O świątecznym miłosierdziu

Rok 2016 był pod wieloma względami dość ponury. Nie był tragiczny, był raczej rokiem galopującej głupoty. Jestem pewien, że historycy, nawet z dalekiej perspektywy będą spoglądać na nasze czasy i zadawać sobie pytania- jak mogło dość do aż takiego oderwania od rzeczywistości, czy po prostu zidiocenia elit?
Przykładem, który zapewne trafi do podręczników był pomysł Camerona, żeby zamiast ryzykować wybory, które mógłby przegrać, urządzi sobie referendum jakiejś sprawie, gdzie wszyscy się z nim zgodzą i będzie przez lata mógł podpierać się demokratyczną legitymacją, nawet jeśli ta byłaby naciągana. Tyle że kretyn powinien był zadać pytane, na które odpowiedź nie budzi żadnych kontrowersji, w stylu: "Czy uważasz, że należy zaostrzyć kary za tworzenie mechanizmów zorganizowanej  przestępczości finansowe i skarbowe, np. takie jak popełnione przez Iana Camerona" Ups.. A nie, to lepiej zapytajmy się, czy chcą wystąpić z UE.

Ten sam, absurdalny poziom zidocenia mamy na wszystkich poziomach polityki i życia publicznego. Samą głupotę jeszcze czasem da się przeżyć, ale przyznam, że głupota pomieszana z hipokryzją jest dla mnie sosem wielce obrzydliwym. 
I tu dochodzimy do zasadniczej sprawy. Nad którą przynajmniej warto uczciwie się zastanowić w Święta Narodzenia Pańskiego.

Uchodźcy syryjscy.

Obowiązująca w obozie rządowym i sympatyzujących mediach retoryka uważa wszystkich za kryminalistów i złodzei, a jeśli już są zwyczajni ludzie, to tylko ci, którzy grzecznie powędrowali do obozów dla uchodźców. Polska, ani jako państwo, ani wspólnota, ani obywatele nie są w żaden sposób za to odpowiedzialni, wobec czego nie mamy żadnych obowiązków, ale wykonamy coś ponad plan nic nie robienia i może wyślemy im zupę.
Ot, mniej- więcej się zgadza. Zupa jako obowiązek chrześcijański, zero jako zobowiązanie polityczne.

To może teraz spójrzmy na to z normalnej strony, jak przystało na ludzi z jakimś poziomem empatii i w podstawowym stopniu zorientowanych w świecie.

Po pierwsze, sprawa pomocy w obozach dla uchodźców miała sens kilka lat temu. Obozy są z definicji tymczasowe, służą do zapewnieni podstawowego bezpieczeństwa do czasu, gdy ludzie będą mogli powrócić do domów. Dziś wiadomo, że większość tych ludzi nie wróci, bo nie ma gdzie i do czego. Ich domów nie ma i nie będzie z czego i jak ich odbudować. Państwa ościenne, które zaoferowały schronienie trzeszczą w szwach i nie są w stanie funkcjonować z taką liczbą uchodźców przez następne lata. Nawet jeśli nie przyzwoitość, to sama troska o stabilność tej części świata nakazuje w jakiś sposób zdjąć z nich ten ciężar. Ale nie, wycierający sobie mordy katolicyzmem są na takie argumenty odporni.

Ale spójrzmy na inną część tego równania- odpowiedzialność za ten konflikt. Od strony politycznej początkiem chaosu na Bliskim Wschodzie była inwazja GW Busha na Irak. Jak wiadomo, w inwazi tej uczestniczyła dość nieliczna koalicja składająca się z USA, UK, Australii, Hiszpanii i Polski. Tak, Polski. Dokładnie polski rząd i polska armia przyłączyły się do rozpoczęcia chaosu politycznego i gospodarczego w tym regionie, który stał się pożywką dla powstania ISIS. 

