Upał

Zasadniczo, ze względu na szerokość geograficzną i ukształtowanie terenu fala upałów tutaj nie powinna nikogo szczególnie dziwić. Ale sytuacja jest raczej ekstremalna. Od już tygodnia napływa gorące powietrze z północy, niebo przez większość czasu bezchmurne i temperatury już dawno przestały być zabawne. Nominalne dochodzą do 38, odczuwalne do 46. Życie zaczyna być bardzo zabawne. Generalnie gotowanie posiłków to igranie z życiem, a nawet gotowanie wody lepiej rozplanować na godziny poranne i wieczorne. Zresztą wody z kranu się używa wyłącznie zimnej, która i tak ma ok 40 st. Ale to są drobiazgi- ja jakoś przeżyję. Znacznie zabawniejsze jest to wszystko na skalę infrastruktury i społeczeństwa.
Infrastruktura się wali. Po prostu. Jak produkcja prądu ponoć jest wystarczająca, tak sieci przesyłowe nie wytrzymują. W czasach neoliberalnych sieci dystrybucyjne zostały sprywatyzowane, a oczywiście zarządzające nimi firmy nie miały najmniejszego zamiaru dostosować sieci do rosnącego zużycia, a tym bardziej do ekstremalnych temperatur. Oczywiście zyski mają większe niż pod państwowym zarządem- np. dlatego, że techników od napraw jest dwukrotnie mniej. I bynajmniej nie pracują oni dwukrotnie szybciej- po prostu wszystkie oszczędności prywatnej infrastruktury są kosztem niezawodności, czasu napraw, itp. To tak do zwolenników sprzedaży infrastruktury w Polsce. To się skończy katastrofą, bo musi, bo taka jest logika działania rynku- infrastruktura pod prywatnym zarządem musi działać coraz gorzej, bo to jest najbardziej opłacalne. Za to jak samemu jest się tym zarządcą- to jest raj. Trzeba tylko sprawnie transferować kasę w miejsce, gdzie nie zostanie zajęta, jak zaczną się kumulować kary za niewykonanie kontraktu. Jak już wszystko zacznie się sypać, wtedy oczywiście firma sama sprzedaje koncesję, lub jest w końcu wyrzucana. Dla podatników taka prywatyzacja zawsze wychodzi drożej. Cóż- niedługo to czeka Argentynę, a zwłaszcza Buenos Aires. Już się rozpoczęła przepychanka. Jeszcze przed świętami, kiedy dopiero się rozpoczynały odcięcia prądu, premier poprosił na spotkanie przedstawicieli Edesur i Edenor (dwóch firm zarządzających częściami sieci w Gran Buenos Aires) i na marudzenie, że nie mogą zapewnić sprawności sieci, bo mają za niskie stawki sprzedaży, usłyszeli, że jak nie mogą zapewnić sprawności sieci, to powinni to zgłosić wcześniej i znajdzie się rozwiązanie (w celu zapewnienia sprawności sieci oczywiście- czytaj koniec koncesji). Następnego dnia na ulicach się pojawiło sporo (ja widziałem sam kilka) generatorów na naczepach- które dostarczają lokalnie prąd mniej obciążając sieci dystrybucyjne. Sieć i tak pada, wkurzeni mieszkańcy czasem blokują jakieś ulice, itd. I tak jedynym sensownym rozwiązaniem jest nacjonalizacja, która w końcu nastąpi. Szacowna prywatna inicjatywa już sobie nagrabiła sporo grzywien za takie samo zawalanie się sieci w czasie zimowego szczytu mocy w lipcu, dorobią się trochę więcej za obecny i grzywny się potrąci z wartością koncesji i za kasę użytkowników oprócz normalnego serwisu jeszcze nadrabianie zaległości z kilkunastu lat. A tymczasem pali się drogą ropę, zamiast prądu z elektrowni wodnych i względnie taniego gazu.
Tak czy inaczej, co do zasady prywatny zarząd infrastruktury MUSI działać gorzej niż państwowy. Państwowy może działać źle, jeśli państwo jest słabe i źle zorganizowane- ale w takim wypadku banksterka dopiero da popalić...
Trochę inny aspekt- klimatyzacja to jest trochę problem wspólnego pastwiska. Klima w mieszkaniu dodaje nieco możliwości przeżycia, ale- jeśli wszyscy dookoła ją uruchomia- to samemu tez trzeba, bo na zewnątrz temperatura i wilgotność rośnie z poziomu nieprzyjenego do niestrawnego. Tak, jak w mojej dzielnicy, właściwie całej, padła sieć- nagle się zrobiło całkiem znośnie, kiedy żadna klima nie działała.
A jeszcze zabawniej- temperatura zniszczyła kawałek drogi. Tu zdjęcie

To po prostu skutek rozszerzalności cieplnej- co przepięknie pokazuje, że jednak ta pogoda nie mieściła się w dotychczasowych normach. Są to po prostu skutki zmian klimatycznych- infrastruktura będzie się sypać w przyspieszonym tempie, a koszty jej utrzymania rosnąć gwałtownie. 
Ale tez trwa dostosowywanie się- trend wyznacza tym razem prezydent Urugwaju, który na konferencję i ogłoszenie nominacji nowego ministra ekonomii przyszedł w krótkich spodniach i sandałach.
   

Wesołych Świąt!!!

Ostatnio znów nie odpowiedziałem na pytanie od czytelniczki, więc to czynię niniejszym- pytanie brzmiało- jak przygotowania do świąt?
Odpowiedź- po latynosku, jak to przygotowania do imprezy. W końcu Boże Narodzenie, to jak sama nazwa wskazuje urodziny. Nawet Boże urodziny, znaczy ważne. Czyli, zgodnie z logiką- robimy imprezę urodzinową. Potężną, bo w końcu solenizant to nie byle kto.
O północy otwierają się bary i dyskoteki, zaczynają się ognie sztuczne i do przodu.
Może nie ten dokładnie styl muzyki- ale podejście właśnie takie:


Zresztą, jak wątpliwej jakości legendy głoszą niektórzy z bohaterów tego filmu także bywali na argentyńskich imprezach, ale cóż...
Więc- dobrej zabawy i radości z życia.  
P.S.
A tu jutro podadzą liczbę rannych, zwykle większą niż zabaw noworocznych.

Wot, technika

Wczoraj w gazecie przeczytałem, że mieszkańcy antarktycznej bazy Marambio z radością czekają na spodziewane nadejście dwóch nowych helikopterów Mi-17. Rosyjskich. A taka radość, bo to pierwszy raz kiedy dostępny będzie helikopter o zasięgu wystarczającym na podróż z Ameryki na Antarktydę. W Marambio jest pas startowy, który zresztą może służyć jako miejsce awaryjnego lądowania dla samolotów rejsowych, ale najwyraźniej jako awaryjny środek transportu helikopter też się przyda.
Przyjrzałem się więc temu wyrobowi rosyjskiej myśli technicznej- i ja nawet nie byłem tak zdziwiony, jak niektórzy czytelnicy będą. Otóż- w podsumowaniu- jeśli komuś potrzeba środka transportu do skrajnie złych warunków (wysoko położone pustynie, góry, skrajnie niskie bądź wysokie temperatury) to ma do wyboru wielbłąda lub Mi-17. Z czego Mi-17 jest znacząco pakowniejszy i szybszy. Jakoś się nie przebiła do głównego obiegu merdiów informacja, że polska armia zakupiła 5 sztuk (nie wielbłądów, ale jednak Mi-17), oczywiście na potrzeby misji w Afganistanie. Jednak zanim ktoś zacznie robić zarzuty, że zdrajcy w armii kupują ruski sprzęt zamiast porządnego zachodniego, należy wspomnieć, że na potrzeby misji afgańskiej również zamiast wielbłądów Mi-17 kupiła.... US Army. Tu link.
Tak samo armia Tajlandii pierwszy raz zakupiła helikopter produkcji innej niż USA- oficjalnie tłumaczyli, (za Wikipedią, więc jeśli było jednak inaczej, to się nie obrażam) że Mi-17 kosztuje 1/3 tego co Blackhawk, ma ponad dwukrotnie większy udźwig i nieporównywalnie lepsze właściwości w trudnych warunkach.
A za to wielce symptomatyczna była próba zakupu tychże helikopterów przez Chile. Chilijskiej obronie cywilnej dość ewidentnie by się taki sprzęt przydał- zarówno Atacama, jak też Andy to delikatnie mówiąc, dość wymagające tereny i do ewentualnych akcji ratowniczych dobrze by było mieć odpowiedni sprzęt. A że wielbłądów tam nie ma.... W skrócie- zakup odwołano pod naciskiem USA (tak, tego samego kraju, w którym nie potrafią zbudować podobnej jakości sprzętu i który sam je kupił). Zapewne teraz sytuacja się zmieni, bo chilijska prawica dość spektakularnie przegrała wybory, czego zresztą wszyscy się spodziewali (UWAGA- w realiach Am. Łac lewica to odpowiednik partii narodowych, ew. PiS, czy Fideszu, prawica to zwykle banda złodziei marzących o przekrętach na miarę sprzedania całego kraju banksterom, co też w miarę możliwości robią)

Na zielonej Ukrainie

Ukraińcy maja przechlapane. Ich kraj jest tak naprawdę jeszcze większym bałaganem niż Polandia, z jeszcze większą dominacją bezideowych i często bezmózgich oligarchów i bez większej nadziei na wyjście z tego. Sytuacja zarówno energetyczna, jak też przemysłowa jest gorsza, a ludzie chcą żyć. Tak jak wszędzie, domagają się michy i godności. I tak jak wszędzie prędzej zrezygnują z michy niż z poszanowania godności ludzkiej. Takie tam filozofowanie.
Są też konkrety- jak wzajemne nastawienie do siebie narodów- kto w kim widzi przyjaciela, a gdzie wroga. Naród ukraiński, kiedy zaczynał się formować, nieco później niż polski (a jak twierdził Dmowski, zaczął się formować w ogóle jako skutek działań wiedeńskich urzędników i rodzimych durni z władz galicyjskich we Lwowie) Ale to się wszystko stało- naród ukraiński powstał, jako chłopska wspólnota przeciwko polskiej oligarchii ziemskiej i żydowskiej handlowo-przemysłowej. Logiczną konsekwencją tej tożsamości była zrówna gorliwa współpraca w wyłapywaniu Żydów dla gestapo, jak też rzeź wołyńska.
A następnie 50 lat zamrażalnika narodów pod nazwą ZSRR, gdzie kiedy Żydzi przestali być narodowością uprzywilejowaną, a miejsce to zajęli Rosjanie, Ukraińcy przestali mieć powody do nienawiści do ZSRR, elity spod znaku UPA zniknęły w kaźniach NKWD i MBP, rozpłynęły się na emigracji i w dzisiejszym narodzie ukraińskim nie istnieją. Dziś ten naród znów powstaje i szuka swej tożsamości. Pomarańczowa rewolucja była tym pierwszym ważnym momentem. Naród, nieważne tutaj, że podjudzany według starannie przetestowanego scenariusza CIA, zmienił władze. Pokazał, przede wszystkim sobie samym, Ukraińcom, że można. Sami wybrali, jednego Moskwa chciała zabić- a potem się okazało, że to jeszcze gorsza banda złodziei- ale tym razem nie cwaniackich oligarchów ze Wschodu, którzy potrafili sobie sprywatyzować fabrykę i ciągnąc z niej zyski bez zielonego pojęcia o nowoczesnym przemyśle i dbania o dekapitalizację na rzecz cwaniaczków w stylu zachodniego kapitalizmu, którzy z tej fabryki by wymontowali co się da i złom sprzedali chińczykom, bo tak zysk jest szybciej, a na tym polega nowoczesny kapitalizm.
Dodawszy do tego brak własnych surowców, zwłaszcza paliw płynnych i gazu, Ukraina jest w dość paskudnej sytuacji. Zwykli ludzie to widzą. Swoich dzielnych elit mają po dziurki w nosie i trochę wyżej, patrzą na zachód i widza Polskę, gdzie przynajmniej z wierzchu nawet małe miasteczka wyglądają jakby miały gospodarza, patrzą na wschód i widza Putina, który przynajmniej tych najgorszych mętów kapitalizmu się pozbył i nie wpuszcza z powrotem. Na wschodzie państwo i naród z którym wielkich waśni nie mają, na zachodzie Polskę, w opozycji do której powstawała ukraińska tożsamość, gdzie nienawiść do Polaków to prawie narodowy obowiązek Ukraińca.
W takiej sytuacji w Kijowie pojawia się Jarosław Kaczyński. I zmienia historie. Pojawia się jako przedstawiciel narodu polskiego (bo przecież nie władz...), nieco samozwańczy, ale w końcu z dość solidna legitymacją i przemawia do narodu, właśnie zbuntowanego przeciw dość bezużytecznej oligarchii. Tym jednym przemówieniem stworzył nową jakość- nowe pokolenie Ukraińców, przynajmniej świadomoa politycznie jego część, która znalazła się na Majdanie, będzie stawiała każdej kolejnej władzy egzamin z relacji z bratnim narodem polskim. I to jest właśnie ta nowa jakość i zmiana historii. Putinowskiej Rosji wchłoniecie Ukrainy się nie udało. Przerwała to Pomarańczowa Rewolucja, i ostatecznie złamał kilka dni temu osobiście Kaczyński. Teraz Moskwa może cokolwiek osiągnąć tylko siłą (w jakiejkolwiek postaci), demokratyczna legitymacja dla prorosyjskich przez co najmniej pokolenie nie będzie istnieć. A Niemcy Ukrainę odpuścili Rosji. I razem z Rosją tę grę przegrali. Wygrał polski interes narodowy- kompletnie nieważne jak się potoczą dalsze rozgrywki w Kijowie. Po prostu nieważne. Nic się nie wydarzy szybko, a każdy rząd sprzeciwiający się współpracy z Polską i Unia Europejską zostanie prędzej czy później obalony.
Tutaj dalej- oczywiście, niezależnie od miliona głupich regulacji, problemów z handlem z Rosją, zagrożeniu dla własnego przemysłu, itd. w najlepszym interesie zarówno Polski, jak też Ukrainy jest przyjecie Ukrainy do UE. Dalej- wewnątrz UE, dwa kraje, sąsiadujące z relatywnie podobnymi problemami i interesami będą skazane na bliską współpracę. Oczywiście wcale nie musi to nastąpić przy polityce zagranicznej tworzonej przez Orła Twittera i Orła Intelektu (brakuje tylko Orła Sprawiedliwości- kto pamięta?). Ale demokratyczne przekonanie o sensowności takiej współpracy i konieczności wzajemnej lojalności, jakie się dość szybko powinna wykształcić – to będzie nowa jakość w tym regionie świata. A wzajemnie broniące swoich interesów Polska i Ukraina to faktyczne mocarstwo, choć dopiero wtedy, gdy oba te kraje zaczną doprowadzać gospodarki i społeczeństwo do stanu działającego- ale jeśli wystarczy woli i siły politycznej na jedno, to i na drugie się znajdzie.
Niekoniecznie się ten scenariusz spełni, bo zainteresowanych jego storpedowaniem lista jest aż nadto długa. Świadomość tej nieco marksistowskiej nieuchronności musi też dotrzeć do np. głów przywódców polskiego Ruchu Narodowego, który jeszcze nie dziś, ale za kilka lat będzie miał w Polsce coś do powiedzenia, a obecna ignorancja tych przywódców w sprawach zagranicznych jest przerażająca. Wreszcie, Jarosław Kaczyński (swoją droga w Kijowie musiał za imię mocno rodzicom dziękować...) musi znów zostać premierem. A pierwszą przesłanką do tego- dożyć do wyborów, podobnie jak Kliczko i inni ukraińscy przywódcy.  

