W USA miały miejsce kolejne prawybory. W tym miejscy mógłbym zakończyć ten tekst, napisać "a nie mówiłem?" i odesłać do poprzedniego.
Jednak napiszę kilka nowych rzeczy. Nie o tym, że Berni Sanders wygrywa wszędzie przytłaczającą większością głosów, od kiedy zakończyły się głosowania w dawnym niewolniczym Południu. Hilary Clinton uzbierała tam trochę delegatów, ale zbyt mało, aby utrzymać przewagę przez całe prawybory. Przynajmniej jeśli będą przebiegać jak dotychczas.
Główne media "nieco" "zapomniały" podać szczegółów ostatnich głosowań, więc je wyręczę:
W prawyborach 22 marca w Arizonie 57%:40% dla Clinton, 44:31 delegatów
Idaho 78%:21% dla Sandersa, 18:5 delegatów
Utah 79%:20% dla Sandersa, 27:6 delegatów
26 marca:
Alaska 81%:18% dla Sandersa, 13:3 delegatów
Hawaje: 70%:30% dla Sandersa, 17:8 delegatów
Waszyngton (stan) 73%:27% dla Sandersa, delegatów jeszcze nie rozdzielono.
Maszyneria medialnia dzielnie informowała o kolejnych przytłaczających zwycięstwach Clinton i jej nieuchronnej nominacji, gdy wygrywała 50,5% do 48,7% w Illinois i 49,6% do 49,4% w Missouri. Obecnie informują o zwycięstwie Sandersa. Czasami. Zwykle bez podania proporcji głosów. Ale cóż, prywatny biznes rządzi się swoimi prawami. Zwłaszcza, że sponsorami kampanii Clinton są firmy naftowe i wielkie banki, a średnia wpłata na fundusz wyborczy Sandersa to 27 dolarów. Koncerny medialne są mniej zainteresowane posiadaczami 27 dolarów na zbyciu a bardziej bankami i naftą. Takie życie.
Wróćmy do moich poprzednich przepowiedni, mianowicie, że Clinton sobie znakomicie poradzi w dawnych stanach niewolniczych, za to na pozostałym terenie USA z trudem, jeśli w ogóle, nawiąże walkę z uciekającym Sandersem. W powyższej wyliczance wszystko się z tym zgadza, z jednym wyjątkiem- Arizony.
Nie był to stan niewolniczy, a jednak Clinton wyraźnie wygrała. Co się stało?
To samo, co wcześniej w Newadzie oraz częsciowo Illinois- cuda nad urną. Obecnie podnoszone są oskarżenia o właściwie cały zestaw sztuczek wyborczych, brakuje już chyba tylko ordynarnego fałszowania oddanych kart wyborczych. Aby było jasne- nie podnosi ich sztab Sandersa, tylko członkowie Partii Demokratycznej. Jak na razie oskarżenia dotyczną drastycznego zmniejszenia ilości lokali wyborczych, skreślania wyborców z list członków Partii Demokratycznej, pomijania głosów osób nie będących członkami partii, świadomego spowalniania tempa pracy, aby jak najmniej osób mogło zagłosować, utrudniania dostępu do komisji, etc. W skrócie- wszystkich możliwych sztuczek wyborczych, aby tylko zaniżyć frekwencję wyborczą w dniu głosowania. Do tego pozbawić prawa głosu grupy bardziej skłonne głosować na Sandersa. Cały obraz wygląda jeszcze śmieszniej niż ostatnie wybory samorządowe w Polsce. Czy może jacyś działacze PSL ostatnio jechali szkolić z procedury wyborczej kogoś w Arizonie?
O tym, że to nie ja przesadzam, świadczy reakcja gubernatora Arizony oraz burmistrza Phoenix. Obaj domagają się federalnego śledztwa w sprawie głosowania. Petycja do Białego Domu w tej sprawie uzyskała 100 tys. podpisów w kilka godzin.
Określając rzecz dosadnie- poplecznicy Clinton w strukturach partii przegięli pałę i zdaje się, że całkiem wkurzyli Amerykanów. Amerykanie bywają słabo zorientowani w rzeczach spoza ich kontynentu, a poziom zakucia pał i zacofania Południa jest trudny do wyobrażenia i zrozumienia w Europie. Ale wkurzeni Amerykanie bardzo szybko pójda bronić swojej demokracji, jakkolwiek kulawa by nie była. W kolejnych stanach już poszli, a to dopiero poczatek. Chwila czasu jeszcze minie, zanim do powszechnej świadomości dotrze ten obraz sytuacji, nawet jesli mówimy o aktywnych politycznie obywatelach, czyli drobnej mniejszości chodzącej na prawybory.
