Czyli dokładniej Wydział VI Cywilny Sądu Rejonowego Lublin- Zachód, szumnie zwany e-sądem. Zaczynając od końcówki tytułu- Ministerstwo (oficjalnie) Sprawiedliwości rozlicza wszystkich i wszystko na podstawie statystyki- każda rzecz, którą można odnotować statystycznie jest sukcesem lub porażką- za to inne nie istnieją. Niestety, tak się nieszczęśliwie składa, że sprawy bywają bardzo różne, a nawet charakterystyka spraw w różnych sądach, a zwłaszcza ich wydziałach jest bardzo różna. W bardzo dużym skrócie- kult statystyki promuje załatwianie spraw „na odwał” oraz kompletne patologie typu hurtowe wysyłanie aktów oskarżenia przez prokuratury w prostych sprawach (typu „prowadzenie pod wpływem”, czy „posiadanie”) oraz równie hurtowe umarzanie w sprawach skomplikowanych (typu przestępstwa gospodarcze).
Ale wracając do naszych owieczek. Rząd ogłasza wielkim sukcesem wprowadzenie e-sądu. Otóż ładnie odtrąbiono załatwienie 2 mln spraw. Wynik zaiste imponujący- zwłaszcza, że obsada tego sądu to jakieś 100 osób. Tylko jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. I te szczegóły są takie, że sąd ten można wręcz śmiało nazwać „diabelskim pomiotem”. Ani z sądem, ani z żadną podstawową sprawiedliwością nie ma on nic wspólnego- przynajmniej w realnej praktyce. Otóż- teoretycznie procedura wygląda tak, że powód przesyła do e-sądu elektroniczny pozew w którym przedstawia swoje żądanie i opisuje posiadane dowody. Dowodów tych nie załącza (bo nie ma jak) tylko obiecuje je przedstawić w razie przekazania sprawy do zwykłego postępowania. Oczywiście powód też wskazuje adres pozwanego.
I tu zaczyna się zabawa. Pierwszą rzeczą, o której należy pamiętać- to drobny fakt, że niezwykle istotnym uczestnikiem procesu w Polsce jest listonosz. A dokładniej to, że dwukrotnie awizowana i niepodjęta korespondencja jest uznawana za doręczoną. W praktyce oznacza to, że cyniczny wierzyciel podaje adres o którym wie, że jest nieaktualny licząc właśnie na zwykłe niepodjęcie korespondencji- w rzeczywistości sytuacja w której pismo wraca z adnotacją „adresat nie zamieszkuje” czy podobną jest raczej wyjątkiem niż regułą. Czyli nakaz zapłaty się uprawomocnia. Potem, wbrew pozorom wierzycielowi jest dość łatwo znaleźć dłużnika- komornik wysyła zapytanie do ZUS, paru banków, zajmie wynagrodzenie czy rachunek bankowy i nawet nie musi znać adresu- choć przy okazji też go dostaje. Sprawa załatwiona- a że dokumenty na które się powód powoływał w skrajnych wypadkach nawet w ogóle nie istnieją? Kogo to obchodzi- przecież jest 2 mln załatwionych spraw.
Ale idźmy dalej. Otóż nakaz zapłaty jest skutecznie doręczony. Załóżmy nawet, że domniemany dłużnik poradził sobie z kretyńskim formalizmem sprzeciwu od nakazu zapłaty- w takiej sytuacji nakaz traci moc (automatycznie) i sprawa jest przekazywana na drogę procesową- gdzie już względnie sensownie się można bronić. Ale- nie tak szybko.... W takim wypadku- „wierzyciel” ma jeszcze jedną piękną możliwość- przed pierwszą rozprawą powód może wycofać powództwo bez zrzeczenia się roszczenia (nie wchodzę w dalsze szczegóły- nie mają one tu żadnego znaczenia)- to w tłumaczeniu na ludzki język oznacza, że sprawy nie ma i tak jakby nigdy nie było. Nic nie zostało prawomocnie rozstrzygnięte, powód może sobie wnosić sprawę ponownie. I w skrajnie cynicznych (choć już należy je chyba nazwać kryminalnymi) przypadkach- a jakże wnosi. Z innym adresem pozwanego oczywiście.
