Imigracja, czyli skąd się wzieli w Polsce Kolumbijczycy?

Pierwszy raz od wielu stuleci, Polska jest krajem imigracji a nie emigracji. To jest olbrzymia i trudna mentalnie dla wszystkich zmiana. I to autentycznie wszystkich. 


Ludzie którzy pracują w miejscach w których umiejętności ani jakość komunikowania się nie jest specjalnie istotne, teraz pracują ramię w ramię z ludźmi z wielu różnych krajów. Pracodawców, którzy tak naprawdę wcale nie chcą zatrudniać cudzoziemców, zdecydowanie by woleli Polaków. I muszą się bawić z tonami papierów do legalizacji, barierami językowymi i kulturowymi. W przypadku Ukraińców te bariery są pomijalnie znikome, Wietnamczyków nikt nie rozumie i nie wie o czym myślą. 

No dobrze, ale skoro każdy by tak naprawdę wolał zostać z Polakami, to skąd i po co się ci wszyscy cudzoziemcy biorą?

Odpowiedź jest prosta. 2,1 miliona. Konkretnie to odpowiedź na najbliższe 10 lat. A dokładnie to ta liczba to jest ilość Polaków, która ubędzie z krajowego rynku pracy w ciągu  najbliższych 10 lat. Liczba oczywiście przybliżona, bo nie mamy pojęcia ilu emerytów nadal bedzie pracować i ile osób podejmie pracę od razu po szkole średniej, nie studiując (i zapewne obie te liczby będą wyższe niż dziś). Ale nawet jeśli obie te liczby to będzie 100% możliwych, to i tak jedynie nieco zmieni liczby bezwzględne i w żadnym przypadku nie zmieni obrazu sytuacji. 

Oczywiścieto jest tylko jedna liczba. Za to mówiąca sporo o przyszłości. Przeszłość wygląda tak, że w Polsce była olbrzymia nadwyżka siły roboczej i każdy kto miał dostęp do kapitału i rynku mógł łatwo i szybko z tego skorzystać,poprawiając życie wszystkim, a najbardziej sobie. 

Już dziś to się skończyło. A właściwie to ładnych kilka lat temu, ale napływ z Ukriny to zamaskował. Na chwilę. Wraz z wybuchem wojny sytuacja z męższyznami do pracy się nagle zaostrzyła i agencje pracy zaczęły ściągać z każdego kierunku z jakiego było to możliwe. Filipiny, Wietnam, Indie i tak dalej. I po dość krótkim czasie okazało sie, że przepustowość wszystkich tych kierunków się wyczerpała. Nie z braku ludzi, ani transportu czy czegoś takiego. Sprawa jest zupełnie inna- z wszystkich tych krajów potrzebne są wizy aby wjechać do strefy Schengen. I wjazd na wizie turystycznej całkowicie uniemożlwia podjęcie pracy i rozpoczęcie jakichkolwiek procedur pobytowych. Więc muszą w kraju pochodzenia rozpocząć procedurę imigracyjną i uzyskać stosowne wizy z prawem do pracy w polskich konsulatach. Które maja ograniczoną przepustowość, rządu kilkudziesieciu czy niskich kilkuset interesantów miesięcznie. I oczywiście najpierw musza być załatwione sytuacje nagłe, typu wydanie paszportu do podróży czy nagłe sprawy karne, potem cała reszta spraw obywateli polskich, a dopiero potem rutynowe sprawy wizowe. Gdzie spotkania z konsulem w celu weryfikacji wniosku mogą być nawet wielokrotnie odwoływanie z powodów jak wyżej.  W skrócie- w obecnej sytuacji ściągnięcie kilku tysięcy pracowników rocznie z każdego z tych kierunków jest już dużym sukcesem. I to jest w najlepszym przypadku pokrycie 10% potrzeb imigracji pracowników. 