W takim razie trzeba się przyjrzeć dokładniej co się właściwie stało w Syrii. Otóż stało sie tak naprawdę niewiele i zupełnie prostych rzeczy. 
Od 2003 roku trwa tam susza. W rzeczywistości nie mówimy i nie powinniśmy mówić o suszy, tylko po prost o zmianach klimatycznych. Normalne opady się zmniejszyły, temperatury wzrosły i marginalne gleby po prostu zjadła pustynia. 
Ludzie,którzy tam mieszkali, hodowali kozy, uprawiali daktyle i co jeszcze ewentualnie się dało, o prostu musieli się wynieść. Nie mieli po prostu żadnych perspektyw przetrwania. Jedynym miejscem gdzie mogli się wynieść były wielkie miasta Syrii, w tym najbliższe półpustynnych terenów Aleppo. 
Łącznie skala tych migracji wewnętrznych w Syrii sięgała miliona osób. Ludzie ci, w części niepiśmienni, a zawsze pozbawieni atrakcyjnych rynkowo kwalifikacji jakoś usiłowali się znaleźć w społeczeństwie. Tylko nie bardzo było dla nich jakiekolwiek miejsce. Rząd nie miał zamiaru w ogóle zauważyć problemu, wiec setki tysięcy ludzi gnieździło się w prymitywnych warunkach jakoś usiłując dorywczymi pracami przeżyć do następnego dnia. Mijały kolejne lata, rząd nadal miał wszystko dokładnie gdzieś. W wyniku kryzysu 2009 roku sytuacja jeszcze się pogorszyła i wystarczyła iskra, a wszystko wybuchło.
Może ktoś tę iskrę rzucił, może nie. Od strony ekonomicznej i demograficznej to wszystko i tak mogło samo wybuchnąć.
Więc w ostateczności na pytanie kto jest odpowiedzialny za wojnę w Syrii można odpowiedzieć dość prosto. Pierwszym odpowiedzialnym jest Assad, bo głupota i nieodpowiedzialność jego rządów doprowadziła do tego, że możliwy do rozwiązania i stopniowo narastający kryzys doszedł do stanu wybuchu zbrojnego. 

A drugim odpowiedzialnym są ci sami, którzy są odpowiedzialni za zmiany klimatu. Emitenci gazów cieplarnianych i nikt inny. Koledzy i rodzina GW Busha, niewątpliwie. Oraz wszystkie firmy wydobywające i spalające węgiel, ropę i gaz. Oraz rządy które przez regulacje i dotacje to ułatwiają, albo w ogóle umożliwiają. 
To w takim razie spójrzmy na może na największych najbrudniejszych emitentów gazów cieplarnianych w Europie. To może największa firma węglowa? Kompania Węglowa. Właściciel- polski Skarb Państwa... Dotacje do wydobycia- a jakże.
Tak, inni też są. Ale inni sobie z tego zdają sprawę, przyznają się, próbują coś zmienić i brać odpowiedzialność za swoje czyny. Oraz nie robią z niszczenia środowiska cnoty, a wręcz przeciwnie.

A są też tacy, których wina jest jasna, ale wycierają sobie mordy katolicyzmem, który w ich mniemaniu usprawiedliwia to, że można komuś zniszczyć kraj i nie poczuwać się do żadnej odpowiedzialności. To może od razu uznajmy, że niewierni to nie są ludzie, wpiszmy do konstytucji i część spraw będzie przynajmniej jasna. 




Polska dyplomacja, czyli Ewka wróć!!

Polska w czasach 3 RP nie dorobiła się jakiejś wielkiej pozycji międzynarodowej, obecny status raczej odzwierciedla realny potencjał ekonomiczny. Zarówno potencjał ekonomiczny, jak też polityczny można lepiej wykorzystywać, ale zasadniczo jest co jest.

Za to w zakresie prawdziwej polityki i dbania o swoje interesy sukcesem i to bardzo realnym 3 RP było powstanie na Ukrainie przekonania o bezwzględnym wsparciu Polski dla suwerenności Ukrainy i w proeuropejskim wyborze państwa i społeczeństwa oraz wsparcie i pokazywanie takiej opcji na Białorusi.

