Dalej o przyszłości USA


Kilka razy wspomniałem, ze moim zdaniem USA się rozpadną. Oczywiście nie podejmuję się w najmniejszym stopniu przewidzieć, kiedy to nastąpi. Ale widzę dość wyraźnie połączenie czynników, które to spowodują.
Otóż- zaczynając od początku: USA łączy w całość konstytucja i amerykański mit (traktując to łącznie), dolar oraz armia.
Konstytucja w praktyce już prawie nie obowiązuje. Oczywiście formalnie jak najbardziej- tu nic, jak powszechnie wiadomo się nie zmieniło. Ale w rzeczywistości rząd federalny ma ją głęboko gdzieś. Sąd Najwyższy również. Zajmuje się bardziej polityką i w praktyce wyinterpretowywaniem z Konstytucji swoich nowych pomysłów, nie mających oparcia w praktycznie niczym- oprócz oczywiście fantazji sędziów. A z przykładów- proszę bardzo: jedynie Kongres posiada prawo wypowiadania wojny, a ostatni raz z tego prawa skorzystał w 1941 roku. Zgodnie z konstytucją wojen w Korei, Wietnamie, Grenadzie, Panamie, Kuwejcie i Iraku, Somalii, Jugosławii, kolejnej w Iraku oraz Afganistanie nie było (OK- przyznam się, nie jestem pewien, że we wszystkich tych wypadkach wojna nie była wypowiedziana), ale z drugiej strony wojny te istniały naprawdę (znaczy media nie zawsze kłamią :))- bo w jednym z tych wypadków sam widziałem amerykańskie wojsko. I z praktycznie wszystkimi pozostałymi zapisami jest podobnie... Więc o konstytucji zapomnijmy.
Amerykański mit jeszcze istnieje- ale dla odmiany nie ma nic wspólnego z istnieniem Stanów Zjednoczonych jako takich, a wręcz przeciwnie. Przepisy federalne, faworyzujące wielkie korporacje są powszechnie uważane za poważną przeszkodę w bogaceniu się, rząd federalny za pijawkę wysysającą pieniądze na głupie wojny oraz przerośniętą i nieefektywną biurokrację. Dawno temu był to pewien łącznik- dziś raczej jest to raczej pożywka dla separatyzmów.
Pozostaje dolar. Bardzo ważna rzecz. Dzięki statusowi waluty rezerwowej świata pozwala żyć Amerykanom mocno ponad stan, eksportując inflację i żyjąc na koszt reszty świata. Dopóki to będzie trwać, nie ma realnego powodu nic zmieniać. A dolar łaczy się dość dokładnie z US Army- gdyż oczywiście bezkarnie (w miarę) drukowane dolary idą w swej dużej części właśnie na utrzymanie tejże. I z drugiej strony, dzięki temu federalny rząd może utrzymywać tą potężną siłę militarną będąc światowym żandarmem. Ale te dwie rzeczy są doskonale powiązane. Kiedy przyjdzie rachunek za druk (a w końcu przecież musi przyjść), to na armię pieniędzy też zacznie brakować. Kiedy dolar utraci rolę (a przynajmniej wyłączność) waluty rezerwowej, wtedy zacznie się poważna inflacja w USA (inflacja i to wyraźna już jest- choć w statystykach jej nie widać- pewnie staniały parowozy...)
Tak, czy inaczej- zaraz po dolarze musi się zawalić amerykańska machnia wojenna. A przynajmniej federalna. Bo pamiętajmy o pewnym drobiazgu- poszczególne stany też mają własne siły zbrojne- w istotnej części oddane do dyspozycji rządu federalnego- ale na polecenie władz stanowych mogą wrócić z dnia na dzień. Z czego np. Teksańskie są dość poważne. A to akurat jest stan z bardzo mocnym poczuciem odrębności (można nawet powiedzieć, że narodowej), w miarę zdrową ekonomią i wystarczająco duży dla mozliwości samodzielnego funkcjonowania. Następna na tej liście jest Kalifornia (i razem z Kalifornią reszta zachodniego wybrzeża). Społeczeństwo tu jest zupełnie inne niż w pozostałych częściach Stanów, a na pytanie o tozsamość narodową najpierw się słyszy odpowiedź “Kalifornijczyk”, czy “Teksańczyk”, a dopiero potem “Amerykanin”. Niechęć do rządu federalnego jest potężna.