Dalej patriotycznie o wiatrakach

Czas rozwinąć poprzedni wpis. Dyskusja rozpoczęła się ostra, nawet czasami zawierająca jakieś merytoryczne argumenty- więc warto przeczytać, bo spór był gorący i do niczego nie prowadził.
W skrócie- część komentatorów, jak zwykle przytoczyła argumenty wprost z działów PR wielkich koncernów energetycznych, w tym jak zwykle Gazpromu, którego dział PR w Polsce, jak wiadomo, nazywa się Ambasada Federacji Rosyjskiej.
Jak wiadomo pozyskiwanie energii z wiatru ma historię liczona w tysiącach lat, prąd trochę krótszą, a fotowoltaika wciąż jest na tyle nowa rzeczą, że korekta w OpenOffice twierdzi, że nie ma takiego słowa. Tak samo w latach 70-tych, przy okazji kryzysów naftowych, co poniektórzy sobie zdali sprawę, że paliwa kopalne nie są dane raz na zawsze i kiedyś nastąpi ich kres, poprzedzony zmniejszającą się dostępnością i chaosem gospodarczym i społecznym z tym związanym.
Wtedy nie bardzo było wiadomo co dokładnie robić i tu zwłaszcza rządy miały różne pomysły. Zaczynając od Brazylii, gdzie program zastąpienia płynnych paliw kopalnych nawet jakoś zadziałał- znaczy etanol z trzciny, po dojrzeniu przemysłu do wydajnej masowej produkcji jest bez żadnych subsydiów konkurencyjny dla benzyny. OK- działa. Biopaliwa gdzie indziej nie sprawdziły się za bardzo. Program zarówno biopaliw, jak też z lat 70- tych system pomocy dla energii wiatrowej i słonecznej w USA okazał się kompletną katastrofą. To jest ocywiście podawane jako sztandarowy przykład nieefektywności ekonomicznej OZE, tylko mało kto zwraca uwagę na szczegóły- w programie wsparcia w USA nie było praktycznie żadnych zachęt ekonomicznych dla obniżania kosztów i zwiększania trwałości sprzętu, a wręcz przeciwnie- dotacje rządowe były naliczane jako procent kosztów. Więc musiało się skończyć jak zwykle. Bandy cwaniaczków stawiały kupy złomu nazywając je elektrowniami wiatrowymi, dostając subsydia niezależnie od ich działania lub nie. Następnie wielkie firmy energetyczne miały świetny przykład, że OZE nie działa i wszyscy byli zadowoleni.
W międzyczasie Duńczycy podeszli do sprawy trochę inaczej. Mając dobre warunki wiatrowe w maleńkim i zamożnym kraju oraz już istniejące inżynierskie doświadczenie w tym- skonstruowali reżim prawny w którym opłacało się budować jak najlepsze, najtańsze i najtrwalsze konstrukcje- bo dochody były zależne od ilości wyprodukowanego prądu. Początkowo, oczywiście był od droższy niż z tradycyjnych źródeł- ale w małym narodzie wielkiego ducha idea niezależności energetycznej (ewentualnie współzależności Skandynawii) przyjęła się szybko.
Część tych pomysłów skopiowali Niemcy, dodawszy trochę od siebie, poprawili co nie działało i mamy dziś ich ustawę o wspieraniu energetyki odnawialnej.
Tu warto najpierw przypomnieć założenia- po pierwsze, obowiązek odbioru zielonej energii przez sieci, po drugie gwarantowana cena, po trzecie- i najważniejsze- ta gwarantowana cena jest ciągle obniżana, a szybkość tej obniżki jest jasno określona, oraz korygowana zależnie od zrealizowania lub nie planu nowych instalacji (tak, państwowego planu, jak z PRL) . Przy okazji- producent dostaje przez dość długi, określony (20 lat, z czego przez pierwsze 5 podwyższona stawka) czas cenę jaka obowiązywała w momencie podłączenia. Dodatkowo koszty energii odnawialnej powyżej cen rynkowych są pokrywane przez specjalną dopłatę do kosztów prądu- teoretycznie obowiązująca wszystkich, w praktyce znaczna część przemysłu jest z niej zwolniona lub ma obniżone stawki.
Skutki nietrudno było przewidzieć. Jak grzyby po deszczu zaczęły rosnąć wiatraki, ale każdy nowy model był wydajniejszy i trwalszy. Producenci musieli sporo inwestować w badania, co oczywiście wpływało na ceny. Co zdolniejsi biznesowo oczywiście stare modele sprzedawali do koloni, zapewne stąd się wzięły komentarze o strasznej awaryjności i wysokich kosztach eksploatacji wiatraków w Polsce. Cóż- ja o tym akurat miałem mniejsze pojęcie, bo moje kontakty z tym przemysłem dotyczyły raczej pierwszego świata.
Tak czy inaczej- ceny wiatraków, ich wydajność i niezawodność są już na tyle atrakcyjne, że dzisiejsze stawki dla elektrowni wiatrowych są poniżej przeciętnej hurtowej ceny prądu (nie przez pierwsze 5 lat). To zupełnie realnie oznacza, że energetyka wiatrowa po prostu jest opłacalna- ale jest problem, wiatr wieje kiedy chce, nadmiar wiatraków powoduje chwilowe nadmiary mocy i spadki cen, jeśli energia odnawialna nie ma priorytetu- to zarządcom sieci się znacznie bardziej opłaca kupować droższy prąd z elektrowni cieplnej (zwłaszcza, jeśli sami są jej właścicielami...), a przy skumulowanej produkcji z wiatru cena zawsze będzie niższa niż przeciętna- krótko mówiąc matolstwo neoliberalne ma rację- bez państwowej interwencji wiatraki się nie opłacają, pomimo że energia wiatrowa już jest tańsza.
Relatywnie podobnie ma się sytuacja z fotowoltaiką, tylko tu zmiana sytuacji była znacznie szybsza i bardziej dramatyczna.
Do niemieckiej ustawy wprowadzono feed-in-tarrif dla fotowoltaiki w 2004 r., co było nieco krytykowane, ponieważ ceny paneli były w owym czasie dość wygórowane, i pomysł zasilania sieci w ten sposób wydawał się ekonomicznym absurdem. Cóż- można powiedzieć, że sceptycy się mylili i relatywnie masowy rynek, jaki powstał dzięki tym regulacjom- najpierw usprawnił zwykły montaż, wykształcił odpowiednią kadrę techników, umasowił produkcję całej okolicznej gadżetologii (inwertery, mocowania, itp.) a następnie spowodował gigantyczne inwestycje w produkcję samych ogniw, co przez przypadek nałozyło się czasem z załamaniem kredytowym i na początku 2009 roku cena czystego krzemu spadła z okolic 300 dolarów do 20-30 za kg, za tym poszła odpowiednia obniżka cen paneli- zwłaszcza, że trwało pięknie załamanie kredytowe i rynek USA implodował. Wynik- nagle (prawie z dnia na dzień) cena paneli fotowoltaicznych spadła kilkukrotnie- a regulacje pozostały... Kto się w tym czasie załapał na zbudowanie instalacji na domu, szopie, fabryce, niezależnej, gdziekolwiek- dziś ma prawie za nic ładny strumień gotówki. I właśnie z tego okresu- fotowoltaiki w 2009-10 pochodzi olbrzymia część dopłat o energii odnawialnej w rachunkach Niemców. Dość szybko w awaryjnym trybie drakońsko obniżono te dopłaty- po prostu dostosowano je do nowej sytuacji rynkowej, a boom nadal sobie spokojnie trwał- tylko tym razem zyski były po prostu uczciwe. Po dalszych, już regularnych obniżkach, obecnie gwarantowana cena dla PV jest, dla każdej wielkości instalacji, niższa niż detaliczna cena prądu- wynosi od 10 do 14 eurocentów/kWh. Opłaca się sprzedawać, ale mając swój już nie opłaca się kupować od zakładów energetycznych. I jakoś nadal się instaluje- i to ilości, które jeszcze kilka lat temu wydawałyby się nieprawdopodobne. Na tym wszystkim zyskała klasa średnia- mając sposób na zainwestowanie taniego w czasach bańki na nieruchomościach pieniądza- co zresztą, moim zdaniem, w części uratowało niemiecki rynek nieruchomości od bańki- gorący pieniądz poszedł w wiatraki i PV, które cały czas przynoszą zyski- w oczywistym przeciwieństwie do przepłaconych „apartamentów”. Zyskał przemysł- tani prąd to oczywisty napęd przemysłu ciężkiego- to w Niemczech działają pełną para huty, odlewnie, walcownie, zautomatyzowane linie produkcyjne, co wymaga energii i taniego transportu (chyba nie wspomniałem, że koleje też płaca symboliczną dopłatę do zielonego prądu, co oznacza bardzo tani prąd, co oznacza śmiesznie tani transport- i kosztami produkcji jakoś z Niemcami prawie nie sposób konkurować. No, chyba, że mówimy o pracochłonnym montażu- wtedy należy to zlecić w koloni, murzyni za miskę kartofli poprzykręcają śrubki.
A tymczasem- dopóki należało gdzieś opchnąć starsze modele wiatraków i ewentualnie drogie panele jakoś się je bardzo chętnie promowało nawet w różnych dziwnych krajach. Dziś, kiedy jest to dojrzała technologia, dająca realną przewagę w konkurencji międzynarodowej- oczywiście w Polsce pojawia się nowa ustawa o OZE, która efektywnie uniemożliwia cokolwiek. Co zapewne wielkim krytykom OZE powinno się znakomicie podobać- a dodawszy, że zwykle to w pierwszym rzędzie wielkie koncerny od energii elektrycznej i gazu- listę zadowolonych znamy.

