Nobel dla Putina

Byłbym za. Nie żartuję. Uważam, że facet naprawdę zasłużył:

1. Zjednoczył światowe mocarstwa w zamiarze pozbycia się agresywnego szaleńca dysponującego bronią atomową ze wspólnoty międzynarodowej.

2. Spowodował zjednoczenie podzielonego dotychczas społeczeństwa ukraińskiego, które chce teraz budowy uczciwego państwa spokoju i dobrobytu.

3. Spowodował aresztowania i blokady majątków istotnej grupy cynicznych złodziei okradających własne kraje.

4. W istotnej części pomógł ośmieszyć nieudolnego władcę i przez późniejszą współprace z nim zlikwidował możliwość konstytucyjnej dwuwładzy na Ukrainie.

5. Znacząco umocnił w europejskich społeczeństwach poparcie dla energii odnawialnej, oszczędności i ogólnego odchodzenia od paliw kopalnych z naciskiem na ropę i gaz w pierwszej kolejności, czym przyczynił się tez do znaczącego wsparcia dla powstrzymania zmian klimatycznych.

6. Swoja polityką wprowadził agresywne i od stuleci stanowiące zagrożenie dla sąsiadów państwo na ścieżkę pokojowego samozniszczenia. 

Niestety, prawdopodobnie nie miał zamiaru wywołać ani jednego z tych skutków, więc nie bardzo wiem, czy do końca się ten Nobel należy. W końcu Obama dostał za dobre intencje, bez żadnych skutków. Może też się da przyznać za dobre skutki, bez żadnych intencji? Przyjmijmy, że tak jest i za niezamierzone konsekwencje też pokojowy Nobel się należy.
Oto uzasadnienie:

ad. 1
Swoim zachowaniem doprowadził do wspólnej dla wszystkich poważnych państw opinii na temat Rosji jako kraju nieprzewidywalnego w swej agresywności i nie respektującego zasad współżycia międzynarodowego. Dodana etykietka, łącznie z wielkością i siłą armii i faktem posiadania broni atomowej jednoczy wszystkich odpowiedzialnych za przyszłość świata ludzi, a w szczególności przywódców większych państw. Ta sytuacja przypomina stosunek do Niemiec w 1943-44 roku. Nikt nie popierał ich polityki, a sojusznicy starali się odciąć. W tej dziedzinie umożliwienie wspólnego zdania i działania Prezydenta Obamy i Republikanów w Kongresie to sprawa nawet nie na Nobla, ale prawie na kanonizację....

ad. 2 
Społeczeństwo Ukrainy, które dotychczas było rozdarte i mentalnie podzielone sporami złodziejskich polityków, mieszaniem oligarchów, podziałami językowymi, religijnymi i przepaścią w mentalności (postsowiecka v. zachodnia v. rosyjsko-imperialna) zostało w ciągu kilku tygodni właściwie zjednoczone. Oczywiście są tam olbrzymie pokłady bierności, ale wśród tych, którzy maja jakieś zdanie, prawie się nie zdarza inne niż zamiar tworzenia i mieszkania w uczciwej, jednolitej, wielonarodowej Ukrainie. 

ad 3.
Dzięki nieudolnej dyplomacji doprowadził do sankcji na grupę oligarchów żyjących z okradania tak wcześniej Ukrainy, jak też obecnie Rosji. Sama ta podstawa przyznania Nobla może być nieco kontrowersyjna, ponieważ on sam też jednocześnie do nich należy. Ale jeśli potraktujemy to jako dobrowolne oddanie skradzionego majątku to może należy jednak poważnie rozważyć kanonizację? Albo przynajmniej beatyfikację? 

ad 4.
Ostentacyjne traktowanie Wiktora Janukowycza jako marionetki przekazującej rozkazy z Kremla oddaliło możliwość  podziału na Ukrainie na gruncie konstytucyjności władz i znacząco zmniejszyło prawdopodobieństwo utworzenia quasi-państewka w jej rosyjskojęzycznej części.

ad 5.
Dla wszystkich stało się oczywiste, że Rosję należy albo powstrzymać, albo zniszczyć. Wobec tego, że jej gospodarka importuje najniezbędniejsze rzeczy codziennego użytku i podstawową żywność, eksportując ropę i gaz, oczywiście należy uderzyć przez ograniczenie dochodów ze sprzedaży ropy i gazu. Niestety, nie jest obecnie możliwe wprowadzenie embarga, więc należy pracować nad zmniejszeniem zależności i przez to możliwości negocjacji cenowych. Dla wszystkich rozsądnych i mających pojecie ludzi jest oczywiste, że oznacza to politykę ograniczania zużycia przez poprawę efektywności zużycia i zastępowanie ropy i gazu innymi paliwami, w szczególności odnawialnymi. Nie węglem, bo przypominam, że Rosja jest też eksporterem węgla.  W oczywisty sposób zmniejszy to zakres przyszłych anomalii klimatycznych. Właściwie to znów jest to zasługa powyżej Nobla. 

ad 6. 
Najważniejszy, ale i najtrudniejszy do uzasadnienia punkt.  W pewnym sensie połączenie poprzednich. Połączona wola wszystkich istotnych państw świata w zamiarze powstrzymania Putina nie doprowadziła i IMO nie doprowadzi do konfrontacji zbrojnej na dużą skale. Być może Rosja dokona jeszcze jednej agresji. Ostatniej w swojej historii. 

Dla wszystkich gorącogłowych Sarmatów mam do przypomnienia dowcip:
dwa byki, stary i młody wychodząc zza wzgórza ujrzały w pewnym oddaleniu stado krów. 
Młody się odzywa: 
- chodź, pobiegniemy szybko i przelecimy jakieś. 
Na co stary odpowiada: trzy błędy w jednym zdaniu. Nie pobiegniemy, tylko podejdziemy, nie szybko, tylko spokojnie i nie jakieś, tylko wszystkie.

I właśnie tak będzie wyglądać i już wygląda reakcja świata. Wyrok na Rosję już zapadł, egzekucja chwile potrwa, Putin rycersko otrzymał czas na cofnięcie się, co głupio uznał za oznakę słabości. Obecne sankcje jeszcze nie wystarczą, są dopiero pierwszym ostrzeżeniem. Efektywnie świat wygląda zupełnie inaczej, niż w czasach zimnej wojny i nawet zakaz eksportu nowoczesnej technologii za dużo nie da, bo Chińczycy raczej go nie będą respektować. Ale zadziała na przykład coś zupełnie innego i znacznie prostszego, rotacyjne embargo: trzy miesiące na np. łożyska, potem 3 miesiące na akumulatory, i kolejne wystarczająco długie okresy, aby wywołać braki w zaopatrzeniu i wystarczająco krótkie, aby w Rosji nie opłacało się budować fabryk i rozpoczynać produkcji. Zwłaszcza, jeśli długość tego będzie nieprzewidywalna. 

Ludzie przestraszeni brakami w zaopatrzeniu zaczną oczywiście wykupywać pojawiające się dane dobra. A kupowanie na zapas akumulatorów obciąża gospodarkę, bo jest to z punktu widzenia krajowej ekonomii oczywiście idiotyczny sposób oszczędzania, przez niszczenie tych przykładowych akumulatorów od samego składowania, jeszcze bardziej drenując zasoby kraju jako całości.  Niekoniecznie będzie to dokładnie tak, ale z pewnym prawdopodobieństwem coś podobnego. 

Ze strony administracji USA, a nawet europejskiego nadzoru bankowego jest pełne zielone światło dla wszelkich kombinacji mogących oskubać Rosję, rosyjskie firmy i rosyjskich oligarchów powiązanych z Kremlem.  Ze strony nowego niemieckiego przemysłu energii odnawialnej, będzie to więcej niż entuzjazm.   Amerykańskie, szwedzkie i szwajcarskie firmy zbrojeniowe już zacierają ręce. Ponoć jakieś 6 tys. niemieckich firm robi jakieś interesy w Rosji, ale w tym miejscu wypada przypomnieć, że sama branża energetyki odnawialnej zatrudnia w Niemczech ok 400 tys osób, w większości dobrze płatnych i mających coraz większą siłę przebicia.

 W związku z tym, absolutnie  mnie nie dziwią wyniki sondażu pokazującego, że ponad 3/4 Niemców nie chce obecnie wzmocnienia militarnego wschodniej flanki NATO, a jednocześnie ponad połowa uważa, że Rosja stanowi zagrożenie dla pokoju i ma zamiar następnych aneksji. Znów: drodzy sarmaci, pamiętajcie o starszym byku.  I nie tylko. Niemcy to jest naród, który prędzej czy później przegrywał z nami, Polakami wszystkie wojny. Nie oczekujmy od nich szczególnej lotności myślenia. 

Najpierw Hans musi pogadać z Helmutem, potem Helmut z Rainerem, potem jeszcze Rainer z Hansem i wszyscy jeszcze raz. A potem są tak zmęczeni tym myśleniem i gadaniem, że się tylko biorą do roboty i już drugi raz nie zastanawiają. Na dowód absolutnej prawdziwości tych stereotypów mogę przytoczyć tweeta od samej Angeli Merkel, która zdaje się że dziś doszła do tych samych wniosków co ja 3 tygodnie temu i ogłosiła światu, że Niemcy nie są uzależnione od rosyjskiego gazu. 

A za kilka tygodni ma być ogłoszona nowa polityka energetyczna Niemiec. Spodziewam się dokładnie tego, co też już napisałem wcześniej. Oni naprawdę myślą tak powoli, ale potem zwykle dochodzą do imponująco sensowych wniosków. Dlatego spodziewam się ostrego przyspieszenia i państwowego wsparcia dla programu izolacji termicznej mieszkań i oszczędzania gazu dla celów grzewczych. BTW - wczoraj program zwiększania efektywności wykorzystania gazu ogłosił rząd Argentyny. Po latynosku niedorobiony, ale szybciej, niż najbardziej zainteresowani....
  
Nasz bohater, Władimir Putin, doprowadził do rozpoczęcia wojny ekonomiczno- technologicznej, która wobec miażdżącej przewagi Zachodu, zwłaszcza Niemiec, musi doprowadzić do podkopania potęgi eksportu surowców energetycznych Rosji, czyli do znaczącego osłabienia tego kraju. Osłabienie wpływów z eksportu, chaos ekonomiczny poprzez nieprzewidywalne sankcje, brak rozwoju technologicznego poza zbrojeniówką, nieefektywne zużywanie energii, kredyty zaciągnięte na rozwój produkcji surowców energetycznych przy możliwości szantażu przez odbiorców - to jest przepis na idealną katastrofę. Wyjściem byłoby jedynie szybkie przekształcenie Rosji w państwo narodowe, zdolne do przetrwania załamania gospodarczego. 

Ale nie po to stary byk strofuje młodego. Rosja zostanie rozmontowana kompletnie. Banksterka weźmie swoje, koncerny zbrojeniowe z USA ukradną kolejne technologie, Chiny i Niemcy będą mieć bezpieczne połączenie lądowe, Tatarzy swoje dwa kraje - Krym i Tatarstan. Po oddzieleniu Tatarstanu komunikacja pomiędzy europejską częścią Rosji a Syberią jest zerwana i są to dwa oddzielne kraje. To zupełnie poważnie, jak dla mnie, większość z racjonalnego przewidywania, ale trochę na wyczucie, Rosja jest dokładnie na kursie do rozpadu. Rosja posiada ledwo zbilansowaną gospodarkę już obecnie. Na horyzoncie czai się destabilizacja urządzana przez cały koncert mocarstw. Bez kultury technicznej i wynikającej stąd chęci i umiejętności modernizacji, bez działających mechanizmów zmiany władzy, dosłownie otoczona wściekłymi wrogami, to jest przepis na katastrofę, a przynajmniej poważną degradację państwa. 

 Z polskiego punktu widzenia taki los się szczerze Rosji należy, dla pokoju, rozwoju  i stabilności w tej części świata. Stąd wniosek o przyznanie nagrody Nobla uważam za całkowicie uzasadniony. 

