tag:blogger.com,1999:blog-17436415524691980172024-03-22T01:54:16.752+01:00Maczeta OckhamaMaczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.comBlogger385125tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-86552219991661268152024-03-08T15:42:00.005+01:002024-03-08T15:42:22.191+01:00Jeszcze o El Nino<p> Ukazała się kolejna prognoza dotycząca oscylacji pacyficznej (El Nino, znaczy) . Aktualna faza El Nino może się zakończyć już zaraz, w kwietniu, a po czasie tranzycji nowa faza La Nina może być już nawet w lipcu. 10 lat temu to by nie była żadna specjalna wiadomość, ale już jesteśmy w sytuacji, że każdy drobiazg nawet niewiele zmieniający sytuację, może być tą kroplą przelewającą dzban. </p><p style="text-align: center;"><b>Właściwie co to znaczy?</b></p><p>Znaczy to tyle, że po 3 letniej, dość mocnej La Nina, zaledwie kilkumiesięczna faza El Nino nie zdążyła rozładować całego zapasu energii zachomikowanego w środkowym Pacyfiku. I jeśli teraz będzie zbierane jeszcze więcej tego ciepła, to kolejna faza rozładowywania może być naprawdę potężna. W skrócie: wszystko, wszędzie i w jednym momencie. </p><p>Problem nie polega oczywiście na tym, że gdzieś tam będzie padać, a gdzieś indziej nie. Problem polega na tym, że przez chaos klimatyczny nastąpi chaos w produkcji żywności i wzrost jej kosztów, czyli wzrost kosztów życia dookoła świata. Czyli problemy z dostępnością żywności w biedniejszych krajach i częściach społeczeństw, a kryzys kosztów życia dla klasy średniej większości świata. Co oznacza w dalszej konsekwencji spadek konsumpcji wyrobów przemysłowych i mieszkań, problemy płatnicze, w tym z obsługą pożyczek, etc. Taki normalny zestaw, którego próbkę przerabialiśmy rok-dwa lata temu i pełni konsekwencji jeszcze nie widać. A zbliża się druga runda...</p><p>Choć oczywiście możemy wierzyć, że od teraz fazy oscylacji pacyficznej będą po prostu krótkie, maksymalnie do roku i pomimo gwałtownego ocieplania klimatu, infrastruktura i produkcja żywności będzie to wytrzymywać i dostaniemy w prezencie czas na dostosowanie się. </p><p>Bym jednak powiedział, że wiara w cuda to dość słaby sposób na planowanie działań. A konkretnie to jest znacznie gorzej, bo ja sam zakładałem że długości i moc poszczególnych faz będą mniej-więcej stabilne, a wychodzi na to, że jednak nie. Że długość i siła stają się jeszcze bardziej nieprzewidywalne, więc możemy i powinniśmy się spodziewać nie tylko normalnego zestawu, ale właśnie znacznie mocniejszych niż dotychczas efektów tej oscylacji, sięgających dalej i jeszcze bardziej destrukcyjnie wpływających na wszystko.</p><p style="text-align: center;"><b>W takim razie ile mamy czasu? </b></p><p style="text-align: center;">Odpowiedź jest prosta- nie wiadomo. Ale taki rozwój wydarzeń właściwie tylko umacnia moje przewidywanie, że następne El Nino będzie naprawdę olbrzymim testem dla spójności cywilizacji. I obecna prognoza oznacza, że mamy co najmniej rok mniej czasu niż mi się to wydawało miesiąc temu...</p><p style="text-align: center;"><b>Na co można liczyć?</b></p><p>Na nic. Bez sprawnego światowego przywództwa nic się nie da zrobić. A tymczasem w USA prezydentem zostanie albo Joe Biden albo Donald Trump. Chyba że obaj nie dożyją wyborów...</p><p>Żaden z nich nie ma ani umiejętności ani chyba nawet zamiaru objąć tego światowego przywództwa i zrobić czegoś rzeczywistego dla próby ratowanie tego co się da. A przecież USA to jest 25% światowych emisji i właściwie należy do nich też doliczyć chiński przemysł produkujący szajs dla amerykańskich konsumentów. Amerykańska energetyka zmienia się szybko, ale jeśli chcemy mieć jakąkolwiek szansę, to szybkość spadku emisji musi być większa niż w ogóle cokolwiek kiedykolwiek planowano. I oczywiście nie będzie. </p><p style="text-align: center;"><b>Czyli jaką mamy sytuację?</b></p><p>Zupełnie prostą- moim zdaniem zglobalizowana gospodarka przemysłowa stoi na ostatnich nogach i jest nie do uratowania. Co nie oznacza, że nagle ludzkość zapomni jak się robi samochody czy korzysta z prądu. Ale oznacza, że obszary faktycznie odcięte od współczesnej infrastruktur i technologii będą stawać się coraz większe i jeśli w ogóle będzie można mówić o zaawansowanym świecie, to pozostanie on w postaci wysp, współpracujących ze sobą w znacznie mniejszym stopniu niż dotychczas. </p><p>Więc te wyspy będą musiały się w znacznie większym stopniu opierać na lokalnych zasobach. I tu dochodzimy do prawdziwego sedna problemu- te zasoby muszą być. Nie jako "dostęp do rynków finansowych" czy "produkcja mięsa z pasz z innego kontynentu", tylko z rzeczy które realnie na miejscu występują. </p><p>Ja osobiście to zadanie odrobiłem kilkanaście lat temu i podjąłem stosowne działania. Jeden powód do stresu mniej, bo miejszam w miejscu, gdzie może zabraknąć iPhonów, ale nie zabraknie niczego co jest naprawdę niezbędne dla utrzymania życia, ekosystemu, a nawet działającego państwa i gospodarki. W najczarniejszym scenariuszu chaosu klimatycznego to już jest naprawdę bardzo dużo. </p><p>I wiecie co? Ja przez długi czas uznawałem za właściwą prognozę zmian klimatycznych najczarniejszą granicę konsensusu naukowego. Znaczy jak widełki były "od 0,5 C do 1,5 C w roku X", to po prostu uznawałem, że będzie 1,5 C, postępowałem stosownie do tego i jestem z tym bardzo OK. Tylko sytuacja zaczyna wyglądać tak, że dalsze trzymanie się tego algorytmu wygląda na nieodpowiedzialny optymizm. </p><p><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com21tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-62845517885924131512024-02-09T13:02:00.000+01:002024-02-09T13:02:05.951+01:00El Nino a sprawa światowej ekonomii<p>DISCLAIMER: Drogi Czytelniku. Jeśli masz problemy ze stanami lękowymi, depresją i podobnymi to NIE CZYTAJ DALEJ. Serio. Poszukaj pomocy, wśród przyjaciół, rodziny i profesjonalistów i dopiero potem wróć. Tekst jest ważny i prawdziwy, ale dla rozumienia i wyciągnięcia prawidłowych wniosków należy mieć odpowiedni poziom odporności psychicznej.</p><span><a name='more'></a></span><p><br /></p><p>Właśnie minęły pierwsze miesiące nowego cyklu El Nino. Już są znane zagregowane dane dotyczące temperatur i myślę, że to pozwala z całkiem sporą dozą prawdopodobieństwa nieco określić trendy i przyszłość.</p><p>Dla zrozumienia całego tekstu, najpierw trzeba wyjaśnić co to jest oscylacja pacyficzna. Otóż są to naprzemienne fazy w których ciepło się akumuluje w wodzie na obszarach centralnego Pacyfiku i rozładowuje. Faza rozładowywania tego ciepła nazywa się El Nino, od tego, że w okolicach Bożego Narodzenia (przyjścia Dzieciątka, czyli El Nino) w Peru występują wyjątkowo ulewne deszcze. Później klimatolodzy odkryli dalsze powiązania i można powiedzieć, że to wpływa na temperatury i opady na praktycznie wszystkich obszarach tropikalnych i subtropikalnych świata. A na średnią temperatur na całym świecie. </p><p>Druga faza, którą nazwano La Nina (Dziewczynka), dla jakiejś symetrii, polega na tym, że tam gdzie było mokro, teraz jest sucho i odwrotnie, a ocean tymczasowo akumuluje więcej ciepła niż może to robić długoterminowo. Więc średnie temperatury Ziemi mogłyby spadać. Oczywiście mogłyby, gdyby nie emisje przemysłowe. </p><p>Więc mamy sytuację taką, że La Nina spowalnia wzrost temperatur i chaosu klimatycznego, a El Nino go przyspiesza. I to też sporo zależy od siły i długości tych zjawisk. Kolejne ich cykle nie są sobie równe, ani siłą ani długością trwania, a pomiędzy jeszcze jest faza neutralna, która też może trwać. I każde takie zjawisko może zachodzić od kilku miesięcy do 3, a nawet 4 lat. A wraz ze wzrostem ilości energii w obiegu na naszej jedynej planecie, wzrasta też ilość niestabilnych zjawisk i konieczności jej rozładowania, więc faza neutralna staje się coraz mniej znacząca, a siła El Nino i La Nina wydaje się rosnąć.</p><p>Tu dochodzimy do mało zabawnego wykresu:</p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh5P5RGgphh4HQqFREKAYjIouLnx8vCnrYGy4KnABNc-Eaw8zb9Ch5jxSMQSUdEeURsRIPgZEoMqFOcCzry4EjTZzxUf2OsVskxsVYgbgJ1b4aFe07k4_ifDtkf40TKndswaS69Fp0AjUHAdkgT48GRJNNyWVBGckT6ZB8UEQF3UR0xbDpYrbzOJL5ZLjL6" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img alt="" data-original-height="730" data-original-width="1100" height="329" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh5P5RGgphh4HQqFREKAYjIouLnx8vCnrYGy4KnABNc-Eaw8zb9Ch5jxSMQSUdEeURsRIPgZEoMqFOcCzry4EjTZzxUf2OsVskxsVYgbgJ1b4aFe07k4_ifDtkf40TKndswaS69Fp0AjUHAdkgT48GRJNNyWVBGckT6ZB8UEQF3UR0xbDpYrbzOJL5ZLjL6=w497-h329" width="497" /></a></div><br />Co jest istotne, faza La Nina się skończyła około marca 2023 roku. I jak widać od wtedy, jeszcze w fazie "zimnej" średnie temperatury były w okolicach rekordowych w historii pomiarów. Ale nie rekordowe. Już w fazie neutralnej, przejścia pomiędzy jednym a drugim, temperatury zaczęły bić kolejne rekordy. Obecnie, w fazie El Nino, słabego jak na razie, wykres temperatur nie tylko mocno odstaje, ale wygląda jakby był z zupełnie innej lokalizacji.<p></p><p>Ten z początku obecnego roku jest w ogóle niepodobny do niczego.</p><p>Rok 2023 był pierwszym rokiem, kiedy średnie temperatury dla całej planety były wyższe o więcej niż 1,5 C względem epoki przedprzemysłowej. Przypomnę, że te 1,5 stopnia, to granica, którą uznaje się za próg powyżej którego mamy bardzo małą szansę na uniknięcie chaosu żywnościowego i ekonomicznego. Inaczej mówiąc, oficjalnie, od 2023 mamy na to marne szanse.</p><p>Drugim progiem, wynikającym z w miarę solidnych szacunków naukowców i powszechnie akceptowanym jest ocieplenie o 2 C. Jeśli to trwale przekroczymy, to właściwie nie ma szans na utrzymanie w komplecie i całości obecnej cywilizacji przemysłowej. </p><p>I jeśli spojrzymy na to, że zeszły rok, który można bardziej określić jako neutralną fazę oscylacji pacyficznej, już przekroczył 1,5 C, to prawda wygląda raczej tak, że ten próg jest nie tylko nie do obrony, ale można go już uznać za trwale przekroczony.</p><p>Obecne pytanie brzmi jak bardzo się zbliżymy do 2 C w aktualnej fazie El Nino, jak długo ona potrwa i jak bardzo zdemoluje ekonomicznie i społecznie świat. </p><p>To są pytania na które nie znamy odpowiedzi w sensie dokładnych wielkości i dat. Ale znamy odpowiedź ogólną- będzie coraz gorzej, bo już za to już jest zapłacone. Emisjami przemysłowymi i destrukcją ekosystemów.</p><p>I można pokusić się o pewne przewidywania. Z tego co widać z danych na wykresie- w tym roku lub przyszłym mamy realną szansę zbliżyć się do 2 C ocieplenia, chyba jeszcze nie przekroczyć. To oznacza naprawdę dużą skalę nieurodzajów dookoła świata, solidny wzrost cen żywności i chaos polityczny w biedniejszych krajach. </p><p>Pytanie ile potrwa. System jest mniej- więcej bez trudu w stanie przetrwać rok nieurodzaju i z trudem i trzaskami dwa. Na trzy złe lata infrastruktura nie jest przygotowana właściwie nigdzie, ani na poziomie lokalnym, ani światowym.</p><p>Dla pokazania przykładu: Urugwaj to jest kraj gdzie roczne-dwuletnie ostre susze czasem występują, infrastruktura ogólnie jest bardzo solidna i zarządzana w odpowiedzialny sposób, a wielkość populacji jest wręcz znikoma w porównaniu do wydolności ekosystemu. W nawet w takim miejscu, w zeszłym roku, trzecim roku fazy La Nina po prostu zaczęło brakować słodkiej wody pitnej, z kranów w Montewideo leciała słonawa. I naprawdę mówimy o miejscu, które jest prawie jak stworzone do przetrwania najcięższej fazy kryzysu. Wszędzie indziej wyzwania będą znacznie większe, a narzędzia do poradzenia sobie z nimi zwykle znacznie gorsze.</p><p>Więc ja obecną sytuację oceniam tak:</p><p>Jeśli obecna faza El Nino nie będzie bardzo słaba (a prawdopodobnie nie będzie, z tego co już widać), to jej długość będzie wyzwaniem na skalę utrzymania cywilizacji. Obecny rok będzie zły. Ale jesteśmy w stanie go przetrwać. W 2025 części tych zapasów już nie będzie. I w wielu miejscach na świecie rozpocznie się chaos. Jeszcze większy chaos, znaczy. Jeśli faza El Nino będzie nadal trwała w 2026 to już należy spodziewać się wszystkiego. A konkretnie masowego głodu i migracji. </p><p>Oczywiście czasu trwania El Nino nie znamy. Bardziej prawdopodobny jest 2-letni. Z tymże to jest dobra wiadomość tylko w znaczeniu kopnięcia puszki w dół ulicy. Bo potem przyjdzie La Nina, zamaskuje na rok, dwa, trzy, wzrost temperatur i w następnej fazie El Nino się po prostu już nie będziemy mieli jak pozbierać. </p><p>I to znaczy dokładnie to- myślę, że w następnym El Nino, obecny system przemysłowy i ekonomiczny będzie już nie do utrzymania. Może jeszcze chwilę działać, zjadając własny ogon. Coś jak gospodarka PRL lat 80-tych. Ale będzie musiał się zreformować i zredukować. Na skalę światową. </p><p>O jakiej dacie mówimy? Zależy od czasu trwania aktualnych faz. Jeśli obie będą 2-letnie, to następne EL Nino rozpocznie się w 27-28 roku. Jeśli obie będą 3- letnie, z neutralną pomiędzy, to następne El Nino będzie w 2030 roku. </p><p>Ale sytuacja już jest jasna. czyste dane klimatyczne pokazują, że następna dekada praktycznie musi być ciągłym kryzysem. Z falami głodu, epidemii i wojen. </p><p>Cóż, nie brzmi to zbyt optymistyczne, ale ja zdecydowanie wolę wiedzieć, rozumieć, mieć jakiś plan i go realizować, niż dać się zaskoczyć jak drogowcy zimie. </p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-56303424300724015942024-02-04T02:03:00.004+01:002024-02-04T02:03:44.221+01:00Jeszcze o atakach Houti na żeglugę<p> Ataki Houtis na żeglugę to jest sytuacja, której rozwój może zdefiniować nasz świat na najbliższe dziesięciolecia. Nie dlatego, że Houtis są tak ważni lub potężni. Bo nie są. To jest tylko jakaś pustynna banda, która dostała trochę broni od religijnych fanatyków od dziesięcioleci rabujących Iran. </p><p>Ale udało im się już teraz podważyć jeden z filarów amerykańskiego porządku świata, zaprowadzonego po 2 wojnie światowej. Czyli wolność żeglugi dla wszystkich.</p><p>Teraz czeka nas wszystkich, cały świata, czas próby- czy ta wolność żeglugi zostanie utrzymana i świat wróci do zwykłego funkcjonowania, czy też wracamy do normy. Bo niestety trzeba powiedzieć jedno- sytuacja, w której mocarstwo zapewnia bezpieczeństwo mórz wszystkim, bez wyjątków, a nie tylko sobie i sojusznikom jest całkowicie bez precedensu w historii. I możliwe, że właśnie teraz, na naszych oczach do tejże historii odchodzi.</p><p>Oczywiście istnieje zupełnie realna możliwość, że władze USA teraz zdecydują, że naruszanie wolności żeglugi to granica, której nikomu nie wolno przekraczać, uczestnicy tego zostaną przerobieni na kupki popiołu, a polityczni wichrzyciele za tym stojący skutecznie pozbawieni pochowanych majątków. Czy coś w tym stylu. Tak czy inaczej- wszyscy potraktowani w sposób, który zostanie zapamiętany przez ich potencjalnych naśladowców na dwa pokolenia.</p><p>USA oczywiście mają ku temu fizyczne i organizacyjne możliwości. I oczywiście nie mają ani woli politycznej, ani też wizji, że w ogóle muszą to zrobić. Wola polityczna się oczywiście może zmienić co 4 lata, brak wizji to głębszy problem, związany z edukacją i horyzontami waszyngtońskich elit. Ale ani jedno ani drugie nie jest jeszcze największym problemem. </p><p>Największym problemem jest to, że obywatele mają tam jednak coś do powiedzenia. Zasadniczo to dobrze. Ale ci obywatele nie wiedza po co mają płacić za bezpieczeństwo transportu między Zatoką Perską a Europą. Czy nawet bardziej- między Rosją a Chinami? Za to wiedzą, że ich pieniądze właśnie na to idą, w postaci ekstremalnie wielkich kosztów utrzymania rozdętych sił zbrojnych i kompleksu zbrojeniowego. I to się akurat tak łatwo nie zmieni. I naprawdę przypuszczam, że niezależnie od aktualnego lokatora Białego Domu, amerykańska polityka będzie dryfować w stronę ignorowania tej obietnicy. Czyli inaczej mówiąc- tolerowania terroryzmu na morzu, piractwa i ataków na żeglugę ze strony różnych dziwnych kacyków i kraików. O ignorowaniu poważnych bandyckich państw nawet nie mówiąc.</p><p>Czyli, choć teoretycznie jest to możliwe do utrzymania, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, to myślę, że raczej właśnie zaczynamy być świadkami nieodwracalnego rozpadu tego systemu.</p><p>I jakie to będzie mieć skutki?</p><p>Po pierwsze, bezpieczne szlaki handlowe, to będą te, gdzie ktoś to bezpieczeństwo zapewni. Dla siebie i ewentualnie sojuszników. Co wcale nie musi oznaczać zwiększenia kosztów transportu, ale prawdopodobnie tak będzie. Ale na pewno będzie oznaczać ograniczenie możliwości transportu do tych tras i towarów, które są zgodne z interesami handlowymi mi politycznymi tych krajów, które to bezpieczeństwo potrafią zapewnić. </p><p>To są bardzo proste mechanizmy, ale które faktycznie zmienią nasz świat nie do poznania. Albo inaczej- w taki, jaki znamy z podręczników historii. Kierunek jest ogólnie łatwy do przewidzenia, dokładny scenariusz i tempo już niekoniecznie. </p><p>W największym uproszczeniu można powiedzieć, że będzie to odwrotność globalizacji. Generalnie zanik podzlecania jakiś etapów produkcji na drugim końcu świata, a co za tym idzie olbrzymi cios dla gospodarek na takim podwykonawstwie opartych- jak np. Bangladesz. Powrót przynajmniej części łańcuchów przemysłowych do tych krajów, które będą potrafiły utrzymać dalekomorską marynarkę wojenną. I gigantyczne dylematy tych państw, które będą potrzebować transportu jednocześnie nie mając zasobów na utrzymanie własnych marynarek. Bo będą uzależnione od interesów tych, co mogą. </p><p>A lista państw mających lub w ogóle mogących mieć marynarkę o światowej projekcji siły jest dość krótka. Ledwo się mogą na niej zmieścić Niemcy czy Brazylia, a taka Rosja już zupełnie nie bardzo (nawet jeśli przetrwa obecną wojnę). </p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-41919819777675524432024-01-05T14:43:00.001+01:002024-01-05T14:43:27.126+01:00Happy New Fear!<p>Pod koniec 2 wś i wkrótce po, elity polityczne USA podjęły decyzję co do kształtu nowego porządku międzynarodowego. </p><p>Koncepcja ta obejmowała demontaż dotychczasowego systemu europejskich imperiów i stworzenie nowego opartego na dominacji USA w zachodnim świecie i współistnieniu z ZSRR, dominującym w "swoim" bloku. </p><p>Ale aby do tego doprowadzić, trzeba było rozwiązać kilka "problemików". Między innymi tego jak namówić państwa europejskie do rezygnacji ze swoich kolonii/bloków handlowych, jak zablokować możliwość powrotu militarystycznego rewanżyzmu Niemiec i Japonii i wreszcie jak przekonać do tego wszystkiego elity i społeczeństwa. Oraz jak utrzymać Moskwę w ryzach.</p><p>I to wszystko w świecie, który był całkowicie zrujnowany, zdemoralizowany i wyczerpany wojną, trwającą z przerwami od 1914 do 1945 roku. I gdzie USA były jedynym krajem, który miał dużą, nowoczesną bazę przemysłową i jednocześnie nie tylko całkowitą wypłacalność z pokryciem w złocie, ale też walutę traktowaną jako rezerwową na całym świecie.</p><p>Z Wielką Brytanią poradzili sobie prosto- nie pożyczali i nie żyrowali dalej wojennego zadłużenia i Brytyjczycy musieli to jakoś sami rozwiązać. Więc z braku innych możliwości po prostu oddali władzę w Indiach Hindusom, razem z długami oraz oddali rządom państw Ameryki Łacińskiej udziały w brytyjskich firmach jako spłatę tamtejszych długów. A na koniec i tak musieli jeszcze przeprowadzić dekolonizację. To oczywiście spowodowało drastyczne zmniejszenie światowego znaczenia brytyjskiej floty handlowej, stopniowy upadek przemysłu stoczniowego i za tym wielu innych gałęzi przemysłu ciężkiego. I Wielką Brytanię jaką znamy dziś.</p><p>Z Francja poszło pozornie łatwiej, ale francuskie elity zawsze były sprytniejsze- grzecznie przeprowadzili pozorną dekolonizację, ale zostawili sobie większość władzy ekonomicznej w byłych koloniach. I jeszcze na deser wietnamski pasztet dla USA. </p><p>Dla Niemiec i Japonii była inna oferta- nowe elity polityczne mogły odbudować kraj jako przemysłowy dzięki wolnemu dostępowi do rynku USA i możliwości eksportu. Bez ograniczeń. Za to miały być całkowicie lojalne i mieć swój potencjał militarny dostępny dla USA do użycia przeciw ZSRR. Jako że były to niewyobrażalnie fantastyczne warunki dla tak pokonanych krajów, to zostały zaakceptowane z entuzjazmem. </p><p>Jak w sumie łatwo zauważyć, to wszystko opierało się na dostępie do rynków, potencjału przemysłowego i finansowego USA. Więc musiały też istnieć bezpieczne szlaki żeglugowe. Ale tu USA poszło jeszcze dalej i zagwarantowano wszystkim wolność i bezpieczeństwo żeglugi. I za słowami poszły tu czyny, szybko zlikwidowano resztki piractwa po 2 wś, a w latach 80-tych samodzielnie zorganizowali system konwojów dla eksportu irackiej i kuwejckiej ropy w Zatoce Perskiej. I na ataki na te konwoje i ich eskortę przez Iran reagowali w sposób, który zrozumiałby nie tylko Putin. ale nawet Medwiediew. Więc nikt nie miał wątpliwości co do tego jak wyglądają zasady wolności żeglugi i co grozi za ich złamanie. </p><p>Jednak w 1991 roku straszak ZSRR się skończył i Waszyngtonowi było z tego powodu bardzo przykro, bo dotychczasowy świat stracił sens. Oczywiście zalety wolnego handlu, bezpiecznej żeglugi i ograniczenia wydatków na zbrojenia były widoczne dla wszystkich, i mnóstwo osób na tym skorzystało. Ale jednocześnie znikła odpowiedź na pytanie- jaka jest międzynarodowa rola USA? Czy nadal ma być dobrym wujkiem dla Niemiec, Japonii i każdego kto chce cokolwiek wozić statkami? Czy może jednak lepiej się zamknąć na swoim kontynencie, a reszta niech się sama bawi?</p><p>Wyborcy w USA stopniowo udzielają na to pytanie odpowiedzi, od 30 lat za każdym razem wybierając tego kandydata na prezydenta, który obiecuje mniej zaangażowania międzynarodowego. Ale jednocześnie sam rząd ciągle zapewnia o jakości i ważności swoich gwarancji i obowiązywaniu doktryny wolnego handlu. </p><p>I to sprawia, że dziś, w roku 2024, bardziej niż kiedykolwiek, jesteśmy w czarnej dupie. </p><p>W 1994 roku USA zobowiązały się bronić nienaruszalności granic Ukrainy. W roku 2004 Senator Barack Obama promował i przepchnął ustawę nakazującą Ukrainie zniszczenie lub oddanie Rosji broni strategicznej. W roku 2014 prezydent Barack Obama te gwarancje zignorował. W roku 2022 ówczesny wiceprezydent, a obecny prezydent Biden rzucał żałosne ochłapy amunicji i broni wystarczające dla powstrzymania załamania Ukrainy, ale w żadnym przypadku nie stanowiące honorowania własnych gwarancji. A w roku 2024, którego w tej chwili jeszcze tydzień nie minął, w odpowiedzi na rosyjskie żądania korytarza tranzytowego do Kaliningradu, amerykański departament stanu mówi, że dostawy broni i amunicji na Ukrainę zostaną drastycznie zmniejszone. </p><p>W międzyczasie operacja konwojowa, gdzie przeciwnikiem nie był bezpośrednio kilkudziesięciomilionowy kraj z dostępem do zachodniego uzbrojenia, a banda pastuchów kóz w sandałach, po 3 dnia skończyła się całkowitym fiaskiem. A konkretnie to chyba już wszyscy sojusznicy zwyczajnie olali amerykańskie dowództwo a Maersk (czyli właściwie ten, który miał być najbardziej chroniony) oświadczył, że już tam nie będzie pływać. </p><p>Tak, potężne Stany Zjednoczone przegrały bitwę w obronie fundamentu swojego porządku międzynarodowego. W 3 dni. Z pasterzami kóz. </p><p>To wszystko się nie stało oczywiście z braku siły. Kilkaset Bradleyów, potrzebnym i fantastycznie się sprawujących na Ukrainie, jest właśnie teraz cięta palnikami w USA. Za chwilę to czeka być może nawet ponad 2 tys rakiet ATACAMS. O sprzęcie, który po prostu leży w magazynach nawet nie mówiąc.</p><p>To jest po prostu obraz pełnego i całkowitego braku przywództwa intelektualnego i wizji międzynarodowej roli USA. A może tylko nieuctwa i oderwania od rzeczywistości ludzi zaangażowanych w tę politykę (o Obamie na pewno to można było powiedzieć). </p><p>Tak czy inaczej- po 70 latach jesteśmy znów w temacie korytarza do Prus Wschodnich. Miejmy tylko nadzieję, że historia tym razem powtórzy się jako farsa. Choć czystki etniczne na okupowanych terenach Ukrainy farsą z całą pewnością nie są, a raczej dość dobrym przypomnieniem wydarzeń sprzed 80 lat.....</p><p>Happy New Fear!</p><p><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-75866180217844677342023-12-22T14:24:00.001+01:002023-12-22T14:24:36.576+01:00Upiór Kissingera zabija nasz świat<p>Właśnie się wydarzyły prawie w jednej chwili dwie zupełnie niezwiązane rzeczy. Ale pomiędzy tymi wydarzeniami jest jakieś magiczne połączenie, taki rytm, płynność słów, jak w dobrej poezji. </p><p>Otóż w wieku 100 lat zmarł niejaki Henry Kissinger i prawie w tym samym czasie w Tunelu Północnomujskim, w Rosji spłonął pociąg. Dwie rzeczy, na dwóch końcach świata, jedno to zgon człowieka w wieku, kiedy już się należało tego spodziewać każdego dnia i drugie- zupełnie niespodziewany pożar jakiegoś pociągu. Co niby je miałby łączyć?</p><p>Trochę spalę tę zagadkę- otóż wspólnym mianownikiem są relacje w trójkącie USA-Rosja- Chiny. I też ogólny sposób prowadzenia polityki zagranicznej przez USA</p><p>Otóż- to własnie Kissinger jest autorem nawet jeśli nie aktualnego kierunku amerykańskiej polityki zagranicznej, to już w całości jej stylu.</p><p>Jest przede wszystkim autorem, i to samodzielnym odejścia od doktryny, nazwijmy to "arsenału demokracji", zasady bezwzględnej pomocy sojusznikom i innym państwom zagrożonym przez wyzysk kolonialny i dyktatury. Oczywiście rzeczywistość amerykańskiej polityki zagranicznej nie wyglądała tak różowo, ale takie były deklarowane cele i mniej-więcej rzeczywistość. Uczciwie (i legalnie) zaangażowano się w obronę Korei, nawet Wietnam to prawie legalna praktyka obrony sojusznika. </p><p>Przynajmniej do czasu. Bo własnie w trakcie wojny wietnamskiej na poważnej scenie się pojawił Kissinger. Najpierw storpedował rozmowy pokojowe, aby jego kolega Nixon mógł kontynuować kampanię wyborczą na platformie zakończenia tej wojny. A potem jak już został doradcą swego kolegi Nixona, a kolega Nixon tracił coraz bardziej kontakt z rzeczywistością na rzecz kontaktu z butelką, to Kissinger serwował coraz ciekawsze pomysły na rozwiązanie tej wojny. Od rozpoczęcia ataków na Laos i Kambodżę do bombardowań Wietnamu Północnego. I co prawda to ostatnie akurat można uznać za konieczne dla zmuszenia komunistów do pokoju, ale przecież sam Kissinger wcześniej ten pokój storpedował. </p><p>Ale nawet jeszcze nie to było prawdziwym problemem. Problemem do dziś, i coraz bardziej, jest to, że Kissinger usunął ideę trzymania się zasad moralnych z polityki zagranicznej USA oraz dał doktrynę używania tej polityki do załatwiania sporów wewnętrznych, efektywnie niszcząc ponadpartyjność w tej kwestii. </p><p>Drobnym przebłyskiem tego wcześniejszego podejścia była pierwsza wojna iracka, gdzie wszystko się odbyło nie tylko legalnie, ale też szybko i skutecznie. Pozostałe wojny i interwencje, z drugą wojną iracką na czele, obywały według schematu Kissingera: uczestniczyć w wewnętrznych gierkach politycznych, a jak potrzeba, to szukać zewnętrznego wroga. I większość rzeczy załatwiać tak, aby nie doprowadziła do żadnego rozstrzygnięcia, bo to by mogło zmienić układ sił na świecie, a tego nie chcemy, bo nic nie chcemy z tym robić. Jedynym celem jest władza, dla siebie, kolegów i sponsorów. I porzucenie stałych zasad i moralności w relacjach dyplomatycznych. </p><p>Od tego czasu nie bardzo było wiadomo czego się w ogóle spodziewać po USA. Ale wszyscy jeszcze chcieli wierzyć w to, że dawne, te "prawdziwe" USA istnieją i zawsze przyjdą z pomocą moralnym i odważnym. </p><p>Ale ich nie ma. Nowe zasady wymyślił właśnie Kissinger i dziś one dominują. Ktoś sobie w USA wymyślił, że zamiast honorować gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy, w 2014 o nich zapomną. Więc od 2022 mamy wojnę na znacznie większą skalę. I waszyngtońscy myśliciele wysrali z głowy koncept, że najlepiej to będzie utrzymać pat. </p><p>Patrząc na historię sukcesów amerykańskiej dyplomacji siłowej pod rządami Kissingera i jego doktryny, to im się oczywiście nie uda. Bo przegrali Wietnam, bez sensu zniszczyli Laos i Kambodżę, zrujnowali Irak i Afganistan, przy okazji doprowadzając do potężnego umocnienia swoich wrogów na całym Bliskim i Środkowym Wschodzie. Jeśli coś przynosi stale i stabilnie te same efekty w ciągu wielu prób przez kilkadziesiąt lat, to chyba możemy zakładać, że i tym razem będzie tak samo. </p><p>Oczywiście jeśli już założymy, że USA nie osiągną spodziewanego efektu, to możemy zadać pytanie jaki ten efekt będzie. Oczywiście pierwszą rzeczą jest fundamentalne niezrozumienie interesów stron- wojna rosyjsko- ukraińska nie jest jakimś tam sporem granicznym. Jest wojną o tożsamość i jej anihilację. Rosja, aby w ogóle pozostać imperium musi zdominować Ukrainę. A że nie są w stanie zdominować Ukraińców, to musza ich po prostu eksterminować. Ukraina i jej ludność walczy o przetrwanie. Ale w drugą stronę to wygląda tak samo. Po przegranej wojnie projekt imperialnej Rosji będzie musiał być zawieszony lub po prostu zamknięty. Co oznacza, że Rosja, z jej imperialną tożsamością musi przestać istnieć. Teoretycznie mogłoby w tych granicach istnieć pokojowe i demokratyczne państwo, ale to nie wygląda na możliwe. A waszyngtońscy spadkobiercy Kissingera sobie wyobrażają, że będzie można taki konflikt jakoś czasowo rozwiązać. No nie. Na terenach zajętych przez Rosję już się odbywa i będzie się odbywać eksterminacja narodu ukraińskiego i każdy kto swoim działaniem czy zaniechaniem się do tego przyczyni mus być postrzegany jako zbrodniarz. </p><p>Oraz ten sposób myślenia przyczynił się do innego, obecnie gigantycznego problemu w USA. Otóż skoro wojna jest tylko przedłużeniem rozgrywek partyjno-politycznych, to również potrzeby zbrojeniowe i doktryna może zostać podporządkowana tym rozgrywkom. Znaczy potencjał przemysłu zbrojeniowego, skala produkcji, zapasy wojskowe, a także zamawiane modele broni i amunicji są pochodną interesów klik partyjnych. Zatrzymajmy się nad tym chwilę. Bo to znaczy, że amerykański budżet wojskowy służy w pierwszej kolejności rozgrywkom partyjnym, a realnym potrzebom dopiero gdzieś daleko. </p><p>Czy to znaczy, że amerykański sprzęt jest zły. Nie, wręcz przeciwnie. Najłatwiejszym sposobem uwalenia konkurencyjnej kliki jest pokazanie, że ich część korupcji nie działa. Więc większość rzeczy działa, zwykle bardzo dobrze. Ale równie dobrym sposobem uwalenia konkurencyjnej kliki jest wprowadzenia takiego chaosu w finansowaniu i zarządzaniu projektem, aby produkcja takiej broni była jak najmniejsza. Oczywistym rozwiązaniem takiego dylematu jest wydawanie jak największych pieniędzy na badania i rozwój, ale bez jasno sprecyzowanej odpowiedzi na pytanie do czego mają właściwie służyć siły zbrojne, to wydawanie sprowadza się do jeszcze większej korupcji klik partyjnych. </p><p>Jak łatwo sprawdzić w podręczniku historii, USA nie prowadziły prawdziwej, symetrycznej wojny przemysłowej od 1945, ewentualnie 1953 roku. Ludzie, którzy tym zarządzali i widzieli skalę wyzwań, potrzemy w zakresie zmiany sposobu myślenia i działania nie żyją od co najmniej 50 lat. Nawet to co mogli przekazać następnemu pokoleniu jest już dawno zapomniane. A jednocześnie dziedzictwo Kissingera jest cały czas żywe. I to nas doprowadziło do dość okrutnego wniosku: co prawda potencjał ekonomiczny, populacji i możliwości rozbudowy przemysłu jest absolutnie wystarczający aby pokonać militarnie na raz Rosję, Chiny, Iran i kogokolwiek kto by się jeszcze przyłączył, przy bierności Europy. Ale chory na kissingerozę system dyplomacji, strategicznego myślenia o polityce zagranicznej i idącego za tym myślenia o siłach zbrojnych i zamówień wojskowych jest tak zepsuty, że może najpierw będą musieli się zderzyć ze ścianą własnej niemocy.