Jeszcze o El Nino

 Ukazała się kolejna prognoza dotycząca oscylacji pacyficznej (El Nino, znaczy) . Aktualna faza El Nino może się zakończyć już zaraz, w kwietniu, a po czasie tranzycji nowa faza La Nina może być już nawet w lipcu. 10 lat temu to by nie była żadna specjalna wiadomość, ale już jesteśmy w sytuacji, że każdy drobiazg nawet niewiele zmieniający sytuację, może być tą kroplą przelewającą dzban. 

Właściwie co to znaczy?

Znaczy to tyle, że po 3 letniej, dość mocnej La Nina, zaledwie kilkumiesięczna faza El Nino nie zdążyła rozładować całego zapasu energii zachomikowanego w środkowym Pacyfiku. I jeśli teraz będzie zbierane jeszcze więcej tego ciepła, to kolejna faza rozładowywania może być naprawdę potężna. W skrócie: wszystko, wszędzie i w jednym momencie. 

Problem nie polega oczywiście na tym, że gdzieś tam będzie padać, a gdzieś indziej nie. Problem polega na tym, że przez chaos klimatyczny nastąpi chaos w produkcji żywności i wzrost jej kosztów, czyli wzrost kosztów życia dookoła świata. Czyli problemy z dostępnością żywności w biedniejszych krajach i częściach społeczeństw, a kryzys kosztów życia dla klasy średniej większości świata. Co oznacza w dalszej konsekwencji spadek konsumpcji wyrobów przemysłowych i mieszkań, problemy płatnicze, w tym z obsługą pożyczek, etc. Taki normalny zestaw, którego próbkę przerabialiśmy rok-dwa lata temu i pełni konsekwencji jeszcze nie widać. A zbliża się druga runda...

Choć oczywiście możemy wierzyć, że od teraz fazy oscylacji pacyficznej będą po prostu krótkie, maksymalnie do roku i pomimo gwałtownego ocieplania klimatu, infrastruktura i produkcja żywności będzie to wytrzymywać i dostaniemy w prezencie czas na dostosowanie się. 

Bym jednak powiedział, że wiara w cuda to dość słaby sposób na planowanie działań. A konkretnie to jest znacznie gorzej, bo ja sam zakładałem że długości i moc poszczególnych faz będą mniej-więcej stabilne, a wychodzi na to, że jednak nie. Że długość i siła stają się jeszcze bardziej nieprzewidywalne, więc możemy i powinniśmy się spodziewać nie tylko normalnego zestawu, ale właśnie znacznie mocniejszych niż dotychczas efektów tej oscylacji, sięgających dalej i jeszcze bardziej destrukcyjnie wpływających na wszystko.

W takim razie ile mamy czasu? 

Odpowiedź jest prosta- nie wiadomo. Ale taki rozwój wydarzeń właściwie tylko umacnia moje przewidywanie, że następne El Nino będzie naprawdę olbrzymim testem dla spójności cywilizacji. I obecna prognoza oznacza, że mamy co najmniej rok mniej czasu niż mi się to wydawało miesiąc temu...

Na co można liczyć?

Na nic. Bez sprawnego światowego przywództwa nic się nie da zrobić. A tymczasem w USA prezydentem zostanie albo Joe Biden albo Donald Trump. Chyba że obaj nie dożyją wyborów...

Żaden z nich nie ma ani umiejętności ani chyba nawet zamiaru objąć tego światowego przywództwa i zrobić czegoś rzeczywistego dla próby ratowanie tego co się da. A przecież USA to jest 25% światowych emisji i właściwie należy do nich też doliczyć chiński przemysł produkujący szajs dla amerykańskich konsumentów. Amerykańska energetyka zmienia się szybko, ale jeśli chcemy mieć jakąkolwiek szansę, to szybkość spadku emisji musi być większa niż w ogóle cokolwiek kiedykolwiek planowano. I oczywiście nie będzie. 

Czyli jaką mamy sytuację?

Zupełnie prostą- moim zdaniem zglobalizowana gospodarka przemysłowa stoi na ostatnich nogach i jest nie do uratowania. Co nie oznacza, że nagle ludzkość zapomni jak się robi samochody czy korzysta z prądu. Ale oznacza, że obszary faktycznie odcięte od współczesnej infrastruktur i technologii będą stawać się coraz większe i jeśli w ogóle będzie można mówić o zaawansowanym świecie, to pozostanie on w postaci wysp, współpracujących ze sobą w znacznie mniejszym stopniu niż dotychczas. 

Więc te wyspy będą musiały się w znacznie większym stopniu opierać na lokalnych zasobach. I tu dochodzimy do prawdziwego sedna problemu- te zasoby muszą być. Nie jako "dostęp do rynków finansowych" czy "produkcja mięsa z pasz z innego kontynentu", tylko z rzeczy które realnie na miejscu występują. 

Ja osobiście to zadanie odrobiłem kilkanaście lat temu i podjąłem stosowne działania. Jeden powód do stresu mniej, bo miejszam w miejscu, gdzie może zabraknąć iPhonów, ale nie zabraknie niczego co jest naprawdę niezbędne dla utrzymania życia, ekosystemu, a nawet działającego państwa i gospodarki. W najczarniejszym scenariuszu chaosu klimatycznego to już jest naprawdę bardzo dużo. 