Historia jednego obrazka

Dziś znowu wpis z obrazkiem. Jak wiadomo kolorowe obrazki poprawiają nastrój. Naukowe badania dowodzą, że najbardziej poprawiają nastrój obrazki starych mistrzów, ale tylko gdy akurat jesteśmy ich właścicielami. Tak dobrze nie ma. Ja co najwyżej mogę się przejść do Museo Nacional de Bellas Artes, gdzie jedna sala by spokojnie wystarczyła na drastyczne podniesienie poziomu wszystkich muzeów sztuki w Polsce. Ale uczucie poprawiania nastroju przez własność takich obrazków nie  jest mi znane, niestety...

W związku z tym mam dla czytelników obrazek. Może nie taki piękny, ale cholernie ciekawy. Zapewniam, że na wpatrywaniu się w niego i zastanawianiu spędziłem prawie tyle czasu, co wśród impresjonistów w MNBA.

Opis tym razem po angielsku, więc oszczędzę dalszych wyjaśnień.  Dla ostatnich sceptyków znaczenia energetyki wiatrowej i słonecznej w Niemczech: na wykresie ilość prądu z OZE jest, delikatnie mówiąc, dość dobrze widoczna.  Tak samo widoczne jest regulacyjne znaczenie elektrownie węglowych. I bez problemu możliwości regulacyjne nowoczesnej energetyki węglowej, czyli jej dobra współpraca z OZE. Tak samo widać, jak zwykle zresztą, ciągłą prace elektrowni atomowych i konieczność także w tym wypadku zmniejszania mocy w nocy z soboty na niedzielę. Widać też wyraźnie, że energetyka słoneczna i wiatrowa znakomicie się uzupełniają, w warunkach dobrego nasłonecznienia wiatr jest zwykle bardzo slaby, a nabiera siły w nocy. To jest wykres z jednego tygodnia, ale znakomicie się także uzupełnia między sezonami: jesienią i zimą są znacznie lepsze wiatry, a brakująca regulacja mocy jest dostarczana przez elektrownie wodne, których w Niemczech jest żałośnie mało (w stosunku do całości mocy wyraźnie mniej niż w Polsce!!!), a i tak całkiem sprawnie ta ilość działa w celu chwilowej regulacji mocy.  

Jak kilkukrotnie wspominałem, w  normalnych warunkach elektrownie są załączane w określonym porządku - zgodnie z niemieckimi regulacjami- najpierw sieć przyjmuje wszystko co wyprodukowano z OZE, potem reszta zapotrzebowania jest pokrywana według zadeklarowanej przez elektrownię oferowanej ceny. Stąd zawsze najniższą cenę proponują atomowe, bo jak pisałem w poprzednim wpisie, regulowanie mocy jest w praktyce niezwykle kosztowne i znacznie droższe niż produkcja pełną parą cały czas. Kolejno potem jest to węgiel brunatny, węgiel kamienny, a gazowe przed rewolucją energetyczną były uruchamiane w godzinach, ewentualnie dniach szczytowego zapotrzebowania. Od pewnego czasu są uruchamiane coraz rzadziej, stąd ich rosnąca nieopłacalność i stąd cały spadek zapotrzebowania w Niemczech na rosyjski gaz. 

Na tym przykładowym obrazku widać już jak na dłoni wszystkie trendy, które opisywałem wcześniej. Ten system będzie wymagał zmian w wypadku biomasy, która obecnie produkuje cały czas, a w przyszłości będzie uzupełnieniem w okresach dużego zapotrzebowania i małej produkcji prądu z wiatru i słońca.  Ale to na dziś nieistotne. Można zobaczyć, kto nie widział pełnego sprawozdania chwilę wcześniej, jak bardzo OZE się wgryzają w tradycyjną energetykę. Też patrząc na ten wykres 2 lata temu produkcja prądu z węgla brunatnego była praktycznie stała, jak z atomu, a energii z węgla kamiennego nieco się zmieniała miedzy sezonami. Poszczególne szczyty zapotrzebowania były załatwiane gazem. Do 50 GW energia była załatwiana atomem, węglem brunatnym i częściowo kamiennym.

Na powyższym wykresie produkcja pomiędzy 50 a 70 GW kilka lat temu była załatwiana gazem. To, jak widać jest przeszłością. Produkcja energii elektrycznej z gazu w Niemczech jest w kompletnym zaniku. To już nawet nie jest zmniejszanie. To po prostu zanik. Ta tendencja przebiega zresztą w takim tempie, że mnie, dużego fana Energiewende, kompletnie zaskakuje. Zainstalowana moc elektrowni gazowych w Niemczech to jest 23,7 GW.  Jak widać w ubiegłym tygodniu nie zdarzyło się załączyć więcej niż 8,7, a łączna produkcja to 700 GWh. Daje to „imponujący” capacity factor na poziomie 17 %, mniej - więcej trzykrotnie mniej, niż projektowany w biznesplanie czas pracy. I oczywiście, zostało spalone trzykrotnie mniej gazu, niż miało to miejsce przed rewolucją energetyczną. Zastanawiające jest tylko to, że produkcja nie spadała poniżej 3,1 GW pomimo niewykorzystanych mocy węglowych - to zapewne jest kolejny objaw słabości sieci przesyłowych.   To zresztą burzy jeszcze jeden mit propagandzistów wielkiej energetyki i przeciwników OZE. Mit brzmi - aby zapewnić sprawne zaopatrzenie w energię z wykorzystaniem OZE potrzeba moc światła i wiatru zdublować turbinami gazowymi. Jak widać na załączonym obrazku, właśnie te turbiny gazowe są najmniej potrzebne, a elektrownie węglowe sobie z tym radzą wystarczająco dobrze. 

Następne informacje z ostatniego tygodnia. Elektrownię węglową w Luenen wyłączono na weekend. Po prostu, w związku z prognozą dobrego wiatru (widocznego na obrazku) nie opłacało się nawet trzymać w ruchu elektrowni o fantastycznej (serio) sprawności 46%.  

Poza tym przypominam, że w przeciwieństwie do gazowych i atomowych, elektrownie słoneczne i wiatrowe są w Niemczech cały czas budowane i to w stachanowskim tempie. Trochę węglowych także, planowanych w związku z wyłączeniem atomu, ale atom jest sprawnie zastępowany przez OZE, więc prawdopodobnie z wybudowaniem nowych zostanie wyłączona istotna część starych węglówek. 

Ale wracając do wywodu. Obrazek ten i obłędne tempo w jakim się stawia nowe moce OZE, pozwala mocno przypuszczać, że już tego lata sytuacja będzie bardzo zabawna. Przewiduję, że w letnie weekendy zupełna normą będzie zaspokajanie większości dziennego popytu przez elektrownie słoneczne, co będzie się łączyć z wyłączaniem istotnej części tych na węgiel kamienny i skręcaniem atomówek. O włączaniu gazowych jako ogólnego zapotrzebowania nie warto nawet wspominać.... 

A jeszcze zabawniejsze jest to, że program produkcji biogazu i biometanu solidnie ruszył z miejsca. Drobna dygresja - biogaz to to, co wydostaje się z reaktora (czyli realnie odpowiednika zamkniętego zbiornika na kompost), 50-65% metanu, poza tym CO, CO2, H2S, i ewentualnie inne. Biometan to biogaz oczyszczony do poziomu 98-99% metanu i jako taki wtłaczany do sieci gazowej.  Także zaczynają to być przemysłowo istotne ilości. Tu się przyznam, nie liczyłem dokładnej struktury produkcji i zużycia gazu w Niemczech, bo nie do końca mnie to interesowało. W obecnych badaniach skupiam się na najlepszych światowych wzorcach, a Niemcy są dobrzy tylko w energetyce i recyclingu. 

Gdyby tak dobre rozwiązania też wdrożyli w organizacji ogrzewania, to zapewne w ciągu kilku - kilkunastu lat mogliby stać się EKSPORTEREM netto gazu - jakkolwiek fantastycznie by to nie brzmiało.  Już dziś opłaca się budować elektrolizery uruchamiane w okresach najtańszego prądu i dodające wodór do sieci. 

Wdrażanie tychże elektrolizerów jest obecnie  na poziomie pilotowych instalacji, a wyprodukowany wodór jest domieszywany do gazu ziemnego w 2%, technicznie możliwy jest dodatek do 10% wodoru w sieci gazowej. Stąd, jeśli w tym roku doczekamy produkcji wyłącznie ze słońca w letnie weekendy, w tym samym czasie w przyszłym roku będzie nadprodukcja, która zamiast odłączać fotowoltaikę od sieci, może pójść w produkcję gazu.  Tak samo spodziewam się niedługo elektrolizerów przy zakładach wielkiej syntezy chemicznej, które to zakłady i tak najpierw wytwarzają wodór z gazu ziemnego. 

Korzystając z taniego (darmowego) prądu pominąć dość kosztowny etap produkcji? Świetny interes. To przy okazji odpowiedź dla licznych pytających o to, co z produkcją amoniaku itp, przy odchodzeniu od paliw kopalnych. Dokładnie nic. Gaz ziemny służy tylko do dostarczania wodoru i w trakcie są kosztowne etapy oczyszczania, itp. Jak jest tani prąd, można od razu mieć wodór i niczym się nie przejmować. A nawet zmniejszyć instalację do poziomu właściwego dla większego gospodarstwa rolnego. 

To wszystko widać na obrazku. Nadmiar energii będzie szedł w gaz, bo to łatwe i tanie, nowe OZE są stawiane w obłędnym tempie, elektrownie gazowe są niepotrzebne, a atomowe przeszkadzają w rozbudowie OZE;  jako backup śmiesznie mała ilość wodnych sprawdza się zupełnie dobrze i daje czas potrzebny na rozruch węglowych. 

Jedyną szansą dla interesów Gazpromu to, jak wcześniej pisałem, obniżyć cenę gazu do poziomu konkurencyjnego z węglem, czyli mniej - więcej do 200 dol za 1000 m3. Ale to byłby koniec Rosji.  I tak będzie, tylko jeszcze sobie z tego nie zdają sprawy. Mój postulat brzmi: jest absolutnym strategicznym celem narodu polskiego obecną putinowską Rosję rozbić, rozłożyć na łopatki, rozmontować na części. Droga do tego jest oczywista. Wspierać wszelkie możliwości obniżenia cen ropy na światowych rynkach i gazu w Europie. Dalej już się różnimy. Niestety ja sam mam opinię inną niż ta podzielana zgodnie przez rząd i opozycję. 

W związku z tym zadam tylko pytania: może spróbować polityki dotowania oszczędności? Nawet dla liberałów można to wprost uzasadnić potrzebami bezpieczeństwa państwa. Może rozpocząć na serio zabawę z biogazem? Mam poważne podejrzenia, że przy dobrej organizacji krajowy gaz ziemny, biometan i oszczędności załatwiłyby sprawę importu gazu z Rosji. Cóż Niemcy to potrafią, Polacy jak zwykle nie potrafią się zorganizować. Mam tylko najszczerszą nadzieję, że to się jakoś zmienia i tak samo Polacy potrafią w walce o wolnośc organizować się w ramoach wolności od wielkich koncernów. Yyy, chyba jestem na orbicie..... 

Elektrownia atomowa w Polsce- czy jest potrzebna?

Rozpoczęła się w Polsce debata na temat energii atomowej. 

Rozpoczęła się, i zaraz zakończyła, bo zarówno rząd, jak też opozycja są za. Osobiście uważam pomysł budowy elektrowni atomowej w Polsce za ciężki idiotyzm i mam nadzieję przedstawić poniżej w miarę przekonywujące wyliczenia na poparcie mojej tezy.

 Zacznę jednak jak zwykle od dygresji. O ile brak wiedzy, orientacji i kompletne nieuctwo dominujące w szeregach obecnego obozu władzy mnie absolutnie nie dziwi, tak te same twierdzenia z ust Kaczyńskiego mnie smucą. 

 Nie doszedł do ucha prezesa, czy zespołu programowego nikt z właściwym podejściem i wiedzą o nowoczesnej  energetyce. Wiem, że energetyków w Polsce sporo, wiem, że istotna część to naprawdę dobrzy inżynierowie. Niestety, także ich wiedza jest często skandalicznie przestarzała. 

