Było sobie w Polsce przez ostatnie dni dość potężne zamieszanie wokół reformy sądownictwa. Poprzednia władza, czyli obecna opozycja wyszła demonstrować na ulicę, jak zwykle. Tym razem jednak do demonstracji przyłączyło się wielu przyzwoitych ludzi.
Cała sprawa jest niezwykle skomplikowana, ponieważ dotyczy w sumie olbrzymiej części sfery publicznej, a każda ze stron zamiast rozmawiać zaczęła się bawić w hasła i memy. Oraz, jak zwykle oskarżenia o destabilizację państwa w interesie partyjnym lub zewnętrznym. Czas to trochę uporządkować.
Są trzy projekty ustaw i trzy części reformy. Jedna dotyczy sądów powszechnych, czyli rejonowych, okręgowy i apelacyjnych. Druga Krajowej Rady Sądownictwa, a trzecia Sądu Najwyższego.
Są to części tego samego systemu, ale na tyle odrębne, ze mogą, powinny i są traktowane rozdzielnie.
Pierwsza oś sporu dotyczy kwestii czy sądownictwo w ogóle wymaga reform. PiS, jak wiadomo twierdzi, że tak. PO i .N twierdzą, ze nie, sądownictwo jest zasadniczo w porządku, może co najwyżej można jeszcze przyspieszyć postępowania.
Jedyna partia, która poza tym ma jeszcze jakieś stanowisko w sprawie to Razem, które uważa, że reforma jest konieczna i to poważna. Czyli zasadniczo ma stanowisko takie jak PiS, jednak była w zdecydowanej większości po stronie protestujących.
Zdanie społeczeństwa, co pokazują badania opinii publicznej jest takie, że sądy cieszą się poparciem zbliżonym do przestępczości zorganizowanej, czyli, delikatnie mówiąc nie najlepszym. Co zasadniczo oznacza, że w sprawie konieczności reformy, społeczeństwo jest po tej samej stronie co PiS i Razem a przeciw PO i .N.
Sądownictwo jako władzę trawi bardzo głęboka choroba i to jest powszechne przekonanie. Nie każdy potrafi postawić prawidłową diagnozę, mało kto wyleczyć.
Korupcja w sądownictwie jest problemem i jest dość powszechna. Jednak absolutnie nie ma postaci kupowania wyroku u sędziego za worek ziemniaków, czy jakąkolwiek inną konkretną łapówkę. Nie słyszałem o niczym takim i był nawet zaryzykował twierdzenie, że w ostatnich latach coś takiego nie miało miejsca.
Sprawa w rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej.
Da się zrobić tak, aby uzyskać korzystny wyrok w wątpliwej sprawie. Nie każdy sędzia wyda takowy, raczej mówimy o znikomej mniejszości. Olbrzymia większość sędziów potrafi zauważyć próby wpływania na ich zdanie o sprawie i by albo to zignorowała albo poprosiła policję o posłanie delikwenta gdzie jego miejsce.
Jednak w niektórych grupach można szukać sędziów o zgoła innej mentalności. Po pierwsze i najważniejsze, w czasach PRL sądownictwo było oficjalnie częścią "jednolitej władzy państwowej", co w praktyce oznaczało wykonywanie przez sędziów władzy w zakresie i kierunku określonym przez inne organa władzy, w całości działające zgodnie z przewodnią rola PZPR i sojuszu ze Związkiem Radzieckim (to wszystko było, jak najbardziej, zapisane w konstytucji). Tych ludzi dobierano i uczono dla właśnie takiej pozycji ustrojowej.
Druga sprawa to asesorzy sądowi. Czyli jeszcze nie do końca sędziowie, jak najbardziej prawnicy po ukończonej aplikacji i w pełni kwalifikowani merytorycznie do orzekania. Ale jeszcze nie mający nominacji sędziowskiej. Dla uzyskania której potrzebują dobrych wyników sądzenia (dobry przerób, mało uchylanych spraw)oraz dobrych opinii zwierzchników. Co w teorii ma związek z podejściem asesora do swoich obowiązków. A w praktyce wyłącznie z tym ile i jakich spraw dostanie.
