Zmiana reguł gry

Właściwie od początku ery nowożytnej - czyli w pewnym przybliżeniu od odkrycia Ameryki - trwa nieustanny rozwój ludzkości, a w szczególności rozwój cywilizacji białego człowieka. Oczywiście odbywa się to z drobnymi załamaniami i przerwami, ale można dość łatwo obronić tezę, że historia ostatnich 500 lat ludzkości to historia wzrostu zasobów energii dostępnych białemu człowiekowi. Najpierw był to import cukru z Nowego Świata i wydobycie węgla w Anglii. Potem kolonizacja Ameryk i import drewna, oraz także żywności kolejno z Ameryk, Australii i Nowej Zelandii. Następnie pojawiła się ropa i nastąpił wspaniały rozkwit cywilizacji. Pojawiły się też nawozy sztuczne i zielona rewolucja. Ludzie rozmnażali się wolniej niż przybywało dostępnej energii i komfort życia prawie bezustannie rósł. Ta gra się skończyła i teraz gramy w nową.
Gdy energia była coraz łatwiej dostępna jej wytwarzanie nie było żadnym sensownym biznesem. Była to działalność trudna i ledwo opłacalna. Przykładem tego jest oczywiście los polskiego wydobycia węgla i rolnictwa. Zresztą przez te 500 lat rolnictwo nie było źródłem bezpiecznego i dobrego dochodu a ciężkim biznesem, w którym zawsze istniała możliwość porażki. Tak wbrew pozorom zaczęło się dziać już w XVI w. Średniowieczne nadania rycerskie, które pozwalały bez trosk materialnych utrzymać oddział wojska dostępny na wezwanie feudała, przekształciły się w szlacheckie majątki z koniecznością doglądania i wiecznym zadłużeniem. Szlachcic musiał troszczyć się o interesy, choć folwark pozwalał na dobre życie. Później było jeszcze gorzej. W trakcie rewolucji przemysłowej najlepszą ideą było właśnie konsumowanie taniej i łatwo dostępnej energii. Rolnictwo w tym właśnie czasie zaczęło kojarzyć się z biedą, choć dotychczas ziemia była wyznacznikiem zamożności.

I ten właśnie trend, jak przewiduję, zaczyna się odwracać. A właściwie już się odwrócił, ale na razie mało zauważalnie. Na fali ogólnoświatowej bańki w nieruchomościach wzrosły też ceny ziemi rolnej i to jest jedyny segment rynku, gdzie wzrost ten mógł mieć coś wspólnego z fundamentami.
Poza tym, można też ekstrapolować w przyszłość trendy, które obserwujemy już dziś: spadek wartości pracy „miejskiej” i wzrost wartości wydobywanych surowców energetycznych, obojętnie jakich. Rośnie opłacalność recyclingu śmieci, uprawy lasów jak też upraw rolniczych, a wydobywający energię kopalną w sposób tańszy od innych dziś zarabiają nieprawdopodobnie. Po prostu - reguły gry się zmieniły.

