W Polsce za kilka dni wybory. Zupełnie niezwykle dla świata, akurat te wybory w prowincjonalnym kraju są ważne dla świata i bardzo ważne dla Polski.
Pierwszy raz od lat. Nie, wróć. Od stuleci Pierwszy raz od stuleci Polska ma szansę dorównać w rozwoju zachodnim społeczeństwom. Nie materialnie. W tym zakresie nic nie zmieni z dnia na dzień, choć miliony tego oczekują i potrzebują. Ale pierwszy raz od osiemnastego wieku Polska ma szanse na ustój dokładnie taki, jaki jest podstawą sukcesu Europy Zachodniej.
W tymże 18 w. ustrojem skutecznego i dobrego państwa była monarchia absolutna. Jakkolwiek nieefektywna i tak lepsza od dostępnych wówczas alternatyw. Wyjątkiem była pędząca do światowej dominacji Wielka Brytania która była sprawna republiką szlachecką. Konstytucja 3 maja właśnie tak zmieniała ustrój Rzeczypospolitej i przez to potencjalnie układ sił w Europie Środkowej. Cała sprawa zakończyła się źle. Zwłaszcza dla Rzeczypospolitej, jak wiadomo. Następnie republiki szlacheckie stopniowo i w bólach zmieniały się w nowoczesne masowe społeczeństwa obywatelskie, razem z demokratycznym systemem politycznym. Ale nowoczesny system polityczny to nie demokracja, a przynajmniej nie tylko. To jest właśnie społeczeństwo obywatelskie, które przez sieci powiązań pomiędzy wolnymi ludźmi zarówno rozwiązuje problemy społeczne, ja też tworzy nowe przedsięwzięcia gospodarcze. Między innymi dlatego industrializacja całkowicie odgórna nie powiodła się i powieść nie mogła. Ale dla całkowicie oddolnego powstania dobrobytu właśnie trzeba powszechności i wspólnoty działań. Umiejętność zbudowania lokalnego mostku, spółdzielni mieszkaniowej, czy stałej zrzutki na lokalną straż pożarną jest tą samą umiejętnością, która jest potrzebna dla rozmowy i podejmowania decyzji o kierunku działania lokalnego samorządu czy całego państwa. Bez tego każda demokracja będzie tylko fasadą.
A własnie fasada demokracji jest znakomitą przykrywką dla neokolonializmu, czyli ustroju opartego na eksploatacji lokalnych zasobów przez obce podmioty, pod nadzorem lokalnej elity żyjącej przy i dzięki wsparciu tych podmiotów. I współpracującej w tej eksploatacji.
To jest opis pasujący do bardzo dużej części świata, w tym praktycznie całej strefy postradzieckiej. Większą patologią bywa jedynie bezwzględna eksploatacja przez krajowe elity, w stylu niektórych krajów Azji Środkowej, czy tez Rosji. To wszystko generalnie nie prowadzi do żadnego rozwoju kraju. Owszem, powstaje infrastruktura, ale w lwiej części sprofilowana na ułatwienie tej kolonialnej eksploatacji. Ale cała infrastruktura społeczna konieczna do samoorganizacji albo nie może powstać, albo jest starannie niszczona.
To jest dość dokładny opis prawie każdego kraju Ameryki Łacińskiej, co najmniej do końca 20 wieku. To jest też w dużej części opis większości obszaru poradzieckiego. Gdzie ta samoorganizacja była przez dziesięciolecia systemowo niszczona, a w ostatnim ćwierćwieczu te procesy przybrały inny model. Właśnie latynoski.
Dlatego warto opisać odrobinę latynoskiej polityki w bardzo "czystej" postaci. Znów można wrócić do Urugwaju, co jest o tyle proste, że ten kraj był zawsze unitarny, w większości pozostałych państw latynoskich spór polityczny często ogniskował się wokół kwestii federalizmu. Osoba nie wprowadzona głęboko w lokalną politykę i historie po prostu nie wie o co chodzi. Stąd Urugwaj.
Od uzyskania niepodległości w tym kraju były dwie partie polityczne. I tylko dwie (przynajmniej z liczących się). Byli to "Blancos" i "Colorados" (po prostu : "Biali" i "Czerwoni"). Obie te partie istnieją nadal i obie sprawnie pomagały w budowaniu neokolonialnej gospodarki. Obie składały się głownie z przedstawicieli oligarchii (co w realiach latynoskich oznaczało latyfundia), dokładnie takich samych aroganckich dupków bez zielonego pojęcia o świecie, choć fantastycznie przekonanych o własnej mądrości i nieomylności.