</p><p>Czego mamy na razie małą próbkę w cieśninie Bab-el-Mandeb (czyli południowego wejścia na Morze Czerwone). Okazało się, że do walki ze sponsorowanymi przez USA pastuchami, którzy sobie sprawili trochę archaicznych rakiet balistycznych i irańskich dronów, to samo USA nie jest w stanie samo wystawić wystarczającej eskorty do konwojów. Ani poważnie podejść do rozwiązania tego konfliktu. Jeśli ktoś nie zauważył w poprzednim zdaniu- tak, to USA wysyłają pieniądze na utrzymanie chyba wszystkich reżimów w Jemenie. Zdaje się, że też płacą somalijskim byłym(?) piratom za siedzenie cicho. </p><p>I tu się znów kłania absolutna nieumiejętność podejmowania decyzji przez amerykańskie elity. Bo to naprawdę nie jest problem tylko obecnej administracji. Kiedy stało się jasne jak USA widzi postępowanie w sprawie tychże piratów i jakimi siłami dysponuje, to Francja natychmiast się z tego pomysłu oficjalnie wypisała. I miejmy nadzieję, że sprawę rozwiążą właściwie. </p><p>A jak to jest właściwie? Cóż, piractwo ma mniej więcej taką samą historię jak handel morski, czyli z grubsza rzecz biorąc od epoki brązu. I wyjścia zawsze były tylko trzy: konwojowanie, opłacanie haraczu dla piratów lub całkowite zniszczenie ich portów i flot, z wiarygodną zapowiedzią powtórzenia tego w sytuacji recydywy. Albo wysokie koszty i chaos w transporcie. </p><p>Z czego oczywiście długoterminowym rozwiązaniem jest jedynie to, ze z wczorajszych pasterzy kóz w sandałach zostaną tylko kozy i sandały. Albo i to nie. Tak sprawę rozwiązał Pompejusz w I w. p.n.e., tak działała Royal Navy w czasach swojej świetności, ba dokładnie to zrobiły USA z piratami berberyjskimi na początku 19 wieku. A następnie, kiedy lokalni władcy próbowali odbudować gospodarkę piracką, to te tereny zostały zajęte przez Francję. </p><p>I w taki sposób jesteśmy dokładnie u końca epoki wolnej żeglugi, kiedy w najważniejszych punktach globu zaczyna się ten sam konflikt co zawsze- piractwo i jakieś odpowiedzi na nie. I jeśli teraz USA nie załatwią sprawy skutecznie, to wkrótce będziemy świadkami ciągłej walki o utrzymanie szlaków handlowych. </p><p>I tak, bardzo okrężną drogą doszliśmy do drugiej sprawy- "tajemniczych" wybuchów na syberyjskich szlakach kolejowych. Konkretnie na BAM, Magistrali Bajkalsko-Amurskiej. To jest linia kolejowa łącząca europejską (i syberyjską) część Rosji z wybrzeżem Pacyfiku. Wcześniejsza Kolej Transsyberyjska biegnie południowym skrajem Bajkału i wzdłuż granicy z Chinami, ta po północnej stronie Bajkału i znacznie dalej od granicy. Ale w obecnej sytuacji ma znaczenie jako połączenie kolejowe z Chinami i możliwość wymiany rosyjsko-chińskiej odpornej na blokadę morską. </p><p>Bo kiedy sprawy zaczną być poważne (raczej "kiedy" niż "czy") i jeśli państwa zachodnie zareagują jak należy, to Chiny mogą być odcięte od handlu morskiego w ciągu dni, przez wspólne działania Singapuru, Japonii i Australii, nawet bez USA. I każda nitka pozwalająca na dostawy żywności, paliw i surowców będzie tym co pozwoli im w ogóle przetrwać. Dziś sprzęt podwójnego przeznaczenia, czysto wojskowy i komponenty jadą na zachód, do Rosji, ale przecież może być i tak, że rosyjskie produkty zbrojeniowe będą jechać do Chin. Albo irańskie. Dopóki istnieją tam linie kolejowe. </p><p>I w tym kontekście możemy powiedzieć, że na jakiś czas, raczej liczony w latach, BAM nie istnieje. Tunel, który spłonął jest najdłuższy (poza metrem) w całej Rosji, jednotorowy i położony w bardzo trudnym klimatycznie i geologicznie miejscu. I można go ominąć stromym i długim objazdem, na którym jest spory wiadukt, na którym także spłonął pociąg z paliwem i może też amunicją. Tak czy inaczej do remontu. </p><p>I niestety, ale całkiem pożyteczny i przyjemny świat globalizacji, skomplikowanego, międzynarodowego podziału pracy, wyrafinowanej infrastruktury to wszystko obsługującej i co za tym wszystkim idzie tanich produktów- zaczyna odchodzić do przeszłości. Na naszych oczach i szybko. </p><p>I wiecie co jest najgorsze? </p><p>Że co prawda wiele procesów związanych z zapaścią klimatyczną i demograficzną jest nie do uniknięcia, to implozja międzynarodowego porządku prawnego, globalnego handlu i infrastruktury jest prostą konsekwencją decyzji podjętych w Waszyngtonie. Którymi steruje duch Kissingera. I to on, obok Obamy jest odpowiedzialny za zbrodnię, czy jeszcze gorzej- głupotę nieudzielenia pomocy Ukrainie w 2014 roku. </p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-63266026292676108492023-11-01T03:26:00.004+01:002023-11-01T03:26:46.629+01:00Od Churchilla do Bidena<p>Winston Churchil skomentował porozumienia monachijskie tak:</p><p>Pomiędzy hańbą a wojną, wybrali hańbę. A wojnę będą mieć i tak. </p><p>Dokładnie to samo możemy dziś powiedzieć o honorowaniu przez USA porozumień budapesztańskich. Zdążył je nieco przykryć pył w betoniarce dziejów, ale są jak najbardziej kluczowe dla rozumienia co się dziś dzieje. I co się będzie działo później.</p><p>Otóż w roku 1994 trzy państwa- Rosja, UK i USA zagwarantowały Ukrainie niepodległość i integralność terytorialną w zamian za rozbrojenie z broni atomowej i lotnictwa strategicznego. </p><p>Powtórzę jeszcze raz, inaczej. Ukraina oddała bomby atomowe i środki ich przenoszenia za gwarancję, że te trzy państwa użyją całego dostępnego i potrzebnego potencjału w celu zagwarantowania porządku konstytucyjnego jaki się podoba narodowi Ukrainy i panowania nad terytorium w granicach z 1991. I w tym logicznym jest, że skoro Ukraina nie już nie będzie dysponować bronią atomową, to gwarantujące mocarstwa mogą i w razie braku alternatyw powinny jej użyć. </p><p>To jest rzeczywisty zakres pomocy, do którego zobowiązały się USA i UK. </p><p>Następnie nadszedł rok 2014 i oba te kraje udawały, że w ogóle nic takiego nie istniało. Oczywiście rola USA i osobiście Baraka Obamy była tu dominująca i przeważająca, ale Cameron też miał w tym udział. To były jedne z najbardziej katastrofalnych decyzji w historii obu tych krajów i samo to by gwarantowało obu tym przywódcom poczesne miejsce wśród najgorszych przywódców swoich krajów. Ale oczywiście wiemy, że zarówno Obama jak też Cameron nie ryzykowali by tak łatwo i innymi decyzjami też upewnili się, że na pewno będą wspominani przez historyków i lud jak najgorzej. </p><p>Bo z dwóch skrajności- włączenia się do walki wszystkimi siłami i zdemolowania Rosji tak szybko jak się da i za wszelką cenę i z drugiej strony całkowitego zignorowania spraw i umycia rąk wybrali w 2014 w całości to drugie, a w 2022 coś bliższego temu drugiemu niż pierwszemu.</p><p>Problem polegał na tym, że Obama to jest postać któremu najbliżej do Majora Majora z Paragrafu 22. Absolutne i komiczne wręcz unikanie podejmowania jakichkolwiek decyzji, interakcji z ludźmi i wręcz przyjmowania do wiadomości że są jakieś sprawy wymagające załatwienia. Ale przecież to nie od Obamy się zaczęło i nie na nim skończyło. Potem był oszust i cwaniaczek Trump, który jedynie rozglądał się jak by tu przytulić parę groszy i pamiętał, że mają na niego kwity w Moskwie. </p><p>I dziś Biden kontynuuje politykę Obamy. W nie tak patologiczny i pozbawiony decyzyjności sposób, to prawda, ale kierunek jest niestety bliski.</p><p>Dotychczas można było przypuszczać, lub się samooszukiwać, że sypanie wsparcia późno i po trochu to jest skoordynowana, zamierzona polityka, która ma na celu nie tylko zniszczenie rosyjskiej armii, ale też jej wyczerpanie i zawalenie do końca razem z gospodarką i demografią. Może. Ale gdyby tak miało być, to raczej by jednak dostarczono Ukrainie narzędzi do szybkiego sprawnego i przekonywującego rozbicia rosyjskiej armii. W końcu to na rosyjskiej broni opiera duża część światowego terroryzmu. </p><p>A tymczasem nie tylko tej broni i amunicji są wysyłane śmieszne ilości. Śmieszne zarówno w porównaniu do potrzeb, jak też możliwości USA. </p><p>Pierwsze pytanie to oczywiście o przyczyny, a drugie o efekty. Z przyczyn ja bym naprawdę juz wykluczył jakiekolwiek strategiczne planowanie. Jedynym prawdziwym efektem wysyłania homeopatycznych ilości nowoczesnej broni jest to, że Rosja ma okazję ją poznać w praktyce i zacząć się przed nią zabezpieczać. Przykładem choćby Himarsy. Gdyby dostarczono od razu przyzwoitą ilość wyrzutni i amunicji, to Ukraińcy mogliby niszczyć nie pojedyncze sztuki szczególnie ważnych celów, ale po prostu wszystko w ich zasięgu. Magazyny, punkty dowodzenia, pozycje artylerii i konwoje zaopatrzeniowe. A tak musieli się skupić na najcenniejszych celach, pozostałym dając czas na ewakuację i maskowanie. To jest po prostu ze strony USA tak głupie, że brak słów. I to ni jest problem jednego lub drugiego polityka. To jest dominujące podejście w środowiskach odpowiedzialnych za politykę bezpieczeństwa. Czyli mówimy o kolektywnej głupocie, innymi słowy kompletnie chorym obrazie świata. </p><p>I to jest właściwe, wielkie niebezpieczeństwo. Czyli skutki tego. Ponieważ każdy zainteresowany widzi, że USA nie są w stanie nie tylko pilnować światowego porządku, ale nawet honorować własnych zobowiązań. I wszyscy wiemy że nie z powodu braku środków, a z powodu całkowitego skorumpowania elit. Zarówno w rozumieniu błędnego obrazu świata i sposobu myślenia, jak też czystego przekupstwa przez wrogów tego kraju, czy obecnego światowego porządku. I tu przypomnę, że od 2010 roku jest zupełnie legalnym wydawanie dolnych pieniędzy dowolnego pochodzenia na kampanie wyborcze i komitety wyborcze polityków. Nie trzeba wyjaśniać pochodzenia, niczego deklarować, itd. To przegłosowała republikańska większość w Sadzie Najwyższym, mniej więcej ci sami ludzie, co do których teraz wychodzą kolejne dowody na hurtowe łapówkarstwo.</p><p>To oznacza już kolejną kadencję, gdzie rządy Rosji, Chin, Iranu i wszyscy inni zainteresowani mogą wpompować ile chcą pieniędzy na wypromowanie tego lub innego polityka. </p><p>I jak widać dobrze im idzie. W końcu rosyjski i chiński rewizjonizm zakłada, że zrealizują swoje cele jeśli tylko ich ofiary zostaną pozostawione same sobie, bez pomocy USA. </p><p>Teraz zaczynamy być w krytycznym momencie. Wojna jak na razie eskaluje. Ukraina się broni, ale wygląda na to, że ofensywa na Zaporożu skończyła się bez przełomu. Oczywistym powodem tego była własnie skandaliczna zwłoka USA w dostawach broni i amunicji. I muszę przyznać, że nie spodziewałem się że będzie aż tak źle. Że w jakimś stopniu jest źle, to było widać prawie od początku. Ale cóż, wojsko Ukraińskie robi co może, bez dobrych narzędzi nie wszystko może. </p><p>I świat to widzi. Iran się czuje całkowicie bezkarny. Rosja jest świecącym wzorem dla wszystkich rewizjonistów i terrorystów, a Chiny być może też planują rozpoczęcie swojej wojny. </p><p>A wszystko się mogło skończyć już jesienią, a maksymalnie w połowie tego roku. </p><p>Tymczasem przez gromadkę pajaców, którym się wydaje, że mogą wybierać pomiędzy wojną a hańbą coraz bardziej się zbliżamy do coraz większej wojny. I oczywiście może nas jeszcze uratować pewien zbiór cudów. Jak na przykład to, że Rosja imploduje zanim Chiny się włączą ze swoją częścią. Ale konieczność liczenia na cuda, kiedy stosowni ludzie mają pod ręką narzędzia, aby wszystko szybko zakończyć normalnymi sposobami jest mocno depresyjna. I to właśnie ta świadomość też nieco ograniczała moją chęć pisania w ostatnich tygodniach. Myśl, że jednym z największych problemów świata jest to, że rządzące elity najsilniejszego sojusznika to jest po prostu banda debili, która nie rozumie co robi, ani świata wokół siebie.</p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-128019193492816752023-07-17T22:11:00.007+02:002023-07-17T22:11:47.771+02:00Wnioski z dotychczasowego przebiegu ofensywy<p> Tych wniosków jest całkiem sporo. </p><p>Zaczynając od pierwszego- pomoc Zachodu jest istotna, spora, ale czasem wygląda jak udzielana na pół gwizdka i z wielkimi, głupimi opóźnieniami i ograniczeniami. I z tego wynika najwięcej różnych rzeczy. I to też ukształtuje świat na następne dziesięciolecia. A oprócz ludzi ginących na froncie i pod okupacją, najgorsze wiadomości będą dla państw, które to opóźniają. </p><p>Jak marzyłem i wierzyłem, że po tym, kiedy stało się jasne, że Ukraina nie przegra tej wojny w 3 dni, USA, UK, a może nawet Niemcy i Francja wejdą na 100%. Po prostu opróżnią magazyny, natychmiast podkręcą produkcję i przekażą wszystko co mają. Gdy to się stało, to dziś mówilibyśmy już tylko o ściganiu zbrodniarzy i odbudowie. Latem 22 roku, spora część rosyjskich jednostek miała stany o okolicach 20%. Ta armia była słaba i wyczerpana. Ale co z tego, skoro Ukraińska też już nie miała siły. Po skutecznych walkach na froncie kijowskim i charkowskim nie mogli zrobić nic więcej, zwłaszcza jak na południu wojska rosyjskie były jeszcze nienaruszone i względnie kompetentnie dowodzone. Potem przyszła mobilizacja w Rosji, załatanie wielu dziur, zima bez zamarzniętych stepów i tak oto jesteśmy. </p><p>Moskiewskie mobiki przez ten czas położyły tysiące kilometrów kwadratowych pól minowych (tak, to ten rząd wielkości), a zachodni sojusznicy dostarczają sprzęt z żenującą sprawnością.</p><p>I w tym wszystkim siły zbrojne państw zachodnich, a zwłaszcza USA i Niemiec żyją w jakimś kisielu złudzeń. Wynikających z całkiem słusznej dumy z osiągnięć z czasów zimnej wojny i jednocześnie nie przyjmowania do wiadomości faktu, że od tego czasu minęło trzydzieści kilka lat. Więc Rangers uczą ukraińskich żołnierzy posługiwania się papierowymi mapami i nie wierzą, że tam się używa tabletów i dronów. I tak samo nie wierzą, że w ogóle można używać dronów na poziomie niższym niż batalion, o drużynie nawet nie wspominając. Niemiecki dowódca pancerny kilka dni temu tłumaczył Ukraińcom, ze przecież pola minowe zawsze można objechać bo nie stawia się większych niż 100 x 200 metrów. I taka dalsza nawijka z połowy zeszłego wieku.</p><p style="text-align: center;"><b>Ta mieszanina niekompetencji i arogancji jest widoczna</b></p><p>Zarówno USA, jak też Niemcy nie muszą się tym przejmować, bo sami nie mają żadnych zagrożeń zewnętrznych. Ale ich sojusznicy, którzy na nich liczą- i owszem. Każde państwo zagrożone przez Rosję i Chiny musi dziś sobie zdawać sprawę, że USA co prawda są wielkim mocarstwem i ich potencjał jest w praktyce nieograniczony, to zarządzanie tym potencjałem jest tak głupie i niepoważne, że dla jakiegoś otrzeźwienia może wymagać pewnego szoku militarnego. Co odbędzie się oczywiście kosztem tych liczących na pomoc sojuszników. Więc teraz każdy, kto tego nie zrobił wcześniej będzie się dozbrajał na zapas. </p><p>Kolejny aspekt dozbrajania, bardzo ciekawy, to polskie modele broni. Rzeczy zakupywane i modernizowane przez polskie siły zbrojne pasują do tej wojny jak dobrze skrojony garnitur. Pamiętam kilka różnych aspektów wręcz wyśmiewanych w prasie. Jak to, że trepy sobie wymyśliły, że Rosomaki mają pływać. Żadna inna armia nie chciała tego od podobnych pojazdów. A dziś sobie spójrzmy na mapę, zobaczmy brak rosyjskich rezerw i cienkie linie na wschodnim brzegu Dniepru i następnie płytkie jeziora u nasady Krymu. I połączmy to z 200 Rosomakami, które pojechały na Ukrainę. I których jeszcze nikt nie widział na froncie. Zapewne je zobaczymy. Wkrótce. Tak czy inaczej okazało się, że nikt na świecie nie zrobił nic takiego (zapomnijmy o poradzieckich, one pływają tylko w folderach reklamowych). Przy okazji z cichym i oszczędnym silnikiem ze standardowej ciężarówki. </p><p>Podobna sytuacja miała miejsce z "Krabami" Nikt nie miał wątpliwości, że to dobry sprzęt, ale zachodni specjaliści dziwnie patrzeli na ładowniczego zamiast automatu, jak to jest np. w Pzh 2000. I co się okazało? Że na tej konkretnej wojnie to olbrzymia zaleta. Bo co prawda teoretycznie NATO ma wspólne standardy kalibrów, itp., ale w praktyce amunicja różnych krajów różnie do siebie pasuje. I np. już na froncie żołnierze muszą trochę opiłowywać włoskie granaty 120 mm, aby je wystrzelić z fińskiego moździerza. I Pzh 2000 ma zwyczaj się regularnie zacinać na różnych typach amunicji. Za to ładowniczy w Krabie widzi co się dzieje, reaguje i wszystko działa znacznie lepiej. </p><p style="text-align: center;"><b>Rosomaki jeszcze zobaczymy. I to w miejscach gdzie nikt się ich nie spodziewa.</b></p><p>Tak samo oglądamy wschodni i zachodni sprzęt w miejscach gdzie nikt się go nie spodziewa. Lub w skrócie- wschodni płonący na polach i rowach, i nikt się nie spodziewał że to jest aż taki złom. Poza byłym blokiem sowieckim, gdzie wszyscy o tym dobrze wiedzieli. Ale poza tym moskiewska propaganda była całkiem skuteczna i pokazywała ten sprzęt jako równoważny zachodniemu.</p><p>Tymczasem w ostatnich dniach wydarzyła się rzecz całkowicie to podsumowująca. Otóż ze Słowenii zostało sprezentowanych trochę dziwnych czołgów- mianowicie tam pozostawiono z T-55 tylko skorupy i niektóre kawałki zawieszenia, a resztę wymieniono na zachodnie. Stare działo 105 mm, współczesny silnik, poprawione zawieszenie i oczywiście elektronika i nazwano M-55S. Ale w sumie jest to dokładnie najsłabszy i najgorszy "zachodniawy" czołg na froncie. Taki pojazd został trafiony najbardziej zaawansowanym rosyjskim pociskiem artyleryjskim, naprowadzanym laserowo 152 mm. I co? I odjechał. Zapewne solidnie uszkodzony i nadający się tylko do remontu, ale odjechał o własnych siłach, z co najmniej kierowcą żywym i zdolnym do działania. Jak wiadomo, rosyjskie czołgi raczej takich osiągnięć nie mają, co najwyżej sama wieża się szybko oddala razem z fragmentami dowódcy i celowniczego. I to sporo mówi o stratach. Ci ukraińscy czołgiści dostaną jakiś inny sprzęt i wrócą. A doświadczenie nie zginie. Rosyjscy nie wracają.</p><p>Ale przede wszystkim w przebiegu ofensywy widać jest konkretną taktykę i cel. I idzie dobrze. Jak na tragiczne braki potrzebnego sprzętu i niewystarczające ilości amunicji. Ale to co widzimy, to nie są próby przełamania. To jest walka na wyniszczenie, mająca na celu całkowite zniszczenie rosyjskiej armii na wszystkich szczeblach. Celem jest nie tylko pokonanie okopów, czy pól minowych i wejście na zaplecze. Czy tym bardziej nie jest nim zmuszenie do odwrotu. Kształt całej operacji pokazuje, że celem jest likwidacja rosyjskiej armii w całości. Najpierw zmuszenie do przesunięcia wszystkiego w rejon frontu, a potem systematyczne niszczenie. Sprzętu, amunicji, logistyki, dowództw i dopiero na końcu wojska. I dopiero to pokazuje konkretny plan na obecny etap, zgadzający się ze strategicznymi celami wojny i następnym etapem. Jakim następnym etapem? To oczywiste, wojną domową i rozpadem Rosji. A jak go osiągnąć? Przede wszystkim władza centralna nie może dysponować siłą wystarczającą do stłumienia buntowników. Ani żadni buntowniczy nie mogą dysponować siłą wystarczająca do przejęcia całości władzy. </p><p>I to był na przykład błąd Prigozina. Gdyby grał według tych reguł, "tymczasowo" zajął Rostów i okolice, wykopał okopy i czekał na armię Putina, to by sobie w tym Rostowie mógł założyć dziedziczną monarchię. A tak wyleciał z gry. </p><p>Więc co się teraz stanie? Tego nie wiem. Ale mogę się domyślać, jaka może być logiczna ścieżka dla władz Ukrainy. Myślę, że z wojsk rosyjskich żywi, w zorganizowanych formacjach i z bronią wyjdą tylko ci, którzy się właśnie zapiszą do uczestnictwa w wojnie domowej. I ktokolwiek to będzie, nadal będzie potrzebował amunicji. I ja dostanie. Ale nie na zajęcie Moskwy. Na swoje udzielne ksiąstewka. Bo amunicję będzie mógł dostać tylko z zewnątrz. Dlaczego tylko z zewnątrz?</p><p>A tu dochodzimy do następnego rozdziału. I otwarcia kolejnej Puszki Pandory przez głównie amerykańskich idiotów z "frakcji deeskalacji". Otóż całkiem niedługo spodziewam się większych ilości ukraińskiej broni. W tym takiej dalekiego zasięgu, która zlikwiduje infrastrukturę i przemysł położone w głębi Rosji. I będą to rzeczy, które nas zaskoczą. Stylem, ilością i jakością. Skąd to wiem?</p><p style="text-align: center;"><b>Otóż prezes ukraińskich kolei żelaznych został odwołany </b></p><p>I zaraz potem mianowany ministrem do spraw przemysłu strategicznego (inaczej- broni i amunicji). A przypomnę, że pod jego rządami koleje ukraińskie obsłużyły największą migrację w historii ludzkości, przejęły system dystrybucji paliw płynnych z rurociągów i obsługiwały go na zasadzie just-in-time, rozpoczęły transport zbóż na nieznaną wcześniej skalę, potrafiły na odbitych terenach przywracać komunikację w mniej niż 24 h i ruch rozkładowy w 2-5 dni. I to wszystko pod ciągłymi atakami rakietowymi na własną infrastrukturę i energetyczną. Każda z tych rzeczy jest oddzielnie spektakularnym osiągnięciem, połowa z nich naraz to jest cud. Na zrealizowanie wszystkich naraz jakby brakuje słów. I w tym momencie przypominamy, że była to cały czas jedna z najpunktualniejszych kolei w Europie. No więc facet, który potrafił osiągnąć i utrzymać ten poziom organizacji teraz ma się zająć produkcją broni i uzbrojenia. W całkiem dobrze uprzemysłowionym i wykształconym 40-milionowym kraju. Przez ostatnie półtorej roku spora część tych umiejętności była kierowana na nowe rodzaje broni i ich zastosowania. Teraz zobaczymy je w produkcji i działaniu.</p><p>A to będzie mieć konsekwencje dla całego świata. Bo to będą rzeczy, które można produkować w poważnych ilościach w zwykłych warsztatach i garażach, a jednocześnie umożliwiające projekcję siły na duże odległości. Moją ulubioną, jeszcze nie widzianą rzeczą, acz której się spodziewam, będą pociski manewrujące silnikami pulsacyjnymi. To jest typ silnika odrzutowego używanego w V-1 z 2 w.ś. i mający tę zaletę, ze da się go zbudować bez zaawansowanych materiałów i drogiej precyzji. Czyli inaczej mówiąc w przysłowiowym garażu. I zapewne zobaczymy jeszcze sporo takich garażowych konkstrukcji.</p><p style="text-align: center;"><b>I wiecie co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze (a może jednak nie?) </b></p><p>Otóż to, że aby zbudować działające prototypy, dopracować je, wdrożyć do produkcji i właściwie używać taktycznie, to potrzeba prawdziwych fachowców, ale potem, jak to już wszystko będzie znane, to byle pasterz kóz sobie z większością tego poradzi. I jak teraz Ukraina, skoro nie dostała amerykańskich, to wyprodukuje własne pociski manewrujące, to za 3-5 lat te pociski będą produkowane w Afganistanie, Somalii, Palestynie i właściwie wszędzie, gdzie tylko będą potrzebne. I oczywiście pierwszym celem będą interesy USA, jak zwykle. A mogli po prostu wysłać swoje pociski i nikt by się nigdy nie dowiedział jak tak naprawdę tanie i proste mogą być. Bezmyślni durnie i tyle.</p><p style="text-align: center;"><b>Jeszcze śmieszniej będzie ze starannie sabotowanym trybunałem do spraw osądzenia zbrodni wojennych</b></p><p>Cóż, ja na miejscu moskali bym najpierw sprawdził kim była Święta Olga z Kijowa, a potem wspomógł powstanie takiego trybunału. Hint- Ukraińcy jako jedyni do panteonu świętych chrześcijańskich włączyli pogankę, która zasłynęła z niezwykle starannej i wyrafinowanej zemsty na zabójcach jej męża. Coś mi mówi, ze jeszcze usłyszymy opowieści przy których opisy polowania na nazistów przez Mossad na południowoamerykańskich pampach i kongijskich dżunglach będą brzmieć jak opowieści z Doliny Muminków. </p><p><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com24tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-49669129644774322632023-05-22T01:31:00.003+02:002023-05-22T01:31:16.636+02:00Geografia i ekonomia krajów po rozpadzie Rosji<p style="text-align: justify;">Oficjalnie, jak wiadomo celem wojennym Ukrainy jest wyzwolenie całości ziem, uzyskanie odszkodowań i osądzenie zbrodniarzy wojennych. </p><p style="text-align: justify;">Nieoficjalnie, czy półoficjalnie jest to demontaż Rosji i powrót państwa moskiewskiego do granic sprzed 1471 roku, czyli sprzed podboju pierwszej części ziem Nowogrodu Wielkiego. </p><p style="text-align: justify;">Oczywiście pozostaje pytanie jak się do takiej perspektywy odniesie szeroko pojęty Zachód? Najpierw przypomnijmy, że sama Rosja już była na skraju rozpadu w 1992 roku i została uratowana decyzją prezydenta Busha. A konkretnie dostawami żywności, w tym do dziś wspominanych udek kurczaków, które dały władzy centralnej jakieś środki nacisku i kontroli nad regionami. Serio, ten kraj się nie rozpadł dzięki sprezentowanym kawałkom kurczaków.</p><p style="text-align: justify;">To była świadoma decyzja Waszyngtonu i konsekwentna polityka kolejnych prezydentów, jak najbardziej zmierzająca do utrzymania istnienia Rosji i niedopuszczenia do rozprzestrzenia/ przypadkowego użycia broni atomowej. Albo był to tylko pretekst, prawdziwym uzasadnieniem była chęć utrzymania jak najsilniejszego państwa moskiewskiego, bo klika miłośników Rosji jest tam dość potężna. I wywodzi się głównie z ludzi dookoła wywiadu. Nie dlatego ze cokolwiek wiedzą lepiej, tylko wręcz przeciwnie- absolutne g.. wiedzą, ale całą karierę poświęcili pisaniu raportów na temat ZSRR, bloku sowieckiego i Rosji, wykazując w nich z jak ważnym i potężnym przeciwnikiem się ma do czynienia. Gdyby przez przypadek się okazało, no nie wiem- np. że w rosyjskiej armii nie ma podoficerów, a szkolenie i dowodzenie jest farsą, a logistyka się nie zmieniła od 2 wś, bo nadal tam nie ma sztaplarek i przyczep do ciężarówek, to mogłoby się okazać, że całe to towarzystwo kompletnie nie ma pojęcia o swojej robocie i jest niepotrzebne. Więc musieli wtedy i muszą dziś wymyślać kolejne zagrożenia. Po tym, jak rosyjska armia okazała się farsą, jedynym jakie pozostało to oczywiście zagrożenie nuklearne. Ale kilka dni temu to zagrożenie zostało zweryfikowane. A konkretnie starsze wersje systemów zachodniej obrony przeciwrakietowej starły się z najlepszymi, dopiero wprowadzonymi do służby rosyjskimi rakietami dalekiego zasięgu. Okazało się, że tak, rosyjskie rakiety mogą na coś spaść. Ale w kawałkach, po strąceniu ich przez obronę przeciwlotniczą. I co istotne, w obronie Kijowa prawie na pewno użyto rakiet nie tylko modeli, ale i egzemplarzy wyprodukowanych na długo przed ukończeniem projektu rosyjskich "Kindżałów". Znaczy, że dla obszarów bronionych przez zachodni sprzęt rosyjskie rakiety są nie tylko dziś niegroźne, ale i nigdy nie były zagrożeniem. I to właściwie skreśla całą rację bytu imperium moskiewskiego. Działało skutecznie, bo jednocześnie było fantastycznym wzorem korupcji i prywatnego bogacenia się, przy całkowitej bezkarności władz i ich popleczników. Ale dziś kolejne tego elementy znikają i się rozpadają. Ostatnim jeszcze w całości był atomowy straszak, ale skoro się okazało, że zachodnia obrona przeciwlotnicza działa 100/100, to już też nie istnieje. I razem z tym pojawia się w samej Rosji akceptacja dla rozmontowania tego państwa.</p><p style="text-align: justify;">A z drugiej strony Zachód, zbliża się do konsensusu, że utrzymanie Rosji w latach 90-tych mogło być błędem. I przede wszystkim, że w obecnej postaci jest to państwo zarówno imperialne, jak też zbrodnicze i konieczna jest zarówno dekolonializacja, jak też jakaś forma denazyfikacji. A jeśli to nie będzie możliwe, to otoczenie kordonem jak najlepiej działających państw małego Księstwa Moskiewskiego. </p><p style="text-align: justify;">Zgoda i udział USA w wysłaniu samolotów jest przy okazji prawdziwym objawem upadku, a może i rozmontowania "frakcji deeskalacji", ponieważ to towarzystwo oczywiście spowalniało i sabotowało każdy etap dozbrajania Ukrainy, ale już na początku zapowiedzieli, że nie będzie żadnego przekazania zachodnich samolotów, ani niczego co by wymagało tworzenia stałej infrastruktury dla broni zachodnich typów. Ta linia została przekroczona, będą szkoleni mechanicy i infrastruktura do obsługi F-16, "frakcja deeskalacji" straciła twarz. </p><p style="text-align: justify;">Wracając do zasięgu Księstwa Moskiewskiego- i tak trudno jest dokładnie określi jakie i kiedy były jego granice. A na pewno jest to trudne do określenia w dzisiejszych kategoriach władzy państwowej, suwerenności i granic. Bo tam się mieszały trzy systemy: zwierzchności Mongołów, relacji zbliżonych do feudalnych i kupowania wpływów handlowych. Ale to nie ma tak wielkiego znaczenia, bo sprawę analizujemy w dzisiejszych realiach. I tu świetną robotę w tej kwestii zrobił niejaki Władimir Putin, dzieląc Rosję na okręgi federalne. I własnie te okręgi federalne wyglądają jak idealny sposób podział współczesnej Rosji na zupełnie sensowne nowe państwa. I nawet Centralny Okręg Federalny w sumie dość dobrze odpowiada pierwotnym granicom Księstwa Moskiewskiego. Więc skorzystamy z już gotowej mapy i możemy się zastanowić jak takie państwa by wyglądały i mogły działać. </p><p style="text-align: justify;">Najpierw mapa, korzystając z uprzejmości Wikipedii:</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtCUiKWHOSpKKSNGNFpeOpZgsbHwHmyJMxPtcqTgC8IfCNHX9kk0g80Ruu93-shajKDkaIatOwGEz41sBOBAGNoa3pb04bpDinLQ8nmpqG6CgkU9a9e3ZYXjygjT29ntPhIV1tZTEXuKDo2FfUURCU87prKgpPB6JOAdc4WiD3vXoQKgDI78mCjfqa3Q/s1092/Map_of_Russian_districts,_2018-11-04_(Crimea_disputed).svg.