I wiecie co? Ja przez długi czas uznawałem za właściwą prognozę zmian klimatycznych najczarniejszą granicę konsensusu naukowego. Znaczy jak widełki były "od 0,5 C do 1,5 C w roku X", to po prostu uznawałem, że będzie 1,5 C, postępowałem stosownie do tego i jestem z tym bardzo OK. Tylko sytuacja zaczyna wyglądać tak, że dalsze trzymanie się tego algorytmu wygląda na nieodpowiedzialny optymizm. 


El Nino a sprawa światowej ekonomii

DISCLAIMER: Drogi Czytelniku. Jeśli masz problemy ze stanami lękowymi, depresją i podobnymi to NIE CZYTAJ DALEJ. Serio. Poszukaj pomocy, wśród przyjaciół, rodziny i profesjonalistów i dopiero potem wróć. Tekst jest ważny i prawdziwy, ale dla rozumienia i wyciągnięcia prawidłowych wniosków należy mieć odpowiedni poziom odporności psychicznej.

Jeszcze o atakach Houti na żeglugę

 Ataki Houtis na żeglugę to jest sytuacja, której rozwój może zdefiniować nasz świat na najbliższe dziesięciolecia. Nie dlatego, że Houtis są tak ważni lub potężni. Bo nie są. To jest tylko jakaś pustynna banda, która dostała trochę broni od religijnych fanatyków od dziesięcioleci rabujących Iran. 

Ale udało im się już teraz podważyć jeden z filarów amerykańskiego porządku świata, zaprowadzonego po 2 wojnie światowej. Czyli wolność żeglugi dla wszystkich.

Teraz czeka nas wszystkich, cały świata, czas próby- czy ta wolność żeglugi zostanie utrzymana i świat wróci do zwykłego funkcjonowania, czy też wracamy do normy. Bo niestety trzeba powiedzieć jedno- sytuacja, w której mocarstwo zapewnia bezpieczeństwo mórz wszystkim, bez wyjątków, a nie tylko sobie i sojusznikom jest całkowicie bez precedensu w historii. I możliwe, że właśnie teraz, na naszych oczach do tejże historii odchodzi.

Oczywiście istnieje zupełnie realna możliwość, że władze USA teraz zdecydują, że naruszanie wolności żeglugi to granica, której nikomu nie wolno przekraczać, uczestnicy tego zostaną przerobieni na kupki popiołu, a polityczni wichrzyciele za tym stojący skutecznie pozbawieni pochowanych majątków. Czy coś w tym stylu. Tak czy inaczej- wszyscy potraktowani w sposób, który zostanie zapamiętany przez ich potencjalnych naśladowców na dwa pokolenia.

USA oczywiście mają ku temu fizyczne i organizacyjne możliwości. I oczywiście nie mają ani woli politycznej, ani też wizji, że w ogóle muszą to zrobić. Wola polityczna się oczywiście może zmienić co 4 lata, brak wizji to głębszy problem, związany z edukacją i horyzontami waszyngtońskich elit. Ale ani jedno ani drugie nie jest jeszcze największym problemem. 

Największym problemem jest to, że obywatele mają tam jednak coś do powiedzenia. Zasadniczo to dobrze. Ale ci obywatele nie wiedza po co mają płacić za bezpieczeństwo transportu między Zatoką Perską a Europą. Czy nawet bardziej- między Rosją a Chinami? Za to wiedzą, że ich pieniądze właśnie na to idą, w postaci ekstremalnie wielkich kosztów utrzymania rozdętych sił zbrojnych i kompleksu zbrojeniowego. I to się akurat tak łatwo nie zmieni. I naprawdę przypuszczam, że niezależnie od aktualnego lokatora Białego Domu, amerykańska polityka będzie dryfować w stronę ignorowania tej obietnicy. Czyli inaczej mówiąc- tolerowania terroryzmu na morzu, piractwa i ataków na żeglugę ze strony różnych dziwnych kacyków i kraików. O ignorowaniu poważnych bandyckich państw nawet nie mówiąc.

Czyli, choć teoretycznie jest to możliwe do utrzymania, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, to myślę, że raczej właśnie zaczynamy być świadkami nieodwracalnego rozpadu tego systemu.

I jakie to będzie mieć skutki?

Po pierwsze, bezpieczne szlaki handlowe, to będą te, gdzie ktoś to bezpieczeństwo zapewni. Dla siebie i ewentualnie sojuszników. Co wcale nie musi oznaczać zwiększenia kosztów transportu, ale prawdopodobnie tak będzie. Ale na pewno będzie oznaczać ograniczenie możliwości transportu do tych tras i towarów, które są zgodne z interesami handlowymi mi politycznymi tych krajów, które to bezpieczeństwo potrafią zapewnić. 

To są bardzo proste mechanizmy, ale które faktycznie zmienią nasz świat nie do poznania. Albo inaczej- w taki, jaki znamy z podręczników historii. Kierunek jest ogólnie łatwy do przewidzenia, dokładny scenariusz i tempo już niekoniecznie. 