Patriotyzm a wiatraki

Odbył się w Warszawie szczyt klimatyczny. Wbrew pozorom, dość ważne wydarzenie. Albo przynajmniej ważny temat. I naprawdę z zażenowaniem odebrałem informację, że garść prawicowców zorganizowała anty-szczyt klimatyczny. Aby dziś zaprzeczać istnieniu zmian klimatycznych to naprawdę trzeba być zakutą pałą na poziomie członka zwolennika Tea Party, bo już talibów z Somalii podejrzewam o większa otwartość umysłu. Dla przypomnienia- ocieplenie klimatu oznacza zwiększenie średniej temperatury na Ziemi, co absolutnie nie oznacza takiej samej zmiany w każdym miejscu. Wręcz przeciwnie, zwiększenie terytorialnych i sezonowych amplitud, czyli efektywnie zwiększenie częstotliwości i siły ekstremalnych zjawisk przyrodniczych. Właśnie w zeszłym tygodniu mieliśmy rekordowej siły i zakresu zniszczeń tajfun.
Ale to mniej istotne. Nie jestem oczywiście zdziwiony, że ekipa pod przywództwem delikwenta zwanego przez Małgorzatę Tusk „gnojkiem” ma to kompletnie gdzieś. Ale sprzeciwiać się w imię trwania narodu i cywilizacji jednemu z dużych i realnych dla niej zagrożeń? Trochę przesada. Inna sprawa, że jest argumentacja dla mnie jasna i rozsądna- Polska jest na tyle mało istotnym krajem pod względem wielkości emisji, oraz w na tyle trudnej sytuacji gospodarczej, że nakładanie dodatkowego kagańca, nawet w imię dobra ludzkości jest nadmiernym wyrzeczeniem i nie ma najmniejszego sensu wyskakiwać przed USA i Chiny.
Ale- używajmy takiej argumentacji, a nie zaprzeczania oczywistościom. Jasne, zmiany klimatyczne w Europie i dość mocno w Polsce będą się objawiać z dużym prawdopodobieństwem ekstremalnie niskimi temperaturami w styczniu i okolicach oraz dość suchym latem- generalnie zmniejszeniem opadów i być może nawet spadkiem średniej temperatury. To w żadnym wypadku nie zaprzecza globalnemu ociepleniu, a je potwierdza. Dokładnie tak samo, jak to, że w Buenos Aires od kilku lat opady są powyżej przeciętnej i już prawie każdego roku zdarzają się cyklony tropikalne (zwykle słabe, tylko obfite deszcze), co teoretycznie nie może mieć miejsca- chyba, ze kiedyś się klimat ociepli.
Ale wracając do naszych baranów. Jeśli to czyta ktokolwiek o państwowych, czy narodowych przekonaniach. Drobna rzecz- każdy obrót śmigieł wiatraka to metr sześcienny gazu mniej kupionego od Gazpromu! Rok działania jednego panelu fotowoltaicznego to 500 m3!!! Oczywiście, zbudowanie, podłączenie do sieci, itp. kosztuje. Tylko- jak dotychczas najstarsze ogniwa PV zupełnie dobrze działają- wyglądają wręcz na wieczny sprzęt, oprócz starzenia się zabezpieczającej warstwy plastiku- co ogranicza ich realną trwałość do 30-50 lat (jeszcze nie wiadomo dokładnie...)
Wiatraki, jako urządzenia mechaniczne się oczywiście zużywają, ale przy tak niskich prędkościach obrotowych, jakie są w tych urządzeniach- mówimy także o zużyciu wyłącznie łożysk i to także liczonym w dziesięcioleciach oraz korozji masztów- zależnie oczywiście od zabezpieczenia, konstrukcji i położenia- 20-100 lat. Tylko oczywiście najpierw trzeba to wszystko zbudować, podłączyć do sieci, jakoś sfinansować, itp.
Tak samo- każdy drobiazg zastępujący paliwa kopalne to w takim samym stopniu oderwanie spadku poziomu życia od spadku wydobycia- czyli efektywnie- odrywanie się od kryzysu energetycznego- na prawdziwą zieloną wyspę.
Na przykład spójrzmy sobie na Danię. Albo Niemcy. Jakoś ich kryzys prawie całkowicie ominął. Oczywiście można mówić o finansach, Euro, itp. Też prawda. Ale wcześniejsze, gigantyczne inwestycje w energetykę odnawialną dziś przynoszą efekty. Drogie nośniki energii ich nie dotyczą. Ropa już nie trafia do elektrowni w ogóle, gazu też coraz mniej. Zgadza się- zarówno jedni, jak i drudzy wydają na to sporo- ale w większości płacą gospodarstwa domowe, które też bardzo łatwo mogą stać się beneficjentami sprzedając prąd. Przemysł nie dość, że także może ograniczać zakupy/sprzedawać własny prąd, to jeszcze ceny hurtowe w tych krajach są śmiesznie niskie. I jest dokładnie tak samo jak zwykle- tania energia przekłada się na wydajny przemysł, co się przekłada na zatrudnienie i zamożność i dalej na wpływy polityczne. I tego wszystkiego mógł dokonać kraj o tak gównianych warunkach słonecznych i wiatrowych (też, wbrew pozorom) jak Niemcy.
To co- Polska nie może? Też można. A najlepsze jest to, że efekty są od razu. Panel słoneczny na dachu to może być jeden dzień (albo wieczność, zależnie od obstrukcji ZE...), przemysłowej mocy wiatrak to też od zamówienia do podłączenia zaledwie miesiące. I przypominam- każdy taki drobiazg to kolejne mniej uzależnienie- od paliw kopalnych w ogólności i dla całej planety, a w polskim wydaniu- od rosyjskiego eksportu w szczególności. I jak brakowi refleksji nad czymkolwiek pana obraźliwie określanego przez własną żonę to się nie dziwię- tak w dzisiejszej gorącej czasami dyskusji państwowotwórczej- już jak najbardziej.
A koszty? Sensownie to rozgrywając mogą być nie tylko łatwe do poniesienia, ale wręcz wzbudzające entuzjazm. Możliwość samodzielnego ograniczenia rachunków- argument dla każdego, zarobienia tym bardziej. Polityka wspólnoty, ograniczenia się od realnych i potencjalnych zewnętrznych wpływów i w większym stopniu samodzielnego kreowania bogactwa. To są wszystko zupełnie realne rzeczy. A że trzeba zainwestować spore pieniądze? Cóż- aby coś mieć najpierw trzeba coś zbudować. Inaczej działa tylko Wall Street.
Jeśli tego typu program jednocześnie da impuls do krajowego zatrudnienia (a przynajmniej przy montażu jest to pewne, przy produkcji też prawdopodobne), jednocześnie da realne korzyści klasie średniej i jakąś osłonę dla biednych- sukces murowany. Wracając do szczytu klimatycznego – to była spora możliwość właśnie takiego zabezpieczenia interesów- przynajmniej dotacji dla najbiedniejszych, aby ich nie zjadły za bardzo koszty rozbudowy energetyki odnawialnej i infrastruktury albo np. częściowe dotacje na instalacje. Wszystko mogłoby działać, ale polityka potępiania rozwoju energetyki odnawialnej, skoro już Niemcy zapłacili ciężką forsę za przekształcenie tego w poważny i wydajny przemysł jest śmieszna. Należy ten przemysł po prostu uruchomić w kraju, co nie jest wcale takie trudne. W wypadku paneli fotowoltaicznych, oprócz importu ogniw cała reszta to technologia na poziomie garażu, przemysłowe wiatraki- same generatory i ew. przekładnie to jest problem- resztę też w stodole można zbudować.
To jest akurat jeden drobny przykład- ale to właśnie jest (mało skromnie dodam) właściwe myślenie państwowe. Ważne zarówno dla refleksji w Dzień Niepodległości, ale także każdego dnia praktyki gdy się usunie od wpływu na sprawy państwowe zwolenników tekstu „Niepodległość? Jestem przeciw” i podobnych, jeśli redakcje znów przez przypadek coś szczerego napiszą.

Wybory w Argentynie- czyli nic nowego oraz wyżyny alternatywnej rzeczywistosci medialnej

Dwie ciekawe rzeczy- wczoraj były wybory. Jak już wspominałem konstytucja zasadniczo jest dość podobna do tej z USA, i tak samo wybierano 1/3 Senatu oraz, co się różni, 1/2 składu Izby Deputowanych. Co istotne- wybory do izby niższej odbywały się według systemu d`Honta, a okręgi wyborcze pokrywają się z granicami prowincji (oraz okręgu autonomicznego Capital Federal).
Ma to znaczenie o tyle, że różnice w populacji pomiędzy poszczególnymi prowincjami są znaczne, a Buenos Aires (prowincja) to ok. 12 mln mieszkańców, czyli ponad 1/4 populacji. Wobec czego dokładnie tam się koncentruje większość kampanii wyborczych. Z czego tez olbrzymia większość populacji prowincji stanowi Gran Buenos Aires (czyli miasto), ale należy wyłączyć z tego centralnie położony w aglomeracji Capital, który stanowi odrębną część Federacji, o populacji ok 3 mln. Struktura społeczna za to się różni w znacznym stopniu, za czym idą podziały polityczne. Capital- to przede wszystkim ośrodek handlu, finansów, administracji, itp., cała reszta miasta to przemysł, jeśli handel to lokalny, itp.
Po tym przydługim wstępie- do konkretów. Wybory się odbyły, chyba wszyscy uczestnicy ogłosili zwycięstwo- znaczy zadowoleni... Ale, otóż wczoraj się zdarzyło pierwszy raz w historii, aby jakakolwiek opozycja wobec peronistycznego rządu wygrała w prowincji Buenos Aires (nie sprawdzałem tego dokładnie, bo historia tu nie ma takiego dużego znaczenia- zresztą może z wyjątkiem czasów Menema, który przed wyborami się podawał za peronistę, a potem okazał się neoliberałem- albo aferałem :))
Tak czy inaczej- się zdarzyło- ale w dość dziwny sposób, bo od pewnego czasu niejaki Massa, burmistrz Tigre był mocno nadymany przez Grupo Clarin- czyli faktycznie olbrzymia większość telewizji, radia i sporą część prasy. Całkiem skutecznie, bo właśnie uzyskał ponad 40% głosów w prowincji- wobec czego ogłosił zwycięstwo.
PRO, czyli partia rządzącego w Capitalu prezydenta (z bliskim zera poparciem gdziekolwiek indziej) uzyskała dwa mandaty w Senacie. Co prawda w samych wyborach do rady miasta poszło mu tak sobie- ale też mógł ogłosić zwycięstwo.
Radicales jak najbardziej też wygrali- w niektórych prowincjach, tych w których zwykle, nawet nieco lepiej niż ostatnio.
Rządząca Frente para Victoria tymczasem zwiększyła posiadaną większość, zarówno w Izbie Deputowanych, jak też w Senacie (a co najmniej utrzymali władzę- nie ma jeszcze ostatecznych wyników) - chyba też mieli prawo ogłosić zwycięstwo, choć zasadniczo dziś rano Clarin pisał, że FpV przegrała wybory. Dlaczego to już nie zrozumiałem, może to mój problem z hiszpańskim.. Choć właściwie to Gazety Wyborczej też często nie rozumiem...
Czyli zasadniczo nic się nie zmieniło. Inna sprawa, że kolejne inicjatywy polityczne wypływające z La Ambajada działają tak długo, jak udają coś innego. Dopóki Massa przez parę miesięcy, ze wsparciem wielkich mediów był w stanie się przedstawiać jako peronista (w końcu na burmistrza był wybrany jako) to może nawet zgarnąć sporo głosów. Ale w końcu coś nastąpi- albo deklaracja w jedną, albo w drugą. W skrócie- albo się przyłączy do rządzącej koalicji, albo o większej ilości głosów następnym razem w prowincji może zapomnieć. Wśród klasy robotniczej naprawdę jest dość mało zwolenników globalizacji i fanów inwestorów finansowych. To tak w skrócie- jeśli zdarzy wam się wyczytać coś odwrotnego- w szczególności właśnie teksty o przegraniu wyborów przez peronistów (zwanych kirchnerystami przez Clarin- to jeśli wyjątkowo nie używają inwektyw).
A tymczasem Sąd Najwyższy, kochany jako ostatnia ostoja sprawiedliwości przez inwestorów i innych takich wbił nóż w plecy. Dziś- już po radości z wygranych wyborów, zapadł wyrok. W sprawie zgodności z konstytucją przepisów ustawy medialnej zakazujących nadmiernej koncentracji. Jak łatwo się można domyślić- akcje grupy Clarin poszybowały w dół, 21 % w Londynie, zaledwie 7% w BA, bo tu szybciej zawieszono notowania.... Zresztą komunikat grupy po wyroku był oczywiście pełen frazesów o wolnym rynku i jego strasznym łamaniu, itp. (zresztą tez nie sposób było tego bełkotu dokładnie zrozumieć- ach ten trudny jezyk...) Dla wyjasnienia- zgodnie z ustawą mają sprzedać te aktywa, które przekraczają dopuszczalne limity koncentracji na lokalnych rynkach mediów i ogólnokrajowe. I tyle. A wyrok to jest akurat bardzo dobra wiadomość. Taki zalew chamstwa, dezinformacji, konfliktowania społeczeństwa i niszczenia wizerunku kraju za granicą, jaki uprawia Clarin może być porównywalny chyba tylko z polskimi mediami salonowymi, bo nawet największe palanty z np. Fox News trzymają jeszcze jakiś poziom.