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="1092" height="328" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtCUiKWHOSpKKSNGNFpeOpZgsbHwHmyJMxPtcqTgC8IfCNHX9kk0g80Ruu93-shajKDkaIatOwGEz41sBOBAGNoa3pb04bpDinLQ8nmpqG6CgkU9a9e3ZYXjygjT29ntPhIV1tZTEXuKDo2FfUURCU87prKgpPB6JOAdc4WiD3vXoQKgDI78mCjfqa3Q/w567-h328/Map_of_Russian_districts,_2018-11-04_(Crimea_disputed).svg.png" width="567" /></a></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><p style="text-align: justify;">Zacznijmy od europejskiej części. Jasnożółty jest już wspomniany Centralny Okręg Federalny, ze stolicą oczywiście w Moskwie. I to są granice przyszłego państwa moskiewskiego, które są zupełnie w porządku z punktu widzenia Ukrainy, jak też państw bałtyckich i Polski. Z czego z punktu widzenia Litwy i Polski dobrą wiadomością jest to, że obwód Królewiecki znajduje się w Północno-zachodnim Okręgu Federalnym. </p><p style="text-align: justify;">Północno-zachodni Okręg Federalny</p><p style="text-align: justify;">Stalica w Petersburgu i co istotne obejmuje całość granic Rosji z państwami UE, całe wybrzeże Morza Bałtyckiego i całą europejską część wybrzeża mórz północnych. Poza tym niespecjalnie jest tam cokolwiek. Zimno, błoto, nie bardzo jest jakikolwiek przemysł, rolnictwo ani górnictwo. Ale byłbym pewnym optymistą co do perspektyw takiego państwa. Z jednego powodu- jego historii. Bardzo zamierzchłej, bo mam na myśli Republikę Nowogrodzką, ale Nowogród zawsze był częścią europejskiego systemu gospodarczego, obracał się w kręgu kultury i tradycji Europy Zachodniej, Oczywiście, był zapadłą dziurą na jej obrzeżach, ale jednak częscią. Petersburg za czasów carskich też był pewną kontynuacją tego, choć już tylko jako stolica Kacapii. Więc, jeśli takie państwo wybierze zachodnią drogę, to realnie ma na niej pewne szanse. Zwłaszcza, że może w takim przypadku liczyć na pomoc postkomunistycznych państw UE oraz Skandynawii. A to jest sporo. </p><p style="text-align: justify;">Z czego wybór zachodniej drogi oznacza pełne zerwanie powiązań politycznych z Moskwą, uznanie swojej części zobowiązań Rosji z tytułu inwazji na Ukrainę, ściganie i wydawanie zbrodniarzy wojennych, denuklearyzacja, itd. To jest spora cena, ale dla takiej Republiki Petersburskiej dobra i opłacalna do zapłaty. Tylko wymagałoby to decyzji, że chcą być czymś innym niż dzisiejsza Rosja. I spokojnie widzę miejsce takiego kraju zarówno w EU jaki NATO (o tyle o ile by miało jeszcze jakieś znaczenie, ale właśnie dla tych krajów by miało). I byłby to bardzo ciekawy kulturowo twór, ponieważ byłoby to państwo rosyjskojęzyczne i kulturowo rosyjskie, ale odwołujące się do tradycji republikańskiej i mocno prozachodnie w mentalności i kulturze. Byłoby takie, bo alternatywa to błoto i bieda, a zdeklarowana i konsekwentna prozachodniość by dawała jedyną szansę utrzymania państwa i społeczeństwa. Zapewne by się nie obyło bez bólów, ale takie byłoby położenie i zasoby, że nie byłoby żadnej innej alternatywy. Zamieszkuje go 13,5 miliona mieszkańców, z czego około połowy w aglomeracji Petersburga. Co z jednej strony daje dużą i zróżnicowaną gospodarkę w relatywnie najlepszym miejscu tego państwa, ale z drugiej patologiczną nierównomierność rozwoju, urbanizacji i infrastruktury. Poza tym nie ma tam zbyt wiele. Są lasy, błoto, dość dobre (jak na Rosję) porty- cały dostęp do Bałtyku i europejska, mniej zamarzająca część Oceanu Północnego. Z górnictwem słabo, z przemysłu niewiele, rolnictwa prawie nic. Na europejskiej drodze miałby jakieś szanse, na rosyjskiej by był to bardzo szybko coraz gorszy syf. Ale elity mogłyby nadal zarabiać, oni sobie poradzą.</p><p style="text-align: justify;">Nadwołżański Okręg Federalny</p><p style="text-align: justify;">Nazwa brzmi z rosyjska (znaczy w oryginale), ale rzeczywistość już taka nie jest. Z 30 milionów mieszkańców Rosjan jest teoretycznie nieco ponad połowa, ale w niepodległym państwie to się by zaczęło szybko zmieniać. Druga połowa to są Tatarzy, którzy by zapewne szybko je zdominowali, a ludzie z podwójną tożsamością narodową lub właśnie się rusyfikujący by tę przynależność szybko zmienili. Zwłaszcza, że całkiem istotna część deklaruje rosyjskość tylko oportunistycznie. </p><p style="text-align: justify;">Tak czy inaczej spór o dominującą narodowość tego regiony by wybuchł natychmiast i możliwe, że potrwał całe pokolenie. I zapewne by się skończył z dominującą pozycją języka i kultury tatarskiej. </p><p style="text-align: justify;">W kwestii gospodarczej jest to gigant. Jest tam skoncentrowana duża część rosyjskiego wydobycia ropy, olbrzymia część rafinacji i, razem z sąsiednim Okręgiem Uralskim prawie rosyjskiego przemysłu ciężkiego i bardzo duża części wydobycia innych surowców. Oczywiście to wszystko było najpierw zarządzane po sowiecku, potem demolowane sztywnym i zawyżonym kursem walutowym, a potem zarządzaniem przez putinowskich złodziei. Ale nadal to jest przemysłowe serce dawnego wielkiego mocarstwa. Same zakłady Kamaz jeszcze niedawno były ósmym największym producentem ciężarówek w Europie, a i tak większość ich możliwości pozostała niewykorzystana. I są świetnym przykładem, bo ich do niedawna jedynym produktem był pojazd całkiem dobry, jak na lata 60-te. Na dziś i już 30 lat temu, zupełnie żenujący. I tak wygląda to wszystko, co przetrwało upadek ZSRR, jakoś tam działa, zwykle będą przestarzałym. Ale jednocześnie są tego olbrzymie ilości. Które dziś pracują na rynek Rosji i częściowo dawnego ZSRR, ale w razie rozpadu będą mieć kolejną fazę problemów. </p><p style="text-align: justify;">Kolejnym problemem jest dostęp do rynków. Do których lądem jest wszędzie daleko, a dostęp morski byłby niezwykle ograniczony (choć wbrew pozorom istniejący!) Otóż właściwie całość przemysłu i większość populacji w tym regionie jest położona nad Wołgą i jej żeglownymi dopływami (Kamą). W dole tej rzeki jest kanał Wołga-Don, przez który statki mogą dopłynąć do Donu i Morza Azowskiego. Mowa jest o całkiem sporych jednostkach, do 5500 ton, czyli jakiś dostęp do morza jest. Choć oczywiście pozostanie problem praw przepływu w kanale Wołga- Don i na samych tych rzekach. I przyznam, że akurat tutaj podział Rosji też byłby błogosławieństwem dla państw Azji Środkowej, ponieważ logicznym rozwiązaniem byłyby umiędzynarodowienie kanału albo przynajmniej pełne prawa tranzytu dla wszystkich zainteresowanych, czyli również wszystkich państw położonych nad Morzem Kaspijskim. </p><p style="text-align: justify;">W sumie- 30 mln mieszkańców, spore wydobycie ropy, mocno uprzemysłowiony region i z istotną częścią nie-rosyjskiej populacji o silnej tożsamości narodowej. I kluczowy pod względem położenia między Europą a Azją. Derusyfikacja może by trwała długo, ale dość szybko by się okazało czyj to jest kraj. </p><p style="text-align: justify;">Południowy i Północnokaukaski Okręgi Federalne</p><p style="text-align: justify;">Potraktujemy je łącznie ze względu na położenie geograficzne, bo w sumie to nie mogą się różnic bardziej. Jeden jest płaski, drugi na stokach wysokich gór, jeden na zróżnicowaną i stabilną gospodarkę, drugi jest utrzymywany wyłącznie z dotacji i pensji migrantów, jeden jest rosyjskojęzyczny, w drugim Rosjan jest niewielu.</p><p style="text-align: justify;">Zacznijmy od Południowego Okręgu Federalnego. W jego południowo-zachodniej części jest najłagodniejszy klimat w Rosji, sporo urodzajnych stepów, duża produkcja zboża, stopniowo zanikająca na wschodzie i przechodząca w półpustynie. Jedyne w Rosji niezamarzające porty i ogólnie łatwy start. Kiedykolwiek by się oddzielili od obecnego państwa rosyjskiego- mają działającą infrastrukturę i pieniądze. Nie tak wielkie jak mogą mieć inni, ale coś co działa i na co niewątpliwie jest stabilny popyt. Oczywiście terez się tam wydarzają różne rzeczy, płoną położone tam rafinerie, stacje transformatorowe, systemy sterowania kolei, czy wreszcie może się jakieś nieszczęście przydarzyć Mostowi Krymskiemu i to w sposób blokujący tor wodny z Rostowa. Ale to wszystko jeszcze w trakcie obecnej wojny, Wystarczy to potem jako-tako uruchomić i powstanie kraik, niezbyt bogaty, ale mogący się utrzymać na swoim. 16 mln ludzi, w większości rolniczy kraj, może działać. I niezwykle ważny jako miejsce tranzytowe. Wspomniany wyżej kanał Wołga-Don, ale też jako lądowe połączenie między Ukrainą a Kazachstanem i dalej Chinami. Zainteresowanych w stabilności i jako-takiej prosperity tego regionu może być parę osób. A że wielkich surowców do łupienia tu nie ma, to może i da się to zrobić. </p><p style="text-align: justify;">Północnokaukaski Okręg Federalny jest czymś zupełnie innym. Zacznijmy od relacji społecznych. Jest tam kilkanaście, czy może kilkadziesiąt narodowości mówiących językami z różnych grup językowych. Znajomość rosyjskiego jest oczywiście powszechna, ale nie zupełna. Tradycyjna struktura rodowo-plemienna się tam zachowała i ma się dobrze. Z wyjątkiem Czeczenów, którzy po powrocie ze stalinowskiego zesłania całkowicie się wymieszali i stworzyli coś częściowo przypominającego współczesny naród. Ale chyba wszystkie te narodowości to muzułmanie, którzy po upadku ZSRR stopniowo dryfowali w stronę coraz bardziej ortodoksyjnych i radykalnych wersji. Na to wszystko się nakłada całkowity brak jakiejkolwiek produktywnej gospodarki. Jedyne aktywności to drobne rolnictwo na własne utrzymanie i pieniądze rządowe, które pochodzą z dotacji z Moskwy. Każdy kto może wyjeżdża. Jedni do pracy w Moskwie, inni do wojska. Tam nie ma nawet turystyki, bo kto jeździ do ortodoksyjnie muzułmańskich regionów? Pewna ilość wydobycia i rafinacji ropy w Czeczeni została całkowicie zniszczona w wojnach. Więc Okręg Północnokaukaski będzie po prostu eksporterem przemocy, niestabilności i najemników. Zarówno dla różnych stron wojen domowych jak też przestępczości zorganizowanej. I wyzwanie stabilności granic, albo ich jakiegoś narysowania na nowo w największym stopniu będzie mieć właśnie Okręg Południowy. Tak czy inaczej zapewne Czeczenia, i może też jakieś inne republiki staną się niepodległymi państwami. I słowo "shithole" nabierze nowego znaczenia.</p><p style="text-align: justify;">Okręgi Uralski, Syberyjski i Dalekowschodni.</p><p style="text-align: justify;">Czyli cała azjatycka część Rosji. Podział pomiędzy tymi okręgami jest zupełnie sztuczny, nie mający związku ani z barierami geograficznymi, ani kulturowymi. Zresztą na większości tego terenu barier geograficznych prawie nie ma. Są całkowicie zintegrowane infrastrukturalnie, a rozbudowa wspólnej infrastruktury jest tam dość prostym zajęciem. Kanał pomiędzy rzekami Ob i Jenisej nawet był kiedyś zbudowany (i następnie porzucony). Ale przede wszystkim jest to olbrzymi, w większej części bezludny obszar. I w większej części nie nadający się do zamieszkania. Jednak na południu istnieje infrastruktura kolejowa, jest całkiem sporo urodzajnych ziem, wielkie miasta, a w nich nieco jeszcze działającego przemysłu. Rzeki są spławne i dostępne dla całkiem dużych statków i barek, trzy główne można łatwo połączyć kanałami. Ale porty u ich ujścia nie tyle zamarzają, co odwrotnie- czasem rozmarzają, z czego te we wschodniej części do niedawna nie każdego roku rozmarzały. Do portów nad Pacyfikiem, które działają przez większość roku, można się dostać tylko koleją lub rzeką Amur. Której połączenie z systemami rzek syberyjskich byłoby ekstremalnie skomplikowane. </p><p style="text-align: justify;">Na specjalną wzmiankę zasługuje też Jakucja, który to region ma powierzchnię zbliżoną do Indii, czy Argentyny i jest zamieszkały przez 3 mln ludzi. Z wyraźną tożsamością narodową i ekonomią wystarczająca dla utrzymania samodzielnego państwa. Oraz ciekawymi praktykami rolniczymi, umożliwiającymi produktywne rolnictwo w strefie wiecznej zmarzliny. Niekoniecznie byłoby im po drodze w rosyjskojęzycznym państwie. </p><p style="text-align: justify;">Potencjał takiego syberyjskiego państwa, geograficzny, infrastrukturalny, demograficzny i gospodarczy byłby właściwie identyczny jak Kanady. Podobna populacja (30 mln), podobnie surowcowo-eksportowa gospodarka i bardzo podobne grupy i ilości surowców. Syberia miałaby wyraźnie lepszą infrastrukturę, ale wymagającą pewnego doinwestowania dla nowego kształtu państwa. I bardziej skomplikowaną sytuację geopolityczną. Kanada nie była, nie jest i nie będzie w stanie się obronić przed USA i jest i będzie bezpieczna przed każdym innym potencjalnym przeciwnikiem, samodzielnie, nawet bez sojuszu z USA. Sytuacja Syberii byłaby dużo bardziej skomplikowana. Jeśli europejska część Rosji by pozostała zjednoczona, to byłby to niezwykle groźny sąsiad. I dokładnie to samo można by było powiedzieć o Chinach. A z drugiej strony niepodległość Syberii i jej niezależność od obu tych państw jest po prostu ważna dla pokoju światowego. I tak naprawdę to jest stawka całego tego procesu. Gdyby Rosja została podzielona tylko na dwa państwa, wzdłuż Uralu, też byłoby dobrze. Jedyny problem polegałby na tym, że ta europejska część nadal miałaby zasoby, aby robić to co zwykle. Co dla stabilności całego systemu wymusza także podział europejskiej części Rosji.</p><p style="text-align: justify;">I wreszcie:</p><p style="text-align: justify;">Centralny Okręg Federalny</p><p style="text-align: justify;">Ze stolicą w Moskwie. To byłaby i pozostała resztka Rosji. Mentalnie, kulturowo, oczywiście etnicznie. Zapewne też ustrojowo, a może nawet z jakąś częścią obecnej władzy. Populacja niecałych 40 mln, czyli jak Polska, a powierzchnia 650 tys km2, czyli by konkurowała z Ukrainą o w kategorii największego państwa europejskiego. A dokładniej o 3 miejsce, bo pierwsze dwa by zajmowały inne państwa porosyjskie. </p><p style="text-align: justify;">I to państwo, niezależnie od prawdziwej wielkości i swojego potencjału mentalnie pozostanie mentalnie w imperialnej przeszłości i sfałszowanej na potrzeby propagandy wersji historii. Po podlaniu imperializmu sosem z szowinizmu, rasizmu i maczyzmu, duszonego w słabym kontakcie z zewnętrznym światem wyjdzie po prostu militarystyczny rewanżyzm. W sumie dokładnie taki sam jak wobec Polski, Finlandii i Rumunii po pierwszej wojnie światowej i do byłego bloku sowieckiego po jego rozpadzie. Czego rozwinięciem były kolejne wojny, które od rozpadu ZSRR, Rosja toczy prawie bez przerw. W zmniejszonej wersji będzie to samo, tylko z jeszcze mniejsza siłą i większą agresją. </p><p style="text-align: justify;">I z powodu struktury przemysłowej i ekonomicznej, byłoby też zmuszone do agresji. Otóż z rzeczy materialnych, w Moskwie i okolicach nie wytwarza się nic. W całym Okręgu Centralnym praktycznie nie ma górnictwa, przemysłu jest odrobina, a i to w ramach łańcuchów powiązanych z innymi regionami (jak było w też w ZSRR), dla rolnictwa niespecjalnie są warunki i ten region chyba nawet gdyby musiał, to i tak by się nie stał samowystarczalny żywnościowo. W skrócie- kompletny brak czegokolwiek i całkowita katastrofa. Ale w Rosji wszystkie sieci powiązań łączą się w Moskwie, nie tylko nieformalne o którym możemy pomyśleć. Ale większość firm została zachęcona/zmuszona w ostatnich latach do przerejestrowania się do Moskwy. Po rozpadzie okaże się, że formalna kontrola nad wszystkim nadal tam jest. Inny przemysł, o którym zapominamy- rozrywka i propaganda- też jest skupiona w Moskwie. Jedynym konkurencyjnym źródłem rosyjskojęzycznych produkcji audiowizualnych jest Ukraina. </p><p style="text-align: justify;">W skrócie- będzie to taka dzisiejsza Rosja, ale pod każdym względem co najmniej o rząd wielkości gorsza. Bardziej agresywna, bardziej nacjonalistyczna, bardziej militarystyczna i która będzie stanowić większe zagrożenie dla sąsiadów. I nie bardzo widzę alternatywę dla takiego rozwoju sytuacji. Ponieważ takie małe państwo moskiewskie byłoby potencjałem ekonomicznym zbliżone do Somalii czy Jemenu, tylko do tego ludzie jeszcze potrzebują ogrzewania do przeżycia. Za to będzie dysponować całą infrastrukturą do kontynuowania dominacji kulturowej i ekonomicznej nad resztą obszaru, czyli przede wszystkim Syberią i terenami tatarskimi. Więc nie będzie mieć wyjścia jak tylko używać tej infrastruktury dla zdobycia zasobów pozwalających w ogóle utrzymać populację. I to oznacza, że relacje Moskwy z państwami porosyjskimi będą takie jak Rosji z poradzieckimi. Czyli albo eksploatacja z dążeniem do dominacji albo wrogość. I zawsze różne aktywności zmierzające do przejęcia struktury politycznej państwa. </p><p style="text-align: justify;">W największym skrócie- nowe państwo rosyjskie w granicach Centralnego Okręgu Federalnego będzie dokładnie tą samą Rosją, którą znamy. Kupa zimnego błota, która kradnie technologię przydatne wojskowo i rabuje co może aby zastraszać sąsiadów oraz inwestuje olbrzymie zasoby już prawdziwego profesjonalizmu w manipulowanie państwami i społeczeństwami, które chce też obrabować. Na szczęście będzie mieć dużo mniej zasobów, mnóstwo tego zasobów tego profesjonalizmu zostało zużyte i zniszczone przez gang Putina, a nowe państwo będzie mieć dużo mniejsze możliwości pod każdym względem. Ale nie mniejsze ambicje. Choć zrewidowane do realności będą polegać na usiłowaniu przejęcia/utrzymania kontroli nad państwami porosyjskimi, tak jak to robią obecnie z poradzieckimi. </p><p style="text-align: justify;">I przyznam, że nie bardzo widzę jakąkolwiek alternatywę dla takiej ścieżki. Znaczy nie samego rozpadu, on może nastąpić lub nie i w wielu różnych wersjach, nawet takich, które dziś uznajemy za nieprawdopodobne lub wręcz nie umiemy sobie ich wyobrazić. </p><p style="text-align: justify;">Nie bardzo widzę alternatywę dla agresji i usiłowania dominacji przez państwo moskiewskie. Jest i będzie do tego zmuszone przez strukturę gospodarki, posiadane zasoby i oczywiście doświadczenia kulturowe. Do których należy jeszcze dołożyć traumę przegranej wojny i rozpadu państwa. Traumę, które każde byłe imperium musi jakoś przerobić i każde ma z tym problemy. Negacja i sprzeciw są pierwszymi tego etapami i nie widzę powodu, aby mogło być inaczej. Jeszcze nie doszli do etapu akceptacji rozpadu ZSRR. I zajmie im to jeszcze długi czas. Może kiedy dzisiejsi nastolatkowie będą mieć po 60 lat i rządzić krajem, to co się zmieni. Do tego czasu trzeba z tym jakoś żyć. I jeśli każdy z ich sąsiadów będzie mógł w miarę sobie sam z tym poradzić, a z dowolnymi sojusznikami bez problemów, to kwestia moskiewska będzie chwilowo rozwiązana. </p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-1452769825421082992023-04-01T08:31:00.002+02:002023-04-01T08:31:51.154+02:00Spekulacje o zbliżającej się ofensywie ukraińskiej<p> Nie mam oczywiście żadnych informacji o planowanych działaniach armii Ukrainy, co więcej- nie mam też żadnego bliższego pojęcia o sprawach wojskowych. Wiem tyle co przeczytałem. Oczywiście nie w żadnych mądrych książkach- ich też nawet nie widziałem. Tyle co zobaczyłem w mediach społecznościowych. </p><p>To oznacza kwalifikacje bliskie zera. Ale na usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że mogą być lepsze niż pewnej części ekspertów telewizyjnych, bo oni miewają ujemne. To znaczy może i coś tam wiedza, ale mają tak spaczony ogólny obraz sytuacji i taki zestaw uprzedzeń, że aby je podtrzymać to muszą dochodzić do głupich wniosków. </p><p>I dlatego spróbuję opisać co mi się wydaje planowanych kształtem ofensywy ukraińskiej. Jak rzeczywistość będzie zupełnie inna to przynajmniej nie skompromituję mojej wiedzy fachowej, bo jej nie mam. Więc mogę też pospekulować o szczegółach, które prawie na pewno okażą się błędne. </p><p>Zaczynając- celem politycznym tej operacji nie jest odzyskanie tego lub innego kawałka terytorium. Celem jest przetrącenie kręgosłupa rosyjskiego systemu politycznego i militarnego. Do tego pokonanie rosyjskie armii nie jest wystarczające. Rosyjska armia została pokonana pod Kijowem, pod Charkowem i pod Chersoniem. I w zakresie jej organizacji, morale, sposobu działania to nie odniosło specjalnie dużego efektu. A w zakresie nastawienia do wojny elit politycznych i społeczeństwa- nie tyle że żadnego, co prawdopodobnie jeszcze pewną konsolidację wokół władzy. I sądzę, że kolejne zwycięstwa tego typu- istotne i pożyteczne, ale by nie przyniosły pokoju. Nawet gdyby rosyjska armia została stopniowo wypchnięta z całego okupowanego terytorium.</p><p>Właściwym końcem wojny z ukraińskiego punktu widzenie byłoby nie tylko wyparcie wojsk rosyjskich ale po pierwsze zrobienie tego w sposób, który byłby klęską wizerunkową dla Rosji, po prostu obnażeniem słabości władzy, bo pokazanie słabości, to jedyna rzecz, której poddani Khana mu nie wybaczą. I drugie- nie pokonanie, ale eliminacja, a jeszcze lepiej anihilacja armii. W taki sposób, aby to było niemożliwe do ukrycia przed światem i mieszkańcami Rosji, niezależnie od poziomu zindoktrynowania. </p><p>To są ambitne cele i definiując je wydawały mi się absurdalne i nieosiągalne. Ale teraz sądzę, że są osiągalne, bo widzę pewną ścieżkę jak to zrobić. </p><p>Zacznijmy od tego, że Ukraina prosiła o 200 zachodnich czołgów. Co oznacza, że planowali w nie wyposażyć dwie brygady pancerne. Co oznacza, że planowali dwie osie natarcia przez stepy. 200 nie dostali, ledwo się dało wyskrobać na jedną brygadę. Ale sądzę, ze to wystarczy. Nie tylko dlatego, ze mają ile mają i muszą sobie z tym poradzić, ale też dlatego, że te dwa ataki będą nieco rozdzielone w czasie i będą mogli użyć po prostu tych samych sił. Co będzie ciężkie, ale jeśli na początku nie poniosą zbyt dużych strat, to całkowicie możliwe.</p><p>Zacznijmy od jednej rzeczy- po co w ogle ten zachodni sprzęt? Do czego on jest potrzebny czego by się nie dało zrobić poradzieckim? Otóż oprócz zuepłenie oczywistych rzeczy, jak to ze jest pod każdym względem wygodniejszy, lepszy, bezpieczniejszy i w ogóle, ma dwie przewagi które bedą bardzo istotne w tym kontekście. Otóż przy użyciu wojsk pancernych wyposażonych w radziecki sprzęt można w czasie jednej ofensywy linię frontu przesunąć o 30,40 może 50 kilometrów. Po ilości godzin, jazdy i manewrów jakie są potrzebne do takiej operacji pozostanie tak mało sprawnych, że ofensywę po prostu trzeba zatrzymać. A tam nic nie zostało zbudowane ani zaprojektowane z myślą o łatwości serwisu i napraw, wobec czego nawet najlepsze i najlepiej zorganizowane zaplecze remontowe po prostu nie utrzyma tego na bieżąco w linii. Stanie, zepsuje się, rozpadnie, najprostsze naprawy trwają wiele dni. Koniec ofensywy. Więc możemy się domyślić, że Ukraińcy zamierzają pokonać znacznie większą odległość jednym rzutem i do tego jest im potrzebny zachodni sprzęt. I wszystko się zgadza, od linii frontu do wybrzeża Morza Azowskiego wszędzie jest nieco ponad 100 km. Druga sprawa to optyka. Zachodnie czołgi widzą i mogą prowadzić celny ogień na odległość 5 km niezależnie od widoczności. Poradzieckie w najlepszym razie na 2-3 km w dzień i kilometr w nocy. A to ostatnie zakładając, że po użyciu różnych zachodnich zabawek noktowizory jeszcze w ogóle będą działać. Z tych wyposażonych w zachodnią optykę (T-72B3 obr 2016) większość została porzucona pod Kijowem. A poziom wyposażenia rosyjskiej piechoty w urządzenia noktowizyjne jest... raczej skąpy. </p><p>W skrócie- dla kompetentnego wojska wyposażonego w zachodni sprzęt jedynym realnym zagrożeniem są pola minowe. Reszta to jest co najwyżej kwestia konieczności drobnego zwolnienia. Czyli ujmując rzecz od praktycznej strony- po przebiciu się przez linie frontu rosyjska armia nie ma żadnych możliwości aby zatrzymać na stepach zmechanizowaną ofensywę armii ukraińskiej wyposażonej w zachodni sprzęt. A to przebicie też będzie wyglądać tak, że wojsko ukraińskie będzie widzieć dookoła jak w dzień, a rosyjskie jak nocy. I to ciemnej, bo właśnie wtedy się zacznie.</p><p>OK, taktycznie tak to pewnie będzie wyglądać, ale nadal to nie wyjaśnia jak mają być zrealizowane cele polityczno-strategiczne. Otóż uważam, że ta ofensywa wcale nie będzie miała na przykład celu zajęcia Krymu. A przynajmniej nie bezpośredni. Atak będzie mieć na celu zablokowanie lądowego korytarza na Krym. I to wcale nie na całej szerokości Zaporoża, a wręcz przeciwnie, na dość mały obszarze. Zapewne nawet bez zajmowania Berdiańska, czy czegokolwiek. Po prostu przerwanie lądowej drogi na Krym i dojście do Morza Azowskiego. </p><p>Oczywiście w samym czasie Mostowi Krymskiego zdarzą się jakieś przykre przygody, więc faktycznie jedyny dostęp z Rosji na Krym będzie mógł być utrzymywany tylko statkami. I to nie będzie taka sytuacja jak przy zatopieniu Moskwy, kiedy Ukraina wystrzeliła prawdopodobnie wszystkie swoje pociski przeciwokrętowe na raz. Teraz mają trochę swoich, spore brytyjskie zapasy i pewnie jeszcze coś. Wystarczająco aby polować nawet na małe promy w Cieśninie Kerczeńskiej. </p><p>I w tym momencie cały Krym stanie się efektywnie otoczony, a rosyjskie dowództwo będzie musiało podjąć decyzję albo o przebiciu z powrotem korytarza lądowego albo o ewakuacji. Dobrowolne opuszczenie Krymu to bedzie właśnie ta upokarzająca klęska. Znacznie większa niż bycie stamtąd wyrzuconym przez ukraińską armię. Bo to ostanie zawsze mogą tłumaczyć "polskimi najemnikami w amerykańskich czołgach". Wycofania i poddania terytorium "na wieki rosyjskiego" bez bezpośredniego ataku wytłumaczyć się tak łatwo nie da. </p><p>I dlatego, jeśli Most Krymski będzie "alternatywnie przejezdny", to będą musieli podąć próbę odbicia korytarza lądowego. Jakimikolwiek, wszystkimi siłami. Nawet jeśli armia by nie bardzo miała na to ochotę, to politycznie stawka jest zbyt duża. Więc wszystko, co się będzie nadawać do użytku zostanie zgromadzone i użyte. Dla armii ukraińskiej całkiem ważne będzie, aby było to jak najdalej od rosyjskich granic i zaplecza i jak najbliżej samego Krymu. Dlaczego? Bo w efekcie blisko całości rosyjskich sił zostanie zgromadzone na końcu długiej i ryzykownej drogi zaopatrzeniowej przez stepy do czołowych ataków na ukraińską armię. Która zapewne do tego czasu zdąży się okopać i położyć pola minowe. A dlaczego czołowe? Bo na stepach nie da się inaczej. Tam nie ma żadnej alternatywnej drogi, gdzie można się schować i wyjść na flankę, bo nigdzie poza budynkami nie można się schować. </p><p>Oraz jeszcze przed rozpoczęciem ofensywy będzie tam gigantyczna kolekcja zachodniej obrony przeciwlotniczej we wszystkich warstwach i zasięgach. W skrócie- będzie to obszar, w którym skuteczne użycie lotnictwa będzie całkowicie niemożliwe. Co nie zmienia tego, że rosyjskie dowództwo może wydać taki rozkaz, dla krytycznie ważnej ofensywy. I zapewne zbyt wiele z tego lotnictwa nie zostanie. A nie zapominajmy, że Rosja obecnie nie jest w stanie nie tylko produkować samolotów, ale także robić bieżącego serwisu już latających. Każdy rosyjski samolot ma do wylatania skończoną liczbę godzin i tego odnowić się nie da. Zresztą w dużej mierze to dotyczy obecnie każdego samolotu rosyjskiej i radzieckiej produkcji, może z wyjątkiem niektórych Antonowów. Ukraińskie lotnictwo jeszcze chwilę polata na Migach, ale one też się skończą, z tego samego powodu zużycia i niemożności remontów, jeśli nawet nie strat bojowych. Ale póki co, lepsze od starych ukraińskich, polskie i słowackie Migi-29 nieco pomogą w bitwie powietrznej która będzie się toczyła dookoła połączeń z Krymem. </p><p>I kiedy już na Zaporożu, przygotowana do ofensywy na ukraińskie pozycje znajdzie się wszystko co ma się znaleźć, a część może już się zamieni w wraki, to rozpocznie się drugie uderzenie. Po wschodniej stronie Zaporoża, na Berdiańsk/Mariupol, a może najpierw po prostu do rosyjskiej granicy, docierając do morza na wschód od Mariupola. I to by całą tą ofensywną część rosyjskiej armii zamknęło w wielkim kotle, jedynie opartym o morze, kontrolowane przez baterie przeciwokrętowe. </p><p>Taki kocioł byłby stopniowo zamykany i dzielony, aż by nic nie zostało, bo ile może się utrzymać armia bez paliwa i zaopatrzenia? </p><p>Po jego likwidacji już nie będą zadawane pytanie "ile tysięcy czołgów ma Rosja". Będą zadawane pytania: "czy Rosja ma czołgi" oraz "ile karabinów zostało w Rosji". I jeśli jakiś lokalny kacyk na Kaukazie czy Syberii przez przypadek znajdzie kontener z jakimiś karabinami, granatnikami i stosownym zapasem amunicji, to spokojnie może ogłaszać niepodległość, bo możliwe, że jego przyboczni tak uzbrojeni by sobie spokojnie poradzili z tym co by zostało z rosyjskiej armii. </p><p>A do tego plany by w miarę pasował solidny atak dronami dalekiego zasięgu na infrastrukturę kolejową i paliwową Rosji. Chaos w tym zakresie by znakomicie utrudnił szybkie ściągnięcie rezerw jak też późniejsze budowanie sił do rosyjskiej kontrofensywy. Oraz pokazał, że Rosja nie potrafi obronić kluczowej infrastruktury na swoim terytorium. </p><p>Czyli byłaby to sekwencja wydarzeń- poważny atak na rosyjską infrastrukturę, odcięcie połączeń lądowych na Krym, potem oczekiwanie na rosyjski kontratak i następnie otoczenie i anihilacja grupy wojsk użytych do tego kontrataku. To razem by sprawiło, że Krym stałby się dla Rosji całkowicie niemożliwy do utrzymania i po prostu by się musieli wycofać. Co mogłoby trwać tydzień, albo i wiele miesięcy. To już jest daleka spekulacja, ale bym powiedział, że rosyjskie panowanie nad Krymem by się zawaliło dopiero w trakcie zimowych sztormów, kiedy czasami przez całe tygodnie promy nie mogą pływać. A może nawet jeszcze rok później, kiedy bez wody z kanału z Dniepru nie będzie tam żadnego rolnictwa, a zawodnymi promami się po prostu nie da dostarczyć wystarczająco żywności dla populacji. Co prawda śmierć głodowa połowy mieszkańców dla władz Rosji byłaby raczej materiałem na film niż powodem do zmiany polityki, ale jednak byłby to kolejny powód do pytań o skuteczność władz w wojnie. Bo przecież nie o sensowność, sensem zawsze było terytorium i ludobójstwo.