Dalej patriotycznie o wiatrakach

Czas rozwinąć poprzedni wpis. Dyskusja rozpoczęła się ostra, nawet czasami zawierająca jakieś merytoryczne argumenty- więc warto przeczytać, bo spór był gorący i do niczego nie prowadził.
W skrócie- część komentatorów, jak zwykle przytoczyła argumenty wprost z działów PR wielkich koncernów energetycznych, w tym jak zwykle Gazpromu, którego dział PR w Polsce, jak wiadomo, nazywa się Ambasada Federacji Rosyjskiej.
Jak wiadomo pozyskiwanie energii z wiatru ma historię liczona w tysiącach lat, prąd trochę krótszą, a fotowoltaika wciąż jest na tyle nowa rzeczą, że korekta w OpenOffice twierdzi, że nie ma takiego słowa. Tak samo w latach 70-tych, przy okazji kryzysów naftowych, co poniektórzy sobie zdali sprawę, że paliwa kopalne nie są dane raz na zawsze i kiedyś nastąpi ich kres, poprzedzony zmniejszającą się dostępnością i chaosem gospodarczym i społecznym z tym związanym.
Wtedy nie bardzo było wiadomo co dokładnie robić i tu zwłaszcza rządy miały różne pomysły. Zaczynając od Brazylii, gdzie program zastąpienia płynnych paliw kopalnych nawet jakoś zadziałał- znaczy etanol z trzciny, po dojrzeniu przemysłu do wydajnej masowej produkcji jest bez żadnych subsydiów konkurencyjny dla benzyny. OK- działa. Biopaliwa gdzie indziej nie sprawdziły się za bardzo. Program zarówno biopaliw, jak też z lat 70- tych system pomocy dla energii wiatrowej i słonecznej w USA okazał się kompletną katastrofą. To jest ocywiście podawane jako sztandarowy przykład nieefektywności ekonomicznej OZE, tylko mało kto zwraca uwagę na szczegóły- w programie wsparcia w USA nie było praktycznie żadnych zachęt ekonomicznych dla obniżania kosztów i zwiększania trwałości sprzętu, a wręcz przeciwnie- dotacje rządowe były naliczane jako procent kosztów. Więc musiało się skończyć jak zwykle. Bandy cwaniaczków stawiały kupy złomu nazywając je elektrowniami wiatrowymi, dostając subsydia niezależnie od ich działania lub nie. Następnie wielkie firmy energetyczne miały świetny przykład, że OZE nie działa i wszyscy byli zadowoleni.
W międzyczasie Duńczycy podeszli do sprawy trochę inaczej. Mając dobre warunki wiatrowe w maleńkim i zamożnym kraju oraz już istniejące inżynierskie doświadczenie w tym- skonstruowali reżim prawny w którym opłacało się budować jak najlepsze, najtańsze i najtrwalsze konstrukcje- bo dochody były zależne od ilości wyprodukowanego prądu. Początkowo, oczywiście był od droższy niż z tradycyjnych źródeł- ale w małym narodzie wielkiego ducha idea niezależności energetycznej (ewentualnie współzależności Skandynawii) przyjęła się szybko.
Część tych pomysłów skopiowali Niemcy, dodawszy trochę od siebie, poprawili co nie działało i mamy dziś ich ustawę o wspieraniu energetyki odnawialnej.
Tu warto najpierw przypomnieć założenia- po pierwsze, obowiązek odbioru zielonej energii przez sieci, po drugie gwarantowana cena, po trzecie- i najważniejsze- ta gwarantowana cena jest ciągle obniżana, a szybkość tej obniżki jest jasno określona, oraz korygowana zależnie od zrealizowania lub nie planu nowych instalacji (tak, państwowego planu, jak z PRL) . Przy okazji- producent dostaje przez dość długi, określony (20 lat, z czego przez pierwsze 5 podwyższona stawka) czas cenę jaka obowiązywała w momencie podłączenia. Dodatkowo koszty energii odnawialnej powyżej cen rynkowych są pokrywane przez specjalną dopłatę do kosztów prądu- teoretycznie obowiązująca wszystkich, w praktyce znaczna część przemysłu jest z niej zwolniona lub ma obniżone stawki.
