Po wyborach w USA nie ma złych wiadomości. Serio. Żadna z konkluzji powyborczych nie jest zła.
Najpierw mamy dobrą wiadomość- Hilary Clinton nie wygrała wyborów. Nikt jej nie lubi, jest w pewnym sensie uosobieniem establishmentu, którego wszyscy mają dość. OK. Gdyby wygrała, nadal by nikt jej nie lubił, ale były drobne szanse na to, że prowadziłaby dobra politykę i bardzo duże prawdopodobieństwo, że przeciętnie- złą, typową dla elit politycznych USA. Nie będzie prezydentem, więc istnieje nawet szansa, że Demokraci w kolejnych wyborach będą wystawiać kandydatów akceptowalnych dla społeczeństwa.
Druga wiadomość, bardzo niepokojąca jest taka, że prezydentem USA zostanie Donald Trump. Gwiazda tanich programów rozrywkowych bez żadnego doświadczenia politycznego i oprócz rasizmu, nieznanych poglądów. Bardzo niepokojące, ale to jeszcze nie jest zła wiadomość.
Następna wiadomość jest tak, że mniej- więcej wiadomo, kto będzie członkiem Gabinetu (czyli na nasze- mamy giełdę kandydatów na ministrów). Nazwiska, czyli polityka i poglądy tych ludzi którzy się tam pojawiają nie są złe.
Są absolutnie, cholernie, czachorozwalająco przerażające.
Aby to zrozumieć, trzeba na chwilę spojrzeć na gospodarkę USA.
Na dziś większość tej gospodarki to jest konsumpcja, której w miarę wysoki poziom jest podtrzymywany przez deficyt rządu federalnego. Ale bez realnej gospodarki to wszystko nie mogłoby zbyt długo działać. I ta realna gospodarka jest. Składa się na nią kilka sektorów:
1. Zbrojeniówka. Nie mam tu na myśli krajowych zakupów w USA, tylko eksport. Te produkty generalnie są podobnej jakości jak inne zachodnie, albo niższej, a prawie zawsze droższe. Gospodarka pracuje i zarabia, ale daleko tam do prawdziwej wiedzy i innowacyjności, a sprzedaż i napływ pieniędzy ma związek głównie z potęgą polityczną i militarną samych Stanów Zjednoczonych.
2. Rolnictwo. Wydajne, oparte na olbrzymim zużyciu chemii i degradacji gleb, produkujące głównie produkty masowe typu soja i zboża. Konkuruje na rynkach światowych.
3. Rolnictwo w Kalifornii i mniejszym stopniu na Florydzie- wyspecjalizowane niszowe produkty o dużej wartości dodanej, oparte na technologii oraz nisko płatnej pracy imigrantów.
4. Przemysł naftowy i petrochemiczny. Skoncentrowany w Teksasie. Nawet nie tyle samo wydobycie, co wszystkie światowej klasy firmy usługowe, badania i rozwój, etc. Oraz produkcja, w tym eksportowa mnóstwa różnych wyrobów petrochemicznych.
4. Przemysł przetwórczy- skoncentrowany w Rust Belt oraz Południu- niskie technologicznie montownie i wytwórnie, prawie w całości na rynek wewnętrzny, głównie motoryzacyjne. Niskie pensje, niekonkurencyjne koszty i jakość. Niezbyt duża ilość działów projektowych i rozwojowych Forda i GM.
5. Przemysł lotniczy i kosmiczny- zarówno na rynek krajowy, jak też poważny przemysł eksportowy. Skoncentrowany na Zachodnim Wybrzeżu. Wysokie pensje, światowa jakość.
6. Przemysł medialny, IT, robotyki, nowoczesnych technologii. Praktycznie w całości skoncentrowany w Kalifornii, zależny od otwartego światowego rynku, zależny od dobrej jakości edukacji i/lub łatwej imigracji inżynierów
7. Przemysł finansowy. Skoncentrowany w Nowym Jorku, gdzie obsługuje lokalny rynek oraz banksterskie manipulacje dookoła świata oraz w Kalifornii, gdzie jest częścią wyspecjalizowanej infrastruktury finansowania nowych przedsięwzięć technologicznych i medialnych. Te dwie grupy nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego.
Po co to wyliczenie?
Otóż postawmy granicę na górach Sierra Nevada, czy trochę na wschód od nich, na granicy pustyni. Na zachód od tej granicy jest przede wszystkim Kalifornia, poza tym Waszyngton, Oregon, Hawaje i Alaska i zależy jak ustalimy, również kawałek Newady i Nowego Meksyku.
Na wschód od tej linii mamy wyłącznie montownie dla lokalnej konsumpcji, przemysł obsługujący potrzeby imperialne (zbrojeniówka i banksterka) oraz surowce z niewielkim dodatkiem usług naftowych.
