Co słychać w Brazylii, czyli jak rozwalić kraj.

Obecny kryzys polityczny w Brazylii jest tak naprawdę tylko kolejnym z objawów dysfunkcjonalności tego kraju. 

Ostatnim, głośnym wydarzeniem było rozpoczęcie procedury impeachmentu wobec prezydenty Dilmy Rousseff. Rozpoczęcie to jeszcze nie zakończenie, ale usunięcie jej z urzędu wydaje sie przesądzone. 
Najpierw postawmy sprawę we właściwych proporcjach. Język portugalski jest najpowszechniej używanym językiem w Ameryce Południowej. Z jednego powodu- jedyny kraj w którym go się używa, ma więcej ludności niż pozostałe 11 krajów położonych na tym kontynencie. To właśnie jest Brazylia. 
Podobnie ma sie rzecz patrząc na wielkość gospodarek. Gospodarka Brazylii jest większa od Rosji, i jest absolutnie największą na kontynencie. Stąd wszystko co dzieje sie w Brazylii ma odbicie w statystykach dotyczących całego kontynentu, choćby nie miało z tym wszystkim żadnego związku. 

Wracając do Brazylii
Konstytucja przewiduje możliwość impeachmentu prezydenta, co jest uregulowane dość podobnie do procedury przewidzianej w konstytucji USA. Za naruszenie prawa związane ze sprawowaniem urzedu, prezydent może być postawiony w stan oskarżenia przez niższą izbę parlamentu, dalszą część procedury prowadzi Senat. Jeśli prezydent jest oskarżony o nadużycie władzy, sądzi Senat, jeśli o przestępstwo pospolite, to Federalny Sąd Najwyższy (wszyscy lubią "polskie akcenty", więc podam, ze prezes tego ostatniego nazywa sie Ryszard Lewandowski).
Jak łatwo mozna zauważyc, nie wspomiałem jeszcze o co właściwie jest oskarżona Dilma Rousseff, bo to akurat ma dla wyniku procesu najmniejsze znaczenie. 
Ważniejsza jest sytuacja obecna. Od rozpoczęcia procesu Prezydenta jest zawieszona w pełnieniu obowiązków, a p.o. stał się dotychczasowy wiceprezydent. Ma to o tyle znaczenie, że jego wizja państwa jest kompletnie odmienna, a faktycznie jest przedstawicielem obozu, który chce się pozbyć zarówno Dilmy, jak też najchętniej całej Partii Pracy z brzylijskiej polityki.

W takim razie trzeba wyjaśnić jak dokładnie ta brazylijska polityka wygląda, bo bez tego nic nie bedzie wiadomo. Otóż w Brazylii jest kilkadziesiąt aktywnych partii politycznych, prawdopodobnie około 40. Aktywnych, czyli mających jakiś udział we władzach na poziomie stanów i jako reprezentacja tych stanów, na poziomie federalnym. 
Większość tych partii to sa faktyczne kluby towarzyskie lokalnej oligarchii, znakomicie znane również z Polski powiatowej. Różnica polega na tym, że wójt biednej gminy może co najwyżej zatrudnić w urzędzie rodzinę i znajomych, a szwagrowi dać zlecenie na odmalowanie szkoły. Każdy brazylijski stan to są dziesiątki tysięcy kilometrów kwadratowych urodzajnej ziemii i zasoby minerałów, setki milionów reali na rozbudowe infrastruktury, czy choćby lokalne kluby piłkarskiego dofinansowane z budżetu, ale i eksportujące lokalne talenty do Europy za miliony euro, które niekoniecznie musza trafić do budżetu tego klubu. Tak samo można bezkarnie karczować tysiące hektarów lasów, na których wypasa sie krowy aż do wyjałowienia. Dzięki nomimancjom sędziowskim kontrolowanym przez lokalną partię nie grozi za to żadna odpowiedzialność. Na szczeblu federalnym reprezentacje takich lokalnych klik zawierały koalicje, które umożliwiały jakiekolwiek funkcjonowanie państwa. Bardzo złe, oczywiście, ale bez tego nie działało w ogóle. 

Tak sobie działało przez wiele dziesięcioleci. Komu się nie podobało, z tym policja rozmawiała, nawet nie za pomocą pałek, a karabinów, prądu i innych równie subtelnych metod. Taki lokalny obyczaj. 

Towarzystwo tych byłych bywalców więzień stało się zaczynem i początkiem Partii Pracy. Śmiało można powiedzieć, że była to, i nadal jest, pierwsza nowoczesna partia polityczna w Brazylii. 

