Trochę o ochronie zabytków


Tym razem muszę ulać trochę żółci, które mnie zalała. Wczoraj to tępe bydle, burmistrz Buenos Aires ogłosiło, że wycofuje z eksploatacji stare składy jeżdżące na linii metra A. O co chodzi? Tym razem o piękno. Te składy mają po 90-99 lat i są nie tylko zupełnie sprawne techniczne, ale nawet najbardziej bezawaryjne ze wszystkich systemów transportu miejskiego na świecie i przy okazji dość energooszczędne (bo relatywnie lekkie). Ale przede wszystkim są piękne. Nadwozia wykonane w całości ze szlachetnego drewna, wykończone skórą, z lustrami w wagonach, itp. Oczywiście, używane na co dzień noszą ślady tego używania przez prawie 100 lat, ale wyglądają, mimo wszystko, jakby mogły jeździć następne 100 lat. Ale przede wszystkim wyglądają jak cała reszta tego klasycznego Buenos Aires- pełnego elegancji i piękna. Jak się patrzy na kolejny wyburzony stary budynek z jedynie pozostawioną fasadą, za którym rośnie kolejne 30-piętrowe paskudztwo, zwłaszcza przyjechawszy z kraju, który takiej klasycznej substancji miasta tak wiele utracił, naprawdę się serce kraja. I teraz klasyczne Subte. Bydle, po prostu i tyle.
A swoją drogą jeszcze to dość zabawnie urządził- przez półtorej roku, wbrew podpisanemu przez siebie porozumieniu, nie chciał przejąć sieci metra od władz federalnych (choć, jak najbardziej samo miasto podwyższyło ceny biletów) i nadal nie jest jego formalnym właścicielem ani zwierzchnikiem (bo to ma nastąpić od początku roku- ale, OK wiadomo, że będzie). Przez te ostatnie półtorej roku w porcie sobie stoi i rdzewieje kilkanaście czy kilkadziesiąt nowych składów, tak samo na otwarcie czeka chyba 10 nowych stacji metra- których nie można było uruchomić, bo po prostu brakuje taboru (który stoi i rdzewieje w porcie, kupiony przez rząd federalny, bo Macri twierdził, że on tego nie chce). Więc ogłosił, że od 15 stycznia zamyka linię A na maksymalnie 3 miesiące, może krócej. WTF?? Dla wymiany taboru??? Jeszcze oczywiście jakiś tam prac remontowych, ale to przecież na całym świecie się robi w nocy, ewentualnie zamyka na kilka weekendów. Zarówno związkowcy jak też fachowcy od transportu po prostu nie wiedza co powiedzieć o tym, oprócz tego, że jest to absurd- nawet nie dyskutując o wycofaniu starych składów, ale o zamknięciu linii na taki czas. Linia ta, swoją drogą, łączy centrum biurowe z jednym z trzech największych dworców podmiejskich- więc oczywiście wyłączenie jej się dołoży trochę do tradycyjnego chaosu w mieście....
Jedno z zupełnie logicznych wyjaśnień tego- jeśli się uda wystarczająco zdestabilizować sytuację, to może jednak rząd federalny upadnie, albo przynajmniej peroniści przegrają wybory w 2015, i znajdzie się ktoś, kto go w razie czego ułaskawi. Co prawda jeszcze nie został skazany, ale to akurat kwestia czasu i przeciążenia sądów karnych sprawami funkcjonariuszy z czasów dyktatury.
A że ja sobie twierdzę, że sam robi nieopisany burdel w mieście- i co z tego? Wiodąca Stacja Informacyjna od wiadomości nie całkiem prawdziwych i całkowicie zmyślonych nie takie rzeczy potrafi zwalić na peronistów.

Zmiana paradygmatu ekonomii


Jak wiadomo długotrwałym czytelnikom bloga, w trakcie jego pisania nieco zmieniłem poglądy gospodarcze. Bezpośrednim powodem tego było zapoznanie się z obecnym systemem gospodarczym Argentyny (a raczej prowadzoną polityką) i wielce odkrywcze spostrzeżenie, że to działa. Tak jak nadal uważam, że maksymalne zwiększanie wolności gospodarczej jest korzystne dla społeczeństwa jako ogółu, tak też za najistotniejsze ograniczenie dla tejże wolności zacząłem postrzegać nie działalność rządów, ale międzynarodowych korporacji, ustalających własne reguły gry i niszczących, często w bezwzględny i nieetyczny sposób lokalne gospodarki. O czym sam nie miałem pojęcia wcześniej- w Ameryce Łacińskiej i Brazylii powstała właściwie nowa szkoła ekonomii, kompletnie nie znana w anglojęzycznym świecie, oczywiście w Polsce też. Nie podawałem dotychczas żadnych źródeł- z prostego powodu- wszystkie które znałem, były po hiszpańsku, ewentualnie portugalsku. Na szczęście, jeden z wybitniejszych przedstawicieli tejże szkoły ekonomii jest z pochodzenia Polakiem i trochę pisał po polsku, co tez jest dostępne na jego stronie. Na początek mogę polecić wywiad dla GW, a potem zdecydowanie polecam zapoznanie się z całością prac. Po przeczytaniu całości przez niektórych mam nadzieję się pożegnać z korwinowskimi bzdetami w komentarzach.
Tu całość, dostępna na licencji copyleft.    

13 grudnia, czyli życzenia


W świecie który zaczyna być coraz bardziej niestabilny, w miejscu tego świata, które obrywa zawsze w wypadku światowej zawieruchy- czyli w Polsce powinna się teraz toczyć intensywna debata co dalej robić. Jednak możliwość prowadzenia takiej debaty zależy wprost od możliwości wypowiedzi i oddziaływania ludzi, którzy mają jakąś wiedzę fachową i wizję jej zastosowania w kraju. Delikatnie mówiąc, obecne elity rządzące są od tego bardzo dalekie. Ale psim obowiązkiem rządzących jest tworzenie ram dla debaty publicznej i organizowania się społeczeństwa. Ludzie mają taką potrzebę i ona jest dla społeczeństwa jako całości dobra- o ile elity na to pozwalają. Czasem, szczęśliwie, pomimo tego, że nie pozwalają- ludzie i tak zaczynają tworzyć naród i społeczeństwo- jak w Polsce 1980 roku. I złamanie właśnie tego jest zwyczajną zbrodnią stanu.
Stąd, z okazji kolejnej rocznicy 13 grudnia, przyłączam się do życzeń, jakże pięknych, dla Towarzysza Generała. A także, sądzę, czas je także zadedykować wszystkim odpowiedzialnym za uwięzienie „Starucha”, prowokacje policji na demonstracjach i marszach, milion podsłuchów, wyśmiewanie lub zamilczanie w mediach debat ekonomicznych i prób dojścia do prawdy o wypadku w Smoleńsku.  
A oto moje najlepsze życzenia- tak krótko, z ogólnego ciężkiego braku czasu:

Sępy bez kolacji, czyli bezczelność popłaca


Sprawę starego zadłużenia Argentyny i sępich funduszy można uważać za zakończoną. Sąd okręgowy dla Manhattanu w pełnym składzie wstrzymał wykonalność wyroku wydanego przez sędziego Griesę. Zaraz potem Międzynarodowa Organizacja Morska oficjalnie potwierdziła, że ARA Libertad jest okrętem i jako taki nie może być zajęty. Oczywiście, wyrok i zajęcie nadal formalnie istnieje, ale jestem praktycznie pewien, że wyrok zostanie uchylony, a okręt oddany. Po prostu- po jego wydaniu i analizie konsekwencji, ładnych parę osób się dość mocno przeraziło. Pół biedy, gdyby Argentyna miała zamiar ten wyrok wykonać, ale po jego wydaniu stało się kompletnie jasne, że tak się by nie stało. Za to, jak pisałem, dał on do ręki rządowi Argentyny potężne narzędzie mogące solidnie zdestabilizować system finansowy USA. Oczywiście elity Wall Street nie mogą na to pozwolić. Cóż- mleko się rozlało, nikt takiego wyroku się nie spodziewał, czas na damage control. 
Zapewne jakiś plan już istnieje- zresztą, logicznie rzecz biorąc, jest on oczywisty. To jest zapewne koniec kariery Paul Singera (powoda, który doprowadził do wyroku przeciw Argentynie) i czas na jego emeryturę. Krzywdy mu nikt nie zrobi, ale też nie pozwoli dalej robić interesów. Za kilka lat zapadnie wyrok w Sądzie Najwyższym USA, jak nikt już nie będzie pamiętać, o co chodziło. Albo też nigdy nie zapadnie. Następnie- oczywiście w mediach sprawę należy jak najszybciej rozmyć i zakopać. Zresztą to rozmywanie wyroku już się zaczęło- np. pod pretekstem, że nie ma on zastosowania do nowszych emisji obligacji, bo klauzula głosowania wierzycieli uchyla klauzulę pari passu, i inne tego typu łamańce prawne (obiektywnie rzecz biorąc to akurat jest bzdura, ale nikogo to nie obchodzi i obchodzić nie będzie- sygnał jest wyraźny- następnych takich wyroków nie bedzie)
Czyli- podsumowując- jasna i bezczelna deklaracja o braku zamiaru wykonania wyroku, spowodowała zawieszenie wykonalności tegoż. Tak od razu odpowiadam, gdyby znów jakiś troll- korwinista coś pieprzył o jakieś równości wobec prawa, czy tego, że długi zawsze należy spłacać, czy inne oczywiste bzdury. Zresztą nawet sędzia Griesa w wyroku i jego uzasadnieniu podkreślał, że długi jak najbardziej można restrukturyzować.
To co jest w tej chwili interesujące- to odpowiedź na pytanie, czy uda się banksterce przywrócić choć szczątkowe zaufanie do amerykańskiego systemu prawnego i wymiaru sprawiedliwości- bo na dziś, po sprawach Apple v. Samsung i argentyńskich obligacji wydaje się złamane. Oczywiście z jednej strony smamy narodowe rządy Ameryki Południowej, które z powodów politycznych zdecydowanie podziękowały Wall Street i okolicom za współpracę, a z drugiej różnych matołów, którym brakuje podstawowej orientacji w świecie, a przez przypadek są prezydentami, premierami i ministrami finansów i podpiszą wszystko co im do podpisania „przyjaciele” podeślą. Ale gdzieś pośrodku jest garść państw, które mniej lub bardziej dbają o swój interes i to one zaprzestaną/ograniczą emisję obligacji według prawa USA, tak samo część korporacji. Po prostu- ze względu na bezpieczeństwo prawne właśnie, lepiej będzie szukać kapitału w Londynie, Tokio i Frankfurcie niż w Nowym Jorku. Co zresztą paradoksalnie jest długoterminowo korzystne dla USA, a samej banksterce nie zaszkodzi. Spowoduje oczywiście odpływ kapitału z USA do innych ośrodków, więc będzie to presja na osłabienie dolara do innych walut, czyli przynajmniej teoretyczna możliwość eksportu wyrobów tego co tam jeszcze z przemysłu zostało w USA. Za to oczywiście jest to dalsze osłabianie siły USA, opierającej się przecież obecnie nie na przemyśle, tylko właśnie na banksterce i światowej dominacji na rynkach finansowych. Drugim filarem jest dominacja propagandowa anglosaskiej oligarchii medialnej. I właśnie ten drugi filar czeka wielki sprawdzian w celu podtrzymania pierwszego. Podejrzewam, że jakikolwiek temat Argentyny, już zwłaszcza „starych” długów zniknie z głównych mediów kompletnie, a dotychczasowe artykuły pisane regularnie metodą ctrl-c, ctrl-v o „dawnej pięknej Argentynie, która kleptokraci spod znaku K straszliwie niszczą” nieco się zmienią. Jestem bardzo ciekaw jak. To będzie bardzo pouczająca lekcja profesjonalizmu mediów (i to piszę zupełnie bez ironii).