</p><p>Ale niezależnie od tego kiedy i jak by się to zdarzyło, sytuacja byłaby jasna dla każdego. Wojna została przegrana w sposób kompletny i spektakularny. Armia nie istnieje, trzeba się wycofać ze wszystkich zdobyczy z 2014 roku, sama Rosja jest bezkarnie bombardowana, gospodarka zdycha pod sankcjami i wszystko dookoła się wali. Przy samym wypchnięciu rosyjskich wojsk Kreml by nadal mógł prowadzić i podtrzymywać narrację o długiej wojnie z całym zachodem i przygotowaniach do ofensywy. Dlatego to musi być spektakularna klęska, bo taka otworzy drogę do wojny domowej, a dopiero ta jest jakąś nadzieją na trwały pokój. </p><p>Ale to tylko spekulacje, akurat przez przypadek opublikowane 1.04. Rozważania były zupełnie serio. Śmieszne się okażą dopiero później, jak ukraińskie dowództwo zaskoczy nas wszystkich, jak zwykle.</p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-35321616110359750962023-03-19T07:47:00.007+01:002023-03-19T07:47:47.811+01:00Nakaz aresztowania Putina<p> Wczoraj ICC podjęło decyzję o wydaniu nakazu aresztowania Władimira Putina. Może się wydawać, że to jest kolejny nieegzekwowalny papier z jakiejś marginalnej instytucji bez zębów. I z jednej strony tak jest. Zapewne ten nakaz nie zostanie nigdy wykonany i nigdy nie zobaczymy tego typa w kajdankach i pomarańczowym ubranku. </p><p>Ale jest też druga strona tego medalu. I ta druga strona przepełnia mnie naprawdę radością i optymizmem. Nie przesadzam. To jest fantastyczna sprawa i wspaniała wiadomość jakich w naszym świecie ostatnio jakby brakuje. I to nie tylko dla Ukrainy, Rosji, czy w ogóle tej części świata. Otóż znacznie bardziej dla innych.</p><span></span><p><br /></p><p>Dlaczego tak uważam?</p><p>Zacznijmy od początku- Wołodia Putin jako szczyl biegający po leningradzkich podwórkach był zapewne drobnym złodziejaszkiem i to raczej niżej w hierarchii bandy. Wiadomo, że był mocno poniżej przeciętnego wzrostu i siły i można się domyślić, że dokładnie z tego powodu zaczął trenować judo. Później, wiadomo, KGB i też najprawdopodobniej drobne złodziejstwo, bo podobno kierował kantyną/stołówką. </p><p>Z już długotrwałą karierą drobnego złodziejaszka, a jednocześnie służbą w KGB miał naprawdę niezłe CV do pracy w administracji w latach 90-tych. I tam przecież się wykazał służąc jako pośrednik pomiędzy różnymi gangami i administracją, jednocześnie sprzedając na zachód wszystko co się dało ukraść i kradnąc międzynarodową pomoc jaką się udało wyłudzić. Później jak wiadomo udało mu się zaskarbić lojalność Jelcyna i jego otoczenia, a następnie dotrzymał tych gwarancji bezpieczeństwa, jednocześnie budując sprawny, bezwzględny i obejmujący cały kraj system kradzieży każdego możliwego dochodu, przy tym wszystkim ciesząc się poparciem społeczeństwa i jeszcze będąc poważanym przywódcą międzynarodowym.</p><p>To jest opis absolutnego marzenia, mokrego snu każdego ulicznego żulika. Każdego gangstera. Każdego drobnego sprzedawcy kokainy i 14-latka z karabinem rabującego drobnych poszukiwaczy złota gdzieś w Afryce. I drobnego oszusta z kafejki internetowej w Nigerii. I wiecie co? To właśnie z takiego towarzystwa się rekrutuje pewna część przywódców państw. Czy to w Afryce, czy w niektórych częściach Ameryki Łacińskiej- zwłaszcza Ameryce Środkowej.</p><p>Sytuacja w której partie są finansowane wyłącznie w jawny i czysty sposób, a politycy po prostu otrzymują pensje i za te pensje pracują na wybieralnych stanowiskach od 9 do 17 po to aby kraj działał, a ludzie mieli swoje potrzeby zaspokojone- to nie jest nawet jakaś obca sytuacja. To z punktu widzenia drobnego kryminalisty jest jakiś idiotyzm, aberracja. mieć dostęp do władzy i pieniędzy i nie kraść? Nie używać policji i wojska do utrzymania władzy? Sądzę, że dla takiego Daniela Ortegi to jest sytuacja całkowicie obca, absurdalna i świadcząca o tym, że europejscy socjaldemokracji to po prostu banda cweli, którą można i należy obrobić. I oczywiście Władimir Putin myśli dokładnie tak samo. </p><p>Ale z Danielem Ortegą, Nicolasem Maduro, czy już coraz częściej też Wiktorem Orbanem nikt nie rozmawia, nikt ich nie szanuje i nie traktuje poważnie. </p><p>A Putin bywał na salonach. Z prezydentami USA, kanclerzami Niemiec i innymi takimi. Ba, kanclerz Niemiec mógł straszyć psem. Te zachowania nie były adresowane do Zachodu. To było przypomnienie dla całej złodziejskiej kasty, że on jest pierwszym bandziorem. I całe to afrykańsko-latynoskie towarzystwo te komunikaty rozumiało znakomicie. Dla nich Putin był bogiem z Olimpu- o drobnego złodziejaszka do okradania całego wielkiego państwa, szefa wielkiej mafii, który ma to czego nigdy nie miał żaden z nich- szacunek możnych tego świata. Ich uściski ręki. Uznanie jego władzy i idącą za tym bezkarność. Każdy z nich też tak chciał. Normalnie to są traktowani jak pariasi. Przecież nikt z rządu USA nawet do nich nie zadzwoni. A jeśli odzywa się ktokolwiek, to prędzej prokurator. A potem pojawiaja się Marines i go do tego prokuratora dostarczają, jak Manuela Noriegę. </p><p>I każdy z nich marzył o tym aby być jak Putin i wiedział, że można dojść do poziomu, kiedy już nie wysyłają Marines, a ściskają rękę. </p><p>Nakaz aresztowania to wszystko zburzył. Okazało się, że nie ma takiego poziomu. Okazało się, że można być Putinem, mieć broń atomową, absolutną władzę nad największym terytorium świata, drugą armię świata (to może już nie...) i nadal być takim samym jak oni wszyscy- facetem, którego ściga prokurator. Który ma do wyboru to samo co oni wszyscy- ukrywanie się do śmierci lub więzienie do śmierci. </p><p>Okazało się po prostu, że nie ma żadnego złotego biletu. Że można ukraść miliardy, mieć tysiące czołgów i bomby atomowe, a jak przyjdzie co do czego, to w pierwszym świecie te blondynki co wpadają do biura premiera na 8 godzin mogą zdecydować, że do pierwszego świata to możesz się wybrać co najwyżej w kajdankach. </p><p>I w ten sposób 12- letni Mwata, który ma kałacha i dla lokalnego gangu zbiera haracz od swoich rówieśników kopiących rudy kobaltu i marzy o tym, aby kiedyś mieć władzę i mnóstwo ludzi z kałachami i zawsze mieć co jeść, a razem z tym szacunek wielkich tego świata, będzie wiedział, że władzę i ludzi z kałachami może mieć, ale na końcu tej drogi szacunku możnych tego świata nie będzie nigdy, za to zawsze jakiś prokurator i jakieś kajdanki. </p><p>I to samo będzie od teraz wiedział Jose idący przez środkowoamerykańską dżunglę z plecakiem kokainy. Że jeśli przeżyje, to pewnie i na tym zarobi, ale zawsze będzie wyrzutkiem. Że nigdzie nie ma żadnego mitycznego Olimpu na który można się wspiąć i być równym bogom. Że zawsze przed zwykłym społeczeństwem możesz się jedynie ukrywać albo udawać, ale nigdy nie będziesz mógł jednocześnie pokazać kim naprawdę jesteś i tam pozostać. Inaczej niż w kajdankach. </p><p>To drobne opowieści, o ludziach którzy zapewne nie istnieją ale istnieć mogą. Tacy lub podobni. Którzy pochodzą i są w miejscach przepełnionych przemocą i beznadzieją i mają jakieś marzenia. I te marzenia są często związane z przemocą i utrzymywaniem stanu beznadziei dla innych, bo to jest najłatwiejsza droga do awansu. I na jej szczycie można było oczekiwać po prostu dobrego życia. Od wczoraj wiemy, że nie. Że na jej końcu zawsze jest to samo. Jesteś kryminalistą i tak będziesz traktowany zawsze. Możesz mieć szacunek u sobie podobnych, ale nie wśród prawdziwego społeczeństwa. Tego częścią nigdy nie zostaniesz. </p><p>Milosevic zmarł w więzieniu. Hussain i Kadafi zginęli ścigani. Noriega był głową państwa i odsiedział 17 lat. I jako jedyny z tego towarzystwa mógł się cieszyć wolnością. Wolność bogactwo i międzynarodowych szacunek miał jedynie Putin, był żywym dowodem na to, ze to jest możliwe. Teraz jest na tej samej ścieżce co pozostali. Może nigdy nie wyjedzie z Rosji i dożyje naturalnej śmierci. Może trafi do Hagi. A może zostanie odstrzelony przez swoich, stęsknionych za powrotem jeśli nie na salony, to przynajmniej do swoich willi w Europie. Bo sam Putin swojego domu i rodziny w Szwajcarii już pewnie nigdy nie zobaczy. </p><p>I ten sygnał jest naprawdę mocny. Mwata i Jose mogą nie mieć w swoim miejscu i czasie żadnej alternatywy, ale i tak jeśli będą wiedzieć, że ich dzisiejsze marzenia są niemożliwe, to będą mieć inne. Na przykład aby zostać mechanikiem samochodowym. Albo elektrykiem. I mieć zawód który wystarczy na jedzenie i dach nad głową. I społeczny szacunek. </p><p>To nie jest hiperbola. Naprawdę uważam, że właśnie ta decyzja drastycznie poprawiła świat. Trochę dzisiejszy, ale mnóstwo dobrego zrobiła dla świata jakimi będzie za 10 i 20 lat. Miejmy nadzieję, że ten komunikat się utrzyma. I że już nigdy więcej nie zobaczymy prezydentów i premierów takich jak Obama, Merkel i Macron (tego niestety jeszcze oglądamy...). A Putina w ładnym pomarańczowym wdzianku. Może nawet jeszcze Ortegę, Maduro i Orbana?</p><p><br /></p><p><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-17092670357089127082023-02-17T07:22:00.005+01:002023-02-17T15:49:56.168+01:00Krótka historia karabinu maszynowego<p> Co to jest karabin maszynowy zapewne większość z Czytelników uważa, że wie. Napisałem, uważa, że wie, bo jak zaraz zobaczymy, w wielu przypadkach niekoniecznie w ogóle istnieje zgoda czy coś jest karabinem maszynowym czy nie. Więc jak można taką rzecz wiedzieć, skoro definicja jest nieostra. </p><p>Skoro już wyjaśniliśmy, że czasem wiemy, a czasem nie co to jest karabin maszynowy, to możemy spróbować określić zakres tego pojęcia. Zaczynając od historii przemysłu, jak zawsze. Bo, jak dobrze wiecie, dla mnie nie są tak ważne same zabawki, a zwłaszcza te służące do wojny, jak to jak je zrobić i użyć. To jest znacznie ciekawsze, więc jak ktoś tu by szukał jakiś encyklopedycznych opisów to ich raczej nie znajdzie. Jak zwykle.</p><p>Zacznijmy od problemu, który chcemy rozwiązać. Znaczy chcemy zwielokrotnić siłę ognia pojedynczego żołnierza, aby uzyskać przewagę w walce. Ale to zadanie zawsze spełniała artyleria, od starożytnej, działającej na zasadzie sprężyn lub grawitacji zaczynając. Więc po co jeszcze następna rzecz, strzelająca pociskami takimi jak indywidualna broń żołnierza, ale szybciej? Właśnie na to pytanie nie było odpowiedzi bardzo długo. </p><span><a name='more'></a></span><p><br /></p><p>Technicznie można zobaczyć jakieś rozwiązania znacznie wcześniej niż się to komukolwiek wydaje, bo już w okolicach 10 w. n.e. w Chinach były kusze wystrzeliwujące kilka bełtów po kolei. </p><p>Wraz z rozwojem europejskiej broni palnej regularnie ludziom przychodziło do głowy aby połączyć kilka muszkietów i wystrzeliwać je razem lub po kolei. Tak gdzieś w połowie 17 wieku technologia doszła do poziomu w którym można było skonstruować mechanizmy szybkiego przeładowania. Czy to rewolwerowe, czy inne- nie ma to wielkiego znaczenia. Rozwiązania techniczne były. To czego nie było to umiejętność produkcji powtarzalnych części mechaniki precyzyjnej. Więc każdy egzemplarz takiej broni składał się z indywidualnie wytwarzanych i dopasowywanych części i każda jedna naprawa też polegała na wykonaniu i dopasowaniu elementu do tego konkretnego egzemplarza. Albo inaczej to ujmując- każdy egzemplarz był prototypem, z wszystkimi tego konsekwencjami w zakresie kosztów i niezawodności. To oczywiście nie dotyczyło tylko broni, a wszystkiego w epoce przedprzemysłowej. Ale jeśli mówimy o skomplikowanych mechanizmach, to ich koszty po prostu były zaporowe, bo praktycznie każda czynności wymagał wysoko wykwalifikowanego fachowca i nie było praktycznie żadnych możliwości obniżki tych kosztów wraz ze skalą produkcji. Jedynym przypadkiem aby w epoce przedprzemysłowej jakikolwiek oddział został wyposażony w karabiny powtarzalne była jedna, elitarna kompania w armii duńskiej za czasów Fryderyka III -- tego samego, któremu według "Mazurka Dąbrowskiego" pomagał Czarnecki dla ojczyzny ratowania. Najwyraźniej jedna kompania wyposażona w karabiny powtarzalne nawet w 17 wieku nie mogła sama zmienić losów wojny.</p><p>I dlatego dalsza część historii broni maszynowej mogła się zdarzyć dopiero po wynalezieniu współczesnej tokarki, co miało miejsce w okolicach 1750 roku we Francji. A następnie pomyśle użycia jej do produkcji części zamiennych i montażu bez dodatkowego pasowania elementów. Opanowanie tego w całości zajęło następne sto lat i dopiero około 1850 roku możemy w ogóle mówić o produkcji przemysłowej we współczesnym tego słowa rozumieniu- znaczy produkcji powtarzalnych części i następnie ich montażu bez indywidualnego dopasowywania. A i to było opanowane jedynie w centrach światowego przemysłu. Jeszcze następne sto lat później, w samochodzie marki FSO Warszawa części nie były do końca zamienne i wiele musiało być indywidualnie wykańczanych i pasowanych. </p><p>To miejscami osiągnięto w epoce napoleońskiej. I powiedzmy, że wtedy stało się mniej- więcej możliwe robienie karabinów powtarzalnych lub maszynowych w kosztach produkcji i eksploatacji mieszczących się gdzieś w granicach praktyczności. W rzeczywistości wtedy opanowano w pełni powtarzalną produkcję części zamiennych z drewna, żelazne wymagały jeszcze chwili prac i doświadczeń, ale możemy powiedzieć, że ewentualna produkcja wymagałaby już tylko poprawiania i pasowania części, a nie wykonywania każdej oddzielnie, jak wcześniej. </p><p>Tylko pozostało pytanie to samo co wcześniej- po co komu był karabin maszynowy? Siłę ognia i zwielokrotnienie sił zapewniała artyleria, ze standardowym sprzętem i procedurami, a co ważniejsze- z większym zasięgiem ognia. Dlatego też koncepcja karabinu maszynowego przez bardzo, bardzo długi czas spotykała się z potężną niechęcią dowództwa. I zasadniczo całkowitym niezrozumieniem do czego to w ogóle ma służyć. </p><p>I niejaki Gatling zaprezentował swojej konstrukcji karabin maszynowy dowództwu armii USA w 1861 roku, kiedy desperacko szukano wszelkich sposobów zwiększenia możliwości militarny armii Unii przeciw Konfederacji. Było to całkowicie praktyczne urządzenie, strzelające ogniem ciągłym w niezawodny sposób, rozsądnie mobilne i późniejsze wydarzenia pokazały, ze była to po prostu pełnowartościowa broń. Ale dowództwo Unii go wtedy nie zamówiło. Po prostu nie mieli pojęcia do czego miałby służyć. Inni mieli i trochę egzemplarzy zainstalowano na parowcach na Missisipi a kilkanaście sztuk kupili prywatnie dowódcy jednostek. Sprawdziły się doskonale w późnym etapie walk we wschodniej części stanów, które to walki wtedy stały się po prostu wojną okopową. Nawet dowództwo zobaczyło, że w warunkach walk pozycyjnych między okopanymi przeciwnikami karabin maszynowy jest po prostu absolutnie niezbędną częścią wojska. Bo może praktycznie samodzielnie powstrzymać natarcie wrogiej piechoty lub wspierając atak spowodować, że wroga się schowa w okopach i nie będzie wychylać ani strzelać. I to jest właściwie wszystko. </p><p>Karabin Gatlinga wyglądał tak, że miał wielkie koła artyleryjskie, żadnej dodatkowej osłony dla obsługi, z jednej strony korbę do napędu całego mechanizmu przeładowania i odpalania, a u góry pojemnik na kule i drugi na ładunki. I to wszystko oczywiście na czarny proch, innego wtedy nie było. Więc co prawda urządzenie to było mordercze dla nacierającej piechoty, ale jednocześnie nie dawało obsłudze praktycznie żadnej osłony przed artylerią i po kilku pierwszych sekundach użytkowania znajdowało się w wielkim obłoku dymu prochowego. Co jednocześnie uniemożliwiało jakiekolwiek sensowne celowanie oraz ogłaszało ich pozycję na kilometry wokół. To była wada nie do uniknięcia przy ówczesnej technologii, ale i tak w starciu z przeciwnikiem będącym na otwartym terenie i w zwartej formacji była to broń całkowicie zmieniająca zasady prowadzenia wojny. </p><p>I pozwalała relatywnie niewielkim oddziałom w nie wyposażonym skutecznie walczyć i zwyciężać wielokrotnie liczniejszych przeciwników. Jak można się już domyślić to oznaczało pojedyncze kompanie zachodnich imperialistów zajmujących olbrzymie tereny dotychczas zamieszkałe przez niepodległe plemiona lub różne formacje państwowe bez dostępu do zachodniej technologii. Znaczy karabinów maszynowych. USA zajęły Zachód, mocarstwa Zachodniej Europy- Afrykę, a Rosja- Azję Środkową. </p><p>W 1884 zaprezentowano, a w 1886 już wdrożono do służby kolejną konstrukcję- karabin maszynowy Maxima. Od nazwiska Hiriama Maxima, dość wybitnego inżyniera i wynalazcy całkiem sporej ilości różnych rzeczy. I pod względem inżynierii był to (i nadal jest) majstersztyk. Proces ładowania i wystrzału był napędzany energią gazów wylotowych, czyli po naciśnięciu spustu karabin strzelał do wyczerpania amunicji. Która była podawana z taśmy. I to określenie "strzelał do wyczerpania amunicji" naprawdę to oznaczało. Nie do przegrzania zamka i lufy (czyli zbyt wczesnych detonacji nabojów), nie do zacięcia się, nie do awarii. Bo te rzeczy dla odmiany się w tym sprzęcie nie zdarzały. Początkowo też działał na naboje czarnoprochowe, później już na proch bezdymny.</p><p>Miał tarczę pancerną, lufa była chłodzona wodą i małe kółka. Niestety razem to ważyło prawie 30 kg i nie bardzo można było go szybko gdzieś przenieść, właściwie jedyną metodą to było ciągnąć siłami 2-3 osób z obsługi. Ale to i tak było znacznie bardziej mobilne niż działo, bardziej niż wystarczająco niezawodne aby zostawić z dwoma plutonami w zapomnianym forcie w środku Afryki i ogólnie w tym sprzęcie nie było co poprawiać. Naprawdę, produkowano go dookoła świata przez dziesięciolecia praktycznie bez zmian, w tym w Rosji od 1910 roku. A w innych miejscach także inne bronie o bardzo podobnym wyglądzie i konstrukcji i praktycznie identycznych właściwościach taktycznych.</p><p>Aż nadeszła pierwsza wojna światowa. Gdzie karabiny maszynowe były powszechne już na początku, a potem okazały się jeszcze bardziej niezbędne w jeszcze większych ilościach. W dokładnie taki sam sposób, jak były przydatne pod koniec wojny secesyjnej i w wojnie rosyjsko-japońskiej, czyli wspierania obrony i blokowania dostępu dla wrogiej piechoty. A także wsparcia ataku. Problem polegał na tym, że ten atak można było wspierać na początku, ale z Maximem nie bardzo można było nacierać razem z tą piechotą, bo jak takie kilkudziesięciokilowe bydle (plus woda i amunicja) targać przez błoto pod ostrzałem? </p><p>Więc w trakcie tej wojny opracowano różne rzeczy które miały właśnie rozwiązać ten problem. Z grubsza rzecz biorąc wyobrażano sobie to tak, że idąca ze swoich do okopów przeciwnika ława piechoty będzie mieć coś co strzela trochę sprawniej niż zwykłe karabiny, aby trochę przycisnąć do ziemi wrogą piechotę zanim się dojdzie do okopów. Cóż, problem nie został rozwiązany, takie ataki kończyły się rzeziami atakujących i to wszystko nie miało sensu. Oczywiście dowództwa były przekonane, ze wszystko jest w absolutnie najlepszym porządku, może z wyjątkiem tego, że Chauchat, czyli francuski karabin występujący w tych atakach- się regularnie zacinał. </p><p>Potem pojawiły się czołgi i, właściwie wykorzystane, załatwiły większość powyższych problemów. Więc po stronie aliantów nawet się nie pojawiło głębsze rozumienie taktyki piechoty.</p><p>Niemcy byli w innej sytuacji. Nie mieli pojęcia o budowie czołgów, a nawet jeśli, to stan ich gospodarki pod koniec 1 wś nie bardzo pozwalał na zrobienie ich w ilościach mających znaczenie. </p><p>Za to po pokonaniu Rosji, planując ofensywę na zachodzie, skupili się na taktyce piechoty. I wymyślili, że należy atakować w sposób jak najbardziej mobilny, skupiając się na omijaniu i okrążaniu głównych umocnień, a nie ich frontalnym atakom. I to nawet wyglądało jakby działało, wiosenna ofensywa niemiecka z 1918 przełamała pat na froncie zachodnim, pokazała, że taktyka infiltracji ma sens oraz... nie osiągnęła niczego szczególnego, bo w krytycznych momentach ta piechota nie miała siły ognia ani wsparcia. </p><p>Te doświadczenia doprowadziły do odmiennego rozumienia jak powinna wyglądać broń maszynowa. A konkretnie raczej kompletnego braku tego rozumienia we Francji i krajach na niej się wzorujących. Niemcy poszli najdalej w tym zastanawianiu się i doszli do wniosku, że każda sekcja w plutonie musi mieć broń maszynową, która jest zarówno łatwo przenośna, jak też zdolna do długotrwałego prowadzenia ognia, bo ta sama sekcja musi najpierw atakować, a potem bronić się przed kontratakiem. I najpierw musi mieć broń możliwą do niesienia przez jednego żołnierza, a zaraz potem zdolną do długotrwałego prowadzenia ognia w obronie. </p><p>Jak pokazała praktyka rzeczą absolutnie niezbędną, aby to urządzenie wypełniało te funkcje jest szybkowymienna lufa. Działa to tak, że jak lufa zaczyna się przegrzewać w czasie walki, to można ją po prostu chwycić, stosownie wcisnąć/przekręcić rękawicą czy odpowiednim, łatwym w użyciu narzędziem, wysunąć i włożyć nową, zimną. Nie trzeba wycofywać się, zmieniać pozycji, a nawet wycelowania karabinu, cała operacja może trwać zaledwie kilka sekund. I mając 3-4 lufy można prowadzić ogień non-stop, jak z Maxima. </p><p>Pierwszym karabinem zaprojektowanym według tej koncepcji był MG 34, do którego można było podłączyć zarówno magazynek jak też taśmę nabojową, używać zarówno dwunogu jak też trójnogu. I ogólnie się znakomicie sprawdzał- miał tylko jedną wadę- był po niemiecku przekombinowany. Znaczy wszystko działało, ale ilość mechanizmów i komplikacji jeżyła włosy na głowie. Koszty produkcji też. Więc później zaprojektowano MG 42. W którym zasilania z magazynka już nie było, bo przecież zamiast tego można włożyć kawałek taśmy do puszki i z tym też się da biegać. Działał znakomicie, był tani w produkcji i niemiecka sekcja piechoty praktycznie tylko dzięki temu miała przewagę nad każdą z alianckich. Na tym się ewolucja broni maszynowej właściwie skończyła, bo ten sam karabin pozostaje w produkcji i użytku do dziś, na amunicję standardu NATO i pod nazwą MG 3 pozostaje w produkcji i użytku do dziś, w Niemczech i kilkudziesięciu innych krajach.</p><p>W tym czasie też inne państwa szukały stosownej broni dla drużyny piechoty. Nikt inny nie wpadł na pomysł uniwesalnego karabinu maszynowego, wszyscy uważali, że potrzebne są dwa- ciężki na poziomie kompanii, czy nawet batalionu, który może prowadzić długotrwały ogień, oraz celniejszy na większych dystansach, więc potrzebuje chłodzonej lufy i trójnogu. Oraz lżejszy, dla drużyny piechoty, do wspierania ataku, etc. Tym cięższym pozostał Maxim i podobne. Jeśli pozostano w koncepcji dwóch karabinów maszynowych to dla ciężkiej wersji nic lepszego się nie dało wymyślić.</p><p>Za to w przypadku lekkiego myślano o użyciu czegoś co własnie będzie lekkie, będzie potrafiło chwilę strzelać serią i ogólnie wspomagać szturm. W tej kategorii były oczywiście już wspomniane francuskie Chauchaty, ale to coś każdy chciał wyrzucić najszybciej jak mógł. </p><p>W tym np. armia amerykańska, zaraz po przybyciu do Francji została uzbrojona w sprzęt i wyposażenie francuskiej produkcji. W tym Chauchaty. Amerykanie nie zakwestionowali pomysłów taktycznych za nimi stojących, ale uznali, jak wszyscy, że poziom ich awaryjności dyskwalifikuje je z jakiegokolwiek użytku. I tu się pojawił pan Browning, który dostarczył to o co go proszono- Browning Assault Rifle, który miał możliwość strzelania ogniem pojedynczym lub ciągłym, magazynek zamocowany u dołu, niewymienną lufę i miał służyć do tego, że piechota maszerująca na okopy wroga mogła od czasu do czasu strzelić serią. To się nawet nie nazywało karabinem maszynowym i większości funkcji taktycznych nim nie było. Magazynek podłączany od dołu miał tę wadę, że nie można było go wymienić bez zmiany punktu celowania broni. I tu powiedzmy sobie szczerze- od strony wymagań taktycznych to w ogóle nie był karabin maszynowy. I drużyna w nie wyposażona nie była w stanie nawiązać równorzędnej walki z tymi, którzy je mieli. Ale w końcowej fazie 1 wś ten brak nadrabiało wsparcie czołgów, tylko niestety zanim się wojna skończyła to armia amerykańska już miała coś koło 100 tys wyprodukowanych BAR-ów na stanie. I była na nie skazana również w trakcie drugiej wojny. Jak trochę zmądrzeli to dali po 2 a nawet 3 na drużynę, i to razem mogło już trochę przypominać karabin maszynowy, a oprócz tego w każdym plutonie było radio, a z tyłu artyleria, do której ciężarówki dowoziły nieskończone ilości amunicji. I tak się rozprawiano ze spotkanymi żołnierzami mającymi MG 42 w każdej drużynie- wzywając artylerię przez radio, bo BAR to nie był karabin maszynowy i się do wypełniania jego roli nie nadawał. </p><p>Za to już po pierwszej wojnie i też na podstawie jej doświadczeń Zbrojovka Brno zaprezentowała swój lekki karabin maszynowy, też mieszczący się w tym paradygmacie podziału na lekkie i ciężkie, ale za to ten miał szbykowymienną lufę i magazynek zaczepiany od góry. Więc strzelec mógł nie odrywać oczu od celu, a jego asystent zmieniał lufy i magazynki w miarę potrzeby. Efekt był taki, że siła ognia była nieco mniejsza niż ckm, ale mobilność całkowicie bezproblemowa, bez ryzyka zabrudzenia zamka czy czegokolwiek. A ze stosownym zapasem amunicji była to całkowicie skuteczna i pełnowartościowa broń dla drużyny. Karabin ten stał się bardziej znany pod nazwą Bren, pod którą był produkowany na licencji w UK dla brytyjskiej armii. I używany teoretycznie do lat 80-tych, praktycznie do dziś, bo wojsko go zachomikowało ile się dało i używa tak długo aż się nie rozsypią ostatnie egzemplarze. </p><p>Został zastąpiony dopiero powojennym uniwersalnym karabinem maszynowym, czyli czymś podobnym do MG 42, choć powodem zastąpienia było raczej wycofanie Maximopodobnych ckm i prowadzenie jednolitego ukm, niż jakiekolwiek problemy z Brenem. Ale ten, z braku zasilania taśmą w roli ckm nie służył i służyć nie mógł. </p><p>I wyobraźcie sobie drodzy czytelnicy, że nawet była taka sytuacja, że pewien kraj, przezbrajając się z Chauchatów, zorganizował konkurs na nowy lekki karabin maszynowy. I na tym konkursie pojawiła się Zbrojovka Brno ze swoim ZB-25 oraz Browning z BAR. Jak widzicie pierwszy to była absolutna awangarda techniczna i karabin znakomicie spełniający swoją rolę przez następne już prawie 100 lat. A drugie było po prostu pomyłką. Technicznie dobrym sprzętem, ale całkowicie nie nadającym się do roli, którą miał sprawować. Tak, oczywiście, wygrał BAR i było to Wojsko Polskie. W taki sposób we wrześniu 39 polska armia faktycznie nie miał karabinów maszynowych. Albo inaczej- zazwyczaj miała 3 ckm w kompanii przydzielone z batalionu i tyle. W starciu z przeciwnikiem poprawnie uzbrojonym w prawdziwe karabiny maszynowe tak naprawdę mogli wystrzelić parę magazynków z BARa, aż się przegrzał lub zaciął i pójść sobie. Co i zazwyczaj robili. </p><p>I w końcu doszliśmy do czasów współczesnych. Otóż zupełnie niedawno zostałem uświadomiony jakich karabinów maszynowych i ilu używa rosyjska armia. W skrócie- spadłem z krzesła ze śmiechu. </p><p>Otóż mają dwa. To już z lekka pachnie vintage, nieprawdaż? Cięższy to PKM, nie ma co się tu rozwodzić, to jest typowy, poprawny ukm, jak MG 42, zasilany z taśmy, itd. Taki jaki jest w każdej drużynie niemieckiej armii od lat 30-tych, a w zachodnich od lat 50-tych. I tak jak wszystkie powyżej opisane, jest na zwykły, mocny nabój karabinowy. </p><p>Ale w rosyjskiej armii jest ich tylko 3 w kompanii. Pozostałe 9 (czy coś koło tego) to są w rzeczywistości zwykłe karabiny szturmowe (znaczy "kałachy") na nabój pośredni, z magazynkiem od dołu i bez szybkowymiennej lufy. Różniące się tylko cięższą lufą (wolniej się rozgrzewa) i większym magazynkiem. To już BAR bardziej przypominał karabiny maszynowe, bo przynajmniej miał nabój karabinowy i dobry strzelec mógł skutecznie strzelać na powiedzmy pół kilometra. Z nabojem pośrednim i konstrukcją kałasznikowa to jest całkowicie nierealne. </p><p>W skrócie- armia rosyjska jest jeszcze gorzej wyposażona w broń maszynową niż WP w 39. I tak naprawdę to można powiedzieć, że rosyjska kompania piechoty jest po prostu plutonem, a batalion kompanią. Bo realnie tyle mają broni. Oczywiście według regulaminu bo jak jest teraz, to zupełnie inna sprawa. </p><p>Ale to też wyjaśnia dlaczego Ukraińcy tak starannie zbierali i przerabiali na karabiny dla piechoty wszystkie karabiny z rosyjskich pojazdów jakie znaleźli. Bo zapewne sami też mieli stany jak z armii radzieckiej, a oni przynajmniej wiedzieli, że te lekkie imitacje- to są imitacje.</p><p>Oraz jest jeszcze jedna ciekawostka. Podobno przed wojną Ukraina miała zmagazynowane po sowieckich zapasach jeszcze prawie 40 tys Maximów. Tak, sprzętu sprzed 140 lat, choć w Rosji produkowanego od 1910. Oczywiście trafiły tam gdzie potrzebne są tylko w stacjonarnych zastosowaniach. Zapewne do obrony przeciwlotniczej, bo się nadają do strącania irańskich dronów. Ale sądzę, że mogą jeszcze dziś mieć całkiem dobre zastosowanie. Do manewru się nigdy nie nadawały, do ognia bezpośredniego tak sobie, ale do ognia pośredniego- bardzo dobrze. Tanie, proste, niezawodne, strzela tanią amunicją. Ogień pośredni to taki, kiedy nie widzimy przeciwnika i albo strzelamy w rejon, albo jakoś korygujemy przez obserwatorów. A dziś są drony, przecież niezwykle istotna część walki. Które do takiej obserwacji i korekty ognia służą cały czas. Nie wiem czy jest to tak używane. Ale takie połączenie sprzętu z 19 i 21 wieku w jedną całość taktyczną byłoby zabawne, nieprawdaż?