To, czego dokonały wcześniejsze rządy Luli i obecnie Rousseff, to przede wszystkim wprowadzenie nowoczesnego systemu zasiłków na dzieci oraz ograniczenie dewastacji środowiska i wylesiania. To pierwsze skrajnie rozwścieczyło tradycyjnych polityków, bo praktycznie całość pieniędzy wcześniej przeznaczana na programy socjalne trafiała poprzez budżety stanowe i lokalne do różnych dziwnych organizacji organizujących pomoc, ostatnie kilka procent czasem do potrzebujących. Program Bolsa Familia kompletnie odwrócił te proporcje i obraził mnóstwo osób na lokalnych szczeblach polityki. Program zapobiegania wylesianiu, zwłaszcza Amazonii, to także jest tradycyjny dopływ pieniędzy z organizacji międzynarodowych, a rząd Luli te pieniądze, zamiast dla organizacji zajmujących się informowaniem jak to nieładnie jest karczować państwowe lasy, przeznaczył na monitorowanie lotnicze i satelitarne, ściganie odpowiedzialnych (na tyle, na ile się dało, czyli bardziej irytowanie oligarchów) oraz poważne traktowanie indiańskich roszczeń.
To wszystko naruszyło polityczne i gospodarcze podstawy ustroju. Oczywiście, nikogo nigdzie nie wywłaszczono, nikomu nic nie zabrano. Ale to, że dotychczasowy szef organizacji pomocy biednym musiał zacząć gdzieś szukać pieniedzy na tę pomoc, choć zawsze je dostawał z budżetu, a "czarnuchy" zaczęly dostawać pieniądze bez jego pośrednictwa to wystarczyło, aby opozycja rozpoczęła konsolidację.
Partia Pracy miała poparcie wystarczające aby Dilma mogła wygrać wybory prezydenckie, ale w wyborach w poszczególnych stanach jakoś zawsze wygrywają partie reprezentujące lokalną oligarchię z tych stanów. Te partie mają później reprezentację w parlamencie federalnym. Na szczęście tradycyjny sposób tworzenia koalicji rządowej w Brazylii polega na zwyczajnym przekupywaniu deputowanych i senatorów. Nie inaczej było za rządów Luli i Dilmy. Tłuste synekury i ordynarne łapówki szły do kieszeni polityków z funduszy Petrobrasu i innych państwowych firm. 
W końcu wybuchł skandal z tym związany i od kilkunastu miesięcy trwa dochodzenie, które pokazuje dokądnie taki obraz sytuacji-- pieniądze nie trafiały do polityków Partii Pracy, ale do wszystkich ich koalicjantów. W tym m.in. wiceprezydenta, obecnie p.o. prezydenta. 
Od tego śledztwa rozpoczął się kryzys polityczny. Na to nałożył się spadek cen surowców, czyli głównych towarów eksportowych Brazylii i kryzys gospodarczy
Opozycja, choć w tych warunkach trudno uzywać takich określeń. Powiedzmy- partie starej oligarchii w warukach recesji uchwaliły budżet bez deficytu. To, jak wie każdy studen ekonomii drugiego roku, oznacza w praktyce pogłębienie recesji przez prowadzenie polityki procyklicznej. 
Rząd Rousseff nie zbilansował budżetu, a właściwie zrobił to tylko na papierze. Deficyt był, i został pokryty wyciąganiem pieniedzy z państowych firm i ich zadłużeniem. Co było całkowicie niezgodne z ustawą budżetową, było naruszeniem dyscypliny budżetowej i jest lekko tylko naciąganą podstawą impeachmentu.
Jednak to bardzo wiele mówi o poziomie brazyliskiej klasy polityczej, a właściwie całej elity społecznej. W sytuacji ekonomicznej bardzo trudnej z powodów stanu światowego rynku zajęli się zwyczajnym podpalaniem własnego kraju. Aby storpedować reformy minimalnie poprawiające środowisko i życie przeciętnego człowieka zdecydowali się zażądać polityki, która musiałby doprowadzić do dwucyfrowej recesji. Rząd tego nie wykonał w żądanym stopniu i recesja wyniosła zaledwie siedem procent? To czas wyrzucić prezydenta.
Siedmioprocentowy spadek PKB. Do tego nie doszła ani Arabia Saudyjska, jeszcze bardziej uzależniona od surowców, ani obłożona sankcjami Rosja.

Takie wyniki w gospodarce oraz zmiana polityczna oznacza, że Brazylia właśnie zakończyła kolejną próbę modernizacji. Wynikiem niepozytywnym.





O niezależności energetycznej i polityce przemysłowej w Polsce

Przez część mediów w Polsce przeleciały informacje o sukcesach w budowaniu niezależności energetycznej dzięki importowi ropy z Arabii Saudyjskiej zamiast z Rosji. Oraz wielki sukces w namawianiu Duńczyków na rurę gazową do Polski. Tak też zostało to przedstawione w co poniektórych mediach. Jest to stawianie sprawy na głowie.

Stawiając sprawy tak jak powinny stać, to niezależność energetyczna dla kraju to jest niezależność od importu energii. Czy import ropy z KSA i gazu z Norwegii jest niezależnością od importu? Jakby nie bardzo. 
A czym jest? Tym czym jest, czyli importowaniem surowców energetycznych od innych dostawców. A do czego to może służyć? Do tego samego co zawsze. Do zabezpieczenia się przed fochami monopolistycznego dostawcy. Czego też nie należy nazywać niezależnością energetyczną. Jest to niezależność od fochów monopolisty, może od konkretnego szantażu, ale nie od importu energii. 

Druga sprawa, którą ma załatwić dywersyfikacja źródeł gazu i ropy to osłabienie ekonomiczne Rosji. To jest czysta, dokładna i piramidalna bzdura. Rynek ropy naftowej jest rynkiem globalnym. Cena jest jedna dookoła świata, później korygowana o jakość konkretnego surowca i warunki dostawy (mocno upraszczając, ale ropa naftowa jest w olbrzymim stopniu towarem łatwym do transportu i zamiany). Nie sprzedana ropa nie zmarnuje sie, zostanie sprzedana gdzie indziej.
To oznacza, że zakup ropy z KSA lub Wenezueli nie ma żadnego wpływu ani na przychody KSA, Petroleos de Venezuela, ani Rosji ze sprzedaży ropy. To co ma znaczenie, to globalny popyt, który się nie zmieni. Tzn. minimalnie wskutek transportu tankowcami zamiast rurociągami, ale uznajmy to za nieistotne.
Co może zmienić sytuację? To oczywiste- zmiana punktu równowagi rynkowej. Zwiększenie podaży lub zmniejszenie popytu. Takie zjawisko istotnie zmieniłoby ceny, budżety i możliwości państw naftowych, w tym oczywiście zagrożenie militarne i plityczne ze strony Rosji.
Na podaż ropy na światową skalę ani polski rząd, ani firmy nie mają większego wpływu, pozostaje więc druga opcja- zmniejszanie popytu.