Odlot sądowy


Właśnie się przez argentyńskie (co oczywiste i na pierwszych stronach) oraz światowe (to mniej) media przetoczyła fala informacji o wyroku w sprawie NML Capital Ltd. przeciwko Republice Argentyny. Najpierw informacje w skrócie- wyrok zapadł przez sądem odwoławczym dla Manhattanu. W treści wyroku jest zobowiązanie do przekazania środków zleconych do zapłaty przez Republikę Argentyny dla tegoż sępiego funduszu. I ciekawy jest zestaw podmiotów zobowiązanych do tegoż przekazania- czyli właściwie miejsc gdzie sępy mogą zwinąć kasę- otóż jest to wprost wskazana lista przykładowych (ale nie wyłączna) „agentów działających na zlecenie Republiki Argentyny”, którą otwiera bank obsługujący spłatę obligacji (znaczy tych spłacanych, zrestrukturyzowanych)- to jeszcze względnie można zrozumieć, ale dalej to jest po prostu kompletny odlot. Sąd także przyznał powodom prawo do zajęcia środków u firmy w której są zdeponowane obligacje oraz od ….systemu clearingowego.
To jest wyrok sądu odwoławczego i w trakcie już postępowania odwoławczego wnioski o kompletne lub częściowe uchylenie wyroku (czyli po stronie Argentyny) składali nie tylko zrestrukturyzowani wierzyciele, ale także właśnie bank Mellon of New York (rozliczający spłatę obligacji) oraz tenże operator systemu clearingowego, czyli FED. Ta ostatnia dwójka argumentowała, że wyrok w takim kształcie może doprowadzić do rozwalenia całego systemu bankowego. I czytając tą argumentację- ewidentnie FED ma rację. Co więcej- na mocy tego wyroku będzie zobowiązany do szczegółowej identyfikacji każdego przelewu, aby sprawdzić czy przypadkiem oryginalnym wysyłającym nie jest Republika Argentyny. Kolejny odlot- bo to oczywiście wymaga zmiany CAŁEGO systemu dokonywania transakcji bankowych.
Proste- tak naprawdę, jeśli uznać to za precedens, oznacza to, że jeśli dany podmiot nie wykona jakiegoś wyroku- to wyrok ten ma wykonać każdy inny podmiot przez który kiedykolwiek będą przechodzić pieniądze dłużnika, niezależnie czy sobie z tego zdaje sprawę, czy nie. Czysty odlot. Inaczej tego nie można nazwać.
W tym konkretnym wypadku, oznacza to, że jeśli Argentyna nie zapłaci NML Capital, za to dokona jakiegokolwiek przelewu przechodzącego przez USA- to ma to zapłacić FED. Ponadto, ze tego cudnego wyroku wynika, że właściwie żadna restrukturyzacja obligacji- nie tylko państwowych, nie jest możliwa, bo tak czy inaczej wierzycieli należy spłacić w 100%.
Po tej drobnej analizie konsekwencji- widać kto tak naprawdę ten proces przegrał- wiarygodność amerykańskiego systemu prawnego i bankowego. To, czy Argentyna zapłaci te 1 mld 300 mln dolarów, czy nie, ma znaczenie dla rządu i kraju wyłącznie ambicjonalne- bo i tak grudniowa rata obligacji to jest prawie 3,5 mld, kasa spokojnie jest i nikt tego specjalnie nie zauważy.
Inna sprawa, że „rynki” obstawiają, że jeśli rząd Argentyny ma zapłacić zarówno zrestrukturyzowanym, jak też „sępom”, to nie zapłaci nikomu. Jakikolwiek rating, czy cokolwiek dla zaciągania długów rząd ma generalnie głęboko gdzieś, bo obligi są spłacane, a nie rolowane i nowych długów się nie zaciąga. Zresztą- po przeczytaniu wyroku zacząłem mieć pewne podejrzenia,że tutejszy rząd, który jak najbardziej jest bezczelny i cyniczny, świadomie sprowokował taki wyrok. Otóż- przy takiej sprawie oczywistym jest, że przestudiowano dokładnie zwyczaje i styl orzekania sędziego, a niecały miesiąc temu zarówno minister ekonomii, jak też jeszcze to powtórzyła Prezydenta, zapowiedzieli, że „sępom” nie mają najmniejszego zamiaru zapłacić nawet dolara- te właśnie wypowiedzi stały się główną treścią uzasadnienia wyroku. Zresztą już po wyroku, minister spraw zagranicznych, oprócz oczywiście oburzenia na tenże amerykański sąd i naruszenie suwerenności Argentyny, generalnie sobie robił żarty z wyroku.
Tak, czy inaczej największym przegranym w tej sprawie jest amerykański system bankowy oraz kraje stojące obecnie przed perspektywą restrukturyzacji- czyli przede wszystkim PIGS. A zrestrukturyzowane obligacje? Cóż- to też jest pewna kwestia ambicjonalna i rząd po prostu chce je spłacać. Oczywiście można to zrobić np. tak, że te pieniądze zostaną przelane na otwarte dla każdego wierzyciela z osobna rachunki bankowe w Argentynie.
Wtedy dopiero się zacznie jazda- jak wierzyciele sami będą przesyłać te pieniądze do USA- bo tenże wyrok może być także zinterpretowany jako umożliwiający zajęcie wewnątrz amerykańskiego systemu bankowego właśnie takiej kasy- z która zupełnie oczywiście Republika Argentyny nie będzie miała już kompletnie nic wspólnego. Oczywiście taka kasa by była zajmowana w kompletnie przypadkowy sposób (na co akurat trafią wierzyciele)- czyli znów po prostu upoważnienie do zajumania 1,3 mld dolarów z systemu bankowego w przypadkowy sposób. Rewelka!!!- po prostu miliard z hakiem przelewów nie dotrze. Co w sumie nieco potwierdza tezę, że ten wyrok w Różowym Domu opito szampanem, bo jak wiadomo, obecny rząd Argentyny nie pała miłością do USA, a do banksterów w szczególności- a relatywnie tanie i solidne zdestabilizowanie przeciwnika jego własną bronią- to całkiem dobry wyczyn.
Tak czy inaczej, wszystkie konsekwencje tego wyroku są nawet niemożliwe do wyobrażenia sobie. Wyrok jest prawomocny i wykonalny, więc- jest zabawnie. Teoretycznie przysługuje jeszcze zaskarżenie do Sądu Najwyższego USA, ale dla praktycznych konsekwencji nie ma to żadnego znaczenia- zanim SN rozpatrzy sprawę, wszystkie szkody już się staną- chyba, że bardzo szybko (w ciągu najwyżej 2 tyg) wykonalność zostanie zawieszona.
A tymczasem ja w piękny sobotni wieczór mogę się oddać degustacji najlepszego rumu na świecie, czyli Havana Club, podczas gdy mieszkańcy USA są skazani przez swoje władze i sądy na jego tandetną podróbkę produkowaną przez Bacardi. Otóż kubański rząd, co nie jest powszechnie znane- dość konsekwentnie broni w sądach swoich marek i znaków towarowych. Taki proces się odbył też w USA, który akurat został przez Kubę przegrany- ponieważ „nie wykonuje swoich praw właściciela znaku towarowego”. To, że kubańskich produktów w USA nie ma przez embargo nałożone przez rząd USA, podczas gdy są w 100 innych krajach to oczywiście sądu nie obchodziło i Bacardi sprzedaje za ciężka forsę tandetny syf (choć przemycane cygara można spokojnie kupić). Zresztą kubańskie wyroby generalnie polecam- nie tylko cygara i rum, także kawę- jak wszystkie kubańskie wyroby droga jak cholera, ale warta każdej złotówki.
A jak ktoś zainteresowany- skany wyroku i pism procesowych można sobie ściągnąć tu.

Początek końca, czyli państwo zdało egzamin..... ale podziemne


Ja też o Marszu Niepodległości. Wiele już powiedziano o policyjnej prowokacji, sprawa wydaje się jasna, na dłuższą metę ma pewne znaczenie. Znaczy- największe znaczenie ma jej skutek- czyli relatywnie brak skutku. Jak widzę z relacji, dzięki postawie organizatorów i kilku posłów- prowokacja nie zadziałała. Obejrzałem sobie kilka filmików z tej imprezy i jestem raczej przekonany, że scenariusz postępowania w razie prowokacji został przygotowany i może przećwiczony wcześniej. Zachowanie Mariana Kowalskiego i posłów to był po prostu pełen profesjonalizm- a zwłaszcza fakt, że tak szybko zorientowali się w sytuacji i podjęli odpowiednie (jak przyszłość pokazała) działania- raczej potwierdza tezę o uprzednim przygotowaniu.
Ale to wszystko ma poboczne znaczenie- najważniejsze jest to, że coś się złamało. Złamała się z jednej strony wiara w III Rzeczpospolitą (dla tych, którzy tam przybyli nie do końca popierając stanowisko narodowców), czy wiara w siłę tejże 3 RP (dla tych, którzy są jej z pozycji narodowych przeciwni). Zwłaszcza to drugie jest dość spektakularnie widoczne. Patrząc z boku- odbyła się bitwa pomiędzy siłami narodowymi i 3 RP. Republika Okrągłego Stołu tą bitwę przegrała i to sromotnie. Właśnie dlatego, że nic wielkiego się nie wydarzyło. Relatywny spokój kilkudziesięciotysięcznego tłumu był zdecydowanie bardziej znaczący niż ewentualne parę wybitych szyb i kilkudziesięciu policjantów w szpitalach. Pokazał, że przynajmniej ci, którzy na tą demonstrację przyszli i zostali, ze zwykłymi prowokacjami potrafią sobie poradzić. Tak samo potrafią sobie poradzić z wielką manifestacją. To oznacza, że dotychczasowe policyjne (albo esbeckie) metody nie działają. Czyli pierwsza bitwa wygrana. Będą następne. I tym razem władza zda sobie sprawę, że gumowymi kulami nic nie zdziała. To jest smutne, ale nieuchronne.
Choć- patrząc od strony obecnego układu- mają jeszcze jakieś możliwości. Obecnie wybór polega na tym, że mogą się relatywnie szybko poddać, dopuścić „rząd techniczny” proponowany przez PiS i zbierać siły, szukając następnego „okrągłego stołu”, licząc na to, że mimo wszystko „oswojony” PiS to mniejsze zło. Tylko do tego potrzeba choćby odrobiny strategicznego myślenia, o co obecny rząd dość trudno podejrzewać. Ale oczywiście- rząd to jedno, a jego zaplecze to drugie- zaplecze, czyli garść ludzi, zarabiających duże pieniądze na tym, że przy władzy jest układ taki, a nie inny. I to oni podejmą prawdziwą decyzję. Oczywiście przesłanki tej decyzji są proste- czy więcej stracą na ryzyku, że władza się kompletnie sypnie i wpadnie w ręce ludzi z ich punktu widzenia nieprzewidywalnych, czy na tym, że oddadzą wpływy w ręce umiarkowane już wkrótce i zabraknie czasu. Tego oczywiście nie wiem- tak jak nikt tego nie wie. Uważni czytelnicy wiedzą, że po 11 listopada zapanowała praktycznie panika w „salonie”. Można sobie poczytać teksty Adama Michnika z ostatniego tygodnia- który raczej stara się znaleźć pole dla jakiegoś kompromisu i kontrolowanego oddania części władzy. W oczywistej sprzeczności z tym stoi wykrycie wielkiego spisku anarchistów z ABW oraz jednego naukowca od materiałów wybuchowych. Czyli- nie ma decyzji, co robić dalej. Cokolwiek będzie zdecydowane, tak czy inaczej egzekucja tego będzie tak nieudolna jak wszystko co obecna władza robi- i w tym miejscu zaczynają się ciekawe implikacje.
Najpierw- oczywiście pytanie, czy przy następnej tego typu demonstracji zapadnie decyzja o użyciu ostrej amunicji- skoro gumowa już nie działa- to jedyna logiczna konsekwencja. Ale to nie wszystko. Nie żyjemy w 1956, kiedy poborowym można było wmówić, że w Poznaniu Niemcy zaatakowali, ani nawet w latach 80-tych, kiedy wystarczyło zomowców odciąć od jakichkolwiek informacji zewnętrznych, aby ich zmotywować do działania. Dziś nawet plutony specjalne Oddziałów Prewencji Policji mają dostęp do mediów i internetu. Więc, jak najbardziej, istnieje szansa, że spora część ich funkcjonariuszy zachowa zdrowy rozsądek i wybierze się na zwolnienia lekarskie (bo oczywiście odmowa wykonania rozkazu jeszcze wygląda na zbyt ryzykowną). To będzie kolejny krok do końca obecnego ustroju. Właściwie pewny- bo na rozsądek zwykłych ludzi raczej można liczyć, nawet jeśli to mundurowi. Teraz druga strona- można też założyć, że władza w razie czego znajdzie garść ludzi zdolnych do użycia ostrej amunicji. Zresztą- zawsze wzorem łódzkich juwenalii komuś może się coś pomylić w magazynie. To będzie prawdziwy test. I ludzi i władzy. Punkt bez powrotu, który prawdopodobnie nastąpi. Każdy kto wyda taki rozkaz i będzie uczestniczył w jego wykonaniu będzie się musiał liczyć z długoletnią odsiadką lub latarnią. Każdy kto stanie naprzeciwko- z oddaniem życia.
Jako, że ostatnio piszę raczej o świecie, tekst tylko o sytuacji w Polsce może się wydać dziwny- ale akurat teraz sytuacja w Polsce ma pewien wpływ na losy świata. W Polsce splatają się interesy Niemiec Rosji i USA. Każdy rząd narodowy jest oczywiście dla tych interesów zagrożeniem- więc możemy albo zobaczyć zgodną współpracę wywiadów i dyplomacji mocarstw, albo awanturę pomiędzy nimi. Tak, czy inaczej- albo stan wojenny, albo wojna. Oczywiście istnieje też, znikome moim zdaniem, prawdopodobieństwo, że garść rozsądnych ludzi szybko pogodzi się z myślą, że miejsce Tuska jest za kratami i jakoś się będzie dalej dało kręcić lody i Polska wybierze drogę Brazylii, Argentyny czy Węgier. Oraz, że ten zakład się uda. I tym optymistycznym akcentem można zakończyć, ale jeszcze raz należy powtórzyć- przyszłość Polski w rękach policjantów i lekarzy- im powszechniejsze L4, tym łatwiej nastąpi zmiana władzy, mniej krwawo i więcej czasu pozostanie na rozsądną dyplomację.

Co to znaczy niepodległość?