Brazylia v. FIFA, czyli mecz na poziomie, druga połowa

Przypomnijmy wydarzenia z pierwszej części meczu.
Jakiś czas temu FIFA w osobie którego ze swoich szefów była uprzejma wystosować do rządu Brazylii żądanie zmiany prawa, aby możliwe byłoby sprzedawania i reklamowanie piwa na stadionach, a także przyspieszenia prac przy stadionach, użył zresztą relatywnie ostrych sformułowań, które po portugalsku zabrzmiały naprawdę źle... Skoro żądanie, to żądanie. Dilma Rouseff zapowiedziała, że nie ma zamiaru się spotykać z nikim z FIFA, ani z brazylijskiej federacji do czasu przeprosin. Po przeprosinach nawet doszło do kompromisu- FIFA zgodziła się sprzedawać ulgowe bilety dla studentów i emerytów, a rząd Brazylii zgodził się nawet znieść restrykcje- znaczy niezupełnie, bo rząd federalny przekazał uprawnienia do zniesienia ograniczeń do rządów stanowych... Powiedzmy, że 2:1, ale wygląda na to, ze reprezentacja Brazylii chce zachować sporo sił na dalsza część meczu. Choć oczywiście FIFA ogłosiła zwycięstwo w rozmowach i jej prezes stwierdził, że nie ma więcej spornych obszarów. Brazylia tego nie komentowała.
Po przerwie właśnie się zaczyna nie mniej emocjonująca, dalsza część meczu.
Drużyna Brazylii ruszyła z mocnym otwarciem. Właśnie wczoraj prokuratura federalna w imieniu rządu pozwała FIFA o zwrot wydatków poniesionych na tymczasowe budynki i struktury, które zostaną rozebrane po turnieju- z uzasadnieniem, że Brazylia jak najbardziej finansuje stałe rzeczy, które będą służyć społeczeństwu, ale za tymczasowe rzeczy na turniej to niech sobie FIFA sama płaci. Trochę głupio wyszło, bo wieść gminna niesie, że przedstawiciele FIFA (i lokalnej federacji) znakomicie żyli z wykonawcami stadionów, tylko rząd trochę marudził, że jakoś drogo wszyscy wykonawcy biorą. W końcu za marudzenia na ten temat się wzięli zwykli ludzie, jak wiadomo trochę podemonstrowali, bo cóż- przeciętny Brazylijczyk dobrze wie, że do gry w piłkę wystarczy kawałek względnie płaskiego terenu, a do oglądania zwycięstw reprezentacji dotychczasowe stadiony się nadawały zupełnie dobrze. A głupio z tym wyszło dlatego, że właśnie za te dodatkowe obiekty rząd za pośrednictwem brazylijskich sądów wysyła rachunek do FIFA. Na głupie 100 mln dolarów. To jeszcze nie jest jakaś straszna kwota na tym poziomie, zwłaszcza, że to dopiero pozew- sprawa się jakiś czas pociągnie. Trochę zabawniej wyszło, że zgodnie z tą samą logiką prokuratura zablokowała wszelkie wydatki inne niż na trwałą infrastrukturę. Czyli cała zabawa z tymczasowymi obiektami, bramki, ochrona i właściwie cała organizacja turnieju ma spaść na FIFA. Bagatela- szacunki mówią o 550 mln dolarów. To już jest zabawne. Kwota wygląda względnie poważnie. Nie dla rządu Brazylii, ale dla FIFA już chyba tak.
Na razie wygląda na 4:1. Ale dopóki piłka w grze wszystko jest możliwe. Ale jedno wydaje się pewne- od teraz FIFA będzie raczej wolec średnie kraje- wystarczająco bogate na zorganizowanie sporej imprezy i wystarczająco słabe, aby za dużo nie podskakiwać.

Wybitny minister Gowin

Porządek władzy i struktura administracji PRL była głupia, zła i słusznie miniona. Wydawało się, że administracji o charakterze kolonialnym, nastawionej na tępienie mieszkańców (obywateli?) nikt nie będzie żałować. Chyba wszyscy też mieli przekonanie, że gorzej być nie może - no, co najwyżej gorsza może być tylko otwarcie okupacyjna, obcojęzyczna administracja.
Chyba czas na dowcip. Kiedy zmarł stary żyd, który był lokalną zakałą społeczną, nikt nie chciał nad grobem powiedzieć dobrego słowa o zmarłym, pomimo, że oferowano za wygłoszenie mowy spore pieniądze.
Wreszcie, w ostatniej chwili zgłosił się pewien człowiek i po zainkasowaniu podwójnej "stawki" wygłosił nad mogiłą takie słowa:
- Wszyscy znaliśmy zmarłego Mosze. Wszyscy wiemy, że był z niego kawał drania, łotra i krwiopijcy....
Ale, jeśli popatrzymy na stojących nad mogiłą jego synów to musimy przyznać, że był to jednak człowiek o gołębim sercu ......
Dokładnie to samo można powiedzieć o administracji PRL. Ale system słusznie miniony miał jeden bezpiecznik- jak administracja faktycznie była bezkarna, zawsze jednak istniał nadzór ze strony PZPR, równie słusznie minionej... Problem dzisiejszy polega na tym, że ta sama, bezmyślna i niezorganizowana, antyludzka administracja działająca bez sensu, celu i wizji obecności w państwie i społeczeństwie, nie ma nawet takiego gó... nadzoru jaką była PZPR.
A oto efekty- wielkopomna reforma sądownictwa ministra Gowina się skończyła tak jak przewidywało to sporo osób- wyrokiem Sądu Najwyższego stwierdzającym nieważność mianowań sędziów do nowo powołanych wydziałów zamiejscowych. Na razie w jednej sprawie, ale za tym polecą następne, bo sytuacja jest identyczna. Mówimy o kilkudziesięciu - kilkuset tysiącach orzeczeń i zarządzeń, które wydały osoby nie uprawnione do orzekania. Burdel do kwadratu, odkręcanie zajmie pewnie lata. Dlatego, że w Ministerstwie Sprawiedliwości siedzą sobie półanalfabeci ludzie nie potrafiący ze zrozumieniem przeczytać rozporządzenia stanowiącego podstawę ich własnej pracy. W PRL też by się to oczywiście mogło zdarzyć, ale przynajmniej stosowny dyrektor departamentu by dostał partyjną naganę. I tym się różni PRL od PRL-bis. Zrobienie z tego normalnego państwa, nawet w najlepszej koniunkturze miedzynarodowej niestety będzie musiało zająć lata. A jeśli dodamy do tego powszechne tolerowanie ewidentych nieudaczników (choć akurat decyzja Tuska o wyrzuceniu Gowina to zupełnie wyjątkowy u tego pana krok we właściwą stronę) trudno z optymizmem patrzeć w przyszłość.    
Przyznam, że szkoda nawet strzępić klawiatury, ale po prostu w takim bagnie praca prawnika, w którejkolwiek roli musi po prostu budzić obrzydzenie u każdego względnie przyzwoitego człowieka (alternatywą jest oczywiście brak jakiejkolwiek refleksji nad tym...). Niestety, a może stety, nie każdy ma możliwość zabrać zabawki i wyjechać do Argentyny...

Wieści z Ameryki

Prezydent Wenezueli, Eduardo Maduro nie dostał zgody na międzylądowanie w USA w trakcie swojego lotu do Chin. W związku z tym stwierdził, że nie leci do USA na otwarcie sesji plenarnej ONZ. Evo Morales zaapelował, aby w ramach solidarności przeciwko kolejnemu złamaniu Konwencji Wiedeńskiej nie leciał żaden z prezydentów z Ameryki Południowej, ale się nie przyjęło.
W Argentynie trwa kampania wyborcza. Czasem nawet zabawna. Co prawda to są tylko wybory do Kongresu (konstytucja jest bardzo podobna do USA)i prawdopodobnie rządzącej koalicji peronistów nie grozi utrata większości, ale zawsze wynik może być niespodzianką- albo przebieg kampanii. Np. kandydat banksterów naczytał się widocznie Clarinu za dużo i uwierzył w swoją popularność, w związku z czym wybrał się do jednej z najbiedniejszych części Gran Buenos Aires, Ciudad Evita. W tej części miast zarówno najbardziej uderzyła bieda czasów neoliberalizmu, jak też w największym stopniu poprawiła się sytuacja pod rządami peronistów. Będąc promowanym przez Clarin, został raczej trafnie skojarzony jako neoliberał i w związku z tym przywitany jajkami oraz kamieniami. Zachowanie z lekka bandyckie, ale po co się pchał do dzielnicy, w której i tak by nie wygrał, i do której nawet mnie się nie zdarza trafiać? Naczytał się gazet i zgłupiał, ot co. Ale gubernator prowincji Buenos Aires (w której to się odbywało, Gran Buenos Aires to jedna aglomeracja, częściowo w stołecznym okręgu autonomicznym- Capital – 3 mln mieszkańców i 10 mln w prowincji) zapowiedział, że nie ma żadnego problemu, policja prowincji jest do dyspozycji i gdyby którykolwiek z kandydatów potrzebował ochrony, wystarczy poprosić. Cóż- bezczelne- bo w domyśle- kandydat potrzebuje ochrony przed wyborcami. Czyli, na szczęście, tutejsza prawica (czyli dość realnie odpowiednik PO) znów zrobiła z siebie pośmiewisko, czy z niej zrobiono, i jest to dobra informacja.
Przy okazji Zgromadzenia Ogólnego ONZ przynajmniej ruszyła się do przodu sprawa porozumienia z Iranem w sprawie dochodzenia w sprawie zamachów na ambasadę Izraela w Buenos Aires i stowarzyszenia żydów w Argentynie w latach 90-tych. Śledztwo nie doprowadziło do prawie niczego, bo jedynie do podejrzeń o współudział kilku Irańczyków, w tym jednego z ministrów obecnego rządu. Iran wszystkiemu zaprzeczał, twierdząc, że poszlaki to fałszywki spreparowane przez CIA/Mossad. Zgodnie z porozumieniem mają się odbywać wspólne przesłuchania świadków przez irańskich i argentyńskich prokuratorów w neutralnym kraju. Znaczy Szwajcaria, Norwegia lub Kuba. Jednakże irański parlament jeszcze nie ratyfikował tego porozumienia i nie śpieszy się za bardzo. Jednocześnie ratyfikowano je w Argentynie przy, co ciekawe, bardzo gwałtownym sprzeciwie wszystkich stowarzyszeń żydowskich.
I następne- firma Buquebus, praktycznie monopolista w połączeniach Argentyna- Urugwaj Włączył do ekspolatacji nowy prom, o zabawnej prędkości 58 węzłów i na gaz ziemny oraz wymienia swoją flotę autobusów w Urugwaju. Całą, 500 sztuk. Na elektryczne. Nie hybrydy, nie trolejbusy, czy coś. Autobusy w całości na baterie. Chińskie BYD e9, pierwsze już dostarczono, reszta w ciągu 2 lat. Co więcej razem z tym zamierza budować stacje ładowania - fotowoltaiczne. Przyznam, że jest to ciekawy obraz jak firma transportowa rezygnuje z użycia ropy (co prawda firma osiąga dość obłędne zyski i konkurencja jest niegroźna, ale...). Swoją drogą, patrząc na parametry tych autobusów, deklasują one wszystko co dotychczas było możliwe- dzięki nowemu typowi baterii i jednocześnie superkondensatorom (nikt tego wcześniej nie połączył). To tak a`propos wyłącznie odtwórczego charakteru chińskiego przemysłu. Zresztą nawet się te autobusy pojawiły na testach w Warszawie, ale idioci i/lub nieuki z komisji przetargowej stwierdziły, że zasięg 250 km na jednym ładowaniu to za mało, bo im potrzeba 350, a czas ładowania to nie było obiecane 3h a 5h. W tym miejscu- …... , przecież to jest pierwszy tego typu sprawnie działający pojazd. 250 km dziennego przebiegu dla miejskiego autobusu to jest ładny wynik. W najgorszym razie może działać na 4-godzinnych zmianach w szczycie. Ale po sprowadzeniu choć kilku egzemplarzy zapewne dość silni polscy producenci autobusów by go skopiowali. Cóż- dołożę moje zdanie- obecne władze Warszawy należy odwołać nie za cokolwiek konkretnego (choć pewnie też), tylko za taką prostą, bezrefleksyjną i bezdenną głupotę na każdym kroku.
Przy okazji- BYD podejrzewa, że władze Sao Paulo kupiły kilka egzemplarzy nie w celu testów, a kopiowania, i pod Sao Paulo jest budowana nowa fabryka kopii tego pojazdu.