Na zachód od tej linii mamy praktycznie całość eksportowego przemysłu USA. Drogi czytelniku- co ostatnio widziałeś amerykańskiej produkcji? Na przykład w tej chwili czytasz bloga, którego operatorem jest Google. Jeśli leciałeś samolotem, to możliwe że Boeingiem. Jeśli oglądałeś wysokobudżetowy film- zapewne z Hollywood. Ale kontakt z rzeczami produkowanym na wschód od gór mogłeś mieć jeśli jadłeś parówki 100% mięsa i soja akurat była z USA. Równie dobrze mogła być z Brazylii.
Poprzemysłowa ruina większość USA opiera się na taniej pracy, obniżaniu kosztów, eksporcie surowców i manipulacjach walutowych. Zachód to jest maszyna do rozwoju technologii. Nie potrzebuje niskich podatków, potrzebuje dobrych inżynierów i za to chętnie płaci. Trzeba przypomnieć, że Krzemowa Dolina to nie tylko software. To cały system uruchamiania i finansowania przedsięwzięć przesuwających granice technologii. Biochemia, genetyka, robotyka i wszystkie inne dziedziny. Zapewne mało kto zdaje sobie sprawę, że Tesla Motors to nie tylko baterie i silniki elektryczne. To także nowe metody spawalnicze nie stosowane nigdy wcześniej w masowej produkcji. To wszystko wymaga nauki, elastyczności, łatwej wymiany kadr i szybkiego dostępu do kompetentnych technicznie kapitalistów.
Ten podział na część surowcową i przemysłową, eksploatacyjny i technologiczny model gospodarki jest praktycznie niemożliwy do pogodzenia.
Program i rząd Trumpa jest w czysty sposób pro-oligarchiczny. Ministrem finansów najprawdopodobniej zostanie partner Goldman-Sachs i współpracownik Sorosa. Ministrem spraw wewnętrznych facet, który ze zorganizowanej dyskryminacji rasistowskiej i bezpodstawnych aresztów uczynił znak firmowy i sztandar swojej polityki.
W takim państwie nie da się prowadzić ani badań, ani podejmować ryzyka potrzebnego na co dzień w Krzemowej Dolinie, ani też ściągać inżynierów z całego świata dla podtrzymania przewagi konkurencyjnej.
Po prostu rząd Trumpa to jest egzystencjalne zagrożenie dla infrastruktury biznesowej Krzemowej Doliny i nawet Hollywood.
To oznacza, że jedno z nich musi zniknąć. Faszystowski rząd USA oznacza po prostu upadek przemysłu Zachodniego Wybrzeża. Z tych realiów wszyscy sobie w miarę zdają sprawę. W San Francisco Trump uzyskał 10% głosów, a w San Mateo County (obejmującym sporą część Krzemowej Doliny) 19%
Pytanie jakie są możliwości. Pierwsza to taka, że Trump odpuści ze swojej polityki to, co najbardziej uderza w Zachód. Jest to niemożliwe.
Oprócz IT, gdzie możliwy jest kompromis, polem konfliktu jest energetyka, ogólnie energia i kwestie klimatyczne. Kalifornia już ma duży problem ze zmianami klimatycznymi, promowany przez rząd powrót do energetyki węglowej to nie jest coś możliwego do zaakceptowania przez to społeczeństwo. Ale też rozwój technologii odnawialnych jest skoncentrowany w SV. Rząd Trumpa uderzy w nich bezpośrednio, jak wcześniej Reagan. Tesla Motors i sam Elon Musk będzie musiał stać się wrogiem publicznym. Tak po prostu. SolarCity szkodzi węglowi, a Tesla nafcie.
Deportacja nielegalnych imigrantów, zwłaszcza latynoskich nie oznacza żadnego oddechu dla fabryk Midwestu. Ale za to oznacza prawie wyrok śmierci dla plantacji pistacji, winnic i gajów oliwnych Kalifornii.
Dla Zachodu na dziś kluczowym problemem jest po prostu powstrzymanie Trumpa. Wszystkimi dostępnymi metodami. Wystarczy sparaliżować jego administrację i jakoś się przeżyje te 4 lata. Osiem lat byłoby kompletną tragedią, prawdopodobnie nie byłoby już czego zbierać.
Sama Krzemowa Dolina mogłaby się stopniowo przenieść, zapewne do Kanady. W rejonie Seattle jest też całkiem solidny ośrodek IT, równie dobrze mógłby rozwinąć się 30 min drogi na północ, już za granicą.
Od politycznej strony patrząc na dziś jest tylko jedna droga. Na teraz zwyczajne przekupstwo części Kongresu aby paraliżować najbardziej faszystowskie idee, a za dwa lata, przy okazji wyborów, pozbawienie Republikanów większość w obu izbach.
To pierwsze wymaga lobbingu i pieniędzy, które znajdą się bez problemu. Przekupni Republikanie też bez trudu.