Niepodległość państwa to nie jest istnienie zewnętrznych znamion władzy (jak to określa red. Michalkiewicz), tylko umiejętność zdefiniowania i realizowania własnych celów i uniknięcia lub maksymalnego ograniczenia eksploatacji o charakterze kolonialnym. Czy ta polityka jest prowadzona w interesie i dla korzyści szerokiej części społeczeństwa, oligarchii lub dworu panującego jest patrząc pod tym kątem- mniej istotne. Nowoczesna postać eksploatacji kolonialnej opracowana została właściwie przez Wielka Brytanię na przełomie 18 i 19 wieku, następnie rozwinięta w czasach „dekolonizacji”. W dużym uproszczeniu- metropolia produkuje wyroby przemysłowe i kontroluje finanse, utrzymując swój potencjał przemysłowy i czerpiąc olbrzymie zyski, kosztem oczywiście poziomu życia ludności kolonialnej. Za wszelkiego rodzaju tandetę przemysłową i teoretyczny przywilej dostępu do światowych rynków. Teoretyczny- bo realne ograniczenia kanałów dystrybucji i tak nie pozwalały na żadną ekspansję kolonialnych przedsiębiorstw, a nawet na konkurowanie z importem. Spory udział miała w tym też brytyjska dominacja w zakresie surowców energetycznych (czyli wtedy węgla) i stosowna do celów imperialnych polityka cenowa. „Białe” kolonie Wielkiej Brytanii zbuntowały się dość szybko, ale po powstaniu Stanów Zjednoczonych brytyjskie elity wyciągnęły z tego wnioski i tak powstały formalnie niezależne dominia.
Dziś sytuacja jest nieco inna. Polska jest krajem kolonialnym, ale wpływy metropolii na szczęście (lub nieszczęście) są podzielone. Niemcy są zainteresowani ekspansją przemysłową i brakiem lokalnej konkurencji, Rosja zmonopolizowaniem rynku surowców energetycznych i następnie dalszej części łańcucha, czyli rafinerii i energetyki, a USA spekułą, banksterką i manipulacjami walutowymi. Oczywiście- jest to duże uproszczenie oraz zajmują się tym wszystkim prywatne firmy, które jednakże korzystają obficie z parasola ochronnego właściwych rządów. Czyli mamy w dużym uproszczeniu obraz Polski i jej mieszkańców, którzy są dojeni przez koszty energii, manipulacje walutowe (kredyty we frankach) i brak możliwości ekspansji krajowego przemysłu. Wszystkim zainteresowanym ta sytuacja jest zupełnie na rękę i w razie prób ograniczenia czegokolwiek z tego zaczyna się sypanie piasku w tryby. Od rury na podejściu, do gazoportu, poprzez awarię naftociągu do Możejek, az do skandalicznej nieudolności polskich konsulatów w pomocy przedsiębiorcom za granicą.
Jedyną szansą na jakikolwiek rozwój Polski i narodu jest właśnie odzyskanie suwerenności. I trzeba mieć świadomość, że walczyć trzeba na wielu frontach. Osłabienie waluty i zwiększenie inflacji poważnie zniszczy budżety wielu zakredytowanych. Wsparcie ekspansji przemysłu może się odbyć w początkowej fazie tylko przez osłabienie waluty i zwiększenie opłacalności eksportu, czyli zmniejszenie dostępności dóbr importowanych, w tym oczywiście nośników energii. Cena to chwilowe, ale znaczące obniżenie poziomu życia wszystkich. Druga część rachunku to olbrzymie ryzyko dla elit, które się podejmą takiego działania. Ryzyko zamachu stanu i śmierci.
Nagrodą jest spójny naród, zamożny i pewny swej godności.
Ale sytuacja Polski nie jest taka zła- można każdego z trzech okupantów rozgrywać między sobą- tylko do tego potrzeba sprawnej dyplomacji. Można kosztem współpracy z banksterką walczyć o suwerenność energetyczną. Można poddając ekspansję przemysłu walczyć o niższe koszty energii i jakąś niezależność od międzynarodowej banksterki. Można też poddając suwerenność energetyczną uzyskać możliwości rozwoju przemysłu i niezależność finansową. Wszystko naraz jest mało możliwe (nie twierdzę, że wcale- lepiej wiedzący ode mnie może potrafią na to odpowiedzieć).
Czyli- to jest prawdziwa niepodległość. Teoretycznie możliwa do osiągnięcia. Praktycznie wymaga niesamowitej determinacji. Powtórzę- nagroda jest duża, a przeszkody niesamowite. Teraz wypada powiedzieć, jak to można zrobić. Dobrej odpowiedzi na to pytanie nie ma - wbrew temu, co twierdzi red. Ziemkiewicz. Nie ma. Jedyną możliwością są elity zamierzające doprowadzić do niepodległości. Tak samo- dopiero po odzyskaniu suwerenności można myśleć o innych rzeczach- drobiazgach w stylu bezpieczeństwa dróg, poziomu emigracji, itp.
To jest jedyny zakres myśli, który można mieć przed marszem niepodległości. Nie ma niepodległości bez walki o nią i nie ma jej bez zapłaty za nią

Huragan


Kilka dni minęło od huraganu Sandy. Zaczyna być widoczny zakres zniszczeń. Jest on przerażający, jak wiadomo zwłaszcza w Nowym Jorku. A najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że to już nawet oficjalnie nie był huragan. Zwykła, porządna burza. Wiatr w porywach osiągał 110 km/h- zapytajcie się dowolnego mieszkańca zachodniej Francji, czy nawet polskiego Helu- czy to jest katastrofalny wiatr- odpowiedzią będzie śmiech. Spory, tak, nakazujący rozsądek i szacunek dla żywiołu- też. Ale katastrofalny? Oczywiście- należy spojrzeć w porównaniu do tego co zwykle wieje. To akurat bardzo łatwo zobaczyć na zdjęciach. Przy wietrze zdarzającym się raz na kilka lat łamią się gałęzie drzew i niektóre, słabsze drzewa w całości. To był właśnie obraz nakreślony przez Sandy'ego w Nowym Jorku. Wielkość opadów także nie była taka duża. Największy problem spowodowała zwiększona fala przypływu- ale też nie była to żadna katastrofalna wielkość, z odpowiednimi przygotowaniami zniszczenia powinny być niewielkie- molo w Atlantic City musiało się rozpaść, ale podstacja energetyczna na Manhattanie powinna jednak zostać obroniona...
Dla porównania- akurat tego samego dnia, choć rano w Buenos Aires spadło sporo deszczu- sporo to eufemizm, bo w ciągu 2 godzin został pobity historyczny rekord opadów w październiku- efekty? Zalane 4 linie metra i pozostałe dwie częściowo, wszystkie tunele w aglomeracji i wszystkie niżej położone dzielnice. Kilka tysięcy osób ewakuowanych, itd. Co więcej- było ostrzeżenie przed ulewą, więc zwyczajowo zalewane miejsca raczej były na to przygotowane, ale meteorolodzy nie przewidzieli skali tej ulewy, więc dla miasta w całości było to niespodziewane uderzenie. I teraz- dwie linie działały cały czas (choć nie po całej trasie), pozostałą część sieci uruchomiono po kilku godzinach. Pociągi działały chyba cały czas, może z wyjątkiem samej ulewy i pewnego spowolnienia dla oszacowania ewentualnych uszkodzeń. Autobusy zmieniły trasy i jak tylko woda nieco opadła- kursowały, gdzie się dało. Wywieziono samochody, które z ulewą spłynęły zagradzając ulice i po 3 godzinach miasto działało. W najbardziej zniszczonych miejscach prądu nie było max 2 dni (ale to wyjątki, tak gdzie trzeba było czekać na spłynięcie wody), itd. łącznie 2 ofiary śmiertelne- jedna która utonęła w domu i druga śmiertelnie porażona prądem od zwarcia spowodowanego zalaniem. Po prostu obrona cywilna tu w miarę działa.
Inne miejsca, gdzie także Sandy się pojawił- na Bahamach przynajmniej zrobił coś pożytecznego dla świata, bo oprócz jednego człowieka zginął także jakiś prezes banku.
I, co jest całkiem istotne- Kuba, gdzie okazał się najgorszym huraganem od kilkudziesięciu lat. Zginęło 11 osób, co zresztą na Kubie wywołało ciężki szok i rządową obietnicę zbadania każdego z tych przypadków, ponieważ zwykle przez cały sezon huraganów są najwyżej 2-3 ofiary śmiertelne. Wiatry dochodzące do 200 km/h dość dokładnie zdemolowały drugie co do wielkości miasto- Santiago, które zostało smutnie ochrzczone teraz „miastem bez drzew”. Przyznam, że zdjęcia złamanych i wyrwanych z korzeniami palm- normalnie roślin bardzo odpornych na wiatry, robią wrażenie. Demolka totalna- ponad 15 tys domów zniszczonych, 130 tys uszkodzonych (czyli praktycznie prawie wszystkie). Można się zastanawiać jakim cudem tylko 11 ofiar śmiertelnych, kiedy na Haiti, gdzie była tylko krawędź cyklony i zaledwie deszcze- ponad 50 (choć w rzeczywistości nie wiadomo ile). Otóż w tym tekście jest odpowiedź – doskonale zorganizowana obrona cywilna. Żeby nie było, że to propaganda- to jest anglojęzyczna opozycyjna gazeta, choć pisana z Kuby (której konstytucja jak wiadomo, nie gwarantuje wolności po wypowiedzi, ale dopóki się nie próbuje promować kapitalizmu w dzisiejszym wydaniu- chyba nie ma z tym problemów).
To wracamy do Nowego Jorku. Informacje typu- zalana cała sieć metra i może za parę dni ruszy (jakoś w okolicach wieszania tego wpisu miała być uruchomiona?), paliwa brakuje wszędzie, w tym dla policji i straży pożarnej. Komunikacja autobusowa nawet została przerwana na dłuższy czas (tego to już prawie nie rozumiem?) Na południe od 39 ulicy nie ma prądu i nie wiadomo kiedy będzie. Akurat na szczęście spory kawałek tego obszaru to Chinatown, a Chińczycy, jak to Chińczycy- przynajmniej potrafi się szybko i przyzwoicie zorganizować- i choćby donosić żywność i wodę mieszkającym na wyższych piętrach osobom starym czy chorym, bo oczywiście policja, FEMA, czy inna obrona cywilna się tym nie zajęła. To jest działające państwo? Opis tego przypomina jedynie burdel jaki panował w ZSRR przy okazji trzęsienia ziemi w Armenii w 1988- które oczywiście było znacznie tragiczniejszym wydarzeniem- ale to przynajmniej było prawdziwe trzęsienie ziemi, a nie zwykła burza.
Co prawda- ofiar śmiertelnych jest znacznie mniej (choć sądzę, że liczby te znacząco wzrosną po odnalezieniu jeszcze ludzi, którzy nie mogli wyjść z mieszkań, bo np. nie byli w stanie zejść po schodach 20 pięter kiedy nie działają windy, itd. Można się pocieszać, że skutki i tak wyglądają na lepsze niż Katriny, ale co z tego- „Państwo znów zdało egzamin”

Niezwyciężona US Army.