Oczywiście przy obliczeniach mechanicznych nie ma to żadnego znaczenia, o ile tylko aktualizuje się wiedzę o materiałach. Ale już przy czymś tak szybko zmieniającym się jak IT - po co komu komputerowiec, z fantastyczną wiedza, tylko z XX w.? Niestety (dla inżynierów) lub stety (dla wszystkich innych) obecnie energetyka zmienia się w tempie takim jak IT. Tylko nikt tych szybkich zmian nie kojarzy z tak konserwatywną zwykle dziedziną. I potem w XXI w. niektórzy chcą budować elektrownie atomowe…

Zaczynamy od konkretów. Jedyne nowo budowane w Europie reaktory atomowe to jest projekt o nazwie European Pressurized Reactor. W Polsce tez ten będzie budowany, bo innego nowoczesnego projektu po prostu nie ma. Obecnie w budowie są 4 takie reaktory, żaden nie został jeszcze ukończony. Pierwszy, Olkiluoto 3, którego budowa rozpoczęła się w Finlandii w 2005 roku, miał zostać ukończony w 2009r.  i kosztować 3 mld euro. 

Nie został ukończony do dziś, prawdopodobny czas to lata 2018-20, koszt obecnie to ok 8,5 mld euro (kwota może być nieaktualna). Według tego samego projektu miał tez powstać reaktor Flamanville 3 we Francji. Planowany koszt 3,3 mld euro, realny na dziś ok. 10 mld, planowany rok uruchomienia bodajże 2012, aktualny planowany rok, jak to ładnie określono, rozpoczęcia produkcji elektryczności 2016. Dlaczego uważam to za ładne określenie? Bo cała procedura testów i rozpoczęcia działalności reaktora atomowego przed włączeniem na stałe do sieci to jest ok 2,5 roku, jak sprawnie idzie.  Ale trochę prądu jest wyprodukowane już na początku tych testów....     Czyli mówimy o realnym włączeniu do sieci w 2018. 
Pozostałe dwa reaktory według tego projektu są budowane w Chinach i nie za dużo o tym wiadomo. Teoretycznie idą zgodnie z planem, ale patrząc na to, że  w Europie były problemy ze spawaniem w krytycznych miejscach, jestem pełen nie tyle sceptycyzmu, co obaw. Chińczycy mogą te reaktory zbudować, tylko czy one tak długo podziałają?

Jest jeszcze jedno zamówienie na ten typ reaktora i z punktu widzenia porównania dla Polski, najciekawsze. Otóż podpisano już umowę o budowę bloku Hinkley Point C w Anglii. Prorynkowy i w ogóle taki pomysłowy gospodarczo rząd Camerona sobie wymyślił, że zbuduje na komercyjnych zasadach elektrownię atomową. Jeszcze żadnej w historii tak nie zbudowano, ale to nic, Cameron geniuszem ekonomii i wszechnauk :)

 Oczywiście dostawca reaktora wie, jakie ma problemy w Finlandii i Francji, więc o żadnej rynkowej cenie prądu nie ma mowy. Dyskusja kończy się podpisaniem umowy, na mocy której konsorcjum budujące elektrownię otrzyma 92,5 funta za megawatogodzinę dostarczoną do sieci. Przez 35 lat....  Jeśli ktoś ma wrażenie, że to dość dużo, to ma absolutną rację. Obecnie ceny na rynku hurtowym w UK kształtują się w okolicach 48 funtów. Efektywnie przez pierwsze 35 lat prąd będzie droższy praktycznie dwukrotnie od dość już drogiego (w hurcie) dziś prądu w UK. I tego się możemy trzymać: 92,5 funta za MWh z gwarancją ceny na 35 lat. To daje, według dzisiejszego kursu, trochę ponad 110 euro/MWh.  Koszt budowy elektrowni tymczasem jest szacowany na jakieś 16 mld euro. Przypuszczam, że znów jest mocno zaniżony, ale trzymajmy się nawet tego (przypominam, że nie udało się zbudować ANI JEDNEGO reaktora tego typu, pomimo, że dwa już powinny działać). 

Dobrze, to porównajmy tą cenę do czegoś. Do rynkowej ceny prądu już porównaliśmy... I to wysokiej ceny. To może do tych strasznie kosztownych wiatraków? Patrzymy na feed-in tariff w Niemczech (czyli od strony prawnej i ekonomicznej to samo rozwiązanie) i widzimy dla wiatraków na lądzie kwoty od 0,05 do 0,095 E za KWh, czyli 50 do 95 euro za MWh. Cholera. Dolna stawka jest niższa niż hurtowa cena prądu w UK, a nawet górna jest poniżej tego atomu.  I to wszystko tylko na 8 do 15 lat... czyli łączna kwota wypłacana jako gwarantowana taryfa to od 10 do 35% tego, co dla brytyjskiej elektrowni atomowej. 

To może ta obłędnie wysoko dotowana fotowoltaika w Niemczech? Już lepiej. obecnie stawki, zależnie od wielkości instalacji wynoszą od 95 E/MWh do 120 E/MWh. Ta ostatnia to są małe instalacje na dachach. Wreszcie coś, prąd z fotowoltaiki jest droższy niż z atomu. No, nie całkiem. Gwarantowana cena obowiązuje przez 20 lat a nie 35, ale przynajmniej jest to ta sama klasa cenowa. 

Powyżej jak przypuszczam w miarę wykazałem, że energia atomowa w UK będzie droższa niż prąd z OZE w Niemczech. A jak to się ma do Polski?

Otóż, nie ma siły, energia atomowa w Polsce będzie co najmniej o połowę droższa niż w UK. Po pierwsze: elektrownia będzie budowana od zera, a nie jako nowy blok. To od razu załatwia dodatkowe koszty połączeń z siecią, a nawet tak drobne, jak drogi i budynki administracji. 

Po drugie i chyba najważniejsze. Po akcji autostrady i drugiej, czyli gaz łupkowy, RP jest tak kompletnie skompromitowana w oczach przedsiębiorstw od infrastruktury i energii, że do jakiejkolwiek oferty w Polsce zostanie dołożona gigantyczna premia za ryzyko, porównywalna z subsaharyjską Afryką.  Parę lat rządów innych niż obecne może to zmienić, ale w tym celu PiS musi wygrać dwie kadencje wyborów parlamentarnych z rzędu i poprzez władze wykonawczą sensownie zmienić administrację, odzyskując zaufanie. To jest, licząc od wyborów w 2015, co najmniej 5 lat. Czyli jakikolwiek proces inwestycyjny bez gigantycznego przepłacania może się zacząć w 2020 roku. Dodawszy do tego, optymistycznie licząc 10 lat budowy, mamy 2030. To jest od dziś 16 lat, wydane co najmniej 10 mld euro i brak prądu w międzyczasie. Może ktoś widzi zalety takiego rozwiązania - ja nie. 

Alternatywą jest OZE. Skoro i tak ma się płacić ekstra za prąd, to może inaczej? Koszty jak widać są bardzo porównywalne. Jeśli brać pod uwagę sam wiatr, jest on tańszy od atomu, jeśli miks wiatru i fotowoltaiki - wychodzi w zbliżonej cenie przez pierwsze 15 lat (powiedzmy, tu trzeba dokładnie liczyć średnią, OZE dużo tańsze przez następne 20 lat, być może atom tańszy przez kolejne 25 lat (przed wyeksploatowaniem reaktora, po jego spłaceniu). Dlatego stawiam znak zapytania, ponieważ po spłaceniu także panele słoneczne i wiatraki będą prawdopodobnie pracować zupełnie dobrze. Maleńkie instalacje z początku lat 80-tych do dziś zwykle pracują z mocą rzędu 70-80% nominału, pomimo nieestetycznego wyglądu.  W energetyce wiatrowej dokonał się tak znaczny postęp, że te z początku lat 80-tych juz dawno są na złomie lub w muzeach, więc trudno powiedzieć coś konkretnego o trwałości, oprócz tego, ze w tych warunkach pracy (obrotach, obciążeniach, temperaturach) da sie osiągnąć trwałość rzędu dziesięcioleci przy właciwym projekcie i obsłudze. 

W takim razie przyjmijmy, dość konserwatywnie (znaczy korzystnie dla wielkiej energetyki, czyli atomu), że zarówno w elektrowni nuklearnej, jak tez wiatrowej i słonecznej wsparcie trwa przez 60% użytecznego funkcjonowania i wystarcza na spłatę kosztów budowy, a ostanie 40% życia instalacji to czysty zysk. Twierdzenie w miarę uzasadnione. W takim razie pozostaje konkurencja w postaci gwarantowanej ceny prądu i czasu budowy. Gwarantowana cena prądu - zbliżona w UK i Niemczech. W Polsce szacuję koszty budowy elektrowni atomowej na dwukrotnie wyższe, z kilku powodów:
1. Miejsce trzeba przygotować całkowicie od nowa, niespecjalnie są możliwości budowania elektrowni atomowej w pobliżu dużych dotychczasowych, są w to olbrzymiej części rejony szkód górniczych, itp., co przez ryzyko wstrząsów nie jest najlepsza lokalizacją dla reaktora atomowego. Poza tym nowa elektrownia by była potrzebna raczej na północy. 
2. Oznacza to tak czy inaczej budowę nowej infrastruktury przesyłowej.
3. Jak już wspomniałem, po międzynarodowej kompromitacji polskich władz jako poważnego partnera przy budowie  autostrad, każdy potencjalny oferent dołoży do ceny dodatkową premię za ryzyko, wiedząc, że z góry musi uwzględnić najczarniejszy scenariusz biznesowy. Ten efekt będzie trwał oczywiście do końca obecnego rządu i jeszcze jakiś czas, zanim zaufanie wróci.
4. Jak, wyżej, tylko kompromitacja związana z gazem łupkowym. Główną przyczyną wycofania się wszystkich poważnych firm górniczych  z Polski był kompletny chaos regulacyjny i podatkowy. Nie chodziło o żadną wysokość podatków, tylko o to, jakie w ogóle przepisy obowiązują. Słabe wyniki wierceń były drugim powodem. Z tym co jest by się dało wydobywać, ale bez tak wielkiego ryzyka prawnego i podatkowego.   