</p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-26150876027357304222023-01-31T20:00:00.001+01:002023-01-31T20:00:11.348+01:00Kilka zdań o czołgach i kwestii ukraińskiej <p> Czołgi to taka piękna, romantyczna maszyneria, którą wszyscy w-swych-marzeniach-żołnierzyki się zachwycają. W czym przoduje oczywiście Rosja ze swoich kultem śmierci, przepraszam, Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i pokazywaniem wszystkim i opowiadaniem o wspaniałym T-34. Więc może czas trochę popsuć ten mit. </p><p>Zaczynając od najprostszej rzeczy- czołg jest specjalistyczną maszyną. Jak sztaplarka, koparka czy dźwig.I służy do rozwiązywania specjalistycznych problemów w sposób lepszy i wydajniejszy niż robienie tego samego ręcznie. Tak jak sztaplarka służy do przestawiania palet, tak czołg służy do mobilnego wsparcia ogniowego ofensywy. I tak jak przestawiać paczki bez sztaplarki jak najbardziej się da, robiono tak przez tysiące lat. Tylko potrzeba dużo więcej ludzi, którzy po takiej przygodzie będą dużo bardziej zużyci. I dokładnie tak samo można prowadzić ofensywę bez czołgów, tylko potrzeba dużo więcej ludzi, którzy będą po takiej przygodzie dużo bardziej zużyci. I tu możemy wierzyć współczesnej rosyjskiej armii, próbują obu tych rzeczy. Zapewne głównie dlatego że nie mają (jako organizacja) zielonego pojęcia jak używać palet i sztaplarek, a na początki wojny mieli też bardzo niewielkie o tym jak używać czołgów. </p><p>I to powiedziawszy najpierw trzeba wyjaśnić jedną bardzo ważną kwestię- otóż co jest dla wojska ważniejsze: czołgi czy terenowe opony do ciężarówek? Zapewne czołgi, skoro to wszyscy się nimi zachwycają. Oczywiście, że nie. Bez czołgów można się zupełnie sprawnie bronić, albo i prowadzić powolną i z gigantycznymi stratami ofensywę. Bez opon do ciężarówek ludzie na pierwszej linii nigdy nie zobaczą ciepłego żarcia, a i amunicję niezbyt często. A o sprawnym działaniu artylerii można zasadniczo zapomnieć. I tak, był nawet przypadek kiedy w zindustrializowanej wojnie robiono dużą ofensywę bez opon. Konkretnie to Niemcy, ofensywę wiosenną w 1918, kiedy znikome ilości gumy, które jeszcze posiadali były używane głównie w samolotach, bo tam nie było żadnej innej możliwości. Samochody (i nawet rowery!) miały koła na stalowych obręczach, czasem z jakimiś dodatkowymi sprężynkami. I kiedy konwoje ciężarówek bez gumowych opon miały dostarczać zaopatrzenie dla nacierających wojsk po gruntowych i zniszczonych drogach, to pierwsza przejechała, druga i piąta czasem też. A reszta się zakopywała w błocie i cała ofensywa wkrótce też. Zdobycze terytorialne były nawet całkiem istotne (jak na front zachodni 1 wś), ale strategiczne żadne i cała impreza się parę miesięcy później szczęśliwie skończyła. </p><p>W obecnej wojnie strona rosyjska to też ma to okazję przerabiać, w pierwszej turze dlatego, że kupili najtańsze chińskie opony, a potem ich nie rotowali, więc solidna część się po prostu rozpadła w pierwszych dniach, transport wojsk i logistyka się całkowicie zawaliły, straty sprzętu i ludzi były horrendalne i po niecałym miesiącu bitwa o Kijów się zakończyła. Ukraińska armia wzbogaciła się o tysiące egzemplarzy różnego sprzętu, w którym w większości należało tylko zrobić podstawowy przegląd i.... zamontować nowe opony. </p><p>Potem rosyjska armia zaczęła kupować ich krajowe opony, spełniające minimalne wymogi, ale jakoś nieszczęśliwie spłonęły po kolei wszystkie zakłady w całym ciągu technologicznym- od komponentów do produkcji kauczuku, do samej produkcji opon. Ale w międzyczasie i tak nieco się wyczerpywały zapasy wojskowych ciężarówek i w sumie wszystko jest tam wożone wszystkim co się da, a cywilne opony są nieporównywalnie łatwiej dostępne. Kosztem oczywiście gorszych możliwości przewozowych, co ma wpływ na wyżywienie i zaopatrzenie wojska. Co widzimy każdego dnia.</p><p>No więc czołgi są fantastycznym narzędziem, tak jak sztaplarki. Narodziły się pod koniec 1 wś, w mniej więcej tym samym czasie kiedy Niemcy się dowiedzieli, że bez gumy dłużej wojny prowadzić nie będą (a wtedy kauczuk był tylko naturalny, z tropików).</p><p>Piechota szturmując umocnione linie wreszcie miała pomoc czego, co się nie bało karabinów maszynowych, drutu kolczastego i szrapneli. I oni też mogli się mniej tego bać. I tak się zakończył pozycyjny pat frontu zachodniego. I już właściwie nigdy nie wrócił, chyba, że obie strony były skrajnie wyczerpane (jak w sporej części wojny iracko- irańskiej), lub głównodowodzącym po stronie atakującej był niekompetentny dureń- jak na froncie włoskim w 2 wś. </p><p>Tym razem przyczyna jest znacznie bardziej prozaiczna- pogoda. Na czarnoziemnych stepach normalnie mamy suche lato, kiedy wszystko jest zbite i twarde, nic nie ogranicza manewrów, a nawet zaopatrzenia. Co najwyżej przeciwnik i fakt, że unoszący się kurz za pojazdami widać z wielu kilometrów. Więc na stepach w lecie panuje ten, kto panuje w powietrzu, widzi dalej, ogarnia logistykę i potrafi mocno i szybko uderzyć tam gdzie wybierze. Wiosną i jesienią nic takiego nie ma znaczenia, bo stepy się zmieniają w ocean błota, drogi gruntowe są przejezdne tylko dla samochodów terenowy, a i to niezbyt długo. W zimie to błoto zamarza i sytuacja taktyczna przypomina tę z lata, jedynie dni są krótsze, pogoda dla lotnictwa gorsza i potrzeba więcej paliwa do ogrzewania, co też pozwala przeciwnikowi wykryć pozycje. Tu oczywiście armia ukraińska, z zachodniego stylu i jakości mundurami i śpiworami ma się nieporównywalnie lepiej niż rosyjska. I to niezależnie od wygrywania wojny dronowej, która do tego dokłada sporo. </p><p>A na stepach, z doskonałą widocznością na wiele kilometrów, możliwość szybkiego i bezpiecznego pokonania tego terenu jest krytyczna. Tam bez czołgów i transporterów opancerzonych dla piechoty trudno jest zrobić w ogóle cokolwiek. Całkiem sporo doświadczenia zostało zebrane stamtąd w dwóch wojnach światowych, kwestia jest oczywiście taka, kto potrafi je wykorzystać. O umiejętność korzystania z każdej dostępnej wiedzy przez ukraińską armię nie musimy się martwić. Przez rosyjską w sumie też nie.... No dobra, to był żart, oni jednak się uczą, ale tylko na aktualnym, własnym doświadczeniu, o historii, nawet własnej nie mają zielonego pojęcia. Bo by musieli się sami przed sobą przyznać, że tak jak w 1 wś Rosja się rozpadła z powodu słabości organizacyjnej, przemysłowej i materiałowej, tak samo by się zdarzyło w 2 wś, gdyby nie pomoc zachodnich aliantów. </p><p>W takim razie co nam mówią te doświadczenia o używaniu czołgów w zimie? Otóż doświadczenia Batalionów Czołgów Ciężkich (czyli tych wyposażonych w Tygrysy) pokazywały, że w zimie można było ich używać jeśli przez co najmniej 2 tygodnie temperatury spadały poniżej -10 C. Innych czołgów to nie dotyczyło, problemy były mniejsze, ale mówimy o Tygrysach, bo te były najbardziej podobne właściwościami trakcyjnymi do dzisiejszych. I takiej pogody tej zimy jak dotychczas na Ukrainie nie było. I zapewne już nie będzie. Co dokładnie oznacza, że nie było zimowej ofensywy zmechanizowanej, żadnej ze stron i zapewne już nie będzie. I tak właśnie oglądamy na żywo strategiczne implikacje zmian klimatycznych. I kto wie, może już nigdy nie będzie tam zimowych warunków dla czołgów?</p><p>Co oczywiście nie przeszkadza w używaniu piechoty w terenie zurbanizowanym, co się obecnie dzieje.</p><p>A wracając do czołgów w zimie. Najpierw poznęcajmy się trochę nad T-34, bo to jest jedną z centralnych części imperialnej mitologii. Najwięcej o tym czołgu mówi fakt, że pancerne jednostki "gwardyjskie", czyli elitarne w Armii Radzieckiej miały na stanie... Shermany. Tak, dokładnie, najlepszą nagrodą dla jednostki było jej przemianowanie na gwardyjską, co oznaczało oddanie w cholerę tego wspaniałego i legendarnego T-34 co wygrał wojnę (razem z Szarikiem) i przesiadka na amerykańskie czołgi. O ciężarówkach i oponach do nich nie będę wspominał, bo innych niż amerykańskie i tak tam nie było. Zwłaszcza w pierwszorzutowych jednostkach.</p><p>Oprócz takich drobiazgów jak konstrukcja gąsienic, dzięki której na odrobinie lodu T-34 był w rowie, a Sherman tego nie zauważał była też kwestia silnika. Jak podawała to propaganda, T-34 był wspaniały, bo miał diesla, dzięki czemu paliwo było mniej palne i czołg się rzadziej zapalał niż zachodnie. Co zasadniczo jest zestawem bredni. Samo paliwo oczywiście było mniej palne i w szczególności przy jakiejś nieszczelności układu paliwowego różnica mogła być olbrzymia. Ale na tym się kończą przewagi. Bo kacapy tak uwierzyły we własną propagandę o niepalności czołgów z dieslem jak w dawne przesądy o niepalności chałup z bocianimi gniazdami. I na tym przesądzie zbudowali T-72, który jak wiadomo, pali się i wybucha dość ochoczo. Diesel nie pomógł.... Bo i nie to było przyczyną, a taki drobiazg jak amunicja poupychana wszędzie i wybuchająca przy każdym przebiciu pancerza. Dokładnie tak samo jak w czołgach z 2 wś. </p><p>Zaraz zaraz, przecież aktualna wersja mówi o tym, że odpowiedzialnym za konkursy skoków wzwyż wież T-72 jest automat ładowania z karuzelą z pociskami pod wieżą. To jest oficjalne wytłumaczenie, ale ja w nie nie wierzę. I mam na to poszlaki. Otóż standardowy zapas amunicji w T-72 to 44 naboje. 22 w autoloaderze i drugie tyle poupychane wszędzie gdzie się da. </p><p>Jeden ukraiński czołgista się wychlapał, że oni ładują tylko 22 pociski. To by znaczyło, że ładują tylko do karuzeli, ale nie wożą żadnych więcej pocisków w czołgu. I ukraińskie jakoś rzadziej wybuchają. 22 to jest bardzo mało amunicji, ale za to zamiast śmiertelnej pułapki mają tylko zwykłe sowieckie dziadostwo, które jakoś działa. </p><p>Oczywiście jest to nadal dziadostwo, co pokazała ofensywa pod Charkowem, i w sumie wszystkie inne bojowe zastosowania tego sprzętu. Otóż przy użyciu radzieckich czołgów można linię frontu przesunąć o 40-60 kilometrów, bo dalej zbyt mała ich część jest jeszcze na chodzie, zwyczajnie trzeba robić poważne remonty. A tam użyli T-72 całkowicie sprawnych, po kompletnych przeglądach, prosto z polskich magazynów. </p><p>Na południu odległości są większe. Z Hulajpola do Berdiańska jest 120 kilometrów i zapewne do tego są potrzebne Ukraińcom zachodnie czołgi. Bo się same nie rozpadną po drodze. A jak zostaną zajeżdżone silniki czy skrzynie to wymiana kompletnego powerpacka w Leopardzie (czy jakimkolwiek innym zachodnim czołgu zajmuje 10-30 minut, zależnie od posiadanego sprzętu i doświadczenia. Wymiana silnika w radzieckim czołgu to dla doświadczonej ekipy mechaników co najmniej doba. </p><p>Nie mówiąc o takich drobiazgach jak to, ze zachodnie czołgi ważą 15-20 ton więcej nie bez powodu. Praktycznie cała ta różnica to jest więcej opancerzenia. Co pozwala uznać za bardzo prawdopodobne tezy, że dostępne poradzieckie czołgowe pociski przeciwpancerne są w stanie przebić zachodnie pancerze tylko z relatywnie małych odległości, rzędu kilkuset metrów. W walce pancernej na stepach to jak w zwarciu i takie odległości się tam normalnie nie zdarzają. To znaczy obecnie mogą, jak obie strony dysponują radziecką optyką, z której na większe odległości i tak nic nie widać. Ale jeśli pojawia się tam zachodnia, to reguły się zmieniają. I ta zachodnia optyka jest w T-72 (i PT-91) dostarczonych z Polski oraz rosyjskich T-72 mod 2016. Ani jednych ani drugich nie ma aż tak wiele, z czego rosyjskie w sporych liczbach uczestniczyły w pierwotnej ofensywie i niekoniecznie ją przetrwały. </p><p>Ale to i tak nie ma wielkiego znaczenia, bo zachodnia amunicja jest w stanie zniszczyć T-72 i wszystkie pochodne z odległości większych niż jakikolwiek zasięg widoczności z tych pojazdów, a już zwłaszcza w nocy. Jeszcze w jakimś zurbanizowanym, zalesionym czy pagórkowatym terenie te przewagi można zniwelować zasadzką, maskowaniem, czy coś. Na otwartym stepie, z ciągłą obserwacją z powietrza- nie ma jak. Dlatego zachodnie czołgi są tak ważne. Razem z porządną mobilną obroną przeciwlotniczą, pojazdami wsparcia i sensownym dowodzeniem praktycznie załatwiają temat bitwy na stepach. Czyli inaczej mówiąc- przerwania korytarza lądowego na Krym. </p><p>I to była prawdziwa stawka rozgrywki politycznej wokół Leopardów 2 pomiędzy Polską-Ukrainą, a Niemcami. Która, przypomnę tym, co nie zauważyli, nie zakończyła się żadnym kompromisem, ani ugodą. Zakończyła się pełną i całkowitą kapitulacją Niemiec wobec żądań Polski-Ukrainy. </p><p>I nikt nie zwrócił uwagi dlaczego. Wszyscy romantycy onanizują się lufami i co z nich wylatuje, a nikt nie zwraca uwagi na zasadniczą rzecz, o którą chodzi właściwie z każdym sprzętem mechanicznym. To ma działać. A jak już przestanie to trzeba jak najszybciej i jak najtaniej naprawić i ruszać dalej. To była niemiecka karta przetargowa- kontrola nad dostawami części i możliwościami serwisu. I cała sztuczka polegała a tym, że polska koalicja sobie z tym poradziła. Więc niemiecki brak zgody mógł zostać całkowicie zignorowany- opinia publiczna była po polsko-ukraińskiej stronie, żadne pozwy ani sankcje nie wchodziły w grę, choć polski rząd wprost zapowiedział, że będzie nielegalnie przekazywał niemiecką broń i od legalnej strony narażał kraj na wszystkie możliwe embarga. Od faktycznej embargo sami sobie urządzili Niemcy... </p><p>Ale jak to było w ogóle możliwe? Czołg to specjalistyczna i skomplikowana maszyna, to nie jest składak z supermarketowych części. Ale jak się zbierze trochę różnych możliwości.... Ukraina ma już sporo doświadczenia w utrzymywaniu i remontowaniu absurdalnej ilości różnych pojazdów pojazdów wojskowych, cięższych i lżejszych. Polski przemysł utrzymuje przy życiu, remontuje i modernizuje od lat flotę Leopardów. Ale ważniejsze jest to, że Turcja robi ich pełny serwis i modernizacje, włącznie z np. zmianą napędu wieży. I zapewne zadeklarowali potrzebną pomoc, włącznie z dorabianiem części. Zresztą ze zwykłych części jest mało prawdopodobne, że czegoś się nie da zrobić w Polsce czy tym bardziej Czechach. </p><p>A silniki i skrzynie? To jest zabawniejsza sprawa. Jeśli zauważyliście, to trafiły ostatnio do Polski awaryjnie i na cito kupowane koreańskie czołgi i działa samobieżne. Właściwie nie wiadomo po co, bo w drodze są Abramsy, a Kraby w produkcji. Ale co jeśli się okaże, że powerpack z koreańskich pojazdów jest całkowicie wymienny z Leopardami? Tak, można wyciągnąć silnik, w 10 minut i wsadzić do Leoparda, jeśli będzie jakikolwiek problem. Myślę, że zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie bez trudu znajdzie się też fachowców od korekt numerów silnika, żeby już się wszystko zgadzało... Może nawet zdążą w te same 10 minut w trakcie wymiany silnika... </p><p>A w Korei te silniki są produkowane, Polska ich też używa w Krabach i na jakąkolwiek sugestię ze strony Niemiec, że Polska może je gdzieś nielegalnie wykorzystywać to najprędzej by niemiecki ambasador trafił na dywanik. Bo Korea też jest w sytuacji, że nie ma najmniejszej ochoty nadwyrężać relacji z USA i ich sojusznikami, a Niemców może mieć bardzo głęboko. </p><p>I szczerze mówiąc- tak się wygrywa wojny. Dyplomacją, ale pod za tą dyplomacją stoi brutalna siła. Przemysłu i sojuszu. </p><p>Przyznam, że w życiu się nie spodziewałem oglądać czegoś takiego. </p><p>I skoro jesteśmy przy temacie czołgów, to wróćmy do śmiesznego tematu Armaty. Rosyjski czołg, rzekomo superbroń z bezzałogową wieżą i potężnym opancerzeniem. W końcu się oficjalnie przyznali, że produkowany nie będzie, bo nie są w stanie zrobić silnika. Nic dziwnego, bo układ silnika wymyśli taki, że się go nie da zrobić. Mianowicie 12 cylindrów w układzie x. Dla wyobrażenia- tak jakby dwa V-6 połączone wspólnym wałem i jeden postawiony do góry nogami, a na nim drugi, normalnie. </p><p>To była czysta i całkowita mrzonka w kraju, który jest zaledwie połową ZSRR, który też nigdy nie zrobił samodzielnie porządnego silnika czołgowego. I zastanawiałem się skąd tak szalony pomysł. Oprócz oczywiście wyciągania kasy na wieczne badania i projekty, to taki silnik miałby niezwykle małe wymiary zewnętrzne, zwłaszcza długość. I tu mam teorię, że po prostu komora silnika była już zaprojektowana, pod turbinę gazową (która jest znacznie mniejsza), normalny diesel podobnej mocy by tam nie wszedł, więc aby ukryć recycling starego projektu wymyślili takie cudo. </p><p>Czyli cała ta Armata to by była przeróbka turbinowego T-80. I w sumie wszystko by się zaczęło zgadzać. Bo to by też znaczyło, że żadnego nowego projektu nigdy nie było, był PR i złodziejstwo, czyli zwyczajna, rosyjska norma. I następny projekt z lat 60-tych, tylko tym razem z silnikiem już kompletnie niemożliwym do utrzymania na chodzie ze wschodnią logistyką (znaczy chodzi mi o turbinę, bo x-12 nigdy nie istniał) </p><p>Z rozprawiając się jeszcze z dieslem z T-34. Ten sam silnik jest stosowany do dziś w T-72 (i T-90 i PT-91), a wcześniej był to benzynowy silnik o nazwie Liberty, zaprojektowany na rządowe zlecenie w USA pod koniec 1 wś. Potem na jakiś zasadach rozpoczęto jego produkcję w ZSRR i wstawiono do czołgu BT-2, potem przerobiono na diesla i tak zostało do dziś. Ale dopóki był to wolnossący diesel, to jego relacja mocy do masy była po prostu żałosna, bo limitem dla takich silników jest ilość zasysanego powietrza. I ta moc wynosi max ok 7,5 km/litr/1000 obrotów, w bliższych współczesności silnikach nieco ograniczana w okolice 6 km, dla ograniczenia kopcenia, zwłaszcza przy przyspieszaniu. </p><p>Więc silniki Tygrysów i Panter miały ok 650-700 koni przy 22 litrach pojemności, a współczesny im T-34 poniżej 500 km z 38 litrów. Pojemność silnika to też jego masa i jak była ona w silniku, to nie była w dziale i pancerzu. Dlatego w nagrodę żołnierze sowieccy dostawali benzynowe Shermany. A może też diesle, ale dwusuwowe i z doładowaniem (bo diesla dwusuwa wolnossącego nie da się zbudować). </p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com17tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-46415764460082219912023-01-08T04:29:00.002+01:002023-01-08T04:29:33.552+01:00Wojna, Chiny i perspektywy Niemiec<p> Niemiecki popyt jest centralnym punktem wokół którego się kręci gospodarka Europy. Tylko wokół czego kręci się gospodarka Niemiec?</p><p>Odpowiedź jest dość prosta, powszechnie znana i prawdziwa- niemiecka gospodarka opiera się na eksporcie maszyn i urządzeń, czy inaczej mówiąc linii produkcyjnych i ich części eksploatacyjnych oraz samochodów, w szczególności z wyższej półki cenowej. Tyle że mało kto się zastanawia jak ta produkcja w swej istocie wygląda. Wyobrażamy sobie jakieś zaawansowane obrabiarki, a potem ładną i czystą halę montażową i dookoła tego kręcących się kompetentnych techników i inżynierów. I to też jest w sporej części prawdziwy obraz. </p><p>Ale zapominamy o jednej, niezwykle ważnej dziś rzeczy- że te części, maszyny czy cokolwiek się robi z metali, plastików, używa do tego farb i innych materiałów przemysłowych. A huty i fabryki chemiczne które to produkują używają przede wszystkim energii, w różnych jej postaciach. Czasem elektryczności, czasem gazu- jako źródła ciepła, surowca do syntezy chemicznej, dla wytwarzania pary technologicznej i w samej wewnątrzfabrycznej generacji elektryczności. Czy ujmując to inaczej- aby mogła sobie pracować jakaś obrabiareczka i zużywać parę kilowatów, najpierw musi swoje zrobić huta i fabryka chemiczna zużywając dużo więcej prądu i też gaz. </p><p>Jeśli tej huty nie będzie to wysokiej jakości stopy będzie trzeba przywieźć skądinąd. I w tym momencie gospodarka zaczyna wyglądać jak polska czy słowacka- nieco nadzoru nad maszynami, nieco pracy ręcznej, ale ciężkiego przemysłu, który dzięki wykształceniu i technologii produkuje półprodukty o sporej wartości dodanej i niewielkim na jednostkę nakładzie pracy- po prostu nie ma. Bo albo mamy przemysł gdzie konkurujemy kosztami pracy, albo przemysł gdzie konkurujemy kosztami energii. </p><p>Ekstremalnym przykładem są tu szwalnia krzywych t-shirtów, gdzie koszty energii są znikome, kapitał na pracownika rzędu niskich kilkustet dolarów (albo i kilkudziesięciu), ale zapłacenie 2 centów na sztuce więcej może zjeść cały zysk. Dlatego się to robi w Bangladeszu i okolicach. Na drugim biegunie są huty aluminium, gdzie olbrzymia większość kosztów to cena elektryczności potrzebnej do elektrolizy. Cała reszta właściwie nie ma znaczenia. Z punktu widzenia gospodarki i polityki jedyną rzeczą którą można zrobić w Bangladeszu dla poprawy poziomu życia to obniżyć jego koszty, bo tylko tak można konkurować w międzynarodowym podziale pracy. Dla odmiany wysokość pensji w hutach aluminium nie ma większego znaczenia i hipotetyczny kraj oparty na takim przemyśle będzie mieć się świetnie, tak długo jak prąd pozostanie tani. Norwegia swoje pensje i poziom życia zawdzięcza nie tylko ropie, naprawdę.</p><p>I w tym sensie niemiecka gospodarka była od zawsze podobna do norweskiej, że produkcja opierała się na zużyciu dużych ilości energii dla wytwarzania produktów przemysłowych. I od zawsze oznacza w rzeczywistości od około połowy drugiego wieku n.e. Znaczy od czasu, kiedy Rzymianie już się ustabilizowali, zaopatrzenie dla granicznych legionów było produkowane lokalnie, powstały miasta rzymskiego wzoru i prowincje nad Renem i Dunajem znalazły swoje miejsce w handlu wewnątrz imperium. A to miejsce opierało się na obfitości, łatwej dostępności i łatwym transporcie drewna i też węgla kamiennego jako paliwa w przemyśle. Pamiętajmy, że granice Rzymu były na Renie i Dunaju, co oznacza, że obejmowało ono tak prawie połowę obecnego terytorium Niemiec, oraz że faktycznie ta granica była przez większość swego prawie 500 letniego istnienia pokojowa, a po drugiej stronie też istniała gospodarka towarowo-pieniężna związana z rynkiem rzymskim. była kapitalistyczna organizacja kopalń, transportu i handlu. Taka np. dzisiejsza Bratysława była po barbarzyńskiej stronie, ale było to całkiem spore i zorganizowane miasto. Ale nie o Bratysławie tu mówimy, a o terenach niemieckich. Po upadku Rzymu dalekosiężny handel zamarł, z wyjątkami drobnych przedmiotów luksusowych, ale wraz z restauracją karolińską wróciła stabilność i pokój i wszystko co istniało dawniej a skurczyło się do lokalnego rynku zaczęło wracać i na nowo akumulować wiedzę i doświadczenie techniczne. Stopniowo zastępowano drewno węglem, co oczywiście na wielką skalę obyło się w 19-tym wieku, ale bardzo wiele powiązań, łańcuchów kooperacji i, jak byśmy dziś powiedzieli, klasterów technologicznych było na miejscu od czasów rzymskich. Łatwa i dostępna energia była zawsze, i to ona napędzała cały ten przemysł. Tani transport (Renem) ułatwiał specjalizację i osiągnięcie skali i koncentracji przemysłu. To są wszystko czynniki, które pozostały do dziś i do dziś gwarantują zamożność nadreńskiego państwa. A może do wczoraj?</p><p>Bo węgiel jako tanie źródło energii zaczął się kończyć w latach 60-tych i 70-tych, jednak został sprawnie zastąpiony gazem. Najpierw z Morza Północnego, potem też z Rosji. </p><p>A drugi element to sprawny i bezpieczny dostęp do rynków, i najlepiej jeśli ktoś inny zapłaci za ten warunek "bezpieczeństwa", bo realnie rzecz biorąc, każde potencjalne i realne, historyczne i dzisiejsze państwo nadreńskie jest zbyt małe i biedne, aby samemu utrzymać bezpieczeństwo tychże szlaków. Gdy funkcjonowało w ramach imperium rzymskiego, monarchii karolińskiej czy zjednoczonej Rzeszy (pierwszej lub drugiej) to wszystko działało zupełnie dobrze. </p><p>Teraz jest UE, które jednak nie jest wystarczającym rynkiem zbytu, niezwykle istotne dla niemieckiej motoryzacji są USA, a dla przemysłu maszynowego Chiny i też Rosja. Eksport do Rosji teoretycznie się skończył, praktycznie nie do końca to wiemy. Ale jeśli coś pozostało, to ma znacznie mniejsze znaczenie ekonomiczne niż dotychczas. Znaczy, być może ci, którzy coś tam wywożą zarabiają znacznie więcej niż poprzednio, ale z punktu widzenia przychodów ogółu gospodarki, dla podtrzymania produkcji i importu, jest to z całą pewnością znikoma część poprzedniego strumienia. Choć oczywiście zarówno firmy, które to robią jak i władze, które to tolerują zwyczajnie mają krew na rękach. I tu ekstremalnym przykładem jest utrzymywanie dostępu do chmury dla obrabiarek w rosyjskich fabrykach. Tak, rosyjską produkcję, obecnie praktycznie w całości zbrojeniową, można zdalnie wyłączyć jednym guzikiem z ładnego niemieckiego biura. I przez 10 miesięcy zorganizowanego ludobójstwa to nie zostało zrobione. Ale to drobna dygresja, miejmy nadzieję, że w ramach procesów po wojnie i to zostanie rozliczone. Choć wątpię, ale przyznacie, że jakiś CEO Siemensa by ładnie wyglądał obok Szojgu na ławce?</p><p>Ale to nie wszystko. Następnym elementem są Chiny. Które zwłaszcza, przez ostatnie 20 lat, od przyjęcia tego kraju do WTO były oceanem zbytu dla wszelkich dostawców maszyn i linii produkcyjnych. Ale to się skończyło. Po prostu. Najpierw 2008 zahamował wzrost. Jeszcze nie zakończył, ale znacząco zwolnił. A zbyt na dobra inwestycyjne zależy właśnie od tempa wzrostu. Potem przyszedł początek wojny handlowej Trumpa. Teraz okazało się, ze Biden robi to samo, ale spokojniej, skuteczniej i mocniej. I to już oznacza, że jako wschodząca gospodarka, zintegrowana z globalizującym się światem, Chiny są skończone. Po prostu, model i kierunek wybrany pod koniec lat 70-tych się skończył i wyczerpał, a nowego nie ma. I nie będzie. </p><p>To wszystko to by były zaledwie bardzo złe wiadomości, ale jest jeszcze jeden drobiazg- rezerwa demograficzna Chin się skończyła. Nowego, licznego pokolenia zwyczajnie nie ma. Nawet gdyby popyt na chińskie wyroby rósł jak dotychczas, jakimś cudem budowany na ich jakości i markach, to i tak nie miałby kto stać przy maszynach i ich produkować. Co, niezależnie od pierwszego powodu, też oznacza koniec boomu na wyposażenie przemysłu.</p><p>Zresztą Niemcy jeszcze nie wróciły do poziomu produkcji przemysłowej sprzed kryzysu 2008 roku. I możliwe, że nigdy nie wrócą.</p><p>Kolejnym problemem, który sobie sami głupio zrobili jest zachowanie w sprawie dostaw broni na Ukrainę, stan serwisowania własnego sprzętu i dostępność amunicji. I choć pierwsza z tych spraw wynika z bieżącej polityki, a dwie kolejne z ogólnego stanu armii, to stanowią dwie strony tego samego medalu- dość szokującego popisu nierzetelności i niewiarygodności Niemiec jako dostawcy broni. A to jest kolejna gałąź przemysłu ciężkiego. I to operująca na znacznie wyższych marżach, więc mogąca znacznie łatwiej zaabsorbować wyższe ceny energii. Ale kto o zdrowych zmysłach kupi broń z kraju, co do którego istnieje prawie pewność, że w razie potrzeby użycia tej broni nie dostarczy nam amunicji ani części zamiennych. </p><p><b>Co może być dalej?</b></p><p>W sumie to już jest. W tym roku zostało wydane coś ze 100, czy może 200 mld euro na subsydia do cen energii, aby utrzymać działanie przemysłu. I tak, zostało utrzymane. Ale to mogło zadziałać przez chwilę. Może jeszcze następną. Ale nie da się wiecznie utrzymywać systemu bazującego na taniej energii w ten sposób, że kupuje się drogo, a potem dotuje, aby było tanio, po to aby w ogóle produkować. Choć przez parę lat to może działać, gdyby nie problemy z klientami. </p><p> Czy była inna alternatywa?</p><p>Tak naprawdę to nie bardzo, okienko było małe dla zrobienia właściwych rzeczy, ale trzeba przyznać, że udało im się zrobić praktycznie odwrotność tych właściwych rzeczy.</p><p>Otóż po 24 lutego, Olaf Scholtz zaczął udawać, że traktuje problemy swojego kraju serio. Oczywiście istnieje też druga możliwość- naprawdę chciał coś zrobić, ale nie miał zielonego pojecia co, bo cały wywiad i główne instytucje państwa były tak przeżarte korupcją i rosyjską agenturą, że nie miał żadnego dostępu do sensownych analiz sytuacji i bezpieczeństwa.</p><p>Tak czy inaczej zaraz po wybuchu wojny z wielką pompą ogłosił wydanie dodatkowych 100 mld euro na niemieckie siły zbrojne. I tak, te pieniądze są i są wydawane. Tylko następnie się okazało, że niemiecka armia praktycznie nie ma żadnych zapasów zużywalnego wyposażenia ani amunicji, większość sprzętu jest niesprawna, a nawet w stosunku do tego co działa i jest sprawne nie ma planów modernizacji. Brakuje stabilnej i długoterminowej współpracy z przemysłem, ale i tak to nie ma wielkiego znaczenia, bo w sumie nikt nie ma żadnej doktryny obronnej. </p><p>I w takiej sytuacji, jak większość rzeczy nie działa z powodu wieloletniego olewactwa, chlewu i zaniedbań, a to w wyniku chronicznego niedofinansowania, nagle 100 mld euro wydaje się.... tylko i wyłącznie na zakupy nowego sprzętu. Jak w takich przypadkach, zapewne nie dowiemy się czy to jest zwyczajna głupota, czy świadomy sabotaż- w tym przypadku aby ściągnąć z rynku nowy sprzęt, wypełnić zamówienia producentów i nie dopuścić do tego, aby taka Ukraina czy Polska i państwa bałtyckie mogły dostać nowy sprzęt. Cóż, jeśli to głupota, to wyszło. Jest głupio. Jak sabotaż to nie bardzo. </p><p><b>Czy mogło pójść inaczej?</b></p><p>Tak. I momentami prawie idzie. Gdyby nie to, że to kanclerz dominuje, a ministrowie mają cos do powiedzenia o tyle, o ile się przebiją przed kamerami, to MSZ i Ministerstwo Energetyki by pchało ten kraj we właściwą stronę. Zupełnie nie przez przypadek są to akurat dwa resorty obsadzone przez Zielonych, a nie przez przypadek to właśnie ta partia ma jedyny zdrowy stosunek do używania paliw kopalnych i współpracy z krajami je wydobywającymi. </p><p>Jedyną metodą było wydanie być może tych samych pieniędzy, ale na natychmiastową i maksymalną pomoc militarną i ekonomiczną Ukrainie. Dla pokazania proporcji- Niemcy wydają na wojskowe zakupy bez sensu 100 mld euro (dla porównania Polska, ze znacznie większym sensem ok 15-20 mld), Ukraina prosi całą UE o około 1,5 mld euro miesięcznie wsparcia finansowego w czasie wojny. </p><p>100 mld euro na łącznie pomoc militarną i finansową by zakończyło tę wojnę. Pół roku temu. </p><p>Ale co w takim razie z energią? Cóż, jedynym zasobem, jaki Niemcy realnie mają jest wiatr na Morzu Północnym i jego okolicach. Znaczy zasobem, który jest w stanie utrzymać przemysłową gospodarkę opartą na taniej energii. Bo jest go zarówno wystarczająco, jak i jest tani. Problem polega na tym, że większość infrastruktury zarówno produkcyjnej, jak też przesyłowej należy dopiero zbudować. Być może też przenieść najbardziej energożerną część procesów przemysłowych właśnie na północ (może tą lepiej nadającą się do bilansowania sieci). Właśnie dopracować bilansowanie sieci. Rozpocząć i wdrożyć pełnoskalowy program substytucji i oszczędności paliw kopalnych w transporcie, etc. Swoją drogą właśnie tego się spodziewałem, ale, jak chyba całkiem sporo innych obserwatorów, nie doceniłem poziomu przegnicia niemieckiego establishmentu politycznego. </p><p>I wcale to by się nie musiało łączyć z rezygnacją z paliw kopalnych. Tak się zabawnie składa, że największe w Europie złoża gazu ziemnego są w... Ukrainie. Tylko jest to gaz łupkowy, wymagający większych inwestycji i komplikacji przy wydobyciu. </p><p>Więc, gdyby Niemcami rządziło jakiekolwiek towarzystwo minimalnie rozumiejące świat i zainteresowane rozwojem kraju, to tak przed połową marca 2022 (kiedy się okazało, że Ukraina się trzyma, a natarcie na Kijów się załamało) należało wyczyścić magazyny Bundeswehry i rozpocząć przygotowania do wysyłania ciężkiego sprzętu. I oczywiście być pionierem do wysyłania obrony przeciwlotniczej. A kiedy by zaczęło być wystarczająco bezpiecznie, należało z poziomu rządu zorganizować jak najszybsze rozpoczęcie inwestycji w eksploatację ukraińskich złóż gazu. I oczywiście wyłączyć obrabiarki w Rosji, ale to jest chyba oczywiste?