Ostatnio rozwinęła się tu pewna dyskusja na temat stanu uzbrojenia i realnych możliwości militarnych USA. Choć oczywiście nie kwestionuję tego, że jest to jedna z największych armii świata, w istotnej części znakomicie wyposażona i całkiem dobrze wyszkolona- za to jak najbardziej twierdzę, że powszechna opinia o jej niezwyciężoności i niemożliwym do pokonania przez konkurentów dystansie wyszkolenia i technologii jest mocno przesadzona. O technologii dyskusja się odbyła ostatnio- więc pozostało wyszkolenie.
O umiejętnościach generalicji znakomicie świadczą sukcesy w Iraku, a zwłaszcza Afganistanie. Jak przypomnę- wojny te nie miały jasno zdefiniowanych celów, ani sposobu ich osiągnięcia- więc trudno myśleć o zwycięstwie, którego i nie ma. Jeśli obecny, zainstalowany przez USA rząd iracki co najmniej przymykał oko na transporty irańskiej broni do Syrii, to trudno to nazwać zwycięstwem. Zbliżająca się ewakuacja z Afganistanu wobec ataków nie tylko talibów ale też regularnej, zorganizowanej przez USA afgańskiej armii na żołnierzy USA to jest obraz całkowitej klęski. I naprawdę trudno to inaczej nazwać- choć dobrą propagandą oczywiście nie takie rzeczy można wmówić.
Ale poszukałem innych danych- o stanie armii „na dole”. I one są ciekawe. Na tyle, że powiem- stan sil zbrojnych USA jest znacznie gorszy niż mi, mocnemu sceptykowi, się wydawało.
Po pierwsze- już istniejące problemy z rekrutacją. Co prawda kryzys je częściowo rozwiązał- nawet nędzna płaca GI jest lepsza niż nic, ale nadal istnieją. Co prawda problem rozwiązano przez obniżenie wymagań co do kondycji fizycznej i niekaralności, ale nie czepiajmy się metod. Zresztą nadal 74% amerykanów w wieku 19-24 lata jest niezdolna do służbywojskowej- z powodu otyłości, niesprawności fizycznej, uprzedniej karalności lub nieukończenia high school (wymóg to chyba tylko junior high school, czyli polskie gimnazjum). Zresztą wymóg edukacji i tak się pokrywa z niekaralnością- znaczy ci, którzy szybko zakończyli edukację i tak zwykle są w wieku 19 lat już po jakimś wyroku. A odsetek karanych w USA jest tylko nieco wyższy niż odsetek czarnych w społeczeństwie (coś ok. 15%- statystyki niedokładnie pokazują Mulatów), więc olbrzymia większość po prostu się nie nadaje z powodu otyłości i niesprawności fizycznej.
I właśnie kwestia kondycji fizycznej jest najciekawsza.
Przechodzimy już do aktywnej służby wojskowej. Niestety dane są na ten temat dość skąpe- ale (nie)ciekawe. Więc- dane z 2008 roku- w US Navy, 62% ma nadwagę,17% jest otyłych. W pozostałych jest trochę lepiej, ale niewiele. Przypomnę też, że amerykańskie standardy otyłości i nadwagi są „nieco” inne. W skrócie- w każdym normalnym miejscu na świecie tych z „nadwagą” by uznano za otyłych, a „otyłych” za ciekawostki biologiczne.
Oczywiście- można odpowiedzieć, że każdy pełniący służbę wojskową w USA musi co roku zdawać test ze sprawności fizycznej, od którego zależy jego dalsza służba. Tylko sobie przeczytałem wymogi tego testu i pusty śmiech mnie ogarnął. Moim zdaniem wymogi, które US military stawia mężczyznom w wieku 22-26 lat są adekwatne dla będącego we względnej formie 60-latka. Jeśli ten wpis czyta kolega Contracoach, byłbym wdzięczny za dopracowanie tego tematu, włącznie z definicją „pompek”, która też wydała mi się nieco dziwna.
I w tym miejscu czas wrócić do tematu- mam nadzieję, że wykazałem, albo co najmniej zasiałem wątpliwości co do fizycznego stanu żołnierzy USA i też braku możliwości tego stanu poprawy. Można powiedzieć- to tylko nadwaga i objaw dobrego odżywiania. Po pierwsze- nadwaga, a zwłaszcza otyłość jest objawem NIEDOŻYWIENIA. Właśnie tak- braku wystarczającej ilości witamin, minerałów i aminokwasów, które aby uzyskać organizm domaga się większej ilości pokarmu, który zawiera tylko puste kalorie, do niczego nie służy, więc jest magazynowany. Ale razem z tym przychodzą problemy z tarczycą i psychiką. Krótko mówiąc- to nie są ludzie nadający się do odpowiedzialności związanej z prowadzeniem walki a także do wysiłku fizycznego nieodłącznego od prawdziwych patroli. Czyli- większa część tej armii, jak też potencjalnych rekrutów- zwyczajnie się do niczego nie nadaje. Mogą sobie siedzieć w bazach, sterować dronami, jeździć ciężkimi pojazdami, ale biegać po górach i tak nie ma komu. I jest to problem na krótką metę nierozwiązywalny. I dlatego jeśli, a właściwie kiedy, USA się znów wpakują w konflikt, w którym konieczne będzie użycie piechoty na większą skalę- to może być ich ostatnia wojna jako imperium. I wracając do początku- w mojej opinii na razie trzymają się na przewadze ilościowej nowoczesnego sprzętu (bo co do dużej różnicy jakościowej- mam spore wątpliwości, jak przypominam). Ale to już nie jest dla Chin i Rosji taki duży problem. Tylko zwiększenie dostaw i produkcji i różnica jest znikoma, albo żadna- a kto w razie czego skuteczniej zmobilizuje gospodarkę? Na to pytanie nie znam odpowiedzi. Za to jestem, niestety, prawie pewien, że czas pokaże.

Dwie katastrofy- ciąg dalszy


Kilka miesięcy temu zdarzyły się krótkim odstępie czasu dwie katastrofy kolejowe- w Polsce pod Szczekocinami i w Argentynie, w Buenos Aires, na stacji Once. Warto o tym przypomnieć, gdyż w obu zginęło po kilkadziesiąt osób i obie mają swój ciąg dalszy, dość smutno pokazujący kondycję III RP.
W Polsce szybko przeprowadzono śledztwo, ustalono, że winny jest dróżnik, aresztowano go (czy ją?) i sprawa zakończona. Za to kilka dni temu prawie doszło do kolejnej, praktycznie identycznej katastrofy- jedynie szczęśliwym zbiegiem okoliczności dwa pociągi pasażerskie zatrzymały się 6 metrów przed czołowym zderzeniem.
Za to także, kilka dni temu dopiero zakończyło się śledztwo w Argentynie. Przypomnę okoliczności- poranny pociąg podmiejski, wypchany do granic niemożliwości, uderzył w odbijak na końcu linii. Zniszczona została część składu, zginęło 51 osób, 700 zostało rannych (łącznie w pociągu mogło być ponad 2 tys.) . Za to przebieg śledztwa w porównaniu z polskim odpowiednikiem jest ciekawy. Praktycznie od razu do aresztu trafił zarząd i właściciele prywatnej spółki będącej operatorem linii. Oni wszyscy oraz maszynista i nadzrór otrzymali oczywiście zakaz opuszczania kraju. Następnie policja rozpoczęła zabezpieczanie dokumentacji spółki- co ciekawe, znaleziono ją w siedzibie zupełnie innej firmy tych samych właścicieli- co z punktu widzenia procesowego jak najbardziej oznacza słuszność aresztu (bo zamiar ukrywania dowodów). Jednakże- dobra stalinowska instytucja „aresztu wydobywczego”, zapisana w polskim kodeksie postępowania karnego jako areszt w wypadku zagrożenia wysokim wymiarem kary, w cywilizowanych krajach jest mniej znana, więc całe towarzystwo po 3 dniach wyszło.
Dalej też było ciekawie (znaczy w porównaniu z praktyką PL)- obrońcy właścicieli firmy stwierdzili, że maszynista choruje na epilepsję, co ukrył przy przyjmowaniu do pracy i atak epilepsji spowodował zaprzestanie hamowania przed końcem peronu. Linia obrony ciekawa, choroba trudna do wykrycia (bez ataku oczywiście) i zwalniałaby ze sporej części odpowiedzialności. Wobec czego maszynista wylądował na obserwacji. Po chyba 3 miesiącach lekarze nic takiego nie mogli potwierdzić i kolejna obserwacja. W międzyczasie najwyraźniej zbadano wrak i okolice oraz dokumentację (akurat tego, jak dobrze wiem, polska prokuratura nie jest w stanie zrobić w pół roku- przynajmniej rzetelnie zbadać dokumentacji sporej firmy).
I śledztwo się zakończyło. Wynik trochę mnie zaskoczył- bo sędzia śledczy stwierdził, że nie istnieją żadne dowody na niesprawność maszynisty, z analizy wraku wynika, że pociąg hamował do końca i bezpośrednią przyczyną była niesprawność hamulców. Za to pośrednią przyczyną był zorganizowany system korupcji i rozkradania państwowych dotacji, w tym przeznaczonych na poprawę bezpieczeństwa linii. Wobec czego zarzuty usłyszeli właściciele firmy i jej zarząd- i to poważne. Udział w zorganizowanej grupie przestępczej defraudującej środki budżetowe i umyślne doprowadzenie do katastrofy (poprzez liczenie się z możliwością jej wystąpienia wobec zaniedbania utrzymania stanu technicznego składów). Eufemistycznie mówiąc poważne zarzuty, 10 do 25 lat, ale jeszcze ciekawiej- oprócz spowodowania katastrofy, podobny zestaw usłyszało także 4 wysokich urzędników, w tym sekretarz transportu (w polskich realiach najbliżej byłby wiceminister) obecnego rządu, zdymisjonowany zaraz po katastrofie. Czy w wypadku pod Szczekocinami ktokolwiek wyżej poniósł jakąkolwiek odpowiedzialność? Tak się właśnie buduje mechanizm bezkarności i nieodpowiedzialności w systemie przeżartym korupcją do cna. Łamanie takich przyzwyczajeń jest niestety kosztowne i bolesne. Smutno powiedzieć, ale ludzie będący w polskim pociągu zginęli w bezsensownej katastrofie, podczas kiedy w Argentynie pozostali operatorzy kolejowi bardzo szybko przemyśleli przynajmniej kwestie bezpieczeństwa, co zapewne było jedną z przyczyn nieco upierdliwego wycofania z eksploatacji części składów metra, ale trudno.
Cóż- przy tej krótkiej notce- można podsumować- tak się buduje poważne państwo. Jak widać, Argentyna też jest w wielu miejscach przeżarta korupcją, wiele rzeczy nie działa- ale jeszcze działają mechanizmy naprawy tego. W Polsce one nie działają. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby je naprawić- ale jest to bardzo trudne, wymaga odwagi, woli politycznej i czasu. Dopiero wtedy może się rozpocząć naprawa reszty państwa i społeczeństwa- co znów wymaga woli politycznej i czasu. Ta naprawa musi się zacząć od strachu starych ubeków wysokich urzędników państwowych o to, że przy którym „no stała się tragedia” ktoś zapyta się bardzo poważnie o ich osobistą odpowiedzialność. Mnóstwo czasu zostało zmarnowane, sporo ludzi straciło nadzieję i wybrało własne życie (w tym i ja), ale może jeszcze da się coś zrobić i starczy na to czasu?

American Task Force Argentina


Pod tą piękna nazwą się ukrywa organizacja lobbystyczna w USA dzielne wspomagająca niejakiego Paula Singera. Jest to bardzo interesująca postać, a przyglądanie się działaniom tej persony może powiedzieć bardzo wiele o dzisiejszym świecie.
Otóż- zaczynając sprawę od końca- obecnie sobie stoi w porcie w Ghanie szkolny żaglowiec i jednocześnie flagowy okręt Marynarki Wojennej Argentyny. Stoi, bo został aresztowany zarządzeniem lokalnego sądu. Zgodnie ze zwyczajami międzynarodowymi to absolutnie nie mogło nastąpić- możliwe jest co najwyżej internowanie okrętu państwa biorącego udział w wojnie (ale to chyba nieaktualne, bo wojen już nie ma- są przecież tylko „operacje pokojowe”, za które można zresztą dostać nagrodę kuchenną pokojową). Ale Paul Singer nie takie rzeczy potrafi załatwić- okręt aresztowany i domaga się okupu w wysokości 20 mln dolarów za wypuszczenie go. Teoretycznie jest wierzycielem rządu Argentyny i nawet ma na to wyrok- co prawda tylko sądu w USA, którego nie bardzo chciały uznać sądy w jakiekolwiek innych państwach (poza Ghaną....). Kiedyś coś takiego się nazywało piractwem, ale nie czepiajmy się jakiś anachronicznych określeń.
A zresztą pochodzenie tej wierzytelności jest ciekawe- są to obligacje sprzed 2002 roku, których nie przedstawiono do restrukturyzacji, o wartości nominalnej 600 mln dolarów, mniej więcej tyle by zresztą rząd Argentyny zapłacił, gdyby przedstawiono je w terminie, za to wyrok opiewa na bodajże 3,5 mld dolarów- można więc trochę zainwestować w dobrych adwokatów w Ghanie. W takiej sytuacji przestaje dziwić, że generalnie w krajach, w których sędziowie posiadają jakieś resztki niezależności i przyzwoitości wyroki amerykańskich sądów co do zasady uznawane nie są. Co do niezależności i przyzwoitości np. polskich sądów można dyskutować (choć ja nie mam na to ochoty, bo je znam....) , ale nawet one zanim uznają jakikolwiek wyrok z USA, zazwyczaj faktycznie przeprowadzają nowe postępowanie dowodowe- co w wypadku sądów z zachodniej Europy naprawdę nie jest konieczne.
Tak naprawdę to interesujące są inne przykłady działalności Singera i towarzystwa- sponsorowanie dziennikarzy przygotowujących negatywne relacje o ruchu Occupy Wall Street, jak też bardzo duże dotacje dla Partii Republikańskiej, a zwłaszcza obecnie kandydującego kolegi po fachu.
Cóż- wpływów politycznych, a też medialnych odmówić mu nie można. I tu można przejść do tytułu- jedna z organizacji w jakiś sposób z nim powiązana właśnie się nazywa American Task Force Argentina. Jej, jak najbardziej statutowym celem jest wpływanie na klasę polityczną i opinie publiczną USA w celu podjęcia działań zmierzających do spłaty długów Argentyny. Długi te co prawda wynikają z posiadanego przez fundusz zarządzany przez Singera wyroku (ok- tylko w 80%, ale resztę rząd Argentyny chce zapłacić). Swoją drogą te sumy też nie są takie pewne, bo dla odmiany ATFA na swoje stronie twierdzi, że wierzyciele mają dostać 30 mld dolarów, ale to pewnie tylko takie targowanie w starozakonnym stylu. To co jest naprawdę interesujące- to zestaw najnowszych wiadomości o Argentynie z ich strony. Jak najbardziej i dokładnie odpowiadają one wersji „Argentyna jest bankrutem, w którym wszystko się zaraz zawali, najniebezpieczniejszym krajem świata, pogrążonym w ciągłym kryzysie”. Jak wielokrotnie pisałem- cała ta wersja to jest wierutna bzdura, ale nawet mieszkając w Argentynie ale czerpiąc wiedzę o świecie z lokalnych mediów powiązanych z międzynarodowymi koncernami- słyszy się tą sama wersję.
Za to w drobnej zakładce na ej samej stronie można znaleźć informację- która już w mediach się nie pojawia- że rząd Argentyny posiada skromne 50 mld dolarów rezerw i mógłby od razu spłacić wszystkie „długi”, tylko „komuniści” nie mają takiego zamiaru.
Tak z grubsza rzecz biorąc wygląda sytuacja zadłużenia rządu Argentyny oraz rzetelności mediów. Można ją, z odrobiną literackie przesady opisać jako wojnę Argentyny z Wall Street- i zupełnie już serio- każdy kraj, który będzie się chciał uniezależnić od banksterki musi przejść przez to samo. Tu można powiedzieć dokładnie to samo o Polsce. Może nie dokładnie, bo w 2001 prezydent De La Rua miał do dyspozycji śmigłowiec do ewakuacji kiedy naród się pojawił pod pałacem prezydenckim, a Donald Tusk woli trenować biegi na dystansie z Kancelarii Premiera do Okęcia, ale znów się czepiam szczegółów, zresztą brak zaufania do pojazdów powietrznych Rzeczypospolitej wydaje się całkowicie uzasadniony....
Tak, czy inaczej- informacja zupełnie jasna- każdy kraj, który spróbuje przestać płacić stosowny haracz banksterom, będzie miał do czynienia z Singerami tego świata- a ich bardziej stać na dobrych prawników i dziennikarzy. Czyli, w obecnej sytuacji, przed Polską rysuje się prosta perspektywa- albo płacić dalej, albo stanąć razem za rządem narodowym, nie przejmując się mediami, „opinią światową”, „rynkami finansowymi” i mieć bardzo złe relacje z USA. Innego wyboru nie ma i można to „przyjąć na klatę”, albo płakać jaki świat jest niesprawiedliwy, bo banksterzy sobie drukują dolary, a ja nie mogę.