Budowa OZE też w Polsce jest i jakiś czas będzie droższa niż w Niemczech, ale ta różnica nie jest aż taka wielka, powiedzmy 20-50% i spowodowana tylko relatywnie małym rynkiem i stąd wyższymi kosztami marketingu i choćby dojazdów wykwalifikowanych ekip montażowych. Co ważniejsze, jak raz się podpisze kontrakt na budowę elektrowni atomowej, to się tą cenę zapłaci, a jak rozpocznie się rozbudowę OZE, to w miarę rozwoju rynku ceny będą spadać.    Zresztą ryzyko prawne i regulacyjne też istniejące, ale będzie postrzegane inaczej. Ze względu na znacznie mniejszą skale inwestycji, w naturalny sposób będzie dominować krajowy kapitał, który, co tu dużo mówić, jest w istotnej części przyzwyczajony do chaosu prawnego i racjonalnie to kalkuluje. Zaufania do państwa wystarczającego na wiarę w bezpieczeństwo inwestycji na 20 lat tak szybko się nie odbuduje, więc jeszcze długo koszty budowy OZE będą wyższe niż w Niemczech, ale niższe płace może to częściowo skompensują. 
Podsumowując tą część rozważań, załóżmy w Polsce koszty budowy elektrowni atomowej są 2 razy wyższe niż w UK, przy rozpoczęciu budowy przed 2020 i o połowę wyższe, jeśli będzie rozpoczęta po 2020 r.  Szacuję rok 2020 na czas odzyskania zaufania, ponieważ musi najpierw w 2015 nastąpić kompletna klęska wyborcza ekipy odpowiedzialnej za chaos, który jest, a w kolejnych wyborach obecna opozycja utrzymać się przy władzy. Przyspieszyć odzyskiwanie zaufania inwestorów można przez uczciwe (z naciskiem na uczciwe i w przyzwoitym procesie) wsadzenie za kraty części osób za to odpowiedzialnych. Można poprzedniego szefa GDDKiA, można któregoś z ministrów, czy obecnego premiera. Albo ich wszystkich. W każdym wypadku należy to zrobić, ponieważ przy jakichkolwiek projektach infrastrukturalnych sygnał dla firm, że dotychczasowe praktyki były przestępcze, jest wart grube miliardy.  
A jak grube? Obecne szacunki kosztów Hinkley Point C mówią o 16 mld funtów. Prawdopodobnie ta kwota jest mocno zaniżona, ale przyjmijmy ją. W Polsce w takim razie byłaby to, wedle powyższych założeń, równowartość 24 (przy odzyskanej wiarygodności) lub 32 (przy obecnej opinii o Polsce) mld funtów. 
Zauważcie, drodzy czytelnicy, ile warte jest dobrze działające państwo....  Jak już wspomniałem wsadzenie za kraty paru członków obecnego rządu będzie dość opłacalne - to jest różnica w ewentualnej cenie elektrowni atomowej, a pomimo, że jestem przekonany o bezsensowności tej inwestycji, jeśli ma być realizowana, to jednak członków obecnego rządu wolałbym tam widzieć w brygadach więziennych niż w rolach decyzyjnych.
Mamy więc koszt budowy elektrowni atomowej.  W razie finansowania rządowego 24 lub 32 mld funtów (oczywiście to jest caly czas przybliżenie), czyli 28,7 lub 38,17 mld euro.  Ewentualnie przy finansowaniu przez przyszłego operatora elektrowni mamy gwarantowaną cenę prądu w wysokości 163 lub 220 euro za MWh przez 35 lat (założenia takie same, koszt w Polsce wyższy odpowiednio o 50 lub 100% niż w UK) . Ta cena prądu już jest absolutnie absurdalna. Ostatnia kwota jest w końcu wyższa niż obecna cena detaliczna.  Powyższe wyliczenia są cały czas w oparciu o dane z tejże elektrowni w UK, o planowanej mocy 3200 MW. Daje to koszt budowy w okolicach 10 E za wat mocy.
A ceny dla OZE? 
Możemy w pewnym przybliżeniu przyjąć, że nowoczesne (czytaj: tanie w produkcji i eksploatacji) elektrownie wiatrowe na lądzie to koszt ok 1- 1,5 E za wat mocy. Dla energetyki słonecznej obecne koszty w Niemczech to ok 2-2,5 E za wat mocy (możliwe, że obecnie mniej).
Oczywiście OZE pracują kiedy mogą, a nie kiedy tak koniecznie są potrzebne, więc z jednej strony należy liczyć także koszty backupu, a z drugiej procent wykorzystania mocy. Wynosi on powiedzmy, dla wiatrowych ok. 30%, dla słonecznych ok 15%.  Ale wbrew pozorom, tan sam problem, tylko w drugą stronę istnieje dla elektrowni atomowych. Dla OZE jest on intuicyjnie zrozumiały - wieje, to się kręci, słońce świeci, to PV produkuje prąd. 
Dla elektrowni atomowej sprawa też jest prosta, ale trochę inna. Otóż - elektrownia atomowa działa tak, że ciepło rozkładu pierwiastków promieniotwórczych ogrzewa stosowne medium (najczęściej wodę, zwykłą lub ciężką pod ciśnieniem) która wędruje do wymiennika ciepła. Wymiennik ciepła w tym wypadku to w olbrzymim uproszczeniu (fachowców proszę o nie czepianie się, tłumaczę to dla jak najszerszej publiki) kocioł, wewnątrz którego przebiega rura, tą rurą biegnie para z reaktora, która podgrzewa, ale nie miesza się z wodą w kotle. Woda w kotle wrze, wytwarzając parę, która napędza turbiny parowe. W elektrowni węglowej, ogień podgrzewa wodę w kotle i to jest właściwie koniec różnic. To pozwala opisać najważniejszy problem. Ten wymiennik ciepła jest jednym z centralnych elementów elektrowni atomowej i konieczność jego remontów zamyka całą szopkę, a awaria=  kolejny Czernobyl. Teraz: zmiany temperatury, poprzez zmiany wymiarów wskutek rozszerzalności cieplnej bardzo źle wpływają na trwałość tego typu elementów. Po prostu kolejne cykle rozciągania i kurczenia znakomicie przyspieszają (a właściwie głównie powodują) zmęczenie materiału. 
Podsumowując - w rutynowej i rozsądnej eksploatacji elektrownia atomowa jest niesterowalna, dokładnie tak samo jak energetyka wiatrowa i słoneczna.  Kocioł w elektrowni węglowej ma oczywiście te same problemy, ale jest elementem znacznie tańszym i z racji kontaktu z gorącymi spalinami o przewidywanym znacznie krótszym czasie życia. Stąd sterowanie mocą elektrowni węglowych to nie jest taki wielki problem, choć to zależy od ich konstrukcji i  w wypadku starych projektów, dominujących w Polsce, pewnym problemem to jest. Chcę jednak to dokładnie podkreślić: problem współpracy obecnej polskiej energetyki z elektrownią atomową versus energetyką wiatrowo - słoneczną jest praktycznie taki sam, a co najważniejsze, od strony stabilności sieci, jedno z drugim się praktycznie wyklucza.  

Wróćmy do naszych wyliczeń. Mam nadzieję, że pomysł quasi komercyjnej budowy elektrowni atomowej mamy omówiony - jest to po prostu nierealne. Pozostaje bezpośrednie finansowanie budżetowe, lub przez jakieś pośrednie fundusze, faktycznie gigantyczne dotowanie.   To policzmy na ile te dotacje wystarczą, zakładając też zawyżone koszty budowy w Polsce. Powiedzmy, że 2 euro/ wat mocy, przy rozsądnym w polskim klimacie połączeniu 2/3 wiatr, 1/3 słońce. Jest to kilkadziesiąt procent drożej niż w Niemczech, co wydaje się rozsądnym założeniem. Przy okazji zyski zostają w kraju, co IMO samo w sobie jest spora wartością, jeszcze większą, jeśli są to lokalne, komunalne przedsiębiorstwa energetyczne. 
Ale wracajmy do liczb. Możemy za te same pieniądze zainstalować w przybliżeniu 5 razy więcej mocy. Absolutnie to nie oznacza pięciokrotnie większej ilości prądu. Wręcz przeciwnie. Elektrownia atomowa z podanych wyżej powodów, pracuje tak długo jak się da z pełną mocą, elektrownia słoneczna zasadniczo tylko jak świeci słońce (zasadniczo, bo solarno - termiczna może pracować na żądanie, w nocy też), elektrownia wiatrowa zależnie od wiatru. Ale w podanym wyżej miksie dawałoby to średnio 125% energii w tym samym czasie dostarczanej przez elektrownię atomową, za te same pieniądze. Jeśli patrzymy na wartość pieniądza w czasie (co w końcu ma znaczenie przy wszelkich kredytach), to jeszcze bardziej, bo proces inwestycyjny elektrowni słonecznej to w dobrych warunkach prawnych tydzień, a wiatrowej rok, podczas, gdy samo uruchomienie już zbudowanej elektrowni atomowej to jest 2-3 lata (przynajmniej według ASME, w Europie obowiązuje EN, której nie znam, choć zwykle europejskie normy wymuszają wyższą jakość pracy i mniejszy zapas na usterki materiałów i robocizny, oraz mniej testowania, czyli w Europie może być krócej).
Z kompletu tych dygresji wychodzi jako jedyne rozsądne rozwiązanie dla polskiej energetyki - trzymać się węgla, ale modernizować w stronę jak największej możliwości regulacji mocy (jak będzie modernizacja, to lepsza sprawność wyjdzie przy okazji) a co najmniej gaz i importowany węgiel w energetyce zastępować OZE. Jako  bilansowanie mocy początkowo wystarczą możliwości regulacyjne elektrowni węglowych (poprawiające się z czasem w miarę modernizacji), docelowo, dla taniej i krajowej energetyki, oparcie bilansowania i regulacji mocy na elektrowniach wodnych. Tak, wiem, jest ich znikoma ilość, nie ma gdzie budować nowych. Ale jest gdzie budować małe elektrownie wodne, oraz każdą z już istniejących oraz nowo budowanych można wyposażać (jeśli jeszcze nie mają) w turbiny działające także jako pompy, czyli nie tylko z możliwością produkcji prądu kiedy jest potrzebny, ale także odbierania go z sieci, kiedy jest nadmiar. Ale to dygresja i pieśń przyszłości (mam nadzieję). 
Na dziś koncentrujemy się na kwestii atom versus OZE. Jednym z podstawowych argumentów przeciwko OZE jest nieprzewidywalność. Tylko, że jest to półprawda. OZE jest przewidywalne mniej więcej tak samo, jak prognoza pogody - obecnie w Polsce zupełnie sensowna na 3 dni naprzód. Na tyle da się z dość dobrym przybliżeniem przewidzieć siłę wiatru i poziom nasłonecznienia.  To w zupełności wystarczy, aby planować pracę huty aluminium, itp., o łatwo załączanych energochłonnych procesach nie mówiąc. Oczywiście taka huta znacznie łatwiej planuje prace wiedząc, że energochłonna część procesu odbywa się zawsze w nocy i każdej nocy - ale to jest jeden z niewielu realnie negatywnych skutków gospodarczych dobrze przemyślanego przestawienia na OZE.  
Czyli mamy wybór- OZE:
1. korzystające z krajowych źródeł energii (bo jak inaczej określić słońce i wiatr?), 
2. nieco tańsze 
3. zdecydowanie szybsze w budowie
4. przynajmniej w istotnej części korzystające z krajowej siły roboczej i lokalnych przedsiębiorstw
5. pozwalające na akumulowanie doświadczenia i rozwijanie całej gałęzi przemysłu w miarę rozbudowy (czy z tego kraj skorzysta to inna sprawa- patrz autostraty)
Oraz atom:
1. korzystający z importowanego uranu. Nawet jeśli ktoś odkurzy kopalnie Wałbrzycha, to i tak Polska ma zakaz wzbogacania (według traktatu o nierozprzestrzenianiu)
2. Droższe niż OZE, a prawdopodobnie dużo droższe
3. Budowa trwa wiele lat.
4. Technologia w całości importowana, zwiększająca uzależnienie gospodarki od obcych koncernów i/lub mocarstw.
5. I na koniec, argument, który ja uważam za najważniejszy- przez niesterowalność elektrowni atomowej jest on bardzo niekompatybilna z OZE, co utrudni w przyszłości przestawienie gospodarki i jeszcze pogłębi zacofanie gospodarcze Polski. W skrócie- jak zwykle się stręczy kolonialnemu państewku przestarzałą technologię, żeby koncerny z cywilizowanych państw sobie na czymś odbiły koszty rozwoju nowych... 
Tak czy inaczej, uważam pomysł budowania elektrowni atomowej w Polsce za kompletny idiotyzm i jeśli ktoś ma jakiekolwiek argumenty za inną tezą, chętnie popolemizuję. Ale proszę wcześniej o przeczytanie powyższego tekstu ze zrozumieniem. 

Wieści z lepszej Ameryki- marzec 2014

Wieści z Ameryki
   Co się na świecie dzieje, to się dzieje. Na moim kontynencie generalnie spokój, aż nie ma o czym pisać. Ale jakieś wiadomości się znajda.

 Michele Bachelet wygrała wybory w Chile. Niespecjalnie ktokolwiek miał co do tego wątpliwości, wiec i wynik nikogo nie zdziwił. Jest oczywiście nazywana lewicową i polska prasa bezmyślnie serwuje polskiemu czytelnikowi jakieś skojarzenia z mieszanina poglądów społecznych co radykalniejszej europejskiej lewicy oraz gospodarki w stylu leninowskim. Znaczy nigdy dość przypominania.

W Ameryce łacińskiej określenie lewicowy znaczy mniej - więcej dokładnie to samo co określenie prawicowy w postkomunistycznej części Europy.   Zamiar pozbycia się odpowiednio  rosyjskich lub amerykańskich baz ze swojego terytorium, możliwość prowadzenia niezależnej polityki zagranicznej w oparciu o dobre relacje z sąsiadami, pozbycie się wpływów mocarstwa i zaprzyjaźnionego z nim biznesu w kluczowych dziedzinach gospodarki, zwłaszcza wydobyciu surowców energetycznych. A także, co istotne, namawianie lokalnych biznesmenów do patriotyzmu gospodarczego, tworzenia miejsc pracy i włączania jak największej liczby ludności w gospodarkę towarowo- pieniężna i masową konsumpcję - po prostu ogólna poprawa poziomu życia, koncentrując się na początku na najbardziej upośledzonych warstwach i rozszerzanie klasy średniej.