To dlaczego były dwie partie a nie jedna? Otóż całe to towarzystwo głęboko nie zgadzało się co do roli Kościoła w państwie, kwestii religijności, itp. Nie wiem, czy po drodze był spór o religie w szkole, ale bym się nie zdziwił. Konflikt między nimi był tak ostry, że władza w 19 wieki była przekazywana głównie metodą wojen domowych. W których oczywiście mieszały sąsiednie kraje i Brytyjczycy, jak wszędzie w 19 w. W 20 wieku sytuacja się trochę poprawiła, bo powstał zwyczaj organizowania wyborów i dobrowolnego oddawania władzy (a nawet pozostawiania żyrandoli w pałacu prezydenckim). Ten podział na tle religii też wcale nie był taki wyraźny. Pomimo tego, że Biali to byli nacjonalistyczni katolicy, a Czerwoni to liberalni agnostycy, w poszczególnych partiach te postawy znakomicie się ze sobą mieszały.
Realna zmiana zaszła w 1973 roku, kiedy jeden z demokratycznie wybranych prezydentów po prostu rozwiązał parlament, dobrał generałów do rządu i został dyktatorem. Uprzednio wsadziwszy za kraty (chyba bez żadnej nawet imitacji procesu) garść pozapartyjnej opozycji, m.in. późniejszego prezydenta Mujicę.
Własnie Mujica i jego kompani są tu kluczowi. To oni, od początku mieli dość tego oligarchicznego systemu i zwyczajnej nędzy większości swoich współobywateli. Od początku tworzyli ruch, którego celem była nie tylko inna dystrybucja dóbr, ale przede wszystkim te włączanie społeczne. I modernizacja kraju. Opodatkowanie eksportu wytwarzania surowców, niezależność energetyczna, jakaś polityka mieszkaniowe, etc. Normalny program normalnej partii normalnego zachodniego kraju. Za taki program odsiedzieli po swoje 10 lat, dyktatura się skończyła, wróciła oligarchia Biało-Czerwona, ale dni tejże oligarchii były już policzone. W 1990 burmistrzem Montevideo został Tabare Vasquez. W czasie załamania gospodarczego na początku obecnego wieku był na tyle uprzejmy, ze prezydentowi z oligarchii pozwolił dotrwać do końca kadencji, choć ze swoją popularnością i poparciem mógł go po prostu zmusić do rezygnacji ze stanowiska. Ale zamiast tego zwyczajnie wygrał kolejne wybory. Od tego czasu Urugwaj stopniowo przekształca się z oligarchii surowcowej w nowoczesny kraj.
Zauważmy, że identyczny podział możemy zauważyć w Polsce.Po dyktaturze wojskowej pozostały faktycznie dominujące dwie partie oligarchiczne. Które bardzo sprawnie uniemożliwiły wykształcenie się oddolnych ruchów obywatelskich i równie sprawnie umocniły typowy model gospodarki peryferyjnej.
W międzyczasie w Urugwaju dotychczasowe partie właściwie przestały istnieć. Wybory zaczęły być dość nudne, bo ogólnokrajowe i w najważniejszych samorządach wygrywają tylko kandydacie Frente Amplio (czyli koalicji grupującej Mujicę, Vazqueza, kolejnych burmistrzów Montevideo i całą lewicową opozycję wobec dawnej oligarchii. Choć sukcesy wyborcze mają też związek z tym, że można glosować na różne listy w ramach koalicji i jest tam wewnętrzna konkurencja o wyborców, oraz z drugiej strony przedstawiciele Białych i Czerwonych naprawdę są tak głupi jak polski były prezydent lub jeszcze obecna premier.
W Polsce mamy bardzo zbliżona sytuację. Oderwijmy się od sporów ideologicznych, one dokładnie do niczego nie prowadzą, oprócz 200 lat rządów skretyniałej oligarchii. W Urugwaju ta bardziej liberalna partia (Czerwoni) już prawie zakończyła swoją działalność, Nacjonalkonserwatyści się trzymają, bo bardziej się różnią od FA. Zresztą obie regularnie tworzą koalicje gdzie mogą.