</p><p> </p><p><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com21tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-51281561999895788112022-11-14T02:38:00.002+01:002022-11-14T02:38:28.541+01:00Kto będzie rządził po wojnie w Rosji, czyli grupa PKS?<p> Jednym z istotnych aktorów obecnej Rosji jest niejaki Jewgenij Pririgozin. Samo istnienie takiej postaci w okolicach centrum władzy jest dość... dziwne, a ostatnie wydarzenia robią to jeszcze bardziej interesującym.</p><p>Otóż ten pan jest właścicielem różnych biznesów, na przykład firmy kateringowej obsługującej Kreml, dzięki czemu zyskał przydomek "kucharza Putina". Choć dla oddania coraz bardziej feudalnych struktur tego kraju możemy używać po polsku ładnego słowa "stolnik". Wcześniej, jeszcze za czasów ZSRR odsiedział 10 czy 15 lat za rozboje i chyba też morderstwa, potem odnalazł się znakomicie wśród gangsterów St. Petersburga lat 90-tych, którzy byli tam bliscy lokalnej władzy, w skład której wchodził też Putin. </p><p>Ale ostatnio najbardziej znany jest z prowadzenia "Prywatnej Firmy Wojskowej" (jak to się w Rosji nazywa) "Wagner". Czyli tak naprawdę grupy bandziorów opłacanych przez budżet Rosji służącej do mordowania cywili i czasem różnych bojowników w Syrii i różnych państwach Afryki. Mniej-więcej to samo robią w Ukrainie. Ale tam spotkali się z prawdziwą armią i znacząco ubyło tego towarzystwa. Następnie, jako część ukrytej mobilizacji po pierwszych klęskach, firma "Wagner" prowadziła w całej Rosji kampanię rekrutacyjną, chyba nawet z relatywnie dobrym skutkiem, bo zarówno płacili więcej, jak też mieli opinię lepiej zorganizowanych i zaopatrzonych niż rosyjska armia. Po następnym zebranym łomocie, jak wiadomo, Rosja ogłosiła oficjalną mobilizację. Ale to nie oznaczało końca prominentnej roli "Wagnera". Pririgozin wrócił do swoich korzeni i rozpoczął masową rekrutację w więzieniach. </p><p>Co oznacza, dla tych, co mogą zapłacić sześciocyfrowe sumy w dolarach- kilka miesięcy odpoczynku w Ługańsku, z dala od frontu i całkowicie legalną amnestię, a dla innych- lądowanie na linii frontu jak cel dla ukraińskiej artylerii. To taka rosyjska taktyka wykrywania pozycji artylerii, znana od dziesięcioleci. </p><p>Ale to nie cała działalność Grupy Wagnera. W ostatnim czasie Pririgozin zaproponował, że stworzy w okręga przy granicy z Ukrainą umocnienia i obronę terytorialną. Według bardzo ciekawego pomysłu- mianowicie lokalne firmy mają zmobilizować część swojej załogi do takiej obrony terytorialnej oraz ją finansować. A Pririgozin ma wszystko organizować. </p><p>A tłumacząc na ludzki: ma prawo wyciągać forsę i ludzi z przygranicznych obwodów Rosji bez żadnego nadzoru i kontroli. Znaczy dostał feudalne lenno i możliwość stworzenia swojej własnej armii na nim. I pobierania podatków. </p><p>Swoje własne siły do opanowania regionu i administracji ma, i to wystarczające. Kilkanaście tysięcy bandytów zorganizowanych w hierarchiczną strukturę to nie jest nic poważnego w starciu z prawdziwą armią, ale dla opanowania administracji regionu i sprawowania rządów, już całkiem poważna siła. </p><p>Oczywiście jemu samemu taka kombinacja by nigdy nie wyszła. Z jednej strony ma zaufanie Putina, który się inwazją na Ukrainę zamalował w kącie i szuka każdej militarnej pomocy gdzie się da. A z drugiej musiał znaleźć sojuszników. I znalazł. Kadyrowa. Kadyrow, jak sam się określa, jest osobistym lennikiem Putina i za fikcję przynależności Czeczeni do Federacji Rosyjskiej pobiera jakiś miliard dolarów rocznie. Z czego utrzymuje swoich siepaczy, który utrzymują Czeczenię i Czeczenów w stanie wystarczającego sterroryzowania aby on sam nie utracił władzy. W momencie jak ta kasa zniknie, znikają siepacze, a Kadyrow będzie miał bardzo dużo szczęścia jeśli zostanie tylko cywilizowanie zastrzelony lub powieszony. Ale uwzględniając mściwą naturę górali, raczej nie pójdzie mu tak łatwo. </p><p>Z samej Czeczeni nie jest w stanie utrzymać aparatu przemocy potrzebnego do utrzymania władzy, więc w sytuacji, gdy dni Putina są policzone, w taki lub inny sposób, musi znaleźć inny układ. Trudno odgadnąć jak dokładnie miałby on wyglądać, ale Pririgizin byłby tu zupełnie wygodnym partnerem. </p><p>Pierwszym aktem ich otwartej współpracy była kampania propagandowa mająca na celu zmianę głównodowodzącego rosyjskiej armii w Ukrainie. Szybko się to zakończyło sukcesem, Putin mianował niejakiego Siergieja Surowikina. Typ ten jest określany "rzeźnikiem Syrii", ale to jest eufemizm mocno ukrywający jego właściwie kwalifikacje. Otóż bardziej właściwym byłoby go nazwanie "zwyrodnialcem jakich mało nawet w rosyjskiej armii" Tak, NA TLE ROSYJSKIEJ ARMII jest to wyjątkowy zwyrol. </p><p>Dość powiedzieć, że za zbrodnie dokonane jako dowódca wojskowy został skazany na bezwzględnie więzienie. W Rosji. Dwukrotnie. Raz za wydanie rozkazu do strzelania z czołgów do cywilów na początku lat dziewięćdziesiątych i drugi za zbrodnie w Czeczeni. Patrząc na normalne rosyjskie standardy i to, że zwykle za takie rzeczy nie skazywano, to facet musiał być wybitny. I już zupełnie bliżej tamtejszych zwyczajów jest to, że w obydwu przypadkach został ułaskawiony przez Jelcyna i awansowany. Poza tym na koncie ma pobicie do poziomu trwałego inwalidztwa własnego porucznika, zastrzelenie oficera zaopatrzeniowego we własnej brygadzie, i zapewne jakieś inne zasługi stawiające go w oczach Kadyrowa i Pririgozina jako bydlę bliskie ich ideałom.</p><p>Zbierając to razem- W trójkę kontrolują najemników Wagnera, armię Czeczeńską, rosyjskie siły w Ukrainie i mają narzędzia, aby kontrolować kryminalne gangi Rosji. Do tego dochodzi władza absolutna Kadyrowa w Czeczeni, będzie jakiś stopnień kontroli Pririgozina nad gospodarką obwodów nadgranicznych i zapewne częściowo armii nad zmobilizowaną częścią gospodarki. W skrócie- to są już bardzo poważne wpływy, a zwłaszcza prawie całkowita kontrola nad wszystkimi, którzy mogą i potrafią używać przemocy. Doskonały start na początek wojny domowej, nieprawdaż? </p><p>A gdzie w tym wszystkim jest Putin? W bunkrze, a gdzie? Całe towarzystwo wydaje się osobiście lojalne wobec niego, ale ja bym za bardzo na lojalności takich typów nie polegał. </p><p>Tak czy inaczej, Putin postawił cały kontrakt polityczny jaki miał ze społeczeństwem na łatwą i szybka wojenkę z Ukrainą. Kontrakt który polegał na tym, że wy się nie interesujecie co my robimy, a za to macie względny spokój i względną michę. Obie te rzeczy już nie działają i teraz Putin może wdrożyć pełen zamordyzm i utrzymać się przy władzy. A triumwirat P-K-S mu w tym pomoże. Albo pójść na emeryturę i jeśli nasze ciekawe towarzystwo jest naprawdę lojalne, to fundusz emerytalny będzie się składał z pałacu w ładnym miejscu i pełnej możliwości z korzystania z ukradzionej kasy. A jak nie to z zaledwie kilkunastu gramów ołowiu. I to jest pewnie teraz podstawowe zmartwienie cara. Tu trzeba przypomnieć że jego fobie i uprzedzenia do jakiegokolwiek systemu partycypacji ludu we władzy są znane i jest absolutnie pewnym, że jeśli przygotowuje się do oddania władzy, to w taki sposób, aby do końca jego życia żadna demokracja w Rosji się nie mogła pojawić. Do zagwarantowania czego grupa PKS akurat świetnie się nadaje. </p><p>I oprócz kwestii przyszłości Putina co jest problemem. Oczywiście zakończenie wojny. Tu jestem przekonany, że cała trójka ma dość podobne zdanie- ani Chersoń, ani Donbas anu Krym nic ich nie obchodzą. Tam już nie ma nic do zrabowania, a nawet jeśli było, to i tak cena za to jest zbyt wysoka. W Rosji jest trochę jako-tako żyznych ziem do uprawy zbóż, sporo ropy i gazu i jakieś tam inne minerały. To są rzeczy z których są pieniądze. Dziś ma je Putin i czasem jakieś towarzystwo z FSB. Za jakiś czas Putina nie będzie a kasę będzie brał kto inny. I akurat ta grupa ma możliwości i umiejętności aby rozprawić się z każdym konkurentem. Za to nie ma chorych wizji reaktywacji imperium. I może spacyfikować społeczeństwo które by się tego domagało. Kadyrow ma tu każde niezbędne know-how. </p><p>Ale tu się pojawia bardzo ciekawe pytanie- co z regionami które nie przynoszą kasy? Czeczenia zostaje, bo Kadyrow został graczem na rosyjską skalę, używa swoich wpływów politycznych i bandyckich, ktoś musi się umieć rozprawić z FSB po Putinie, etc. I on za to dostanie kasę. Żyzna południowa Rosja i tereny roponośne zostają, bo to jest forsa. Ale reszta? To są tylko następne gęby do żywienia, taką Tuwę może lepiej wyrzucić za burtę?</p><p>Tak czy inaczej to Pririgozyn w tej grupie rozdaje karty. I jego motywy akurat można łatwo ocenić. To jest ekstremalnie brutalny prymityw, dla którego przemoc jest rozwiązaniem, a forsa celem. Nie sądzę, aby miał jakiekolwiek resentymenty radzieckie lub imperialne. Mógłby oczywiście widzieć imperium jako środek do bogactwa, bo i czemu nie. Ale idea odbudowy imperium jako koszt i przeszkoda dla akumulacji bogactwa? Nie sądzę. </p><p>Oczywiście ani ta grupa, ani żadna inna nie będzie mieć "drugiej armii świata", która mogła interweniować w okolicznych krajach i je terroryzować. Teraz pozostanie tylko terroryzowanie własnej populacji i prawdopodobny konflikt z innymi grupami walczącymi o władzę. I dla potrzeb tego konfliktu potrzeba wojsk. I nie należy ich marnować i tracić w walce o jakieś imperialne złudzenia.</p><p>I jak najbardziej mamy bardzo mocna poszlakę wskazującą na prawdziwość takiego obrotu sytuacji. Otóż nasz nowy dowódca sił rosyjskich na Ukrainie osobiście zrobił szopkę z "rekomendowanie wycofania wojsk rosyjskich z Chersonia". To wycofanie zostało prawdopodobnie zdecydowane jeszcze zanim objął stanowisko, ale jak widać własną twarzą to firmował. I zostało przeprowadzone całkiem sprawnie, z wyciągnięciem prawie całości doświadczonych wojsk i sprzętu oraz nawet solidnej ilości wysłanych do przemiału żołnierzy z mobilizacji. </p><p>Także przypuszczam, że wszyscy kontrolujący główne formacje zbrojne FR działają razem i przygotowują się do wojny domowej, lub po prostu zabezpieczenia siłą przejęcia władzy- znaczy wojny domowej w której druga strona nie zdoła się zebrać. I w tym celu jedynie chcą wyjść z Ukrainy, ale najpierw trzeba jakoś rozwiązać sprawę Putina. A potem zacznie się prawdziwa zabawa o której będzie można powiedzieć, że gangsterzy wyciągnęli wnioski z lat 90-tych i już nie strzelają do siebie, a stworzą jeden wspólny kartel, który złupi wszystko tak jak nikt wcześniej. </p><p>O ile oczywiście to oni wygrają ten konflikt. Ale z taką ilością bandytów pod kontrolą i nawet jakimiś kawałkami armii to mają na to na dziś największe szanse. </p><p> </p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-3601678691157046772022-10-31T05:23:00.006+01:002022-10-31T05:23:48.922+01:00Perspektywy Rosji i jej armii<p> Rosyjska gospodarka ma się... zawałowo. Trzeba przyznać, że znakomite zarządzanie obrotem pieniądza przez bank centralny i ministerstwo finansów sprawiło, że jeszcze nie ma tam całkowitego zatrzymania obiegu gospodarczego ani wysokiej inflacji. I mówię to bez ironii, ośrodki zarządzające rosyjskimi finansami są absolutnie wyjątkowe i wybitne. Ale to nie ma wielkiego znaczenia. Jak mówili klasycy, "ch.. chrzanu nie ukopiesz". I tutaj też nawet najlepsze zarządzanie finansami nic nie pomoże jeśli w całej gospodarce jednocześnie załamuje się produkcja, kurczy konsumpcja i praktycznie zamierają inwestycje. </p><p>I żadne zaklęcia na to specjalnie nie pomogą, za to parę dostępnych i wydedukowanych liczb jest bardzo ciekawych.</p><span><a name='more'></a></span><p><br /></p><p>Dla pokazania wiarygodności- teoretycznie produkcja samochodów osobowych spadła o trochę ponad 70%. Co jest oczywistą bzdurą, bo żadnej produkcji samochodów w Rosji już nie ma. W ogóle żadnej produkcji pojazdów nie ma, a jeśli jeszcze ewentualnie jest to i tak wkrótce nie będzie. Z bardzo prostego powodu- w Rosji nie produkuje się kulek do łożysk i jest to rzecz objęta embargiem, wygląda na to że całkowicie skutecznym. A bez kulek nie ma łożysk kulkowych, a bez łożysk najbardziej skomplikowanym pojazdem który można zbudować jest wóz do konnego zaprzęgu. OK, lokomotywy parowe właściwie też budowano na ślizgowych. Bo żadnego silnika też się nie da zbudować, ewentualnie maszynę parową. Najbardziej zaawansowany technicznie pojazd bez łożysk tocznych to były parowozy z lat 30-tych XX wieku. Choć i tam takie łożyska by sporo pomogły.</p><p>Oprócz tego nie ma narzędzi i serwisu maszyn. W skrócie- jakikolwiek przemysł w Rosji już przestał istnieć lub jest na to skazany z braku części zamiennych i serwisu. Z drugiej strony mamy niepewność i właściwie panikę w gospodarce i wstrzymanie każdej konsumpcji, którą się da wstrzymać. </p><p>Ale jest jeszcze jedna gałąź gospodarki, gdzie statystyki nie pokazują większego problemu- to jest budowlanka. Wydaje się to paradoksalne, ale przestaje takim być jak sobie przypomnimy jak wygląda klimat w Rosji i to że sezon budowlany jest raczej krótki. Budowy muszą być, i są zaplanowane tak, aby mokre prace na zewnątrz zamknąć w kilku ciepłych miesiącach. To planuje się wcześniej, konktraktuje wszystko czego potrzeba i ściga się z czasem aby zamknąć przed przymrozkami. Czyli przy budowlance mówimy o rzeczach, które zostały zaplanowane i rozpoczęte przed wojną i do teraz, z przyczyn technologicznych nie mogły być przerwane. Teraz mogą. I będą. Może część budynków się będzie wykańczać w zimie, ale inne pozostaną takie jakie są. Za to planowanie nowych budów w zimie się nie odbędzie, bo i nikt ich nie rozpocznie w przyszłym roku. Tak po prostu. I dopiero wiosną będzie widać prawdziwy stan rosyjskiej budowlanki. Zgaduję, że taki sam jak produkcji samochodów. I to będą kolejne miliony bezrobotnych. I to takich, którzy już nie będą mieć dokąd pójść, bo i gdzie można iść w kraju, w którym właśnie padła w całości nawet budowlanka?</p><p>Ludzie już oszczędzają na czym się da, wydatki na żywność spadły o 10%. Oczywiście to nie jest spadek liczony w kaloriach, a w wartości, po prostu zaczęto omijać droższe półki. </p><p>Jednak najciekawsze z tych danych to info, że wydatki na komórkowe rozmowy telefoniczne spadły o 2% a na transmisję danych o 2,5%. Wydaje się niewiele, ale spójrzmy na to inaczej- telefony i rozmowy są tanie. Na tym oszczędza się dopiero jak jest się całkowicie przyciśniętym do ściany i to raczej jak operator odetnie telefon. </p><p>Za to są kategorie ludzi, którzy nie rozmawiają przez telefony. Na przykład dlatego, że nie żyją. Albo są za granicą. I tu możemy spróbować porównać liczby. W Rosji rok temu było prawie dokładnie 100 mln abonentów telefonów komórkowych. </p><p>Załóżmy, że jednak te 2% to nie jest dobrowolne ograniczanie liczby rozmów a zwyczajny ubytek abonentów. Jak go wytłumaczyć? To by dawało 2 miliony ludzi. To przecież niemożliwa liczba. </p><p>Jak się przyjrzałem, to byłem zaskoczony, że właściwie liczby się składają w logiczną całość. Pierwsza, to oczywiście naturalny spadek liczby ludności. Ale na używanie telefonów komórkowych on akurat może mieć mniejszy wpływ. I wygląda na to, że podstawowe dane demograficzne są z lekka skręcanie przez rosyjski rząd, więc i tak nie znamy skali. Drugą rzeczą jest powrót migrantów zarobkowych, głównie do Azji Środkowej. I skali tego także nie znamy, być może jeszcze nie jest ona tak znaczna. Oni i tak nie mają do czego wracać, a jakaś prosta praca jeszcze w Moskwie istnieje.</p><p>Teraz dochodzimy do ciekawszych liczb. Gdzieś pod 100 tysięcy nie żyje, zginęło na wojnie. To zupełnie proste. Ja wiem, że nawet ukraińska armia podaje mniejszą liczbę, ale cały czas twierdzę, że dane ZSU są zaniżone, bo oni podają tylko w miarę prawdopodobne straty frontowe, do tego dochodzą wypadki, dodatkowi zabici w ostrzale, działalność partyzantów, etc. I tych strat codziennie przybywa. Rannych jest co najmniej 5/4 tego (zakładając średniowieczną opiekę i ewakuację medyczną) do 4x (zakładając zachodnie standardy- co jest bzdurą). I trudno określić w jakim stopniu ranni zmniejszają ilość połączeń telefonicznych.</p><p>Następnie- w Rosji zmobilizowano w niby-mobilizacji (ogólnokrajowym "zachęcaniu" do rozpoczęcia służby kontraktowej) od marca do sierpnia około 100 150- tysięcy. Trudna do ustalenia liczba, z całą pewnością mniejsza niż liczba zabitych i rannych. Oni również będąc na froncie znikli z sieci. Następnie przyszła już oficjalna moGilizacja. Oficjalnie 300 tys mężczyzn. Nieoficjalnie wiemy, że wszystkie oficjalne informacje w Rosji są kłamstwem, a jeśli nie są to przez zwykły zbieg okoliczności, że wymyślona informacja przez przypadek pokryła się z rzeczywistością. Ale na szczęście paru mądrych ludzi porównało ilość ślubów z przeciętną i na tej podstawie wyliczyli 491 tys zmobilizowanych. Zapewne był w tym jakiś błąd, pomimo bardzo sprytnych sztuczek statystycznych, więc przyjąłem 500 tys bez dalszego zastanawiania się. I tak zasadniczą kwestią jest trafienie w rząd wielkości, a nie aptekarska dokładność. </p><p>Następną pozycją są ci którzy wyjechali. Czy to zaraz po inwazji, czy to po ogłoszeniu mobilizacji. Rozrzut szacunków jest ogromny, od 250 do 1300 tysięcy. I co gorsza nie znaleziono jeszcze żadnych danych skąd można to wiarygodnie podsumować/oszacować. Wikipedia w artykule o tejże emigracji podaję liczbę 900 tys i tej się będę trzymać, wygląda względnie prawdopodobnie. </p><p>W takim razie mamy pewien zestaw, w tysiącach:</p><p>100 - zabici</p><p>150 - ranni</p><p>150 z cichej mobilizacji</p><p>500 z oficjalnej mobilizacji</p><p>900 uciekło za granicę.</p><p>Razem: 1.800 miliona. Niekoniecznie oni wszyscy zrezygnowali z używania telefonów, ranni po powrocie zapewne chcą ich używać i wrócić do zwykłego życia, na ile ich stan pozwala. Ale rosyjska armia przynajmniej usiłowała odbierać telefony wysyłanym na front, ci którzy wyjechali też rosyjskie niekoniecznie już używają.</p><p>Więc moja konkluzja jest taka: własnie dane o przychodach operatorów komórkowych są dobrym proxy dla stanu rosyjskiej armii, mobilizacji i emigracji. Być może, skoro spadek jest trochę większy niż te 1,8 miliona, który by wynikał ze skali mobilizacji i ucieczki przed nią, to pokazuje nam wielkość reemigracji do Azji środkowej? A może jest tak, że jednak ten spadek jest nieco większy bo wyjechali przede wszystkim ci nieco zamożniejsi, którzy mogli sobie już wcześniej pozwolić na trochę swobodniejsze korzystanie z telekomunikacji?</p><p>Tak czy inaczej, wygląda na to, że podane wyżej liczby się mniej- więcej zgadzają. I to też oznacza, że to własnie około 1,5-2 mln ludzi to jest skala strat dla rosyjskiej gospodarki i społeczeństwa. W olbrzymiej większości mężczyzn, w całości w wieku produkcyjnym, w większość na początku drogi zawodowej (z wyjątkiem meneli i alkoholików z późnych etapów "cichej" mobilizacji). </p><p>To możemy porównać do liczby 6,5 mln, czyli całkowitej liczby mężczyzn w Rosji pomiędzy 20 a 30 rokiem życia. A w grupie 20-50 jest jeszcze wielokrotnie więcej. Więc teoretycznie jak na razie wojna dotknęła niewielką część. Ale- to byli ludzie przypadkowo wyrwani z produktywnej gospodarki. I spowodowali dziury, którą nie tak łatwo będzie zasypać. Bo zauważmy, że to nie była sytuacja w której wyjechało 2 mln ludzi, którzy akurat nie mogli się odnaleźć w społeczeństwie- byli bezrobotni czy oczekiwali czegoś innego i wyjechali gdzie mają lepsze perspektywy. Nie, część wylądowała na wojnie, a większość przed nią uciekła, całkowicie niezależnie od pozycji i udziału w dotychczasowej rosyjskiej gospodarce. Sądzę, że np. branża IT jest zdemolowana nie do odbudowy. Być może inne też.</p><p><br /></p><p><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com39tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-65813822546165599032022-10-11T03:06:00.002+02:002022-10-11T03:06:42.096+02:00O byłym moście krymskim<p> Most jeszcze stoi, ale od dziś rana nieco niekompletny. Na razie panuje pełen chaos informacyjny i właściwie nie wiadomo z żadną pewnością co było przyczyna zawalenia się dwóch przęseł jednej z nitek mostu drogowego i pożaru przynajmniej kilku cystern przejeżdżającego w tym samym momencie pociągu, prawdopodobnie z paliwem. </p><h4 style="text-align: left;">Co wiadomo?</h4><p>Że coś wybuchło. Że dwa przęsła jednej z nitek mostu drogowego są zerwane oraz że na jednym z torów godzinami płonęły wagony z paliwem, prawdopodobnie dieslem. </p><p>Oraz że w momencie i miejscu wybuchu znajdowała się tam ciężarówka, należąca do kierowcy- właściciela z pobliskiego Rostowa. </p><p>I to właściwie tyle.</p><h4 style="text-align: left;"> Co można podejrzewać?</h4><p>To, że cysterny zaczęły się palić wskutek pierwotnego wybuchu na drogowej części mostu. A ten wybuch mógł być spowodowany przez materiały wybuchowe umieszczone w ciężarówce, co najmniej kilkaset kilogramów, albo uderzenie rakiety. Ze stosownie dużym ładunkiem i zasięgiem. Co oznacza zasadniczo ATACMS, czyli takie trochę inne rakiety wystrzeliwane z wyrzutni HIMARS, ale w paczce nie jest 6 sztuk, jak zawsze, a tylko jedna. O zasięgu elektronicznie ograniczonym do 499 km i max 500 kg ładunku wybuchowego (dokładna wielkość tajna, ale maksymalna waga głowicy to 560 kg). Co by się w miarę zgadzało, jeśli były to bardzo mocne materiały wybuchowe. USA bardzo długo nie chciały dostarczyć Ukrainie tych rakiet, ale może zmienili zdanie. Albo od początku planowali, że dostarczą na mniej- więcej takim etapie erozji Rosji i jej armii i to zrobili. Tak czy inaczej, oficjalnie żadnych nie dostarczono i wszyscy zaprzeczają.</p><p>Lub też może to być jakaś modyfikacja ukraińskich Neptunów.</p><p>Oraz jest jeszcze jeden ciekawy element- z przebiegu pożaru wygląda, jakby pociąg stał w momencie wybuchu i się nie ruszał później. Jeśli tak było, to by mocno sugerowało dodatkowy sabotaż systemu zasilania i/lub kierowania ruchem na linii kolejowej. </p><p>Przyjrzyjmy się na chwilę jak by mógł wyglądać ten atak, jeśli jednak użyto ciężarówki. Otóż przy tej okazji mamy zasadnicze pytania- czy kierowca brał w tym udział, kim dokładnie był i czy zginął. </p><p>Otóż kierowcą ciężarówki był niejaki Makhir Yusubov, wuj właściciela ciężarówki, Samima Yusubova. Jak sugeruje nazwisko ci panowie byli spokrewnieni i są/byli to muzułmanie, czyli nie etniczni Rosjanie. Samim ma 25 lat i zapewne by podlegał poborowi, i zapewne dlatego obecnie przebywa za granicą. I zapewne dlatego ciężarówką kierował jego wuj, 52-latek. Oczywiście z Makhira nic nie zostało, więc nie wiemy, czy faktycznie tam przebywał w momencie wybuchu.</p><p>Kolejną kwestią jest to, kto był prawdziwym właścicielem. Ponieważ ciężarówka została przepisana z Makhira na Samira całkiem niedawno i to Makhir nią dalej jeździł. Więc równie dobrze mogło być tak, że Makhira szukali wierzyciele i fikcyjnie przepisał majątek na rodzinę, a poza tym nic się nie zmieniło. </p><p>I wbrew pozorom mamy sporo różnych możliwości- bo zamiast niego mógł być tam ukraiński zamachowiec samobójca, a Mahir żyje lub nie i kiedyś się odnajdzie lub nie. Mógł tam też być on lub ukraiński żołnierz i mógł zostać ewakuowany zaraz przed eksplozją- ciężarówka by została zatrzymana, kierowca by wsiadł do innego samochodu i został ewakuowany. </p><p>Trudne, ale nie niemożliwe. I bym powiedział, że to jedyne rozsądne rozwiązanie, bo Ukraińcy chcą i muszą czysto grać, aby nie stracić poparcia zachodniej opinii publicznej. Zabijanie cywilów użytych jako pułapki nie bardzo wchodzi w grę. Planowanie operacji jako samobójczej powiedzmy, że już by było trochę bardziej dopuszczalne i jak najbardziej by samobójców znaleźli, ale to nie ten styl. Ukraiński przekaz polega na tym, że dowódcy szanują i oszczędzają życie swoich żołnierzy. Ludzie giną, bo taka niestety jest wojna, a nie dlatego, że tak zaplanowano. </p><p>Dlatego podejrzewam, że jeśli to był wybuch ciężarówki, to jej kierowcy już tam dawno nie było. Zatrzymanie i porwanie w trakcie operacji na moście nic nie wiedzącego kierowcy dodawałoby niepotrzebny i ryzykowny poziom komplikacji do i tak skomplikowanej i niezwykle ważnej operacji, więc tak raczej tego nie zrobiono. Czyli kierowca musiał co najmniej wiedzieć, że ma zatrzymać ciężarówkę w określonym miejscu i szybko wskoczyć do znajdującej się obok osobówki. I zniknąć. </p><p>W takim razie przyjrzyjmy się jeszcze raz temu co wiadomo o tej rodzinie. Wiadomości niekoniecznie są pewne, jak to w takim czasie po tego typu zdarzeniu, ale będę się trzymał tego co powiedziano w mediach.</p><p>Imiona i nazwisko są znane i z całą pewnością jedno i drugie jest muzułmańskie. Niestety nic więcej nie mówi nam o narodowości. Ale podobno Samim się przeprowadził w 2018 roku z Tatarstanu do Rostowa. I to by pozwalało z pewną dozą prawdopodobieństwa przypuszczać, że cała rodzina to Tatarzy (nadwołżańscy, nie krymscy). Co ma o tyle znaczenie, że wobec Rosji i jej władzy są w najlepszym przypadku obojętni. Kwestia przeprowadzki może sugerować marną sytuację ekonomiczną, i to by się zgadzało z ogólną sytuacją Tatarstanu. Jako najbardziej uprzemysłowiona część Rosji, był ten region najbardziej dotknięty sankcjami. Już tymi z 2014, a obecne to jest całkowita dewastacja wszystkiego. Ale przeprowadzili się, zapewne całą wielką rodziną, do znacznie lepiej prosperującej południowej Rosji już 4 lata temu. Tylko że po 24 lutego zmieniło się całkiem sporo. Sankcje zabiły lokalny przemysł szybko i sprawnie, tak samo konsumpcję z importu i razem z tym dostawy z portów. Z punktu widzenia transportu ciężarowego to była katastrofa, a jedyną trasą gdzie jeszcze w ogóle da się zarobić to import z Turcji (a faktycznie przemyt wszystkiego z UE). Wraz z astronomicznymi kolejkami na granicach w Gruzji kółko z południowej Rosji do Turcji to około miesiąca, ale jakoś daje żyć. Na południu, w regionie rolniczym sytuacja jest dużo lepsza, ale też nie różowa i stawki niekoniecznie są większe, bo przewoźnicy z innych regionów też nie śpią. I to dosłownie. Problem polega na tym, że nasz bohater ma amerykańską ciężarówkę. Która z europejskiego rozmiaru naczepą może jeździć po Rosji, ale nie po Turcji. Co oznacza, że Yusobov, którykolwiek jest faktycznym właścicielem jest skazany na frachty z ujemną rentownością. Znaczy nie to że musi dokładać z własnego portfela. Znaczy to tyle, że wliczając amortyzację sprzętu i wynagrodzenie kierowcy wychodzi na minus, bo tak teraz wygląda sytuacja w Rosji. Amortyzację sprzętu nie do końca musi liczyć, spadek wartości jest raczej znikomy. Czyli kierowca właściciel, zarabiał dobrze, jeśli zarabiał na paliwo i remonty, pensję kierowcy i jakąś rentę od kapitału. Po 24.02 to poszło do kosza. Kierowca-właściciel zarabiał na paliwo i remonty i mniej niż pensję kierowcy. Czyli dopóki jeździł sam, to mógł przeżyć. Kiedy musiał zatrudniać kierowcę, w najlepszym przypadku był około zera, a częściej na minusie. </p><p>W tym przypadku zapewne przez pierwsze miesiące wojny jakoś wiązał koniec z końcem, ale na styk, a po ogłoszeniu mobilizacji Samim uciekł do Gruzji, czy gdzieś a za kierownicą zasiadł wuj (a może zawsze tam był). Ale wuj też musiał coś zarobić, życie w Gruzji też kosztuje, a kredyt za mieszkanie sam się nie spłaci, żona i dzieci coś muszą jeść. W skrócie- prawie na pewno od mobilizacji był pod kreską. W takiej sytuacji propozycja ze strony tajnych służb Ukrainy mogła się wydać zupełnie interesująca. Propozycja typu: mieszkanie w Winnicy czy Krzywym Rogu bez kredytu i nowa ciężarówka. Oraz nowe dokumenty dla całej rodziny. Kto by nie poszedł na taki układ? </p><h4 style="text-align: left;">A teraz przyjrzyjmy się samemu miejscu wybuchu</h4><p>Bo jest ono ciekawe. Rzuca się oczywiście w oczy niezwykle szczęśliwa synchronizacja ciężarówki i składu z cysternami oraz bardzo ciekawą okoliczność, że wybuch, oprócz tego że zdemolował część drogową, to jeszcze rozrzucił wystarczającą ilość środków zapalających (magnezu lub termitu) aby ładunek cystern zapłonął i palił się pięknym płomieniem kilka godzin. </p><p>To co w tym wszystkim wyszło dziwnie, to fakt, że wybuch i pożar nastąpiły kilkaset metrów przed głównym przęsłem. Gdyby ono się zawaliło, to byłoby zablokowane również wejście morskie na Morze Azowskie (bo pod tym podwyższonym głównym przęsłem jest jedyne wejście, a woda ma tam głębokość zaledwie kilkunastu metrów. </p><p>Moja teoria brzmi- dokładnie taki był plan, aby wszystko miało się zdarzyć właśnie na głównym przęśle. Ale nie wyszedł, prawdopodobnie dlatego, że pociąg się zatrzymał wcześniej. Ktoś coś źle obliczył z popsuciem zasilania lub maszynista zrobił coś nieprzewidzianego. I jeśli tak było, to ktoś musiał w ciągu sekund podjąć decyzję- czy wybuch ma być w planowanym miejscu na głównym przęśle czy przy pociągu. Co jest jeszcze jedną solidną poszlaką za ładunkiem w dokładnie tej ciężarówce i powiedzmy, że słabą za tym, że na miejscu był jakiś dowodzący akcją oficer ukraiński.