To jest najbardziej ogólny skrót programu peronistów w Argentynie, Partii Robotniczej z Brazylii, obecnej prezydent Chile czy rządzących w Wenezueli. Z tych krajów Wenezuela ma największe znaczenie strategiczne (przez ropę, oczywiście) i jest relatywnie najsłabszym krajem. Nic dziwnego, że ma największe problemy z Wielkim Bratem. W ten płynny sposób przeszliśmy do ostatniej zadymy w tejże Wenezueli. Cały scenariusz był taki sam jak zwykle, to nawet nudne, dzielna opozycja, wywodząca się jak zwykle ze starej oligarchii (znaczy specjalistów od włażenia w d... każdym z kolei potencjalnym kolonizatorom) staje na czele obywatelskiego sprzeciwu, manifestacje, strajki, itp.

Strajki w najważniejszym przemyśle, czyli naftowym się zasadniczo skończyły po tym, jak Chavez pozwolił spokojnie odejść strajkującej załodze i zastąpił ich świeżymi absolwentami i emerytami. Zadziałało. Teraz główną ostoją opozycji są media, zwłaszcza te największe. Stąd w znakomity sposób świat nie ma pojęcia co tam się naprawdę dzieje, zwłaszcza jeśli doda się do tego regularne automatyczne sortowanie wiadomości na facebooku według algorytmu zgodności z interesami USA.

Widziałem to również w Argentynie, kiedy pod koniec zeszłego roku opozycja pod przywództwem grupy Clarin (koncernu medialnego, którego współwłaścicielem jest Goldman Sachs) organizowała demonstracje pod hasłem obalania rządu. Pojawiły się ciężkawe dowcipy antyrządowe, które polubiło setki tysięcy ludzi, jakieś wiadomości od nieznanych osób, itp. To tak, gdyby ktoś się pytał jak wyglądały te spontanicznie zorganizowane przez ludzi na facebooku rewolucje….

Nowym elementem w Wenezueli byli tajemniczy snajperzy. Co prawda od lat trwa, zwłaszcza w Caracas i okolicach, także podkręca przez media fala przestępczości i strachu wśród zamożniejszych warstw, ale tego jeszcze nie było (więc zasadniczo rosyjskiej propagandzie i Janukowyczowi wierzę, że ze snajperami na Majdanie nie miał nic wspólnego, bo wszystko wygląda wręcz identycznie). Cóż, tradycyjnie wyrzucono paru dyplomatów USA, za nimi powędrował ambasador Panamy i wygląda na to, że pozbawiony realnego poparcia społecznego bunt się wkrótce rozmyje, tak samo jak kilkanaście poprzednich. Co do poparcia społecznego dla lewicowej/prawicowej polityki w Ameryce Łacińskiej - wkrótce także wybory w Brazylii. Znowu nuda, bo poparcie dla prezydenty jest w okolicach 80%, dla Partii Robotniczej trochę mniej, ale i tak większość w parlamencie (po raz pierwszy) jest bardzo prawdopodobna. Jak się rozpocznie kampania wyborcza, to będzie ustawowy zakaz podwyżek dla sfery budżetowej, więc tradycyjnie w Brazylii trwa przedwyborcza fala strajków. Ponoć od miesiąca, jak donosi znajomy, nie działa poczta. Cóż, do Europy takie wiadomości nie docierają.

Są zadziwiające podobieństwa polityki, ale były też różnice.  W Ameryce Łacińskiej Kościół Katolicki zasadniczo zawsze był emanacją oligarchii, która to oligarchia tradycyjnie zastanawiała się komu sprzedać kraj. Stąd, w kompletnej odwrotności do PRL, Kościół raczej nigdy nie cieszył się za dużym szacunkiem zwykłego ludu i stąd tak duża ucieczka od Kościoła, która jest widoczna w całej Ameryce. Jak łatwo się domyślić, władza walcząca z oligarchami i często też przeżartymi agenturą wielkiego brata siłami zbrojnymi niespecjalnie miała dobre stosunki z takim kościołem. Po prostu - wyobraźmy sobie, że towarzysze Gomułka, Gierek i Jaruzel zamiast walczyć z Kościołem, piją sobie z dzióbków z biskupami, oficjalnie się obnoszą z wiarą, a obowiązkowym punktem niedzielnego program TV jest msza św, z udziałem I sekretarza.  Łatwo się domyślić, że bunt solidarnościowy w 1980 w Polsce by nie tylko nie ufał Kościołowi, ale był mu otwarcie przeciwny, tak samo jak partii. I to jest jedyna różnica pomiędzy latynoską lewicą, a wschodnioeuropejską prawicą spod znaku PiS czy Fideszu.    

 Jak z powyższego widać, obecny papież nie tylko nie jest postacią typową dla latynoamerykańskiego kościoła, a wręcz kompletnym zaprzeczeniem mocno ustalonych stereotypów.  Stąd, z chwilą jego wyboru, dość chłodne relacje państwa z Kościołem, nawet w Argentynie się gwałtownie ociepliły. Znaczy relacje kardynała Bergoglio z rządem zapewne nie były takie złe, ale reszta biskupów to inna sprawa. Po wyborze sytuacja się zmieniła o tyle, że władza może oficjalnie przychylić się do wizji Kościoła jaką ma papież, jest im zdecydowanie po drodze. Dlatego właśnie Krystyna (prezydenta, znaczy) wybrała się do Watykanu na śniadanie z okazji rocznicy objęcia urzędu przez Papierza. Skoro już tam jest, to oczywiście spotka się z premierami i prezydentami Włoch i Francji, może jeszcze kimś tam.

Okazja się świetnie nadarzyła, bo MSZ Rosji, Ławrow idiotycznie porównał, będąc w Londynie, zajęcie Krymu do Wojny o Falklandy. Porównanie zupełnie trafne, bo zarówno Rosja, jak tez Wielka Brytania nie ma nawet kawałka legitymistycznego uzasadnienia do tych terytoriów, ale za sobą wolę większości ludności (jak śmiesznie by nie wyglądało referendum na Krymie, jednak jestem skłonny uwierzyć w prorosyjską większość - w końcu spora część rosyjskojęzycznych tam to emeryci i rodziny radzieckich jeszcze  wojskowych i bezpieczników).

Stąd Prezydenta nie mogła przepuścić okazji. Argentyna już wypowiedziała swoje zdanie, przewodnicząc aktualnie Radzie Bezpieczeństwa ONZ zostało szybko zwołane posiedzenie i głosowanie zorganizowane w ciągu godzin od wniosku. To też jest bardzo symptomatyczne. Argentyna nie tylko nie ma żadnych poważnych interesów w rejonie Morza Czarnego, ale także ceni silną Rosję jako przeciwwagę dla wpływów USA (które są tu największym problemem). I co - i nic. Rosyjska dyplomacja okazała się tak nieudolna, że skutecznie zrazili i ustawili we wrogiej pozycji nawet potencjalnych przyjaciół.

Kraje Ameryki Łacińskiej nie muszą mieć w kwestii ukraińskiej zdania, a nawet tutejsze lewicowe rządy mogłyby poprzeć Rosję. I co - i ruscy sami to spieprzyli. Co prawda zdanie Brazylii jeszcze nie jest znane, ale sytuacja jest taka sama. Jest to kwestia nieistotna dla Brazylii, jeśli przez Argentnę zostanie ta sytuacja przedstawiona jako identyczna z kwestią Wysp Południowego Atlantyku, to w ramach solidarności stanowisko Brazylii pewnie będzie takie same.  A przypomnę, że gospodarka Brazylii jest większa zarówno od rosyjskiej jak też od brytyjskiej, a liczba ludności zbliżona do sumy tych dwóch. Powtórzę jeszcze raz, dla wszystkich miłośników i fanów wielkiej Rosji.  Mówimy o kraju, którego gospodarka jest mniejsza niż Brazylii, która to Brazylia regionalnym może, ale żadnym światowym mocarstwem nie jest i takiego nie udaje.
Jak widać nic się nie dzieje. Nudy. Ale patrząc na skuteczność działania argentyńskiego rządu i wykorzystywania najdziwniejszych szans - jak teraz, aby kwestię Malwinów podnieść na forum międzynarodowym poza Południową Ameryką, zaczynam się zastanawiać nie czy, tylko kiedy wyspy przejdą na rzecz Argentyny. Niezbyt szybko, tego jestem pewien, ale ewidentnie Wielka Brytania, ze swoim ciężko nieudolnym rządem jest w defensywie. Pożyjemy zobaczymy, ja też mogę się zdziwić.    
Poza tym, po dewaluacji peso (razem z większością walut emerging markets) nastąpiła fala podwyżek cen i roszczeń płacowych przed doroczną sesją negocjacji związkowych. Na razie nie rozpoczęły się zajęcia w szkołach, choć rok szkolny trwa od tygodnia. Znaczy w skrócie atak inflacji. Na efekty poczekamy, myślę, że wróci do normy rzędu kilkunastu procent.

A na deser ciekawostka. Rozpoczął się proces w sprawie katastrofy kolejowej na dworcu Once. Rodziny ofiar twierdzą, że śledztwo było bardzo szybkie i sprawne, bo trwało zaledwie dwa lata. Przypominam, że w mniej - więcej tym samym czasie nastąpiła katastrofa w Szczekocinach, ale w Polsce bodajże minister ogłosił po dwóch dniach winnych, śledztwo się skończyło w dwa tygodnie i dróżnik na ławie oskarżonych.

W Argentynie się nie znają i zamiast szybko załatwić sprawę, to dwa lata gmerają w jakiś hamulcach pociągu, nagraniach kamer, księgowości firmy i gdzie im jeszcze do głowy przyjdzie. A w efekcie sądy mają kupę roboty, bo oprócz samego maszynisty jeszcze jest 28 innych oskarżonych. Dwóch byłych ministrów transportu (z rządzącej partii!!!), właściciele firmy zarządzającej linią, związkowcy odpowiedzialni za szkolenie maszynisty, i ktoś tam jeszcze. Żeby nie było - w Argentynie to, że jest się oskarżonym nie oznacza, że będzie się skazanym i oczywiście, jak wszędzie, prawdopodobieństwo skazania i wymiar kary spada w miarę posiadanych środków.

 Stan na dziś wygląda tak: niedoświadczony, 25- letni maszynista został przez związki zawodowe dopuszczony do samodzielnej jazdy i prowadził przeładowany skład w godzinach szczytu, z częściowo niesprawnymi hamulcami głównymi i zupełnie nie działającym awaryjnym. Maszynista nie hamował poprawnie na stacji końcowej, wjechał zbyt szybko i uderzył w także niesprawne odbijaki, co łącznie spowodowało śmierć 52 osób.  Ministerstwo transportu jest odpowiedzialne za stan stacji i torów, w tym odbijaków, firma wykonująca przewozy za tabor, maszynista oczywiście za poprawną jazdę, a związki za dopuszczeni do wykonywania zawodu. Wszyscy zawalili, wszyscy są na ławie oskarżonych, choć wydaje się oczywista wina maszynisty i niestety w Polsce na tym śledztwo by się zakończyło i analogicznie w sprawie Szczekocin się zakończyło, choć przynajmniej jeden minister transportu także powinien siedzieć obok, a może zamiast dróżnika.   

Energiewende czyli rewolucja po niemiecku


To tekst bez przewidywania przyszłości (no, może trochę), zbyt dużego filozofowania i ideologii. Tym razem czysto edukacyjny. Widzę spora potrzebę wyjaśnienia czytelnikom zasad i działania obecnego niemieckiego programu przestawienia gospodarki na energię odnawialną, wiec to robię, a prawdopodobnie będzie to jeden z rozdziałów właśnie pisanej książki przeglądającej dostępne technologie i możliwości relatywnie szybkiej rezygnacji z paliw kopalnych. Bez nadmiernych szczegółów mogę powiedzieć, że posiadając jakiś zasób wiedzy o technologiach, schematach organizacyjnych ich kosztach i możliwościach, jestem znacznie większym optymistą niż dotychczas. A oto tekst. Pewnie jeszcze będzie podlegał późniejszej redakcji, może tytuły nazwy podrozdziałów się zmienią, itp. Wskazywanie niejasności mile widziane.   

