Chrabia

Niezależnie od oceny działalności politycznej i osoby Lecha Wałęsy, nigdy on nie ukrywał, że jest osobą niewykształconą i wręcz podkreślał z dumą, że z żadnymi elitami nie miał nigdy nic wspólnego.  Była to sprawa jasna- trudno człowiekowi tak stawiającemu sprawę, nawet jeśli pełni funkcję głowy państwa, czynić zarzuty z nieznajomości skomplikowanego słownictwa lub ortografi. Zwyczajnie- przyznawał się do tego. Owszem, można było oczekiwać, że samozwańczy trybun ludowy i robotniczy przywódca rewolucji (przynajmniej patrząc na oficjalnie obowiązująca wersję) poczyni starania o zachowywanie się jak na elity przystało- ale cóż... Może jednak oficjalna wersja o genialnym i charyzmatycznym przywódcy buntu nie była do końca prawdziwa, a geniuszu nie wystarczyło do dorośnięcia do roli. Właściwie to i tak już nieistotne.
Znacznie ciekawsza jest postać obecnego Prezydenta. Tu mnie nieco sytuacja zirytowała i trudno- znów zahaczam o bieżącą politykę. Wszyscy w miarę wiemy, na kogo się kreował, bądź został wykreowany. Profesjonalny polityk, posiadający klasę i umiejętności niezbędne do sprawowania najwyższych funkcji państwowych.
Z tym wizerunkiem w dość ostrym kontraście stanął jego własnoręczny wpis do księgi kondolencyjnej w Ambasadzie Japonii.
Cóż- popełnienie 7 błędów ortograficznych i interpunkcyjnych w 18-wyrazowym zdaniu....
Jedno tylko skojarzenie się mocno nasuwa:

Wspaniały monolog Hrabiego Żorża Ponimirskiego od 6:16
"Nie zna się nie tylko na ekonomi, ale nawet na ortografi"


Zapach marihuany na ulicach


Jest to dość typowy zapach Kalifornii. Generalnie poziom użtkowania tej uzywki jest może nieco niższy niż wódki w Polsce, ale mozna to porównywać. Tak jak widać w Polsce pijanych ludzi na ulicach, tak tutaj czuć zapach palonej marihuany. I tak jak w Polsce wszelkie pomysły na walkę z pijaństwem sa z góry skazane na niepowodzenie i wyśmianie- tak jest tu z marihuaną. Ronalda Reagana “war on drugs” tutaj zwyczajnie się nie przyjęła, a i nie był on specjalnie kochany. Sama się wręcz nasuwa analogia do zadekretowanej przez Gorbaczowa walki z alkoholizmem w Związku Radzieckim.
Cóż- oczywiście federalnych przepisów należy przestrzegać, więc formalnie posiadanie marihuany jest nielegalne, chyba że posiada się “medical licence”. Praktyka za to wyglada tak, że należy po prostu pójść do lekarza, powiedzieć, że czasem bola nas plecy (lub coś podobnego) i wybrac się po stanowe zezwolenie wydawane za naprawdę syboliczną opłatą. Zresztą nawet bez tego lokalne władze się absolutnie posiadaczami nie interesują- choć oczywiście można mieć mało przyjemny kontakt z federalnymi. Inna sprawa, że po pierwsze władze stanowe z federalnymi się niezbyt lubią, a po drugie FBI czy DEA absolutnie nie mają możliwości technicznych I kadrowych dla ścigania zwykłych palaczy- no chyba, że by zwyczajnie szukali pretekstu dla usadzenia kogoś, ale oczywiście osoba, która może znaleść się na celowniku federalnych szybko wybierze się do lekarza narzekając na ból pleców...
A zresztą zgodnie z prawem Stanu Kalifornia samo posiadanie marihuany w ilości do 1 uncji (co ponoć pozwala ładnych parę razy porzadnie się ujarać) od 2008 r. jest wykroczeniem, zagrożonym 100$ fine (czyli niedokładnie tłumacząc na polski- mandatem) i bez ryzyka wpisu do criminal record. Oficjalnie. Nieoficjalnie mianowicie, nikt nie słyszał o żadnym ściganiu nikogo.
Krótko mówiąc- pod płaszczykiem zgodności z prawem federalnym i nielegalności narkotyków jest to rzecz całkowicie dozwolona I tolerowana przez władze tutaj. Choć skądinąd część uzasadnienia jest budżetowa- stanu mianowicie dokładnie nie stać na kompletnie bezproduktywne wykorzystywanie czasu pracu policji, sędziów, prokuratorów i strażników wieziennych- w ramach oszczędności odpuszczają sobie ściganie rzeczy nieszkodliwych dla społeczeństwa i pozostałe zasoby są lokowane w utrzymanie porzadku społecznego- co akurat niejako przy okazji pokazuje różnicę pomiędzy cywilizowanym i dobrze zarządzanym krajem, a biurokratycznym chaosem.
Ale oczywiście federalny ustrój USA zachodzi w swej strukturze jeszcze niżej i dzieją się rzeczy jeszcze dziwniejsze z punktu widzenia przyzwyczajonego do scentralizowanego zamordyzmu Europejczyka.
Mamy taki oto Mendocino_County, w którym uprawa jest całkowicie legalna- a nawet stanowi tam podstawową gałąź ekonomii. Więc Amerykanie są po prostu praktyczni- I to jest całkiem niezła perspektywa dla USA. Co ciekawe, moim zdaniem, jest to właściwie optymistyczna pespektywa dla Kaliforni, ale niekoniecznie dla całych USA. Zgadzam się tu z przewidywaniem kol. Słomskiego, że USA się rozpadną- ale Kalifornia będzie jedą z lepiej radzących sobie części.