</p><h4 style="text-align: left;">Ale to co jest najciekawsze, to skutki</h4><p>Jedna są znakomicie widoczne- co najmniej 4 przęsła w jednej z nitek poszły za Moskwą oglądać ryby. Druga nitka jest mniej lub bardziej uszkodzona. Myślę, ze można zaryzykować twierdzenie, że jest przejezdna dla lekkich pojazdów. </p><p>Znacznie ciekawiej ma się sprawa z mostem kolejowym. Spalenie kilkudziesięciu, a raczej kilkuset ton ropy w ciągu kilku godzin raczej załatwiło beton z konstrukcji dokładnie i przęsło na którym się paliło nie nadaje się do niczego. Najpoważniejsze pytanie z tego wszystkiego dotyczy drugiej nitki toru. Jeśli jest sprawna, to cała akcja była zwycięstwem PR, ale niestety nie dużo więcej i trzeba będzie poprawiać. Zapewne inną metodą, bo ta już jest spalona... </p><p>Ale po pierwsze- dobrzy inżynierowie starannie się zastanawiali jak zdemolować ten most sprawnie i skutecznie. I sądzę, że taki pożar na jednej nitce miał też skutecznie załatwić drugą. </p><p>I po drugie- niewiele jest stałych w tym świecie, ale na kacapską głupotę zawsze można liczyć. Otóż już w trakcie pożaru usiłowali go gasić zrzucając wodę z helikoptera. Na gorący beton. Co zdecydowanie pomogło ukruszyć i osłabić konstrukcję. Czy wystarczająco? Nie wiemy. Pociąg osobowy przejechał, ale to jest lekka rzecz. Jak będzie przejeżdżał ciężki skład towarowy to się dowiemy. Albo też nie, bo konstrukcja może być osłabiona na tyle, że pierwsze 10 przejedzie....</p><p>I tak czy inaczej- tor jest jeden i prawdopodobnie będą bardzo poważne ograniczenia prędkości. Czyli przepustowość zmniejszona do max 1 składu na godzinę. I tak jest w najlepszym przypadku, że drugie przęsło jest nieuszkodzone.</p><h4 style="text-align: left;">I co z tego, że most jest uszkodzony, przecież są inne alternatywy?</h4><p>No właśnie, nie tak bardzo są. Na Krymie mieszka około 2 mln ludzi, którzy nie wytwarzają właściwie nic lokalnego i trzeba przywieźć wszystko, a najważniejsze jest jeszcze utrzymanie zaopatrzenia armii. Na całym południowym froncie, od Doniecka do Chersonia i Sewastopola. </p><p>Bo alternatywy są następujące- linia kolejowa prowadząca przez Tokmak i Melitpol, która by załatwiała wszystko. Jest tylko jeden drobny problem- na jej fragmencie i to daleko na wschodzie, obok Wolnowahy biegnie ona zaledwie kilka kilometrów od linii frontu. Każdy pociąg, który by tam próbował przejechać zostałyby szybko zamieniony w kupkę złomu, a utrzymanie regularnego transportu jest niemożliwe. Zwłaszcza, że na innych odcinkach tory też przebiegają w zasięgu ukraińskiej artylerii. Zostaje transport drogowy. I to już testowaliśmy. Rosyjska armia nie jest w stanie zaopatrzyć swoich wojsk do ofensywy dalej niż 30 km od linii kolejowej a do defensywy dalej niż 50, max 70 km. A z Taganrogu do Dniepru jest około 500 km..... </p><p>W skrócie- jeśli linia kolejowa przez most krymski będzie całkowicie wyłączona z użytku to rosyjska armia ze swoją logistyką, na południu Ukrainy będzie w stanie się bronić w okolicach Mariupola. Oczywiście jak skutecznie w ogóle może się bronić przed armią ukraińską to inna sprawa, ale tam w ogóle może. Kwestia Chersonia, Zaporoża i Krymu jest zamknięta. </p><h4 style="text-align: left;">A inne metody?</h4><p>Są. I działają. Statki mogą dowozić paliwo do Sewastopola i Krym może się chwilę jeszcze trzymać. O ile oczywiście Ukraina nie ogłosi blokady i nie będzie topić przynajmniej tankowców. Zapewne spróbują coś dowozić statkami do Berdiańska. Tak, tego samego, gdzie już zostały trafione dwa okręty desantowe w porcie. A teraz jest w zasięgu zwykłych Himarsów. Powodzenia!</p><p>Mogą w części zbudować rurociąg taktyczny i to trochę pomoże. Ale na takiej długości będzie regularnie przerywany i niszczony. Przez Himarsy, naloty i partyzantów. Tak, obecnie lotnictwo ukraińskie jest relatywnie bezkarne nie tylko w okolicach frontu, ale z pewnym przygotowaniem robi naloty głęboko na terytorium przeciwnika. Od kiedy ukraińskiemu lotnictwu się udało za pomocą żywicy zamontować amerykańskie pociski przeciwradarowe do Migów- 29, to rosyjska obrona przeciwlotnicza woli udawać, że nie istnieje. </p><p>W taki sposób pozostają promy przez cieśninę kerczeńską. Które były, ale po otwarciu mostu ktoś je zamienił na flaszkę. Albo willę we Włoszech. Może się znajdą, a może nie. Stawiam na nie. </p><p>I ostatnia i jedyna możliwość. Droga M14. Przez Mariupol, Berdiańsk i Melitpol. Prawie cały czas w zasięgu Himarsów, a dokładnie cały w zasięgu oczu partyzantów. I przy okazji Ukraina dostała nowy typ rakiet, z głowicą wybuchającą nad celem i roznoszącą jakieś 200 tys wolframowych kulek. Co oczywiście niszczy każdy nieopancerzony cel w całkiem sporym promieniu. Na przykład cały konwój. </p><p>Który może już w styczniu, a może lutym by wiózł świeżo odebrane zimowe mundury dla rosyjskiej armii. Aktualnie zimowe mundury istnieją tam w postaci wirtualnej a fizycznie jest co najwyżej willa na Lazurowym Wybrzeżu za cenę podobną do kontraktu na zakup tych mundurów. Więc armia rosyjska usiłuje je zamawiać gdzie się da, na przykład na Białorusi. Tak, w październiku zaczynają zamawiać, bo zauważyli, że nie mają zimowych mundurów dla właśnie mobilizowanej armii. </p><p>I ta armia będzie sobie siedzieć na bezdrzewnych stepach, bez paliwa, w kradzionych kalesonach i chustach na głowach. I zwyczajnie zamarzać na śmierć. Albo czekać bez amunicji na ukraińską armię. A jeśli znajdzie coś na ognisko, to i tak to ogień zaraz zostanie zauważony z drona. </p><p>I teraz widać jak bardzo kluczowym jest pytanie o stan tej drugiej nitki kolejowej na moście. I drugie pytanie- jeśli nawet jest dziś przejezdny dla pociągów towarowych, to jak długo takim pozostanie?</p><p>Bo to jest ostatnia rzecz na której się w ogóle trzyma rosyjska armia na całym południu Ukrainy, włącznie z Krymem. </p><p>I nie. Nie będę robił żadnych przewidywań taktycznych ani czasowych. Dziś już wiemy, że następne pokolenia oficerów i generałów dookoła świata będą się uczyć od dzisiejszego dowództwa ukraińskiego i praktycznie każda operacja jest wykonana w sposób, z którego mógłby się trochę nauczyć zarówno Rommel jak i Napoleon. </p><p> </p><p><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-8148098255422184472022-09-06T03:59:00.001+02:002022-09-06T04:58:06.172+02:00Niemiecka polityka jest prosta<p style="text-align: justify;"> Mam sąsiada. Każdy jakiegoś ma. Ale ten akurat jest Niemcem, co tak zwykle oznacza, że przy okazji jest kulturalnym i cywilizowanym człowiekiem. I w tym przypadku też tak jest. Ale przy okazji rozmowy o sytuacji wojennej i zachowania niemieckiego rządu, on stwierdził że już nie rozumie niemieckiej polityki. Zastanowiłem się chwilę nad tym i doszedłem do wniosku, że to jest w sumie dziwne, bo obecna niemiecka polityka w sprawie Ukrainy (i wszystkiego z tym się łączącego) jest zupełnie konsekwentna i taka sama jak zawsze. Której co prawda można nie rozumieć, ale nie oznacza że cokolwiek się zmieniło względem zwykłego zachowania niemieckich elit politycznych.</p><span><a name='more'></a></span><p style="text-align: justify;">Otóż od 24 lutego niemiecki rząd kolejno: drastycznie zwiększył wydatki zbrojeniowe, ale w taki sposób, aby możliwie wcale nie pomóc Ukrainie. Następnie ściemniał udając pomoc. Potem usiłował być mediatorem, ale został szybko posłany na drzewo. Gdzieś po drodze nie wydawał zgód na przekazanie przez inne państwa dawnego niemieckiego sprzętu wojskowego, a cały czas rozpowiadał kocopały o wielkiej pomocy oraz jakoby astronomicznych żądaniach Polski i innych krajów w sprawie zastąpienia poradzieckiego sprzętu wysłanego na Ukrainę.</p><p style="text-align: justify;">A na końcu i tak ich Gazprom odłączył</p><p style="text-align: justify;">W skrócie- Obecny rząd udowodnił że jest niewiarygodnym sojusznikiem, niewiarygodnym dostawcą sprzętu wojskowego, rozwścieczył do czerwoności właściwie wszystkie rządy i społeczeństwa byłego bloku radzieckiego i zmarnował kapitał polityczny jaki tam miał. A tam gdzie częścią sporu politycznego jest relacja z Niemcami (jak w Polsce) to jeszcze utopił swoich sojuszników. I na koniec zostali bez gazu. I do tego są np. winni poważną przysługę Polsce za dostawy ropy.</p><p style="text-align: justify;">Wisienką na torcie jest zadawane gdzieniegdzie pytanie- czy to jest tylko głupota czy jednak niezaleczona miłość do nazizmu? Bo np. tenże mój sąsiad, który tej polityki nie rozumie, dość mocno nie znosi nazistów. Np. do tego stopnia, że decydując o pewnej prestiżowej inwestycji międzynarodowej skreślił z listy Chile, bo jest tam zbyt wielu nazistów. </p><p style="text-align: justify;">Czy z punktu widzenia niemieckiego interesu narodowego dało się tą sprawę rozegrać gorzej? </p><p style="text-align: justify;">Być może, ale byłoby to trudne i prawdę mówiąc nie wiem jak bardziej można to było bardziej spieprzyć. Bo nawet nie możemy mówić o interesach. Jeśli spojrzymy na całe to rozegranie sprawy z punktu wiedzenia przemysłu, to niemiecka zbrojeniówka będzie mieć teraz sporo pod górę. Jak się okazało, że kupioną stamtąd broń niekoniecznie da się przekazać wspólnemu sojusznikowi dla potrzeb własnej obrony, to taka broń automatycznie staje się mniej warta. W imię taniej energii popsuli relacje dookoła, a energii i tak nie ma. Serio- czy można było tu cokolwiek zrobić gorzej? Jeśli, to naprawdę nie wiem gdzie.</p><p style="text-align: justify;">OK, mamy jednostkową sprawę. Kompletnie absurdalnej i pozbawionej sensu polityki. Przecież to dokładnie to co powiedział mój sąsiad- że nie rozumie. Być może Schotlz jest jak Schroeder- najemnikiem Kremla i sprawa załatwiona. Wszystko się zgadza, prawda?</p><p style="text-align: justify;">No właśnie nie tak wszystko się zgadza. Bo chociaż było to najgorsze wyjście z możliwych, to było to absolutnie zwyczajne i standardowe postępowanie niemieckich elit politycznych. </p><p style="text-align: justify;">Serio. Tak szybko przejrzałem historię Niemiec od zjednoczenia. Nie tego z 1990, tego z 1871 roku. Łatwo zobaczyć, że od tego czasu terytorium Niemiec zmniejszyło się prawie o połowę, możliwości utrzymania przemysłu i populacji podobnie. Mało kto na to tak patrzy, bo to wciąż wielkie i bogate państwo. Ale relatywnie do reszty Europy i świata znacznie, znacznie mniejsze i biedniejsze niż w 1871 roku. Jak to się stało? Szczegóły wszyscy znamy, ale było w tym coś tragicznie konsekwentnego. Spojrzałem na kolejne rzeczy, kolejne wydarzenia tychże 150 lat, i kolejne decyzje Niemiec jako kraju, te mające międzynarodowe konsekwencje. I mogę postawić tezę, że w praktycznie każdym przypadku ze wszystkich możliwych rozwiązań wybierano nawet nie najgorsze. Najgorsze wybierano tylko wtedy, kiedy było katastrofalnie złe. Jeśli katastrofalnie złej opcji nie było, to niemieccy politycy wspólnie ze społeczeństwem potrafili ją wymyślić i z uporem i konsekwencją starannie zrealizować. </p><p style="text-align: justify;">Jeśli komuś się wydaje, że to tylko kwestia wojen światowych to nie. Były całe, długie procesy, które do nich prowadziły. Podobnie jak współczesne uzależnianie się Niemiec od radzieckich/rosyjskich surowców energetycznych było istotnym powodem rosyjskiej pewności co do europejskiej bierności przy inwazji na Ukrainę. Tak samo wcześniejsza polityka, już od lat 70-tych XIX w. wpędzała Niemcy w kanał, który skończył się katastrofalną przegraną w I wojnie światowej, a następnie powtórką 20 lat później. </p><p style="text-align: justify;">W takim razie zacznijmy od początku- zjednoczone Niemcy były gigantycznym krajem, z wieloma ośrodkami przemysłowymi, nowoczesnym rolnictwem i nieprzebranymi zasobami energii, w jedynej ówcześnie używanej przemysłowo postaci, czyli węgla kamiennego. </p><p style="text-align: justify;">Ale już wtedy było wiadome, że populacji przybywa szybciej niż produktywności gleb i dla przetrwania i prosperowania po prostu potrzeba wejść w międzynarodowy podział pracy jako państwo przemysłowe- eksportować wysoko przetworzone towary, importować surowce i żywność. Pod koniec XIX w przybrało to postać masowego importu nawozów, czyli guana, ale i surowców które nagle zyskały znaczenie, jak guma, ropa naftowa i podobne. Problem polegał na tym, że w świecie końca XIX w. nie bardzo było jak i z kim handlować, bo świat podzielił się na bloki składające się z metropolii i kolonii, połączonych wspólnym systemem celnym i walutowym, a handel pomiędzy nimi był niewielki i kosztowny. </p><p style="text-align: justify;">A skąd się wziął taki system?- otóż pewien szemrany typ był akurat królem Belgii i wykorzystując niezłą pozycję i ogólną nietykalność wpadł na pomysł ostatecznego przekrętu- mianowicie prywatnie zajął cały basen Konga. Nie bardzo wiadomo było co z tym zrobić, więc zwołano konferencję międzynarodową. W Berlinie. Gdzie gospodarze byli oczywiście tylko częścią głosu, ale ostatecznie byli gospodarzami, premierem był jeszcze Bismarck, szanowany i doświadczony mąż stanu, więc mogli to rozegrać na różne sposoby. I rozegrali.... Leopold dostał Kongo prywatnie na własność, a ustalone reguły podziału reszty Afryki (i "niecywilizowanego" świata) zadziałały w taki sposób, że praktycznie całość podzieliły między siebie Wielka Brytanie i Francja. Odcinając Niemcy od potencjalnych źródeł surowców i rynków. </p><p style="text-align: justify;">Innym wyczynem Bismarcka był traktat berliński w którym zmuszono Bułgarię i Rosję do zaakceptowania gorszego dla siebie wyniku wojny z Osmanami, niż sami Turcy na to się wcześniej zgodzili. </p><p style="text-align: justify;">Gdzieś w tych okolicach Bismarck został zdymisjonowany i cesarz osobiście podjął decyzję o budowie floty pełnomorskiej, dla uzyskania prestiżu międzynarodowego i kolonii. A że świat już został podzielony i miejsca na nowe kolonie nie było, to spotkało się to z natychmiastową podejrzliwością Wielkiej Brytanii. W ten sposób do dyszącej rewanżyzmem Francji dołożyli sobie, czystą własną głupotą, jeszcze Rosję i UK. Wojna światowa wybuchła dopiero 20 lat później, ale jej wynik był już przesądzony.</p><p style="text-align: justify;">A w międzyczasie wyszła na jaw skala ludobójstwa w Kongu i co prawda nikt wśród winnych nie podejrzewał Niemiec, ale traktat to umożliwiający był wynegocjowany i podpisany w Berlinie, co by dawało w mniejszym lub większym stopniu udział w 4 masowych ludobójstwach ery przemysłowej (w Armenii służyli jako doradcy i transferowali know-how i doświadczenia z Namibii).</p><p style="text-align: justify;">Dalsza część historii jest znana, efektem jest trwała utrata prawie połowy terytorium, wieloletnie ograniczenia suwerenności i społeczeństwo trwale straumatyzowane własnym okrucieństwem. To nie był efekt żadnego przypadku. To był wieloletni cykl ciągłych, absurdalnie złych decyzji. </p><p style="text-align: justify;">I przypomnę że dziś ten kraj też jest całkowicie uzależniony od eksportu przemysłowego i importu żywności i surowców. Ale dziś panuje międzynarodowy system wolnego handlu trzymający się na amerykańskiej pałce. Jak jej zabraknie, to skończy się wolna jazda i dostęp do handlu będą mieli ci, co będą mogli zapewnić bezpieczeństwo tego handlu. Sabotowanie własnego przemysłu zbrojeniowego oraz jednocześnie brak pomocy dla realizacji interesów USA jest najgłupszym co się da zrobić w tej sytuacji. Ta..., najgłupszym. To jeszcze zobaczymy.... Przyjdzie nowy kanclerz i nam wszystkim powie "potrzymajcie mi piwo...".</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-26935800451277817982022-08-11T06:34:00.003+02:002022-08-11T06:34:55.543+02:00Co słychać w Chinach?<p> W cieniu wojny umykają informacje z Chin. A są one nad wyraz ciekawe.</p><p>Zacznijmy od historii. Celem polityki chińskiej partii komunistycznej od przejęcia władzy była modernizacja Chin, tak aby móc się samodzielnie bronić oraz wyżywić. Z poziomu jaki był po 2 w.ś. były to cele nad wyraz ambitne, choć wojna koreańska pokazała, że przy odrobinie radzieckiej pomocy chińska armia jest przynajmniej w stanie utrzymać front w górzystym terenie. I jednocześnie hojna radziecka pomoc rozpoczęła intensywną industrializację Chin. Ale wtedy się Stalinowi zmarło, wojnę koreańską natychmiast zakończono, a radziecka pomoc przestała być tak obfita i bezpłatna. </p><p>Więc Mao wymyślił, że rozwój może być zapewniony za pomocą wielkiej mobilizacji społeczeństwa i użyciu tradycyjnych chińskich metod. Nazwano to Wielkim Skokiem i skończyło się kompletną katastrofą, śmiercią głodową milionów a następnie koniecznością pacyfikacji społeczeństwa, aby rewolucja nie zmiotła władzy, która wpadła na tak głupi pomysł. Co zostało nazwane "Rewolucją Kulturalną"</p><p>Po tych wyczynach kraj był z grubsza rzecz biorąc w czarnej d... I w takich czasach pojawił się pojawił się najbardziej diaboliczny polityk historii współczesnej. Do Pekinu zawitał Richard Nixon i zaproponował deal. Taki, że Chiny zostaną uznane międzynarodowo, w długoterminowej perspektywie mogą anektować Tajwan, natychmiast zyskują dostęp do zachodnich rynków, możliwość zakupu maszyn i przynajmniej części technologii, a jak będą grzeczni to się zobaczy. Za to rozstają się definitywnie z Moskwą. Żadnych sojuszy, żadnych poważnych kontaktów. Oraz nie mieszają w amerykańskich interesach dookoła świata. </p><p>Mao się na to zgodził, nie bardzo miał jakiekolwiek wyjście, potem jego następcy kontynuowali tę linię. Z długofalowym planem importu technologii aby może kiedyś dojść do samodzielności technologicznej. </p><p>I od 1972 do 2013 nic się specjalnie nie zmieniło. Układ trwał, obie strony go przestrzegały, w Chinach używano taniej siły roboczej do produkcji wszelakiego szajsu, a środków z tego do importu żywności. Pierwszy raz od stuleci nie było tam głodu, kraj się wydawał rosnącą potęgą. Drobna rysą w tej historii była tylko pacyfikacja protestów w 1998, które spowodowały embargo na część zaawansowanych technologii. </p><p>Mnóstwo osób już oczekiwało momentu, kiedy to Chiny staną się światowym hegemonem. I nawet w Chinach się zdecydowano na tą drogę. W 2013 wybrano na szefa państwa Xi Jinnpinga. Który nie tylko uwierzył w taką propagandę, ale spacyfikował wszystkich, którzy mogli zagrozić jego władzy, porzucił kadencyjność i został zamordystycznym dyktatorem. Z ambicjami zjednoczenia Chin każdym możliwym sposobem i wprowadzenia jednolitej dyktatury. W samych Chinach rozpoczęło się przykręcanie śruby, a po zaprezentowaniu zwyczajów chińskoludowej władzy w Hongkongu jakiekolwiek opcje dobrowolnego zjednoczenia Tajwanu zniknęły z tapety na zawsze. </p><p>Jednocześnie oczekiwania populacji i ograniczona podaż młodych, biednych robotników spowodowały wzrost kosztów siły roboczej. Co teoretycznie nie powinno być problemem, ponieważ ponad 4 dziesięciolecia pracy z Zachodem, importu maszyn i technologii powinno doprowadzić na wyższy poziom technologicznego łańcucha pokarmowego i wytwarzanie większej wartości dodanej, nieprawdaż? Być może, nie zawsze i w tym przypadku nie doprowadziło. </p><p>Dla przykładu- Chiny są największym producentem i eksporterem stali. Oraz największym importerem. Jak to dokładnie wygląda? Tak, że chiński przemysł importuje rudę żelaza z Australii i Brazylii, ze stosownie wysokimi kosztami transportu, a następnie jest ona przerabiana w hutach sowieckiego wzoru (czyli amerykańskiego z późnych lat 19-tego wieku) na najtańsze, masowe gatunki stali. Takie do zbrojenia betonu, etc. I jest to zużywane tam gdzie się da, a gdzie nie da- eksportowane. A do robienia czegokolwiek poważniejszego stal jest importowana. Z Japonii, UE, USA. Tak, mamy model w którym podstawowy surowiec przemysłowy jest produkowany drogo, w zbyt dużej ilości i nie bardzo istnieje droga do konkurowania jakością. </p><p>Chińskie hutnictwo było rozbudowywane przez lata, wyłącznie w ilość, nic w jakość, wiec jak przyszedł kryzys 2008 jakoś trzeba było z niego wyjść, najlepiej jeszcze więcej inwestując i tak się urodziła największa bania na nieruchomościach w historii świata. Która stanowiła świetny rynek zbytu dla stali zbrojeniowej. Ale niedawno z hukiem pękła i własnie po chińskiej gospodarce się roznosi fala uderzeniowa. Budowlanka się na pewien czas skończy, skoku technologicznego nie było, montownie stały się za drogie, w skrócie komunistyczne Chiny spaliły swoją trzecią próbę modernizacji. Ta dawała największe szanse, ale została spaprana. Być może, gdyby nie Xi, to kontynuowano by rewolucję energetyczną z pewnymi szansami na wyjście z tego bagna. Ale też w większości ją porzucono, czy toczy się rozpędem, a katastrofa na każdym innym poziomie dosięga ten kraj. Ostatnim, głupim wyjściem mogła być wojna- według tego samego schematu na co liczyła Rosja- szybka "operacja specjalna", jakieś zasoby do rabowania przez chwilę przy liczeniu na bezczynność i podziały Zachodu. Cóż, wojna w Ukrainie przekreśliła wszystkie te kalkulacje, zwłaszcza co do bezczynności Zachodu i przy okazji pokazała wartość sprzętu radzieckich wzorów i jakości zarządzania w skorumpowanej armii prowincjonalnego kraju. </p><p>I to, jeśli Chiny po rządami Xi zostały w minimalnym stopniu racjonalnym krajem, na szczęście blokuje temat poważnej wojny, znaczy z Tajwanem. </p><p>Bo jeśli Chiny wykonają jakikolwiek agresywny ruch, to następnego dnia przestanie tam płynąć żywność i ropa. A bez tego rok później zostanie tam połowa ludności. Czy coś koło tego. Bez żadnej wojny. A już teraz w przemyśle eksportowym i zachodnich montowniach panuje jedna zasada- uciekać jak najszybciej, a co najmniej mieć przygotowane miejsce do alternatywnego i natychmiastowego zastąpienia chińskich fabryk. </p><p>To wszystko są poważne rzeczy. Z których już teraz nie bardzo jest wyjście. I dalsze rządy nacjonalistycznego dyktatora-imbecyla zagwarantują, że tego wyjścia nie będzie. Ostatnią rzeczą, która teoretycznie mogłaby zmienić obecną sytuację byłby wybór innego przewodniczącego KPCh na kongresie w listopadzie tego roku. Ale Xi zdążył zadbać o zniesienie limitu kadencji i przeprowadzić czystkę wśród potencjalnych pretendentów. Więc szanse na to są małe. I oczywiście hipotetyczny zwycięzca musiałby bardzo szybko dokonać bardzo poważnych zwrotów w polityce. Czego niekoniecznie może w ogóle chcieć i/lub potrafić. </p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-4604527763085392782022-04-28T20:31:00.000+02:002022-04-28T20:31:00.465+02:00Kiedy skończy się wojna?<p> Z racji tego, że względnie celnie przewidziałem dalszy rozwój wojny rosyjsko-ukraińskiej, napisawszy w 2014, że sytuacja w 2022 będzie wyglądać w pewnym przybliżeniu tak jak dziś wygląda, to stylem prawdziwego hazardzisty, napiszę jeszcze raz o przyszłości. A później zobaczymy i się pośmiejemy. </p><p>Dla jasności- napiszę teraz i absolutnie nie będę tego tekstu edytował (chyba że ortografy, literówki i w ekstremalnej sytuacji niejasne gramatycznie zdania). Jak teraz będzie, tak zostanie. W sumie niepotrzebnie to podkreślam, bo jeszcze nic takiego nigdy nie zrobiłem, ale tu podkreślam specjalnie, bo i specjalnie będę spekulował.</p><p>Zaczynamy 28.04.2022 roku</p><p>Ogólnie- Ukrainie nie zabraknie ani pieniędzy, ani sprzętu, ani motywacji do prowadzenia wojny. Co zasadniczo implikuje, że ją wygra. Zresztą oczekiwania co do wyniku sa następujące: Rosja wygra jeśli dokona destrukcji państwa ukraińskiego albo przez aneksję albo przez zainstalowanie rządu marionetkowego, a Ukraina wygra jeśli zachowa niepodległość. Rosyjskie cele wojenne są już niemożliwe do realizacji, i ta wojna jest dla nich przegrana. Ale jak bardzo przegrane, ile będzie jeszcze ofiar i co dalej, to jest kwestia szczegółowego rozwoju sytuacji.</p><p>Otóż najbliższe tygodnie to będą stopniowo wzbierające na sile ofensywy ukraińskie. Pierwsza w stronę Mariupola, o ile nie upadnie do końca kwietnia. A w tym tempie problemem może być jedynie woda, kilka dni bez żywności to jeszcze nie jest sprawa krytyczna (ja wiem, dla ludzi siedzących w zimnie, rannych i dzieci znacznie gorsza, ale jest jak jest)</p><p>Czyli- jeśli nie zabraknie wody, to Mariupol zostanie częściowo odblokowany w pierwszym tygodniu maja. Powiedzmy do dnia zwycięstwa w kacapskim kalendarzy. Częściowo odblokowany, to znaczy, że opancerzone i uzbrojone konwoje będą mogły się przedrzeć do huty i z powrotem. </p><p>Następnie, po drobnej przerwie operacyjnej, czyli prawdopodobnie w drugiej połowie maja ruszą dwie ofensywy. Jedna na północy druga na południu. Ta północna zapewne będzie miała na celu odcięcie jednostek rosyjskich w okolicach Izyum, a południowa- nie mam pojęcia. Najprędzej chyba na Melitpol, odcinając jednostki między Mariupolem a Melitpolem, ale równie dobrze może ruszyć od Chersonia w stronę Krymu. Albo gdziekolwiek indziej przez stepy, tam nie ma żadnych barier fizycznych oprócz Dniepru i Krymu.</p><p>Te ofensywy będą jeszcze raczej powolne, nastawione bardziej na zużycie przeciwnika niż odbijanie terenu. Tempo ofensyw będzie zależało od stanu przeciwnika, który jest marny, ale jak zły i jak chętny do poddawania się to się dopiero okaże. Mogą potrwać po 2 dnia, a równie dobrze po 2 tygodnie.</p><p>Po udanych ofensywach (i nie mam wątpliwości, że będą udane) nastąpi kolejna pauza operacyjna, tym razem bez żadnego zagrożenia ze strony armii rosyjskiej- ponieważ w kotłach lub odwrotach straci ona kolejne 20-40 batalionów oraz wcześniej ok 10 na odcinku Mariupola. To oznacza, że realna siła armii rosyjskiej będzie w okolicach 30-50 batalionów i to jest tak ogólnie żart w stosunku do długości frontu. Krótko mówiąc, front się będzie musiał załamać i po krótkiej przerwie wojska Ukrainy rozpoczną po prostu natarcie na całej linii, zatrzymując się dopiero na granicy. To nastąpi w czerwcu, trudno powiedzieć kiedy dokładnie i doprowadzi do odbicia co najmniej do granicy z 24.02. a całkiem prawdopodobne, że też zajęcia okupowanej części Donbasu. <br />Taki rozwój wydarzeń może jednak spowodować problem polityczny, taki że część sojuszników uzna, że sprawa jest załatwiona i mogą resztę olać. Rozwiązaniem jest oczywiście spowolnić ofensywę, pozostawić w rękach przeciwnika część terenów zajętych po 24.02 i odbić te zajęte wcześniej. W ten sposób w rękach rosyjskich pozostaną rolnicze tereny Ługańska, ale zawali się most na Krym i rozpocznie ukraińska ofensywa. Krym zawsze był naturalna fortecą i jedyne łatwe zajęcie w historii odbyło się w 2014. Ale z drugiej strony walki będą w momencie, kiedy z armii rosyjskiej już nie tak wiele pozostanie, a cały półwysep będzie odcięty od zaopatrzenia. Jednak czas walk jest chyba całkowicie niemożliwy do przewidzenia. Powiedziałbym, że walki o Krym zakończą się pomiędzy połową lipca a połową sierpnia. I to też będzie koniec aktywnej części wojny, chwilę potrwa oczyszczanie obszarów przygranicznych i ogólnie linia frontu z końcem sierpnia będzie się pokrywać z granicą międzynarodową.</p><p>Ale to nie będzie oznaczać pokoju. Podpisanie traktatu pokojowego bez kapitulacji Ukrainy oznacza koniec Putina i prawdopodobnie też jego całego reżimu. Dlatego Rosja już pozbawiona możliwości ofensywnych będzie udawać, że ta wojna trwa. Będą ataki rakietowe i może nawet lotnicze na terytorium Ukrainy, będzie minowanie i próba utrzymania blokady morskiej, oczywiście będzie trwał sabotaż i wojna elektroniczna. Więc w tym sensie wojna się nie skończy, aż do upadku reżimu w Rosji.</p><p>Ta faza potrwa prawdopodobnie do końca życia Putina. Które może zakończyć się mniej lub bardziej naturalnie wkrótce i to otworzy drogę do negocjacji, albo potrwać jeszcze rok, dwa, albo i więcej i to otworzy drogę do całkowitej implozji rosyjskiej gospodarki.</p><p>W tym kontekście musimy pamiętać o takim drobiazgu jak to, że ziarno siewne, sadzeniaki ziemniaków, czyste genetycznie nasienie byków i inne tego typu rzeczy są także do Rosji importowane. Z zachodniej Europy, a jakże. Tak samo jak maszyny rolnicze i części do nich. Rosja jest dziś co prawda dużym eksporterem płodów rolnych, ale ich produkcja opiera się nie tylko na zachodniej technologii, ale jest całkowicie uzależniona od ciągłych zachodnich dostaw. Które albo są już objęte embargiem, albo sparaliżowane przez embargo w logistyce, albo przez odmowy sprzedaży przez dostawców. </p><p>W tym roku już zostało zasiane co miało być. I zapewne będzie jakoś zebrane, może nie w całości, ale prawie. Ale w przyszłym ziarno i inne do sadzenia będzie gorszej jakości, nawozy będą, ale trucizny rolnicze już niekoniecznie, sprzęt się zacznie sypać i zbiory na pewno będą dużo niższe niż normalne. </p><p>Na to nakładamy presję związaną z brakiem dewiz i konieczność eksportu co się da. A da się zabrać żarcie i je wywieźć, w końcu Stalin to zrobił, to i Putler może. </p><p>Oraz w szybkim tempie staje cała reszta gospodarki. Rwą się łańcuchy dostaw, logistyka nie działa i sytuacja pogarsza się z każdym dniem. Dziś poza kolejowym handlem z Chinami, realnie pozostał jeden jakby działający kanał transportu- ciężarówkami przez Gruzję do Turcji. Jakby, bo z obu stron Gruzji czas czekania na granicach zaczyna się liczyć w tygodniach, a nawet gdyby wszystko szło idealnie, to przepustowość wąskich, górskich dróg nie pozwoli na rozwiązanie 10% problemów logistyki Rosji. </p><p>Sądzę, że do pełnego zatrzymania pozostają krótkie tygodnie. I dopiero wtedy się rozpocznie prawdziwa fala bankructw i zwolnień, jakieś okresy wypowiedzenia. Czyli do kieszeni przeciętnych pracowników nowa sytuacja gospodarcza uderzy w pełni tak gdzieś dopiero w sierpniu- wrześniu. </p><p>Te dwie rzeczy się prawdopodobnie zbiegną. Katastrofa militarna razem z gospodarczą. I dopiero wtedy, z pustą michą, przeciętny mieszkaniec Kacapii rozpocznie szukanie winnych. I prędzej czy później ktoś zada pytanie czy może rządy w Rosji nie są tak doskonałe jak się wszystkim wydawało. Ktoś inny go posłucha, ktoś wyjdzie na ulicę. I oczywiście zostanie spałowany. Ale od pałowania michy nie przybywa i w końcu się uzbierają tacy, którym to będzie wszystko jedno i też wyjdą. Paru się zastrzeli, będzie jeszcze chwila spokoju. Tylko że potem się pojawiają tacy, którym już jest kompletnie wszystko jedno, bo nie mają żadnej alternatywy i to jest koniec. Oczywiście niekoniecznie koniec rządów Putina, on już udowodnił, że dla niego jest całkowicie OK rządzić kupką gruzów i stosem czaszek, co za różnica czy tak będzie wyglądać Grozny, Mariupol, Kursk czy Moskwa. Jak długo potrwa ta faza?