Stąd, jeśli ktokolwiek, w jakimkolwiek kontekście chce prowadzić "politykę energetyczną w celu zabezpieczenia sie przed Rosją" to pierwsze pytanie wobec takiego planu powinno brzmieć "a co dokładnie chcesz robić w celu zmniejszenia popytu na ropę w skali Polski i/lub Europy czy świata?". Jeśli nie uzyskamy na takie pytanie jasnej odpowidzi, to już wiemy, że mamy do czynienia z kompletnym ignorantem lub oszustem. Bardzo ładny test, którego nie zdałoby zapewne 99% ględzacych w Polsce o "niezależności energetycznej". 

A skoro o niezależności energetycznej mowa. 
Jakie są w Polsce krajowe źródła energii? 
Jest węgiel. Generalnie w Polsce bardzo drogi w wydobyciu, ale relatywnie sporo, można go wydobywać w ilościach które w miarę wystarczą dla krajowych potrzeb w zakresie elektryczności.
Jest słońce. W ilościach nieograniczonych, ale ta energia jest dość droga, bo ilości dostarczanej w roku energii nie są imponujące. Nie jest bardzo droga, jest zaledwie droższa od istniejących elektrowni węglowych i porównywalna z potencjalnymi nowymi elektrowniami; może być tańsza od prądu z nowych elektrowni atomowych.
Jest wiatr. Ilości praktycznie nieograniczone, pozwalające na produkcję dość taniej elektryczności. 
Jest całkiem istotne wydobycie gazu, ale dużo za małe na obecne krajowe potrzeby. 
Ilość wydobywanej ropy jest znikoma.

W polskich warunkach energię zużywa się głównie w formie elektryczności, ciepła do ogrzewania oraz energii w transporcie.
Co do elektryczności, nawet pomijając źródła odnawialne, w zakresie niezależności jest tylko jedno pytanie- jak zrezygnować z gazu w generacji pradu? 
W zakresie ciepła użytkowego pytanie jest właściwie takie samo, tyle, że dotyczy również oleju opałowego. 
W zakresie transportu zasadnicze pytanie brzmi "jak zrezygnować z ropy naftowej, lub co najmniej maksymalnie ograniczyc jej zużycie?"
Według mnie rozsądna odpowiedź jest jedna, czyli maksymalna możliwa elektryfikacja transportu. Jeśli w pozostałych miejscach zużycia gazu uda się ograniczyć poniżej krajowego wydobycia, to częścia odpowiedzi jest używanie gazu ziemnego w transporcie. Częścią odpowiedzi od razu może być używanie biogazu w transporcie.
Nawet stosując wszystkie te opcje w maksymalnym możliwym stopniu, kwestia rezygnacji z paliw płynnych i ich importu to odległa przyszłość. Ale, to co napisałem powyżej to jest jedyna metoda prawdziwej niezależności energetycznej.
Możemy i powinniśmy rozmawiać o tym, jaka jest najefektywniejsza droga elektryfikacji transportu. O tym, jak reformować wytwarzanie ciepła i elektryczności. Ale jeśli ktoś, konkretnie minister rządu deklarującego dążenie do niezależności energetycznej, zamierza zastępować kolej napędzaną krajowym prądem za pomocą barek napędzanych importowaną ropą i nazywać to... No własnie nie wiem jak minister to nazywa. Wiem jak ja to nazywam, ale tych słów nie użyję na piśmie.
Ten sam rząd dzielnie popiera budowę elektrowni na gaz i utrudnia jak tylko może budowę elektrowni zasilanych krajowymi źródłami energii, tj. wiatrem i słońcem. 
Przy okazji nie ma żadnego planu i zamiaru zwiększania udziału transportu elektrycznego  w przemieszczaniu ludzi i towarów.

Nie trzeba wymyślać prochu, to są bardzo proste pytania, odpowiedzi też są proste. I nie, nie potrzeba rezygnować z ropy, gazu i węgla jutro. Wystarczy, że w skali świata cały czas utrzyma się nadwyżka mocy wydobywczych nad popytem, a ceny pozostaną niskie. Sposorzy terroryzmu pozostaną bez pieniędzy, a wszystkim bedzie żyło się lepiej.
I to są poważne pytania, na które powinien jakiejś odpowiedzi udzielić każdy, kto twierdzi, że ma pojęcie o energii, energetyce, polityce surowcowej i jakkolwiek to jeszcze inaczej nazwać.
W zakresie niezależności energetycznej pierwsze pytanie brzmi- jak ma wyglądać ścieżka odejścia od używania ropy naftowej?
Drugie- jak zaprzestać importu gazu ziemnego? Nie "skąd go brać", tylko "jak nie importować?"
W zakresie elektryczności i ogrzewania- jak produkować niezbędne ilości prądu jednocześnie zmniejszając emisje CO2
Na to wszystko nakłada sie polityka przemysłowa. Energochłonny przemysł potrzebuje taniej energii, dziś w praktyce- taniej elektryczności. W tym zakresie też trzeba udzielić jakiejś odpowiedzi. Czy rozwój przemysłu ciężkiego jest potrzebny i skąd wziąć tanią elektryczność? Bo z wegla się nie da, elektrycznosć z węgla już nie jest tania. Albo jej ceny będą zaniżane przez konkurencję OZE do stopnia nieopłacalności produkcji, jak to ma miejsce w Niemczech, albo prąd dla przemysłu musi być dotowany. Na dziś nie ma takeij możliwości, aby bez dotacji utrzymać przemysł ciężki oparty na energetyce węglowej. Huty aluminium z Polski zniknęły i nie wrócą. 
Dla wszystkich innych odbiorców prąd może być trochę droższy, albo trochę tańszy, dla większości nie stanowi to żadnej różnicy. 

