Ostatnia prosta

Dla przypomnienia kontekstu- Donald Trump wygrał wybory zdobywając o 3 miliony MNIEJ głosów niż NAJBARDZIEJ NIEPOPULARNY polityk startujący KIEDYKOLWIEK jako kandydat prezydencki głównej partii w USA. Tak, dokładnie tak było. 

W USA Hilary Clinton była i jest bardzo niepopularną osobą, wyobrażeniem i personifikacją najgorszych wad establishmentu politycznego. Pomimo tego, zdobyła większość głosów, co w USA jak widać nie ma związku z wygraniem wyborów. W pewnym sensie amerykański system wyborczy premiuje jak najgorsze zarządzanie i zwiększa wartość głosów w źle rządzonych stanach. Otóż w wyborach do Senatu i prezydenckich, wartość głosu jest tym wyższa, im mniej mieszkańców ma stan. Przy bardzo łatwych możliwościach przeprowadzki i dużej mobilności ludzie częściej głosują nogami i przeprowadzają się tam gdzie jest praca i pieniądze. Co powoduje relatywne zwiększenie wartości głosów tych, którzy jeszcze pozostają tam, gdzie nie ma pracy ani pieniędzy, za to jest zła i nieudolna władza. Na którą ludzie dalej głosują, czasem tylko dlatego, że opozycja bywa jeszcze bardziej antypatyczna, albo jej faktycznie w ogóle nie ma.

Trump zaczął jako niezwykle mało popularna osoba jak na prezydenta, ale miał (i w sumie nadal ma) jedną poważną zaletę- nie jest Hilary Clinton. Na proteście przeciw establishmentowi wzbudził pewne nadzieje, zwłaszcza tam, gdzie gospodarka się z rożnych powodów zawalała (różnych, czyli czasem obiektywnych zmian, ale częściej po prostu długoletnich rządów Republikanów). To był całkiem dobry punkt wyjścia do zbudowania jakiejś bazy politycznej i kreowania polityki. Ale, jak kilkukrotnie pisałem, mówimy o wzorcowym przygłupie. Ostatnie kilka tygodni pokazało to tak wyraźnie, że lepiej nie można.

Jedna rzecz to są same decyzje polityczne, która sprowadzają się do np. pozwolenia na dowolną destrukcję środowiska naturalnego w interesie firm naftowych, co, eufemistycznie mówiąc, nie wzbudza entuzjazmu u większości społeczeństwa. W tym zwłaszcza pozwolenie na wiercenia w parkach narodowych. Choć oczywiście daje nadzieję tym, którzy są w jakiś sposób zależni od górnictwa paliw kopalnych. Jednak to jest kwestia głosów biedoty z górniczych osad. Ważnych w wyborach, ale poza tym pozbawionych znaczenia politycznego i ekonomicznego. Przy okazji już zostały znacząco ograniczone środki na przekwalifikowanie byłych górników.
Ważniejsza kwestia polegała na tym, czy będzie w stanie zdobyć i utrzymać poparcie Wall Street i innych patologicznych złodziei biznesmenów. A może i z czasem także tej niewielkiej części gospodarki, która produkuje coś realnego. 

Dla tego mętnego biznesu miał całkiem dobry plan, który promował od lat, mianowicie pozbawić ubezpieczenia medycznego około 25 mln ludzi, a zaoszczędzone pieniądze przekazać udziałowcom spółek giełdowych. To, nawet nie w skrócie, tylko w całości był plan ekonomiczny Trumpa. Zupełnie oczywiście jego wybór razem z republikańską większością spowodował gwałtowny wzrost cen akcji na giełdzie (bo miały przynosić więcej pieniędzy).
Problem polega na tym, że Trump jest nieudolny. Na chwilę odstawmy jego poglądy i załóżmy, że taki plan bym oceniał neutralnie lub pozytywnie. Miał tylko go zawrzeć w ramy legislacyjne akceptowalne dla większości obu izb Kongresu. Którą to większość stanowią przedstawicie partii zgadzającej się z tym planem. Nic prostszego, prawda? Nie dla niego. 
Izba Reprezentantów przegłosowała ustawę w wersji, która była nie do zaakceptowania dla Senatu. Zamiast szukać kompromisu, Trump zaczął obrzucać wyzwiskami najpierw Partię Demokratyczną (której niektórzy członkowie i tak poparli reformę) potem przywódców Republikańskich. To oczywiście spowodowało, że żadna następna wersja ani  poprawki nie były możliwe, bo ludzie, którzy byliby skłonni do kompromisu czy ewentualnego handlu takimi przestali być.