Tu dochodzimy do sedna sprawy. O mianowaniu i awansie sędziego decyduje w praktyce Krajowa Rada Sądownicza, na podstawie opinii, które zależą w praktyce od tego jakie się danemu sędziemu trafiają sprawy. A o tym decyduje przewodniczący wydziału.
Pozostaje zada pytanie kto decyduje o składzie KRS i mamy kompletną odpowiedź na pytanie kto w ogóle ma możliwości korupcji w sądach. Otóż o składzie KRS teoretycznie decydują wszyscy sędziowie. Praktycznie wybory odbywają się w cenzusach poszczególnych szczebli sądowych i są tak urządzone, że nieproporcjonalnie ważny jest głos sędziów sądów apelacyjnych. To oni w praktyce decydują o składzie KRS.
W razie potrzeby takiego, a nie innego wyroku też żaden sędzia nie wyda orzeczenia oczywiście sprzecznego z przepisami prawa. Ale od czego są biegli. Przepisy przewidują, a orzecznictwo wyższych sądów bardzo mocno utrwaliło wszechwładzę biegłego w procesie. Do tego stopnia, że w opiniach nie raz i nie dwa można oprócz fachowej opinii także sugestię co do wyroku. Z drugiej strony biegli sądowi są skandalicznie źle opłacani. W wielu sprawach obowiązki sędziego kończą się na wybraniu odpowiedniego biegłego w procesie. Albo "odpowiedniego".
I to jest mniej więcej cały system korupcji w polskich sądach. Jego kluczowe elementy to kompletnie patologiczny system przeprowadzania dowodów z wiedzy specjalistycznej, dowolność wyboru sędziego do konkretnej sprawy oraz nieproporcjonalnie ważna pozycja sędziów wychowanych jeszcze w PRL (którzy jak przypuszczam w ogóle sędziów stanowią niezbyt dużą mniejszość) i wielokrotnie awansowanych w ramach tak działającego systemu.
Co trzeba zrobić?
Na pewno trzeba zrobić jak najszybciej dwie rzeczy. Pierwsza to pozbawienie przewodniczących prawa do dowolnego rozdzielania spraw. Druga to pozbawienie sędziów apelacyjnych tak znacznego wpływu na skład KRS.
Trzecia, której nie da się zrobić szybko, to reforma systemu biegłych. To, zupełnie obiektywnie musi trwać lata i ten problem należy zacząć od dosypanie pieniędzy do systemu i to niemałych, a następnie zmniejszyć potrzebę i znaczenie biegłych w sprawach sądowych.
W takim razie co było w projektach?
W zakresie reformy sądów powszechnych- pozbawienie przewodniczących wpływ na rozdział spraw i zastąpienie tego automatycznym algorytmem. Zupełnie dobre rozwiązanie, być może jedyne możliwe do wprowadzenia na obecnym poziomie organizacji państwa.
Możliwość odwołania przewodniczących i rozliczania w razie niskiej sprawności sądów. To jest ok. Jest to jakieś narzędzie. Po pozbawieniu przewodniczących faktycznego wpływu na treść orzeczeń pozostają im obowiązki administracyjne i taki nadzór jest OK. Uprawnienie do odwołania przez pierwsze pół roku od wejścia w życie ustawy jest dość dyskusyjne i raczej mi się nie podoba. Ale z drugiej strony, jeśli mówimy o przewodniczących z zasadniczo obowiązkami administracyjnymi to nie jest to wielkim problemem.