Polska miała swój udział w rewolucjach na Ukrainie. Właśnie taki. Jako bezwzględnie przyjazny kraj, który zawsze udzieli wsparcia na miarę swoich możliwości. To była linia polskiej polityki ponad jakimikolwiek podziałami partyjnymi. Wałęsa, Kwaśniewski, Kopacz- każde z nich potrafiło udzielić zdecydowanego wsparcia w krytycznym momencie i oraz prowadzić politykę w generalnie taktowny sposób, poprawiając relacje, co otwierało kolejne możliwości.
Sytuacja z Białorusią jest znacznie bardziej skomplikowana, kraj znacznie bardziej zsowietyzowany, ale sposób działania polskich elit był podobny i całkiem skuteczny. Było to promowanie języka białoruskiego jako sposobu przekazywania uczciwej i wiarygodnej informacji o stanie kraju. Z jednej strony wspieranie organizacji społecznych, które tworzą społeczeństwo obywatelskie i alternatywy dla rosyjskiego języka i kultury, z drugiej media, które to wspierają. Jest to długofalowe działanie, które ma utrudnić, lub uniemożliwić pokojową integrację i asymilacje Białorusi przez Rosję. Czyli bezpieczeństwo polskiej granicy wschodniej. Nie w tym tygodniu, tylko na pokolenia. 
Ważne w tym wszystkim jest wspomaganie organizacji obywatelskich, wszystkich. Ale najważniejsze jest dostarczanie przekazu medialnego, który jest pluralistyczny, odtrutką na moskiewską propagandę i alternatywą dla dyktatury. 
Tę rolę pełni telewizja Belsat. Założona w czasach koalicji PiS-LPR- Samoobrona, ale przez TVP kierowaną przez Wildstaina i MZS Fotygi. 
Następne kilka lat to było budowanie marki, zwiększanie znaczenia w społeczeństwie Białorusi i promowanie języka oraz ciągła walka o utrzymanie dotacji z MSZ kierowanym przez Sikorskiego. 

Wiec dziś nie mamy ministra Sikorskiego, który pomógł znakomicie zakonserwować esbecki układ w placówkach dyplomatycznych i sprywatyzował wszystko co się dało, włącznie z konsulatami honorowymi i nadawaniem obywatelstwa.
Dziś mamy ministra Waszczykowskiego. Stali czytelnicy wiedzą, że moja ocena jego wiedzy kwalifikacji i kompetencji już dawno spadła poniżej tego, co da się wyartykułować bez uciekania do brytyjskiego stylu lub słów powszechnie uważanych za wulgarne.
Ale dziś mamy dwa dowody. Czarno na białym. Pierwszy to jest faktyczna likwidacja Belsatu. Ograniczenie dotacji o 3/4 i w planie połączenie z Telewizją Polonia. Telewizja Polonia jest po pierwsze polskojęzyczna, po drugie propagandowa, po trzecie cały jej program jest kompletnym, nie nadającym się do niczego gniotem.
Efektywnie mówimy o likwidacji filaru polskiego soft power na Białorusi i pozostawieniem całkowicie otwartego pola dla działalności moskiewskiej propagandy. Czyli, tak jak pokazuje to dzisiejsza dynamika wydarzeń- całkiem dużego prawdopodobieństwa aneksji Białorusi przez Rosję.
Na dziś polska dyplomacja powinna użyć każdego dostępnego narzędzia, aby to spowolnić, przeszkodzić, zapobiec. I właśnie polski Minister Spraw Zagranicznych z pełną premedytacją i przy współpracy prezesa Telewizji Narodowej to narzędzie niszczy. 