Skutki nietrudno było przewidzieć. Jak grzyby po deszczu zaczęły rosnąć wiatraki, ale każdy nowy model był wydajniejszy i trwalszy. Producenci musieli sporo inwestować w badania, co oczywiście wpływało na ceny. Co zdolniejsi biznesowo oczywiście stare modele sprzedawali do koloni, zapewne stąd się wzięły komentarze o strasznej awaryjności i wysokich kosztach eksploatacji wiatraków w Polsce. Cóż- ja o tym akurat miałem mniejsze pojęcie, bo moje kontakty z tym przemysłem dotyczyły raczej pierwszego świata.
Tak czy inaczej- ceny wiatraków, ich wydajność i niezawodność są już na tyle atrakcyjne, że dzisiejsze stawki dla elektrowni wiatrowych są poniżej przeciętnej hurtowej ceny prądu (nie przez pierwsze 5 lat). To zupełnie realnie oznacza, że energetyka wiatrowa po prostu jest opłacalna- ale jest problem, wiatr wieje kiedy chce, nadmiar wiatraków powoduje chwilowe nadmiary mocy i spadki cen, jeśli energia odnawialna nie ma priorytetu- to zarządcom sieci się znacznie bardziej opłaca kupować droższy prąd z elektrowni cieplnej (zwłaszcza, jeśli sami są jej właścicielami...), a przy skumulowanej produkcji z wiatru cena zawsze będzie niższa niż przeciętna- krótko mówiąc matolstwo neoliberalne ma rację- bez państwowej interwencji wiatraki się nie opłacają, pomimo że energia wiatrowa już jest tańsza.
Relatywnie podobnie ma się sytuacja z fotowoltaiką, tylko tu zmiana sytuacji była znacznie szybsza i bardziej dramatyczna.
Do niemieckiej ustawy wprowadzono feed-in-tarrif dla fotowoltaiki w 2004 r., co było nieco krytykowane, ponieważ ceny paneli były w owym czasie dość wygórowane, i pomysł zasilania sieci w ten sposób wydawał się ekonomicznym absurdem. Cóż- można powiedzieć, że sceptycy się mylili i relatywnie masowy rynek, jaki powstał dzięki tym regulacjom- najpierw usprawnił zwykły montaż, wykształcił odpowiednią kadrę techników, umasowił produkcję całej okolicznej gadżetologii (inwertery, mocowania, itp.) a następnie spowodował gigantyczne inwestycje w produkcję samych ogniw, co przez przypadek nałozyło się czasem z załamaniem kredytowym i na początku 2009 roku cena czystego krzemu spadła z okolic 300 dolarów do 20-30 za kg, za tym poszła odpowiednia obniżka cen paneli- zwłaszcza, że trwało pięknie załamanie kredytowe i rynek USA implodował. Wynik- nagle (prawie z dnia na dzień) cena paneli fotowoltaicznych spadła kilkukrotnie- a regulacje pozostały... Kto się w tym czasie załapał na zbudowanie instalacji na domu, szopie, fabryce, niezależnej, gdziekolwiek- dziś ma prawie za nic ładny strumień gotówki. I właśnie z tego okresu- fotowoltaiki w 2009-10 pochodzi olbrzymia część dopłat o energii odnawialnej w rachunkach Niemców. Dość szybko w awaryjnym trybie drakońsko obniżono te dopłaty- po prostu dostosowano je do nowej sytuacji rynkowej, a boom nadal sobie spokojnie trwał- tylko tym razem zyski były po prostu uczciwe. Po dalszych, już regularnych obniżkach, obecnie gwarantowana cena dla PV jest, dla każdej wielkości instalacji, niższa niż detaliczna cena prądu- wynosi od 10 do 14 eurocentów/kWh. Opłaca się sprzedawać, ale mając swój już nie opłaca się kupować od zakładów energetycznych. I jakoś nadal się instaluje- i to ilości, które jeszcze kilka lat temu wydawałyby się nieprawdopodobne. Na tym wszystkim zyskała klasa średnia- mając sposób na zainwestowanie taniego w czasach bańki na nieruchomościach pieniądza- co zresztą, moim zdaniem, w części uratowało niemiecki rynek nieruchomości od bańki- gorący pieniądz poszedł w wiatraki i PV, które cały czas przynoszą zyski- w oczywistym przeciwieństwie do przepłaconych „apartamentów”. Zyskał przemysł- tani prąd to oczywisty napęd przemysłu ciężkiego- to w Niemczech działają pełną para huty, odlewnie, walcownie, zautomatyzowane linie produkcyjne, co wymaga energii i taniego transportu (chyba nie wspomniałem, że koleje też płaca symboliczną dopłatę do zielonego prądu, co oznacza bardzo tani prąd, co oznacza śmiesznie tani transport- i kosztami produkcji jakoś z Niemcami prawie nie sposób konkurować. No, chyba, że mówimy o pracochłonnym montażu- wtedy należy to zlecić w koloni, murzyni za miskę kartofli poprzykręcają śrubki.