Moim zdaniem, prawybory w Arizonie były mometem w którym Clinton przegrała prawybory. Wcześniej miała dobrą pozycję startową i jakąś szansę dowiezienia jej do końca. Teraz są dwie możliwości- jeszcze większe cuda nad urną w Nowym Jorku, liczenie na to, że ujdą na sucho, a przewaga wystarczy do nominacji albo rezygnacja.
Dlaczego w Nowym Jorku?
Wynika to wprost z kalendarza wyborczego. Obecnie, wliczając stan Waszyngton ilość delegatów to około 1030 dla Sandersa v. około 1260 dla Clinton. W ciągu najbliższego miesiąca odbęda sie głosowania w Wisconsin, Wyoming i własnie Nowym Jorku. Wisconsin to 86 delegatów i pierwsze wybory z nowymi wymogami dotyczącymi identyfikacji wyborców, co pewnie spowoduje trochę skandali i bonus dla Clinton. Wyoming to zaledwie 14 delegatów, a Nowy Jork to 247.
Jak widać to NJ ma znaczenie, reszta to drobiazgi. Łącznie wybieranych delegatów jest 4051. Do tego dochodzi 719 działaczy partyjnych, którzy mogą zagłosować według uważania. Dziś deklarują w lwiej częsci głosowanie na Clinton, ale tak samo deklarowali w 2008, a wygrał Obama. Tak, ci sami ludzie deklarowali głosowanie na tę samą Clinton i zagłosowali na Obamę. Obecnie większość mediów podaje ich jako zadeklarowanych głosujących na Clinton. Hmm...
Na razie na horyzoncie widać Nowy Jork, ale na końcu prawyborów będzie Kalifornia. 475 delegatów. I nie bardzo widzę jak tam może wygrać Clinton. Prędzej bym zadawał pytanie, czy Sanders otrzyma 70 czy 80% głosów, a może spapranie kampanii i/lub cuda nad urną sprawią, żę tylko 60%?
Stąd tak wielkie znaczenie Nowego Jorku. Jest to pierwsze miejsce, gdzie Clinton może stracić przewagę wybranych kandydatów. Jeśli tak się stanie, to kampania prawyborcza Demokratów będzie właściwie zakończona. Dla niej wynikiem niepozytywnym. Jeśli wygra wysoko i bez wątpliwości to może i utrzyma przewagę do końca. Bardziej prawdopodobna będzie jednak wygrana Clinton wśród oparów kolejnych cudów nad urną lub wygrana Sandersa, ale jeszcze bez uzyskania przewagi. W takim razie kto wie- może dopiero Kalifornia rozstrzygnie?
Na pewno już przegrała wiara w amerykańską demokrację, a wygrało wkurzenie. Na Południu juz dawno, obecnie w reszcie kraju. Południe jednak zawsze było kolonią gospodarczą, z panującym systemem skutecznie utrwalającym biedę i nieuctwo. Co obecnie znakomicie pomaga Clinton i Trumpowi.
Tak, własnie, po znęcaniu się nad Demokratami (ok, znęcam się tylko nad Demokratką) czas przyjrzeć sie, co się dzieje u Republikanów. Dzieje sie śmiesznie. Czas zlikwidować NATO, nałożyć embargo na zakupy ropy z Arabii Saudyjskiej i w końcu zrealizować wszystkie inne postulaty Moskwy. To w skrócie progam Trumpa, w miarę kampanii zdradza coraz więcej szczegółów. Co dość dobrze go pogrąża. Jak poprzednio twierdziłęm, że na pewno przegra z Sandersem, tak po tych tekstach mogę z uzupełnić- przegra nawet z Clinton. Choć wolałbym o tym ostanim się nie przekonywać. Trump w Białym Domu to po prostu oficjalne wsparcie Putina przez USA. Co to oznacza dla Polski, Ukrainy, Gruzji i państw bałtyckich chyba wszyscy, jako polskojęzyczni, dobrze wiemy.
Na szczęście, dotychczasowa historia sukcesów biznesowych i politycznych Trumpa wskazuje, że nie ma on żadnych szans wygrać wyborów. Jest on człowiekiem, kóry powołuje się na swoje doświadczenie i sukcesy, wobec czego można się im przyjrzeć. Jego majątek netto wynosi około 4 mld dolarów, czyli MNIEJ niż gdyby to, co odziedziczył zainwestował w fundusz pasywny związny z indeksem giełdy nowojorskiej. Oprócz tego zbliżonej do tego kwoty zobowiązań nie spłacił dzięki kolejnym czterem bankructwom. W większości zakończyły się one utrzymanie przez niego majątku i zwyczajnym nie spłaceniem wierzycieli w zamian za ochłapy udziałów. Tak to się robi w USA.