A druga sprawa to relatywny drobiazg, ale bardzo symptomatyczny. Był zamach terrorystyczny w Berlinie. Użyto ciężarówki polskiej firmy, prawdopodobnie zamordowano polskiego kierowcę. 
Właściciel firmy transportowej, którego kuzyn był tymże kierowcą, nie był w stanie się nawet skontaktować z polską ambasadą w Berlinie. A przecież po to jest konsul, aby od razu zająć się sprawą dochodzenia, repatriacji ciała, ewentualnego rozpoznania, etc. Za to wszystko dostaje pieniądze od Rzeczpospolitej. W tym samym czasie rolą ambasadora jest prezentowanie polskiego stanowiska w sprawie. Kondolencje, etc., co oczywiste. Ale jeśli już w Polsce podjęto decyzję o nieprzyjmowaniu uchodźców, to dokładnie na tym polega robota ambasadora, aby wspierał i tłumaczył przed obcą opinią publiczną zasadność działań polskiego rządu. Okazja tragiczna, ale na tym też polega praca. Której (chyba?) tez nie wykonywał. Co do ambasadora nie jestem pewien, nie będę oskarżał na 100%, nie śledzę niemieckich mediów. Ale brak kontaktu z konsulem przez głównych zainteresowanych w skrajnie medialnej sprawie to w normalnej organizacji oznacza jedno- dyscyplinarka dla konsula od ręki. Już dziś. Teraz. Jego zastępca załatwi sprawę, dla tej osoby miejsca w administracji poważnego kraju być nie powinno. 

Widząc działania Waszczykowskiego jestem praktycznie pewien, że nic takiego nie nastąpi. Ktokolwiek pracuje na granicy pomiędzy wzorcem niekompetencji a sabotażem, nadal będzie tak pracował. Problem, i to poważny polega na tym, że właśnie tacy rządzą w MSZ od lat i pod rządami Waszczykowskiego mają się świetnie. 

Co do samego Waszczykowskiego sprawa Belsatu, rozegrana dokładnie w czasie sejmowej zadymy, pokazuje jedno- nie mamy do czynienia z nieaktywnym bezmózgiem. To był zupełnie dobrze i sprawnie przeprowadzony sabotaż jednego z najżywotniejszych interesów Polski.

A za tezy, ze oszczędza na Belsacie, aby zapewnić środki dla uchodźców z Aleppo to właściwie pozostałoby fizycznie spostponować. Polski rząd nie ma zamiaru pomagać żadnym uchodźcom, nie ma zamiaru nikomu tłumaczyć swojego stanowiska, ani nikogo przekonywać, ze ma rację. Jedyne co ma zamiar i robi, to zniszczyć jedno z najlepszych narzędzi polskiej polityki zagranicznej. I tyle. 
Spodziewałem się rządu,  który będzie beznadziejnie głupi w sprawach społecznych i infrastrukturalnych. I jest. Ale była to dla mnie i wielu innych cena do przyjęcia, jeśli na drugiej szali miało być doprowadzenie państwa do wykonywania swoich podstawowych funkcji. Ale po roku sytuację mamy taką, że konsulaty jak nie działały, tak nie działają, w sądach żadnych sensownych reform nie widać, w szkolnictwie z poziomu słabego działania przechodzi się na kompletny chaos, a jedynym miejscem powolnych zmian jest odrobinę poprawiana armia. Za to dyplomacja realnie zwiększa zagrożenia dla Polski. 

Jak wiem, że rząd Ewy Kopacz to był prawie Muppet Show. Ale naprawdę, już lepiej niech jej psiapsiółki sobie nawzajem rozdają samochody niż mamy widzieć długofalowe efekty działań Waszczykowskiego i paru innych.

Jakby ktoś miał wątpliwości, albo zbyt się skupił na szczegółach:
Działanie ministra Waszczykowskiego, w porozumieniu z Jackiem Kurskim i wsparciem medialnym Karnowskich to jest w swej istocie sabotaż działalności Belsatu.
Belsat jest jedną z poważniejszych przeszkód na aktualnym celu ekspansji Moskwy, czyli opanowaniu propagandowym społeczeństwa Białorusi.
W swej istocie sabotaż Belsatu jest wsparciem działań Moskwy na najważniejszym aktualnym kierunku ekspansji i sabotażem krytycznych interesów Rzeczypospolitej. Patrząc na to, że minister Waszczykowski odznacza się wyjątkową nieudolnością i brakiem energii we wszystkich swoich działaniach, sprawność i skuteczność w realizacji  rosyjskiego interesu w jego działaniach powinna natychmiast włączyć alarm. Nawet jeśli nie jest jego zamiarem wsparcie Moskwy, a inne rzeczy, jak osobiste porachunki, czy coś. 