Kto z tego korzysta- przede wszystkim wielkie firmy windykacyjne oraz nawet bardziej fundusze skrutyzacyjne- to drugie coś to fundusze kupujące hurtowo należności do windykacji, najczęściej drobne, od firm telekomunikacyjnych, pożyczkowych, czasem banków. Papierowe pozwy w takich sprawach są zwyczajnie nieopłacalne- zwłaszcza, że często fundusz nie jest w stanie wiarygodnie udowodnić swojego żądania, za to e-sąd wspaniale zmienił opłacalność takiego biznesu.
W trakcie pisania tego posta sobie akurat przypomniałem o sprawie idealnie się do tego nadającej. I nawet mogę ją spokojnie opisywać, bo akurat mojej własnej. Otóż dawno temu, chyba jeszcze w latach 90-tych (choć naprawdę nie pamiętam) pewna wielka firma telekomunikacyjna wymyśliła sobie, że jestem jej winny jakieś 1000 zł. Dokładnie tak- wymyślili sobie. Sprawa więc trafiła do windykacji wewnętrznej, potem normalnej firmy windykacyjnej. Przy każdym kontakcie (a bynajmniej ich nie unikałem- choć potem musiałem wyłączać telefon na noc...) uparcie twierdziłem jedną rzecz- zapłacę co do grosza, ale po wyroku sądowym. Żaden komornik wam nie będzie potrzebny- tylko najpierw mnie pozwijcie, pokażcie papiery i porozmawiamy o nich na sali sądowej. Efekt był taki, że ta „zwyczajna” firma windykacyjna wierzytelność rzekomo należną ode mnie zwróciła do rzekomego wierzyciela. Następnie- hurtem tego typu „trudne i o znikomym stopniu prawdopodobieństwa odzyskania” wierzytelności sprzedano firmie zajmującej się właśnie wierzytelnościami trudnymi. Zapewne za śmieszny procent nominalnej wartości- bo to w większości oczywiście są śmieci, przy których trzeba się narobić, a efekt jest też niewielki. W końcu ci też się odczepili. Wierzytelność, nie dość, że co najmniej wątpliwa to jeszcze dawno przedawniona- ale co tam- teraz mają e-sąd. Jest całkiem prawdopodobnym, że został, lub zostanie przeciwko mnie złożony pozew i oczywiście wydany nakaz zapłaty- bo formalnie wszystko będzie w porządku. Zapewne gdzieś będzie awizowany i prawdopodobnie wróci z adnotacją „nie podjęto w terminie”, czyli się uprawomocni. W taki oto sposób każdy wykona swoją pracę, paru cynicznych cwaniaczków zarobi ładne pieniądze- a wyrok zasądzający ode mnie te pieniądze akurat będzie nieściągalny- ale- przypuszczam, że z tych 2 mln spraw oczywiście dziewięćdziesiąt kilka procent to są normalne, prawdziwe i niesporne wierzytelności- ale co zresztą???? To jest powiedzmy 50 albo i 100 tys wyłudzonych wyroków sądowych. Przestępstwo doskonałe- bo pojedynczej osoby, która by robiła coś niezgodnego z prawem, a nawet moralnie szczególnie nagannego- praktycznie nie ma.
Zastanawiam się tylko jak długo by trwał zmiana tej patologii, gdyby przez przypadek wyroki tego typu otrzymało parę osób które mogą coś z takimi rzeczami zrobić.... Oczywiście- powodem w tym wypadku powinna być raczej firma zagraniczna i kwoty powinny być relatywnie niewielkie, aby można je było w miarę szybko ściągnąć z pensji, powiedzmy ministerialnej? Ale tak to właśnie działa- i w miarę wzrostu ilości e-wyroków prawdopodobieństwo takiego zdarzenia rośnie. Zobaczymy.