Wybór USA


Wydaje mi się, że mają wyjątkowo duże znaczenie. Wbrew pozorom, co prawda prezydent USA nie posiada specjalnie dużej władzy- ona jest w rękach sitw wszelakich i „rynków finansowych”, ale jakąś tam posiada- zwłaszcza, niestety w zakresie polityki zagranicznej, a przynajmniej inicjowania „operacji pokojowych”. To zresztą dość dobitnie pokazuje, że świstek papieru zwany Konstytucją USA jest właśnie tym- świstkiem papieru, bo akurat wypowiadanie wojny (bo tak się kiedyś nazywało „rozpoczynanie operacji pokojowych”) jest zastrzeżone dla Kongresu. Ale nie czepiając się szczegółów- polityka Obamy jest znana. W skrócie- unikać awantur i dotrwać do końca kadencji oczekując, że gospodarka w końcu sama znajdzie nowy stan równowagi, w międzyczasie utrzymując spokój społeczny i równowagę wśród grup interesów serwując różne stimulusy. Biorąc pod uwag jak bardzo gospodarka i społeczeństwo USA są zniszczone po 40 latach deindustrializacji, wzrostu „rynków” i ogólnego zadłużenia- nie jest to zła polityka. Dobra też nie, znaczy dokładnie nie wnosi niczego do rozwiązania problemów USA, ale na szczęście nie dokłada nowych dla reszty świata. I niczego innego się bym nie spodziewał po drugiej kadencji. Drugi, mormon dla odmiany (czy ich religia przypadkiem nie nakazuje pacyfizmu??) za to ma znacznie mniejsze szanse na zachowanie spokoju społecznego- jako Republikanin. Przez to oczywiście znacznie łatwiej może się stać celem wybuchu społecznego niż czarny Demokrata. Jak wiadomo- a kto nie wie może łatwo sprawdzić- obecnie w USA już jest w stanie gotowości właściwie cała infrastruktura prawna i techniczna do wprowadzenia czegoś w stylu stanu wojennego. Można i robi się to po kawałku i „miękkimi” metodami, ale w razie wybuchu niezadowolenie społeczne może być i będzie opanowane siłowo. I znów- najlepszym oczywiście pretekstem do takich działań jest fizyczne zagrożenie zewnętrzne, a w szczególności większa „operacja pokojowa”. I w tym tkwi sedno problemu. Kolejna część to „marzenia o wielkiej Ameryce” wśród Republikanów- co oznacza znów to samo- chęć „umacniania demokracji”.
Więc, moim zdaniem od wyników obecnych wyborów zależy w dużym stopniu termin wybuchu 3 wojny światowej, a może i samo zaistnienie tego zdarzenia. Mało przyjemnego i przyznam, że rzygać mi się chce widząc zachwyty co poniektórych nad perspektywą „rozprawienia się” z Iranem, itd. Wojna Izraela z Iranem realnie grozi wybuchem wojny światowej, w której bardzo prawdopodobne jest użycie broni atomowej. Co prawda by to rozwiązało problem ocieplenia klimatu i przeludnienia Ziemi za jednym zamachem, ale jakoś mnie te argumenty nie przekonują.
Więc- nasuwa się następne pytanie- niby czemu uważam, że kolejne 4 lata coś w układzie sił zmienią? Otóż zmienią i to dużo. Obecny układ sił na świecie wygląda ponoć tak, że USA mają największa i najnowocześniejszą armię i flotę i nikt nie może im nawet dorównać w zakresie technologii militarnych. Cóż- bzdura, a konkretnie informacja mocno nieaktualna. Największą- tak, najbardziej zaawansowana technologicznie- nie bardzo, a już pod względem badań i rozwoju technologii- pomimo olbrzymich środków efekty prac rozwojowych są zbliżone chyba do polskiej armii (no, może „trochę” przesadziłem, ale przewaga technologiczna Niemiec, Rosji i Chin istnieje i rośnie). Zapewne zaraz się ktoś do tego twierdzenia przyczepi- więc zapowiadam- wytnę bez litości te komentarze, których autorzy nie odrobią pracy domowej. A wygląda ona tak: obecne liniowe samoloty USA to nieco podrasowana technologia lat 70-tych, a dwa najnowsze modele, które miały zastąpić F-15,F-16 i F18 to F-22, czyli samolot akurat dość dobry, ale zbyt skomplikowany do wdrożenia do masowej produkcji i zastąpienia poprzednich modeli oraz F-35, który wygląda jak koń projektowany przez komisję (co to jest wielbłąd?- koń projektowany przez komisję). F- 35 miał być małym, tanim samolotem w uzupełnieniu drogiego F-22, wyszedł samolot jednosilnikowy (czyli bardziej narażony na utratę w walce czy w wyniku awarii), większy i droższy od F-22, krótko mówiąc z inżynierskiego i wojskowego punktu widzenia- kupa g.... Tak, wiem, lepsze procedury serwisowe, itd.- ale w warunkach frontowych i tandetnej produkcji wojennej to i tak jest prawie gwarancja utraty części drogiego sprzętu za bezdurno. To może pociski? I tu dokładnie i najbardziej widać zacofanie technologiczne USA. Tu drobna dygresja o pociskach (potocznie rakietach):
  1. balistyczne- napędzane w początkowej fazie lotu, dale siłą bezwładu i przyciągania ziemskiego lecą do celu po krzywej balistycznej- są to w większości lub całości obecne rakiety miedzykontynentalne, ale też niemiecka V-2 z II w.ś.
  2. manewrujące- napędzane przez cały czas lotu, przypominają bezzałogowe samoloty i potrafią zmieniać kurs maskując się w terenie lub podążając za celem- większość dzisiejszych a w prymitywnej wersji już niemiecka V-1 z II w.ś.
  3. Niekierowane- stara technologia a dziś ew. poziom taktyczny, nieistotne.
  4. Bomby szybujące- nie do końca ta kategoria, ale istotne, bo potrafią w pewnym zakresie zmieniać kurs i podążać za celem, a jednocześnie są znacznie trudniejsze to wykrycia i zniszczenia przez brak śladu cieplnego silnika. Tak, oczywiście, niemiecka Fritz X z II w.ś.
Jak widać- dla współczesnego pola walki najważniejsze są pociski manewrujące. A w nich- dla pocisków przeciwokrętowych najważniejsza jest prędkość, a przeciwlotniczych układ naprowadzania (bo samolot jest w stanie znacznie bardziej wykonać unik, a okręt użyć różnych gadżetów przeciwrakietowych- jeśli ma czas....).
Co nas doprowadza do kwesti rozwoju technologii silników dla pocisków. I znów wyliczenie:
  1. rakietowy- pocisk przenosi paliwo i utleniacz, bardzo duża moc i prędkość, bardzo krótki czas działania lub potężna wielkość- czyli w praktyce stacjonarne balistyczne lub krótkiego zasięgu.
  2. Turboodrzutowy- w gruncie rzeczy podobny do tych w samolotach (tak, wiem, uproszczenie) potencjalnie duży zasięg i czas działania, prędkość teoretycznie do 2 machów, praktycznie poddźwiękowa.
  3. Ramjet- działa na zasadzie sprężania powietrza samym pędem silnika, dość duży zasięg, prędkość teoretycznie do 5-6 machów, praktycznie 3-4, potrzeba rozpędzić do ok 300-500 km/h aby silnik zaskoczył.
  4. Scramjet (supersonic commpressiom ramjet)- podobny, ale spalanie się odbywa w prędkości naddźwiękowej teoretycznie prędkość do 17 machów, praktycznie do 8-10
To właściwie koniec dygresji.
Jak łatwo zauważyć z tej wyliczanki zapewne najlepszym pociskiem przeciwokrętowym by był taki napędzany silnikiem typu scramjet- ale akurat takie nie istnieją, wobec obłędnego skomplikowania mechaniki płynów w pracy takiego silnika aktualnie dopiero powstają ich pierwsze prototypy- z czego w USA akurat udowodniono, że nie maja o projektowaniu takowych zielonego pojęcia. Wobec czego pozostaje pytanie o ramjet- i tu odpowiedź jest właśnie ciekawa. Zarówno w Rosji, jak i w Chinach pociski napędzane tego typu silnikami są już w linii, w USA nie ma żadnego i po prostu nie ma tej technologii. Tego typu pociski maja wystarczający zasięg, aby wystrzelić je spoza zasięgu obrony przeciwlotniczej grupy lotniskowców oraz wystarczającą prędkość, aby zestrzelenie ich było bardzo trudne.
I takimi pociskami już dysponują Chińczycy. Zapewne w niewystarczającej ilości i niekoniecznie posiada je Iran, ale po 2008 chiński przemysł się w istotnej części przestawił na produkcję zbrojeniową, w tej chwili robią to też USA (jakby ktoś uważał informację o wzroście produkcji przemysłowej za pozytywną hehe). Także- technologia kierowanych bomb szybujących w USA, o ile wiem nie istnieje w produkcji i wdrożeniu liniowym. Zresztą, właściwie całość amerykańskiej armii floty i lotnictwa jest całkowicie zależne od systemu GPS i bez niego przestaną istnieć. Chińczycy pokazali, że dysponują możliwościami zestrzeliwania satelitów i można założyć, że wręcz w pierwszych godzinach ewentualnej wojny światowej system GPS przestanie istnieć. Potrzeba tylko czasu, aby ta wiedza dotarła do Białego Domu i zaczęto tam się zastanawiać nad alternatywnymi rozwiązaniami. Tak samo bomb szybujące- które akurat mogą być wykonane prawie w całości z materiałów nie odbijających fal radarowych i nie emitujące śladu w podczerwieni, ale mają naturalnie mniejszy zasięg, więc tą technologię rozwija np. Argentyna, gdzie potencjalnym przeciwnikiem może być UK, gdzie zasięg obrony zespołu lotniskowców jest mniejszy- ale to znów dygresja.
Cóż- w tym wszystkim istotne jest to, że zmiana światowego przywództwa (a co za tym idzie przywileju kreowania waluty rezerwowej) nigdy nie odbyła się pokojowo. Optymistycznie- teraz mamy, jako ludzkość na to szansę. Ale aby to się stało potrzeba jeszcze kilku lat pokoju i kryzysu. Tego akurat prawie gwarantem jest Czarny z Białego Domu, więc z całego serca życzę mu zwycięstwa.
Ponieważ, jak przewiduję, za kolejne cztery lata zacofanie technologiczne USA będzie już na tyle ewidentne, że kolejny prezydent będzie mógł tylko wynegocjować coś w rodzaju kontrolowanego bankructwa. Problem polega na tym, że wybuch wojny jest oczywiście w interesie kompleksu militarno- przemysłowego (choć, wbrew pozorom, nie tak bardzo- swoje i tak dostają) ale także w długoterminowym interesie banksterskiej oligarchii. Nadzieja w tym, że oni myślą tylko o kwartalnych zyskach.
A czas działa bardzo mocno na niekorzyść USA. Dla samego tego kraju już raczej nie ma żadnej nadziei na uratowanie poziomu życia, a może nawet istnienia, ale gra teraz się toczy o resztę świata. Co prawda- mi w Argentynie to właściwie zwisa, bo czy USA będą dalej spokojnie słabnąć, czy wykonają dziki atak- moja wieś spokojna- choć raczej tak desperacko, jak nieudolnie próbują odzyskiwać wpływy w krajach Am. Łac., ale na szczęście z nastawieniem na nieudolnie i palą kolejne elementy agentury w poszczególnych krajach- co daje nadzieje na przyszłość.
A wobec tego, że Obama ma, jak się wydaje większe szanse na elekcję- akurat jestem optymistą.  Za to ciekawe są też implikacje inwestycyjne. Oczywiście w warunkach wojny waluta tego kraju, który ma wieksze szanse na zwycięstwo zyskuje na atrakcyjności (choć też niekoniecznie na wartości- bo gigantycznego druku należy sie spodziewać). Czyli- jeśli wygra Obama, dolar jeszcze potrwa a nawet się umocni, Jeśli mormon- to obstawiamy szanse na wojnę i zwycięską stronę, a bezpiecznie uciekamy w metal. 