Zawód (bez) przyszłości- prawnik


Dziś wydaje sie to znakomita profesja- a przynajmniej dająca możliwość stabilnego i dobrego utrzymania, ale niekoniecznie to jest przyszlosc, ktora pozwoli przez reszte zycia komfortowo funkcjonować.
Zatem- jaka jest teraźniejszość i przyszłość tego zawodu?
Teraźniejszosc nie wyglada tak źle- choc w istocie widocznie sie pogarsza w miare rozwoju kryzysu. Dochody ciągle potrafią być bardzo przyzwoite, zapewne w wielkich miastach w Polsce dochody najlepszych notariuszy są w okolicach 200-300 tys zł miesięcznie, a radców czy adwokatów nie tak wiele niższe- ale to jest elita. Większość jest znacznie poniżej tego poziomu i nawet średnia raczej nie odbiega mocno od średniego wynagrodzenia. Czyli jest to raczej skuteczność biznesowa niż dochodowość samego zawodu- która jest już raczej mitem. Kancelaria notarialna i znacznie mniej radcowska czy adwokacka łączy się też z całkiem istotnymi kosztami stałymi- co przy malejącej ilości klientów i ich zamożności powoduje powolne tonięcie najsłabszych.
A jednoczesnie są co najmniej trzy czynniki mocno pogarszajace perspektywy na przyszlość- pierwsza i najważniejsza rzecz- to to, o czym już pisałem- hiperinflacja prawa. Czego czysto ekonomicznym skutkiem będzie zaprzestanie korzystania z usług prawników i innych osób, których istotnym zadaniem jest orientowanie się w sytemie. Zwyczajnie- jeśli dziś w średniej wielkości firmie potrzeba prawnika, powiedzmy na pół etatu, jednocześnie z nowymi przepisami walczy księgowość, specjalista ds. BHP i dyrektor produkcji i liczba dupogodzin potrzebnnych do tego ciągle wzrasta i zatrudnienie w księgowości rośnie, potrzeba prawników też. To wszystko będzie działać- tylko do czasu. W pewnym momencie rozsądny przedsiębiorca stwierdzi, że bardziej opłaca się płacić stosowne kary czy łapówki niż utrzymyać cały tłum pracowników tylko dla przestrzegania ciągle zmieniających sie przepisów. I połowa działu księgowości oraz prawnik wylecą. Oczywiście to tylko jeden czynnik.
Są następne. Nawet w najlepszych czasach rynek nie jest w stanie wchłonąć obecnej produkcji absolwentów prawa- i nie tylko, również licencjonowanych prawników. Oczywiście jakaś część wciąż jest potrzebna. Oczywiście- rozwija się powoli, amerykańską manierą, zwyczaj wyłudzania odszkodowań za cokolwiek, a prowizje prawników są całkiem okragłe. Ale to wszystko jest przejściowe. Jest cały czas druga strona medalu- w polskim sytemie prawnym przybywa dośc systematycznie niewypłacalnych bankrutów- prowadzących interesy, ale znajdujących się poza systemem prawnym. Jedyne co mogę widzieć- to wzrost tej tendencji, i rzecz jasna, zmniejszanie się zakresu działania systemu prawnego.