Jak rozwiązać kwestie ogrzewania? Czy postawić na dominację elektryczności w ogrzewaniu, jak we Francji? Czy może na powszechność sieci ciepłowniczych, wzorem Danii?  A może położyć większy nacisk na energooszczędność domów, do stopnia pasywności i pominąć zupełnie kwestie ogrzewania, w którym to kierunkiu idą Niemcy?

Czy elektryfikację transportu rozpocząć od transportu osób czy towarów? Czy ważniejsze są inwestycje pokazowe, budujące prestiż państwa, jak np. szybka kolej, czy może jednak mało widoczne np. elektryfikacja lokalnej dystrubucji towarów? 
A może uznać za absolutny priorytet zwiększenie produkcji biogazu i powszechne używanie go jako paliwa? Czy zajmować się i jak wielki priorytet przyznać pozyskiwaniu syntetycznych biopaliw? 
To są przykładowe pytania. Dyskusje, które należy odbyć i pytania jakie powinni zadać sobie politycy mówiący o niezależności energetycznej. 
Nawet jeśli je zadano, nikt nie potrafił odpowiedzieć na te pytania z minimalnym poziomem wiedzy technicznej, przynajmniej na to wskazują obecnie ogłaszane plany rządowe.
Ale nawet nie to jest najgorsze. Każda z odpowiedzi na to pytanie, to jest jakaś, nieco inna wizja kraju. I żaden, dokładnie żaden z rządów w historii 3 RP nie podjął nawet próby dyskusji na temat jak ta przyszłosć ma wyglądać. 
W pewnym zakresie jest to usprawiedliwione. Elity, które przejęły władzę w 1989 roku, były przesączone ideami liberalizmu i negowały potrzebę takiej dyskusji i prowadzenia jakiejkolwiek polityki. OK, to była jakaś ideologia. Czas pokazał, że bezdennie głupia, ale była. Nieliczne rządy, które się temu sprzeciwiały, starały się przede wszystkim złagodzić impakt neoliberalizmu i zyskać czas na dyskusję i zastanowienie się. Rządy koalicji PO-PSL starały się w miarę możliwości prowadzić politykę niemiecką i rosyjską, ewentualną dyskusję na jakikolwiek temat załatwiając aresztami i pałkami. 
Nie można mieć do nich pretensji o brak publicznej dyskusji na temat przyszłej polityki energetycznej, skoro nie było dyskusji na temat zatrzymań dziennikarzy przez policję, pałowania manifestantów, wielomiesięcznych aresztów przeciwników politycznych na podstawie fałszywych zarzutów i przyspieszonego rozbrajania armii.
Tak, widzę proporcje. 
Za najgorsze uważam to, że brak był jakiejkolwiek odpowiedzialnej dyskusji nad obecnie realizowanym programem. Pierwszą nową polityką przemysłową w 3 RP. Poważny plan i zrobiony w tak skrajnie niekompetentny sposób, że dobrze przygotowany licealista powinien umieć wytknąć najpoważniejsze błędy. Nic nie stało na przeszkodzie, ani w czasach opozycji, ani dziś aby kierunek polityki energetycznej i przemysłowej był określony w publicznej i odpowiedzialnej dyskusji. Może oprócz braku dyskutantów....

Jak na razie w określaniu kierunku i budowaniu rozwoju Polski zostało zmarnowanych kolejne 27 lat, wszystko wskazuje na to, że będzie zmarnowane kolejne 8. Tym razem w pogoni za modelem rozwoju, który już nie istnieje, ale decydenci o tym nie wiedzą, bo nikt im nie powiedział, bo nie było publicznej dyskusji. A może nie było dyskutantów...

Ale mam nadzieję, że przynajmiej częśc Czytelników będzie potrafiła zadać jakieś pytania i odróżnić normalną dyskusję od plecenia andronów. Dla ułatwienia podpowiem, że to ostatnie to około 100% wypowiedzi polskich polityków, z wszystkich stron oraz jakieś 80% wypowiedzi "ekspertów", w tym 99% "ekspertów od surowców, ropy i gazu"





Plan Morawieckiego, czy może kogo innego, czyli jak się skończy modernizacja Polski?

Tytułowy problem ma tak wiele płaszczyzn, że nie sposób udzielić jasnej, prostej i krótkiej odpowiedzi na to pytanie. 

Są jednak pewne wspólne mianowniki łączące w całość zamiary obecnego rządu i większości parlamentarnej. Piewszy to socjalizm, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Transfery środków w stronę biedniejszych części społeczeństwa, przywrócenie godności pracy, zmniejszenie poziomu kapitalistycznego wyzysku. To rząd i Sejm robi w miarę kompetentnie, te działania już przynoszą efekt i będą przynosić coraz wyraźniejsze. Ta część programu spowoduje większy poziom bezpieczeństwa socjalnego, większe dochody rozporządzalne w biedniejszej części społeczeństwa, czyli impuls konsumpcyjny, czyli ruszenie rynku konsumenckiego. To jest plan 500+, walka z umowami śmieciowymi, etc. Dokładnie tak należy rządzić, nie ma się co rozwodzić.

Druga sprawa to modernizacja. Modernizacja państwa i gospodarki. O tyle istotna, że bez niej na dłuższą metę nie da się utrzymać wzrostu dochodów i tym bardziej konsumpcji.
W największym uproszczeniu- socjalizm bez modernizacji doprowadzi do załamania, socjalizm w nowoczesnym państwie z nowoczesną gospodarką to jest naprawdę świetna sprawa. Tak przynajmniej twierdzą np. Skandynawowie.