W największym uproszczeniu można powiedzieć, że będzie to odwrotność globalizacji. Generalnie zanik podzlecania jakiś etapów produkcji na drugim końcu świata, a co za tym idzie olbrzymi cios dla gospodarek na takim podwykonawstwie opartych- jak np. Bangladesz. Powrót przynajmniej części łańcuchów przemysłowych do tych krajów, które będą potrafiły utrzymać dalekomorską marynarkę wojenną. I gigantyczne dylematy tych państw, które będą potrzebować transportu jednocześnie nie mając zasobów na utrzymanie własnych marynarek. Bo będą uzależnione od interesów tych, co mogą. 

A lista państw mających lub w ogóle mogących mieć marynarkę o światowej projekcji siły jest dość krótka. Ledwo się mogą na niej zmieścić Niemcy czy Brazylia, a taka Rosja już zupełnie nie bardzo (nawet jeśli przetrwa obecną wojnę). 

Happy New Fear!

Pod koniec 2 wś i wkrótce po, elity polityczne USA podjęły decyzję co do kształtu nowego porządku międzynarodowego. 

Koncepcja ta obejmowała demontaż dotychczasowego systemu europejskich imperiów i stworzenie nowego opartego na dominacji USA w zachodnim świecie i współistnieniu z ZSRR, dominującym w "swoim" bloku. 

Ale aby do tego doprowadzić, trzeba było rozwiązać kilka "problemików". Między innymi tego jak namówić państwa europejskie do rezygnacji ze swoich kolonii/bloków handlowych, jak zablokować możliwość powrotu militarystycznego rewanżyzmu Niemiec i Japonii i wreszcie jak przekonać do tego wszystkiego elity i społeczeństwa. Oraz jak utrzymać Moskwę w ryzach.

I to wszystko w świecie, który był całkowicie zrujnowany, zdemoralizowany i wyczerpany wojną, trwającą z przerwami od 1914 do 1945 roku. I gdzie USA były jedynym krajem, który miał dużą, nowoczesną bazę przemysłową i jednocześnie nie tylko całkowitą wypłacalność z pokryciem w złocie, ale też walutę traktowaną jako rezerwową na całym świecie.

Z Wielką Brytanią poradzili sobie prosto- nie pożyczali i nie żyrowali dalej wojennego zadłużenia i Brytyjczycy musieli to jakoś sami rozwiązać. Więc z braku innych możliwości po prostu oddali władzę w Indiach Hindusom, razem z długami oraz oddali rządom państw Ameryki Łacińskiej udziały w brytyjskich firmach jako spłatę tamtejszych długów. A na koniec i tak musieli jeszcze przeprowadzić dekolonizację. To oczywiście spowodowało drastyczne zmniejszenie światowego znaczenia brytyjskiej floty handlowej, stopniowy upadek przemysłu stoczniowego i za tym wielu innych gałęzi przemysłu ciężkiego. I Wielką Brytanię jaką znamy dziś.

Z Francja poszło pozornie łatwiej, ale francuskie elity zawsze były sprytniejsze- grzecznie przeprowadzili pozorną dekolonizację, ale zostawili sobie większość władzy ekonomicznej w byłych koloniach. I jeszcze na deser wietnamski pasztet dla USA. 

Dla Niemiec i Japonii była inna oferta- nowe elity polityczne mogły odbudować kraj jako przemysłowy dzięki wolnemu dostępowi do rynku USA i możliwości eksportu. Bez ograniczeń. Za to miały być całkowicie lojalne i mieć swój potencjał militarny dostępny dla USA do użycia przeciw ZSRR. Jako że były to niewyobrażalnie fantastyczne warunki dla tak pokonanych krajów, to zostały zaakceptowane z entuzjazmem. 

Jak w sumie łatwo zauważyć, to wszystko opierało się na dostępie do rynków, potencjału przemysłowego i finansowego USA. Więc musiały też istnieć bezpieczne szlaki żeglugowe. Ale tu USA poszło jeszcze dalej i zagwarantowano wszystkim wolność i bezpieczeństwo żeglugi. I za słowami poszły tu czyny, szybko zlikwidowano resztki piractwa po 2 wś, a w latach 80-tych samodzielnie zorganizowali system konwojów dla eksportu irackiej i kuwejckiej ropy w Zatoce Perskiej. I na ataki na te konwoje i ich eskortę przez Iran reagowali w sposób, który zrozumiałby nie tylko Putin. ale nawet Medwiediew. Więc nikt nie miał wątpliwości co do tego jak wyglądają zasady wolności żeglugi i co grozi za ich złamanie. 

Jednak w 1991 roku straszak ZSRR się skończył i Waszyngtonowi było z tego powodu bardzo przykro, bo dotychczasowy świat stracił sens. Oczywiście zalety wolnego handlu, bezpiecznej żeglugi i ograniczenia wydatków na zbrojenia były widoczne dla wszystkich, i mnóstwo osób na tym skorzystało. Ale jednocześnie znikła odpowiedź na pytanie- jaka jest międzynarodowa rola USA? Czy nadal ma być dobrym wujkiem dla Niemiec, Japonii i każdego kto chce cokolwiek wozić statkami? Czy może jednak lepiej się zamknąć na swoim kontynencie, a reszta niech się sama bawi?