3 miliony komputerów dla szkolnych dzieci

Taka, czy jakaś podobna zapowiedź się znalazła kiedyś w programie wyborczym pewnego pajaca, który obecnie jest niestety premierem pewnego środkowoeuropejskiego kraju. Obietnica została następnie całkowicie olana, co dziś oczywiście nie jest dla nikogo zaskoczeniem.
Za to zupełnie przez przypadek, podobny pomysł miał rząd Argentyny. W ramach pakietu antykryzysowego, czy czegoś w tym stylu.
Tylko- tu nikt nie rzucił z d.. takiego pomysłu, tylko zrobiono coś co ma ręce i nogi. Dalej ten opis to właściwie spis podstawowych różnic pomiędzy dwoma państwami o podobnym poziomie zamożności, tylko jedno z nich jest rozsądnie zarządzane i zorganizowane, a drugie... nazywa się PR (czy jakoś podobnie)
Oficjalnym celem jest przeciwdziałanie cyfrowemu wykluczeniu dzieci z biedniejszych rodzin. Najpierw od założeń- na jakimś etapie nauki (schodzi się z tym w dół) dziecko, czy nastolatek dostaje komputer (właściwie netbooka) do użytku, po zakończeniu szkoły otrzymuje go na własność. Ostatnio się chwalili, że rozdali ponad 3,5 mln, więc realnie sporo w całym kraju, ale tez istotne było gdzie był początek. Priorytetem były miejscowości pozbawione dostępu do internetu, a jeszcze bardziej elektryczności (Argentyna jest olbrzymia i choć mało, takie miejsca też istnieją). Brzmi dziwnie- ale razem z rozdawaniem komputerów, po prostu finansowano dołączenie szkoły do internetu, czy w razie potrzeby jej elektryfikację- nie jako podłączenie do sieci, bo to ze względu na odległości przeważnie byłoby zbyt drogie, tylko buduje się instalacje oparte o energię odnawialną (wiatr na południu i słońce na północy). Czyli jest to część skoku cywilizacyjnego i zmniejszenia izolacji wiosek gdzieś na końcu świata. Ale- najzabawniejsze są inne skutki uboczne.
Oczywiście komputery kupuje rząd. Więc jest duży, gwarantowany nabywca. Zgodnie z przepisami o przetargach jeśli zamawiana rzecz jest produkowana w Argentynie, to można wybrać zagraniczną, jak najbardziej- pod warunkiem uzyskania zgody gubernatora prowincji, ministra, prezydenta, papieża i dwustu tysięcy podpisów- być może pominąłem część warunków, ale o takim zjawisku jak wygrana zagranicznego towaru lub usługi w starciu z lokalną i tak nikt nie słyszał.
Więc, jak się program rozpoczął, stosowne netbooki w kraju produkował chyba tylko Samsung (a może nie tylko). Mając zagwarantowany zbyt inni producenci ruszyli bardzo szybko. Ale wkrótce przestało być tak różowo. Jedna rzecz to ruszyć z montownią netbooków- w końcu żaden problem (mając wystarczająco masowy zbyt....), a druga rzecz to te sympatyczne warunki przetargów. Aby się utrzymać przy kolejnych dostawach- nie ma wyjścia, trzeba zwiększać udział krajowy, konkurencja nie śpi. Więc poszczególni producenci stopniowo zamiast kupować gotowe ekrany LCD, sprowadzali płytę, która na miejscu jest dzielona i podłączana (do końca nie wiem z czym to akurat się je), jakiś roku temu czytałem wywiad z szefem fabryki, który mówił, że właśnie uruchamiają linię produkcji płyt głównych, itp. Oczywiście procesory są importowane- bo jak inaczej?- z Intelem nie ma dyskusji. Właściwie wszystkie układy scalone także- ale znów- rząd rzucił trochę grantów dla uniwerków i studenci dzielnie projektują prostsze układy scalone- które potem mogą być robione jako zlecenie w fabrykach na Tajwanie, co daje 80% niższe koszty, lokalne zatrudnienie i ułatwienia dla krajowego przemysłu- który oczywiście będzie to mógł wykorzystać (a przy sprzedaży dla rządu nawet nie będzie mieć innego wyjścia...).
Właśnie niedawno ogłaszano też wypuszczenie specjalnej edycji Debiana, dostosowanej dokładniej do profilu użytkowania i parametrów sprzętu. Aktualizacje oprogramowania są testowane i dopracowywane przez Univesidad de Buenos Aires. Oczywiście olbrzymia większość oprogramowania jest na licencji GNU, bo zwyczajnie to nie było tu robione i tak od zera lokalnego oprogramowania nie ma, a z drugiej strony rząd argentyński płacący licencje za oprogramowanie za granicę- to przekracza granicę mojej wyobraźni. Tego oprogramowania edukacyjnego jednakże jest sporo- planetarium, coś tam do robienia filmów (kolejny przemysł do rozwinięcia, według rządowych planów- o czym wspomniałem zresztą, zanim zostały ogłoszone- taki jestem dobry), itd.
Poza tym oczywiście, jak to sadystyczny kryptokomunistyczny rząd, zwalczający wolność gospodarczą na każdym kroku, gdzie akurat tego dnia Prezydencie do głowy strzeli, itd... - subtelnie poinformowano producentów komputerów, że model kolonialny importu śmieci i wywozu kasy się skończył- albo produkują na miejscu, albo eksportują podzespoły, albo ich nie ma. Zestaw marek telefonów i komputerów jest podobny jak w reszcie świata, ale też trochę inny- znacznie mocniejszą pozycje ma np. Blackberry i Samsung, za to Apple sądził, że są wystarczająco ważni, że mogą sobie rząd Argentyny olać, bo klienci i tak ich kochają. Cóż- może i kochają, ale obłędnie drogich i importowanych sprzętów nie kupują, w efekcie oficjalnych sklepów Apple w Argentynie nie ma, można co najwyżej kupić z prywatnego przewozu.
W taki sposób, w ciągu 3 lat dzieciaki dostały 3 mln komputerów, został stworzony kawał krajowego przemysłu, właściwie od zera- tu ciekawostka, przeglądając jakiś czas temu gazetkę promocyjną z supermarketu RTV-AGD, w dziale telefonów i komputerów importowanych było jakieś 10-20%, wśród sprzętu AGD- zero. Inna sprawa, że ludzie tu nie chcą kupować rzeczy importowanych. Patriotyzm to jedna sprawa, ale czysty pragmatyzm to druga- na kontynencie, gdzie ma się dobrze kultura naprawiania wszystkiego, nawet jak to już nie ma żadnego sensu- kupowanie rzeczy z importu, jak nie wiadomo co będzie z częściami zamiennymi jest postrzegane w najlepszym wypadku jako niepotrzebna rozrzutność. I to się nazywa polityka, bo tak naprawdę to rząd nauczył ludzi takiego sposobu myślenia. Znajomy opowiadał, że jak wybito mu szybę w bodajże Fordzie Scorpio – samochodzie tu nietypowym, to musiał ja kupować w Paragwaju, bo w Argentynie taka rzecz nie istniała. Później kupił Peugeota Partnera- bo krajowy...
Z opowieści tej wynika także forsa- kto współpracował przy realizacji rządowej polityki- zarobił i dalej zarabia. I to naprawdę dobrze. Ci, którzy jako pierwsi mieli linię do produkcji płyt głównych oczywiście wykosili konkurencję w przetargach- za krajową produkcję i to niezależnie od ceny. Inwestycja paru milionów dolarów zwróciła im się pewnie w kilka miesięcy albo nawet tygodni. Cóż- w praktyce rozwój przemysłu i tak trzeba dotować, to niech dzieciaki przynajmniej komputery dostaną. Kto za to się upierał przy neoliberaliźmie- jak w tym konkretnym wypadku Apple – nie istnieje.
Za to- tego typu polityka zupełnie niespodziewanie (a może spodziewanie?) otwiera pewne szanse. Kolejnym efektem afery Snowdena jest żądanie rządu Brazylii o przeniesienie serwerów Facebooka, Google i innych globalnych firm przechowujących dane obywateli Brazylii na teren Brazylii. Za to ostatnio nastąpiło spotkanie przedstawicieli Argentyny i Brazylii w celu opracowania wspólnej ochrony przed szpiegostwem internetowym ze strony USA. I patrząc na błyskawiczny rozwój i dorobek IT w Argentynie- tym razem to potężna Brazylia wystąpi w roli młodszego brata. Oczywiście zobaczymy, ale dzięki polityce takiej i podobnej to jest spora siła technologiczna i ekonomiczna (znacznie mniejsza niż Krzemowa Dolina, ale już spora).  

Wieści z frontu

Właściwie nie ma co się dużo rozpisywać- wiadomości same z siebie niezłe.
Rząd Urugwaju ogłosił właśnie, że w związku z aktami szpiegostwa ze strony USA, do którego jest wykorzystywane komercyjne oprogramowanie, oni bardzo dziękują i administracja Urugwaju przechodzi w całości na oprogramowanie opensource, zaczynając od Ministerstwa Obrony oraz Spraw Wewnętrznych. Dokładnie w tym sensie- nie żadne oszczędności, czy coś- po prostu w ramach ochrony suwerenności kraju.
Analogiczna rzecz dziś się działa w Boliwii- do parlamentu wpłynął projekt powołania instytutu, który korzystając z opensource zapewni oprogramowanie dla potrzeb administracji i biznesu. Projekt zapewne przejdzie.
Jako odrobina komentarza- wygląda na to, że skumulowane szkody wywołane przez Snowdena i Kerrego nie są pomijalne. A tak naprawdę to backfire (czy jest jakiś ładny polski odpowiednik tego słowa??) rykoszet uderzania w Syrię i szpiegostwa na dużą skalę jest solidny.  
Dla wyjaśnienia- to nie jest mowa o uzywaniu kompów z linuksem. To jest mowa o rezygnacji z jakiegokolwiek oprogramowania dla którego nie jest znany kod źródłowy. 

To koniec. Tym razem wpis z obrazkami

Szczyt G-20 zwykle nie jest imprezą wartą jakiejkolwiek uwagi, ale aktualny to zupełnie inna sprawa. To co ostatnio wyszło na szerokiej scenie miedzynarodowej- czyli sprawa Syrii, podsłuchów, itp. bądź co bądź postawiło USA w dość trudnej sytuacji. Z nią musiał sobie radzić osobiście Prezydent Obama. Jak sobie poradził- właśnie widać:




Wbrew pozorom osobiste kontakty pomiędzy szefami rządów mają pewne znaczenie. Przynajmniej w w zakresie zachowań czysto stadnych i przekonania świadków co poniektórych scysji kto jest naprawdę samcem alfa. A oczywiście zdjęcie jest ilustracją, a znakomicie można to wszystko wywnioskować z treści dokumentu końcowego- który brzmi jak pisany przez Kirchener i Rousseff, ewentulanie razem z Putinem, ale na pewno ignorując Obamę. Tu jest inny taki przykład:

W 2005 roku, prezydent Argentyny Nestor Kirchner (i gospodarz jednocześnie) miał drobną scysję z Georgem Bushem jr. Naród w ramach wsparcia dla prezydenta spalił jeden z banków w Mar del Plata i bezpośrednim wynikiem tejże scysji było zignorowanie wszystkich pomysłów z którymi G. Bush przyjechał na szczyt państw amerykańskich, a dalszym następstwem początek końca dominacji USA i międzynarodowych korporacji w Ameryce Południowej. One oczywiście nadal tu istnieją i mają się dobrze, ale w ciągu następnych lat prezesi i akcjonariusze co poniektórych firm się dowiedzieli, że płacenie podatków, czy umiar w zatruwaniu środowiska to nie jakieś dziwne wymysły oszołomów tylko normalny sposób prowadzenia interesów, a komu się nie podoba- zawsze może się poskarżyć w ambasadzie USA. Najwyżej wyrzucimy także ambasadora.
Teraz zaszło to samo na scenie światowej. USA bezpośrednio w osobie prezydenta zostały na tyle obsobaczone, że wszyscy zobaczyli, że król jest nagi. Nawet największe mocarstwo bez choćby życzliwej neutralności ważnych graczy międzynarodowych nie ma żadnego pola manewru. I obecnie USA także nie mają. Albo rozpoczną wojnę bez sojuszników i uzyskają na stałe opinię państwa bandyckiego, które należy izolować, albo nie rozpoczną i stracą twarz.
Do tego doszło ultimatum ze strony Brazylii, do którego już na szczycie najwyraźniej się przyłączył prezydent Meksyku: Obama musi osobiście przeprosić i zakończyć podsłuchy rządów Brazylii i Meksyku. Prezydent USA osobiście zapewnił, że to zrobi (co skądinąd podejrzewam, że jest niemożliwe- znaczy nie ma realnie wystarczającego wpływu na służby, ale tego oczywiście nie wiem), a Rousseff łaskawie zgodziła się nie odwoływać swojej wizyty w USA. To wszystko nastąpiło po rytualnym przeczołganiu ambasadora USA w ramach przygotowań do szczytu. Zabawne- choć w relacjach USA – Brazylia ostatnich lat dość typowe. Rousseff poleci do USA i przywiezie jakiś rachunek. Do zapłacenia. Słony, jak zwykle... Realnie- za nie wyrzucenie ambasadora USA. I Stany zapłacą. Jak zwykle....