Większość polskiego społeczeństwa także z chęcia by przyjęła norweską, szwedzką czy duńskią siatkę bezpieczeństwa socjalnego i poziom życia. 

Do tego potrzeba jednak drugiego elementu. Modernizacji państwa i gospodarki. W zakresie modernizacji państwa chodzi o sprawniejsza administrację. Zarówno dla obsługi obywateli, biznesu, jak też danin publicznych. W wielu miejscach już jest przyzwoicie, w innych marnie. Z poważniejszych rzeczy potrzeba ucywilizować działanie kontroli skarbowej, uszczelnić VAT, rozbić zorganizowaną przestępczość z tym związaną i stona danin publicznych w miarę będzie działać. To jest częśc potrzebnej modernizacja państwa. Dzięki temu nieco zwiększą się dochody budżetowe kosztem zmnieszenia dochodów przestępczości zorganizowanej, a zwyczajnie przedsiębiorcy nie będa narażenie na nieuczciwą konkurencję paserów i pralni pieniędzy. Same pozytywy, z tym obecny rzad też, co najmniej cześciowo, sobie poradzi.

Podstawowa kwestia polega jednak na modernizacji gospodarki. Podział dochodów zostanie dziś nieco przesunięty od kapitału w stronę pracy, to nie jest żaden problem. Gospodarka ogółem wzrośnie dzięi masowej konsumpcji. Ale co potem? Później trzeba odpowiedzieć, na bardzo ważne pytanie- jak to zrobić, aby wypracowywać więszoś wartość dodaną, wyższe marże i tort do podziału był większy.

Dziś podstawa polskiej gospodarki to pracochłonny przemysł. Inaczej mówiąc bieda-montownie. W sumie nic w tym złego, to jest dobre miejsce startu. Jeśli tylko z tego miejsca startu potrafi się potem przejmować coraz większą część łańcucha dostaw i dostarczać do tych montowni kolejne elementy, których produkcja wymaga kapitału, wiedzy i taniej energii. W taki sposób swój skok technologiczny wykonały prawie wszystkie kraje Azji Wschodniej. 

Tylko że te montownie muszą być częścią krajowej gospodarki, w taki lub inny sposób, a nie tylko prostą eksploatacją pracowników w zakładzie międzynarodowego koncernu. W Polsce występują zarówno jedne jak i drugie. Te drugie to sa polskie marki, sprzedające wyroby polskiego przemysłu. Tyle, że wszystkie komponenty wymagające dla swej produkcji nie siły roboczej, a przede wszystkim kapitału, energii lub wiedzy są sprowadzane. Z krajów, które dysponuja kapitałem, są światową czołówką wiedzy technicznej lub mają zasoby taniej energii. 

Łacznie poprawa redystrybucji dochodów i modernizacja administracji pozwoli na stworzenie względnie normalnego i nie tak dziadowskiego jak dziś kraju. To już będzie jakiś sukces. Jednak w celu wyjścia z pułapki średniego dochodu, trzeba przemysł przestawić z bieda-montowni na wytwarzanie produktów z sensownym wkładem własnej technologii, marek o ponadkrajowym znaczeniu, wreszcie przemysłu ciężkiego mogącego konkurować na światowych rynkach, czyli nowoczesnego i mającego dostęp do taniej energii.

Z czego podkreślę jeszcze kilka razy- tania energia jest istotna tylko dla enegochłonnego przemysłu i tylko takiego, który konkuruje na światowych rynkach. Huta aluminium może płacić praktycznie dowolne wynagrodzenia swoim pracownikom, to ma znikomy wpływ na jej opłacalność. Ale 1% różnicy w cenie prądu to często jest być lub nie być. Tak samo w warsztacię wytwarzającym superprecyzyjne elementy, cokolwiek to będzie. Wysokość płac ma drugorzędne znaczenie, ale brak dostępu do kapitału na zakup nowej obrabiarki to jest wyrok dla firmy.
W montowniach koszt kapitału jest znikomy. W skrajnym przypadku to po prostu barak z blachy. Za to o opłacalności decyduje wysokość płac brutto.  Stąd do barako-bieda- montowni tak idealnie pasują umowy śmieciowe.

Dla rozwoju "lepszego" przemysłu potrzeba kapitału, którego zarządcy będą chcieli uruchamiać wytwórczość wymagającą tego kapitału, a nie np. na drodze przejęć i korpucji zdobyć monopol w jakims elemencie rynku detalicznego. To bardzo ładnie można nazwać patriotycznym kapitałem. Wiedząc co się chce zrobić, zebranie koniecznych środków przeważnie jest możliwe. Może być bardzo utrudnione w kraju, gdzie większość środków produkcji jest w rękach niewyedukowanej oligarchii, która nie ma w zwyczaju płacić ani pracownikom, ani państwu.  

Dla przemysłu opartego o wiedze potrzeba przede wszystkim powszechnego szkolnictwa na wysokim poziomie kultury technicznej oraz pewnej ilości uczelni wyższych mieszczących się w światowej czołówce kształcenia z nauk ścisłych i inżynierii. Oraz pewnej ilości firm, które mogą zaabsorbować wystarczająco wykwalifikowaną kadrę i rozpocząć wzrost i ekspansję. Oprócz firm-rodzynków technologii drugiego gatunku, żadnej z pozostałych rzeczy w Polsce nie ma. Oprócz tego pozostaje pytanie, czy na samej wiedzy i technologii można utrzymać średniej wielkości kraj. IMO- nie. Bez pozostałych gałęzi przemysłu, zwłaszcza ciężkiego, nic z tego nie wyjdzie.
Co nas sprowadza do wspólnego mianownika- tania energia dla przemysłu i zaawansowane możliwości rozwoju technologii to jest przepis na sukces. Innego nie ma. Potrzebne sa te dwa czynniki.
To może spójrzmy. Gwałtowny i wielki rozwój przemysłu w Niemczech zjednoczonych przez Prusy. Te same Prusy, które oprócz militaryzmu przynosły światu wzór organizacji edukacji technicznej. Popyt militarny z jednej strony i bardzo dobre wykształcenie praktycznie całego społeczeństwa z drugiej. Oczywistym efektem było powstanie licznego i zaawansowanego przemysłu, jak najbardziej opartego na wiedzy, który ma się dobrze do dziś. Dokładnie wiadomo jak to zrobić. 