A od strony gospadarczo- militarnej: można jedynie napomknąć, że znaczna cześć (jak nie większość) przemysłu zbrojeniowego znajduje się właśnie w zachodnich stanach- i to tych najbardziej separatystycznych.
Oczywiście- zapewne po drodze przejdzie to jeszcze przez etap otwartego buntu. Może ktoś zarzucić, że jest to mało prawdopodobne. Dziś owszem- ale głównym elementem tradycji tego państwa jest właśnie bunt przeciw władzy. Dziś on także już trwa. Ruch w obronie konstytucji (moim zdaniem spoźniony o jakieś 100 lat) rozwija się dość prężnie. Ci ludzie jeszcze wierzą, że to ma sens I da się zrobić. W pewnym momencie przestaną I odwrócą się do rządu federalnego plecami- szukając nadziei na przyszłość w lokalnym rządzie i gospodarce.
Dopóki trwa dolar- wszystko zostanie jak jest, powoli staczając się w dół. Jak dolar w obecnej postaci zniknie- sytuacja rozwinie się zapewne bardzo szybko. A Niepodległa Republika Kalifornijska będzie naprawdę pięknym krajem.

Swiat po Peak Oil

Peak Oil jest realna rzeczywistoscia naszych czasow. Co wiecej, dokladna data nie ma zadnego znaczenia, a jedynie to, ze od poczatku obecnego wieku, a najwyzej od 2005 r., znajdujemy sie na szczycie tego wydobycia z chwilowymi skokami w jedna i w druga strone,  ale dlugoterminowy, staly wzrost wydobycia energii kopalnej nalezy do bezpowrotnie minionej przeszlosci. Obecnie jeszcze mozemy spodziewac sie pewnego, chwilowego wzrostu wydobycia gazu ziemnego i byc moze wegla- ale ropy naftowej juz raczej nie. A przy okazji swiatowa populacja ciagle jeszcze rosnie- czyli ilosc dostepnej energii kopalnej na mieszkanca ziemii spada. Ten proces juz trwa od pewnego czasu. Na razie ogladamy jego skutki w telewizji, wiec nie ma czym sie martwic....
Ale- pamietajmy o tym, ze to dopiero poczatek tego procesu. Mozna i nalezy zadac sobie pytanie- co dalej?
Otoz mozliwe dalszych scenariuszy jest piec:
Pierwszym jest hipotetyczna mozliwosc zastapienia dotychczasowych zrodel energii nowymi i utrzymanie dzisiejszej cywilizacji przemyslowej, dalszy jej wzrost i rozszerzenie na kolejnych mieszkancow naszej pieknej planety. Brzmi to pieknie- ale mam tylko jedno pytanie- jakie zrodlo energii moze zapewnic zastapienie paliw kopalnych w stosownej skali i czasie? Realne odpowiedzi sa tylko dwie- fotowoltaika i reaktory atomowe pracujace na torze. Sama fotowoltaika nie wystarczy do utrzymania obecnych sieci energetycznych- bo nie dostarcza pradu kiedy jest potrzebny, a mozliwosci przechowywania go nie ma. I tyle. Po ostatniej katastrofie w Japonii widac, ze energia atomowa w kazdej postaci stwarza wiecej zagrozen niz zwykle sie spodziewamy. Mysle, ze rzady i spoleczenstwa beda sie jej na calym swiecie teraz mocno sprzeciwiac. Wiec ta sciezka jest juz zamknieta- bo zanim bedzie mogla ruszyc budowa nowych reaktorow, nasze zasoby wyczerpia sie do takiego stopnia, ze ta budowa bedzie juz niemozliwa... Poza tym eksploatacja tego co juz mamy w maksymalnym stopniu zapewne zaowocuje kolejnymi katastrofami i coraz wiekszym, zupelnie juz uzasadnionym sprzeciwem wobec nich.
