Obecny kryzys polityczny w Brazylii jest tak naprawdę tylko kolejnym z objawów dysfunkcjonalności tego kraju.
Ostatnim, głośnym wydarzeniem było rozpoczęcie procedury impeachmentu wobec prezydenty Dilmy Rousseff. Rozpoczęcie to jeszcze nie zakończenie, ale usunięcie jej z urzędu wydaje sie przesądzone.
Najpierw postawmy sprawę we właściwych proporcjach. Język portugalski jest najpowszechniej używanym językiem w Ameryce Południowej. Z jednego powodu- jedyny kraj w którym go się używa, ma więcej ludności niż pozostałe 11 krajów położonych na tym kontynencie. To właśnie jest Brazylia.
Podobnie ma sie rzecz patrząc na wielkość gospodarek. Gospodarka Brazylii jest większa od Rosji, i jest absolutnie największą na kontynencie. Stąd wszystko co dzieje sie w Brazylii ma odbicie w statystykach dotyczących całego kontynentu, choćby nie miało z tym wszystkim żadnego związku.
Wracając do Brazylii
Konstytucja przewiduje możliwość impeachmentu prezydenta, co jest uregulowane dość podobnie do procedury przewidzianej w konstytucji USA. Za naruszenie prawa związane ze sprawowaniem urzedu, prezydent może być postawiony w stan oskarżenia przez niższą izbę parlamentu, dalszą część procedury prowadzi Senat. Jeśli prezydent jest oskarżony o nadużycie władzy, sądzi Senat, jeśli o przestępstwo pospolite, to Federalny Sąd Najwyższy (wszyscy lubią "polskie akcenty", więc podam, ze prezes tego ostatniego nazywa sie Ryszard Lewandowski).
Jak łatwo mozna zauważyc, nie wspomiałem jeszcze o co właściwie jest oskarżona Dilma Rousseff, bo to akurat ma dla wyniku procesu najmniejsze znaczenie.
Ważniejsza jest sytuacja obecna. Od rozpoczęcia procesu Prezydenta jest zawieszona w pełnieniu obowiązków, a p.o. stał się dotychczasowy wiceprezydent. Ma to o tyle znaczenie, że jego wizja państwa jest kompletnie odmienna, a faktycznie jest przedstawicielem obozu, który chce się pozbyć zarówno Dilmy, jak też najchętniej całej Partii Pracy z brzylijskiej polityki.
W takim razie trzeba wyjaśnić jak dokładnie ta brazylijska polityka wygląda, bo bez tego nic nie bedzie wiadomo. Otóż w Brazylii jest kilkadziesiąt aktywnych partii politycznych, prawdopodobnie około 40. Aktywnych, czyli mających jakiś udział we władzach na poziomie stanów i jako reprezentacja tych stanów, na poziomie federalnym.
Większość tych partii to sa faktyczne kluby towarzyskie lokalnej oligarchii, znakomicie znane również z Polski powiatowej. Różnica polega na tym, że wójt biednej gminy może co najwyżej zatrudnić w urzędzie rodzinę i znajomych, a szwagrowi dać zlecenie na odmalowanie szkoły. Każdy brazylijski stan to są dziesiątki tysięcy kilometrów kwadratowych urodzajnej ziemii i zasoby minerałów, setki milionów reali na rozbudowe infrastruktury, czy choćby lokalne kluby piłkarskiego dofinansowane z budżetu, ale i eksportujące lokalne talenty do Europy za miliony euro, które niekoniecznie musza trafić do budżetu tego klubu. Tak samo można bezkarnie karczować tysiące hektarów lasów, na których wypasa sie krowy aż do wyjałowienia. Dzięki nomimancjom sędziowskim kontrolowanym przez lokalną partię nie grozi za to żadna odpowiedzialność. Na szczeblu federalnym reprezentacje takich lokalnych klik zawierały koalicje, które umożliwiały jakiekolwiek funkcjonowanie państwa. Bardzo złe, oczywiście, ale bez tego nie działało w ogóle.
Tak sobie działało przez wiele dziesięcioleci. Komu się nie podobało, z tym policja rozmawiała, nawet nie za pomocą pałek, a karabinów, prądu i innych równie subtelnych metod. Taki lokalny obyczaj.
Towarzystwo tych byłych bywalców więzień stało się zaczynem i początkiem Partii Pracy. Śmiało można powiedzieć, że była to, i nadal jest, pierwsza nowoczesna partia polityczna w Brazylii.