A tymczasem- dopóki należało gdzieś opchnąć starsze modele wiatraków i ewentualnie drogie panele jakoś się je bardzo chętnie promowało nawet w różnych dziwnych krajach. Dziś, kiedy jest to dojrzała technologia, dająca realną przewagę w konkurencji międzynarodowej- oczywiście w Polsce pojawia się nowa ustawa o OZE, która efektywnie uniemożliwia cokolwiek. Co zapewne wielkim krytykom OZE powinno się znakomicie podobać- a dodawszy, że zwykle to w pierwszym rzędzie wielkie koncerny od energii elektrycznej i gazu- listę zadowolonych znamy.

Patriotyzm a wiatraki

Odbył się w Warszawie szczyt klimatyczny. Wbrew pozorom, dość ważne wydarzenie. Albo przynajmniej ważny temat. I naprawdę z zażenowaniem odebrałem informację, że garść prawicowców zorganizowała anty-szczyt klimatyczny. Aby dziś zaprzeczać istnieniu zmian klimatycznych to naprawdę trzeba być zakutą pałą na poziomie członka zwolennika Tea Party, bo już talibów z Somalii podejrzewam o większa otwartość umysłu. Dla przypomnienia- ocieplenie klimatu oznacza zwiększenie średniej temperatury na Ziemi, co absolutnie nie oznacza takiej samej zmiany w każdym miejscu. Wręcz przeciwnie, zwiększenie terytorialnych i sezonowych amplitud, czyli efektywnie zwiększenie częstotliwości i siły ekstremalnych zjawisk przyrodniczych. Właśnie w zeszłym tygodniu mieliśmy rekordowej siły i zakresu zniszczeń tajfun.
Ale to mniej istotne. Nie jestem oczywiście zdziwiony, że ekipa pod przywództwem delikwenta zwanego przez Małgorzatę Tusk „gnojkiem” ma to kompletnie gdzieś. Ale sprzeciwiać się w imię trwania narodu i cywilizacji jednemu z dużych i realnych dla niej zagrożeń? Trochę przesada. Inna sprawa, że jest argumentacja dla mnie jasna i rozsądna- Polska jest na tyle mało istotnym krajem pod względem wielkości emisji, oraz w na tyle trudnej sytuacji gospodarczej, że nakładanie dodatkowego kagańca, nawet w imię dobra ludzkości jest nadmiernym wyrzeczeniem i nie ma najmniejszego sensu wyskakiwać przed USA i Chiny.
Ale- używajmy takiej argumentacji, a nie zaprzeczania oczywistościom. Jasne, zmiany klimatyczne w Europie i dość mocno w Polsce będą się objawiać z dużym prawdopodobieństwem ekstremalnie niskimi temperaturami w styczniu i okolicach oraz dość suchym latem- generalnie zmniejszeniem opadów i być może nawet spadkiem średniej temperatury. To w żadnym wypadku nie zaprzecza globalnemu ociepleniu, a je potwierdza. Dokładnie tak samo, jak to, że w Buenos Aires od kilku lat opady są powyżej przeciętnej i już prawie każdego roku zdarzają się cyklony tropikalne (zwykle słabe, tylko obfite deszcze), co teoretycznie nie może mieć miejsca- chyba, ze kiedyś się klimat ociepli.
Ale wracając do naszych baranów. Jeśli to czyta ktokolwiek o państwowych, czy narodowych przekonaniach. Drobna rzecz- każdy obrót śmigieł wiatraka to metr sześcienny gazu mniej kupionego od Gazpromu! Rok działania jednego panelu fotowoltaicznego to 500 m3!!! Oczywiście, zbudowanie, podłączenie do sieci, itp. kosztuje. Tylko- jak dotychczas najstarsze ogniwa PV zupełnie dobrze działają- wyglądają wręcz na wieczny sprzęt, oprócz starzenia się zabezpieczającej warstwy plastiku- co ogranicza ich realną trwałość do 30-50 lat (jeszcze nie wiadomo dokładnie...)
Wiatraki, jako urządzenia mechaniczne się oczywiście zużywają, ale przy tak niskich prędkościach obrotowych, jakie są w tych urządzeniach- mówimy także o zużyciu wyłącznie łożysk i to także liczonym w dziesięcioleciach oraz korozji masztów- zależnie oczywiście od zabezpieczenia, konstrukcji i położenia- 20-100 lat. Tylko oczywiście najpierw trzeba to wszystko zbudować, podłączyć do sieci, jakoś sfinansować, itp.