Trzecią rzeczą jest powolne- a może ostatnio przyspieszone zanikanie ledwo wyrosłej klasy średniej. Zwyczajnie- nadwyżka dochodów jaka pozostawa po podstawowych wydatkach życiowych znika w społeczeństwie w przyspieszonym tempie. Jasną rzeczą jest w tej sytuacji ograniczanie wydatków, które nie są potrzebne do przeżycia- w tym spraw sądowych i admnistracyjnych, które mozna pominąć. Części z nich pominąć się nie da, ale rynek i tak oczywiście będzie się kurczyć.
Czyli podsumowując tą cześć- oczywistych i widocznych trendów- pomysł na życie, który wymaga długoterminowej inwestycji, po to aby wejść na kurczący się rynek z gwałtownie rosnąca konkurencją, jest hm... mało sensowny.
Ale to oczywiście nie koniec perspektyw. Jest perspektywa dalsza- ta nie jest taka zła. Otóż prawnicy będą zawsze potrzebni. Jest to z całą pewnością (jesli nieco rozszeżyć jego definicję) jeden z najstarszych zawodów świata. Zawsze był i będzie potrzebny ktoś, kto potrafi rozstrzygnąć spór, ktoś kto potrafi przekonywać, lub choćby cieszy się wystarczającym respektem, aby jego rozstrzygnięcia były w jakiś sposób wykonane. Ta rola oczywiście łączy się ze społecznym szacunkiem i pewnym, ciągle funkcjonującym wyobrażeniem prawnika. Bardzo dobrym i słusznym- ale z dośc dużym prawdopodobieństwem to nie może być sposób na życie- a raczej dodatek (całkiem przyjemny) do posiadanego majątku i pozycji społecznej. Za to w miarę rozkładu państwa znikną sępy prawnicze, których w USA są całe stada, a i w Polsce przybywa. Dość pozbawionych moralności typów walczących o odszkodowania, kompletnie bez żadnego związku z poszukiewaniem rozsądku i sprawiedliwości. Spotykałem takich i jakoś nie lubię im podawać ręki. Acz cały taki biznes opiera się wyłącznie na przymusie państwowym- będzie działać na krótką metę, a dla nowych absolwentów jest jedyną alternatywą. Kiedy ten przymus osłabnie to się zacznie kończyć. Patrząc znów na USA- nikomu nie będzie tego żal. Obłędne koszty opieki zdrowotnej są wywołane w dużej mierze przez system odszkodowań za błędy lekarskie i cenami ubezpieczenia od tych błędów- wynikającymi wprost z tego systemu.
A wracając do prawników- to może być i będzie bardzo dobry i szanowany zawód- o ile tylko zachowa się przyzwoitość i ma się dobre i stabilne inne źródło utrzymania.