Wyborcy w USA stopniowo udzielają na to pytanie odpowiedzi, od 30 lat za każdym razem wybierając tego kandydata na prezydenta, który obiecuje mniej zaangażowania międzynarodowego. Ale jednocześnie sam rząd ciągle zapewnia o jakości i ważności swoich gwarancji i obowiązywaniu doktryny wolnego handlu. 

I to sprawia, że dziś, w roku 2024, bardziej niż kiedykolwiek, jesteśmy w czarnej dupie. 

W 1994 roku USA zobowiązały się bronić nienaruszalności granic Ukrainy. W roku 2004 Senator Barack Obama promował i przepchnął ustawę nakazującą Ukrainie zniszczenie lub oddanie Rosji broni strategicznej. W roku 2014 prezydent Barack Obama te gwarancje zignorował. W roku 2022 ówczesny wiceprezydent, a obecny prezydent Biden rzucał żałosne ochłapy amunicji i broni wystarczające dla powstrzymania załamania Ukrainy, ale w żadnym przypadku nie stanowiące honorowania własnych gwarancji. A w roku 2024, którego w tej chwili jeszcze tydzień nie minął, w odpowiedzi na rosyjskie żądania korytarza tranzytowego do Kaliningradu, amerykański departament stanu mówi, że dostawy broni i amunicji na Ukrainę zostaną drastycznie zmniejszone. 

W międzyczasie operacja konwojowa, gdzie przeciwnikiem nie był bezpośrednio kilkudziesięciomilionowy kraj z dostępem do zachodniego uzbrojenia, a banda pastuchów kóz w sandałach, po 3 dnia skończyła się całkowitym fiaskiem. A konkretnie to chyba już wszyscy sojusznicy zwyczajnie olali amerykańskie dowództwo a Maersk (czyli właściwie ten, który miał być najbardziej chroniony) oświadczył, że już tam nie będzie pływać. 

Tak, potężne Stany Zjednoczone przegrały bitwę w obronie fundamentu swojego porządku międzynarodowego. W 3 dni. Z pasterzami kóz. 

To wszystko się nie stało oczywiście z braku siły. Kilkaset Bradleyów, potrzebnym i fantastycznie się sprawujących na Ukrainie, jest właśnie teraz cięta palnikami w USA. Za chwilę to czeka być może nawet ponad 2 tys rakiet ATACAMS. O sprzęcie, który po prostu leży w magazynach nawet nie mówiąc.

To jest po prostu obraz pełnego i całkowitego braku przywództwa intelektualnego i wizji międzynarodowej roli USA. A może tylko nieuctwa i oderwania od rzeczywistości ludzi zaangażowanych w tę politykę (o Obamie na pewno to można było powiedzieć). 

Tak czy inaczej- po 70 latach jesteśmy znów w temacie korytarza do Prus Wschodnich. Miejmy tylko nadzieję, że historia tym razem powtórzy się jako farsa. Choć czystki etniczne na okupowanych terenach Ukrainy farsą z całą pewnością nie są, a raczej dość dobrym przypomnieniem wydarzeń sprzed 80 lat.....

Happy New Fear!


Upiór Kissingera zabija nasz świat

Właśnie się wydarzyły prawie w jednej chwili dwie zupełnie niezwiązane rzeczy. Ale pomiędzy tymi wydarzeniami jest jakieś magiczne połączenie, taki rytm, płynność słów, jak w dobrej poezji. 

Otóż w wieku 100 lat zmarł niejaki Henry Kissinger i prawie w tym samym czasie w Tunelu Północnomujskim, w Rosji spłonął pociąg. Dwie rzeczy, na dwóch końcach świata, jedno to zgon człowieka w wieku, kiedy już się należało tego spodziewać każdego dnia i drugie- zupełnie niespodziewany pożar jakiegoś pociągu. Co niby je miałby łączyć?

Trochę spalę tę zagadkę- otóż wspólnym mianownikiem są relacje w trójkącie USA-Rosja- Chiny. I też ogólny sposób prowadzenia polityki zagranicznej przez USA

Otóż- to własnie Kissinger jest autorem nawet jeśli nie aktualnego kierunku amerykańskiej polityki zagranicznej, to już w całości jej stylu.

Jest przede wszystkim autorem, i to samodzielnym odejścia od doktryny, nazwijmy to "arsenału demokracji", zasady bezwzględnej pomocy sojusznikom i innym państwom zagrożonym przez wyzysk kolonialny i dyktatury. Oczywiście rzeczywistość amerykańskiej polityki zagranicznej nie wyglądała tak różowo, ale takie były deklarowane cele i mniej-więcej rzeczywistość. Uczciwie (i legalnie) zaangażowano się w obronę Korei, nawet Wietnam to prawie legalna praktyka obrony sojusznika. 