Tak samo- każdy drobiazg zastępujący paliwa kopalne to w takim samym stopniu oderwanie spadku poziomu życia od spadku wydobycia- czyli efektywnie- odrywanie się od kryzysu energetycznego- na prawdziwą zieloną wyspę.
Na przykład spójrzmy sobie na Danię. Albo Niemcy. Jakoś ich kryzys prawie całkowicie ominął. Oczywiście można mówić o finansach, Euro, itp. Też prawda. Ale wcześniejsze, gigantyczne inwestycje w energetykę odnawialną dziś przynoszą efekty. Drogie nośniki energii ich nie dotyczą. Ropa już nie trafia do elektrowni w ogóle, gazu też coraz mniej. Zgadza się- zarówno jedni, jak i drudzy wydają na to sporo- ale w większości płacą gospodarstwa domowe, które też bardzo łatwo mogą stać się beneficjentami sprzedając prąd. Przemysł nie dość, że także może ograniczać zakupy/sprzedawać własny prąd, to jeszcze ceny hurtowe w tych krajach są śmiesznie niskie. I jest dokładnie tak samo jak zwykle- tania energia przekłada się na wydajny przemysł, co się przekłada na zatrudnienie i zamożność i dalej na wpływy polityczne. I tego wszystkiego mógł dokonać kraj o tak gównianych warunkach słonecznych i wiatrowych (też, wbrew pozorom) jak Niemcy.
To co- Polska nie może? Też można. A najlepsze jest to, że efekty są od razu. Panel słoneczny na dachu to może być jeden dzień (albo wieczność, zależnie od obstrukcji ZE...), przemysłowej mocy wiatrak to też od zamówienia do podłączenia zaledwie miesiące. I przypominam- każdy taki drobiazg to kolejne mniej uzależnienie- od paliw kopalnych w ogólności i dla całej planety, a w polskim wydaniu- od rosyjskiego eksportu w szczególności. I jak brakowi refleksji nad czymkolwiek pana obraźliwie określanego przez własną żonę to się nie dziwię- tak w dzisiejszej gorącej czasami dyskusji państwowotwórczej- już jak najbardziej.
A koszty? Sensownie to rozgrywając mogą być nie tylko łatwe do poniesienia, ale wręcz wzbudzające entuzjazm. Możliwość samodzielnego ograniczenia rachunków- argument dla każdego, zarobienia tym bardziej. Polityka wspólnoty, ograniczenia się od realnych i potencjalnych zewnętrznych wpływów i w większym stopniu samodzielnego kreowania bogactwa. To są wszystko zupełnie realne rzeczy. A że trzeba zainwestować spore pieniądze? Cóż- aby coś mieć najpierw trzeba coś zbudować. Inaczej działa tylko Wall Street.
Jeśli tego typu program jednocześnie da impuls do krajowego zatrudnienia (a przynajmniej przy montażu jest to pewne, przy produkcji też prawdopodobne), jednocześnie da realne korzyści klasie średniej i jakąś osłonę dla biednych- sukces murowany. Wracając do szczytu klimatycznego – to była spora możliwość właśnie takiego zabezpieczenia interesów- przynajmniej dotacji dla najbiedniejszych, aby ich nie zjadły za bardzo koszty rozbudowy energetyki odnawialnej i infrastruktury albo np. częściowe dotacje na instalacje. Wszystko mogłoby działać, ale polityka potępiania rozwoju energetyki odnawialnej, skoro już Niemcy zapłacili ciężką forsę za przekształcenie tego w poważny i wydajny przemysł jest śmieszna. Należy ten przemysł po prostu uruchomić w kraju, co nie jest wcale takie trudne. W wypadku paneli fotowoltaicznych, oprócz importu ogniw cała reszta to technologia na poziomie garażu, przemysłowe wiatraki- same generatory i ew. przekładnie to jest problem- resztę też w stodole można zbudować.
To jest akurat jeden drobny przykład- ale to właśnie jest (mało skromnie dodam) właściwe myślenie państwowe. Ważne zarówno dla refleksji w Dzień Niepodległości, ale także każdego dnia praktyki gdy się usunie od wpływu na sprawy państwowe zwolenników tekstu „Niepodległość? Jestem przeciw” i podobnych, jeśli redakcje znów przez przypadek coś szczerego napiszą.