Nowy raport z niemieckiej energetyki, czyli gwóźdź do trumny Gazpromlandii

Pojawił się nowy raport na temat produkcji energii elektrycznej w Niemczech w styczniu i lutym bieżącego roku. W świetle poprzedniego wpisu można powiedzieć, że jest mocny. Bardzo mocny, nawet mnie zaskoczył: pozytywnie, bardzo mocno potwierdzając tezę o zbędności rosyjskiego gazu dla Europy. Co więcej, wygląda na to, że Niemcy wyraźnie zmniejszą także import węgla w tym roku oraz jednocześnie może to być rok rekordowego eksportu elektryczności, zmniejszając zużycie gazu także w sąsiednich krajach.
A teraz najważniejsze konkrety:

1. Według zainstalowanej mocy najważniejsze typy elektrowni to kolejno fotowoltaika, wiatr, węgiel kamienny, gaz, węgiel brunatny, atomowe, biomasa i znikoma ilość wodnych. Tak, OZE już teraz zainstalowana mocą jest zbliżone do mocy zainstalowanej z paliw kopalnych. Przypominam, że jeszcze kilka lat temu fotowoltaika nie istniała jako poważne źródło energii, a wiatr był w powijakach.

2. Z kolejności wykorzystania poszczególnych źródeł elektryczności wynika bezpośrednie konkurowanie OZE z najdroższymi źródłami prądu. Dokładniej prąd z OZE sieci mają obowiązek przyjąć w każdej ilości, a następnie kupują od elektrowni kolejno według kosztów wytwarzania i jest to od najtańszego (w bieżącym użytkowaniu, bez liczenia kosztów inwestycji) atomowa, węgiel brunatny, węgiel kamienny, gaz. Stąd dokładnie zgodnie z zasadami, elektrownie gazowe, zamiast codziennie pokrywać szczyt zapotrzebowania, pokrywają go w wyjątkowych wypadkach jednocześnie słabych warunków wiatrowych i słonecznych. W styczniu były to 4 dni, w lutym 0. Cała produkcja z OZE zastępuje paliwa kopalne, a gaz w pierwszej kolejności.

3. Produkcja prądu z gazu spadła względem tego samego okresu 2013 roku o 29%, z węgla kamiennego o 16%, niewielkie spadki także przy brunatnym i atomie. Eksport prądu wzrósł do rekordowych historycznie poziomów, także oszczędzając paliwa kopalne w sąsiednich krajach.

4. Niemcy w styczniu i lutym nie słyną z obfitości słońca, a pomimo tego ilość energii z fotowoltaiki była w styczniu zauważalna, a w lutym już całkiem istotna. Wygląda na to, że już przy tej ilości zainstalowanej mocy, jaka jest obecnie, od kwietnia do września elektrownie gazowe będą praktycznie niepotrzebne. Szczyt produkcji fotowoltaiki i trudnej do zmniejszenia mocy zapewne regularnie będzie przekraczać zapotrzebowanie i elektrownie wodne oraz szczytowo pompowe będą pracować uzupełniając fotowoltaike i odbierając nadmiar prądu w środku dnia. Niekoniecznie przez cały ten czas, ale w wolne dni w lecie jest to praktycznie pewne.

5. Wbrew wieszczeniu lobby wielkiej energetyki, OZE nawet na dużą skalę zupełnie przyzwoicie współpracują z tradycyjna energetyką, ewentualny backup jest potrzebny niewielki, jedyny problem polega na drastycznym spadku dochodów właścicieli elektrowni konwencjonalnych i sieci przesyłowych. Chodzi o to, że elektrownie zarabiają sprzedając prąd, jeśli poziom użytkowania tychże gazowych spadł w sumie o ponad polowe w ciągu ostatnich kilku lat, to zarabiają dużo mniej niż planowano, co ma wpływ na kredyty, itp. A jednocześnie te elektrownie są w jakimś stopniu potrzebne. Dlatego tez w Niemczech obecnie toczy się dyskusja o płaceniu za gotowość do dostarczenia energii.

6. Elektrownie atomowe są kompletnie bez sensu. Obłędnie wielkie koszty i czas budowy, przy relatywnie niskich kosztach paliwa wymuszają dla i tak bezsensownie niskiej stopy zwrotu pracę na okrągło, przez co także projekty takich elektrowni nie przewidują możliwości łatwej regulacji mocy. Jak też pokazuje jeszcze nie rozpoczęta budowa nowej elektrowni atomowej w UK, wliczając koszty budowy, prąd z atomu jest dużo droższy niż z wiatru, czy nawet fotowoltaiki w warunkach północnej Europy.

7. Coraz większe znaczenie w Niemczech ma regulacja mocy elektrowni węglowych, zwłaszcza na węgiel kamienny, które przejmują rolę dawniej pełnioną przez gazowe. Tu informacja dla narzekaczy - w przeciwieństwie do zabytkowych technologii znanych z Polski, nowe europejskie projekty elektrowni węglowych (czy na biomasę) są robione nie tylko dla znacznie większych sprawności, ale przede wszystkim ze znacznie lepszymi możliwościami regulacji mocy. Tym razem to technologia wypiera gaz. Poza tym spadek produkcji energii z węgla kamiennego oznacza spadek importu tego węgla. Węgiel kamienny jest w Niemczech importowany, m.in. z Rosji, a przy tak znacznym spadku zapotrzebowania na paliwa kopalne, również import węgla w tym roku spadnie. Przewiduję, że na lato część elektrowni na węgiel kamienny zostanie po prostu wyłączona, ponieważ przy dużej produkcji ze słońca nie będzie co z tym prądem robić.

8. Przypomnę, że to wszystko się dzieje przy rekordowym eksporcie energii elektrycznej, którą OZE produkuje w znacznym stopniu w momentach szczytów zapotrzebowania (zimowe wieczory wiatr i środek dnia PV) zmniejsza w ten sposób głównie zużycie gazu do produkcji elektryczności w krajach ościennych.

9. Kolejny drobiazg do przypomnienia: rekordowo niskie ceny energii elektrycznej w hurcie (cena dla gospodarstw domowych, razem z zielonym podatkiem, to inna sprawa). Oznacza to, dla firm zwolnionych z zielonego podatku od prądu, śmiesznie niskie ceny elektryczności, co oznacza zabójczą dla innych konkurencyjność niemieckiego przemysłu ciężkiego. Np. Chińczycy narzekają, że rafinowany krzem do produkcji paneli fotowoltaicznych z Niemiec jest tak tani, że oni nie mogą z tym konkurować. Chińczycy !!!

10. Razem widać, że przekształcenie energetyczne ma sens, jeśli się je dobrze robi. Np. dla Polski droga w tej chwili jest oczywista - skopiować niemieckie regulacje, ale w wersji "dla biednych", czyli efektywnie np. ukraińskie regulacje z czasów pomarańczowych oraz jak najszybciej modernizować energetykę węglową. Po zakończeniu tego procesu można szacować zużycie węgla na poziomie 20-25% dzisiejszego (dwukrotny, czyli 50% dzisiejszego zużycia spadek przez wzrost sprawności do dzisiejszej nowoczesności, czyli 47,5% sprawności i reszta przez zastępowanie przez OZE). Przy zapewnieniu części dostępnej regulacji mocy przez energetykę wodną, nawet małą, może to być jeszcze mniej. To jest mój wniosek, ale rozwinięcie go i uzasadnienie to długi wpis, a może cała książka, więc na razie to pomińmy.

11. Całość doskonale potwierdza tezę o śmiertelnym zagrożeniu dla interesów Gazpromu, a patrząc na przysyłaną rosyjską propagandę i zachowanie Rosji, oni sami jeszcze wierzą, że bez ich gazu Europa zamarznie i upadnie w konwulsjach. Coś jak połączenie mesjanizmu z sarmackim mitem spichlerza Europy. Niech sobie wierzą, tylko my się nie dajmy na to nabrać. Te tendencje które jako zarys widziałem we wcześniej dostępnych statystykach są już tak krzyczące, że chyba nie można już dłużej zaklinać rzeczywistości.

12. Podsumowując tendencję: w Niemczech w energetyce wyparty przez OZE rosyjski gaz konkuruje z rosyjskim węglem. Na tej konkurencji stracić może tylko rosyjski sektor energetyczny, czyli efektywnie putinowska Rosja.

13. Gaz łupkowy nie ma z tym wszystkim nic wspólnego, a cena gazu z Rosji musi spaść do ceny zbliżonej do węgla (uwzględniając różnice w kosztach budowy i obsługi elektrowni), albo do ceny którą są skłonni zapłacić Chińczycy minus zapewne zbójecka oplata za tranzyt przez Kazachstan.

14. Niemcy nie mają co robić z rosyjskim gazem i w ich najlepszym interesie jest zablokowanie rurociągów przez Ukrainę. Prędzej czy później ktoś na taki pomysł wpadnie, bo jest zbyt oczywisty. Alternatywą musiałaby być obniżka cen gazu do poziomu węgla, więc Rosji też taka blokada się opłaca. Tak więc Rosja ma przechlapane w każdą stronę - albo będą sprzedawać gaz za 1/3 dzisiejszej ceny, albo połowę tego gazu co obecnie.


15. Jedyne co Rosję dziś ratuje to stosunek Angeli Merkel do energii odnawialnej, który jest niechętny, za to bardzo przyjazny dotychczasowym wielkim koncernom energetycznym. Ale nawet ona, nawet w koalicji CDU-SPD, z zielonymi w opozycji, nie bardzo może działać inaczej niż w oczywistym interesie Niemiec. 

Ukraina jeszcze dalej, czyli Gazprom i car jest nagi

Według mnie na dziś sytuacja jest rozwiązana, zgodnie z tym co twierdziłem wcześniej. Putin przegrał. On osobiście. Postawił na szali zakład, że zachodnie mocarstwa (cokolwiek o nich nie sądzić jeszcze jakąś siłę mają) nie zareagują na aneksję Krymu i/lub destabilizację Ukrainy. I przegrał. Tak jak się przegrywa zakład. Tylko, że on na szali postawił całą ideologię imperializmu rosyjskiego.

Obywatele Rosji zadają sobie co jakiś czas pytanie, dlaczego żyją na tak relatywnie niskim poziomie materialnym i słyszą odpowiedź, że trzeba utrzymywać imperium. Ta odpowiedź jest zupełnie dobra. Za imperium można poświecić drugi plaster szynki na chlebie z masłem i wszystko w porządku. Tylko jeśli przywódca tego imperium utrzymać nie potrafi to ma prze....

Bo, najzwyczajniej w świecie pojawia się pytanie: gdzie jest mój plaster szynki i kto go zjadł. Odpowiedź: oszukali nas i okradli, ale odbijemy - jest dobra. Odpowiedź: nie ma i nie wiemy gdzie - jest zła.
Zła odpowiedź kończy się we wschodniej despotii żądaniem głowy.
Dziś czasy mamy jednakże trochę inne i na przykład Chruszczow po dymisji jeszcze żył. Putin być może też przeżyje. Może nawet utrzyma się na stołku. To ostatnie to zresztą byłoby najlepsze dla wszystkich rozwiązanie.
Bez poważania międzynarodowego i krajowego, zmuszony do sprzedaży surowców, siłą rzeczy odwróciłby proces stopniowego odzyskiwania siły i wpływów przez Rosję.

Alternatywy są dwie: najbardziej prawdopodobna, czyli domęczenie się do końca kadencji i oddanie władzy, mniej lub bardziej dobrowolne, komuś z ekipy, kto będzie tolerowany przez społeczność międzynarodową, albo kryzys i obalenie władzy w stylu ukraińskim. To ostanie jednak uważam obecnie za raczej nieprawdopodobne, ponieważ najważniejsze w tym wszystkim jest coś zupełnie innego.

Dyplomacja gazowa poniosła w całej rozciągłości klęskę. Każdy klient Rosji, jeśli miał odrobinę myślenia państwowego i instynktu samozachowawczego zrobił co mógł, aby się od Rosji jako monopolisty uwolnić (w Polsce niestety tylko rząd Kaczyńskiego w ogóle działał w te stronę, ale na szczęście Tusk to olał zamiast zepsuć).

To wszystko jednak ma oczywiście swój fundament, którym jak zwykle jest energia. I prawda, jak wszyscy podejrzewają, chodzi o gaz - tylko z zupełnie innej strony, niż wszyscy podejrzewają...

Niemcy nie potrzebują już rosyjskiego gazu. Mogą z niego zrezygnować w całości jutro, z bardzo drobnymi uciążliwościami, lub za powiedzmy dwa lata - wtedy nikt by tego nie zauważył. Kupują, bo jest im wygodnie, ale nie są w żadnym stopniu od niego uzależnieni. Byli, owszem,10 lat temu. Dziś to Gazprom ma problem.