To oczywiście nadwyrężyło relacje z biznesem. Które mógł śmiało utrzymać czy poprawić, gdyby miał dwie szare komórki. Niestety przydarzył się zamach terrorystyczny w Chartlottesville. Dla tych, którzy biorą informację z TVP Info i nic nie wiedzą: Członek bojówki nazistowskiej z premedytacją wjechał w tłum, zabił jedną osobę, a 19  jest rannych. Obyło się to wszystko przy okazji i w trakcie zjazdu amerykańskich nazistów z członkami Ku Klux Klanu. Trump przez 2 dni nic nie powiedział na ten temat, potem coś powiedział o "winnych dwóch stronach". Tego nie wytrzymał prezes Merck (firmy farmaceutycznej) i zrezygnował z komisji doradczej ds. produkcji przy prezydencie. Trump zareagował po swojemu, czyli obrzucił go wiązanką na Twitterze. Zaraz potem zrezygnował prezes Intela i jeszcze kilku. Powtóka z rozrywki. Następnego dnia chodziły pogłoski, że wszyscy członkowie komitetów doradczych do spraw produkcji oraz do spraw handlu zamierzają zrezygnować. Nie zdążyli, Trump je rozwiązał. Hm.. Jakby to powiedzieć, wydaje mi się, że w ten sposób nie przekonuje się do siebie ludzi i nie zdobywa sojuszników. Zwłaszcza wśród ludzi, którym się przed chwilą nie dostarczyło zamówionego towaru.

To nie były jedyne komitety. Jest (był) jeszcze np. do spraw kultury. Jak w każdym z nich, tam też zasiadali wybitniejsi przedstawiciele świata sztuki, którzy mieli służyć radą prezydentowi. Cóż, już nie służą. Zrezygnowali wszyscy naraz, we wspólnym liście, którego pierwsze litery akapitów układały się w słowo "RESIST". Które jest zawołaniem ludzi i środowisk protestujących przeciw prezydenturze Trumpa. A przecież to byli ludzie, którzy świadomie zgodzili się współpracować z tą administracją, służyć radą i służyć jako pośrednicy między swoim środowiskiem a prezydentem. I na temat tej współpracy mają do powiedzenia już tylko to jedno słowo: "resist".

W międzyczasie Trump wygłosił z telepromtera przemówienie potępiające KKK i white supremacy. Po kolejnych dwóch dniach zaczął znów "szukać winy po obu stronach" i przy okazji nazwał pokojowy marsz antyrasistowki w Baltimore "utrudnianiem pracy policji". Marsz odbył się z okazji planownej manifestacji rasistów. Rasistów było ok 200 i sami rozwiązali swoją manifestację. Bo dookoła było ok 45 tysięcy ludzi, którzy tam przyszli pokazać, że ci pierwsi nie są większością. W istocie- nie są.

Postawienie się przez Trumpa po stronie KKK i okolic zakończyło sprawę poparcia go przez jakiekolwiek umiarkowane centrum (dzięki któremu przecież wygrywa się wybory). Pozostało jeszcze poparcie środowisk spod znaku white supremacy. Najbardziej prominentnym ich przedstawicielem w Białym Domu był niejaki Steve Bannon, właściciel, a wcześniej główny prowadzący telewizji internetowej podającej zmyślone "wiadomości" i dość popularnej w środowisku radykalnej prawicy, KKK, rasistów i okolic. Właśnie został wyrzucony z Białego Domu. 
Bannon zapowiedział, że przechodzi do zwalczania administracji Trumpa, choć nie jego samego, tylko tych strasznych przedstawicieli establiszmentu, którzy ją opanowali. 

Podsumowując te śmieszne kilka miesięcy- Trump został prezydentem bez szerszego zaplecza politycznego i z poparciem mniejszości wyborców (i kompletnej mniejszości społeczeństwa). Zamiast poszerzać swoja bazę, najpierw starannie zniechęcał do siebie wszystkie marginalne środowiska. Potem zaplecze biznesowe przekonał, że jest człowiekiem, który nie potrafi załatwić relatywnie prostych spraw. Następnie przeszedł do obrażania tegoż zaplecza. A potem poszedł na wojnę z człowiekiem, który kontroluje medium mające największy wpływ na oddanych mu fanatyków i szaleńców. 