Jeszcze o tajnych laboratoriach co mają zbawić świat

Dodając trochę do poprzedniego wpisu pod tym tytułem- moją tezą jest- nie potrzeba niczego ponadto, co już istnieje- może z odrobiną ulepszeń. Ale za to fizyki się nie przeskoczy. Ograniczenia są, jakie są i żadne pomysły rodem ze StarTreka tego nie zmienią. Ale poza tym, trzymając się ziemi i nie odlatując za daleko- można sobie wyobrazić parę rzeczy:
Przypuśćmy, że na poziomie elit biznesowych, finansowych i politycznych zapada konsensus- wobec wyzwań obecnej sytuacji energetycznej przebudowujemy w całości gospodarkę na źródła odnawialne i działamy konsekwentnie w tym kierunku. Nawet tego typu deklaracje się zdarzają.
Więc pewien technologiczny opis stanu docelowego. Akurat konkretne miejsce nie ma za dużego znaczenia. To, że sieć energetyczną można w dużej części oprzeć na źródłach odnawialnych jest w miarę oczywiste- czy w całości- to oczywiście inne pytanie. Widziałem badania (oczywiście nie pamiętam gdzie- był to jakiś niemiecki instytut), w których wyliczano, że przy zabezpieczeniu potrzeb rzędu 9% z niezawodnych elektrowni wodnych można całą sieć oprzeć na źródłach odnawialnych i da się to jakoś zbilansować. Kluczem do wszystkiego jest jednak transport. Jeśli będzie istnieć nowoczesna sieć transportowa, cywilizacja pozostanie.
Słoniem w menażerii jest tu samochód osobowy. Każdy może sam zobaczyć jaką część wydatków na ogólnie pojęte wyroby przemysłowe przeznacza na samochód i rzeczy z nim związana, a jaką na całą resztę. Ale tylko przemysłowe- nieprzetworzona żywność i energia nimi nie są (paliwa w sporej części- tej rafineryjnej). 
Otóż, pomimo prób, dobry i sensowny samochód na energię odnawialną można zrobić tylko jako zasilany bateriami, w których to wypadku obecna technologia nie jest wcale taka odległa od teoretycznych limitów. Problem polega na tym, że do utrzymania jazdy samochodem osobowym po dobrej drodze z prędkością, gdzie opór powietrza jeszcze nie stanowi dużego problemu potrzeba ok. 10 kW, czyli na taką jazdę (znaczy powiedzmy 90 km/h na autostradzie) przez godzinę potrzeba 10 kWh (można to zmniejszyć zwężają opony- ale kosztem drogi hamowania)- ok. 70-100 kg dobrych baterii litowych. Dodawszy do tego gorsze drogi, jazdę pod górę, a zwłaszcza miejską (choć odzysk energii przy hamowaniu trochę tu może pomóc) mamy to co mamy i żadne sztuczki marketingowców tego nie zmienią. Ale przede wszystkim właśnie ta ilość zużywanej energii wygląda nieco nierealnie i też trudno wyobrazić sobie działanie przemysłu na takim poziomie w oparciu o źródła odnawialne- przynajmniej w początkowym okresie. Choć z drugiej strony oczywiście należy wykorzystać możliwie jak najbardziej istniejąca infrastrukturę, zanim zbuduje się nową, bardziej efektywną.
Ale dalej- obecne ceny fotowoltaiki są już tak niskie, że można sobie wyobrazić przejście całej energetyki na energię odnawialną, dodawszy do tego oczywiście wiatr- ale jego zasoby zaczynają być, zwłaszcza w Europie, ograniczone. Oczywiście problemem jest to, że wiatr wieje kiedy chce, a słońce świeci tylko w dzień, a w warunkach zimowej Europy i to nie bardzo. Oczywiście jako dodatek może działać smart grid, słuszna ilość elektrowni szczytowo-pompowych, kiedy już zabraknie miejsc na tamy, itp.- ale żadnych złudzeń, chyba przez długi czas nawet najbardziej udanej przebudowy sieci energetycznej sojusznikiem pozostanie 20 stopień zasilania...
Podsumowując- to wszystko da się zrobić- ale koszty zarówno inwestycyjne, jak też poziomu życia muszą być spore. Droższy i zawodny prąd w sieci w miejsce dostępnych paliw, drastyczne zmniejszenie produkcji przemysłowej i przebudowa jej struktury to są spore wyzwania. Bez kompletnego zawału państwa i struktury społecznej możliwe tylko w krajach relatywnie bogatych, a i to tylko pod warunkiem zgody społeczeństwa. Alternatywą jest co prawda funkcjonowanie w warunkach pogłębiającego się kryzysu i stopniowe staczanie się w stronę Kongo, ale przy braku zaufania społecznego i tak większość oceniałaby takie działania jako złodziejstwo i brak jest jakichkolwiek szans na sukces.
Teraz- co jest możliwe, zakładając powyższe warunki? Po pierwsze- generalnie transport szynowy. W warunkach miejskich oczywiście klasyczny tramwaj- jest dobry, sprawdzony i względnie tani. Dla pewnego wyobrażenia- opory ruchu na szynach dla przeciętnego nowoczesnego (czyli dość dużego) tramwaju to 4 kW (porównajmy to z samochodem!!!). Patrząc oczywiście na trwałość samego taboru i czas eksploatacji wyposażenia linii mamy ten sam problem- budowanie porządnych rzeczy na dekady zamiast wyrzucania na śmietnik po kilku latach. W warunkach kryzysu to oczywiście zaleta, ale przeniesienie zasobów na inwestycje w takiej sytuacji jest problematyczne. Sensowna sieć tramwajowa może oczywiście tez służyć do transportu towarów- tylko znów- to jest trudność przede wszystkim ze strony biznesowej- jak właściwie to rozliczać? Tego typu rozwiązania jak najbardziej istnieją, ale są wyjątkami i oczywiście najpierw musi istnieć dobra sieć tramwajowa, a dopiero potem można myśleć o adaptacji jej do transportu towarowego.
Dlatego tez znacznie większym problemem jest transport międzymiastowy i zwłaszcza podmiejski. Międzymiastowy- to właściwie jest całkowicie dzisiejszy model- zelektryfikowana kolej jest czymś co jest i działa. Problemem jest zarządzanie i logistyka, ale generalnie jest zupełnie dobrze- dodatkiem zastępującym samoloty na krótszych trasach oczywiście jest szybka kolej. Znów- to tylko kwestia zgody społecznej na inwestycje.
Najbardziej problematycznym miejscem są przedmieścia i mniejsze miejscowości. Właściwie zawsze transport w tym zakresie był nieopłacalny. W 19 w. rozwiązywano to tak, że wielkie firmy budujące główną siec kolejową zawierały porozumienia z lokalnymi biznesmenami dopłacając do eksploatacji bocznych linii, które służyły jako feeders (brakuje mi dobrego polskiego słowa) dla głównej linii. Pojawienie się transportu motorowego znakomicie zniszczyło tą ekonomię i następnie boczne linie zaczęły znikać, wszędzie na świecie. I tu pojawia się dość ciekawa konstrukcja pewnej argentyńskiej firmy- Tecnotren. Założenie biznesowe jest ciekawe- stworzyli pojazd do transportu pasażerów po opuszczonych liniach kolejowych. Ten pociąg nie spełnia oficjalnych wymogów bezpieczeństwa dla pojazdów kolejowych, w związku z czym waży 1/4 tego co by musiał ważyć spełniając te wymogi. Maksymalna prędkość 40 km/h, czyli żałosna (ale właściwa dla torów w złym stanie), ale za to silnik 1.7 D fiata (który tu naprawi każdy kowal) i zużycie paliwa, jak podają 16 litrów ropy na 100 km. Oczywiście dostosowanie tego do logistyki towarowej to inny problem, ale sprzęt jest i zdaje się, że staje się całkiem popularny, bo opuszczonych torów akurat w Argentynie nie brakuje. Pojazd ten jest tak mało energożerny, ze po obłożeniu go panelami słonecznymi powinien działać nawet bez doładowywania baterii. 
Oczywiście- zupełnie lokalny transport, czy to ludzi czy towarów, pozostanie domeną samochodów elektrycznych- i tu jest ich nisza- dowóz do lokalnej stacji kolejowej, załadunek, wyładunek. Tak to może działać. Ale o dziwo nie widziałem na rynku żadnego pojazdu elektrycznego o właśnie takim przeznaczeniu. Co nie zmienia faktu, że skonstruowanie go jest raczej łatwe i poradziłby sobie z tym prawie że pan Wiesio co ma garaż. To tak w skrócie- zużycie paliwa bezpośrednio w rolnictwie to jest w najlepszym wypadku traktor elektryczny i wymiana zespołów baterii, a w transporcie morskim na dziś sprawa mało realna- w rzecznym zupełnie inna sytuacja- barka napędzana ogniwami słonecznymi wydaje się dość realnym pomysłem. W ten sposób realnie można zmniejszyć, w miarę postępu inwestycji zużycie paliw kopalnych do powiedzmy 5-10% dzisiejszego. Tylko... Wymaga to oczywiście zgody społecznej, pokonania lobbys zyskujących na utrzymaniu status quo- czyli realnie przekonania stosownych oligarchów, że po zmianach też zarobią. I to jest tak naprawdę największy problem. A jeśli uda się stworzyć system, gdzie zarabia na takim przekształceniu także klasa średnia- co w dużym stopniu się udało w Niemczech, to właściwie sukces jest zapewniony.
Przekształcenie to oczywiście koszty inwestycji- efektywnie zmniejszenie konsumpcji i dług. Ale z nadzieją na wyjście. Wymaga jedynie wspólnego działania i spójności społecznej, ewentualnie oświeconego zamordyzmu- ale jest on znacznie gorszy niż społeczna zgoda.

Syria- o co właściwie chodzi?

Poczytałem trochę i mam jakiś obraz sytuacji. Choć o co chodzi w całej tej awanturze nadal nie mam pojęcia- to wszystko nie ma sensu, albo raczej ja wolę wierzyć, że nie ma- bo wszystkie logiczne wyjaśnienia są dość ponure.
Po pierwsze- oczywiście trudno się dowiedzieć co się naprawdę dzieje. Po przejrzeniu propagandy przeciwników mogę jednak zaryzykować garść twierdzeń. Pierwszy i najważniejszy wniosek- Armia Syryjska absolutnie świadomie prowadziła wszystkie operacje tej wojny domowej tak powoli, jak tylko się dało, maksymalnie oszczędzając siły własnej armii. Także, dość ewidentne było świadome oddanie sporej części terytorium- acz pozbawionego strategicznej wartości przez armię syryjską.
Patrząc na to dziś- był w tym dość głęboki strategiczny sens. Assad sprawiał wrażenie przegrywającego wojnę- przez co nie dawał pretekstu do otwartej interwencji, oraz wykorzystywał ten czas bardzo intensywnie na przygotowania do ataku przez USA. W jakim stopniu się zdążył przygotować- zapewne dowiemy się wkrótce, niestety. Oraz- co też bardzo ważne- mieszkańcy kraju może i rządu specjalnie nie kochali, ale po bliższym zapoznaniu się z Czeczenami i mieszkańcami muzułmańskich przedmieść UK w znacznym stopni zmienili zdanie, nawet Kurdowie, jak zawsze chętni do separacji, zmienili w ostatnim czasie zdanie i uprzejmie poprosili (a może mniej uprzejmie) o wyniesienie się bojowników z ich terenu. Oczywiście- z drugiej strony Assad prowadząc przewlekłe walki też znakomicie pomaga swoim sojusznikom- Iranowi, bo dopóki trwa awantura w Syrii, Iran jest bezpieczny, a z drugiej strony Rosji- bo spokojnie i metodycznie wyrzynając „Wolnych Syryjczków” częściowo rozwiązuje rosyjski problem Czeczenii. Więc w to, że siły Assada zbyt wielu schwytanych z bronią nie pozostawiają przy życiu- także uważam za wiarygodne.
Za prawdziwością tego przemawia też drobny fakt- Syria obecnie ściąga amunicję, potrzebną w codziennych walkach, ale przede wszystkim możliwe nowoczesne systemy obrony przeciwlotniczej i przeciwokrętowej- co żadną tajemnicą nie jest. Znaczy broń i możliwości poradzenia sobie z bojownikami mają- to co jest potrzebne to obrona przed USA, UK i Izraelem. A Rosjanie i Persowie ponoć wstrzymują planowe przezbrojenia swoich armii, wysyłając do Syrii co tylko mogą. I o ile Rosjanie nie mają większych zagrożeń i mogą sobie na to pozwolić- o tyle Iran pozbywając się jakiejkolwiek broni ryzykuje swoje istnienie. Gra toczy się o dużą i coraz większą stawkę- podbijaną przez kolejne oświadczenia dyplomatyczne państw zachodnich. Co USA mogą osiągnąć dzięki tej wojnie- nie mam zielonego pojęcia. Co najwyżej może na tym zyskać armia i producenci broni, ale to by znaczyło, że władze i dyplomacja USA już nie panują nad generalicją. Teza, jakkolwiek prawdopodobna- jest dość przerażająca, oznaczałaby bowiem kolejne bezmyślne wojny, tak długo, aż generalicja by już oficjalnie przejęła władzę w USA (i wtedy się uspokoją, zadowalając się tępieniem i łupieniem własnego kraju)- albo z drugiej strony tak długo, aż powstanie światowa koalicja zdolna ich powstrzymać.
W pierwszym wypadku trochę szkoda takiego ładnego kraju, drugi jest jednak sporo gorszy, bo obawiam się, że większość rakiet nuklearnych jest w lepszym stanie niż przeciętny most w USA.
Na szczęście jest też możliwe inne wyjaśnienie- czyli zupełnie oficjalna polityka popierania Izraela, gdzie oczywiście destabilizacja jego sąsiadów jest żywotnym interesem tego państwa. Jeśli tak- to w miarę wszystko w porządku. Co prawda prowadzi to nas do smutnego wniosku, że jeśli Izrael potrzebuje wsparcia USA do samej destabilizacji w Syrii to jest także kolosem na glinianych nogach i państwem, którego przywódcy mają wątpliwości co do możliwości obronnych. Ciekawe. Pewną poszlaką jest tu w miarę wiarygodna informacja, że nowe rakiety przeciwpancerne w arsenale Hezbollahu niszczyły czołgi Merkava 2, które w dziedzinie opancerzenia uznawane są za szczyt zachodniej technologii- w trakcie ostatniej interwencji w Libanie, po której istocie dość wojowniczy zwykle Izrael podkulił ogon. Opowieść była z drugiej reki, ale dość wiarygodnego źródła.
Inna teoria- nastąpiło w niezauważalny sposób pewne odwrócenie sojuszy. Bardzo niebezpieczne. Koalicja USA, UK i Francji pierwszy raz od czasów 2 w.ś. mówi jednym głosem, podczas gdy Niemcy sprzeciwiają się interwencji, stając po stronie Rosji. Przy okazji jest to sprawa, która Chin nie bardzo dotyczy i gdzie nie mają specjalnych możliwości interwencji i wpływów (choć już w wypadku stabilności w Iranie jak najbardziej). Mają co najwyżej roszczenia terytorialne do Rosji, ale z nimi mogą jeszcze sporo poczekać- im się nie śpieszy.
To jest zdecydowanie najgorsza hipoteza- oznacza ona bowiem już ustalony zestaw sojuszy do wybuchu wojny światowej i szukanie pretekstu. To niestety jest całkowicie racjonalne z punktu widzenia USA- rozwalić i zdominować słabszych konkurentów zanim się całkowicie utraciło przewagę technologiczną, jednocześnie nie wchodząc w strefę zainteresowania Chin.
Za to jedynie USA zależy na szybkim zakończeniu wojny w Syrii. Czas działa na ich niekorzyść, ale na razie przynajmniej nie zanosi się na poważniejszą awanturę w Europie- choć jest źle, Niemcy i Francja jeszcze nie doszły do fazy retoryki wojennej. Do tego jeszcze daleko i być może obecna różnica zdań to tylko incydentalna sprawa. Nie mam zielonego pojęcia, ale oczywiście posiadanie innego zdania na temat ewentualnej wojny co sojusznik i przez przypadek takiego samego co oficjalny przeciwnik (Iran) to trochę inna sprawa. Oczywiście w tym wszystkim oświadczenie Ryżego dotyczące udziału w wojnie brzmi śmiesznie- bo przy takim układzie sił opina RP nikogo nie obchodzi, ale przyznam, że w potencjalnie światowym konflikcie akurat w wypadku Polski lepiej nie mieć opinii innej niż ta podzielana wspólnie przez Niemcy i Rosję.
Jest zabawnie- przynajmniej jak się to obserwuje z daleka.
Niezależnie od tego, która hipoteza jest prawdziwa jeśli zostaną spełnione 3 warunki:
1. oficjalna interwencja USA się rozpocznie.
2. w jej trakcie siłom syryjskim uda się zadać przeciwnikom solidne straty (znaczy więcej niż kilka strąconych samolotów lub/i zatopiony większy okręt)
3. Niemcy nie zmienią zdania co do popierania Rosji przeciwko USA