Co w skrócie onacza, że imigracja na potrzebną skalę jest aktualnie możliwa tylko z krajów, z których można do strefy Shengen wjechać na podstawie ruchu bezwizowego. Co zasadniczo oznacza najzamożniejsze kraje świata, gdzie raczej trudno znaleźć chętnych do relokacji do Polski aby kroić kurczaki. Z pewnymi wyjątkami, jak praktycznie cała Ameryka Łacińska. Jedynie z niektórych krajów stamtąd (oczywiście najbiedniejszych) potrzeba wiz do Europy. Jeśli odejmiemy jeszcze kraje Ameryki Północnej (czyli od Panamy włącznie na północ), tradycyjnie związane kierunkiem migracji do USA, samo południe, czyli Urugwaj Argentynę i Chile, jednocześnie wystarczająco zamożne aby taka migracja nie miała wielkiego sensu i wystarczająco daleko aby podróż była kosztowna, to zostaje... całkiem niewiele. Czyli głównie Kolumbia i Wenezuela. Z czego w tym ostatnim kraju zebranie pieniedzy na kosztowny bilet do Europy jest sporym wyzwaniem. W Kolumbii co prawda jest biednie, ale nie aż tak i jest to dla wielu ludzi jednak realne. Jak już było najłatwiej, to ktoś zaczął rekrutację, ktoś zaczął jeździć, inni pościągali swoich kuzynów i imigracja ruszyła. 

I stąd się akurat wzięli Kolmbijczycy. Praktycznie nic nie stoi na przeszkodzie, aby zaczęli się pojawiać migranci z innych krajów Ameryli Łacińskiej i zapewne wkrótce zaczną. 

Tylko oczywiście sytuacja dopraowadziła do następnego biurokratycznego korka. Przepisy dotyczące uzyskania prawa pobytu przez cudzoziemców Polsce pochodzą zasadniczo czasów ogólnej biedy, 20% bezrobocia, a wśród biednych, młodych na prowincji znacznie wyższego i kiedy nikomu do głow nie przyszło, że Polska nie tylko będzie celem masowej migracji, ale i to, że rozsądna regulacja tej migracji będzie jedną z najważniejszych rzeczy dla państwa i społeczeństwa. I możliwości procesowania wniosków o legalizację się po prostu wyczerpują.

Tak, jest to jedna z najważniejszych spraw dla kraju i narodu

Bo musimy sobie wszyscy razem odpowiedzieć na pytanie- co robimy z tą zapaścią demograficzną. A odpowiedzi jest tu kilka różnych. Czy akceptujemy spadek ilości pracowników i jednoczesny wzrost ilości emerytów? Czyli efektywnie długotrwały  kryzys w japonskim stylu? Ale w kraju, tóry nigdy nie doszedł do poziomu japońskiej dominacji w technologii? Czyli musimy jakoś załatać dziurę wydajności pracy i środków dla emerytów. Czy może spróbujemy załatać dziurę demograficzną? I tu mamy mnóstwo pytań o strukturę imigracji, rolę państwa w tym, integrację, problemy z integracją i szklanym sufitem dla dzieci imigrantów. I mnóstwo takich pytań. Na które polskie elity państwowe nie tylko nie udzielają odpowiedzi, ale wręcz udają że nie ma takich pytań. Bo sprowadzanie problemu imigracji do bezrobotnych pasterzy z Bliskiego Wschodu i Afryki zwabionych przez Putina i Łukaszenkę do atakowania granicy, to jest dokładnie wpiswanie się w ich narrację. A dokładanie do tego antyukraiskiej nagonki to już są himalaje prorosyjskiego sabotażu gospodarki. 

A jakie są rozwiązania?

Oczywiście szeroko propagowanym przez prawicę bedzie ksenofobia i antyukraińskość (czyli, powiedzmy szczerze- polityka prorosyjska).  Druga to kontynuacja obecnej polityki, czyli imigracja bedzie trwała, z tych miejsc, które administracja w ogóle bedzie w stanie obsłużyć, czyli przyjeżdżać będą głównie Latynosi. 

A trzecia, to jakiś konsensus dotyczący imigracji i jakaś zaplanowana polityka integracyjna. Zasadniczo taka istnieje w stosunku do obszarów poradzickich. Poważne przywileje dla osób deklarujących polską narodowość, olbrzymie ułatwienia do Ukraińców i łatwość imigracji i integracji dla kilku innych narodowości poradzieckich. I to działało dobrze, dopóki tam też był szczyt demograficzny i bezrobocie. Może wyciągniemy wnioski i uda się nawet wypracować jakiś nowy system dla innej imigracji?