To, czego dokonały wcześniejsze rządy Luli i obecnie Rousseff, to przede wszystkim wprowadzenie nowoczesnego systemu zasiłków na dzieci oraz ograniczenie dewastacji środowiska i wylesiania. To pierwsze skrajnie rozwścieczyło tradycyjnych polityków, bo praktycznie całość pieniędzy wcześniej przeznaczana na programy socjalne trafiała poprzez budżety stanowe i lokalne do różnych dziwnych organizacji organizujących pomoc, ostatnie kilka procent czasem do potrzebujących. Program Bolsa Familia kompletnie odwrócił te proporcje i obraził mnóstwo osób na lokalnych szczeblach polityki. Program zapobiegania wylesianiu, zwłaszcza Amazonii, to także jest tradycyjny dopływ pieniędzy z organizacji międzynarodowych, a rząd Luli te pieniądze, zamiast dla organizacji zajmujących się informowaniem jak to nieładnie jest karczować państwowe lasy, przeznaczył na monitorowanie lotnicze i satelitarne, ściganie odpowiedzialnych (na tyle, na ile się dało, czyli bardziej irytowanie oligarchów) oraz poważne traktowanie indiańskich roszczeń.
To wszystko naruszyło polityczne i gospodarcze podstawy ustroju. Oczywiście, nikogo nigdzie nie wywłaszczono, nikomu nic nie zabrano. Ale to, że dotychczasowy szef organizacji pomocy biednym musiał zacząć gdzieś szukać pieniedzy na tę pomoc, choć zawsze je dostawał z budżetu, a "czarnuchy" zaczęly dostawać pieniądze bez jego pośrednictwa to wystarczyło, aby opozycja rozpoczęła konsolidację.
Partia Pracy miała poparcie wystarczające aby Dilma mogła wygrać wybory prezydenckie, ale w wyborach w poszczególnych stanach jakoś zawsze wygrywają partie reprezentujące lokalną oligarchię z tych stanów. Te partie mają później reprezentację w parlamencie federalnym. Na szczęście tradycyjny sposób tworzenia koalicji rządowej w Brazylii polega na zwyczajnym przekupywaniu deputowanych i senatorów. Nie inaczej było za rządów Luli i Dilmy. Tłuste synekury i ordynarne łapówki szły do kieszeni polityków z funduszy Petrobrasu i innych państwowych firm.
W końcu wybuchł skandal z tym związany i od kilkunastu miesięcy trwa dochodzenie, które pokazuje dokądnie taki obraz sytuacji-- pieniądze nie trafiały do polityków Partii Pracy, ale do wszystkich ich koalicjantów. W tym m.in. wiceprezydenta, obecnie p.o. prezydenta.
Od tego śledztwa rozpoczął się kryzys polityczny. Na to nałożył się spadek cen surowców, czyli głównych towarów eksportowych Brazylii i kryzys gospodarczy
Opozycja, choć w tych warunkach trudno uzywać takich określeń. Powiedzmy- partie starej oligarchii w warukach recesji uchwaliły budżet bez deficytu. To, jak wie każdy studen ekonomii drugiego roku, oznacza w praktyce pogłębienie recesji przez prowadzenie polityki procyklicznej.
Rząd Rousseff nie zbilansował budżetu, a właściwie zrobił to tylko na papierze. Deficyt był, i został pokryty wyciąganiem pieniedzy z państowych firm i ich zadłużeniem. Co było całkowicie niezgodne z ustawą budżetową, było naruszeniem dyscypliny budżetowej i jest lekko tylko naciąganą podstawą impeachmentu.
Jednak to bardzo wiele mówi o poziomie brazyliskiej klasy polityczej, a właściwie całej elity społecznej. W sytuacji ekonomicznej bardzo trudnej z powodów stanu światowego rynku zajęli się zwyczajnym podpalaniem własnego kraju. Aby storpedować reformy minimalnie poprawiające środowisko i życie przeciętnego człowieka zdecydowali się zażądać polityki, która musiałby doprowadzić do dwucyfrowej recesji. Rząd tego nie wykonał w żądanym stopniu i recesja wyniosła zaledwie siedem procent? To czas wyrzucić prezydenta.
Siedmioprocentowy spadek PKB. Do tego nie doszła ani Arabia Saudyjska, jeszcze bardziej uzależniona od surowców, ani obłożona sankcjami Rosja.
Takie wyniki w gospodarce oraz zmiana polityczna oznacza, że Brazylia właśnie zakończyła kolejną próbę modernizacji. Wynikiem niepozytywnym.