Standing by Standing Rock

Obecnie dzieje się w USA sprawa która będzie mieć całkiem istotne konsekwencje w przyszłość. Otóż jest planowany, a właściwie już na zaawansowanym etapie budowy rurociąg z terenów formacji roponośnej Bakken w okolice Chicago, gdzie będzie się łączyć z systemem rurociągów dostarczających do rafinerii w okolicach centrów populacji.

Rura ma przesyłać dziennie 450 tys. baryłek, czyli ilość zbliżoną do np. zużycia w całej Polsce.

Inwestorzy zebrali pieniądze, pozwolenia poszły szybko i rozpoczęli budowę. Północna Dakota to generalnie jest miejsce w którym nic nie ma, więc i nie było specjalnych przeszkód.

Aż do czasu, gdy te przeszkody się zaczęły. Zacznijmy od drobnego uporządkowania kwestii terytorialnych. Od najprostszej- wodami płynącymi w USA zarządza rząd federalny przez US Army Corps o Engineers. Oni wydają pozwolenia na korzystanie z wód oraz na budowanie przepraw, etc, w tym przekroczenie rurociągu przez rzekę.
A sam rurociąg ma przekroczyć Missouri w pobliżu granicy Dakoty Północnej i Południowej. Dla firmy i urzędników nie stanowiło żadnego problemu, że przy okazji ma być zakopany dokładnie na świętym terenie i cmentarzu indiańskim. 
Co też jest ciekawe, to w ogóle nie jest teren Stanów Zjednoczonych!!! Otóż plemię Sioux (Lakota), jak większość innych, zawarło kolejne traktaty z rządem federalnym USA. Zasadniczo są to po prostu traktaty międzynarodowe. Określały one zakres jurysdykcji terytorialnej, czyli po prost granicę pomiędzy USA i państwami indiańskimi. Te granice były następnie regularnie naruszane przez białych, następnie zawierano kolejne traktaty, ograniczające terytorium Indian, etc. Ale akurat Sioux ostatni traktat zawarli w 1851 roku i od tego czasu uznali, że nie mają zamiaru cedować więcej do USA. Oczywiście taki drobiazg zupełnie nie przeszkodził osiedlaniu się białych rolników i górników, wpisywaniu własności terenu do rejestrów USA, etc. Co miało "legitymację" w postaci aktów Kongresu. Taka sama sytuacja dotyczyła wszystkich innych terytoriów indiańskich i rząd federalny w 1944 roku podjął próbę załatwienia problemu; w ten sposób, że  nowa granica byłaby wytyczona według faktycznej linii osadnictwa, a Sioux otrzymaliby 100 mln USD. Ta oferta nie została przyjęta, rząd federalny nie ma najmniejszego zamiaru zwracać ziemi, nawet tej opuszczonej przez rolników i przejętej- co zresztą nakazał sąd federalny.... Więc pieniądze powędrowały na wydzielony rachunek, na którym są do dziś i zbierają odsetki. Stąd istnieje pewna rozbieżność co do zasięgu obecnych granic rezerwatów, a granic według traktatów. 
Rura ma przebiegać kilkaset metrów od obecnej granicy. 
Ale protest rozpoczął się i trwa pod hasłem ochrony wody. Co ma mnóstwo sensu, bo Missouri jest dopływem Missisipi, ale też jedynym źródłem wody dla Indian, miast w dole rzeki i rolnictwa. Każdy rurociąg w końcu się rozszczelni, a jak pokazuje praktyka, te budowane i eksploatowane w USA taki los spotyka dość szybko. W samej Północnej Dakocie w zeszłym roku było około 200 mniejszych i większych wycieków z rurociągów. 
Indianie rozpoczęli protest, są to mieszkańcy prerii, więc po prostu założyli obóz, taki sam, z jakim wędrowali przez stulecia za stadami bizonów. Ten akurat w miejscu budowy rurociągu.