To jest koniec. Tam pozostało jeszcze paru ludzi, którzy dla niego pracują, ale nie pozostała żadna szeroka grupa która mogłaby stanowić zaplecze władzy. 

Donald Trump nie ma już ani grama możliwości wygrania prawyborów przed następnymi wyborami, choć zwykle to jest dla urzędującego prezydenta czysta formalność. Ma jeszcze szanse, choć niewielkie, dotrwania do końca kadencji. Jestem pewien, że sugestie rezygnacji i to od poważnych osób już usłyszał. Jak widać, przynajmniej do czasu pisania tego wpisu, je ignoruje. Ze swoją mentalnością zapewne będzie ignorować do końca. 

Ten koniec może nastąpić na dwa sposoby. Jednym z nich jest impeachment, czyli usunięcie z urzędu w wyniku procesu gdzie w roli sądu występuje Senat. Na razie to jeszcze nie jest prawdopodobne. Ale w przyszłym roku są wybory, jak co dwa lata. Jeśli sondaże będą przewidywać kompletną katastrofę Partii Republikańskiej, to mogą się zdecydować i to. Za bardziej prawdopodobne jednak uważam skorzystanie z 25 poprawki do Konstytucji, na mocy której wiceprezydent oraz połowa gabinetu (rządu, w całości mianowanego przez prezydenta) stwierdzają niezdolność prezydenta do pełnienia obowiązków. Szybko, cicho, bez procesu, można dołożyć dobry pretekst medyczny, załatwione przez swoich bez awantur politycznych na widoku. Ale z drugiej strony już teraz w samym rządzie wszyscy nawzajem na siebie donoszą do mediów, gdyby ktoś przygotowywał taką sprawę, to awantura by wybuchła natychmiast i cały rząd byłby wyrzucony za pomocą Twittera.
Nie mówiąc o ubocznych skutkach politycznych, czyli powstaniu legendy wspaniałego prezydenta, którego usunął spisek skorumpowanych polityków, bo "chciał rządzić dla ludu". 

Jak będzie zobaczymy. Sytuacja na dziś jest bardzo zła i groźna, bo mamy skrajnie bezmyślnego człowieka z atomową walizką, którego trzeba bezpiecznie usunąć ze stanowiska. Bezpiecznie dla świata, bo on jest zagrożeniem dla świata. Albo przeczekać do końca, w miarę możliwości go pilnując. Co w istocie stwarza pole do prawdziwego spisku minimalnie odpowiedzialnych ludzi. 
To jest czas aby się modlić. 

Rewolucja energetyczna, oligarchia i postprawda.

Żyjemy w czasach rewolucji energetycznej, czyli w swej istocie kolejnej rewolucji przemysłowej (więcej o tym w tym tekście). Zmiana dominującego sposobu pozyskiwania energii i transportu zawsze stwarza nowych wygranych i przegranych. Ci którzy mają wygrać siedzą cicho i pracują, ci którzy mają przegrać, głośno krzyczą jak to jest świetnie, a po cichu szukają frajerów, którzy odkupią od nich biznesy, które jeszcze jakoś działają, ale świetlistej przyszłości nie mają żadnej.
Ten schemat się powtarzał nie raz. W czasach rozwoju żeglugi i możliwości taniego importu zbóż, arystokracja dzielnie trzymała się przy władzy, po cichu sprzedając majątki, a pieniądze pakując w huty i kopalnie. Ta operacja była możliwa dzięki temu, że posiadanie majątku ziemskiego łączyło się z prestiżem i/lub możliwością udziału we władzy państwowej, więc istniał na nie zbyt pomimo oczywistej nieatrakcyjności takiej inwestycji. Choć oczywiście udział we władzy i kontrola nad mediami pozwalała długo przekonywać publikę, że jednak nieruchomości ziemskie są doskonałą i dochodową rzeczą.
Identyczne procesy zachodziły przy okazji kolejnych zmian. Zapewne duże pieniądze były przeznaczane na to, aby przekonać publikę, że kanały żeglugowe mają się świetnie, kiedy cały interes już dawno zżerały pociągi i ciężarówki. Nie inaczej było cały czas z fabrykami wyposażonymi w starsze maszyny, etc.