Czyli- absolutnie nie wierze, abysmy mogli z peak oil wyjsc przez technologie- znaczy w sposob w jaki ludzkosc pokonywala poprzednie kryzysy energetyczne.
Drugi scenariusz- zapewne wsrod zludzen o realizacji pierwszego, trwa rozwoj przemyslu, wydobywa sie coraz wiecej, coraz brudniejszej energii, coraz wiekszym kosztem- widzimy piaski roponosne, gaz lupkowy, itp., co jest uzywane dla utrzymania zludzenia rozwoju cywilizacji- choc w rzeczywistosci coraz wieksza czesc dostepnych zasobow jest zuzywana tylko dla pozyskiwania tej i tak malejacej ilosci energii. To jest scenariusz obecnie przerabiany w dominujacej czesci swiata, ktory musi sie skonczyc kompletnym zalamaniem. Po prostu w ktoryms momencie dojdziemy do przepasci. I nie bedzie zadnej mozliwosci ruchu. Zasoby stana sie zwyczajnie zbyt kosztowne energetycznie do pozyskania. Ceny wszystkich nosnikow energii najpierw poszybuja w kosmos a potem rynek zaniknie zupelnie, zapewne razem z papierowym pieniadzem.  I moze sie to stac w dosc krotkim czasie- czego przedsmak mielismy w 2008 r. To jeszcze nie byl koniec, ale smialo koniec swiata jaki znamy moze tak wygladac. 
Wiec mamy potencjalna trzecia mozliwosc- swiat w miare swiadomie stopniowo odchodzi od paliw kopalnych w strone bardziej zrownowarzonego dzialania, transport publiczny, jako bardziej wydajny energetycznie stopniowo zastepuje prywany (w sensie wozenia d... jednoosobowo samochodem), nasze domy i zagrody stopniowo ograniczaja zuzycie paliw kopalnych, a ogrodki produkuja coraz wyrazniejsza czesc potrzebnej nam zywnosci. Czyli wyglada to czesciowo jak polski koszmar lat 80-tych, czesciowo jak Kuba po upadku ZSRR, a czesciowo jak sen milosnikow permakultury. Stopniowo dzialajac w ten sposob mozemy zachowac calkiem znosny poziom, choc calkowicie zmienionego zycia. W mniejszych spolecznosciach, z jedynie sporadycznym przemieszczaniem sie na wieksze odleglosci i lokalnym zbytem swoich uslug i towarow. W tym ukladzie jedynie duze scentralizowane panstwa przestana byc potrzebne do czegokolwiek...., ale poza tym to moze dzialac. Niestety- do tego potrzeba by bylo duzej samoswiadomosci spoleczenstwa i olbrzymich, czesto wymuszonych systemem panstwowym i prawnym inwestycji. Krotko mowiac- przytomnego i swiatlego rzadu, potrafiacego dzialac w dlugiej perspektywie, a do tego jeszcze sprzyjajacych warunkow.... To moze sie zdarzyc w niektorych miejscach na swiecie- i co poniektore kraje bede rowniez pod tym katem jeszcze opisywac. Niestety, przytomny rzad i sprzyjajace warunki wystepuja przewaznie w roznych miejscach, wiec moze byc dylemat co wybrac. Na szczescie w Polsce takiego dylematu nie ma- tu nie wystepuje ani jedno, ani drugie- no, ale to juz temat na Agepo.