Krajowa Rada Sądownictwa. Jest to organ konstytucyjny, którego członkami muszą być sędziowie. Za to konstytucja nie określa jak mają być wybierani. Według propozycji mieli być wybierani przez Sejm zwykłą większością głosów. Co by faktycznie oznaczało decyzję większości rządzącej, a być może wręcz wybieranie kandydatów w ministerstwie sprawiedliwości. Pomysł Prezydenta, aby ci członkowie byli wybierani kwalifikowaną większością, wymuszającą porozumienie międzypartyjne jest bardzo sensowny i tak by to mogło zupełnie dobrze działać.
Za to projekt ustawy o Sądzie Najwyższym to była po prostu quasi-autorytarna granda. Konstytucja przewiduje możliwość przesunięcia sędziego w stan spoczynku w razie reorganizacji sądów. Wobec czego ustawa przewidywała naciąganą i niepotrzebną reorganizacje Sądu Najwyższego i przesunięcie wszystkich sędziów w stan spoczynku (czyli wysłanie na emeryturę). Do tego miejsca sprawa jest naciągana, ale powiedzmy, że dałoby się to jakoś obronić. Ale w następnej kolejności to Minister Sprawiedliwości wskazuje, którzy z sędziów jednak będą dalej orzekać. I to jest juz gruba przesada. Jeśli nawet zmniejszenie liczby sędziów jest w jakimkolwiek stopniu racjonalne (nie jestem w stanie tego ocenić) to na pewno metoda ręcznego wskazywania składu SN przez ministra rozsądna i racjonalna dla stabilności państwa nie jest.
I tu mówimy dokładnie o działaniu i stabilności państwa.
Nie widzę żadnych racjonalnych argumentów za reorganizacją SN, obecny podział na izby jest w większości racjonalny i działa, więc reorganizację oceniam jedynie jako pretekst do wysłania na emeryturę, czyli w swej istocie odsiania przez ministra skład SN. I to jest hucpa, niedopuszczalna w cywilizowanym państwie.
Za to osobną kwestią pozostaje sposób prowadzenia dyskusji publicznej i sejmowej na tymi reformami. Kluczowe zmiany całego systemu sądowniczego, usunięcie ze stanowisk ludzi pełniących ważne funkcje ustrojowe w wyniku ustaw uchwalonych w ciągu 3 dni bez dyskusji publicznej to jest dno. To jest zachowanie, które powinno dyskwalifikować jego autorów z życia publicznego w demokratycznym państwie.
Sytuacja wymaga reform, ale przecież się nie pali. Losowanie spraw można było wprowadzić bez większych kontrowersji już dawno. A nad resztą reformy dyskutować. Ja rozumiem, że dyskusja z obecną sejmową opozycją może być nieco trudniejsza niż z autystycznym kotem, ale jak się chce naprawiać państwo to po prostu trzeba. Równie dobrze, a w obecnej sytuacji nawet lepiej, zaprosić do rozmów pozaparlamentarną opozycję. Obok, czy nawet zamiast parlamentarnej. Zawsze to będzie coś przypominającego cywilizowane zarządzanie demokratycznym państwem.
Jest jeszcze kwestia trójpodziału władzy. Częścią konceptu trójpodziału władzy jest kwestia ich wzajemnego równoważenia i ograniczania. Co oznacza ISTNIENIE WPŁYWU władzy ustawodawczej i wykonawczej na sądowniczą. I o ile wpływ władzy ustawodawczej na sądowniczą w Polsce istnieje, choć mocno ograniczony (bo konstytucja, w praktyce niezmienialna, reguluje dużą cześć), tak wpływ władzy wykonawczej zasadniczo nie istnieje i został zastąpiony samorządem sędziowskim, zdominowanym przez sędziów sądów apelacyjnych. Więc wszystko w porządku, ale jeśli mówimy o koncepcie trójpodziału władzy, to w polski realiach oznacza on ODEBRANIE obecnych uprawnień. Więc od tej strony patrząc, koncepcja reformowania sądownictwa poprzez zwiększenie uprawnień władzy wykonawczej, jeśli zostanie zachowana niezawisłość i nieusuwalność sędziów, to jest faktyczne wzmocnienie trójpodziału władzy.