Wtedy pojawiła się policja Północnej Dakoty. Z pojazdami pancernymi, snajperami i całą resztą sprzętu zmilitaryzowanej policji. To są obecne standardy w USA, więc nic szczególnie dziwnego. 
Protest trwa od miesięcy, główne media go starannie ignorują, lub powielają oświadczenia policji. W sumie też jak zwykle.

Niedawno zaczęły się dziać rzeczy sugerujące, że może jednak jesteśmy już w 21 wieku i może przynajmniej częściowo amerykański system działa lepiej niż demokracja w stylu radzieckim.
Po pierwsze: internet przełamuje blokadę informacyjną. Jeśli dzieje się coś naprawdę ważnego i kompletnie ignorowanego przez oficjalne media, to mimo wszystko ma szanse przebić się do opinii publicznej. 
Drugim elementem było pojawienie się z poparciem na terenie obozowiska, a następnie zorganizowanie demonstracji przed Białym Domem przez senatora Bernigo Sandersa. Czyli człowieka, który potrafił porwać tłumy i który, gdyby nie machloje urządzane przez oficjeli Partii Demokratycznej, zapewne byłby dziś prezydentem-elektem.
To włączyło sprawę do zainteresowania opinii publicznej. Choć jeszcze nie mediów. Te nie interesują się nadal. 

Wtedy zmilitaryzowana policja postanowiła pokazać kto tu rządzi i spacyfikować część Indian. Użyto do tego dział dźwiękowych, gumowych kul, granatów ogłuszających, czyli normalnego zakresu przeciw cywilom. Ale z jednym przesadzili- przy całkiem sporym mrozie użycie armatek wodnych to już było barbarzyństwo. 
O którym w normalnych warunkach nikt by się nie dowiedział, bo to tylko Indianie i żadne media nie są zainteresowane. Ale internet i wcześniejsze nagłośnienie sprawy trochę zmieniły. Co najmniej kilkaset tysięcy, a raczej miliony ludzi wiedziało co to za sprawa i zobaczyło nagrania z interwencji policji. 

Za to niejaki Wes Clark jr, syn generała Wesleya Clarka, rozpoczął zupełnie nową rzecz. Mianowicie wpadł na pomysł ściągnięcia weteranów, byłych żołnierzy, na sam protest. Nie do końca w celu stania w tłumie, ani z drugiej strony żadnej zmilitaryzowanej formacji.
Idea polega na tym, że ludzie, którzy przyzwyczajeni do ryzykowania życia pojawią się jako zwarta formacja, ale całkowicie nieuzbrojona. Po prostu żywe tarcze. I to już nie będą jacyś Siuxowie, zwyczajni podludzie, tylko koledzy z wojska tych, którzy stoją po drugiej  stronie. Bo oczywiście policja, zwłaszcza zmilitaryzowane oddziały, składa się w sporej części z byłych żołnierzy.
Pomysł to pomysł, ale odzew był zaskakujący, nawet dla samych organizatorów. Najpierw założyli oni dwa konta dla zbierania pieniędzy, jedno na koszty sprzętu i transportu, drugie na koszty prawne, czyli grzywien, kaucji i obrońców. Bardzo szybko pojawiły się wpłaty, a co więcej, śmiesznej wielkości wpłatami uzbierały się setki tysięcy dolarów. A także pojawili się ochotnicy. W niespodziewanej ilości. Plan polegał na tym, że kilkudziesięciu weteranów pojawi się na kilka dni, pokaże swoją solidarność, wystawi się na pierwszej linii na potencjalny atak policji, a następnie proza życia nakaże większości z tych ludzi wyjechać. Jako, że Corps of Engineers wysłał wezwanie do opuszczenia terenu do 5 grudnia, to Wes Clark zaplanował zebrać weteranów na 4 grudnia. 
W skrócie- zgłosiło się wystarczająco, aby zorganizować brygadę według wojskowego wzoru, razem ze służbą medyczną, etc. A że na miejscy niespecjalnie jest możliwość i potrzeba obecności więcej niż tysiąca osób na raz, to wygląda na to, że obecność weteranów będzie raczej długotrwała. Stawiałbym na to, że po prostu permanentna, do końca protestu.

