Zabawnie się działo ostatnimi czasy na rynku walutowym Argentyny. Od paru tygodni trwa osłabienie peso i histeria na czarnym rynku, w ciągu 2 dni (23 i 24.01.2014) peso straciło 17% wartości. Obserwując to byłem raczej zdziwiony niż zaniepokojony, bo obiektywnie żadnych przesłanek do skokowej dewaluacji nie ma. Owszem w ostatnim czasie, o czym się mówi, rezerwy walutowe Banku Centralnego wyraźnie spadały, aczkolwiek do poziomu niższego niż zwykle, ale dalekiego od jakiejkolwiek krytycznej sytuacji. Co prawda właśnie spadły poniżej 30 mld dolarów, ale jest to niewiele mniej od całkowitego zadłużenia zagranicznego (państwowego i prywatnego, z wyłączeniem roszczeń sępich funduszy i innych nieuznawanych, oczywiście) albo inaczej patrząc około półrocznego importu – czyli nadal poziom mieszczący się zdecydowanie w granicach bezpieczeństwa. Ale jak najbardziej spadek pozwalał nakręcać panikę.
Wczoraj był za to bardzo zabawny moment. Już w czwartek słyszałem, że wzrost kursu nastąpił wskutek zwiększonego popytu na waluty ze strony spółki naftowej.
Informacje kolejne: w piątek rano rząd ogłosił, że od poniedziałku osoby fizyczne mogą kupować dolary (znaczy waluty obce, ale to w tutejszym pojęciu synonimy) bez zezwolenia. Większości osób w kraju szczęka opadła. Mi akurat niespecjalnie, bo to akurat bardzo rozsądne i przewidywalne rozwiązanie problemu czarnego rynku. Nie całkiem tak różowo, bo nadal kupując waluty trzeba zapłacić zaliczkę na podatek dochodowy, przy okazji zmian ją też obnizono z 35 na 20%.
Poza tym też się działy zabawne rzeczy - inspektorzy z Banku Centralnego ze wsparciem policji wkroczyli do firm podejrzewanych o nielegalny handel dolarami. Nikogo nie aresztowano, nic nie zamknięto – tylko zabezpieczono dokumentację do kontroli krzyżowych.
Plan akurat jest dość jasny- ograniczyć konieczność korzystania z czarnego rynku, a jednocześnie nieco zastraszyć jego organizatorów. Raczej zadziała.
Ale najlepsze było dalej: ujawniono, że w sytuacji kursu 7,23 ARS do 1 USD Shell Argentina złożyło zlecenie zakupu 3,5 mln USD za 8,70 za pośrednictwem HSBC, w mniej więcej tym samym czasie przez Citibank i BBVA Banco Frances (też międzynarodowy, ale obecny tylko w krajach hiszpańskojęzycznych) następne spore zlecenia zakupu także po cenie sporo przewyższającej rynkową. Oczywiście tego typu zlecenie przez poważną firmę szybko się rozeszło po rynku i wywołało panikę ( jakżeby inaczej...) i w parę godzin rezerwy BC spadły o kolejne 100 mln USD, a kurs wzrósł do 8,07. Było zabawnie. W miarę jasne, że za wzrost kursu jest osobiście odpowiedzialny prezes Shell Argentina, zresztą podejrzewam, że te zlecenia nie miały nic wspólnego z realnym biznesem Shella. Shell oficjalnie potwierdził te zarzuty, ale prezes ponoć nie ma z tym nic wspólnego bo jest na urlopie. Według szacunku sama firma na takim zleceniu straciła 2 do 5 mln peso. To oczywiście akurat nikogo nie obchodzi..
Odnośnie dalszych reakcji: minister ekonomii powiedział bardzo ciekawą rzecz: otóż atak spekulacyjny na osłabienie peso był ustawiony przez grupę ludzi, którzy już zakupili około 12 mln hektarów (tak- milionów hektarów) ziemi na kredyt i właśnie dzielnie walczą o zdewaluowanie tych długów. Dla drobnego naświetlenia sytuacji: Argentyna jest tradycyjnie krajem eksporterem żywności, wobec czego ceny produktów rolnych zasadniczo są równe światowym (minus cła eksportowe i koszty transportu) a w lokalnej walucie są długi - wobec czego jeśli pomiędzy zaciągnięciem kredytu na ziemię a jego spłatą następuje dewaluacja, jest to czysty zysk. Czyli piękny zamiar powtórki z 2002 r., kiedy to przy okazji dewaluacji przede wszystkim spadła wartość kredytów do spłacenia.
Cóż, ktoś zapomniał (albo nie wie, ogłupiony clarinową propagandą), że zamrożenie kredytów w relacji 1:1 peso do dolara i dewaluacja w pozostałym zakresie, to było dofinansowanie kredytobiorców, ale decyzją polityczną i powtórzy się tylko wtedy, jeśli rząd tak zdecyduje. Przy okazji - tak się zupełnie sensownie da zarobić - bo właśnie kamienicę, w której mieszkam, jej właściciele kupili na kredyt zaraz przed dewaluacją, więc potem spłacili ja zupełnie bezboleśnie, pomimo jednej średnio płatnej pracy i dorabiania na fuchach w sąsiedztwie.