Wiec doszlismy do scenariusza czwartego- nazywajac go w skrocie "odbiciem po upadku", czyli sytuacji w ktorej dotychczasowa struktura i panstwa zwyczajnie sie zawalaja (albo funkcjonuja formalnie nadal, ale kompletnie ignorowane), jednakze pozostaje wystarczajaca ilosc zasobow dla utrzymania na podstawowym przynajmniej poziomie wiekszosci spoleczenstwa, a dalej spolecznosc jest w stanie sie lokalnie zorganizowac, zapewnic bezpieczenstwo i funkcjonowanie w lokalnych ramach. Oczywiscie finanse i handel miedzynarodowy w takiej sytuacji- jesli w ogole pozostana, to tylko w szczatkowej postaci, wielkie miasta w znacznym stopniu sie wyludnia, a zycie bedzie ciezkie i poza lokalnymi spolecznosciami niebezpieczne, ale po raczej krotkim okresie zalamania spora czesc cywilizacji ma szanase sie odbudowac na nowych zasadach- wiec mozna to tez nazwac "wielkim resetem"
I wreszcie piaty scenariusz- po prostu Mad Max. Niestety w pewnym zakresie calkiem realny. Zalamuja sie zarowno panstwa, jak tez spolecznosci lokalne. Tworzy sie od zera nowy porzadek, ale w poczatkowym jego okresie nikt nie jest w stanie zapewnic bezpieczenstwa rolnikom- co oznacza po prostu rabunek tego co sie da i brak w zwiazku z tym jakiekolwiek stalosci produkcji zywnosci, gwaltownie zmniejszajaca sie liczba ludnosci przez etap rabunku przechodzi do zbieractwa-lowiectwa i dopiero pozniej znow do drobnego rolnictwa opatrego o umocnione osady. 
Coz- swiat sie zmienia- i to zmienia w strone opisana powyzej. Zapewne bedzie tak, ze w roznych miejscach, moze nawet w roznych regionach obecnych panstw zaistnieja rozne scenariusze z powyzszych. Mozna smialo przypuszczac, ze np. polnocna Afryka (a moze i cala) i Haiti stoczy sie w Mad Maxa, a tez ze rozne regiony USA beda wygladac zupelnie roznie po rozpadzie tego panstwa (im dluzej sie nad tym zastanawiam, tym bardziej pewnym mi sie to wydaje)
Ale mnie samego interesuja i tak tylko dwie rzeczy- jaka moze byc przyszlosc Polski- i po to jest Agepo (nieco przygaslo niestety ostatnio, przez ogolne przeciazenie calej naszej trojki- ktos moze ma ochte cos napisac?) oraz jako druga rzecz- gdzie znalezc najlepsze perspektywy na przyszlosc.

La ciudad loca

Kolejne piekne miejsce na swiecie. Jesli ktos lubi urok poludniowoeuropejskiej kultury, razem z jej niewiatpliwymi zaletami, a i wszystkimi wadami, a przy okazji kocha wielkomiejskie zycie- takie miasto jest tylko jedno:  Buenos Aires. Wiekszosc opisow Paryza sprzed 100 lat tu pasuje. Miasto, ktore nie spi i mozna tu zapewne znalezc wszelkie rozrywki jaki tylko da sie wymyslic. Wlacznie ze znakomitym polskim pubem (dla zainteresowanych- bar "Krakow", San Telmo, Venezuela 474). Zreszta pub ten jest pewnym przykladem nowej polskiej emigracji. Oczywiscie niezbyt licznej, ale zupelnie roznej od tej sprzed 100 lat- kiedy przyjezdzala tu wiejska biedota i tej po II w.s., gdzie dotarli licznie porozrzucani po swiecie Polacy z wojsk na zachodzie, itp. Dzis cala Argentyna, ale zwlaszcza Buenos Aires (jak zwykle) znow sciaga tlumy imigrantow. Z ta poprawka, ze nowa imigracja z Europy czy USA sa to w wiekszosci ludzie, ktorzy tu przyjezdzaja z jakims kapitalem i rozpoczynaja, najczesciej raczej drobne, interesy. Jest to zreszta bardzo latwe (niekoniecznie od strony biurokratycznej, ale biznesowej), gdyz podstawowe slowa opisuja sposob funkcjonowania poludniowcow to oczywiscie "fiesta, siesta i manana", wiec jesli tylko ktokolwiek potrafi wzglednie przyzwiocie wykonywac swoja prace i ma do niej polnocnoeuropejskie podejscie, to jest wrecz skazany na sukces tutaj. 