Ktoś się zapyta- OK, tysiąc czy ileś tam osób, byłych żołnierzy, wybiera się na kompletny koniec świata, posiedzieć parę dni w obozie indiańskim. I co z tego?
Otóż to, jaki był entuzjazm wśród tych ludzi. A dokładniej- kim są. Są to obywatele USA, którzy chcieli służyć krajowi i zaciągnęli się do wojska. Zazwyczaj ambitni ludzie z najbiedniejszych rodzin i dzielnic, dla których armia jest jedynym sposobem wyrwania się z rasistowskiego społeczeństwa. I gdzie wylądowali? Zazwyczaj na wojnie rozpętanej przez prezydenta- idiotę w interesie swoich kolegów- nafciarzy. W trakcie takiej służby, ci którym zależało na kraju i społeczeństwie, cóż, wykonywali rozkazy, ale chcieli i woleliby robić coś, walczyć, w imieniu i dla narodu, o poprawę życia, a nie dla koncernów naftowych. 
I dziś zostali wezwani. Aby stanąć bez broni, ryzykować zdrowie (choć raczej nie życie) przeciwko tym samym koncernom naftowym, w obronie wody i współobywateli. Patrząc z tego punktu widzenia- entuzjazm jest zrozumiały. Informacja i dłuższe teksty przeleciały przez chyba wszystkie media sprofilowane pod opuszczających armię.

Kolejną ciekawostką w tym konflikcie jest kilka następnych rzeczy. Dakota Północna to jest miejsce gdzie nie ma nic. Oprócz złóż ropy, które w ostatnich latach stały się możliwe do masowej eksploatacji, dzięki nowym metodom frakingu. Po to jest potrzebny rurociąg. Swoją drogą, ropa jest dziś transportowana pociągami i ciężarówkami, ale gaz ziemny- nie. Jest zwyczajnie spalany we flarach i nikt nie ma zamiaru go pożytecznie używać, czy transportować gdziekolwiek. Zapewne, gdyby ten rurociąg miał służyć go transportu gazu ziemnego, sprzeciw byłby znacznie słabszy. Nie mieliby specjalnego powodu do protestu nawet radykalni ekologowie, bo po dostarczeniu do sieci, gaz byłby użyty zamiast węgla. Gaz nie jest aż tak wielkim ryzykiem dla wody i ekosystemu. 

Nie ma nic, więc i budżet stanu nie jest za duży i siły policji też nie. Utrzymywanie nawet kilkudziesięciu policjantów ze sprzętem w środku niczego przez miesiące już nadwyrężyło budżet stanu, bo na samo utrzymanie policji w miejscu budowy poszło jż 15 mln dolarów. Co rozwiązano na dwa sposoby- emitując obligacje, które bez problemów znalazły nabywców oraz korzystając z systemu do wzywania wsparcia z innych regionów. System ten służy do koordynacji pomocy przy klęskach żywiołowych, ale w oczach gubernatora Siuxowie na budowie rurociągu najwyraźniej się na to kwalifikują. 

Jak zwykle w takich sytuacjach szeryfowie z okolicznych hrabstw wysłali kogo mogli. Wtedy zaczęło się dziać śmiesznie, bo otrzymywali spore ilości mail, czy telefonów z opisami i filmami z opisem i wyglądem spraw pod Standing Rock.  Szeryf z Gallatin County w Montanie także wysłał wsparcie i po doinformowaniu się w sytuacji zwyczajnie zawrócił swoich podwładnych z drogi. Siły z innych hrabstw były wycofywane przed czasem, albo zupełnie odwrotnie, stanowiły aktywne wsparcie z pełnym obrazem sytuacji. Jak np. w Minneapolis, gdzie po wysłaniu sił gubernator otwartym tekstem potępiała działania szeryfa. Co przekłada kryzys na politykę wewnętrzną innych stanów.