Przynajmniej do czasu. Bo własnie w trakcie wojny wietnamskiej na poważnej scenie się pojawił Kissinger. Najpierw storpedował rozmowy pokojowe, aby jego kolega Nixon mógł kontynuować kampanię wyborczą na platformie zakończenia tej wojny. A potem jak już został doradcą swego kolegi Nixona, a kolega Nixon tracił coraz bardziej kontakt z rzeczywistością na rzecz kontaktu z butelką, to Kissinger serwował coraz ciekawsze pomysły na rozwiązanie tej wojny. Od rozpoczęcia ataków na Laos i Kambodżę do bombardowań Wietnamu Północnego. I co prawda to ostatnie akurat można uznać za konieczne dla zmuszenia komunistów do pokoju, ale przecież sam Kissinger wcześniej ten pokój storpedował. 

Ale nawet jeszcze nie to było prawdziwym problemem. Problemem do dziś, i coraz bardziej, jest to, że Kissinger usunął ideę trzymania się zasad moralnych z polityki zagranicznej USA oraz dał doktrynę używania tej polityki do załatwiania sporów wewnętrznych, efektywnie niszcząc ponadpartyjność w tej kwestii. 

Drobnym przebłyskiem tego wcześniejszego podejścia była pierwsza wojna iracka, gdzie wszystko się odbyło nie tylko legalnie, ale też szybko i skutecznie. Pozostałe wojny i interwencje, z drugą wojną iracką na czele, obywały według schematu Kissingera: uczestniczyć w wewnętrznych gierkach politycznych, a jak potrzeba, to szukać zewnętrznego wroga. I większość rzeczy załatwiać tak, aby nie doprowadziła do żadnego rozstrzygnięcia, bo to by mogło zmienić układ sił na świecie, a tego nie chcemy, bo nic nie chcemy z tym robić. Jedynym celem jest władza, dla siebie, kolegów i sponsorów. I porzucenie stałych zasad i moralności w relacjach dyplomatycznych. 

Od tego czasu nie bardzo było wiadomo czego się w ogóle spodziewać po USA. Ale wszyscy jeszcze chcieli wierzyć w to, że dawne, te "prawdziwe" USA istnieją i zawsze przyjdą z pomocą moralnym i odważnym. 

Ale ich nie ma. Nowe zasady wymyślił właśnie Kissinger i dziś one dominują. Ktoś sobie w USA wymyślił, że zamiast honorować gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy, w 2014 o nich zapomną. Więc od 2022 mamy wojnę na znacznie większą skalę. I waszyngtońscy myśliciele wysrali z głowy koncept, że najlepiej to będzie utrzymać pat. 

Patrząc na historię sukcesów amerykańskiej dyplomacji siłowej pod rządami Kissingera i jego doktryny, to im się oczywiście nie uda. Bo przegrali Wietnam, bez sensu zniszczyli Laos i Kambodżę, zrujnowali Irak i Afganistan, przy okazji doprowadzając do potężnego umocnienia swoich wrogów na całym Bliskim i Środkowym Wschodzie. Jeśli coś przynosi stale i stabilnie te same efekty w ciągu wielu prób przez kilkadziesiąt lat, to chyba możemy zakładać, że i tym razem będzie tak samo. 

Oczywiście jeśli już założymy, że USA nie osiągną spodziewanego efektu, to możemy zadać pytanie jaki ten efekt będzie. Oczywiście pierwszą rzeczą jest fundamentalne niezrozumienie interesów stron- wojna rosyjsko- ukraińska nie jest jakimś tam sporem granicznym. Jest wojną o tożsamość i jej anihilację. Rosja, aby w ogóle pozostać imperium musi zdominować Ukrainę. A że nie są w stanie zdominować Ukraińców, to musza ich po prostu eksterminować. Ukraina i jej ludność walczy o przetrwanie. Ale w drugą stronę to wygląda tak samo. Po przegranej wojnie projekt imperialnej Rosji będzie musiał być zawieszony lub po prostu zamknięty. Co oznacza, że Rosja, z jej imperialną tożsamością musi przestać istnieć. Teoretycznie mogłoby w tych granicach istnieć pokojowe i demokratyczne państwo, ale to nie wygląda na możliwe. A waszyngtońscy spadkobiercy Kissingera sobie wyobrażają, że będzie można taki konflikt jakoś czasowo rozwiązać. No nie. Na terenach zajętych przez Rosję już się odbywa i będzie się odbywać eksterminacja narodu ukraińskiego i każdy kto swoim działaniem czy zaniechaniem się do tego przyczyni mus być postrzegany jako zbrodniarz. 

Oraz ten sposób myślenia przyczynił się do innego, obecnie gigantycznego problemu w USA. Otóż skoro wojna jest tylko przedłużeniem rozgrywek partyjno-politycznych, to również potrzeby zbrojeniowe i doktryna może zostać podporządkowana tym rozgrywkom. Znaczy potencjał przemysłu zbrojeniowego, skala produkcji, zapasy wojskowe, a także zamawiane modele broni i amunicji są pochodną interesów klik partyjnych. Zatrzymajmy się nad tym chwilę. Bo to znaczy, że amerykański budżet wojskowy służy w pierwszej kolejności rozgrywkom partyjnym, a realnym potrzebom dopiero gdzieś daleko. 