Jeszcze lepiej jednak można legalnie zarobić kupując dolary, a potem sprzedać je idiotom, którzy kupują na czarnym rynku, na którym się w międzyczasie wywołało panikę, jednocześnie dewaluując własny dług. Tak się robi interesy. Tylko czasem trzeba ocenić siły na zamiary i nawet jeśli się jest prezesem oddziału międzynarodowej korpo, czasami trzeba się liczyć z rządem. Właśnie tenże prezes Shella nie ma takiego zwyczaju i jak poprzedni prezydent, Nestor Kirchner mógł co najwyżej prosić obywateli o bojkot Shella (co zresztą zadziałało - obroty ponoć spadły o 70%!!), tak obecny jest znacznie silniejszy (a Shell znacznie słabszy) i można bezpośrednio wskazać prezesa jako bezczelnego i antypaństwowego spekulanta.
Cóż- na dłuższą metę losy tej firmy w Argentynie są przesądzone. Ma dokładnie jedną alternatywę - albo zainwestować w wydobycie ropy łupkowej co najmniej 1 mld dolarów (próg pewnych przywilejów eksportowych - bodajże zwolnienia od cła części ropy) i taka okrągła liczba, albo się pakować.
Wchodząc w kolejną dygresję - raczej się będą pakować. Shell w Argentynie zajmuje się tylko przerobem ropy i sprzedażą produktów (po ludzku: rafineria i stacje benzynowe), wydobycie ma w symbolicznych ilościach. Zgodnie z polityką obecnego zarządu całość jest niedoinwestowana i zarządzana tak, jak tymczasowe przedsięwzięcie (co zresztą można wyczytać na stronie firmy). Tak samo oficjalna polityka polega na inwestowaniu wyłącznie w zakresie wymuszonym regulacjami i najczęściej dopiero po ostatecznym upływie wszystkich możliwych terminów, kwestionowaniu nałożonych grzywien, itp. A rafinacja i dystrybucja to dziś są generalnie nędzne interesy. Nie wiem co prawda jak to dokładnie wygląda w Argentynie, gdzie generalnie rentowności wyglądają lepiej niż w Europie, czy USA, ale nie podejrzewam żadnego kokosowego interesu.
Tak czy inaczej, odpowiedź administracji była szybka. Stosowny urząd nadzorujący sieć gazową właśnie sobie przypomniał, że ostatnia kontrola wykazała, że na dwóch stacjach tankowania gazu (ziemnego sprężonego) nie było wyznaczonej osoby odpowiedzialnej za BHP, w związku z czym nakazano je zamknąć. Rząd zresztą od razu zapowiedział, że rozpoczyna kontrole na stacjach Shella przy autostradach (bo te podlegają jurysdykcji rządu federalnego), zgaduję, że rządy prowincji z peronistycznymi gubernatorami zrobią dokładnie to samo. Do tego oczywiście kontrole podatkowe, dewizowe (co akurat absolutnie oczywiste), ministerstwa pracy, itd. Wszystko, co jest znane polskim czytelnikom ze sprawy Kluski i podobnych. Więc jak ktoś jest zainteresowany, niedługo zapewne będzie do kupienia za okazyjne pieniądze całkiem przyzwoita rafineria w Buenos Aires (choć nieco zdekapitalizowana i zapewne zamknięta do czasu usunięcia wycieków i naruszeń przepisów o ochronie środowiska). Co prawda sieć stacji benzynowych może być sporo mniejsza do czasu sprzedaży, ale zawsze coś.
A tymczasem burmistrz Buenos Aires w przyspieszonym trybie wrócił z Davos, gdzie opowiadał jak przyjaznym dla biznesu Argentyna krajem będzie pod jego światłymi rządami, kiedy wygra wybory prezydenckie 2015. Wrócił i natychmiast zwołał kryzysowe posiedzenie ekonomiczne w związku z uwolnieniem sprzedaży dolara - to jakby ktoś się pytał, kto jest najbardziej przerażony nieudaną dewaluacją (drobna podpowiedź- może specjalista od kilkusetkrotnych podwyżek wszystkiego w mieście?, napędzających inflację, jak najbardziej)….
- A podsumowując- właściwie to starcie rząd już wygrał- cokolwiek zrobi Shell, Argentyna wygrywa. Mogą- pokrywać straty argentyńskiego oddziału (nawet jeśli teraz zarabia, wkrótce przestanie....)- napływ dewiz do Argentyny, firma zatrudnia i płaci, nawet jeśli pracownicy nic nie robią bo rafineria chwilowo zamknięta, albo akurat nie ma surowca. Przy okazji- głównym producentem ropy naftowej jest państwowy YPF, który też najwięcej rafinuje i faktycznie decyduje o marżach rafineryjnych. Shell faktycznie tylko rafinuje ropę kupioną od YPF. Znaczy to polityka rządowa decyduje o wysokości marż Shella. Prezes najprawdopodobniej będzie ściemniał, że w 2015 wybory wygra Macri i wszystko się zmieni, znów będą kokosowe zyski. Co najprawdopodobniej oznacza, że najbliższe dwa lata to jednak będzie pokrywanie strat przez centralę. A po wyborach 2015 sprzedaż, bo osobiście oceniam większe szanse na zostanie świni astronomem, niż Macriego prezydentem.
- Oczywiście także Shell może sprawnie i szybko wykopać prezesa argentyńskiego oddziału i zatrudnić kogoś wolącego realizować państwową linię i nie mieszać się za bardzo do polityki (choć to chyba niezgodne z kodem genetycznym wielkiej nafty...). Rząd wygrywa bo pokazuje publicznie uciętą głowę spiskującego oligarchy.