O zawale i bankructwie Argentyny w 2001 roku wiedza wszyscy. A przynajmniej całkiem spora część osób interesujących się czymkolwiek więcej niż czubkiem własnego nosa i zdjęciami kotów.
Kraj był bankrutem, niskie ceny surowców dobiły gospodarkę wyniszczoną neoliberalną deindustrializacją, władza znalazła się na ulicy i to dosłownie.
Po kilku dniach demonstracji i zamieszek kolejny prezydent zrezygnował, w międzyczasie zdecydowano o zawieszeniu spłaty długu zagranicznego, później zdewaluowano walutę i gospodarka sprawnie ruszyła do przodu, odbicie cen surowców przyszło także w idealnym momencie.
Tyle o Argentynie. Mało kto wie, że w tym samy czasie Urugwaj był gospodarczo i politycznie w sytuacji dość podobnej, tylko jeszcze gorszej.
Tak samo szalona polityka neoliberalna doprowadziła do uzależnienia gospodarki od kilku najważniejszych surowców i resztę ekonomii praktycznie zrównała z ziemią, tak samo chora polityka monetarna doprowadziła do wydrenowania rezerw i tak samo załamanie jednego i drugiego doprowadziło do kryzysu politycznego.
Różnica polegała na tym, że obywatele i przedsiębiorcy z Argentyny jeszcze mieli odrobię kapitału. Przechowywanego w urugwajskich bankach, który wyciągnęli, kiedy był on potrzebny w czasie załamania gospodarki. W taki sposób w Urugwaju nie zostało dokumentnie nic. Ludzie też wyszli na ulicę, głodni, bez pieniędzy, pracy i dochodów. Też z zamiarem wyrzucenia prezydenta z pałacu. Natychmiast.
Ale nikt o tym wyrzuceniu nie słyszał, nieprawdaż? I słusznie, bo nic takiego nie nastąpiło. Burmistrzem Montevideo był wówczas polityk Frente Amplio, czyli koalicji powstałej jako sprzeciw wobec tradycyjnej oligarchii i stojącej w opozycji do neoliberalnej polityki lat 90- tych. Skoro przewidywana katastrofa właśnie nastąpiła, to i byli dla społeczeństwa raczej wiarygodni.
Burmistrz Vazquez był wystarczająco wiarygodny dla demonstrantów. W tamtym momencie mógł zostać pełniącym obowiązki prezydenta.
Ale tego nie zrobił, w przeciwieństwie do rozwoju wypadków w Argentynie. Prezydent Jorge Battle został poinformowany, że może i powinien dokończyć kadencję, ale strategiczne decyzje powinien konsultować z Vasquezem.
Jedna z najważniejszych z tych strategicznych decyzji dotyczyła zadłużenia zagranicznego. Po dewaluacji waluty było ono bardzo trudne do udźwignięcia i Międzynarodowy Fundusz Walutowy doradzał restrukturyzację. Znów to Vasquez podjął decyzję, że kredyty będą spłacane zgodnie z harmonogramem.
Miało to swoje koszty, niemałe dla kraju bez przemysłu, wydrenowanego z kapitału i w środku dołka cen jedynych rzeczy dostarczających twardej waluty.
Ale przyszłość pokazała, że był to też bardzo poważny kapitał polityczny. O sytuacji Urugwaju nikt nie usłyszał. Nie było restrukturyzacji długu zagranicznego , nie było upadłości całego sektora bankowego, nie było nawet przedterminowych wyborów. Na tle sytuacji w Argentynie, większość ludzi odbierała Urugwaj jako nudny, spokojny kraj. Osoby zorientowane w skali problemów, odbierały Urugwaj jako oazę stabilności i bezpieczeństwa inwestycji, bo nic się nie wydarzyło, choć gospodarka powinna się była zawalić wywołując kryzys polityczny.
Sytuacja została opanowana, następne wybory oddały całość władzy w ręce Frente Amplio i nikt się nie zdziwił, że fotel prezydenta objął dotychczasowy burmistrz Montevideo, czyli Tabare Vasquez, uzyskując większość głosów już w pierwszej turze, dokładnie tak samo jak Frente Amplio uzyskało ponad 50% głosów w wyborach parlamentarnych i uzyskuje w kolejnych wyborach do dziś. Konstytucja Urugwaju zakazuje sprawowania stanowiska prezydenta przez kolejne kadencje, więc w 2010 roku prezydentem został inny kandydat Frente Amplio, Jose Mujica, a teraz, od 2015 znów nim jest Tabare Vazquez.
Konsekwencje takich a nie innych decyzji Vasqueza najłatwiej zobaczyć porównując późniejszą historię Urugwaju z Argentyną.
Po pierwsze, poziom konfliktu politycznego jest zupełnie inny. Ówczesne elity rządzące, a dziś opozycja, były w stanie zrozumieć, że doprowadziły kraj do krawędzi, a pomocną dłoń podali im, ci, którzy ich zwalczali, w tym wcześniej z bronią w ręku. Spora część oligarchii nadal ma poglądy takie same, jakie mieli i chętnie by rządzili, tak jak przez dziesięciolecia, ale uczestniczą w demokratycznej dyskusji, bo i tego oczekują od nich wyborcy. Jest oczywiście pewna cecha narodowa, czy zbiorowe doświadczenie, którego brakuje w Argentynie.