Ale na razie takiego systemu nie ma, a dyskusja publiczna stacza się w stronę ataku na wszystkich obcych.  

A co jeśli niczego nie bedzie?

To bedzie tak jak dziś, czyli konsulaty całkowicie nieprzystosowane do obsługi migracji zarobkowej, czyli napływ Latynosów. I coraz większe zatkanie urzędów wojewódzkich obsługujących procesy pozwoleń na pobyt. Ale tu optymistycznie przypuszczam, że kiedy średni czas załatwiania spraw przekroczy 3, może 4 lata, to nastąpi jakieś wzmocnienie kadrowe. Dziś jest pomiedzy 1,5 a 2 lata, zależnie od województwa. I oczywiście się stabilnie wydłuża. 2 lata na załatwienie relatywnie prostej sprawy urzędowej to jest już skandalicznie długi termin, ale jeszcze wszyscy w tym jakoś funkcjonują. 

I dla jasności- 2 lata to nie jest przyznanie obywatelstwa, czy jakiegoś stałego pobytu. To jest czas na rozpatrzenie wniosku o pierwsze pozwolenie na pobyt i pracę i wydanie karty pobytu czyli dowodu tożsamości dla cudzoziemców. I możliwości legalnego pobytu przez 3 lata, pod warunkiem pracy (studiów, działaności gospodarczej, etc.). 

Tylko wróćmy do pierwotnej liczby- 2,1 mln ludzi w wieku produkcyjnym w ciągu 10 lat. Średnio prawie 20 tys miesięcznie. Tyle potrzeba jakoś zakwaterować bez chaosu na rynku mieszkaniowym... Tyle osób potrzeba uczyć polskiego (jeśli będzie na to jakiś plan...) i dla tylu osób potrzeba zapewnić jakieś możliwości porozumiewania się w urzędach, etc. Dopóki to będą Hindusi jakoś znający pewną odmianę angielskiego, Wietnamczycy, których w Polsce juz jest wystarczająco wielu dla jakiegoś funkcjonowania wszystkich nowych, czy też Latynosi, gdzie znajomość języka hiszpańskiego się jakoś zdarza w Polsce to pół biedy. Ale jak to będą nowe kierunki imigracji? Choćby Brazylijczycy?

I zauważmy, że tak naprawdę na mniej popularnych połaczeniach miedzykontynentalych takie 20 tys miesiecznie to całkiem spora część w ogóle pojemności samolotów. A jeśli do tego by dołożyć migrujących robotników sezonowych?  Nagle okaże się że CPK to jest potrzebne aby w ogóle zebrać truskawki....

A jak nie będzie tej imigracji? 

To nic nie będzie. Nie bedzie ludzie nie tylo do rozwoju, ale nawet utrzymania branż zależnych od mniej wykfalifikowanej siły roboczej. Wędliniarze już mają problem, ale oni produkują głównie dla kraju. Przemysł drzewny się powoli zwija, tekstylny też jest jedną wielką walką o siłę roboczą i koszty pracy. Zresztą eksport tekstyliów chyba prawie nie istnieje. Ale przy takiej borówce nie po to polscy producenci zagryźli całą zachodnią konkurencję (i to w ogólnoeuropejskim handlu) żeby teraz odpuszczać.  I inni podobni też. 


1 komentarz:

PawelW pisze...

Mnie akurat napływ latynosów i latynosek cieszy. Od lat na różnych forach promuję ten kierunek (oprócz Filipin) imigracji zarobkowej do Europy. Jeżeli da się ten postulat akurat w Polsce zrealizować, to tym lepiej.

Ale to równocześnie oznacza pogłebioną zapaść demograficzną w Am.Poł za całkiem niedługo, bo im się tam wszędzie zastepowalność pokoleń praktycznie wysypała. Taki Urugwaj to w ogóle przyjął trajektorię na wymarcie. I oni już nie będą mieli skąd zaimportować, bo przecież nie z Afryki? Hmmm?