Czy to znaczy, że amerykański sprzęt jest zły. Nie, wręcz przeciwnie. Najłatwiejszym sposobem uwalenia konkurencyjnej kliki jest pokazanie, że ich część korupcji nie działa. Więc większość rzeczy działa, zwykle bardzo dobrze. Ale równie dobrym sposobem uwalenia konkurencyjnej kliki jest wprowadzenia takiego chaosu w finansowaniu i zarządzaniu projektem, aby produkcja takiej broni była jak najmniejsza. Oczywistym rozwiązaniem takiego dylematu jest wydawanie jak największych pieniędzy na badania i rozwój, ale bez jasno sprecyzowanej odpowiedzi na pytanie do czego mają właściwie służyć siły zbrojne, to wydawanie sprowadza się do jeszcze większej korupcji klik partyjnych. 

Jak łatwo sprawdzić w podręczniku historii, USA nie prowadziły prawdziwej, symetrycznej wojny przemysłowej od 1945, ewentualnie 1953 roku. Ludzie, którzy tym zarządzali i widzieli skalę wyzwań, potrzemy w zakresie zmiany sposobu myślenia i działania nie żyją od co najmniej 50 lat. Nawet to co mogli przekazać następnemu pokoleniu jest już dawno zapomniane. A jednocześnie dziedzictwo Kissingera jest cały czas żywe. I to nas doprowadziło do dość okrutnego wniosku: co prawda potencjał ekonomiczny, populacji i możliwości rozbudowy przemysłu jest absolutnie wystarczający aby pokonać militarnie na raz Rosję, Chiny, Iran i kogokolwiek kto by się jeszcze przyłączył, przy bierności Europy. Ale chory na kissingerozę system dyplomacji, strategicznego myślenia o polityce zagranicznej i idącego za tym myślenia o siłach zbrojnych i zamówień wojskowych jest tak zepsuty, że może najpierw będą musieli się zderzyć ze ścianą własnej niemocy.

Czego mamy na razie małą próbkę w cieśninie Bab-el-Mandeb (czyli południowego wejścia na Morze Czerwone). Okazało się, że do walki ze sponsorowanymi przez USA pastuchami, którzy sobie sprawili trochę archaicznych rakiet balistycznych i irańskich dronów, to samo USA nie jest w stanie samo wystawić wystarczającej eskorty do konwojów. Ani poważnie podejść do rozwiązania tego konfliktu. Jeśli ktoś nie zauważył w poprzednim zdaniu- tak, to USA wysyłają pieniądze na utrzymanie chyba wszystkich reżimów w Jemenie. Zdaje się, że też płacą somalijskim byłym(?) piratom za siedzenie cicho.  

I tu się znów kłania absolutna nieumiejętność podejmowania decyzji przez amerykańskie elity. Bo to naprawdę nie jest problem tylko obecnej administracji. Kiedy stało się jasne jak USA widzi postępowanie w sprawie tychże piratów i jakimi siłami dysponuje, to Francja natychmiast się z tego pomysłu oficjalnie wypisała. I miejmy nadzieję, że sprawę rozwiążą właściwie. 

A jak to jest właściwie? Cóż, piractwo ma mniej więcej taką samą historię jak handel morski, czyli z grubsza rzecz biorąc od epoki brązu. I wyjścia zawsze były tylko trzy: konwojowanie, opłacanie haraczu dla piratów lub całkowite zniszczenie ich portów i flot, z wiarygodną zapowiedzią powtórzenia tego w sytuacji recydywy. Albo wysokie koszty i chaos w transporcie. 

Z czego oczywiście długoterminowym rozwiązaniem jest jedynie to, ze z wczorajszych pasterzy kóz w sandałach zostaną tylko kozy i sandały. Albo i to nie. Tak sprawę rozwiązał Pompejusz w I w. p.n.e., tak działała Royal Navy w czasach swojej świetności, ba dokładnie to zrobiły USA z piratami berberyjskimi na początku 19 wieku. A następnie, kiedy lokalni władcy próbowali odbudować gospodarkę piracką, to te tereny zostały zajęte przez Francję. 

I w taki sposób jesteśmy dokładnie u końca epoki wolnej żeglugi, kiedy w najważniejszych punktach globu zaczyna się ten sam konflikt co zawsze- piractwo i jakieś odpowiedzi na nie. I jeśli teraz USA nie załatwią sprawy skutecznie, to wkrótce będziemy świadkami ciągłej walki o utrzymanie szlaków handlowych. 

I tak, bardzo okrężną drogą doszliśmy do drugiej sprawy- "tajemniczych" wybuchów na syberyjskich szlakach kolejowych. Konkretnie na BAM, Magistrali Bajkalsko-Amurskiej. To jest linia kolejowa łącząca europejską (i syberyjską) część Rosji z wybrzeżem Pacyfiku. Wcześniejsza Kolej Transsyberyjska biegnie południowym skrajem Bajkału i wzdłuż granicy z Chinami, ta po północnej stronie Bajkału i znacznie dalej od granicy. Ale w obecnej sytuacji ma znaczenie jako połączenie kolejowe z Chinami i możliwość wymiany rosyjsko-chińskiej odpornej na blokadę morską. 