Ale wracajac do miasta- nalezy pamietac o jednej rzeczy. Jest wielkie. Jadac z centrum w dowolna strone 40 km dalej jestesmy w miescie. Oficjalnie ma niecale 13 mln mieszkancow, nieoficjalnie nalezy do tego dodac przynajmniej milion- w tym sporo nielegalnych imigrantow z pobliskiego Paragwaju i Boliwi. Ich dla odmiany mozna rozpoznac na pierwszy rzut oka- Argentynczycy sa biali, a Paragwajczycy to w wiekszosci metysi, Boliwiczycy- indianie. Zajecia tez nieco ich roznicuja- z grubsza rzecz biorac indianie zajmuja sie recyclingiem (tj. grzebia w smietnikach), a metysi prostymi pracami fizycznymi. Zreszta lokalna mieszanka rasowa jakby wzrasta- ogolne sklepy coraz czesciej prowadza Chinczycy, sprzedawcy bizuterii oczywiscie sa w jarmulkach, a murzyni sprzedaja blizej nie okreslona tandete na chodnikach. W tym zestawie zupelnie nie zdziwilem sie slyszac o Polaku, ktory zalozyl tu firme budowlana i dosc szybko zaczal niezle prosperowac- w koncu wszedzie budowlanka i transport to polskie specjalnosci. 
A transport w takim miescie to oczywiscie zupelnie inna bajka. Samo przejscie przez ulice wymaga pewnej wprawy i rozumienia zasad. Dla kogos z Polski nie jest to az taki wielki problem, ale przeniesienie sie z USA czy Wielkiej Brytani moze spowodowac poczucie pewnego zagubienia... Swiatel ulicznych pojazdy przestrzegaja, ale pieszych one raczej nie dotycza- i to w obie strony. Z tego, ze widzi sie na przejsciu swiecacego sie bialego ludzika nie wynika, ze mozna przejsc bezpiecznie. Stado motocyklistow raczej nas ominie, ale w to, ze samochod czy autobus sie zatrzyma aby przepuscic pieszego nie nalezy wierzyc. Prawde mowiac, jak wczoraj samochod sie zatrzymal przed przejsciem, aby mnie przepuscic to nie wiedzialem jak zareagowac. 
Odrebna historia za to jest transport publiczny- generalnie kierowcom autobusow chyba nikt nie powiedzial, ze gaz lub hamulec w ogole mozna wcisnac inaczej niz do oporu. I to wlasciwie opisuje wszystko. Oprocz tego poza godzinami nocnymi, jezdza po dwa lub nawet cztery tej samej linii, jeden za drugim i na przystanku zatrzymuje sie ten, ktory nie jest zaladowany do oporu. Metro jest jeszcze zabawniejsze. Jako kompletnie zatloczone mozna je okreslic poza godzinami szczytu. Za to w godzinach szczytu dalo sie zaobserwowac kolejna umiejetnosc samoorganizacji normalnego spoleczenstwa. Otoz w dzwiach wagonow metra staja zwykle dosc rosli mezczyzni i zwyczajnie dopychaja siebie i reszte pasazerow w momencie zamykania drzwi. Oczywiscie musza sie zamknac wszystkie drzwi w pociagu aby ruszyl, co zwykle sie nie udaje za pierwsza proba- ale ogolnie dziala. 