Komputer dla kazdego dziecka


Podobno jakiś piłkarz, ojciec znanej blogerki obiecywał kiedyś w Polsce program laptopów dla uczniów. Relatywnie na szczęście dla uczniów o tym zapomniano. Ponieważ wyszłoby jak zwykle.
A tymczasem w Argentynie taki program jest i sobie działa. Od dłuższego czasu (być może nawet ten pomysł był nieudolną próbą kopiowania), rząd jak dotychczas rozdał chyba ok 2 mln laptopów.
Ale jak zwykle, nie miał on na celu rozdania laptopów i wzięcia łapówek, tylko nieco sensowniejsze działania. Otóż- dla przypomnienia tym mniej zaawansowanym w mapach- Argentyna jest olbrzymim krajem, bardzo rzadko zaludnionym w przeważającej części i przez to bardzo zróżnicowanym. Oprócz w miarę zamożnego i bardzo gęsto zaludnionego Buenos Aires są też wioski oddalone o 100 km od sieci energetycznej. Zaczynając od tych wiosek- od kilku lat trwa program elektryfikacji szkół w takich miejscach- przy użyciu energii odnawialnej, oczywiście- na południu wiatru, w reszcie kraju- słońca. I to wyjaśnia nieco dziwną specyfikację tych laptopów- otóż bateria ma wytrzymywać co najmniej 4 godziny pracy. Zwyczajnie- jeśli dla większości domów jedyną możliwością naładowania tejże baterii jest szkoła- to trochę musi wytrzymać.
W Buenos to oczywiście pełni nieco inną rolę- zasadniczo uniknięcia „wykluczenia komputerowego” przez dzieci z klasy niższej i niższej średniej, gdzie, zwłaszcza z jednej pensji i przy wynajmie mieszkania i z dziećmi, życie jest raczej „na styk” i komputer jest luksusem. Tu krótki off-top: w Argentynie pensje są nieco wyższe, życie nieco tańsze niż w Polsce, ale prawie wszystkie wyroby przemysłowe sporo droższe, więc rodzinę da się utrzymać z jednej zwyczajnej pensji, ale posiadanie przy tym ilości gadżetów, które w Polsce są normą jest nierealne. Stąd państwowy komputer dla dziecka- zawsze to zmiana dla całej rodziny.
Ale te aspekty społeczne to jedna sprawa. Druga jest znacznie ciekawsza- bo pokazuje mechanizm odbudowy przemysłu. Otóż oczywiście rząd jest w związku z tym sporym masowym nabywcą komputerów i oczywiście stawia warunki. Jakąś tam specyfikację techniczną (niezbyt wygórowaną), wspomniany już dość długi czas pracy na bateriach i w miarę niska waga (bo to w końcu dla dzieciaków) i, co najważniejsze- stopień użycia krajowych podzespołów. Stopień użycia- bo importowanych komputerów rząd w ogóle nie kupi, zresztą w Argentynie jest ich bardzo mało. I tak, jak kilka lat temu jeszcze tutejsza produkcja to raczej było składanie zestawów, tak dziś importowane są prawie wyłącznie układy scalone, wyświetlacze i co najwyżej niektóre gotowe podzespoły jak karty graficzne. Nie tylko takie drobiazgi jak obudowy, ale też nieco bardziej skomplikowane- jak płyty główne i baterie (to jest proste- oprócz oczyszczania litu, który też właśnie rozpoczęto robić w kraju) są robione w całości w Argentynie. Ale nacjonalizacja (w sensie „unaradawiania”) dalej postępuje i jakiś czas temu czytałem, że rząd razem z przemysłowcami zlecił opracowywanie schematów układów scalonych- ponieważ ich produkcja i tak odbywa się na zlecenie w fabrykach na Tajwanie, a 3/4 kosztów to opłaty licencyjne- więc lepiej jak zostaną w Argentynie. Zresztą- jak już będzie można decydować gdzie zlecić produkcję- to zapewne powędruje ona do Brazylii, gdzie w przyszłym roku ma być uruchomiona fabryka układów scalonych. Oczywiście, pozycji Intela to nie zagrozi, przynajmniej nie za szybko :), ale mniejsze rzeczy- typu sterowniki sprzętowe, może pamięci, czy dalej karty graficzne- zapewne prędzej czy później zaprzestaną być importowane. Jak na razie oczywiście tutejsze komputery są droższe i gorsze, ale dzięki temu gospodarka jako całość się kręci i Argentyna szybko przestaje być (a właściwie już nie jest) monokulturą sojową, tylko państwem o solidnej i zróżnicowanej gospodarce. Oczywiście eksport takich wyrobów przemysłowych jest dość trudny- ale znów- po to są rządowe misje gospodarcze, aby jednak komuś za granicą te komputery wcisnąć. A taka np. Kuba, podłączona w końcu do Internetu kilka tygodni temu, gdzie rząd trzyma łapę na prawie całej gospodarce, a handlu zagranicznym w szczególności, znacznie chętniej dokona zakupów od sprzedawcy z zaprzyjaźnionego państwa niż od amerykańskiego koncernu. To w porównaniu do rynku USA oczywiście są drobiazgi, ale relatywnie podobne rzeczy się dzieją właściwie w każdym sektorze gospodarki.
Wynikają z tego, jak zwykle, pewne implikacje inwestycyjne- czy rząd, czy argentyńskie firmy, zapłacą bez gadania spore pieniądze za jakiekolwiek rozwojowe technologie. Maszyn, urządzeń przemysłowych i komponentów niezbędnych do produkcji problemy celne też raczej nie dotyczą, ale jednocześnie, próbując sprowadzać rzeczy możliwe do wyprodukowania tutaj, zwłaszcza dobra konsumpcyjne, należy liczyć się z tym, że zgniją na składzie celnym. I tym optymistycznym akcentem można zakończyć tą piękną opowieść jak by to mogło być, gdyby w szkołach był komputer dla każdego dziecka.

Zmiany klimatu- drobny update


Dotychczas byłem sceptykiem. Zmieniłem zdanie. Sceptycyzm wynikał z różnych dziwnych zabiegów politycznych wokół praw do emisji CO2, protokołu z Kioto, tudzież skandalu z manipulowaniem danymi o klimacie. Wszystko to było oczywiście wystarczające do kompletnej nieufności, ponieważ czuć było na kilometr machloje wielkiej spekuły.
Ale- ktoś mądry mi wyjaśnił jedną ciekawą zależność. Otóż wiadomo, że w czasach ocieplenia klimatu, Ziemia się robi cieplejsza, ale też bardziej wilgotna i w sumie bardziej urodzajna, a także większa masa roślin absorbuje większą ilość dwutlenku węgla, więc istnieje mechanizm sprzężenia zwrotnego i nie ma się czym przejmować. Niestety, w sytuacji jaka jest obecnie- to twierdzenie jest nieprawdziwe. Znaczy, jest prawdziwe, ale po uzyskaniu nowej stabilności- czyli po fazie przejściowej. Bardzo nieprzyjemnej.
Co w tym nieprzyjemnego i dlaczego- potrafi zrozumieć każdy, komu się zdarzyło na wakacje wyjechać nad morze, zwłaszcza południowe- czyli całkiem sporo osób (kto nie wie niech się zapyta :)). Czyli- woda nagrzewa się znacznie wolniej niż ziemia, w upalne lato jest znacznie chłodniej nad wodą i goręcej w głębi lądu. W zimie jest dokładnie odwrotnie. Istotnym drobiazgiem jest także to, że woda słodka paruje w danej temperaturze znacznie szybciej niż słona- o czym na przykład doskonale wie każdy z 13 milionów mieszkańców aglomeracji Buenos Aires (w tym i ja...), leżącej nad najszerszą rzeką świata (bez liczenia wysp i szerokości delty- dla czepialskich) i związaną z tym wilgotnością bardziej sprzyjającą karaluchom niż ludziom.
I co z tego wszystkiego wynika? Otóż- przy szybkim ocieplaniu się klimatu, z którym najwyraźniej mamy do czynienia, lądy ocieplają się znacznie szybciej niż morza. Co powoduje znacznie szybsze wysychanie terenów lądowych przy podobnej wielkości opadów. I to już jest przepis na katastrofę- znaczy długie i katastrofalne susze. Jakby ktoś się pytał- właśnie z tym mamy do czynienia mniej- więcej od początku wieku. I zaczyna się ciekawe konsekwencje. W pierwszej fazie szybkiego ocieplenia klimatu temperatura lądu rośnie znacznie szybciej niż temperatury oceanów. Konsekwencją tego jest mniej- więcej ten sam poziom parowania oceanów i przyspieszone parowanie lądów. Wydaje się, że te różnice temperatur są niewielkie- ale w skali całego globu są to olbrzymie ilości. Prostą konsekwencją tego zjawiska jest susza o globalnym zasięgu- jakby to co obecnie obserwujemy. I będzie gorzej. Później oczywiście będzie lepiej- jak temperatura oceanów „dogoni” poziom ocieplenia klimatu, ale to zajmie co najmniej 50-100 lat, może więcej- nikt tego dokładnie nie wie. Czyli należy się przygotować na to samo co obecnie- gwałtownie drożejącą żywność, nieprzewidywalność pogody i obniżanie poziomu życia. To ostatnie oczywiście w połączeniu ze spadkiem wydobycia ropy i beznadziejnym uzależnieniem od niej obecnej cywilizacji.
Ale to wszystko to są, wbrew oficjalnej propagandzie- truizmy, z którymi nawet nie ma co dyskutować. Tak jest i tyle. Interesujące mogą być co najwyżej wskazówki gdzie może być mniej źle- czyli wracamy do tej samej fizyki. W okolicach większych obszarów parowania słodkiej wody będzie oczywiście mniej problemów z opadami- czyli wielkie jeziora, duże rzeki, itd., zwłaszcza w cieplejszym klimacie. Choć i w tym zakresie mogą nastąpić pewne ekstrema- np. w zeszłym tygodniu trochę popadało i zalane zostało 12% prowincji Buenos Aires (dla wyjaśnienia- powierzchnia prowincji to mniej- więcej Niemiec lub Kalifornii). Oczywiście tu w grę wchodzi parowanie z La Platy, gdzie sama rzeka to w przybliżeniu trójkąt o boku 150 km, czyli mniejszego europejskiego kraju.
To też pokazuje skalę obecnych problemów i miejsca, gdzie będą one mniejsze. Otóż będą mniejsze, tam, gdzie skrapla się parowane ze zbiorników słodkiej wody. To, jeśli by komuś się chciało spojrzeć na mapę- jest Kanada, zachodnia Argentyna oraz Syberia (z odparowującej zmarzliny). Większość pozostałych regionów świata ma przechlapane. Na tym tle jeszcze całkiem przyzwoicie wyglądają okolice płytkich mórz- czyli np. Bałtyku, gdzie można przyjąć średnią wielkość opadów jako zbliżoną do dotychczasowej. Znaczy, w sumie Polska jest jedną z oaz spokoju- nie licząc oczywiście problemów dookoła. Zgodnie z tą wykładnią problemy będą w dużej części obejmować basen Morza Śródziemnego- relatywnie słonego, czyli o małym parowaniu, zamkniętego i z niewielką ilością zbiorników słodkowodnych dookoła. Zaraz, ale to już się dzieje- właściwie w całym tym zakresie. Hiszpania, Włochy, Grecja, Syria, Egipt, Libia. Można się pobawić w listę krajów, gdzie jeszcze nie ma problemów i to obstawiać inwestycyjne- jeśli mam rację to będą, i to niedługo.
Ale najważniejsze dla całego obecnego systemu są niestety prognozy długotrwałych suszy w regionach najbardziej uprzemysłowionego rolnictwa- midwest USA, wybrzeża Morza Czarnego, Australia. Na tym tle wyróżnia się jedynie Brazylia i Argentyna- ale przy polityce rządów tych krajów- ceny za pozwolenia eksportowe będą coraz wyższe i na rynkach światowych nic to nie zmieni.
Oczywiście- jak zwykle- zobaczymy, ale ja już zagłosowałem, w tym wypadku nieco przypadkowo znalazłem się w najbardziej perspektywicznym miejscu, choć oczywiście starej Ojczyźnie życzę jak najlepiej.

Update:
Znalazłem akurat taki piękny wykres. Znaczy- ubytek pokrywy lodowej nie jakby posuwał sie liniowo, a przyspieszał. Istotne jest to o tyle, że to kolejne sprzężenie zwrotne- im więcej lodu ubedzie, tym więcej światał (i ciepła) zostanie zaabsorbowane, a mniej odbite. A jeśli mówimy o przyspieszeniu i następnym sprzężeniu zwrotnym, to właściwym będzie stwierdzenie, że i tak nie ma co z tym walczyć, bo sytuacja już się wymknęła spod kontroli.