Bo kiedy sprawy zaczną być poważne (raczej "kiedy" niż "czy") i jeśli państwa zachodnie zareagują jak należy, to Chiny mogą być odcięte od handlu morskiego w ciągu dni, przez wspólne działania Singapuru, Japonii i Australii, nawet bez USA. I każda nitka pozwalająca na dostawy żywności, paliw i surowców będzie tym co pozwoli im w ogóle przetrwać. Dziś sprzęt podwójnego przeznaczenia, czysto wojskowy i komponenty jadą na zachód, do Rosji, ale przecież może być i tak, że rosyjskie produkty zbrojeniowe będą jechać do Chin. Albo irańskie. Dopóki istnieją tam linie kolejowe. 

I w tym kontekście możemy powiedzieć, że na jakiś czas, raczej liczony w latach, BAM nie istnieje. Tunel, który spłonął jest najdłuższy (poza metrem) w całej Rosji, jednotorowy i położony w bardzo trudnym klimatycznie i geologicznie miejscu. I można go ominąć stromym i długim objazdem, na którym jest spory wiadukt, na którym także spłonął pociąg z paliwem i może też amunicją. Tak czy inaczej do remontu. 

I niestety, ale całkiem pożyteczny i przyjemny świat globalizacji, skomplikowanego, międzynarodowego podziału pracy, wyrafinowanej infrastruktury to wszystko obsługującej i co za tym wszystkim idzie tanich produktów- zaczyna odchodzić do przeszłości. Na naszych oczach i szybko. 

I wiecie co jest najgorsze? 

Że co prawda wiele procesów związanych z zapaścią klimatyczną i demograficzną jest nie do uniknięcia, to implozja międzynarodowego porządku prawnego, globalnego handlu i infrastruktury jest prostą konsekwencją decyzji podjętych w Waszyngtonie. Którymi steruje duch Kissingera. I to on, obok Obamy jest odpowiedzialny za zbrodnię, czy jeszcze gorzej- głupotę nieudzielenia pomocy Ukrainie w 2014 roku. 

Od Churchilla do Bidena

Winston Churchil skomentował porozumienia monachijskie tak:

Pomiędzy hańbą a wojną, wybrali hańbę. A wojnę będą mieć i tak.  

Dokładnie to samo możemy dziś powiedzieć o honorowaniu przez USA porozumień budapesztańskich. Zdążył je nieco przykryć pył w betoniarce dziejów, ale są jak najbardziej kluczowe dla rozumienia co się dziś dzieje. I co się będzie działo później.

Otóż w roku 1994 trzy państwa- Rosja, UK i USA zagwarantowały Ukrainie niepodległość i integralność terytorialną w zamian za rozbrojenie z broni atomowej i lotnictwa strategicznego. 

Powtórzę jeszcze raz, inaczej. Ukraina oddała bomby atomowe i środki ich przenoszenia za gwarancję, że te trzy państwa użyją całego dostępnego i potrzebnego potencjału w celu zagwarantowania porządku konstytucyjnego jaki się podoba narodowi Ukrainy i panowania nad terytorium w granicach z 1991. I w tym logicznym jest, że skoro Ukraina nie już nie będzie dysponować bronią atomową, to gwarantujące mocarstwa mogą i w razie braku alternatyw powinny jej użyć. 

To jest rzeczywisty zakres pomocy, do którego zobowiązały się USA i UK. 

Następnie nadszedł rok 2014 i oba te kraje udawały, że w ogóle nic takiego nie istniało. Oczywiście  rola USA i osobiście Baraka Obamy była tu dominująca i przeważająca, ale Cameron też miał w tym udział. To były jedne z najbardziej katastrofalnych decyzji w historii obu tych krajów i samo to by gwarantowało obu tym przywódcom poczesne miejsce wśród najgorszych przywódców swoich krajów. Ale oczywiście wiemy, że zarówno Obama jak też Cameron nie ryzykowali by tak łatwo i innymi decyzjami też upewnili się, że na pewno będą wspominani przez historyków i lud jak najgorzej.  

Bo z dwóch skrajności- włączenia się do walki wszystkimi siłami i zdemolowania Rosji tak szybko jak się da i za wszelką cenę i z drugiej strony całkowitego zignorowania spraw i umycia rąk wybrali w 2014 w całości to drugie, a w 2022 coś bliższego temu drugiemu niż pierwszemu.

Problem polegał na tym, że Obama to jest postać któremu najbliżej do Majora Majora z Paragrafu 22. Absolutne i komiczne wręcz unikanie podejmowania jakichkolwiek decyzji, interakcji z ludźmi i wręcz przyjmowania do wiadomości że są jakieś sprawy wymagające załatwienia. Ale przecież to nie od Obamy się zaczęło i nie na nim skończyło. Potem był oszust i cwaniaczek Trump, który jedynie rozglądał się jak by tu przytulić parę groszy i pamiętał, że mają na niego kwity w Moskwie. 

I dziś Biden kontynuuje politykę Obamy. W nie tak patologiczny i pozbawiony decyzyjności sposób, to prawda, ale kierunek jest niestety bliski.