Choc oczywiscie znow- miasto jest wielkie. Poszczegolne dzielnice roznia sie od siebie chyba bardziej niz np. poszczegolne miasta w Polsce. Zaczynajac np. od takiego Puerto Madero, ktore trudno odroznic od amerykanskiej metropolii, przez Palermo, juz prawdziwe Buenos, ale gdzie rownie czesto jak tutejszy mozna uslyszec angielski na ulicach (nie od turystow, tylko mieszkancow) do nedznej villa misera, pelnej metysow i indian- ktora przypomina, ze jednak jestesmy w Ameryce Poludniowej. 
A dalej opisujac- generalnie miasto jest jednak dla ludzi, a nie dla samochodow. I prawde mowiac, malo kto ma tutaj samochod. Jest on po pierwsze drogi w eksploatacji (i to wcale nie chodzi o paliwo, ubezpieczenie, czy cos- po prostu o parkingi, ktore jak na tutejsze warunki sa naprawde drogie), a po drugie w miescie praktycznie niepotrzebny- komunikacja publiczna, pomimo zwyczajowego zatloczenia dziala swietnie a tez tanich taksowek jest mnostwo (konkretnie to najwiecej na swiecie na mieszkanca). A i tak wychodzac z domu wlasciwie nie trzeba prawie nigdzie jezdzic. Wszystko zawsze jest blisko. Czy to restauracja, czy kafejka, sklep taki czy owaki- zawsze sie znajdzie w zasiegu dziesieciominutowego spaceru. A zakupow tez nie trzeba nosic- wiekszosc sklepow je dostarcza wlasnym transportem.
Oczywiscie- z pracy do domu jednak bywa daleko. Jak komus jednak sie nie podobaja zwykle srodki transportu- moze tez zrobic jak inny znajomy. Dzieki dobrym relacjom z lokalna policja, zwykle wraca do domu... radiowozem.
A policji generalnie jest sporo i generalnie jest bezpiecznie. Jednak, jakby ktos nie zauwazyl w tym opisie wczesniej- to jest wielkie miasto. Oczywiscie mozna sie tu pozbyc portfela, torebki lub plecaka. I znow- w roznych miejscach w rozny sposob. W lepszych dzielnicach dzialaja najwyzszej klasy kieszonkowcy, w srednich juz stosuja metody bardziej w stylu podstepu niz finezji, a w najgorszych pewnie mozna dostac w czape po prostu. Ale i tak, ja przynajmniej czuje sie tu bezpieczniej niz np. w San Francisco, nie mowiac juz o polskich miastach. Choc moze ma na to wplyw to, ze miasto nie zasypia i nie dziczeje po zmroku. W rzeczywistosci zyje dokladnie cala dobe przez wszystkie dni tygodnia. 
Wiec, podsumowujac- jesli ktos lubi poludniowoeuropejska kulture, lub chocby dobrze sie czuje w takiech miejscach, a przy okazji lubi zyjace wielkie miasta- jest to wlasciwe miejsce na ziemi, i jak najbardziej rownie, a moze bardziej cywilizowane niz przynajmniej niektore regiony poludniowej Europy. Warto co najmniej je odwiedzic i sprobowac poznac.

Drugi i lepszy kraniec swiata

Sa rzeczy, ktore mozna sprawdzic teoretycznie, ale niektore  trzeba jednak zobaczyc osobiscie. Od pewnego czasu uwazalem, ze Argentyna jest krajem zdecydowanie godnym uwagi, zarowno jesli chodzi o interesy, jak i rozwazanie przeprowadzki z Polski. Po zaledwie kilku dniach na miejscu moge podac pierwsze wrazenia. 
Jedna z istotniejszych rzeczy jest pewien problem z samookresleniem narodowym Argentynczykow. Ten kraj lezy jak najbardziej w Ameryce Poludniowej, co dosc latwo sprawdzic na mapie, ale dosc zdecydowanie nie jest jej czescia kulturowo i mentalnie. Czescia samoidentyfikacji w Meksyku czy Peru jest poszukiwanie ciaglosci z kulturami prekolumbijskimi, sprzeciwu Indian wobec dominacji hiszpanskiej, itp., stopniowy wzrost liczby ludnosci bez masowej imigracji i tworzenie jakiejs tozsamosci narodowej, w pewnej czesci wspolnej dla Ameryki Lacinskiej.