Alternatywna rzeczywistość medialna


Tradycyjnie przy rozmowach o Argentynie, ktoś w komentarzach wyskakuje z różnistymi informacjami- najczęściej podawanymi przez Clarin, ewentualnie La Nacion, później cytowanymi przez anglojęzyczne media. Co prawda ja Clarin nie czytam, bo to nie ma sensu- istotnych informacji najczęściej tam nie ma, i oprócz tego stos bzdur, La Nacion jest nieco lepsze, ale też nie należy go uznawać za wiarygodne źródło informacji. Ale sobie zajrzałem na stronę Clarin i po prostu padłem. Alternatywną rzeczywistość medialną podnieśli na tak wybitne wyżyny, że Wyborcza pisząca o Kaczyńskim powinna się od nich uczyć.
W skrócie- tankowiec z gazem sprężonym (LNG) stał na redzie portu Bahia Blanca 4 dni- to jest jedyny port z instalacją regazyfikacji. To jest informacja być może prawdziwa.
Dalszy zestaw z gazety- stał, bo wskutek bałaganu w AFIP nie została zatwierdzona transakcja zakupu dolarów, więc firma importująca gaz nie mogła zapłacić, a wskutek tego postoju został zablokowany cały ruch statków pomiędzy Buenos Aires a Rosario i, co za tym idzie eksport zbóż.
Taaak- historyjka nawet piękna, każdy leming zrozumie tylko dwa słowa- bałagan w AFIP i Urzędzie Celnym oraz zablokowanie eksportu zbóż, bo po drodze pełno skomplikowanych terminów, wyliczeń i milionów dolarów.
Tylko to wszystko jest jedną wielką bzdurą. Otóż- po pierwsze aby ten gaz został w ogóle załadowany na statek- musiano za niego albo zapłacić, albo (co bardziej prawdopodobne) musiała zostać otwarta akredytywa. Co oznacza, że jakiekolwiek zezwolenie dewizowe (jeśli w tej sprawie było) musiało zostać wydane tygodnie lub miesiące temu. Także- firma już zapłaciła lub płatność jest nie ich problemem a banku. Jakby oskarżanie o ten postój AFIP, czy Urzędu Celnego traci jakikolwiek sens i jest po prostu piramidalną i wyssaną z palucha bzdurą.
Ale jedziemy dalej- otóż gaz, wiadomo, ładunek niebezpieczny, ale dopóki statek jest sprawny i normalnie płynie czy stoi na redzie lub w porcie- nie ma żadnych powodów do jakiegokolwiek wstrzymywania żeglugi na takim akwenie. Ale nawet nie to jest najlepsze- jak wspomniałem, gazoport jest w Bahia Blanca- to jest południe prowincji Buenos Aires, ok 700 km na poł. od miasta Buenos Aires- które znajduje się przy ujściu Parany, 400 km w górę której, na północny zachód jest Rosario.
Żegluga w okolicach Bahia Blanca nie ma nic a nic wspólnego z Paraną i przejściem z portu Rosario, czy Buenos Aires na otwarty ocean. Jako analogię można podać „gazowiec stojący w porcie w Lizbonie zablokował żeglugę na Dunaju”- mniej więcej to samo.
Aaa- żeby nie było- ja naprawdę otworzyłem po prostu stronę Clarinu, otworzyłem prawie przypadkowy artykuł- prawie, bo związany z żeglugą i ekonomią i zacząłem czytać. Nie było to żadne szukanie dziury w całym, otworzyłem pierwszy raz od dłuższego czasu- bo szkoda czasu na to. Pewien problem polega na tym, że to głównie Clarin i La Nacion są tłumaczone i cytowane w anglojęzycznych mediach- i stąd tak piękny światowy obraz Argentyny
I dlatego konkluzja- proszę, dyskusja na podstawie takich mediów nie ma sensu. Jeśli ktoś znajdzie coś sensownego, wartego weryfikacji, itp.- to jak najbardziej, ale to co wyprawia Clarin (który w sumie jest posiadaczem ogółem prawie 300 koncesji medialnych) przechodzi naprawdę granice czegokolwiek co jeszcze można nazwać dziennikarstwem lub informowaniem.  

Uphill Battle



Co do tytułu- dla nieznających- jest to wyrażenie oznaczające toczenie walki w niesprzyjających warunkach. Wzięło się oczywiście od znacznej niedogodności tradycyjnej walki rycerzy i łuczników jeśli musieli atakować pod górę. Nie mam pomysłu na polskie wyrażenie tak dokładnie oddające to samo- może ktoś podrzuci?
Otóż zimna wojna Latynosów z USA postępuje i USA jest tu stroną coraz bardziej przegrywająca. Właśnie się rozpoczęły rozmowy FARC (podobno lewicowej- choć jak pisałem, nie należy się tymi etykietkami kierować)- partyzantki w Kolumbii z rządem. Oczywiście mainstreamowe media poinformowały o tym na zasadzie „że Jaś, że koń, że drzewo” i dla przeciętnego czytelnika z tej informacji nic nie wynika. A jest to niesamowicie ciekawa informacja- patrząc na okoliczności tych rozmów i wcześniejszych wydarzeń. Wcześniejsze wydarzenia to- walki wspomaganej przez USA armii kolumbijskiej z FARC, wtargnięcia tejże armii na teren Wenezueli- co spowodowało chwilowe zerwanie stosunków dyplomatycznych i embargo handlowe. Pojawiły się też zarzuty (zapewne prawdziwe), że FARC utrzymuje się z handlu narkotykami, jest dofinansowywany i dozbrajany przez rząd Wenezueli. Równie prawdopodobne są oskarżenia FARC, że tereny przez nich kontrolowane są regularnie atakowane z użyciem broni chemicznej dostarczanej przez USA (tak, ponoć właśnie użycie broni chemicznej wobec własnych obywateli było jedną z największych zbrodni Saddama Husaina, hehe)
A już oczywistym jest to, że rząd Kolumbii jest bardziej marionetką USA niż instytucją zajmująca się rozwojem kraju i poprawą jakości życia jego mieszkańców. Co więcej- jest już prawie ostatnim takim rządem w Ameryce Południowej (obok Chile i zapewne chwilowo- Paragwaju)- znaczy pozwalającym robić co chcą banksterom i korporacjom górniczym i rolnym.
I teraz- co ciekawego jest w rozpoczęciu rozmów? Otóż bojownicy FARC ponoć je świętują, ze strony rządu aż takiego entuzjazmu nie widać. Ale jeszcze lepiej- rozmowy mają się odbywać w Hawanie. Jak w miarę wiadomo- rozmowy pokojowe i traktaty są zawierane najczęściej na terytorium zwycięskiej strony. Oczywiście Kuba w tym konflikcie nie uczestniczyła- ale- jest to, jak powszechnie wiadomo dość zawzięty przeciwnik USA (albo raczej odwrotnie- to USA są wrogie Kubie) i jako taki bliski sojusznik Wenezueli. Zresztą dopiero dzięki pomocy Chaveza udało się w końcu podłączyć Kubę do Internetu inaczej niż łączami satelitarnymi- bo w końcu powstał światłowód do Caracas (więc informacje o żałośnie powolnym i drogim Internecie tam są już trochę nieaktualne).
To wszystko złożone w całość wygląda na kapitulację rządu Kolumbii, a nie żadne „pokonanie partyzantów”. Regularne protesty i zamieszki w Chile nadal sobie spokojnie trwają- tamtejszy rząd ma z dnia na dzień coraz bardziej związane ręce, popularność prezydenta ociera się o dno i oczywiście zobaczymy co będzie dalej.
A tymczasem była wschodząca gwiazda probanksterskiej polityki w Argentynie, czyli burmistrz Macri ma kolejne problemy- za każdym razem, kiedy próbuje cokolwiek zrobić- zamienia się to w katastrofę- chciał mieć własny wywiad i podsłuchy organizując policję miejską- komendant w areszcie, on także oskarżony, chciał przynajmniej infolinię do zawiadamiania o wpływach młodzieżówki partii kirchnerowskiej- sąd go rozjechał, kontrolowany przez miasto Banco de la Ciudad zaczął udzielać kredytów na zakup mieszkań- ładnie rozgrzewając bańkę na nieruchomosciach- kongres federalny zmienił ustawę o depozytach sądowych- które były głównym źródłem kapitałów tego banku. Po prostu uphill batlle.
I tak samo jest z wszystkim co by chciało lobby bankstersko- górniczo- rolnicze robić w krajach Ameryki Południowej.
A to wszystko własciwie spowadza się do upadku modelu gospodarki USA zapoczątkowanej przez Nixona- czyli Chiny produkują, Am. Poł. i Afryka dostarczają surowce, a korporacje z USA wydobywają te surowce niszcząc środowisko i przekupując lokalnych polityków i w razie czego wojsko.
Czyli- to co się odbywa od kilkunastu lat w Am. Poł. to jest efektywnie eliminowanie pośrednika. Lokalne firmy sprzedają surowce bezpośrednio Chińczykom, dopływ pieniędzy do USA się drastycznie zmniejsza, tamtejsza spekuła traci, a kasa pozostaje u latynosów i jest przeznaczana na splatę starych długów (co trzyma jeszcze banksterke na powierzchni) oraz rozwój społeczeństwa, nauki i przemysłu (co już dokładnie podcina banksetrską gałąź)
I to by było na tyle- aby rozumieć dzisiejsze możliwości inwestycyjne- przede wszystkim trzeba rozumieć geopolitykę- a tu sytuacja jest jasna- anglosaska banksterka gwałtownie traci wpływy, w górnictwie i rolnictwie w Am. Poł. trzeba się zacząć liczyć z ochroną środowiska i wyższymi kosztami pracy- za to jest to raj dla przemysłu, choć trudno na tym zarobić przez giełdę. I to są nowe reguły. Kto ich nie zna ten będzie toczyć uphill battle.

Update

Jeden z Anonimowych (jak to teraz dwuznacznie brzmi...) podesłał bardzo dobry link- nawet do tekstu po polsku- jako rozwiniecie tematu zdecydowanie polecam link tu 

Julian Assagne i azyl w Ekwadorze, czyli zmierzch imperium


Sprawa autora WikiLeaks, tak jak obecnie sytuacja wygląda ma ciekawe implikacje globalne. W Londynie odbywa się szopka pt. ekstradycja i azyl, ale przyjrzeć się aktorom tego spektaklu jest znacznie zabawniej.
Otóż- Assagne, mniej lub bardziej ma przez swoją wiedzę, kontakty i organizację sporo informacji przydatnych dla wywiadów. Oczywiście- zasadniczo są one publikowane na stronie WikiLeaks, ale zapewne nie muszą być, a zresztą wiedza o tym co dopiero będzie opublikowane i kiedy, czy znajomość materiału przed publikacją jest sama w sobie przydatna i może być dość cenna dla potrafiących to wykorzystać wywiadów.
I teraz spójrzmy na tenże maleńki Ekwador, który odważnie się postawił światowym mocarstwom. Prezydenr Correa także jest z opcji „narodowej”, co jak wspominałem realnie w Am. Poł. oznacza antyamerykanizm w polityce zagranicznej, antykorporacjonizm w wewnętrznej i maksymalnie uniezależnianie się od światowej banksterki (takie rządy w krajach latynoamerykańskich są określane jako „lewicowe”, w Europie jako „skrajna prawica”- np. Orban, chyba, że tak jak grecka Syriza też jako „skrajna lewica”- co przy okazji pokazuje idealny bezsens kierowania się takimi etykietkami) Kraje, które realizują mniej-więcej taką politykę dość mocno współpracują ze sobą- choć oczywiście pewne różnice w polityce wewnętrznej istnieją. Część tego sojuszu jest sformalizowana jako ALBA(Sojusz Boliwiarański dla Naszej Ameryki), Pozostała część to dotychczasowi członkowie Mercosur (Argentyna, Brazylia, Urugwaj i Paragwaj- choć ten ostatni od zamachu stanu 2 miesiące temu już nie). Czyli faktycznie jakąkolwiek pro-USA i pro-banksterką politykę prowadzą już tylko dwa kraje w regionie- Chile i Kolumbia (no i Paragwaj, ale raczej chwilowo, zwłaszcza jak wyszło na jaw, że w ciągu pierwszych kilku godzin od zmiany władzy rozpoczęły się rozmowy na temat bazy USA w Paragwaju). W Chile sytuacja się też zmienia- ale od strony ulicy- od jakiś dwóch miesięcy trwają tam regularne demonstracje i zamieszki studenckie, dość brutalnie rozpędzane przez policję.
Ale wracając do rzeczy- to są wszystko demokratyczne rządy, wybrane w normalnych wyborach- choć skądinąd chyba większość zaliczyła przynajmniej jedną próbę zamachu stanu, prawie wszyscy prezydenci chorowali na raka w trakcie sprawowania urzędu (ale na szczęście tępe ciołki z CIA, czy skąd-tam, nie mają zielonego pojęcia o poziomie medycyny na Kubie, czy w Argentynie- więc wszyscy żyją i mają się dobrze)
Co prawda- prawie wszystkie te kraje, czy ich prezydenci mają bardzo złą prasę „w kręgach opiniotwórczych”, ale na szczęście znalazł się mały, sympatyczny Ekwador, na świecie znany głównie z nalepek na bananach. Więc dało się to od strony propagandowej całkiem dobrze załatwić. Pogróżki Wielkiej Brytanii o wtargnięciu na teren ambasady mocno im zaszkodziły i znów wyszli na aroganckich imperialistycznych dupków, którzy chcą agresją na ambasadę małego, biednego państewka załatwiać interesy USA.
Ale- sprawa ma raczej drugie dno. Od pewnego czasu podkreślam, że argentyński rząd jest zadziwiająco dobrze zorientowany w szczegółach bieżącej polityki zarówno wielkich banków, jak też USA i UK, podczas kiedy te ostatnie mają spore problemy z realizowaniem dotychczasowej polityki tutaj.
Więc- przyznam, że wygląda mi to na bardzo dobrze zaplanowaną akcję- bo choć zarówno obecnemu rządowi Ekwadoru, jak też pozostałym członkom tej latynoskiej grupy jest z Asagnem bardzo po drodze, to pewnie jakąś pomocą on też się odwdzięczy, czy już odwdzięczył.
To ma dwie konsekwencje- po pierwsze najsłynniejsza, a być może też jedna z najlepszych grup hakerskich na świecie będzie mniej lub bardziej realizować interesy „sojuszu boliwiarańskiego”- czyli wpływy USA w Amerykach będą jeszcze bardziej osłabiane.
I po drugie- a może nawet ważniejsze- że ktokolwiek solidnie zaszkodzi rządowi USA, będzie mile widziany w sympatycznej i przyjemnej Ameryce Południowej (bo poprzednio musiał zwiewać do szarej i ponurej Moskwy...)
Z takimi konsekwencjami- ciężka wściekłość Anglosasów jest oczywiście zrozumiała. Imperium im trzeszczy w szwach i się sypie i nie mogą dopaść nawet pojedynczego człowieka, który im gra na nosie.
Oczywiście zobaczymy co będzie dalej. Typuję, że Julian Assagne wkrótce zapadnie na raka, niestety, ale jeśli w tym czasie już będzie w Ameryce (ale tej lepszej)- to oczywiście będzie miał duże prawdopodobieństwo wyleczenia.