Jest też druga strona tego zjawiska, nazywana dla niepoznaki kryzysem. Przetwórcy energii stanęli wobec brutalnej rzeczywistości wzrostu jej kosztów (a właściwie wartości) i destrukcji popytu. Gospodarka przemysłowa powoli się kurczy, co oczywiście najwyraźniej widać w jej krwiobiegu czyli transporcie. Stawki we frachcie drogowym są obecnie takie, że właściwie wszystkie firmy przewozowe, które są już zadłużone, muszą zbankrutować. W każdym razie dotyczy to na pewno tych działających wyłącznie w przewozach krajowych w Polsce. Oczywiście, w pewnym momencie możliwości przewozowych ubędzie na tyle, że pozostali będą mieli zajęcie i stawki wzrosną, ale przewoźników ubędzie. Razem z towarami, które przewożą.
W zupełnie oczywisty sposób spadnie też poziom życia mieszczuchów uzależnionych od transportu i gospodarki przemysłowej; w pewnym momencie perspektywa życia na wsi, zapewniającego przynajmniej bezpieczne minimum przerwania, stanie się dla niższych klas miasta bardzo atrakcyjna. Oczywiście timing jest niepewny, ale jestem dość mocno przekonany, że ten upadek cywilizacji przemysłowej już się zaczął.
Symptomy są oczywiste: trwa stopniowe ograniczanie popytu na dobra przemysłowe, trwa upadek transportu, a jednocześnie ceny wszystkich postaci energii osiągają nowe rekordy. Wszystkich - to znaczy zarówno ropy używanej w transporcie, węgla i gazu w energetyce, jak też żywności niezbędnej do przeżycia ludzkości. A żywność, pamiętajmy, jest też przerabiana na paliwa.
Dalszy rozwój wypadków jest łatwy do przewidzenia: bunty ludności miejskiej, poczynając od miejsc, gdzie wydatki czysto energetyczne pochłaniają największą część budżetów domowych. To oznacza sumę wydatków na żywność i ogrzewanie, a ogrzewanie w zakresie niezbędnym do fizycznego przetrwania. Cóż - w Polsce, czysto kalorycznie licząc, ogrzewanie jest wydatkiem sporo większym niż żywność i zapewne w przejściowym okresie stanie się mało dostępnym luksusem. Docelowo będzie możliwe tylko w ilości dostępnej do przetworzenia energii słonecznej. Kiedy paliwa kopalne się już skończą... Znów, istnieje wyjście technologiczne - przecież ogniwa słoneczne pozwalają na znacznie lepsze wykorzystanie energii słonecznej niż rośliny, ale też w przeciwieństwie do roślin wymagają znacznych nakładów energetycznych na wytworzenie. I to nakładów koniecznych do poniesienia przed rozpoczęciem korzystania z nich, a przy okazji niemożliwych do wyceny w postaci bez paliw kopalnych. Zwyczajnie nie wiadomo, czy fotowoltaika jest opłacalna energetycznie bez zużywania paliw kopalnych. Prawdopodobnie tak i to daje nadzieję ludzkości, ale naprawdę nikt nie może być tego pewien w dniu dzisiejszym.

Czy jest rozsądne wyjście z tej sytuacji? Dla ludzkości jako ogółu - być może. Łączy się to z opanowaniem nowych źródeł energii i oczywiście posiadaniem zasobów na ich wdrożenie w celu zastąpienia dotychczasowych. To nie jest niemożliwe, choć w mojej opinii niestety mało prawdopodobne. Wymagałoby to rządów myślących w perspektywie pokoleń, co wydaje się dla państw Zachodu przynajmniej opcją absolutnie nierealną.
Pozostaje więc myśleć o sobie i własnej rodzinie, co jest rzeczą znacznie bardziej naturalną od myślenia o wspólnocie państwowej. I tutaj przygotowuję dość dużą inwestycję, która pozwoli mi, mam nadzieję, przetrwać całkiem przyjemnie nadchodzące czasy, a i w przyszłości całkiem dobrze zarabiać.

Podsumowując: myślmy o tym, ile energii potrafimy wytworzyć, nawet jeśli miałoby to przybrać postać nauczenia kogoś języka, który pozwoli mu efektywniej wykorzystać jego własne zasoby. Oczywiście, im bardziej „skoncentrowany energetycznie” produkt wytwarzamy, tym większych zysków możemy się spodziewać.
A do mocno zainteresowanych, jeśli ktoś dysponuje sensownym kapitałem – bliższe informacje- mailem.
Zresztą przy okazji powyższy post tłumaczy nieco moją osłabioną aktywność na blogu ostatnimi czasy....