Historia Argentyny wyglada zupelnie inaczej. Po uzyskaniu niepodleglosci rozpoczeto szeroko zakrojona i konsekwentna eksterminacje Indian - konsekwentniejsza nawet niz w USA, a nastepnie polityke popierania imigracji - tylko bialych oczywiscie.  Jednoczesnie, inaczej niz w USA, nie stworzono praktycznie zadnej doktryny laczacej spoleczenstwo. W konsekwencji Argentynczycy sami nie wiedza kim dokladnie sa. Wbrew pozorom z cala pewnoscia nie jest to czesc Ameryki Lacinskiej. Chyba najlepiej opisuje ich pewien bon-mot, ktory juz nie pamietam gdzie i kiedy slyszalem, a mianowicie ze sa to Wlosi mowiacy po hiszpansku, mieszkajacy we francuskich domach i myslacy, ze sa Anglikami. Powiedzialbym, ze jest to idealnie trafny w swej lapidarnosci opis - tu mozna jako przyklad podac zachowanie wielce charakterystyczne: Argentynczycy na przystankach autobusowych ustawiaja sie w grzeczne kolejki - cos takiego wystepuje chyba tylko jeszcze w Anglii. Przy okazji - argentynska odmiana hiszpanskiego jest bardzo "szeleszczaca" w brzmieniu i za to byc moze nalezy obarczyc odpowiedzialnoscia trzecie co do wielkosci zrodlo pochodzenia Argentynczykow, po Hiszpanii i Wloszech, czyli Polske. Parafrazujac wspomniany juz powyzej bon-mot: Wlosi mowiacy po hiszpansku, ale z polskim akcentem...
Podsumowujac - narod jedyny w swoim rodzaju, a oddajac sedno tego opisu - po prostu europejski. Miasta dosc ewidentnie sa dla ludzi, a nie dla samochodow, a czysta jakosc zycia, jesli tylko dochody ma sie w zakresie bardziej zblizonym do klasy sredniej a nie biednych jest naprewde niezla. Zdecydowanie bardziej porownywalna do co przyjemniejszych miejsc w Europie niz USA. 
Przy okazji - trwa tu teraz boom ekonomiczny. Bezrobocie wlasciwie zniklo, zreszta prawie wszyscy, ktorzy wyjechali po 2001 juz wrocili i przyjezdzaja tlumy innych - z jednej strony Amerykanow i Europejczkow, z drugiej biednych z Paragwaju i Boliwii, szukajacych tu pracy na czarno. 
Wzrost ten jest generowany w oparciu o dosc solidne fundamenty - Europa potrzebuje zywnosci i biopaliw z Argentyny, Argentyna wlasciwie nie potrzebuje niczego z Europy, ani USA. 
Dosc jasno pokazuje to, kto bedzie w przyszlosci dyktowal warunki....

USA i Kalifornia- perspektywy


Cóż- to co sam widziałem- USA się powoli sypią. Dolara wyraźnie zżera inflacja, z której przeciętni tubylcy jeszcze nie do końca sobie zdają sprawę. Być może dlatego, że są to jedynie podwyżki wszystkiego, a płace nawet, nominalnie ciągle jeszcze spadają. Czyli Amerykanie uczą się w przyspieszonym tempie rzeczy zupełnie dla nich obcej- oszczędzania. Niektórzy dość brutalnie- jak mieszkańcy kamperów, inni sami potrafią ograniczyc wydatki i jakoś żyć.
Ale nie to jest tak bardzo istotne- znacznie ważniejsze jest to, że chyba powoli rosną separatyzmy. Tutaj raczej po pytaniu o identyfikację narodową łatwiej usłyszeć odpowiedź “Kalifornijczyk”, niż “Amerykanin”.