To jest właśnie nowocześniejsza scena polityczna. Mamy większość obywateli popierających partię obywatelską, czyli włączania do uczestnictwa w życiu społecznym, eliminacji nędzy, powstrzymywania nadmiernej pazerności oligarchów i korporacji. To w miarę działa. Podobne procesy miały miejsce w obecnym stuleciu w innych krajach latynonamerykańskich, z różnym skutkiem, ale wszędzie ten poziom obywatelskości wzrósł, wszędzie dawna oligarchia traci przywileje polityczne (choć często zwiększa majątki). To są procesy bardzo podobne do tych, które przechodziła Europa Zachodnia w 19 w. i u progu których stoi teraz Polska.
Na szczęście w miarę działający system wyborów w Polsce już jest. Pomijając wyniki PSL, oczywiście...To jest zupełnie dobre narzędzie do wytworzenia nowoczesnej sceny politycznej, a co za tym idzie nowoczesnego ustroju i państwa. Pierwszy raz od 200 lat. Po pierwsze i najważniejsze, dotychczasowa oligarchia musi znaleźć się w mniejszości. Na tyle mało istotnej, aby musieli współpracować ze sobą dla jakiegokolwiek wpływu na władzę. To dotyczy również partii o programie prooligarchicznym, ale nie uczestniczących dotyczas we władzy, czyli Nowoczesnej i korwinistów. Najważniejsze jest to, aby te wszystkie partie albo zawarły koalicję albo zostały łącznie zepchnięte do poziomu "jakiejś tam opozycji". Na szczęście jakikolwiek wynik obecnych wyborów nie będzie, Polska już wygrała.
To co jest więcej do zrobienia, to jak najskuteczniejsze pozbycie się jak największej części zidiociałej oligarchii. Jak wspominam o idiotach, to zapewne wszystkim się od razu kojarzy z Ewą "zabierzcie stąd te kobietę", ale przecież to nie tylko ona. Całe towarzystwo PO, SLD i PSL bardzo dokładnie udowodniło, że nie ma zielonego pojęcia na temat działania sprawnego państwa i wydaje im się, że służy ono do pasienia oligarchów. Jak posłuchać Korwina to mówi dokładnie to samo, bo też taki poziom wiedzy i intelektu reprezentuje.
Z litanii partii pozostaje PiS, znak zapytania jakim jest Kukiz i jego dziwna zbieranina oraz Razem. PiS jako siła mogąca unowocześnić kraj jest oczywistością. Pytanie jak dalej może wyglądać scena polityczna? Przy polskiej ordynacji wyborczej dwie siły to za mało. Dlatego te wybory są fantastyczną szansą na własnie modernizację państwa. A przynajmniej ustroju. Nowoczesna, propaństwowa centroprawica, którą jest PiS, zdychająca powoli koalicja oligarchiczna. I właśnie brakuje nowoczesnej lewicy. Stąd najpierw trzeba SLD posłać do śmietnika, w ostateczności do koalicji z PO (co na jedno wyjdzie) i zamiast nich zobaczyć Razem. Nie u władzy. Ale w przestrzeni publicznej i w dyskusji. A jeśli w Sejmie zamiast Millera i Palikota to jeszcze lepiej.
To jest ta szansa na modernizację kraju. Której niezbędnym warunkiem jest zjednoczenie partii oligarchicznych. Albo eliminacja PSL i jeszcze jednej z nich. PO czy SLD- żadna różnica.Kiedy pozostanie jedna, w jakikolwiek sposób by się to nie stało, to powstanie na scenie politycznej miejsce dla dwóch partii propaństwowych, czy obywatelskich. Jedną jest PiS, drugą może być Razem (bo akurat jest), albo cokolwiek podobnego.
To jest stawka obecnych wyborów. PO pozostanie w parlamencie, może potem się pożre do poziomu dezintegracji, los PSL zależy od Ruchu Kontroli Wyborów, a SLD- cóż. Oni popełnili strategiczny błąd zawierając koalicję i potrzebują 8% głosów aby dostać się do Sejmu. A są na granicy. Każdy głos odebrany ZLEWowi jest głosem za lepszą Polską. Jeśli ktoś nie zamierza głosować na PiS, warto zagłosować przynajmniej przeciw SLD.