Drugą kwestią, połączona z brakiem szczególnie agresywnego dyskursu publicznego, jest wiarygodność. Polityczna, kredytowa oraz dobra opinia.
Wbrew pozorom, to ostatnie jest bardzo ważne, a może najważniejsze. Dzięki temu, że nikt nie słyszał o żadnym poważnym konflikcie w Urugwaju, czy wręcz jakichkolwiek problemach tego kraju, to jedyne wiadomości, jakie dochodzą, są pozytywne. Opozycja nie wywleka dyskusji politycznej poza kraj, nigdzie żadne większe grupy kapitału, czy lobbystów nie mają większych konfliktów z Urugwajem, bo umowy są dotrzymywane.
Co to może dać? Rozwiązane ręce, gdy taki konflikt się pojawia, zwłaszcza z potężnymi przeciwnikami. Tabare Vazqauez cały czas (również w czasie pełnienia urzędu) praktykuje jako onkolog. Połączenie wykonywania zawodu onkologa i funkcji prezydenta musiało spowodować chęć zmniejszenia używania tytoniu.
Jak zwykle nic na siłę, jedynie zakazano palenia w budynkach użyteczności publicznej, restauracjach, itp. Oraz ekspozycji i reklamy papierosów i tytoniu w każdej formie. Człowiek przebywający w przestrzeni publicznej w Urugwaju w ogóle nie dowie się, że w ogóle istnieje coś takiego jak papierosy. Tym bardziej nie są znane ich marki, bo i skąd? W sklepach trzyma się je poza wzrokiem klienta i podaje tylko na żądanie, nie ma żadnej ekspozycji, ani reklamy. W całym kraju. A na paczkach można zobaczył ładne zdjęcia płuc palaczy. Była to w owym czasie najbardziej drastyczna regulacja antytytoniowa.
Ta polityka jest po prostu skuteczna, kto palił, ten pewnie nadal pali, ale pokolenie wchodzące w dorosłość praktycznie nie zna tytoniu. Odsetek palaczy wśród osób obecnie wchodzących w dorosłość wynosi poniżej 10%, podczas gdy wcześniej wynosił około 40%.
A gdzie tu kwestia dobrej opinii? Otóż następnie koncern Phillip Morris pozwał Urugwaj. Przed sądem arbitrażowanym przy Banku Światowym o naruszenie jego interesów i psucie inwestycji. Serio, proces się toczy, jak na razie wyroku nie ma, ale Urugwaj jest i ma się dobrze, za to Phillip Morris jest od strony publicznego wizerunku po prostu skończony.
Po regulacji urugwajskiej, za tym przykładem poszło nieco innych państwa świata, swoją walkę z tytoniem prowadziły też Norwegia i Australia (też pozwane przez Phillip Morris).
Jednak dopiero po pozwie potężnego koncernu przeciw małemu, sympatycznemu kraikowi, walka z tytoniem stała się modna. Na koszty procesu niejaki Michael Bloomberg wyłożył z własnej kieszenie 50 mln dolarów. Bynajmniej nie dla P-M., Światowa Organizacja Zdrowia przystąpiła do procesu, zgadnijcie po czyjej stronie? A dookoła świata w 2011 roku przeszła fala legislacji antytytoniowych.
To wszystko nie zmienia faktu, że tą legislacją rząd Vazqueza oczywiście pozbawił zysków koncerny tytoniowe i oczywiście zmniejszył wartość ich wcześniejszych inwestycji. Co więcej, miał taki zamiar. To pewnie wystarczy do wygrania procesu przez Phillip Morris. Tyle, że dzięki różnicy w opinii światowej o jednym i drugim, zasądzone odszkodowanie ma szansę wejść nie do majątku P-M, a do masy upadłościowej po nim.
I wcale bym się nie zdziwił, gdyby takie odszkodowanie zostało pokryte przez międzynarodową zrzutkę. Sfinansowaną specjalnym podatkiem od wyrobów tytoniowych.
Bo Urugwaj to mały i biedny kraj, od którego chciwi bandyci chcą wyłudzić pieniądze, aby dalej truć i uzależniać jego mieszkańców. Przynajmniej tak wszyscy to na świecie odbierają, zarówno obywatele, jak i rządzący.
W tym samych czasie władze Argentyny próbowały walczyć ze zorganizowaną kampanią opluwania finansowana przez nabywców obligacji oraz funkcjonować w warunkach wściekłego konfliktu wewnętrznego.
Co nas sprowadza do bardzo poważnego pytania- jaki stereotypowy obraz tych krajów ma przeciętny człowiek? O Argentynie zwykle coś słyszał. Oprócz pozytywnego obrazu przyrody, kultury i kuchni, Argentyna jest synonimem problemów ekonomicznych i ryzyka inwestycyjnego. O Urugwaju, jeśli ktokolwiek cokolwiek słyszał, to na pewno nic negatywnego. Czasem o kuchni, znacznie lepszej niż argentyńska, czasem o podejściu do marihuany, najczęściej o biednym i skromnym prezydencie Mujicy. Ale o jakichkolwiek problemach? Nie ma takiego tematu.