Pod tym względem zacząłem się zastanawiać nad perspektywywami kraju jako takiego i jego poszczególnych regionów (bo bardziej chodzi o odrębnośc regionalna niż stricte stanową).
Otóż rzeczami które trzymają w całości USA jest wyłącznie dolar i armia. Dolar jest gdzieś w okolicach ostatniej prostej do swojego końca- nie bedę zgadywać ile jeszcze to zajmie, ale nawet najstarsi Czytelnicy raczej tego doczekają. Rząd federalny kochany nie jest (chyba już tylko w Polsce federalny rząd amerykański jest lubiany...), a jak upadnie dolar z armią może być zabawnie- w końcu przecież nie będzie pieniędzy na jej utrzymanie w takim kształcie i rząd będzie musiał jakoś to rozwiązać- ograniczyć armię lub stracić nad nią kontrolę. Jesli ograniczy armię- można nieco zaryzykować spekulację, że poważniejsze stany przestaną się go bać.
I teraz- co z poszczególnymi regionami? Wbrew pozorom (znaczy obecnej sytuacji budżetowej) Kaliforni wróżę całkiem niezłą przyszłość. Długi są w końcu nominowane w dolarach USA- hehe. Jeden z niewielu (a może jedyny) region USA który eksportuje produkty i usługi hi-tech. Co więcej, posiadający doskonałą infrastrukturę biznesową (znaczy oprócz pracowników także inwestorów, a choćby i prawników) pozwalającą łatwo i szybko założyć i rozwinąć dowolny naprawdę innowacyjny pomysł. Oprócz tego przyzwoite rolnicwo zapewniające przynajmniej możliwośc wyżywienia populacji I przy tutejszym klimacie jeszcze mające całkiem duży potencjał wzrostu. Podając może drobny przykład, ale wzgórza wokół Krzemowej Doliny doskonale nadają się pod uprawę oliwek, a obecnie porośnięte są rodzimą roślinnością i wypasa się tam odrobinę bydła. Co prawda przy takim nachyleniu terenu wymagałoby to ręcznego zbioru- co oczywiście przy jeszcze obecnych cenach pracy tutaj jest kompletnie nieopłacalne- ale pokazuje to, że ten region posiada jeszcze olbrzymie rezerwy. W tej chwili niemożliwe do uwolnienia wskutek obłędnych cen nieruchomości i wysokich kosztów pracy, ale to się w momencie upadku dolara wyrówna z powiedzmy obecną Grecją- gdzie właśnie na takich stokach oliwki rosną, są ręcznie zbierane i mają się w miarę dobrze.

Zresztą ceny ziemi rolnej są tak obłędne, że już nie opłaca się uprawiać winogron czy oliwek w Napa Valley- pomimo doskonałej gleby i klimatu, wino jest kilkukrotnie droższe niż jeszcze lepsze argentyńskie.
Pozostałe regiony USA nie są w tak dobrej sytuacji. Jedna z niewielu innych sensownych firm eksportujących zaawansowane wyroby jaka przychodzi mi na myśl to Boeing- także położony na zachodnim wybrzeżu- które prawdopodobnie będzie dzielić w całości los Kalifornii- jakikolwiek by on nie był. W pozostałej części kraju, jeśli istnieje jakikolwiek przemysł- to produkuje on bezwartościowy złom (jak Detroit) lub uzbrojenie. Dalej- Południe i Midwest to jest rolnictwo, za to na wschodnim wybrzeżu nie ma nic... Jest rząd federalny i biznes oparty na spekulacji, czyli na dolarze. Tą część USA blado widzę. Czyli właściwie znów ten sam problem co wszędzie- nieproduktywny stołeczny region konsumujący zasoby reszty całkiem bogatego kraju.
Czyli- zobaczymy, ale kiedy USA się zaczną na poważnie sypać, ja wrócę- już może na dłużej, do Kalifornii. Naprawdę piękny kraj. Jak ogłosi niepodległość będę tu pierwszy.  
Następny post będzie już z zupełnie innego końca świata.