Wcześniej gospodarka Szwecji wyrosła na obfitości drewna, które stanowiło paliwo dla produkcji żelaza. Następnie, po opracowaniu wydajnych metod pozyskiwania elektryczności ze spadku wody, pod koniec 19 wieku, do grona krajów opierających swoją gospodarkę na energochłonnym przemyśle dołączyła Norwegia i Szwajcaria. Jeden z planów industrializacji Polski, realizowany w latach 60-tych też łączył się z produkcją taniej elektrycznosci z węgla brunatnego i energochłonnej produkcji. Realia ostatnich lat pokazały, że elektrycznosć z węgla brunatnego i tak jest zbyt droga np. dla produkcji aluminium.

Innym źródłem energii dla przemysłu cięzkiego był węgiel. Był, dziś już nie jest. We wszystkich nowo budowanych i olbrzymiej części istniejących instalacji przemysłowych używa się głównie, lub wyłacznie, prądu. Co sprowadza nas do kwesti taniego prądu, przynajmniej dla przemysłu ciężkiego. A prąd produkowany w elektrowniach cieplnych, czy to węglowych, gazowych, czy atomowych już dziś nie jest konkurencyjny jako źródło energii dla energochłonnej produkcji i w przyszłosci tym bardziej nie będzie.
Co nas sprawadza do następnego wniosku- przemysł ciężki może działać w kraju taniej energii, lub dotowany w kraju, gdzie dostarcza półproduktów dla wyrobów wiedzochłonnych.
Lub stać się kamieniem u szyi ciągnącym cała gospodarkę na dno, który to scenariusz w sporej części przerobił "blok socjalistyczny". 

Pozostaje powtórzyć tę samą alternatywę tania energia i dobra edukacja w dodatku do liderów partiotycznego kapitalizmu albo bieda-montownie.
Plan Morawieckiego polegał w swej ideii na tym, aby zebrać dostępny krajowy kapitał, dzięki niemu obniżyć koszty energii i transportu (co też się zalicza do energii) oraz stworzyć liderów patriotycznego kapitalizmu, którzy swoimi inwestycjami napędzą wytwórczośc opartą na wiedzy. 

Po dopracowaniu szczegółów technicznych powstał plan Tchórzewskiego- Gróbarczyka, który polega dla odmiany na tym,  że firmy planowane na liderów kapitałowych zamiast na inwestycje w budowę polskiego przemysłu, wydadzą pieniądze na zakup przestarzałego sprzętu w międzynarodowych koncernach oraz zostanie zatłuczona pałką i pocięta tępą piłą każda próba naruszenia monopolu przestarzałej technologii i wielkiego kapitału w energetyce. Podobna kultywacja zacofania technologicznego jest przewidziana w infrastrukturze.
Na to zostaną wydane pieniądze, które miały być przeznaczone na budowę krajowych liderów technologicznych i obniżanie kosztów energii. Najszybciej rozwijająca się i jedna z najbardziej innowacyjnych dziedzin przemysłu zostanie w najbliższych tygodniach w Polsce zlikwidowana, a jej rozwój uniemożliwiony nawet przy użyciu prywatnych kapitałów.
W skrócie plan Tchórzewskiego- Gróbarczyka to jest podwyższenie kosztów energii oraz zabicie możlwości modernizacji polskiej energetyki, aż do następnego pokolenia, bo złom który zostanie teraz zakupiony i zamontowany jednak będzie przez jakiś czas nadawał się do użytku i wymagał spłacenia kredytów. 

W odpowiedzi na te uszczegółowienie, Morawiecki skorygował swój plan i zamiast rozwoju opartego o szeroki przekrój przemysłu pojawia się tam tylko rozwój oparty o wiedzę. Co nasuwa bardzo poważne podejrzenie, że wicepremier pewnie lepiej ode mnie zdaje sobie sprawę z powyższych zależności, oraz, że na chory plan rozwoju energetyki i infrastruktury może poradzić dokładnie tyle co ja, czyli nic.

Szkoda tylko, że to jego nawisko będzie przylepione do dzisiejszych działań rządu i Sejmu jak już wszystko zakończy sie piękną katastrofą.
Ostatni ratunek i jakakolwiek szansa pozostaje w stworzeniu naprawdę dobrego systemu szkolnictwa, gdzie absolwenci przeciętnych szkół średnich będą rozumieć podstawy zalezności fizycznych i techniki w kazdej dziedzinie, a inzynierowie w swej masie należeć do światowej czołówki. Dzięki temu w już następnym pokoleniu będzie można znów wystartować z modernizacją kraju. O szansach na realizację tego aspektu modernizacji jeszcze nie potrafię nic powiedzieć.
Może następna próba będzie odbywać sie z decydentami na poziomie wiedzy i rozumienia techniki takiej jaką miał Mościcki i Kwiatkowki, a nie takiej jak Tchórzewski i Gróbarczyk.