To drugie jest bardziej skomplikowane i znacznie więcej od tego zależy. Po pierwsze, Partia Demokratyczna pod obecnym zarządem skompromitowała się całkowicie. To nie była normalna przegrana, to byłą katastrofa spowodowana przez głupotę, niekompetencję i chciwość ludzi kierujących kampanią Clinton i przez nią samą.
Na dziś obrona zachodu musi polegać na poparciu popularnej platformy wewnątrz Partii Demokratycznej, definitywnym pozbyciu się ludzi Clinton i podobnych oraz odbudowie wiarygodności bazując na kandydatach oferujących bezkompromisowe powstrzymywanie Trumpa oraz rzeczach takich jak ochrona klimatu, powszechna opieka zdrowotna, odcięcie polityki od pieniędzy oligarchów, etc.
Jeśli dotychczasowa elita Demokratów nie odejdzie dobrowolnie, to progresywiści (jak ten kierunek nazywa się w USA) będą musieli wypromować swoich kandydatów w prawyborach.
To jest polityka, która na pewno będzie prowadzona. Teraz mamy zasadnicze pytanie- z jakim wynikiem?
Jeśli progresywiści przejmą PD i/lub uzyskają znaczny wpływ wśród członków Kongresu i pokonają większość GOP w obu izbach, to po dwóch ciężkich latach, będą kolejne dwa paraliżowania administracji Trumpa i potem święty spokój. OK, sprawa załatwiona. Dla nas, USA i świata to rzecz o którą każdy wierzący człowiek powinien się co dzień modlić. Niewierzący też, nie zaszkodzi, a może zadziała.
Jeśli Partia Demokratyczna będzie sama opierać się, dzisiejszy zarząd nie poda się do dymisji i/lub nowy będzie z tej samej bajki oraz progresywiści będą przegrywać prawybory wskutek machlojek to będzie problem. Republikanie utrzymają władzę, a demokratycznie kongresmeni będą z gatunku tych, co lubią zawierać najdziwniejsze kompromisy.
To będzie oznaczało dla Zachodu po prostu brak reprezentacji. Kompletną niemożliwość artykułowania i obrony swoich interesów politycznych i ekonomicznych. Problem, który trzeba jakoś rozwiązać.
Jednym z rozwiązań, najbardziej prawdopodobnym będzie stopniowa ucieczka całego przemysłu i zapaść ekonomiczna. Drugim, zupełnie możliwym- secesja. Pierwsze objawy spowolnienia gospodarczego na Zachodzie spowodują natychmiastowy resentyment. Dziś adresowany już nie do abstrakcyjnych sił rynkowych, tylko dokładnie pod adresem jednego świra u władzy, popierających go skorumpowanych karierowiczów i fanatyków oraz równie skorumpowanej i nieudolnej opozycji.
Z takiego punktu wyjścia są dwa- stworzyć własną opozycję, która przynajmniej częściowo ucywilizuje system, albo całkowicie się od niego odłączyć.
To drugie jest radykalne, ale zapewne okaże się bardzo kuszące.
Przez ostatnie 20 lat dysproporcja gospodarcza pomiędzy Kalifornią (czy całym Zachodem) i resztą USA tylko się powiększała. Patrząc na fundamenty gospodarki, sposób organizacji biznesu, etc. to wygląda jak przymusowe połączenie Skandynawii z Brazylią. To nie może na dłuższą metę działać. Albo Brazylia zostanie ucywilizowana, oligarchowie utemperowani, a gospodarka zacznie rozwijać technologię, albo Skandynawia pójdzie swoją drogą.
Jednak nawet secesja, choć jest drugim najlepszym rozwiązaniem, nie załatwi wszystkich problemów. Na wschodzie zostanie fikcyjna gospodarka i trochę surowców oraz dość potężna armia. I ideologia nakazująca siłowe popieranie tego przemysłu surowcowego wszędzie gdzie się da. Dokładna kopia putinowskiej Rosji. Z takim samym syfem, niedostępnością opieki medycznej, infrastrukturą tylko na pokaz, skrajnie agresywną armią i propagandą. Fajnie co?
A już teraz ministrem spraw zagranicznych najprawdopodobniej będzie facet dla którego Estonia to przecież przedmieścia St. Petersburga i nie można oczekiwać, że USA się będzie mieszać w takie rzeczy.
Za to w ograniczenie wydobycia ropy na Bliskim Wschodzie na pewno. Jak? Tak samo jak za Bushów. Obu. Tylko nawet GW to był odpowiedzialny centrowy polityk na tle Trumpa. Będzie tak samo, tylko bardziej. Więcej wojen na bliskim wschodzie to mniej ropy na rynku, to więcej pieniędzy u nafciarzy i w budżecie Rosji. I w końcu będą mogli zająć te swoje przedmieścia.