdę jest zdecydowanie więcej wolności, ale jej granica jest zakreślona bardzo wyraźnie i lepiej się nie znaleźć po drugiej stronie.  

Litwa i lity a euro

Ciekawe wiadomości dochodzą stamtąd. Otóż w ramach samobójczego planu wprowadzenia euro rząd litewski utrzymuje stały kurs lita do euro. Najwyraźniej kurs wymiany to już jest mocne przewartościowanie lita, bo ponoć Litwini jeżdżą na zakupy do Polski, kupując wszystko- od spożywki po meble. Dalej- litewski bank centralny skupuje obligacje rządowe- kiedyś to się nazywało po prostu drukowaniem pieniędzy. Będzie zabawnie. Skoro ja nie mam akurat żadnej możliwości zrobić tego na większą skalę, nic nie stoi na przeszkodzie, aby Czytelnicy skorzystali z całkiem dobrej okazji zarobienia paru złotych- jeśli akurat ktoś może. To długo trwać nie może, za pewien czas ten kurs się po prostu załamie. Należy się więc spodziewać dość nagłego załamania- im dłużej będą bronić dzisiejszego, nierealnego kursu, tym mocniejszy będzie spadek. Da się ładnie zarobić, czego oczywiście Czytelnikom życzę.
Jeśli ktoś może zaciągnąć pożyczkę w litach to oczywiście należy to zrobić, jednak najpierw trzeba sprawdzić poziom rezerw litewskiego banku centralnego.  

O polityce i demokracji

Właśnie minęło 10 lat od rezygnacji prezydenta De La Rua. To wydarzenie zmieniło Argentynę.
Dzięki rozmowom tutaj (w Argentynie, jakby ktoś nie wiedział) zobaczyłem coś, czego w Polsce nie ma. Dostrzeganie, że rząd nie jest idealny- ale rządzi dla dobra kraju i w imieniu jego mieszkańców. Co więcej i najważniejsze- ludzie są święcie przekonani, że kiedy rząd zacznie rządzić w imieniu Wall Street, ościennych mocarstw, itp.- będzie to koniec tego rządu. Koniec- bo ulica go odwoła. Rozmowy się odbywały tak z okazji 10-lecia rezygnacji, ale od tutejszych przebijała wiara, że rząd, choć jest to oczywiście złodziejska oligarchia, nie posunie się nigdy do zdrady państwa i narodu. A jeśli to zrobi- zobaczy gniew ulicy, a wszyscy wiedzą, kto może kogo odwołać.
Wybory, pierdoły, partie- to nie ma znaczenia. Znaczenie ma, czy istnieje jakiś ostateczny hamulec przed podłością władzy. Ku mojemu zdziwieniu ten hamulec zobaczyłem dopiero tutaj. Aż nasuwają jako paradoksalne porównanie słowa Tow. Generała o „granicach których przekraczać nie wolno”.
Tak jak podkreślałem- podobieństw pomiędzy Polską a Argentyną jest sporo- tu znów taka jest. Właśnie wspominaliśmy 30 rocznicę wojny polsko- jaruzelskiej, która jasno wytłumaczyła narodowi co rząd myśli o próbach zmian. Tu właśnie mija 10 rocznica tego, kiedy naród powiedział rządowi co myśli o jakości jego pracy. W trakcie zamieszek w 2001 roku zginęło bodajże 28 osób, ale najwyraźniej nie była to ofiara która poszła na marne. To dało narodowi siłę i wiarę w możliwość zmiany- kiedy nadchodzi taka potrzeba. Na co dzień oczywiście świetnie działa fasadowa demokracja- ale ta prawdziwa też istnieje. Teraz sobie dopiero uświadomiłem jak bardzo w Polsce było mi tego brak.
A co jest interesujące- to zobaczcie to zdjęcie:
Wystawa fotografii z zamieszek jest na Plaza de Mayo, placem przed pałacem prezydenckim w Buenos Aires. I najbardziej charakterystyczne- zdjęcie prezydenta ewakuującego się helikopterem przed nieco wkurzonym tłumem wisi na tym samym pałacu prezydenckim. Oczywiscie za wiedzą i zgodą La Presidenty, która sama najwyraźniej chce pamiętać, albo przypomnieć swoim współpracownikom „że są granice, których przekraczać nie wolno.
Choć tak naprawdę De La Rua był przypadkowym kozłem ofiarnym- prawdziwym architektem i zarządzajacym gospodarka Argentyny lat 90-tych był minister finasów, Cavallo- taki tutejszy Balcerowicz, o zresztą prawie identycznych poglądach i pomysłach. Carlos Menem, który firmował jego reformy żyje w Argentynie i ma się dobrze, ciesząc się majątkiem szacowanym na ponad 100 mln dolarów (ok- to słyszałem od Argentyńczyków, więc zapewne nalezy to podzielić przez 4, ale i tak wychodzi niezła kwota)- oczywiście większości dorobił się w trakcie prezydentury. De La Rua prezydentem był bardzo krótko i mógł nawet startować w ostatnich wyborach bez obawy linczu, choć uzyskał chyba jakieś 3% głosów.
A pewną dygresją historyczną- w I Rzeczypospolitej dokładnie taką role pełniły konfederacje- ostatecznego hamulca dla króla. Zdelegalizowała je Konstytucja 3 Maja (Zamach Stanu 3 Maja?).
I tak można jeszcze sobie snuć dywagację- cóż tym razem są to pierwsze przemyślenia demokratycznego neofity- może Szanowni Komentatorzy coś dołożą? Choć ostrzegam- pomimo słowa „polityka” w tytule, w wypadku zaangażowania się w bieżące zabawy polskiej polityki- komentarz czasem mogę wyrzucić.