Po szczegóły i konsekwencje poruszanych tu rzeczy dotyczących energii i transportu zapraszam jak zwykle na https://rewolucjaenergetyczna.wordpress.com/







Zamarzło, moze odmarźnie

Jednym z konceptów, które pojawiły się w powieści "Lód" Jacka Dukaja jest "zamarźnięcie" ludzi i idei. Polegało ono na tym, że gdy tytułowy Lód dostał kogoś w zasięg swojego oddziaływania, to jego relacje ze światem, poglądy polityczne i rozumienie świata przestawały się zmieniać. Właśnie zamarzały. Mógł uczyć się nowych rzeczy, nabierać doświadczenia, ale w żaden sposób nie mógł dokonać żadnego przełomu w swoim życiu, ani zmienić poglądów na religię, politykę, czy technikę, które miał przed zamarźnięciem. Nie był w stanie nawet pogodzić się z przyjacielem z którym pokłócił się akurat zaraz przed zamarźnięciem. 

Tym bardziej nikt nie jest w stanie zmienić swojego myślenia na przyjęcie nowego sposobu życia, czy nowej technologii. W powieści Lód pojawił się w 1908 roku, znikł w 1924. Pomimo tego, że w rzeczywistości był to okres niesamowitych zmian technologicznych i całkowicie nowych zjawisk społecznych przez nie spowodowanych (samochód, samolot, telefony i upowszechneinie elektryczności) to w świecie bohaterów powieści nic takiego nie istnieje. Istnieje świat, jaki był w 1908. Nie dlatego, że tego postępu technologicznego nie był. On był, tylko tam, gdzie zamarzło nie był on przyjmowany do wiadomości. Co istotne- to nie brak wiedzy, czy dostępu do niej był tego powodem. Przyczyną było zamarznięcie i nie przyjmowanie do świadomosci użyteczności i możliwości zmian, zarówno w społeczeństwie, jak i technologii. 

Pozwolilem sobie nieco dłużej wytłumaczyć, i co nieuniknione zaspoilerować część powieści tym, którzy nie czytali, a mają zamiar. I tak warto przeczytać. Zbyt wiele fabuły nie opowiedziałem.

To pojęcie "zamarźniecia" pozwoliło mi znaleźć wspólny mianownik dla sporej części obecnego polskiego rządu. Już przed wyborami pisałem, że nie wierzę w prawdziwość koncepcji oparcia przyszłości polskiej energetyki na węglu,a  transportu na żegludze śródlądowej. Teraz, gdy tego typu plany zostały ogłoszone i są wcielane w życie, razem z zamiarem budowy elektrowni atomowej musze to przyjąć do wiadomości. 
Nadal nie wierzę, że normalni ludzie, w jakimkolwiek stopniu kompetentni mogą w 2016 roku wpaść na takie pomysły jak realizowana przez rząd Szydło koncepcja transportowo- energetyczno- ekologiczna. Jednocześnie w tym samym rządzie znajdują się ludzie, którzy są z 21 wieku i sprawnie wykonują swoje obowiązki, bardzo sprawnie przebudowując Polskę na normalny zachodni kraj- to jest Macierewicz, Ziobro, Streżyńska, Morawiecki, Radziwiłł. 
Powtórzę- nie wierzę, że ludzie normalni, minimalnie kompetentni moga realizować takie pomysły w roku 2016. Panowie Szysszko, Tchórzewski, czy Gróbarczyk wyglądają i zachowują się zupełnie normalnie. Jak ktoś ma wątpliwości zawsze można porównać do Ewy Kopacz i Bronisława Komorowskiego. Na przykład w japońskim parlamencie. Ze stosowną praca też mieli jakiś kontakt, co najmniej powinni znać tytuły naukowych periodyków, z których można się czegoś dowiedzieć o współczesności. 

Pozostaje tylko jedna odpowiedź. Oni nie są z roku 2016. Nie są nawet z 1990, czy okolic. Ten sposób myślenia i poziom wiedzy wskazuje gdzieś na lata 30-te. Co przy okazji świetnie wyjaśnia też zachowanie ministra Waszczykowskiego. Lata 30-te to były czasy gabinetowych porozumień, tajnych sojuszy i załatwiania umów handlowych o skrzynkę pietruszki na poziomie rządowym. Dziś dyplomacja to bardziej sztuka stwarzania opinii o państwie, wykorzystywania diaspory i umiejętnego budowania opinii dla biznesu. I teraz- przecież Waszczykowski nie tylko nie robi współczesnej dyplomacji. Sądzę, że nawet nie tyle nie ma o niej pojęcia, co aktywnie neguje jej istnienie. Zamarzł.

Nikt mi nie wmówi, że minister Tchórzewski nie ma pojęcia o dzisiejszym potencjale transportowym kolei, jej elektryfikacji i nie potrafi tego porównać z potencjałem Odry i Wisły jako dróg transportwych. Jest z wykształcenia i praktyki kolejowym inżynierem elektroenergetykiem. Musi mieć o tym choćby minimalne pojęcie. Ale w takim wypiera tę wiedzę ze świadomości. 

Z takimi ludźmi źle się dyskutuje, tak naprawdę zupełnie się nie da, ale poza tym zwykle są nieszkodliwi. Chyba, że zaczynają decydować o politce kraju.
Odwołam się znów do Dukaja, według książki takich ludzi nie da się przekonać niczym. Aż wszystko odmarźnie, wtedy oni też. 