Wyjaśnieniem jest OZE, a przede wszystkim energetyka wiatrowa. Według zasad działania sieci energetycznej (zasad dla wykorzystania z OZE, oczywiście) siec ma obowiązek przyjąć cały prąd wyprodukowany przez OZE, a następnie kupuje dalej, od kolejno najtańszego w produkcji. W ten sposób, przy relatywnie stałym zużyciu, działających tradycyjnych elektrowniach i umiarkowanym eksporcie prądu, najbardziej traci najdroższe źródło energii. Najdroższa jest produkcja z oleju, ale takowej już praktycznie w kontynentalnej Europie nie ma, następny jest gaz. I w tym miejscu się dzieją najciekawsze rzeczy.

Otóż: zużycie gazu do celów energetycznych w Niemczech leci na pysk. Tak, to jest najlepsze określenie. Przy mało zmienionym poziomie zużycia grzewczego, łączne zużycie rosło ze znaczną roczną zmiennością:
od roku 1990 i 2293 petajouli, do 2006 roku i 3312 petajouli .
Od tego roku widać spadek: w 2012 łączne zużycie wyniosło 2954 petajouli. Co istotne: Niemcy maja swoje złoża i oczywiście najpierw korzystają z nich, a dopiero potem z importu z krajów ościennych, na końcu zaś potrzebują gazu z Rosji. Gaz z Rosji jest też pierwszym, z którego rezygnują.
Wiadomo, ze niemieckie wydobycie w tym czasie spadło z ok 600-650 PJ do 390 PJ w 2012 roku. Wiadomo, ze import z Rosji i Holandii był w 2012 roku praktycznie równy i wynosił po ok. 650 PJ. Stad wnioskując, można prawie cały spadek konsumpcji przypisać zmniejszonym zakupom z Gazpromu. To by dawało 358 PJ, powiedzmy, ze w związku ze spadkiem wydobycia na Morzu Północnym przyjmiemy 300 PJ.
To i tak jest 1/3 poprzedniego rosyjskiego eksportu do Niemiec, który stanowi prawie 30% sprzedaży eksportowej Gazpromu.

Teraz możemy przejść do poziomu uzależnienia Niemiec od importu surowców energetycznych z Rosji. Dla całości sprawy nie ma on praktycznie znaczenia. Produkcja energii elektrycznej z gazu to obecnie poniżej 9%, z czego mniej niż 1/3 to import z Rosji. Czyli mówimy o mniej niż 3% paliwa do produkcji energii elektrycznej. Należy przy tym zwrócić uwagę, ze prąd z gazu się produkuje wtedy, gdy jest on absolutnie potrzebny i nie ma innej możliwości, poza oczywiście blackoutem lub brownoutem (czyli zmniejszeniem napięcia w sieci w związku z brakiem mocy).

Czyli: skoro niemiecka sieć energetyczna jest najlepsza i najbardziej niezawodna na świecie, spośród krajów większych niż mikropaństwa, to odcięcie od rosyjskiego gazu spowoduje najwyżej obniżenie niezawodności do poziomu USA, UK, czy Włoch. A i to niekoniecznie- więcej w dalszej części wpisu.

Reszta gazu idzie na ogrzewanie. Poziom zużycia energii do ogrzewania w Niemczech jest pomijalny. Ile wyjdzie tyle jest i w zasadzie jest to czysty zbytek, z którego można w skrajnych warunkach zrezygnować bez większego problemu.
W razie potrzeby obniżenie temperatury w fabrykach z 22 do 15 i w domach z 26 do 19 stopni to niewielki problem, także niewiele wpływający na komfort życia. Ot, trzeba czasem sweter założyć. Tyle prawdopodobnie wystarczy aby zrezygnować z rosyjskiego gazu w całości.

Z rzekomego uzależnienia, czyli importu rzędu 25% okazuje się , ze 10% nie istnieje, a pozostałe 15% to tylko wygodnictwo zamożnego, z którego to wygodnictwa można zrezygnować z dnia na dzień i narzekać, albo ze stosownym wyprzedzeniem i planem i tego nie zauważyć.

Podsumowując sytuację: w ciągu ostatnich 6 lat popyt na gaz z Gazpromu, uwzględniając tylko Niemcy, spadł o 10% całkowitego eksportu. Teraz patrzymy na dalsze pozycje. Widzimy tu Włochy. Zużycie gazu jest tam spore i uzupełnia istotnie produkcję prądu z elektrowni wodnych. Problem dla Gazpromu polega na tym, ze przy zupełnie dobrych warunkach słonecznych Włoch, fotowoltaika może konkurować z importem gazu.

Następny istotny klient Gazpromu - i tu zdziwienie - Ukraina. I następny problem: w czasie rządów pomarańczowych uchwalono ustawę o OZE która była, jak ja bym to określił, kopią niemieckiej w wersji dla biednych. Umiarkowane, ale rozsądne wsparcie dla sprawdzonych technologii - wiatru, PV i malej hydro i nic więcej, żadnego inwestowania w nowe przełomowe technologie, istotą była niezależność od importu gazu.

I zadziałało: razem z innymi działaniami, oszczędnościami oraz bankructwami szczególnie energożernych fabryk, zużycie gazu na Ukrainie w latach 2009 - 2013 spadło o 40%. Taka liczba to nie są żarty. Jasne, to były proste rezerwy, ale z każdej strony Gazprom miał konkurencje. I to najbardziej perfidną, wcale nie innych dostawców, tylko konsumentów mających tańsze technologicznie alternatywy.

Razem cala ta energetyka odnawialna wcale nie produkuje wielkich ilości energii, ale jak widać wystarczające, aby solidnie zaszkodzić Gazpromowi, a przez to całej Rosji. W normalnej sytuacji nie byłby to wielki problem, ale w obecnej jest to początek problemów. Podstawowym było i nadal jest oparcie całej koncepcji polityki Rosji o dogmat niezastępowalnosci rosyjskiego gazu.

Teraz się okazało, ze był to strategiczny błąd, który spowodował cały zestaw innych problemów. W ramach realizacji tej rosyjsko-gazpromowej polityki inwestowano olbrzymie kwoty w zagospodarowanie nowych pól w najbardziej odludnych i niegościnnych miejscach na ziemi, co się w oczywisty sposób przekładało na koszty, oraz w:

największy strategiczny błąd Rosji, czyli Rurociąg Północny


Z punktu widzenia doktryny polityki gazowej był to świetny projekt, zwłaszcza, ze to Niemcy dali na to kredyt. Jak teraz ten gaz Niemcom jest potrzebny nie do przeżycia, a do ekstra komfortu, z którego można przecież jutro zrezygnować, to sytuacja nie jest taka fajna. A jeszcze niedawno, może nawet w zeszłym tygodniu, zakończono przebudowę rurociągu z Polski do Niemiec i obecnie można pompować gaz także w druga stronę.

Podejrzewam, ze w pilnym trybie spokojnie można w ten sposób przebudować także rurociągi prowadzące z Polski na Ukrainę w ciągu miesięcy, czyli przed najbliższą zimą. W tej wersji Rurociąg Północny jest olbrzymim obciążeniem dla Gazpromlandi, bo Niemcom nie odważą się zakręcić kurka. Nie tylko nie maja żadnego pretekstu, ale jeśliby nawet mieli prawdziwy powód, i tak by to spowodowało zjednoczenie niemieckich władz, społeczeństwa i biznesu pod hasłem zakończenia zakupów z Rosji.
Słowem - gdzie się nie obrócić, dupa z tylu…

A teraz załóżmy taki scenariusz: Rurociągiem Północnym bezpiecznie płynie gaz, to się nie zmieni. Nowe instalacje PV w tym roku w Niemczech dochodzą do takiego poziomu, ze poza sezonem grzewczym, import gazu z Rosji jest niepotrzebny (bardzo prawdopodobne). Aby z punktu widzenia Niemiec coś z tym pasztetem zrobić, można gaz wyeksportować do Polski (już przygotowane), ale w Polsce tez zasadniczo gazu się używa tylko do ogrzewania, na cele przemysłowe spokojnie wystarczają krajowe złoża.

Dalszym, oczywistym rozwinięciem tego pomysłu jest wysłanie tego gazu na Ukrainę, która go potrzebuje. Problem polega na tym, ze Ukraina go bierze bezpośrednio z Rosji, a Niemcy tez maja w umowie klauzule o nieodsprzedawaniu dalej, znaczy odbiorą czy nie, potrzebny czy nie, płacić trzeba, odsprzedać nie można.

Dalej rozwiązanie się narzuca samo: załatwić zamkniecie połączeń gazowych na granicy Rosji i Ukrainy tak, aby wyglądało to w całości na winę Rosji, i dzięki temu mieć uzasadnienie humanitarne do naruszania umowy z Gazpromem i odsprzedawania gazu z Rurociągu Północnego dalej, znaczy do Polski i Ukrainy.
Niemcy zostają gwarantami bezpieczeństwa energetycznego Polski i Ukrainy, oraz już absolutnie podstawowym klientem Gazpromu, który może sam stawiać warunki. Gazu z Rosji generalnie będzie mniej, bo rurociągi przez Ukrainę to nadal zupełna podstawa, ale ten gaz, jak już wspominałem, nie jest tak bardzo potrzebny, a przy patriotycznej akcji oszczędzania energii - w ogóle. W ten piękny sposób Gazpromlandia traci mniej-więcej połowę sprzedażny na najlepiej płacącym rynku. Gazprom w takiej sytuacji ląduje od razu w dość nędznej pozycji. Ma do spłaty kredyty na olbrzymie rozgrzebane inwestycje, z których gaz by może i byłby opłacalny, gdyby trafił do Europy. Tak samo ma do spłaty kredyty za ta nieszczęsna bałtycką rurę. Tez niemałe.

Z dobrych wiadomości dla Rosji i Gazpromu - Chińczycy kupią ten nieszczęsny gaz i zapłacą bez problemów. Zła wiadomość jest taka, że zapłacą gdzieś polowe tego co Europa. Jeszcze gorsza, że bezpośredniego połączenia nie ma. Dobra wiadomość połączenie jednak jest, ale znów gorsza, oczywiście przez Kazachstan…Tą relatywnie nową rurą już wędruje gaz z Azji Środkowej do Chin, z pominięciem Rosji.

Generalnie otwarcie tego rurociągu to była dla Rosji dość marna wiadomość, bo poprzednio kupowali za śmieszne pieniądze gaz z Uzbekistanu i Turkmenistanu i sprzedawali go do Europy. Teraz ten biznes przejął Kazachstan, wysyłając do Chin, co oczywiście robi już od kilku lat kolejna wyrwę w budżecie Gazpromu.

A na deser wszystkiego, adding insult to injury, Kazachstan w zeszłym tygodniu podpisał z Chinami umowę kredytowa: pożyczyli 700 mln dolarów na druga, większa nitkę tej rury. Wystarczy na przesłanie całego gazu z Azji Środkowej lub części rosyjskiego do Chin. A ze Gazprom po zamknięciu ukraińskich rurociągów nie miałby innych odbiorców, to będą sprzedawać za tyle, ile im Chińczycy łaskawie zapłacą, oraz zapłacą za tranzyt stawki, jakich zażąda Kazachstan.

Tu przypomnę jeszcze raz: tradycyjna przyjaźń kazachsko-rosyjska jest jeszcze głębsza, niż była polsko- radziecka w latach 1920 i 39. Oni ich po prostu mieli na karku dłużej i dokładniej, dostając w spadku po ZSRR dwie z trzech największych katastrof ekologicznych. Żadnych złudzeń, każdy Kazach, a już zwłaszcza ich obecny dożywotni prezydent zrobi wszystko, aby podkopać, a najlepiej wykończyć obecna Rosję. I jest ku temu w idealnej pozycji: jednego z dwóch ostatnich sojuszników (obok Białorusi).

Teraz: niesamowicie sprawna polityka ukraińska, która, wspólnie z polska przekonała świat, ze padła ofiara bezpodstawnej agresji, a zrównanie Putina z Hitlerem doszło tak daleko, że w parlamencie USA Republikanie współpracują z prezydentem, co się chyba z obecnym prezydentem jeszcze nie zdarzyło.