To także polecam obserwację tego konfliktu z daleka. Bardzo daleka.

P.S.
Pisząc to zupełnie zapomniałem o „masakrach cywili” i „broni chemicznej”. Teraz dopisuję- bo dla obrazu sytuacji nie ma to żadnego znaczenia. Jeśli ktokolwiek jakiś masakr i ataków chemicznych dokonywał, na pewno nie był Assad atakujący mieszkańców własnego kraju. On toczył walkę i to najwyraźniej wygraną ,o pozytywna opinię o swoim reżimie i jeśli ktoś zginął to prędzej przypadkiem i z wielkimi rządowymi przeprosinami, niż w odwrotny sposób. To po prostu już kompletnie bez sensu i jak widać- bez znaczenia.  

O tajnych labolatoriach co mają uratować planetę

Wielokrotnie pisałem, że dość nieuniknionym skutkiem beznadziejnego uzależnienia naszej cywilizacji od paliw kopalnych jest ciężkiego kryzysu w obliczu ich wyczerpywania się i utrudnionej dostępności oraz globalna recesji połączonej z rozpadem władzy w co poniektórych państwach i regionach świata w sytuacji zmniejszania się ich dostępności. Co do dostępności- nawet wydobycie może się zwiększać, ale jeśli nakłady na to wydobycie będą rosnąć szybciej- ilość energii dostępnej do konsumpcji będzie się zmniejszać. Pomimo pewnych prób dokładne wyliczenie tego rodzaju wydaje się niemożliwe, więc kiedy to nastąpi- i tak nie wiemy. Ale co ciekawe- pod każdym takim wpisem pojawiają się dwa rodzaje komentarzy „w tajnych laboratoriach znajdują się rzeczy o których nam się nie śniło i wszystko jakoś się załatwi” oraz „nie jest to żaden problem bo rynek wszystko rozwiąże, tylko może gdzieś nam tego wolnego rynku brakuje”. Co do drugiego- jest to oczywiście szalona idea neoliberałów. Rynek działa, ale zawsze wybiera najbardziej efektywne rozwiązania NA DZIŚ- co oznacza minimum inwestycji, maksimum zysków. I w porządku, ale rozsądnie przewidując kryzys w przyszłości można być praktycznie pewnym, że nawet efektywna wolnorynkowa gospodarka sprawi, że będzie po prostu większy i głębszy. Znakomitym przykładem jest tu porównanie sytuacji USA, Europy oraz Brazylii w trakcie ostatniego kryzysu. Cofnąć się należy do szoków naftowych lat 70-tych i reakcji na nie. W USA była ona w największym stopniu rynkowa. Szał wierceń i badań nad ulepszonymi sposobami wydobywania ropy z jednej strony i reakcja konsumentów w postaci pokazania żółtej kartki kartelowi z Detroit z drugiej. Jednakże żadnych szczególnych działań rządu nie było- oprócz nieco późniejszej dyplomacji Reagana przekonywującej Saudyjczyków do zwiększonego wydobycia. Szybkie i proste kapitalistyczne działania, nawet przyniosły pewien efekt- przynajmniej przedłużył czasy potęgi USA o dobre dekady, ale później, w czasie dzisiejszego kryzysu cała trójka z Detroit się ustawiła po kasę podatników (a samo miasto za mini...), ale uderzenie z końca poprzedniej dekady prawie rzuciło resztki amerykańskiej gospodarki na kolana. Nie rzuciło całkowicie tylko dzięki dalszej deindustrializacji i wyciskania resztek oszczędności z klasy średniej.
Europa- wyciągnięto trochę wniosków i rządy co poniektórych państw aktywnie zaangażowały się w zmniejszanie ropożerności gospodarki, przy możliwym zachowaniu poziomu życia- flagowym przykładem jest tu sieć szybkiej kolei najpierw we Francji, później w innych krajach. Ilości paliwa zużywanego przez samoloty i samochody które zostały zastąpione przez pociągi nie są aż tak wielkie (w porównaniu do całości zużycia), ale są. Zgodnie z tą samą filozofią od dłuższego czasu na powrót buduje się linie tramwajowe, metra, itd. w całej Europie. I chyba nigdzie nie dopuszczono do rozkładu transportu publicznego do stopnia, który jest normą w USA. To wszystko oczywiście szło z pieniędzy podatników, bo inaczej się nie dało. Tam gdzie funkcjonowała ideologia kapitalizmu wg wzoru USA- rozkład transportu publicznego jest widoczny gołym okiem- czy jest on niewydolny, czy też obłędnie drogi, czy obie te rzeczy naraz. Dlatego nie stanowi realnej konkurencji dla prywatnego spalania paliw kopalnych i dlatego też uderzenie kryzysu było mocne- choć akurat w wypadku dwóch najdokładniej odpowiadających temu opisowi krajów złagodzone olbrzymiej skali zadłużaniem się w najtrudniejszym okresie- mowa tu o UK i Polsce. Choć obecnie zużycie paliw spada, ale odbywa się to kosztem poziomu życia, a nie oszczędnością dzięki inwestycjom i technologii- bo ich po prostu nie było. Południe Europy to trochę inna historia nie mieszcząca się w tej narracji.
I teraz Brazylia- w latach 70-tych, po uderzeniu kryzysów naftowych podjęto decyzję o maksymalnym możliwym uniezależnieniu się od paliw kopalnych. Wobec faktycznego braku sieci kolejowej i raczej nierealności jej stworzenia na takim obszarze (przynajmniej wtedy) zrobiono co się dało- oparcie energetyki w olbrzymiej części o wodę i stworzenie ogólnokrajowej sieci (nie wiem, czy ogólnokrajowa już istnieje- to naprawdę duży kraj...) oraz uniezależnienie się przynajmniej od benzyny- przez program bioetanolu, który solidnie subsydiowany przez 30 lat, obecnie stoi już na własnych nogach i w razie potrzeby Brazylia może w krótkim czasie wyeliminować zużycie benzyny bez problemów (oprócz nadmiaru dystrybutorów na stacjach...). Tak samo program rozwoju krajowego przemysłu przyniósł owoce- wydobycie ropy pozwala na zaspokojenie krajowych potrzeb i choć w brazylijskie miasta są pod względem komunikacji raczej koszmarem (trochę przesada, ale w porównaniu do średniej europejskiej czy Argentyny) to jednak uderzenie kryzysu paliwowego nie spowodowało takiej dziury w kieszeniach konsumentów jak w USA i nie zahamowało gospodarki.
Czyli rynek jest dobry, ale po prostu w tym wypadku nie działa i działać nie może. Sprawdzone i dokładnie przetestowane- gdzie następowały inwestycje państwowe, tam są jakiekolwiek bufory i środki ratunkowe przed zawałem gospodarki. Gdzie ich nie było- nadal nie ma.
To tyle na temat korwinistów (nie żebym miał dużo przeciwko korwinistom, ale dzięki ogłupiającym tekstom JKM mnóstwo rozsądnych skądinąd i sympatycznych wykazuje się absolutnym niezrozumieniem najprostszych zjawisk społecznych i ekonomicznych).
Co do zawartości tajnych laboratoriów- nie trzeba szukać tak daleko, wyjście nazywa się elektryczność i jest znana od pewnego czasu. Drobnym problemem jest jej wytwarzanie, ale znów możemy zajrzeć nie do tajnych laboratoriów a wystarczy na półki sklepowe- ogniwa fotowoltaiczne, po stworzeniu masowego rynku i masowej produkcji za niemieckie oszczędności są tanie. Znów- nie tak tanie, aby były kapitalistycznie lepszą inwestycją niż elektrownia gazowa czy węglowa, bo nie są. Ale są wystarczająco tanie, aby prawie się opłacało konsumentom. Mniej więcej to samo można powiedzieć o energetyce wiatrowej- choć tu już konieczne inwestycje zaczynają się od znacznie większej skali. Cały czas drobiazg- na dziś już nie tak wielkie inwestycje, których jednakże wolny rynek sam nie załatwi- aż do momentu, kiedy kryzys paliw kopalnych stanie się mocno dotkliwy, a prąd zacznie być naprawdę drogi. Tylko wtedy będzie już sporo za późno, dokładnie jak teraz, w obliczu sypiących się budżetów wielkie inwestycja zaczynają być nierealne. To jest właśnie jedyny problem- rozpocząć przebudowę infrastruktury wtedy, kiedy są na to pieniądze i wydać je w jakiś rozsądny sposób. A dziś rozsądny oznacza- jak najszybsze zmniejszanie uzależnienia od paliw kopalnych, w pierwszej kolejności ropy naftowej. To się całkowicie da zrobić- pod właśnie tym warunkiem- że jest robione wtedy, kiedy jest jeszcze na to czas. Choć ja osobiście przypuszczam, że został on już przespany. Skala koniecznych wydatków jest tak astronomiczna, że jest to zwyczajnie niemożliwe, bo zbliżające się wielkimi krokami i już widoczne koszty szaleństw klimatycznych zjedzą całą resztkę kapitałów która pozostała.