Dziś trwa sobie nowa rewolucja energetyczna. Cały przemysł węglowy znika w odmętach przeszłości, zarówno górnictwo, jak też energetyka. Widać już dość dobrze, że bateryjne pojazdy elektryczne są zwyczajnie lepsze w olbrzymiej większości zastosowań od pojazdów spalinowych. Za tym musi przyjść spadek popytu na ropę i upadek przynajmniej niektórych z dzisiejszych producentów samochodów (zapewne większości).
Wiadomo, że energetyka odnawialna pozwala na skokowy spadek kosztów energii, tak samo jak pojazdy bateryjne. Oraz wiadomo, że mamy na świecie problem z klimatem spowodowany spalaniem paliw kopalnych, nie wspominając o "zwyczajnym" zanieczyszczeniu powietrza. Rozwiązaniem każdego z tych problemów jest przejście w całości na energetykę odnawialną i elektryfikacja transportu (i używanie biopaliw w nielicznych miejscach gdzie elektryfikacja jest niemożliwa lub zbyt kosztowna).
Rozsądna dyskusja może i powinna się toczyć na temat ścieżki likwidacji niepotrzebnego przemysłu, rozbudowy potrzebnego i zastępowania go, szans jakie to daje, mobilizacji ludzi i kapitału. W wielu miejscach się ona toczy.
Taka dyskusja powoduje jednak jedną, bardzo ważną rzecz- zarówno klasa polityczna, jak też opinia publiczna zdaje sobie sprawę, że model biznesowy oparty na paliwach kopalnych i silnikach wewnętrznego spalania jest skończony. Że fabryki działają i działać będą, ale żadnej przyszłościowej wartości nie mają, ich wartość należy wyliczać w ten sposób, ze można ich używać aż do zużycia i porzucić. Tak samo jak bezwartościowe się staną dotyczącego tego patenty, etc. To jest znacząca różnica w wycenie wszelkich firm. Zaczynając od odpowiedzi na pytane czy problemy z płynnością kopalni węgla są chwilowe i można trochę ją dokapitalizować i mieć poważny majątek, czy to tylko dziura w ziemi z której nigdy się nie wyciągnie ani grosza. 
Każde z tych pytań, a jest ich tysiące może być warte nie milion, a sto milionów. Albo kilkadziesiąt miliardów. Dolarów.

Zupełnie logiczną konsekwencją takiej sytuacji jest chęć przekonania przez aktualnie umoczonych w stary system, że absolutnie nie ma żadnej rewolucji, wszystko jest dokładnie tak samo jak było, a ci, którzy twierdzą inaczej to grupka fantastów i wariatów.

Wielki przemysł ma dość łatwo, bo opracował w ciągu dziesięcioleci metody i ma na usługach wystarczające sztaby ludzi, aby panować nad przekazem nawet przez dziesięciolecia. I ogłupić publikę do stopnia w którym nie można przeprowadzić dyskusji nad najprostszymi rzeczami. Przecież to jest zupełnie nieprawdopodobne z każdego rozsądnego punktu widzenia, że w ogóle dopuszczono do sprzedaży benzynę zawierającą ołów oraz, że nie wzbudziło to powszechnej dyskusji publicznej i refleksji przez kilka dziesięcioleci.