Zaczyna się jazda


Wszystko wskazuje na to, że najbliższe 12 miesięcy będzie bardzo gorące i to z dość zasadniczego powodu- żywności, a konkretnie jej cen. W USA trwa dość katastrofalna susza i wygląda na to, że zbiory podstawowych plonów będą rekordowo niskie- co również dotyczy sporej części Kanady. Zbiory kukurydzy i pszenicy już są zupełną katastrofą, soi- to się jeszcze okaże- czy będą bardzo złe czy katastrofalne. W Rosji sytuacja nie aż taka zła, choć zbiory też nie najlepsze, ale to i tak nie ma znaczenia, bo Putin już wydal zakaz eksportu do końca roku. Jakiekolwiek znaczenie ma jeszcze Ukraina, lecz tam też trwa susza- choć nie w całym kraju, więc jest nadzieja na tylko nieco zmniejszone plony.
I to jest kompletna lista największych eksporterów zbóż i soi na półkuli północnej- gdzie żniwa trwają mniej-więcej teraz. Na półkuli południowej- od grudnia (Brazylia, ale tam nie rosną zboża) do marca-kwietnia), i ostatni sezon także nie był najlepszy, więc poziom zapasów jest dość napięty. Więc oczywiście ceny już zaczęły wariować, a najprawdopodobniej będzie jeszcze zabawniej. Argentyński rząd już podwyższył cła eksportowe (do 32%) na biopaliwa (co tu oznacza głównie biodiesla z oleju sojowego). I na to chciałbym starannie zwrócić uwagę- bo tutejszy rząd nie jest głupi i zazwyczaj jest doskonale poinformowany (często nawet podejrzanie dobrze), a zupełnie jawna informacja to to, że dwa argentyńskie satelity służące głównie do monitorowania pogody i zbiorów swoją orbitą przelatują także nad USA. Więc przypuszczam, że wiedzą sporo więcej niż dociera do publiki i inwestorów. Skądinąd- w ramach represji za nacjonalizację YPF rząd hiszpański dwa miesiące temu zakazał importu biopaliw z Argentyny i został tutaj, zupełnie oficjalnie wyśmiany- dziś widać kto ma lepsze informacje...
Teraz- kogo obchodzi pszenica, kukurydza i soja- odpowiedź brzmi- niestety wszystkich. Jest to mniej lub bardziej podstawa wyżywienia większości ludzi w przemysłowym świecie. Nawet jeśli ktoś nie jada żadnego z tych produktów bezpośrednio, są one podstawowymi składnikami pasz dla zwierząt. Nawet jeśli w polskich warunkach większe znaczenie ma rzepak- jego cena jest dokładnie uzależniona od ceny soi- bo zarówno olej, jak i wytłoki są praktycznie w całości zastepowalnymi produktami- więc substytucja wpływa na ceny. Czyli mamy praktycznie całość powszechnie używanej żywności.
Oczywiście skutki już widać w cenach i zapewne będzie widać jeszcze bardziej. Dalsze konsekwencje będą zupełnie proste- w krajach, w których wydatki na żywność są istotną pozycją budżetu życie nie będzie wesołe. Tam gdzie ta żywność jest importowana (czyli ceny muszą być światowe i związane z dostępnością na światowych rynkach) będzie jeszcze mniej wesoło. I właściwie nie ma o czym mówić- po prostu przez świat przetoczy się kolejna fala buntów, zaczynając być może znów od Egiptu, który jest na pierwszym miejscu tej listy.
Ale skutki dla reszty tez nie będą różowe- w skali gospodarki zwiększenie wydatków na żywność (z której przecież się nie rezygnuje) oznacza zmniejszenie tych, które jeszcze można ograniczyć- czyli na większość usług, wyroby przemysłowe, itd.- to zwyczajnie oznacza spowolnienie każdej gospodarki i gdzieniegdzie recesję- i wszystko z tym związane- bezrobocie, bankructwa, spadek wartości aktywów, itd. Kto ma gotówkę ten wkrótce będzie miał okazję na fajne zakupy, kto nie ma.....
Cóż- zawsze istnieje druga strona lewara. Dla spekulantów już wskazałem, dla przeciętniaków to są kraje eksportujące żywność, a jednocześnie posiadające rząd, który potrafi ten eksport czasem kontrolować dla dobra narodu. Ta lista jest dość krótka- Rosja, Brazylia Argentyna.
A pozytywniej- niewiele można powiedzieć, ale najbliższe zbiory będą w Brazylii od grudnia do lutego (soja) jeśli będą dobre, po odrobinie chaosu cały ten bałagan pociągnie jeszcze trochę. Jeśli nie- ostatnim ratunkiem pozostanie Paragwaj, Argentyna i Australia- bo do następnego sezonu na półkuli północnej zapasów już z pewnością zacznie poważnie brakować. W takim wypadku można z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że handel podstawowymi płodami rolnymi stanie się rynkiem sprzedawcy, prawdopodobnie opartym o barter lub złoto- i konsekwencje będą bardzo poważne- przede wszystkim dalszy spadek roli dolara w świecie, więc drastyczny spadek poziomu życia w USA. To jest pozytywna wiadomość dla Euro i Unii Europejskiej (odpadnięcie największego konkurenta do zasobów), ale bardzo złą wiadomość dla większości świata- bo USA się tak łatwo nie poddadzą, a ostatnim aktywem pozostanie całkiem potężna armia...

Wojny i powstania, czyli chichot historii


Najpierw polecę lekturę znakomitego tekstu o Powstaniu, z bogactwem informacji i analizy- tutaj. Jeśli ktoś będzie mieć w moim tekście wątpliwości co do okoliczności wybuchu i sposobu dowodzenia w Powstaniu- proszę właśnie tamto przeczytać.
Znów z perspektywy Argentyny niektóre rzeczy widać znacznie wyraźniej. Z bardzo prostego powodu- mechanizmy władzy są wszędzie mniej-więcej podobne, ale tu jedyny istotny konflikt od dziesięcioleci trwa pomiędzy rządami narodowymi- proprzemysłowymi a koalicją proamerykańską- czyli banksterką i wielką produkcją rolną. Sojusze się zmieniają, aktorzy też, ale oś konfliktu pozostaje ta sama. W Polsce różne konflikty i interesy różnych mocarstw i grup je wspierających się na siebie nakładają i śmiem zaryzykować twierdzenie, że nie istnieje nikt, kto by miał w tym pełne rozeznanie. Za to te interesy są przez długie dziesięciolecia niezmienne. Czasem się zmieniają metody- ale cele? Rzadko.
Jedną z takich spraw, o których zupełnie wyjątkowo jest wiadomo, to sabotaż (to jest właściwe słowo) dokonany przez juntę wojskową Argentyny w czasie wojny o Malwiny. Sabotaż w kilku kluczowych elementach. Były to decyzje podjęte przez rząd wbrew sztabowi generalnemu w trakcie kampanii, oraz wcześniejsze przygotowania. Np.- na początku wojny Argentyna miała 5 (pięć!) sztuk nowoczesnych rakiet przeciwokrętowych Exocet. Następne 20 (czy coś około) leżało sobie spokojnie we Francji w oczekiwaniu na transport. Oczywiście jeszcze dzień przed rozpoczęciem wojny można je było spokojnie odebrać i przewieźć samolotem- ale tego nie zrobiono. Była to jedyna skuteczna broń argentyńska przeciwko Royal Navy. Jeszcze zabawniej- zapalniki w bombach lotniczych nie działały. Bomby zwyczajnie nie wybuchały. Kolejna rzecz- Argentyńskie lotnictwo nie posiadało samolotów przewagi powietrznej o wystarczającym zasięgu, aby startować z kontynentu. Za to rząd nie pozwolił na przeniesienie wystarczającej ilości obrony przeciwlotniczej na wyspy, aby można było je bezpiecznie tam bazować. I już zupełnie kuriozalne- do obrony wysp, po ich zajęciu wyznaczono dywizję pancerną. Wszystko w porządku- ale bez ciężkiego sprzętu- czyli czołgistów bez czołgów, dział a nawet ciężarówek. I aby nie było- w tym czasie (i chyba nadal obecnie) argentyńska armia posiada znakomicie wyszkolone oddziały górskie- które były oczywiste i właściwe, itd., następne takie kwiatki- obraz po prostu sabotażu. Za te decyzje był odpowiedzialny, przypomnę rząd- a nie sztab generalny, czy zwykli dowódcy!!!- tym dla odmiany niedużo można zarzucić. Jedni byli lepsi, inny gorsi- ale wykonywali swoje obowiązki. Za to ze strony działań rządu (wojskowych, przypominam) jest to po prostu obraz kompletnego sabotażu.
Co więcej- zarówno wojna jak i powstanie były z punktu widzenia interesu państwowego nie tylko kompletnie niepotrzebne, ale też szkodliwe. Na dziś w miarę wiadomo, że decyzja o ataku Argentyny na Malwiny zapadła w USA, a ówczesny argentyński rząd wojskowy, w istocie marionetki CIA po prostu ja wykonał, a następnie jej przygotowanie i przebieg po prostu sabotował.
I wracając do głównego tematu- sam początek Powstania wyglądał w dużej mierze tak samo. Zaczynając od wyznaczenia idiotycznej godziny rozpoczęcia, przez pozbawiony sensu i racjonalności wojskowej wybór celów ataku do kompletnego zaniedbania sprawy uzbrojenia w poprzedzających dniach. Sprawę uratowały zdolności i bohaterstwo dowódców liniowych i żołnierzy- ale ta bitwa była przegrana od początku.
Teraz- kto skorzystał? W wypadku wojny o Malwiny- zwycięzca był jeden- Margaret Thatcher i ówczesny rząd torysów- prowadzący politykę bliską USA, a przede wszystkim korzystna dla międzynarodowej banksterki. I sprawa jest prosta. Bez tej wojny torysi by przegrali wybory z kretesem, dzięki niej w UK zapanowała patriotyczna euforia i wszystko się zmieniło. Tu polecam jak lekturę nawet jej oficjalne wspomnienia- po polsku „Lata na Downing Street”
Teraz- kto skorzystał na Powstaniu Warszawskim? Zazwyczaj się tu wymienia Stalina, ale mam pewne wątpliwości. Czy skorzystał, czy nie- to najbardziej zależy od możliwości Armii Radzieckiej kontynuowania ofensywy. Jeśli tak a możliwość była- w takim razie Stalin i ZSRR na powstaniu stracili- i to bardzo dużo Jeśli jej nie było- w pewnym stopniu także. Co prawda nie miał czym w tamtym czasie ruszyć frontu, ale by przejął znacznie mniej zniszczone tereny, więcej przemysłu, itp. W końcu to było spore miasto- a że problem z eksterminacją elit patriotycznych, co załatwiło powstanie? Stalin nie raz udowodnił, że sobie z tym całkiem sprawnie radził.
Za to- jeśli Armia Radziecka mogła kontynuować ofensywę- to Powstanie, powstrzymując ją, jednoznacznie działało na korzyść zachodnich aliantów (USA i UK), kosztem ZSRR oraz niemieckich elit- gdyż bez jego wybuchu ZSRR zająłby całe Niemcy (albo przynajmniej znacznie większą, niż w rzeczywistości jego część). Niemieckie elity- dzięki temu zachowały swój majątek, który mogły po wojnie wykorzystać, a który inaczej by wpadł w ręce radzieckie. Więc jeśli ktokolwiek na powstaniu skorzystał- to w tej kolejności- USA, powojenne Niemcy i UK.
A wszyscy odpowiedzialni za podjęcie o nim decyzji powinni wylądować przed sądem i mieć uczciwy proces o zdradę stanu.