Oczywiście, poza gazem jest jeszcze ropa, która o niebo łatwiej transportować i bez której znacznie trudniej się obyć. Ta od Rosji będzie kupowana, tylko bardzo możliwe, ze Niemcy sami przyspiesza program uniezależnienia się od ropy w transporcie, a jeszcze istotna cześć ogrzewania odbywa się tam za pomocą oleju opalowego. To jest możliwe do relatywnie szybkiej zmiany, wymaga tylko odpowiedniej ilości fachowej kadry, kasy i determinacji. Na razie im brakuje tego ostatniego, ale to się właśnie w tym tygodniu zmienia.

Poza tym Rosja w eksporcie ropy tez jest właściwie uzależniona od rurociągów. Transport ropy przez porty Północy wymaga tankowców z klasa lodowa, a tych jest mało i obecnie w cenie, przez Bałtyk możliwe, ale tu są ograniczenia wielkości utrudniające korzystanie z tankowców, a przez Morze Czarne prawie wykluczone bo są tam problemy z przepustowością Bosforu i Turcy bardzo krzywo patrzą na ładunki niebezpieczne w środku ich największego miasta (a jeszcze krzywiej jak to będzie Rosja robić). Na dalekim wschodzie brakuje infrastruktury przesyłowej, a zresztą tez jest problem z lodem. Kolej jest generalnie droga, a i tak zapuszczona, bez nowych inwestycji (o co mają pretensje Chińczycy). Pozostają rurociągi, które prowadza do Europy, lub istnieje zupełnie nowy, do Chin. Przez Kazachstan....

W tej układance o takim drobiazgu jak jeszcze świeże, z końca ubiegłego roku umowy o niemieckim wsparciu dla kazachskiego planu rozwoju energetyki odnawialnej to nawet nie ma co mówić.... Dziwne jakby tego nie było.

W trakcie pisania sobie sam odpowiedziałem na wątpliwości z początku artykułu, zwłaszcza, ze z przerwami go piszę dwa dni, podczas których się dużo wydarzyło. Obecnie, moim zdaniem, dla uratowania putinowskiej kliki jedyną nadzieją jest szybka diagnoza raka mózgu, o którym się już mówiło. W razie problemów z diagnozą, albo stosownym glosowaniem nad usunięciem z urzędu z powodu stanu zdrowia, wschodnia tradycja medyczna mówi, ze ołów bardzo przyspiesza śmiertelne skutki raka mózgu, zwłaszcza u władców....

Choć z drugiej strony Rosja z coraz większymi problemami i uzależniona od widzimisię Niemiec i Chin oraz płacąca ciężkie frycowe dla Kazachstanu wszystkim się podoba. Wszystkim. I to jest słowo klucz. Właściwie nie ma ani jednego państwa, czy poważnej grupy interesów (czy to banksterka, czy lobby gejowskie) w którego realnym interesie jest poparcie Rosji w dzisiejszym kształcie. Za to w razie czego niepodległe państwa Tatarstanu i okolic - tu Kazachowie i Turcy pomogą, jakieś niepodległe państewko wokół Wołgogradu…. jak wcześniej pisałem - lista chętnych do pomocy jest już bardzo długa. I może w nieco okrojonej Rosji nawet już wtedy ten Putin nie będzie nikomu przeszkadzał.…..


A uprzedzając pytania o dane tu do ściągnięcia (po niemiecku) jest szczegółowe zestawienie niemieckiego matriksu energetycznego za lata 1990-2012, większość wniosków jest właśnie na podstawie szczegółowej analizy tego. Tu dla odmiany dane o zużyciu energii w ogrzewaniu. Pozostałe można łatwo wyguglować, zwłaszcza te z Kazachstanu, bo zdaje się, że media tam są tak bardziej rządowe i podają dość obszernie dane o inwestycjach i umowach rządowych.

Ukraina czyli zabawa trwa dalej..

Takie czasy, że pomimo ciekawych wydarzeń w innych miejscach świata to dalszy rozwój sytuacji na Ukrainie wszystkich emocjonuje- bo i z tych ciekawych rzeczy ta jest najwazniejszą.  
Oczywiście nie wiem, jak to się dokładnie wszystko skończy. Za to wiem i jestem pewien, że dzisiejsza putinowsko-imperialna Rosja przegrała. 

Tak, Rosja jest potężnym państwem, z solidną armią i w niektórych dziedzinach przodująca technologią, zwłaszcza wojskową. I co z tego. Teraz jest powszechnie oskarżana o bandycką napaść na sąsiednie państwo, tylko dlatego, że odwołano tam prezydenta-bandytę. Krótko mówiąc, Putin przegrał. Stracił możliwość dobrych stosunków z państwem, które jest koniecznym składnikiem jakiegokolwiek rosyjskiego imperium. Stracił też możliwość jego ewentualnego włączenia, przewrotem dyplomatycznym, siłą czy przekupstwem do swego imperium. Został sam. Nawet najbliżsi sojusznicy, jak Iran, czy Wenezuela nabrali wody w usta. 

Teraz Rosja może kontynuować działania siłą. Zajmie Krym. I co z tego? Obecny rosyjski reżim zostanie pariasem świata. Jeśli odpuści, straci twarz mocnego i nieustępliwego.  W pewnym skrócie został zmuszony do ryzykowania wszystkiego za nic. Krym w tym wszystkim nie ma znaczenia. Jest bez istotnego znaczenia strategicznego i zawsze był tylko jakimś zadupiem na uboczu wszystkiego. Jedyne znaczenie w ostatnich latach to utrzymywanie przez Rosję nie tak bardzo potrzebnej bazy Floty Czarnomorskiej, tak na wszelki wypadek, gdyby był potrzebny jakiś pretekst do mieszania się w sprawy Ukrainy. Ten pretekst właśnie teraz nastąpił. I nic. Zarówno cała Europa jak też USA i ONZ mniej lub bardziej wyraźnie naciskają na wycofanie sił Rosji. 

Z innej strony patrząc: rosyjska mentalność, która istnieje jako spadek po imperium o postaci  "co prawda jest u nas dziadowsko, ale za to mamy imperium" - otóż ta mentalność przestanie działać, kiedy druga część zdania przestanie być prawdziwa. Jeśli Ukraina zostanie oddzielona to będzie koniec. 

Dziś widać też, że Rosja już nie ma przyjaciół. Została tylko szorstka przyjaźń z Białorusią (która patrzy głównie na korzyści handlowe), Iranem (który sam w izolacji, potrzebuje partnerów do handlu) oraz Wenezuelą (egzotyczny sojusz, ale Republika Boliwariańska potrzebuje przyjaciół do walki z USA, proamerykańską oligarchią i równoważenia międzynarodowych koncernów naftowych). 

Nikt nie robi niczego z sympatii do Rosji i rosyjskiego reżimu. W wypadku np. Kazachstanu  można właściwie mieć pewność, że pomimo formalnie bliskich związków, unii celnej, itp., Kazachowie przy pierwszej okazji wbiją putinowskiej Rosji nóż w plecy.
W ten sposób dochodzimy do pominiętego przez wszystkich słonia w menażerii, czyli wspólnoty ludów tureckich. Która też istnieje. A ludy tureckie m. in. to krymscy Tatarzy, Kazachowie i oczywiście Turkowie. Wszyscy, z jak najbardziej historycznych i kulturowych powodów połączeni religią, zbliżonymi językami i kulturą, częściowo historią i nienawiścią do imperialnej Rosji. 

A ludy tureckie to także Tatarzy i Baszkirowie w Rosji. I to nie jest śmieszne. Dwa regiony (a właściwie jeden połączony mocnymi więzami kulturowymi i gospodarczymi) o istotnym nie tylko wydobyciu ropy i gazu, ale także nowoczesnym cywilnym przemyśle (zakłady Kamaz), co w Rosji jest raczej ewenementem. Dodawszy do tego, poparty wrogością do Rosjan, spadek udziału ludności rosyjskojezycznej w tym rejonie i już uprzednie próby ogłoszenia niepodległości przez Tatarstan - blado to widze. Rosja będzie się musiała zreformować, aby się nie rozpaść. Jeśli Putin przegra Ukrainę. Ale nie ma jak wygrać. Okupacja wojskowa Krymu, czy większego regionu pomoze mu utrzymac władze w Rosji i skompromituje Rosję do szczętu na arenie miedzynarodowej. Ustąpienie grozi buntem w Rosji. Dyskryminacja Tatarów Krymskich grozi separatyzmem tatarów nadwołżańskich i otwartymi pretensjami Turcji. Jedyne wyjście to w stronę demokratyzacji kraju, do czego ekipa kagiebistów jest raczej niezdolna. I jeszcze nie ma takich oczekiwań. Ale się pojawią. 

Razem z pytaniami dlaczego na Ukrainie od oddzielenia się zaczęło się poprawiać (jeszcze nie zaczęło, ale to kwestia miesięcy), dlaczego życie przeciętnego człowieka w Kazachstanie jest lepsze i łatwiejsze niż w Rosji, itp. Dotychczasowa odpowiedź - bo my dotujemy imperium - przestanie działać. I co? I nic. Pojawią się głosy o tym, że może przestaniemy być imperialistami i załóżmy normalne, rosyjskie państwo, z dobrymi relacjami z sąsiadami, Tatarzy z tego skorzystają aby się wynieść, itp. 
Dopóki ten kacapski burdel w całości jest trzymany kasą z ropy i gazu, jest dobrze. Ale to nie potrwa wiecznie. Rosja w przeciwieństwie do swoich klientów nic z tym nie robi. Tak, wiem Polska tez nie. 
Ale w Niemczech zużycie gazy w energetyce spadło w ostatnich 3 latach o ponad 1/4.  Dzięki OZE. Za czasów pomarańczowych na Ukrainie także ruszył relatywnie prosty program wsparcia dla OZE, aby jak najniższym kosztem zmniejszać zapotrzebowanie na paliwa kopalne. Kazachstan niedawno ogłosił zamiar skopiowania niemieckich doświadczeń. 

Tak jak w poprzednim wpisie pisałem, być może w zbyt skomplikowany sposób: ostatecznym końcem znanej nam dziś imperialnej Rosji będzie kwestia  szlaku tranzytowego z Chin. Albo się poddadzą, albo zostanie on odebrany pod przymusem ekonomicznym lub militarnym. W tej chwili postawienie Turcji i Rosji po dwóch stronach barykady jest przede wszystkim korzystne dla Chin. 
Tak jak poprzednio pisałem - dwie alternatywne z Chin do Europy drogi lądowe prowadzą przez Rosję lub Iran i Turcję. A Rosja agresją na Ukrainę wypisała się z grona państw poważnych i przewidywalnych. 
Także braki i zaniedbanie utrzymania potrzebnej Chinom infrastruktury stawia współpracę pod znakiem zapytania. 

Konkludując: dzisiejsze działania Putina i jego ekipy służą wyłącznie utrzymaniu władzy wewnątrz Rosji, co jeszcze przez jakiś czas się uda. Ani zajecie Krymu, ani bycie zmuszonym do wycofania się tego nie zmieni. Przed wewnętrzną opnią publiczną wyjdzie albo na twardziela, jak zwykle, albo na obrońce pokoju. 
Na zewnątrz już został obrońcą bandytów, przez niezwykle mądra dyplomację nowego rządu Ukrainy. Pozostało tylko pytanie: jak bardzo wyalienuje i zjednoczy Tatarów. Ale patrząc na kolekcję pecha i głupoty, która towarzyszy działaniom Rosji i ich przydupasów w tym wszystkim, to kto wie? Tak czy inaczej, rosyjski Majdan będzie, ale jeszcze nie teraz. Za to możemy zobaczyć małe Majdany w tureckich okręgach autonomicznych Rosji.

P.S.
A własciwie patrząc na charakterystykę gospodarki Krymu- po blokadzie lądowej granicy przez Ukrainę, nawet Rosja nie pomoże (a jeśli, to koszty tego będą obłędne), więc z separatystycznej Republiki Krymu zapewne rosyjscy mundorowi emeryci wyniosą sie bardzo szybko i za 2-5 lat pozostali, już stanowiący wiekszość mieszkańców Tatarzy i Ukraińcy uznają cały ten separatyzm za niekonstytucyjny i niebyły. Dobry opis gospodarki Krymu tu. A jak to będzie "Majdan" po tatarsku?