Wybuch

Ostatnie wydarzenia w Egipcie i okolicach zaskoczyły przynajmniej opinię publiczną - ale to było do przewidzenia. Co więcej: nie można co prawda przewidzieć dokładnie gdzie nastąpi kolejny wybuch, ale można dość łatwo oszacować jego prawdopodobieństwo.
Wiadomo mniej więcej kto wywołuje rewolucje od strony czysto ludzkiej.
Musi tutaj nastąpić połączenie większych ilości młodych mężczyzn nie mających żadnej perspektywy na przyszłość - oni są zawsze żołnierzami każdej rewolucji i każdego buntu. Tyle, że sami zwykle nic nie zrobią.
Są tylko materiałem wybuchowym, dającym energię i życie społeczeństwu, ale samemu najzupełniej nieszkodliwym.
Drugim składnikiem muszą być dojrzali mężczyźni, którzy posiadają już odpowiednie życiowe doświadczenie, a co ważniejsze - rodziny. Potrafią się odpowiedzialnie zachowywać- jak oni dochodzą do wniosku, że tak nie może dłużej być to można uznać, że nie będzie. Oczywiście nie mam tu na myśli zawodowych rewolucjonistów ani przeintelektualizowanych gryzipiórków, tylko ludzi najzwyczajniej przeciętnych, nie wiedzących i nie zastanawiających się dlaczego jest źle tylko zwyczajnie czujących, że jest źle. Cel jest zawsze ten sam- aktualna władza.
Każdy wybuch następował właśnie wtedy, gdy dojrzali, 30-40 letni mężczyźni nie byli w stanie utrzymać rodzin, co doprowadza nas logicznie do następnego elementu układanki:
żon czterdziestolatków.
Oczywiście można twierdzić, że co mają do powiedzenia kobiety w społeczeństwie ortodoksyjnie muzułmańskim? Być może w przestrzeni publicznej niewiele, ale nikt mi nie wmówi, że w związku dwóch ludzi nie próbują oni przynajmniej funkcjonować razem, rozmawiać ze sobą i utrzymać wspólne dzieci. Być może islamska kultura opóźnia tę komunikację, ale z całą pewnością (jako zasada oczywiście) taka komunikacja istnieje.
Jeśli dochodzi do punktu w którym czy to przez inflację, czy też zwyczajny wzrost cen żywności już nie sposób wyżywić rodziny - to właśnie żony doprowadzają prędzej czy później swoich mężów do przekonania, że tak dalej być nie może. Kiedy próby zwiększania dochodów są w oczywisty sposób skazane na niepowodzenie, zaczyna się gotować. Gdy dojrzali mężczyźni przestają widzieć nadzieję dla swoich rodzin popadają w apatię (co jest tematem na Agepo - bo tak przewiduję przyszłość Polski) lub stają się przywódcami tych dwudziestolatków. I tu następuje wybuch,
który zmiata dotychczasową władzę, chyba że ta obroni się karabinami maszynowymi.
A teraz do meritum: obecny wzrost cen żywności ma raczej trwały charakter. Nawet jeśli w sporej części jest spowodowany ucieczką od dolara to i tak kryzys żywnościowy jest dość wyraźnie na horyzoncie. Kolejne kraje będą wybuchać zaś sytuacja będzie się stawała coraz mniej stabilna. Bo to chyba oczywiste - zmiana władzy specjalnie kryzysu nie zażegna, może chwilowo, ale na dłuższa metę to jest niemożliwe.
A czynniki ryzyka są dość oczywiste- udział ludzi w wieku 17-25 lat w populacji i poziom bezrobocia wśród nich z jednej strony, a z drugiej procent dochodów wydawanych przez przeciętną rodzinę na żywność. I oczywiście im dany kraj jest w większym stopniu uzależniony od światowego rynku żywności, tym podwyżki cen są trudniejsze do uniknięcia. Można tu jako przykład odwrotnego zjawiska podać Argentynę - kraj, delikatnie mówiąc, samowystarczalny żywnościowo. Ten kraj dla odmiany jest z całą pewnością na fali wznoszącej, która potrwa jeszcze wiele lat.
W tym momencie można już sporządzić listę krajów, które mogą się mieć źle i które należy omijać oraz takich, przed którymi są jeszcze jakieś perspektywy. Choć to oczywiście są fundamenty, można o nich mówić na dłuższą metę, bo zwyczajnie tak będzie. Kiedyś wybuchną- ale kiedy i jak w międzyczasie zachowają się rynki? Kompletnie nie wiadomo- ale można się domyślać, że zacznie się od krajów w których największą część przeciętnego domowego budżetu stanowi żywność.