Dane o szkodliwości palenia tytoniu oraz badania nad siłą uzależnienia i metodami jego leczenia były jakby rozmywane i znikały z dyskusji publicznej. Dopiero procesy sądowe wykazały, że było to działanie z premedytacją prze koncerny tytoniowe, a kluczową rolę grała tu mała garstka skorumpowanych naukowców i olbrzymie budżety reklamowe, które pozwalały wpływać na linię praktycznie każdego medium o większym zasięgu.
To samo, tylko na znacznie większą skalę zostało powtórzone przy okazji debaty o zmianach klimatycznych.  Pieniądze firm od paliw kopalnych są znacznie większe, niż te o których koncerny tytoniowe mogły w ogóle marzyć.
Jedną z metod jest podważanie ustalonych faktów za pomocą pseudoinstytutów i podejrzanych uniwersytetów, które otrzymują relatywnie duże pieniądze za żyrowanie tekstów przygotowanych przez lobbystów jako prac naukowych. Następnie te rzekome prace stają się podstawą do następnych "badań naukowych". Całość treści takich badań można zawrzeć w jednym zdaniu :rozmywamy i podważamy nawet najbardziej oczywiste i wielokrotnie udowodnione fakty, które sa sprzeczne z interesami. Nie mówimy tu o żadnych kontrowersyjnych problemach. Mówimy o rozmywaniu powszechnej i znanej od stuleci wiedzy. Jak to, że metale ciężkie są śmiertelnymi truciznami, ale w mniejszych dawkach najpierw niszczą zdrowie fizyczne i psychiczne.  Następnie, kiedy już mamy "instytuty" i "badania naukowe" to możemy zacząć organizować "szkolenia". Zwłaszcza, że pieniądze nie grają roli to możemy oprócz "szkoleń" jeszcze dotować stosowne organizacje.

A kto może i powinien być beneficjentem takich szkoleń oraz dotacji? Przecież nie ten, kto rozumie na czym to wszystko polega. To jest prosty, czysty i oczywisty wróg. Beneficjentem powinien być ten kto po pierwsze nic nie rozumie, a po drugie ma lub może mieć w przyszłości wpływ na politykę. Nic nie stoi na przeszkodzie takiego kandydata wspomóc na każdym etapie kariery.

Wystarczy, że dzięki temu system utrzyma się jeszcze przez kilka lat. Wydatki na to wszystko są jedynie drobnym ułamkiem zysków. W bonusie mamy możliwość dociągnięcia przez prezesa do emerytury bez zainteresowania organów ścigania.

Na to ten schemat i metody dopracowane przez przemysł tytoniowy została dołożona druga warstwa. Dopracowane przez kremlowski reżim metody ogłupiania społeczeństwa przez tak intensywne podawanie sprzecznych komunikatów i masowe promowanie najdzikszych bzdur, że przeciętny człowiek po relatywnie krótkim czasie przestawał odróżniać prawdę od fałszu, co otwierało możliwości zupełnie bezkarnego robienia w polityce dokładnie wszystkiego, bo nikt nie był w stanie sam ocenić prawdziwości informacji, ani nawet wiarygodności źródeł.

W zakresie kształtowania opinii publicznej w interesie Rosji jest praktycznie dokładnie to samo, co w interesie zachodnich koncernów naftowych, więc kto stoi za daną częścią propagandy czasem jest trudne do odróżnienia. W końcu Rosja jest też faktycznie koncernem naftowym. W dość dobry sposób media Murdocha z Fox "News" na czele nauczyły się kremlowskich metod manipulacji społeczeństwem, a może było odwrotnie. Nikt tego nie wie, są to w końcu czasu postprawdy.
Interesy są te same, ale dla prezesa zachodniego koncernu najgorszą sprawą może być grzywna czy wyrok w zawieszeniu. Dla rosyjskich oligarchów, z prezydentem włącznie jeszcze większy spadek dochodów z ropy może oznaczać konieczność szukania państwa które im udzieli azylu.

Nie twierdzę, że każda decyzja i zawsze jest skutkiem lobbingu albo wsparcia przez stosowne koncerny kariery ludzi, którzy im pasują. Czasem rozsądny mąż stanu też podejmuje decyzje wprost w interesie określonych lobby. W niektórych przypadkach nawet długa i rozsądna dyskusja prowadzi do konkluzji, że trzeba udzielić czasowego wsparcia określonym gałęziom przemysłu. 
Czego przykładem jest polityka Niemiec, którym regularnie zarzuca się hipokryzję. I słusznie, bo odstawiając paliwa kopalne w energetyce, w przypadku transportu nieco pracują nad zmniejszeniem udziału samochodów osobowych, ale nie robią nic, co mogłoby naruszyć interesy lub choćby postrzeganie na świecie wielkich niemieckich producentów samochodów.  Którzy sami zajęli się truciem, jak zawsze, zamiast zmiany modelu biznesowego na możliwy do utrzymania w przyszłości.
Ale jedno to kompromis, czy nawet hipokryzja w ramach rozsądnej polityki, a drugie to jej kompletna negacja i działanie wprost w interesie całego tego towarzystwa.