Co oznacza, że relatywnie do inflacji, wzrostu rynku kapitałowego i oprocentowania, przez całe swoje życie nie zarobił ani dolara. Doliczając do takiego rachunku wierzytelności, których nie spłacił dzięki bankructwom- stracił cały odziedziczony majątek, ma to czego nie oddał wierzycielom.
Mamy obraz nieudolnego biznesmena, który pomimo otrzymania wielkiego spadku i regularnych przewałów z trudem utrzymuje stan posiadania. Taki facet chwali się swoimi sukcesami i twierdzi, że tak jak w biznesie poradzi sobie w polityce. No i właśnie tego ostatniego życzę jemu, Ameryce, Polsce i światu. Dla odmiany Ted Cruz jest niestety zawodowym politykiem, z zupełnie normalną listą sukcesów jako zawodowego polityka. Jeśli zostanie nominowany, to kandydat Demokratów, ktokolwiek nim będzie, wyciągnie jego powiązania z rodziną Bushów oraz bankiem Golman Sachs. Każda z tych rzeczy oddzielnie powinna go całkowicie pogążyć, obie naraz, jeśli skutecznie użyte, raczej zakończą wybory. Obecne prawybory pokazały jak niepopularne jest nazwisko Bush nawet w samej Partii Republikańskiej, a przekonanie o skorumpowaniu i pasożytnictwie Wall Street i wielkich banków jest dość powszechne. Dla krótkiego wyjasnienia- jego żona wzięła urlop ze stanowiska managera Golman Sachs, aby szefować zbiórce funduszy dla G.W. Busha. Związki wielkiej nafty i teksańskich Republikanów znane są nie od wczoraj. To oznacza, że w razie starcia Sanders- Cruz zapewne wybory przekształca sie w plebiscyt Północ i klasa średnia vs. Południe i oligarchia. Wynik jest już znany. Przypomnę, że ostatni raz, gdy Południe z oligarchią mogło liczyć na wygraną był w 1860. A i tak przegrali.
Nadal jednak jedynym układem, w którym w ogóle możliwa jest wygrana Republikanina to starcie Cruz- Clinton. Trump przepadnie w każdej wersji, Sanders też wygrywa w każdej wersji. Nawet w starciu Cruz- Clinton, to po stronie Clinton jest zdecydowanie większe doświadczenie polityczne, a gdy te kompromitujące w oczach przeciętnego wyborcy powiązania polityczno- biznesowe przestają być istoną kwestią (bo dotyczą tak samo obojga...) to Clinton jest na lepszej pozycji, bo to ona ma sporą przewagę ogólnej orientacji i doświadczenia.
Z powyższej wyliczanki wychodzi następujący obraz:
Trump nie ma żadnych większych szans wygrać wyborów. Im bliżej do nominacji tym większa część delegatów bedzie pochodzić z wybrzeży, a tam jest oceniany dość jednoznacznie. Przeciętny wyborca Trumpa to raczej white trash lub miłośnik Ku Klux Klanu (co się w sporej częsci pokrywa). Jest to obraz społeczeństwa Południa, gdzie już prawybory się zakończyły.
Wyborca Clinton z południa to trochę inna osoba, zazwyczaj czarny, z nieufnością odnoszący się zarówno do lokalnej oligarchii, żyjący w atmosferze ciągłej agresjii politycznej, posiadający naprawdę znikomą wiedzę o świecie i z równą nieufnością jak do lokalnych "światowych elit" odnoszący się do lewicowych środowisk obu wybrzeży. Taka grupa społeczna istnieje w pewnym stopniu także na Midweście (w danych rejonach przemysłu ciężkiego), ale już nie na wybrzeżach. Dlatego Clinton mogła wygrać w Ohio i mieć całkiem dobre wyniki w Illinois, ale na całym Zachodzie trudno znaleźć jej zwolenników. Nie licząc działaczy partyjnych i lobbystów.
O wyborcach Cruza można powiedzieć najmniej. Właściwie tyle, że nie są to wyborcy Trumpa, ale nadal Republikanie.
Te wybory są niezwykle ważne nie tylko dla USA, ale i dla świata. Głównie z powodu Sandersa i Trumpa. Jeśli wygra Clinton, będzie raczej to co dziś, z nieco większym niż dziś uprzywilejowaniem banków i wielkich korporacji. Jeśli Cruz, to ze sporo większym uprzywilejowaniem, co na dłuższą metę wykolei gospodarkę USA. Nieprawdopodobne zwycięstwo Trumpa by zapewne rozwaliło gospodarkę i kraj w błyskawicznym tempie, co razem z wolną ręką dla międzynarodowych agresorów z Kremla i pompowaniem forsy do koncernów zbrojeniowych i sponsorów terroryzmu- nasuwa tylko jedno, bardzo ważne pytanie: Czy mój kraj jest wystarczająco dobrze uzbrojony, a jeśli nie- to gdzie zwiewać?