Wieści z Ameryki Południowej

W porównaniu do reszty świata jest tu na tyle egzotycznie, że warto podać choć trochę najnowszych wiadomości:

Urugwaj
W trakcie uchwalania jest właśnie prawo dotyczące legalizacji marihuany. Zgodnie z projektem ustawy już uchwalonej przez niższą izbę parlamentu każdy Urugwajczyk (i tylko Urugwajczyk- w celu zapobieżenia narkoturystyce), po uprzedniej rejestracji będzie mógł zakupić do 40 gramów marihuany miesięcznie z zatwierdzonych przez rząd aptek- żadnych ściem o medycznej trawie, czy coś- po prostu- kto chce to kupuje. Tak samo każdy kto chce może jakąś ograniczoną ilość uprawiać, tak samo można będzie założyć spółdzielnię do wspólnej uprawy i konsumpcji, a rząd planuje udzielić koncesji na uprawę ok 40 ha i działać jako pośrednik pomiędzy plantacjami i aptekami. Zamierzeniem takiej regulacji jest oczywiście zniszczenie nielegalnego handlu narkotykami i też w uzasadnieniu tego projektu są znacznie ciekawsze informacje- dokładniej jak rząd zamierza konkurować z obecnymi handlarzami i że celem tej legislacji jest zapewnienie mieszkańcom kraju narkotyków wysokiej jakości, lepszej niż ta która proponują przemytnicy i za niższą cenę. A wszystko, jak zwykle tutaj- w imię walki z wpływami USA. W tym zakresie nikt akurat nie ma złudzeń- legalizacja narkotyków jest równoznaczna z kolejnym ograniczeniem wpływów Waszyngtonu na tym kontynencie. Co prawda Urugwaj to mały kraik, bez większego znaczenia, ale ewentualny sukces tego pomysłu i skopiowanie go przez Argentynę, Brazylię lub Kolumbię będzie mięć spore konsekwencje polityczne- to znaczy definitywne załamanie jedego z ostatnich narzędzi wpływu USA na kraje tego kontynentu. A dalsza (co prawda na dziś w sferze fantazji) ewentualna legalizacja nawet tylko marihuany przez Meksyk by oznaczała ostateczną klęskę polityki Reagana czyli zdobywania wpływów za pośrednictwem mafii narkotykowych i kreowania polityki przyjaznej amerykańskim koncernom. Dla Wall Street perspektywa dość przerażająca- więc warto obserwować co dalej.
Chile
Tutaj zwana prawicą partia miłośników sprzedawania wszystkiego zagranicznym „inwestorom” po raz kolejny musiała urządzić łapankę na kandydata na prezydenta. Problem polega na tym, że tenże kandydat (obecnej partii rządzącej) nie ma najmniejszych szans wygrać wyborów i dotychczas dwóch zrezygnowało, w końcu znaleźli kobietę która zgodziła się kandydować.
Zresztą nic dziwnego- obecne rządy prezydenta Pinery doprowadziły do poziomu konfliktów społecznych nie widzianych tam od 40 lat. Regularne zadymy studentów z policją w stolicy z jednej strony i prześladowania białych przez Mapuchów na południe od rzeki Bio Bio z drugiej. A że właśnie południe Chile było tradycyjnie miejscem gdzie przenosili się ludzie mający problemy z bankami (bo tylko tam można w ogóle dostać pracę mając np. zadłużenie na karcie kredytowej...) to zostają w stolicy i przyłączają się do zadym, a rząd jest postrzegany jako ekspozytura banksterki.
Z ważnych- choć zdecydowanie spekulacyjnych przewidywań- wiadomo, że nowy rząd będzie znacznie gorzej postrzegany na Wall Street, zresztą pewnie słusznie bo dociśnięcie śruby jest raczej pewne- co najmniej w zakresie bezpieczeństwa pracy (co oczywiście wpłynie na zyski), a być może także zwiększenia podatków od górnictwa lub/i wprowadzenia restrykcji walutowych. Przy dzisiejszym poziomie manipulacji rynkami przez dużych chłopców, uznaję za zupełnie prawdopodobny solidny spadek cen miedzi tylko po to, aby uderzyć finansowo w nowy chilijski rząd.
Boliwia
Po głośnym zatrzymaniu samolotu z Evo Moralesem na pokładzie wszystkie cztery kraje tzn. Hiszpania (jako pierwsza), Portugalia, Francja i Włochy grzecznie przeprosiły, a Boliwia przeprosiny przyjęła. Nie było to żadne wykręcanie się i udawanie, że sprawy nie ma, tylko formalne przeprosiny, co w języku dyplomatycznym jest relatywnie poważną sprawą. Wydaje się drobiazgiem- ale pokazuje zmianę światowego układu sił. Wciąż dość potężne i bogate europejskie kraje Boliwię może by jeszcze mogły olać, ale jak taka subtelna prośba została jednoznacznie , wystosowana także przez Argentynę i zwłaszcza Brazylię- pozostało im tylko zjeść tą żabę, co też uczynili. To jakoś światowy mediom umknęło...
Stay tuned....

Czytanka

Całkiem nieźle napisane, ale przede wszystkim autorzy mają zmysł obserwacji zdecydowanie przewyższający przeciętne „opowieści podróżnicze”
Do rzeczy- zwykły raport na forum podróżniczym o przejeździe przez Kongo (DRC) w 2008 r. Gdyby ktoś chciał kręcić nowego Mad Maxa zdecydowanie lektura obowiązkowa...
Ze smaczków- na środku „drogi” spotkali ciężarówkę, przy niej dwóch ludzi- po krótkiej pogawędce (co mało gdzie tam było w ogóle możliwe- i to nie ze względu na barierę jezykową), dowiedzieli się, że silnik się zepsuł, ładunek przełożono na inną, a kierowca z pomocnikiem pilnują jej do czasu nadejścia z powrotem wyremontowanego silnika i za kilka tygodni może już będzie. W tym czasie czekali tak, w tym miejscu ponad rok. I takie tam inne.
Swoją drogą już wtedy, a dziś ponoć dużo bardziej widać, że rolę kolonizatorów przejmują Chińczycy i idzie im to całkiem sprawnie. 
A z informacji praktycznych- jesli ktoś ma zamiar wybrać się na tego typu wyprawę- to w wypadku czarnej Afryki wybór rozsądnych samochodów ogranicza się do Toyoty Land Cruiser serii 70 (tej bez bajerów, niedostępnej w USA  i Europie) 
W jednym miejscu tego opisu jest fragment wyraźnie zaznaczony, aby nie czytały go osoby bardziej wrażliwe- i potwierdzam, do własnego uznania, ale raczej należy go pominąć.
Miłej lektury, oto link.  

O znaczeniu głupoty w dziejach świata, czyli efekt motyla


Jeśli wszyscy ludzie się zachowują zwyczajnie i racjonalnie- sporo można przewidzieć. Ale są oczywiście zachowania, które są głupie. Zwyczajna, ludzka głupota wynikająca z arogancji i/lub kompletnego braku umiejętności niezbędnych w danym miejscu i czasie- i prowadzić to może do całkiem nieoczekiwanych efektów. A ileż późniejsi historycy- determiniści muszą się namęczyć, aby coś z tego złożyć, aby się nie wydało, że własny narodowy generał (może niekoniecznie bohater) był zwyczajnym idiotą, albo, że wielkie zwycięstwo nie było wcale tak wielkie, bo mając za przeciwnika kompletnego durnia to było jak kopanie leżącego.
Znakomitym przykładem tego jest inwazja brytyjska na Buenos Aires w roku 1807, wówczas jeszcze części Korony Hiszpańskiej i w tym czasie sojusznika napoleońskiej Francji. Dowódcy floty brytyjskiej (a może zaokrętowanej armii- nikt się później nie chciał tym chwalić), która właśnie wracała z udanej inwazji Afryki Południowej postanowili z rozpędu zająć jeszcze kolonie hiszpańskie w dorzeczu La Platy. Medal i awans zawsze się przyda....
Na początku szło dobrze- bez większego trudu zajęto Montevideo i pokonano większość oddziałów hiszpańskiej armii w tym regionie. Akurat Montevideo było (i właściwie nadal jest) dość kluczowym miejscem w tym rejonie świata- ponieważ był to jedyny głębokowodny port w rejonie, zresztą Stare miasto jest położone na półwyspie, trudnym do obrony przed inwazją z morza, a zajęcie go i utworzenie bazy wypadowej i zaopatrzeniowej jest niezbędne przed jakimkolwiek atakiem na Buenos Aires (przynajmniej w ówczesnej technologii).
A kwestia technologii ma właśnie w tej sprawie spore znaczenie- trzonem ekspedycji brytyjskiej był regiment 95. Bardzo ciekawa jednostka, wyprzedzająca pod każdym względem swoje czasy. Regulamin kładł duży nacisk na umiejętność korzystania z terenu i jego osłony, nie walczono w ścisłym szyku (co w tamtych czasach było powszechną normą), wzajemne krycie się ogniem, nacisk na celność strzelecką, itp. Znacznie zmniejszony dystans pomiędzy oficerami i żołnierzami- brak kar cielesnych, a nawet wspólne posiłki. Z widocznych różnic- były to zielone mniej-więcej maskujące mundury zamiast czerwonych i, co najistotniejsze dla sytuacji- Baker`s Rifle. Była to pierwsza seryjnie produkowana, z częściami zamiennymi, gwintowana broń. Wyposażono w nią do tego czasu jeden z batalionów regimentu 60 i właśnie regiment 95. Zarówno zasięg jak i celność rifle była nieporównywalnie lepsza niż używanych wówczas muszkietów- w wypadku niegwintowanego muszkietu trafienie w sylwetkę człowieka z odległości 50 m było raczej kwestią przypadku, w wypadku rifle normalny zasięg celnego strzału to 200- 300 m. Za to ładowanie (do czasu wymyślenia nowego typu pocisku w latach 30-tych XIX w.) trwało ok 2 min. i nie można było założyć do tego bagnetu (przynajmniej do pierwszych modeli produkcyjnych, a o tych tu mówimy).
Więc- tak wyposażony i wyszkolony pułk najpierw na przedmieściach Buenos Aires (obecna Plaza Miserere) prawie rozstrzelał ostatnie hiszpańskie oddziały w tym regionie, zdobywając część artylerii, ale kosztem odłożenia zajęcia miasta o dwa dni. W tym czasie dowództwo obrony Buenos Aires zdołało przygotować plany, organizację (ok, ta już istniała) i rozkazy dla lokalnej milicji, a także przekuć przejścia pomiędzy domami. 5 lipca 1807 roku wojska brytyjskie weszły do miasta- w myśl kompletnie idiotycznych rozkazów podzielone na 12 kolumn (niecałe 3000 żołnierzy !!!) mające poruszać się różnymi trasami w celu zajęcia kluczowych obiektów, którymi były kościoły i siedziba wicekróla. Co jest oczywiście do przewidzenia w wąskich uliczkach rifles były raczej bezwartościowe i choć połowa żołnierzy była uzbrojona w muszkiety i tak nic to nie dało wobec ciągłego ostrzeliwania z okien i dachów, gdzie obrońcy swobodnie się przemieszczali przejściami wykutymi w ścianach budynków. Skracając historię- 7 lipca generał Whitelocke poddał wszystkie jeszcze pozostałe oddziały, które po rozbrojeniu i odebraniu sztandarów zostały zwolnione. Trzeba tu oddać sprawiedliwość brytyjskiej armii- po powrocie na wyspy tenże generał został przez sąd wojskowy pozbawiony stopnia i wydalony z wojska jako „nieprzydatny dla służby Koronie”, co chyba stanowi dość rzadki przykład tak drakońskiej kary za same błędy w dowodzeniu.
Ale historia ta by była drobnym incydentem, gdyby nie jeden drobiazg- po tym dniu największy na świecie skład najnowocześniejszej wówczas broni znajdował się w Buenos Aires. Wystarczyło ich, aby w armii generała San Martina wyposażyć kompanię snajperów na każdy batalion. Dalsze konsekwencje już są olbrzymie- otóż w pewnym momencie 1816 roku Hiszpanii udało się prawie całkowicie zdusić rebelię w amerykańskich koloniach- z dwoma wyjątkami- armii San Martina w dzisiejszej północno- zachodniej Argentynie i Buenos Aires. Następnie to San Martin przeszedł do ataku i po błyskotliwym przekroczeniu Andów (naprawdę- przejście armią takich gór w szyku bojowym poprzednio chyba się udało Hannibalowi) właściwie rozniósł w drzazgi większość hiszpańskiej Armii na terenach dzisiejszego Chile i Peru, co praktycznie zakończyło wojny o niepodległość Ameryki Południowej- a straty jego armii były we wszystkich bitwach podejrzanie niskie- co narzuca tezę o konsekwentnym użytkowaniu snajperów do radzenia sobie z artylerzystami i łańcuchem dowodzenia. Należy zaznaczyć, że przez sporą część swojej kampanii nie miał przewagi liczebnej, a armia nie mogła się równać dyscypliną z królewską- nawet jeśli to tylko Królestwo Hiszpanii.
Dokańczając- kto wie, czy gdyby nie idiotyczny rozkaz generała Whitelocke`a z ranka 5 lipca 1807, mapa świata nie wyglądałaby dziś zupełnie inaczej....
Przykład ten jest dla mnie przynajmniej bardzo ciekawy- bo wielokrotnie, analizując podobne sytuacje mam nierozwiązywalny dylemat- czy to głupota, czy sabotaż. Przynajmniej w tej sytuacji sprawa jest praktycznie w 100% jasna- tak przeprowadzony atak na ufortyfikowane miasto to była głupota, bo nikt nie wiedział, że ostatecznie przekazanie tej broni będzie miało takie a nie inne skutki- poza tym utrata ponad 1000 elitarnych żołnierzy byłaby ciosem dla każdego państwa, a jednocześnie Whitelocke w żaden sposób korzyści od rządu jeszcze nie istniejącego państwa (Argentyny znaczy) otrzymać nie mógł.
Swoją drogą- sam widziałem drzewiec akurat 71th Higlanders- także elitarnej jednostki, w muzeum w Lujan. Liczne ślady na nim wskazują, że bohaterstwu brytyjskich żołnierzy i ich woli walki do końca nie można nic zarzucić.
Tu dość słabe zdjęcie, ale cóż- był zakaz fotografowania...