Ten olbrzymi napływ pieniędzy i nacisk na opinią publiczną był w wielu miejscach naprawdę skuteczny.  Prezydentem USA został człowiek, który w każdym możliwym miejscu działa na rzecz lobby paliw kopalnych. 
Na szczęście przy okazji jest kompletnie nieudolny, więc działania regularnie przynoszą odwrotny efekt. Po wypowiedzeniu porozumień paryskich poszczególne stany, pod przewodnictwem gubernatorów Kalifornii i Nowego Jorku przejęły pałeczkę i zadecydowały o samodzielnym ograniczeniu emisji CO2 w na tyle przyspieszony sposób, że wykonają paryskie zobowiązania USA. Próba zniesienia sankcji wobec Rosji spowodowała to, że Kongres się obraził i sankcje przedłużył i zaostrzył. W tym wobec kolejnych oligarchów, a to własnie jest największy problem- potrzebują pieniędzy zablokowanych w ramach sankcji, gdy będzie czas zwiewać z Rosji. Najwyraźniej wielki biznes od trucia wszystkiego razem z  rosyjskimi wspólnikami w przypadku promowania Trumpa trochę przesadził. Pomysł był niezły- wziąć największego durnia, który nie będzie nic rozumiał i sterować go przez telewizor, bo z czytaniem słabo. Tylko poszło za dobrze. Dureń nie potrafi wykonać prostych poleceń.

Za  to nowy prezydent Francji nie przejmuje się niczym i zadecydował o wprowadzeniu kompletnego zakazu sprzedaży samochodów spalinowych. Za 23 lata, ale to jest konkret, z konkretnym terminem w poważnym kraju przemysłowym. Do tego czasu pozostanie jedynie dość małe zużycie paliw kopalnych w energetyce, głównie gazu, który jest potrzebny do bilansowania przerośniętej floty atomowej. Ta deklaracja to praktycznie wyrok śmierci dla biznesu naftowego. I Rosji przy okazji, oczywiście.

I na deser zostanie Polska. Kraj, który tak idealnie wpisuje się polityką rządową w interesy lobby węglowo- naftowo- rosyjskiego, że naprawdę nie wiadomo, czy to spisek i plan, czy po prostu wskazówki dotyczące polityki wprost przychodzą ze stosownych central do ministra, albo nawet bez jego pośrednictwa do departamentów legislacyjnych. Tak naprawdę nie podejrzewam, że mogą przyjść z którejkolwiek polskiej firmy, to nie ten poziom refleksji i orientacji w świecie. Ale z wielkich koncernów kontrolujących elektrownie węglowe? Jak najbardziej. Z zachodnich firm naftowych? Mniej, one w Polsce nie mają dużych interesów. Z Rosji? Ci mają. W każdej części rynku paliw kopalnych.
Teoretycznie można do tej listy dopisać jeszcze administrację Trumpa, ale wybory w USA nic w tej części polskiej polityki nie zmieniły, ta sprawa była wcześniejsza. Zapowiedzi i jasny kierunek był wskazany już przed wyborami w Polsce.
I tak samo jak Trump i Tillerson robią wszystko, co mogą w interesie Rosji, a że działają w ramach administracji i są nieudolni, to faktycznie niedużo mogą, tak działania polskiej administracji są w realizacji tychże wspólnych interesów Rosji i koncernów naftowych znacznie skuteczniejsze. 

Tak wygląda cała ta historyjka. Najpierw trzeba rozumieć fizykę i znać współczesną technologię na tyle, aby odróżniać rzeczywistość od kłamstw. Potem te kłamstwa poukładać w rządki i zobaczyć w jakie wzory się układają. Wtedy dokładnie widać w czyim są one interesie oraz bardzo dokładnie kto wspomaga ich dystrybucję. Co na przykład prowadzi nas do następnego pytania, o rolę Facebooka w ostatnich wyborach w USA. Wiadomo, że ich udział w rozprzestrzenianiu kłamstw i wpływie na wynik wyborów był nieproporcjonalnie wielki. Czego nie wiemy, to czy możemy wierzyć zapewnieniom Zucerberga, że to wszystko był uboczny skutek algorytmów dopasowujących wiadomości do osoby, czy jednak należy zadawać pytania, których nikt nie chce zadawać?