Najważniejsza w tym wszystkim jest dynamika kryzysu. Corps of Engineers już wydał oświadczenie, że nie ma zamiaru usuwać protestujących siłą. Gubernator był po tym tyleż zabawny, co bezczelny. Wydał nakaz ewakuacji (tylko takie narzędzie prawne mu pozostało) z powodu "zagrożenia życia i zdrowia". No tak, mrozy na prerii to nic przyjemnego. Tylko, że jakby tego nie zauważał, gdy podległe mu siły polewały wodą ludzi na mrozie. Może pod wpływem tych wydarzeń nabrał wrażliwości.

Sytuacja jest taka, że dla dalszej budowy albo gubernator, albo prezydent będzie musiał po prostu wydać rozkaz szturmu na obóz i chroniąca go brygadę weteranów. 
Obecny prezydent takiego rozkazu nie wyda. Unika całej sprawy i umywa ręce, ale na pewno nie wyda rozkazu użycia siły w interesie nafciarzy.
Gubernator to inna sprawa. Zrobiłby to bardzo chętnie, ale zaczyna być za słaby i czas działa na jego niekorzyść, choć zapewne liczył, że zima sama załatwi sprawę. 

Nie załatwi. Ostatnią faktycznie istniejącą możliwością jest prezydent Trump. Jeśli protestujący dotrwają do 20 stycznia, to zapewne zobaczą Gwardię Republikańską. Znów- ich byłych kolegów z wojska, z rozkazem prezydenta.

A wiecie co jest najlepsze? Donald Trump jest udziałowcem w tym rurociągu.

I reakcja społeczeństwa USA na użycie siły przez prezydenta w obronie jego własnej inwestycji, przeciwko pokojowym protestującym będzie prawdziwym testem tego, jak źle jest. A może jak dobrze?

Oczywiście jest też teoretyczna możliwość, że Obama zauważy jakiś problem i po prostu cofnie zgodę na budowę przepustu pod rzeką, co Corps of Engineers jak najbardziej mogą zrobić. Nie raz pokazał, że przy odpowiedniej ilości hałasu robi to czego oczekują dowolni protestujący.

P.S.

Zaledwie chwilę po opublikowaniu, życie dopisało następny rozdział. Jednak decyzją prezydenta Obamy, CoE zawiesiło zgodę na przepust pod Missouri i przeprowadzi analizę zagrożeń dla środowiska. Co potrwa co najmniej kilka miesięcy, upłynie czas na który został wynajęty sprzęt do budowy rurociągu i jeśli zostanie zbudowany, to dużo wyższym kosztem. Choć wtedy zapewne rozpocznie się dalsza część blokady.

P.P.S.

Z punktu widzenia klimatu może się wydawać, że transport ropy rurociągiem jest lepszy niż ciężarówkami. Oczywiście, że jest. Ale problemem nie jest transport. Ta ropa, skoro została wydobyta i tak zostanie gdzieś spalona, co za różnica gdzie. Problem polega na tym, że powinniśmy my wszyscy, jako ludzkość, całkowicie zakończyć wszystkie inwestycje w paliwa kopalne, na każdym szczeblu. Jeśli kapitał i polityce tego nie rozumieją, to dobrze by było, aby rozumieli to przynajmniej ludzie. Nie tylko brak nowego rurociągu, ale też nie zbudowanie kolejnej stacji benzynowej, a nawet zaprzestanie budowy wagonów do transportu węgla sprawia, że cała ta niszcząca naszą planetę infrastruktura staje się mniej wydajna oraz pozostaje więcej kapitału na potrzebne inwestycje.