Dotychczas można było przypuszczać, lub się samooszukiwać, że sypanie wsparcia późno i po trochu to jest skoordynowana, zamierzona polityka, która ma na celu nie tylko zniszczenie rosyjskiej armii, ale też jej wyczerpanie i zawalenie do końca razem z gospodarką i demografią. Może. Ale gdyby tak miało być, to raczej by jednak dostarczono Ukrainie narzędzi do szybkiego sprawnego i przekonywującego rozbicia rosyjskiej armii. W końcu to na rosyjskiej broni opiera duża część światowego terroryzmu. 

A tymczasem nie tylko tej broni i amunicji są wysyłane śmieszne ilości. Śmieszne zarówno w porównaniu do potrzeb, jak też możliwości USA. 

Pierwsze pytanie to oczywiście o przyczyny, a drugie o efekty. Z przyczyn ja bym naprawdę juz wykluczył jakiekolwiek strategiczne planowanie. Jedynym prawdziwym efektem wysyłania homeopatycznych ilości nowoczesnej broni jest to, że Rosja ma okazję ją poznać w praktyce i zacząć się przed nią zabezpieczać. Przykładem choćby Himarsy. Gdyby dostarczono od razu przyzwoitą ilość wyrzutni i amunicji, to Ukraińcy mogliby niszczyć nie pojedyncze sztuki szczególnie ważnych celów, ale po prostu wszystko w ich zasięgu. Magazyny, punkty dowodzenia, pozycje artylerii i konwoje zaopatrzeniowe. A tak musieli się skupić na najcenniejszych celach, pozostałym dając czas na ewakuację i maskowanie. To jest po prostu ze strony USA tak głupie, że brak słów. I to ni jest problem jednego lub drugiego polityka. To jest dominujące podejście w środowiskach odpowiedzialnych za politykę bezpieczeństwa. Czyli mówimy o kolektywnej głupocie, innymi słowy kompletnie chorym obrazie świata. 

I to jest właściwe, wielkie niebezpieczeństwo. Czyli skutki tego. Ponieważ każdy zainteresowany widzi, że USA nie są w stanie nie tylko pilnować światowego porządku, ale nawet honorować własnych zobowiązań. I wszyscy wiemy że nie z powodu braku środków, a z powodu całkowitego skorumpowania elit. Zarówno w rozumieniu błędnego obrazu świata i sposobu myślenia, jak też czystego przekupstwa przez wrogów tego kraju, czy obecnego światowego porządku. I tu przypomnę, że od 2010 roku jest zupełnie legalnym wydawanie dolnych pieniędzy dowolnego pochodzenia na kampanie wyborcze i komitety wyborcze polityków. Nie trzeba wyjaśniać pochodzenia, niczego deklarować, itd. To przegłosowała republikańska większość w Sadzie Najwyższym, mniej więcej ci sami ludzie, co do których teraz wychodzą kolejne dowody na hurtowe łapówkarstwo.

To oznacza już kolejną kadencję, gdzie rządy Rosji, Chin, Iranu i wszyscy inni zainteresowani mogą wpompować ile chcą pieniędzy na wypromowanie tego lub innego polityka. 

I jak widać dobrze im idzie. W końcu rosyjski i chiński rewizjonizm zakłada, że zrealizują swoje cele jeśli tylko ich ofiary zostaną pozostawione same sobie, bez pomocy USA. 

Teraz zaczynamy być w krytycznym momencie. Wojna jak na razie eskaluje. Ukraina się broni, ale wygląda na to, że ofensywa na Zaporożu skończyła się bez przełomu. Oczywistym powodem tego była własnie skandaliczna zwłoka USA w dostawach broni i amunicji. I muszę przyznać, że nie spodziewałem się że będzie aż tak źle. Że w jakimś stopniu jest źle, to było widać prawie od początku. Ale cóż, wojsko Ukraińskie robi co może, bez dobrych narzędzi nie wszystko może. 

I świat to widzi. Iran się czuje całkowicie bezkarny. Rosja jest świecącym wzorem dla wszystkich rewizjonistów i terrorystów, a Chiny być może też planują rozpoczęcie swojej wojny. 

A wszystko się mogło skończyć już jesienią, a maksymalnie w połowie tego roku. 

Tymczasem przez gromadkę pajaców, którym się wydaje, że mogą wybierać pomiędzy wojną a hańbą coraz bardziej się zbliżamy do coraz większej wojny. I oczywiście może nas jeszcze uratować pewien zbiór cudów. Jak na przykład to, że Rosja imploduje zanim Chiny się włączą ze swoją częścią. Ale konieczność liczenia na cuda, kiedy stosowni ludzie mają pod ręką narzędzia, aby wszystko szybko zakończyć normalnymi sposobami jest mocno depresyjna. I to właśnie ta świadomość też nieco ograniczała moją chęć pisania w ostatnich tygodniach. Myśl, że jednym z największych problemów świata jest to, że rządzące elity najsilniejszego sojusznika to jest po prostu banda debili, która nie rozumie co robi, ani świata wokół siebie.