Oszczędzanie energii w USA


Jest zupełnie oczywistym, że spadek ilości energii dostępnej przeciętnemu człowiekowi musi się wiązać z obniżeniem średniej jakości życia. Oszczędzać można, ale inna nazwa oszczędzania to po prostu zaciskanie pasa. Dla wielu jest ono koniecznością, ale koniecznością niezbyt przyjemną. Znacznie fajniej, gdy absolutnie z niczym nie trzeba się liczyć.
Zużycie energii można ograniczyć w danej populacji o 10% na dwa sposoby: 80 % populacji zakupuje (zużywa) o 12,5% energii mniej, lub 20% populacji zużywa połowę tego co wcześniej. To drugie rozwiązanie jest już prawie zastosowane w Kalifornii, gdzie ładnie przybywa “nowych biednych” czyli dawnej klasy średniej, obecnie żyjącej w kamperach i bawiącej się w chowanego z policją.
W Krzemowej Dolinie, gdzie w tej chwili jeszcze uparcie nie chce się zacząć pora sucha i jest tak zimno jak w Polsce w lecie, około jedna czwarta przestrzeni biurowej stoi wolna do wynajęcia. Są to biura, w których stworzono i nadal tworzy się technologię, z której korzystamy na co dzień siedziąc przed komputerami. Dziś nadal wytwarzane są całkiem pożyteczne rzeczy, ale jest ich po prostu mniej. Ludzie, którzy tam pracowali są już niepotrzebni. Kapitału na nowe startupy nie jest tyle co kiedyś, co oznacza pośrednio, że obecnych zasobów już teraz brakuje na inwestycje. Dostępnych środków konsumujemy coraz większą cześć, mniej i mniej przeznaczając na poprawę bytu w przyszłości, a mimo to obecną konsumpcję i tak trzeba ograniczać.

Poniżej zamieszczam kilka zdjęć dotyczących oszczędzania energii w USA. Mieszkańcy tych pojazdów już nie muszą płacić za domy i stosy gadżetów w nich zgromadzonych, żyją skromnie i oszczędnie (przynajmniej jak na warunki Stanów Zjednoczonych). A przy okazji - na zdjęciu widzimy parking obok sklepu w niedzielne popołudnie: owszem boczny, a nie przed wejściem - ale trochę pusto - nieprawdaż?

Oczywiście nie oznacza to, że 20% populacji żyje w kamperach, ale realne bezrobocie oscyluje wokół tej liczby. Struktury administracyjne państwa działają jeszcze, więc takie koczowanie jest “bezprawne”:  


Standard życia tych ludzi “nieco” odbiega od poprzedniego...


Co do stopnia oszczędności, rzecz jasna ilość kalorii w żywności pozostanie taka sama (przynajmniej do czasu kompletnej katastrofy), z ogrzewania poniżej pewnego poziomu mało kto będzie rezygnował, ale już zużycie energii zakumulowanej w wyrobach przemysłowych zostanie ograniczone. Pamiętajmy o tym, że energia to nie tylko prąd w gniazdku czy paliwo do samochodu ale także, a może przede wszystkim, energia zużyta już do produkcji i transportu różnych zakupywanych przez nas gadżetów. Sprzedawcy tych gadżetów mają problem, ale z drugiej strony wszyscy zaciskają pasa, a nie tylko 20 % “nieudaczników i pechowców”, którzy tracą domy i samochody, i żeby przeżyć imają się dorywczych prac, mieszkając w takich gruchotach. Trzeba też mieć na uwadze, że są to w większości WASP-y przyzwyczajone do poziomu klasy średniej - do gorszych dzielnic zamieszkanych przez czarnych i latynosów po prostu nie pasują. Inna sprawa, że na wolnym rynku i tak nie byliby w stanie nic wynająć: ich zdolność kredytowa jest żadna, nie mają stałej pracy o wystarczajacych dochodach (a jest to wymagane przy wynajmie), nie mówiąc już o tym, że nie są w stanie zapłacić z góry gotówka za najkrótszy możliwy okres najmu (zwykle wynoszący pół roku).

Podsumowując - ograniczenie zużycia energii jest jak najbardziej możliwe. A wyglada ono dokładnie tak samo jak kryzys.......