I znikną w kilka dni. Problem z tym rokiem 1938 polga na tym, że trwała wówczas pełną parą modernizacja kraju autorstwa Moscickiego i Kwiatkowskiego. Różnica polega na tym, że obaj mieli doskonała orientację w najnowszej światowej technologii (a Mościcki ją osobiście tworzył) i to co zaprojektowali i wdrożyli było na swoje czasy supernowoczesne i całkiem dobrze zdawało egzamin przez następne dzisięciolecia. Bardzo kulawo, ale plany Kwiatkowskiego realizowano w PRL, prawie wszystkie wielkie symbole modernizacji i postępu to był własnie dorobek 2 RP. Supernowczesne w latach 30-tych elektryczne zespoły trakcyjne, którymi większosć Polski jeździ do dziś, lokomotywy zaprojektowane przez Enlish Electic na zlecenie i za pieniądze PKP, których dostawy zaczęły się w 1938. A potem za czasów Gomułki jeszcze raz zapłacono Enlish Elecrtic za licencję na produkcję tych samych lokomotyw, nadal całkiem nowoczesnych w latach 60-tych i jeżdżących do dziś. ALe przecież nikt nie bedzię takiego sprzętu dziś wdrażać do produkcji jako "rozwoju kraju". To było, minęło, świetnie spełniło swoją rolę, działa nadal, ale dziś, jesli mówimy o impulwsie rozwojowym to przecież trzeba tworzyć infrastrukturę i przemysł, który będzie nowoczesny jutro i za 30 lat, a będzie spełniać swoją funkcję przez następne 80 lat. 

To co proponuje dziś rząd Szydło jako kierunek rozwoju infrastruktury transportowej i energetycznej jest prostym dokończeniem plau Kwiatkowskiego. Tylko bez uwzględnienia faktu, że w międzyczasie minęło prawie osiemdziesiąt lat. Idee i standardy, które wtedy wdrożono, dziś powinny zostać wycofane. Dla przykładu- elektryfikacja 3 kV DC była najlepszym wyborem z dostępnych w latach 30-tych. Ale dziś nikt nie buduje nowych sieci z takim napięciem, światowy standard kolei to jest 25 kV AC, wszyscy korzystający z innych swoje sieci przebudowywują. W 1938 problemem był sposób transportu węgla do Gdyni i spławność Wisły oraz kanał przez Śląskubył dobrym rozwiązaniem, nowa linia kolejowa przez Kaszuby mogłaby służyć z większym stopniu do konktaktu ze światem. Dziś to wszystko nie ma przecież żadnego znaczenia, eksport węgla nie ma żadnego znaczenia, połaczenia z portami są wystarczające, ale oni o tym, nie wiedzą i nie przyjmą do wiadomości.
I co z tym zrobić? Zamarźli w 1938.

Ale jest druga strona zagadnienia. Rok 1938 były to czasy w któych dla komunistów, radzieckich agentów i proniemieckich sprzedawczyków nie było miejsca w przestrzeni publicznej. 
Powtórzenia tego ostatniego oczekuję od PiS. A następnie grzecznego oddania władzy następnemu rzadowi, który nie będzie mieć nic wspólnego z PRL, PRL-bis, 3RP oraz wydawaniem setek miliardów złotych na dokończenie planu Kwiatkowskiego.
Na szczęście panowie Rzepliński, Schetyna i Kijowski bardzo ciężka pracują nad tym, aby Polscy nie zapomnieli jak złym i gównianym dla większości swoich obywateli państwem była 3RP, oraz nad tym, aby wszystkich przekonąć, że jak tylko dostaną z powrotem władze, to będą ze świętym przekonaniem hodawć i kultywować wszystkie patologie neokolonializmu. Za to wyborcy już ich docenili, panowie robią wszystko, aby nie zapomnieli i naprawdę to należy docenić.
 W miedzyczasie PiS robi wszystko, aby być postrzeganym jako prawdziwa autorytarna partia z lat 30-tych, taką też prowadzi politykę informacyjną i gospodarczą. 

W takim razie pozostaje pytanie- jak to wszystko odmarźnie i kiedy?
Ja widzę to tak- obecne działania w zakresie pobudzania gospodarki i usprawnienia administracji przyniosą efekty. Niezłe, może nawet spektakularne. Usprawniona administracja, ograniczone złodziejstwo i transfer tych pieniedzy w dół społeczeństwa musi spowodować natychmiastowe przyspieszenie gospodarki.

Duży program inwestycyjny- jeszcze większe. Społeczeństwo, które w swej większości przejdzie z upadlającej niepewności pracy i płacy do względnie normalnego życia troche zacznie się interesować państwem, a przynajmniej stanej środowiska wokół domu. Później, gdy inwestycje zaczną się kończyć, zbudowane obiekty zaczną pracować, to wyjdzie ich niedorzeczność ekonomiczna. ALbo nie wyjdzie, bo będa cały czas dotowane, ciągnąc w dół całą gospodarkę. To doprowadzi albo do dojrzałej dyskusji technicznej i przyrodnieczej i zmiany kierunku, albo do załamania gospodarki i zmiany kierunku, albo do międzynarodowych sankcji wskutek niedotrzymania celów klimatycznych i zabetonowania na amen władzy na swoim stanowisku, aż do wykończenia gopodarki i nowej faki neokolonializmu, tym razem w jeszcze bardziej zacofanym kraju.

Dojrzała dyskusja wymaga odmarźnięcia. Zakończenia podziałów z 2 RP. Tego kraju już nie ma. Był, było to dobre, a pod koniec, po wychowaniu własnych elit, także dobrze rządzone państwo, ale jego rozwój został przerwany. Potem, na radzieckich czołgach przywieziono kacapskich bandziorów, którzy przez dzisięciolecia udawali elity i kooptowali do siebie co sprawniejszych i amitniejszych ze społeczeństwa. Kacapskich bandziorów już prawie się udało pozbyć, wszystko jest na dobrej drodze. Potem bedzie trzeba znaleźć ludzi, którzy potrafią budować normalny kraj i wspierać społeczeństwo, aby żyć w spokoju i dobrobycie. Bez durnych konfliktów z mentalnymi i fizycznymi potomokami kacapskich bandziorów, ale też w kraju ze sprawną i nowczesną infrastrukturą, zamożnym i dobrze rzadzonym.