Nowy wpis na Agepo

Jak w tytule- link http://agepo.wordpress.com/2011/02/06/kto-handluje-ten-zyje/
Z racji tymczasowości- choć już widać pewne rozwiązania daję informację o wpisie

Beczka prochu


Zacznę dziś od zagadki: co to za kraj?
Składa się z 6 części o dość dużej autonomii, ze sporymi różnicami w stylu gospodarki i poziomie jej rozwoju, a także z wyraźnymi różnicami kulturowymi pomiędzy poszczególnymi częściami. Dalej opisując i numerując te części, od tej z największą liczbą ludności poczynając: w pierwszej jest stolica wraz z odrobiną przemysłu, głównie zbrojeniowego, poza tym jest to region pozbawiony większych bogactw naturalnych i poza stolicą dość biedny, ale za to z dużymi tradycjami militarnymi. Kadra oficerska w wojsku tradycyjnie wywodzi się z tego regionu (choć oczywiście nie w całości). 
Drugi region jest zamożną częścią kraju i rajem dla turystów, poza tym zarówno rolnictwo jak i przemysł stoi tam na wyższym poziomie. 
Trzeci region, zdecydowanie najzamożniejszy i praktycznie rzecz biorąc czysto przemysłowy - choć atrakcyjny turystycznie - znajduje się w oddaleniu od stolicy i jest wyraźnie odrębny kulturowo.
Pozostałe 3 są to regiony biedne, opierające swoją gospodarkę na rolnictwie, a prosperity na dobrych kontaktach ze stolicą. Jest to piękny podział, nie powodujący konfliktów dopóki wszystko się układa dobrze. Ale jak sprawy zaczynają iść choć trochę źle, to regiony nr 2 i 3 zaczynają mieć pretensje do stolicy. Oczywiście symptomem, że idzie źle jest bezrobocie. W opisywanym kraju już przekroczyło 20%. Jak przekroczy wśród młodych mężczyzn 40% - a jest coś w tych okolicach - to będziemy mieli do czynienia z beczką prochu..
Przy okazji - dwa pierwsze regiony w swoich stolicach mają znakomite, europejskiej klasy drużyny piłkarskie, których kibice oczywiście serdecznie się nie znoszą. Zespół ze stolicy (i jego kibice też) jest uznawany za aroganckich dupków powiązanych z reżimem, a ten drugi za kupczyków bez honoru. Połączenie w sam raz na dobre awantury.


A teraz rozwiązanie:

Otóż powyższy opis pasuje dokładnie do dwóch krajów: Jugosławii w 1990 roku i Hiszpanii w 2011 roku. Pierwszy region to Kastylia lub Serbia, drugi to Katalonia lub Chorwacja, trzeci to Słowenia lub Kraj Basków. Drużyny to oczywiście Real Madryt lub Crvena Zvezda Belgrad i FC Barcelona lub Dinamo Zagreb.

Oczywiście Hiszpania dziś jest krajem zamożniejszym niż Jugosławia 20 lat temu (przynajmniej pozornie się tak wydaje), ale niewypłacalność hiszpańskiego rządu - całkiem pewna, tylko nie wiadomo jak bliska - może to całkowicie i dość szybko zmienić. Co prawda dzisiejsi Hiszpanie, w swej większości, wydają się nieco hmm... metroseksualni, co może zmieniać obraz rzeczy. Z drugiej strony jakiś odsetek bardziej skłonnych do awantur też się znajdzie.

Tak czy inaczej uważam, że Hiszpania jest obecnie beczką prochu i ma realną szansę się rozpaść tak jak Jugosławia. Oczywiście będzie to wymagało pewnego zapalnika jak np. w Jugosławii awantura na meczu Crvena Zwezda- Dinamo w 1990 r.

Pożyjemy zobaczymy, ale to kolejny element mojego zdecydowanie negatywnego outlooku dla Europy w dłuższej perspektywie.

Problemy techniczne Agepo

Wskutek problemów o charakterze czysto technicznym strona agepo.pl chwilowo nie działa. Ale to oczywiście nie jest żaden problem- strona działa- z niewielką stratą ostatniego tekstu i najnowszych komentarzy pod tymczasowym adresem agepo.wordpress.com.
Sytuacja jest tymczasowa- ale oczywiście nie wiadomo jak długo potrwa.