</p><p>Może całkiem długo, nawet wiele lat. Im dłużej tym bardziej nie będzie co zbierać, ale też na dłużej oddali jakiekolwiek zagrożenie ze strony Moskwy. Na wszystkich polach. </p><p>Powiedziałem. Zajrzymy tu za kilka tygodni, potem miesięcy i wszyscy się pośmieją. Albo to ja będę się śmiał ostatni....</p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com34tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-36202436714854270162022-04-23T22:11:00.003+02:002022-04-23T22:11:15.378+02:00Tajemnicze katastrofy<p> Jak wiadomo, Rosja jest krajem legendarnego bałaganu, syfu i niedbalstwa. Oraz odziedziczyła po ZSRR skalę infrastruktury i przemysłu, którego faktycznie nie jest w stanie utrzymać. Więc nic dziwnego, że dość regularnie różne rzeczy się tam pala i rozpadają. Ale zestaw takich wydarzeń w dniach 21 i 22 kwietnia 2022 jest zadziwiający. I będzie mieć skutki na dziesięciolecia. Jeśli nie na zawsze. </p><p>Zacznijmy od drobniejszych rzeczy, tak na rozgrzewkę. 22.04 zawaliła się zapora na rzecze Kubań, we Fiodorowce, 40 km w dół rzeki od Krasnodaru. I co zabawne, 20 km w górę rzeki od głównych mostów drogowych i kolejowych na Krym. Nie ma żadnych informacji na temat tego się dokładnie stało, jedynie wspomniano o jakimś wybuchu, stan mostów jest nieznany. Istnieją objazdy, zarówno drogowy, jak też kolejowy przez Krasnodar, ale o znacznie mniejszej przepustowości (przejazd przez miasto i pojedynczy tor). Oczywiście zapory czasem się zawalają, zwłaszcza w Rosji i wcale nie musi to mieć żadnego związku z tym, że ukraińska armia przygotowuje atak w południowej części frontu, którego rosyjska logistyka wisi w całości na tej jednej linii kolejowej. </p><p>W miejscowości Kineszma, 350 km na północny wschód od Moskwy była sobie całkiem spora fabryka chemiczna, która produkowała różne rozpuszczalniki przemysłowe. Istotnym produktem był na przykład octan butylu, ale lista jest znacznie dłuższa. I tej fabryki już nie ma, a co najmniej będzie wymagała poważnego remontu i ograniczenia produkcji. </p><p>Oczywiście możemy założyć, że było to przypadkowe zaprószenie ognia, w końcu odbywały się tam różne procesy chemiczne i fizyczne, prawie zawsze dotyczące palnych, żrących lub wybuchowych substancji. Oraz całkiem możliwe, że ta fabryka pracowała na pełnych obrotach, czy nawet powyżej, bo tenże octan butylu jest używany jako rozpuszczalnik do nitrocelulozy, czyli w produkcji prochu strzelniczego. Czyli amunicji, której jak wiadomo zużywa się obecnie dość dużo. </p><p>Oprócz tego produkty tej fabryki są krytycznie potrzebne w produkcji paliw rakietowych, zwykłego paliwa lotniczego, płytek drukowanych i układów scalonych. I prawdopodobnie był to jedyny w Rosji dostawca tych chemikaliów. Odbudowa będzie prawdopodobnie wymagała zachodnich części, których nie dostaną, więc pozostanie import tych związków z Chin. Chwilę potrwa, a do tego czasu stanie produkcja amunicji, elektroniki, paliwa rakietowego i prawdopodobnie też lotniczego. tak czy inaczej kompletny chaos gospodarczy na co najmniej kilka miesięcy, a patrząc na ogólną rosyjską sytuację - w wielu miejscach nieodwracalny.</p><p>W tych samych dniach, 21 i 22 kwietnia spłonęły dwie instytucje naukowe pracujące nad rozwojem rakiet i broni rakietowej. Fachowa robota, pożarów nie dało się ugasić, budynki zniszczone w całości. Jedna w Twerze, a druga w podmoskiewskim miasteczku o ładnej nazwie Koroliew. </p><p>Te dwa instytuty były kluczowe dla samego istnienia rosyjskiego (czy właściwie ex-radzieckiego) programu kosmicznego i całej broni rakietowej. Tam były plany, zapewne rysunki techniczne, biblioteki, archiwa, laboratoria. W skrócie spłonęła cała historia i teraźniejszość rosyjskiego i radzieckiego programu kosmicznego i rozwoju broni rakietowej. Od "Gradów" do rakiet orbitalnych. Archiwów szkoda, kawał ciekawej historii ale cóż, wypadki się zdarzają. Strona ukraińska zaprzeczyła że ma z tym cokolwiek wspólnego, ale przyznam, że treść tego zaprzeczenia była mało przekonująca...</p><p>Na to należy nałożyć te relatywnie mało skutecznie sankcje z 2014 i znacznie bardziej skuteczną konkurencję ze strony SpaceX. Razem to faktycznie przewróciło komercyjną działalność "Roskosmosu" i przestał być on dojną krową, a zaczął potrzebować dotacji. Kremlowska banda oczywiście natychmiast zakończyła wszelkie prace eksperymentalne i rozwojowe, jeśli jeszcze jakieś były i zaczęła rozkradać co tam pozostało. A pozostał pewien potencjał, istniała możliwość, że z końcem sankcji i bardziej kompetentnymi rządami coś się da przywrócić. Oczywiście nie dogonić Zachodu, ale zrobić coś co znów będzie jakoś działać. No więc ta sprawa jest zakończona. Nie ma laboratoriów, nie ma archiwów, nie ma sprzętu i tego wszystkiego nie będzie. Ludzie się rozejdą, zapomną, doświadczenie zniknie, a z nim cały radziecki dorobek rakietowy. A razem z nim kacapskie straszenie i zagrożenia dla cywilizacji.</p><p>I to są bardzo, bardzo pozytywne wiadomości. Obecna wojna pokazała, że rosyjska armia jest papierowym tygrysem, przynajmniej w zakresie zwykłej, prawdziwej walki. Ostatnim argumentem dla udawania mocarstwa przez to towarzystwo jest broń atomowa. Gdzie mamy dwie kwestie- samą broń, która jest technicznie bardzo prosta i można ją zrobić w garażu oraz środki jej przenoszenia, które wymagają zaawansowanego przemysłu rakietowego i elektroniki. I tych w Rosji nie będzie.</p><p><br /></p><p><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-46868701096097575132022-04-18T01:56:00.006+02:002022-04-18T03:54:31.900+02:00Cywilizowany świat wygra wojnę, ale czy wygra pokój?<p>W 2014, kiedy zaczęła się wojna Rosji z Ukrainą postawiłem dwie tezy:</p><p>1) <a href="https://maczetaockhama.blogspot.com/2014/09/kiedy-skonczy-sie-wojna-na-ukrainie.html" target="_blank">że Rosja jest w stanie przetrwać straty do maksymalnie 56 tysięcy zabitych i potem kraj imploduje,</a> poprzez zapaść systemu politycznego lub społecznego wskutek braku poparcia dla wojny. I że to nastąpi zapewne w około 8 lat. No wiec jesteśmy. Ilość się zgadza, timing był idealny, społecznego buntu nie widać, ale nie sądzę, abyśmy byli daleko.</p><p>2) <a href="https://maczetaockhama.blogspot.com/2014/03/nobel-dla-putina.html" target="_blank">że prawdopodobnym wynikiem tej wojny i sankcji będzie niepodległość narodów nierosyjskich, a prawie na pewno Tatarstanu, co może spowodować rozpad Rosji na kilka państw</a>. To jeszcze nie nastąpiło i na razie nie widać żadnych zauważalnych ruchów, ale dziś śmiało mogę powtórzyć te słowa. Przewidywanie przyszłości nie jest zbyt łatwym zajęciem, jednak wszystko idzie drogą jaka była dla mnie wyraźna już w 2014 roku. </p><p>Pomyliłem się, choć nie tak bardzo, co do oceny reakcji państw zachodnich. A dokładniej nie doceniłem determinacji Merkel do wspierania przemysłu paliw kopalnych, niszczenia energetyki odnawialnej i pilnowania rosyjskich interesów przez nią i oligarchię przemysłową Niemiec. </p><p> 8 lat temu dla większości Czytelników to wyglądało jak jakaś absurdalna bajka, ale co powiecie dziś? Poborowa armia rosyjska właściwie przestała istnieć, Wszystkim się wydaje że Rosja jest jakimś monolitem, ale przypomnę kilka faktów: wedle statystyk w Rosji jest nie-rosjan jest około 1/3. I są to statystyki z nacjonalistycznej dyktatury, która tępi mniejszości jak może. </p><p>Jest to kraj z najwyższym odsetkiem muzułmanów w Europie (bardzo zabawnie się zadawało taką zagadkę rasistom pro-kacapistom). Akurat religia nie jest tu ważna, a to że ona wzmacnia identyfikację narodową. A każdy naród, który miał do czynienia z moskiewską władzą, tę władzę przy pierwszej okazji usiłuje zrzucić. Tyle że tacy Jakuci, których jest pół miliona, prawie całkowicie bez szlaków komunikacyjnych z zewnętrznym światem sami nie mogą zrobić po prostu nic. Ale jeśli zniknie groźba wkroczenia wojsk (bo tych wojsk już nie będzie), to i jakakolwiek zależność zniknie. Być może po obaleniu lokalnych kacyków, a być może to oni staną na czele. </p><p>Przyrost naturalny i długość życia Rosjan są dużo niższe niż mniejszości, co powoduje, że w wieku poborowym Rosjan jest połowa lub mniej. </p><p>Generalnie Rosjan cechuje głęboka pogarda i rasizm w stosunku do innych narodowości, a każdy świadomy przedstawiciel mniejszości ma do Rosjan i Rosji nastawienie takie jakie mają Polacy, Litwini, Estończycy, Ukraińcy i przedstawiciele wszystkich krajów, które miały nieszczęście oglądać od środka moskiewskie porządki. Tylko że Tatarzy, Czeczeni i Jakuci oglądali je dłużej i dokładniej, więc wszystkie uczucia mają dobrze wzmocnione. Zaprawdę powiadam wam, że oni czekają tylko na odpowiednią okazję. Która nie może tak łatwo nadejść, bo Jakutów jest około pół miliona, tatarów (nadwołżańskich) kilkanaście milionów, etc. W porównaniu do Rosjan i rosyjskiej armii- naprawdę mało. Ale w samym składzie rosyjskiej armii suma tych mniejszości wygląda zupełnie inaczej. Jedna rzecz to proporcja mężczyzn w wieku poborowym, ale druga to możliwości i chęci wykręcenia się od wojska. I tu mamy, a raczej mieliśmy, ciekawą sytuację. Otóż ani wśród jeńców, ani zabitych ukraińska armia jeszcze nie znalazła nikogo z Moskwy. I jeśli są, to w znikomej ilości. Teoretycznie do rosyjskiej armii jest powszechny pobór, ale faktycznie kto ma odrobinę pieniędzy lub wpływów tam nie trafia. Trafiają nie-Rosjanie i ludzie z naprawdę najgorszych miejsc w tym kraju. Inna sprawa, że miejsca nierosyjskie zazwyczaj są właśnie tymi najgorszymi. I tam bardzo atrakcyjna jest nie tylko pensja kontraktowego żołnierza, ale też możliwość otrzymania mieszkania. Krótko mówiąc, w rzeczywistości rosyjska armia nie jest rosyjską armią narodową, a zbieraniną najemników różnych narodowości, którzy wskutek dominacji Moskwy są zmuszeni do służby wojskowej. I dopóki ta służba to spanie w rozpadającym się budynku i remontowanie willi generała to jeszcze jest jakiś akceptowalny układ. Ale jak naprawdę można zginąć, to nic ich tam nie trzyma. Żadna solidarność narodowa (bo faktycznie służą okupantowi), żadna lojalność wobec państwa, żadne braterstwo broni. Ta armia po prostu pójdzie do domów, a jeśli to jest niemożliwe to będzie sabotować swoją własną działalność na każdy możliwy sposób. I wygląda na to, że to już się dzieje. Jeszcze nie mogą pójść, bo za frontem stoją kadyrowcy i strzelają do każdego, wiec na razie sabotują, część dezerteruje. Jak przyjdą rozkazy ofensywy to oficerowie zostaną albo zignorowani albo zastrzeleni. Tak, to już jest ten poziom rozkładu, ewentualnie szybko nadchodzący. </p><p>Na dziś zasadnicze pytanie brzmi co dalej?</p><p>Są rzeczy pewne- to, że Putin jest chodzącym trupem, reżim jest całkowicie skompromitowany międzynarodowo, a wewnętrznie jeszcze chwile się będzie trzymał przez wzmacnianie propagandy i zamordyzmu. Ale to też ma swoje granice i one nie są daleko. A jak dokładnie blisko? Może zaledwie tygodnie, po całkowitej katastrofie militarnej i uświadomieniu sobie jej przez społeczeństwo sprawy mogą się potoczyć bardzo szybko. Ale z drugiej strony od bitwy pod Tsushimą do obalenia caratu minęło prawie 12 lat. </p><p>Mniejszości narodowe nienawidzą Rosjan i Moskwy, po obejrzeniu kolejnego wcielenia tego kraju już się tam nie znajdzie ugodowych demokratów, widzących Czeczenów i Baszkirów we wspólnej demokratycznej Rosji, albo jakiejkolwiek innej. Związek Radziecki obiecywał lepsze państwo, nowa Rosja obiecywała lepsze państwo. Następnym razem już się nikt nie da nabrać. Podział będzie tylko po linii kolaboranci i niepodległościowcy. A kolaboranci, aby utrzymać się przy władzy, będą potrzebować pomocy rosyjskiej armii.... Która właśnie w tych dniach kończy swoje istnienie. </p><p>Jak będą wyglądać nowe granice?</p><p>I to jest oczywiście najciekawsze pytanie. Gdyby w Chinach rządził ktoś mający dwie szare komórki w jakimś kontakcie ze sobą, to by użyli wszystkich możliwych wpływów aby mieć co najmniej dwie alternatywne drogi do Europy. A to oznacza, że Wołgograd i Moskwa nie mogą się znajdować w tym samym państwie. To implikuje odcięcie Moskwy od Kaukazu i oczywiście niepodległość wszystkich północnokaukaskich republik. W takiej sytuacji niepodległość Tatarstanu jest oczywista. A to oddziela rosyjską Syberię i daleki wschód od europejskiej części tego państwa. Separacja i niepodległość też wydaje się oczywista. </p><p>Pozostaje północna część w Europie. I to muszę przyznać, że to jest najciekawsze, bo nie ma żadnych przesłanek aby podejrzewać co się może wydarzyć. Znaczy mogą dwie rzeczy- że pozostanie jedno państwo obejmujące Moskwę, Petersburg i prawie wszystkie tereny na zachód od Uralu. </p><p>Jeśli powstaną dwa oddzielne byty, państwo moskiewskie z jednej strony i "Nowy Nowogród Wielki" z drugiej, ze stolicą w Petersburgu, to to zachodnie państwo oczywiście będzie miało przed sobą dziesięciolecia wychodzenia z cywilizacyjnej i kulturowej nędzy, ale sądzę, że szybko ruszy na ścieżkę europeizacji, gospodarczej i kulturowej. I wtedy możemy tę kulturę rosyjską przywitać, bo dla swojej tożsamości musi się oprzeć na negacji Moskwy. </p><p>A Moskwa? Cóż, pozostanie postindustrialnym i postimperialnym pobojowiskiem. I tak musza minąć dziesięciolecia zanim w ogóle zanegują putinizm i przerobią traumę przegranej wojny. I to będą dziesięciolecia gospodarczego upadku, bycia pośmiewiskiem świata, utraty kontroli nad kolejnymi terytoriami i prawdopodobnie też stałego zamordyzmu. I to jest całkiem dobry dla świata scenariusz. </p><p>Z tego punktu widzenia w interesie USA jest to, aby żadne z tych państw nie miało broni atomowej, a w interesie Ukrainy, aby żadne nie miało więcej niż 40 milionów mieszkańców. Podział na dwa państwa na północy to załatwia. </p><p>Śmierć Putina teraz, oficjalne zanegowanie wojny i reset imperium byłby rozwiązaniem najgorszym. Więc ja dziś życzę Putinowi życzę zdrowia i długiego życia, a jak najkrótszej walki całej rosyjskiej armii. I wszystkim rosyjskim żołnierzom przypominam, że znacznie łatwiej i bezpieczniej jest zastrzelić własnego oficera niż ukraińskiego. A potem świat już sam pójdzie w lepszą stronę. A my wiedzmy o tym, że po Ukrainie będziemy wysyłać pomoc medyczną, hełmy i kamizelki kuloodporne do Czeczeni, Dagestanu, Kałmucji, Tatarstanu, Buriacji, Jakucji i jeszcze paru miejsc o których świat nigdy nie słyszał. </p><p>P.S.</p><p>W momencie kiedy to zamierzam opublikować, Kacapy przygotowują wielką ofensywę, która ma wyjść z Izyum i odciąć ukraińską armię w Donbasie i przygotować pozycje pod dalszy atak. Tymczasem właśnie dotarła wiadomość, że armia ukraińska dotarła w miejsca z których ma możliwość ostrzału obu asfaltowych dróg prowadzących do tegoż miasta. Drogami gruntowymi i objazdami przez pola zajął się Generał Błoto. Krótko mówiąc, 1/4 jeszcze istniejących sił rosyjskich jest otoczona i pozbawiona zaopatrzenia. Znaczy jedzenia i tak nie dostarczano, a paliwo i amunicja spaliły się w Belogrodzie, więc to nie taka duża zmiana, ale przynajmniej teoretycznie mogliby coś mieć dowożone. No więc już nie mogą. Ale pewnie z wielką ofensywą ruszą i tak, bo tam nie ma nikogo kto by zmieniał plany i rozkazy w razie zmiany sytuacji....</p><p><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-59747968993605857622022-03-15T00:21:00.006+01:002022-03-15T00:21:52.058+01:00Bladźkrieg<p style="text-align: justify;"> Rosyjska inwazja na Ukrainę miała być blitzkriegiem, który szybkimi atakami kolumn pancernych rozniesie ukraińską armię, wschodnia część kraju z Kijowem zostanie zajęta w ciągu 2-3 dni, a potem utworzona jakaś kolaboracyjna administracja, formalne "wycofanie" wojsk i uniknięcie poważniejszych sankcji dzięki współpracy z Chinami. </p><p style="text-align: justify;">Taki był plan, nie wyszło zasadniczo nic. Ukraińska armia, przywództwo wojskowe i polityczne okazało znakomite i zadanie zatrzymania najazdu i zadania solidnych strat wykonało. Zauważmy, że tak naprawdę rakcja i pomoc międzynarodowa w ogóle się zaczęła po tych pierwszych 3 dniach. Dopiero wtedy, kiedy świat zobaczył, że trwa wojna, że to nie była krótka operacja zajęcia sypiącego się państwa. I w tym zakresie kalkulacje Kremla były zupełnie dobre. Gdyby plan wojskowy został zrealizowany, to dziś nie tylko Ukraińcy, ale i cały świat żyłby w innej rzeczywistości. Bez wojny dziś, ale z przerażającymi perspektywami na jutro.</p><p style="text-align: justify;">Tak czy inaczej, okazało się dokładnie to samo co zawsze, od co najmniej 200 lat. Że Rosja ma świetną propagandę, ale prawdziwej wojny z zachodniego stylu armią toczyć nie jest w wstanie. Oraz że wbrew propagandzie i militaryzacji społeczeństwa, armia wcale nie jest przez władzę utrzymywana w jakimkolwiek porządku. </p><p style="text-align: justify;">A tymczasem ta armia w czasie pierwszego ataku dostała wp... jakiego świat nie pamięta. Co więcej, wygląda na to, że przez następne już prawie 3 tygodnie nic się nie uczy. Nie ma zmian taktyki, organizacji, konsolidacji frontu. Nic. Jak się pokazały pierwsze zdjęcia, to trole się rzuciły z hasłem "to był pierwszy rzut, takie marne jednostki, aby sprawdzić obronę i zaraz przyjdzie drugi rzut, ta prawdziwa potężna rosyjska armia". To mam dla was trochę zdjęć tego drugiego rzutu:</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiY_LWBWlwQ77NvIbncNeExbkxyd1Xz6TdvgnMRaYlLX41v9HSm4mjpQkv-3QtoznhlJ43-sSZikyyHvBXaLQiwXnzyaEvCa-WVEw6frX9Dx-YJmMG8WqfDh7mphFGQCRlZ2PnjEHwXbjmAZapoz-8zCULI5NSUPbHngrY_RssCORrgB0DnyMlny3J5OQ=s900" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="361" data-original-width="900" height="201" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiY_LWBWlwQ77NvIbncNeExbkxyd1Xz6TdvgnMRaYlLX41v9HSm4mjpQkv-3QtoznhlJ43-sSZikyyHvBXaLQiwXnzyaEvCa-WVEw6frX9Dx-YJmMG8WqfDh7mphFGQCRlZ2PnjEHwXbjmAZapoz-8zCULI5NSUPbHngrY_RssCORrgB0DnyMlny3J5OQ=w503-h201" width="503" /></a></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjlXbIpWU5SaXSR33EB7sdA4JnJaeFBPQsp9F_8RtETcX8kBIfn6zcJYnAqAQ0EZxmXPrDTIMQDfitM6qX70KKcOozorSrD9o592IZLLvVjyPw78MrMAgutA-KH68w_P0oLmDzPDzYuknRqzhdxwIxZI3-pPwa4Sfcm3pR3iImfwFu6VMIXGZZLb8RgrQ=s680" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="540" data-original-width="680" height="315" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjlXbIpWU5SaXSR33EB7sdA4JnJaeFBPQsp9F_8RtETcX8kBIfn6zcJYnAqAQ0EZxmXPrDTIMQDfitM6qX70KKcOozorSrD9o592IZLLvVjyPw78MrMAgutA-KH68w_P0oLmDzPDzYuknRqzhdxwIxZI3-pPwa4Sfcm3pR3iImfwFu6VMIXGZZLb8RgrQ=w397-h315" width="397" /></a></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><p style="text-align: justify;">Tak, to jest dokładnie to na co wygląda. Armia rosyjska mobilizuje cywilne ciężarówki. Wydaje mi się, że generalnie komunalne. Oczywiście nie ma nic złego w mobilizowaniu sprzętu dla poważnej wojny, Ukraina właściwie zawiesiła działanie całego państwa i wszystko co mogło być przestawione na wysiłek wojenny, to jest. Ale jak "druga armia świata" po dwóch tygodniach "operacji specjalnej" potrzebuje komunalnych wywrotek do transportu wojska, które zasadniczo utknęło na stepie bez żadnych istotnych sukcesów, to chyba nie jest zbyt dobrze, nieprawdaż?</p><p style="text-align: justify;">Dla rozrywki tu macie linki do filmików- wygląda jak przypadkowa zbieranina kryminalistów, widoczny sprzęt z 2 w.ś. Tak. Już nie z czasów masowego zbrojenia się ZSRR w latach 70-tych, tylko po prostu z 2 wś. OK, Mosin w wersji snajperskiej był jeszcze normalną rzeczą w latach 80-tych, ale rusznica ppanc z 1941 roku to naprawdę jest żenada.<a href="https://twitter.com/i/status/1501810755729084421" target="_blank"> Tu</a> i <a href="https://twitter.com/i/status/1501831397580939266" target="_blank">tu</a>.</p><p style="text-align: justify;">Na dziś, 14 marca, jednostki rosyjskie w okolicach Kijowa są prawdopodobnie rozbite, w sensie że nie stanowią już kompletnego zorganizowanego organizmu zdolnego do działań operacyjnych. Są podzielone na mniejsze fragmenty, pozbawione logistyki, łączności czy zorganizowanego dowództwa lub tego wszystkiego na raz. Bez poważnej odsieczy, na którą Rosja nie ma sił, te jednostki są po prostu stracone. Na południu ofensywy na zachód i północ wyglądają na powstrzymane, jedynie w okolicach Mariupola armia rosyjska jeszcze ma jakikolwiek realny potencjał ofensywny.</p><p style="text-align: center;"><b>Co się teraz może stać?</b></p><p style="text-align: justify;">Otóż jeśli reżim rozkradający cały kraj w imię szowinizmu i militaryzacji przegrywa z kretesem "operację specjalną" to jest skończony. Kropka. Putin jest chodzącym trupem, większość jego kolegów czekają procesy o zbrodnie wojenne. Jedyna szansa jest taka, że skończyłaby się "remisem ze wskazaniem", który mógłby sprzedać jako zwycięstwo. Na dziś ostatnim takim miejscem mogłoby być uzyskanie połączenia Donbasu z Krymem (i nie stracenie jednego ani drugiego...), czyli zajęcie Mariupola i zawieszenie broni na tej linii. Z każdym dniem jest to coraz mniej możliwe, ale może, gdyby podjąć decyzję o natychmiastowym wycofaniu i skróceniu linii na pozostałych kierunkach południowego frontu, użyciu tych wojsk, razem z wszystkim rezerwami armii, lotnictwa i floty, to może jakimś cudem by to miasto zdobyli. I natychmiast ogłaszać (i przestrzegać) jednostronne zawieszenie broni, licząc na to, że Ukraińcy też tak postąpią. Ale to by wymagało trzeźwej oceny sytuacji na najwyższych szczeblach i szybkiego podejmowania bardzo ryzykownych militarnie (i jednocześnie trafnych) decyzji. Next to impossible.</p><p style="text-align: justify;">W takim razie możemy spokojnie dyskutować o politycznych skutkach katastrofalnej przegranej Rosji, z prawdopodobną utratą większości armii. Wynik nieporównywalnie gorszy niż w Afganistanie czy wojnie rosyjsko-japońskiej, a oba te konflikty spowodowały dezintegrację państwa moskiewskiego. </p><p style="text-align: justify;">I taka też nastąpi tym razem. Znaczy niekoniecznie pełna dezintegracja, ale bardzo duże wzmożenie sił odśrodkowych, zupełnie oczywiste w przypadku drastycznego osłabienia centrum. To centrum oczywiście może się tymczasowo utrzymać, tak jak w latach 1905-1917, ale po pierwsze bez społecznej legitymacji i po drugie tylko poprzez sterroryzowanie populacji. </p><p style="text-align: center;"><b>Czy jest alternatywa?</b></p><p style="text-align: justify;">Jak najbardziej. Rząd, który będzie mieć legitymację. I taki przyjdzie. Czy za miesiąc, czy za 10 lat- nie mam pojęcia, ale brak legitymacji to koniec każdej władzy. A w Rosji brak siły to brak legitymacji.</p><p style="text-align: justify;">Otwartym pozostanie pytanie, czy decentralizacja nastąpi po liniach rzeczywistej kontroli nad źródłami dochodów (czyli miejscami ekstrakcji dochodowych surowców) czy po liniach narodowościowych i lokalnej władzy politycznej. Tego też nie wiemy i dziś nie zgadniemy. Ale przypomnę, że źródła bogactwa Rosji są skoncentrowane w regionach nie-rosyjskich. Ropa i resztki działającego przemysłu w Tatarstanie i Baszkiri, Nie tak istotne ilości, ale też ropa w Czeczenii, sporo różnych minerałów z Jakucji, jedynie na europejskich terenach zamieszkałych przez Rosjan nie ma prawie nic. </p><p style="text-align: justify;">I tak czy inaczej rozpad, nieważne w jaki sposób będzie poprzedzony pewnym czasem gnicia i faktycznej decentralizacji, przez uzurpowanie władzy przez lokalnych aktorów. </p><p style="text-align: justify;">Ale wiemy, że istnienie obecnego reżimu w Rosji nie bardzo stoi pod znakiem zapytania- on jest stracony. Pod znakiem zapytania stoi istnienie Rosji w obecnych granicach (i Krymu do nich nie wliczam). I patrząc na potencjalną opozycję, tą "liberalną", w stylu Nawalnego, etc. chyba czas powiedzieć jasno- to państwo nie powinno istnieć w obecnych granicach, bo jest ciągłym zagrożeniem dla światowego bezpieczeństwa. Spektakularnie przegrana przez Rosję wojna to jest najlepsze co może się dla tego światowego bezpieczeństwa wydarzyć. </p><p style="text-align: justify;"><br /></p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com47tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-22568324253709353712022-03-06T02:47:00.006+01:002022-03-06T02:47:59.277+01:00Ostatnia wojna Rosji<p style="text-align: justify;"> Toczy się wojna rosyjsko- ukraińska. Tak dokładnie to toczy się od 8 lat, a sam konflikt dotyczący suwerenności Ukrainy bądź rosyjskiej nad nią dominacji w wyrazistej fazie trwa od 2003 roku, bo sama dyskusja polityczna i walka o suwerenności narodu ukraińskiego jest oczywiście znacznie dłuższa niż to się Putlerowi wydaje.</p><h4 style="text-align: center;">Zacznijmy od tego o co w ogóle Kacapom chodzi. </h4><p style="text-align: justify;">Wbrew pozorom, mają w tej całej awanturze bardzo poważny interes strategiczny. Na tyle poważny, że są dziś w stanie postawić na szali istnienie swojego państwa w obecnej formie, bo pozostawienie Ukrainy w obecnych granicach jako niezależnego i neutralnego bądź wrogiego państwa jak najbardziej oznacza właśnie upadek Rosji w obecnej formie. Dlaczego?</p><p style="text-align: justify;">Otóż dlatego, że fundamentem obecnej Rosji, jej bazą, spoiwem i paliwem politycznym jest mit o mocarstwowości- "co prawda gówno mamy, ale wszyscy się nas boją". Gdyby przestali się bać, to zaczęłyby się pojawiać pytania- "właściwie dlaczego gówno mamy?". I prędzej czy później te pytania by zaczęto adresować do władzy. </p><h4 style="text-align: center;">A co jest kluczem do bycia mocarstwem? </h4><p style="text-align: justify;">Nie żadna potęga ekonomiczna, flota, przemysł czy takie. Kluczem jest to, że nie można cię pokonać. Że nie da się zająć ani podbić. USA są mocarstwem, bo atak i okupacja, nawet ograniczona do głównych miast na wybrzeżach jest niemożliwa. Flota i trudności logistyczne pokonają każdego. A teraz spójrzmy na mapę. Od atlantyckiego wybrzeża północnej Francji/Belgii aż do Uralu jest teren generalnie nizinny, bez większych przeszkód naturalnych. Gór nie ma, rzeki wcale nie są aż tak szerokie, mnóstwo dróg, teren całkiem idealny do prowadzenia wojny. Ale, idąc z zachodu na wschód, jest coraz szerzej, coraz mniej infrastruktury i coraz mniejsza gęstość zaludnienia. To wszystko ma taki wpływ na wojnę, a za tym politykę, że w zachodniej część, państwa tam się znajdujące mają ludność i zasoby, aby obsadzić cały front, stworzyć linie obronne i odpierać ataki miesiącami. Co się w istocie wydarzyło w 1 w.ś. Im dalej na wschód tym to jest dalsze od realności i wojna musi się toczyć w oparciu o nieliczne miasta i szlaki komunikacyjne. Które można też obejść. I dlatego tam wojna się toczy na znacznie większych terytoriach i odległości armie pokonują znacznie szybciej. Spójrzmy jeszcze raz na mapę. Rosja, z granicą na Wiśle, mogła się bronić w czasie też 1 w.ś długo i bez zagrożenia dla swojego centrum gospodarczego. ZSRR, z granicą zdominowanych państw na Łabie był niemożliwy do podbicia, nawet Rosja w 2000 roku, co prawda z państwami nadbałtyckimi w NATO, ale przyjaznymi rządami na Białorusi i Ukrainie też mogła nadal czuć się imperialnie. Rosja z granicami nawet nie otwarcie wrogich, ale zaledwie neutralnych Białorusi i Ukrainy jest państwem już całkiem trudnym do obrony. A na pewno nie niemożliwym do pokonania. I w tej konfiguracji mocarstwem być nie może. Jeśli do tego dodać Kazachstan, to nagle okazuje się, że wątpliwa do obrony byłby nie tylko Petersburg oraz Moskwa, ale także dostęp do Kaukazu i główne rejony rolnicze na południu. Czyli właściwie wszystkie istotne elementy państwa leżą na niemożliwych do obrony granicach. </p><p style="text-align: justify;">Taka Rosja już by nie mogła być państwem imperialnym. Nikt by się ich nie bał, bo każdy by mógł naklepać w razie potrzeby. To by wymusiło zmianę modelu państwa. Może na kleptokrację naftową w afrykańskim stylu, a może na kraj który próbuje rozliczyć się ze swoją przeszłością i szuka cywilizowanego współżycia? </p><p style="text-align: justify;">Jednak warunkiem, aby to w ogóle mogło nastąpić jest po pierwsze- wygranie przez Ukrainę wojny, całkowite, z odzyskaniem wszystkich terytoriów, po drugie niezawisłe rządy w demokratycznej Białorusi, po trzecie przyjęcie obu tych państw do zachodnich sojuszy, a co najmniej jednego z nich (NATO lub UE). I po czwarte- rozbrojenie atomowe Rosji. Dopóki ma broń atomową, to te złudzenia imperialne mogą trwać. </p><p style="text-align: justify;">Czy jest alternatywa? Jest, i owszem. Otóż może jeszcze być tak, że co prawda Rosja straci kontrolę i jakąkolwiek możliwość wpływu na Ukrainę i Białoruś, ale zwyczajnie o tym nie powie mieszkańcom, a ci się nie dowiedzą z powodu całkowitego przejęcia dostępu do informacji przez kremlowską klikę. W ten sposób znikną jakiekolwiek pozory pluralizmu, kraj zmieni się w drugą Koreę Północną, a rządząca klika skupi się na rabowaniu czego się da, a społeczeństwu będzie nadal wciskać imperialną bajkę, choć w rzeczywistości kraj nie będzie stanowił już zagrożenia dla nikogo. I patrząc na błyskawiczne zaciśnięcie pętli nad obiegiem informacji (bo już nie tylko mediami, właśnie wprowadzono drakońskie kary nawet za plotkowanie o wojnie) to jest scenariusz na który się przygotowują, albo może robią co lubią, a wyjdzie przez przypadek. </p><p style="text-align: justify;">Czyli jeden z wyników: Rosja przegra wojnę, ale o tym nie powie mieszkańcom. Kraj się zmieni wewnętrznie w imitację Korei Północnej, a zewnętrznie w kleptokrację w afrykańskim stylu, zamordystyczną, ale niegroźną dla sąsiadów.</p><h4 style="text-align: center;">Albo byłaby niegroźna gdyby nie broń atomowa.</h4><p style="text-align: justify;">No dobra, ale jak to się właściwie stało, że w zakresie koszt/efekt wyczyny armii rosyjskiej przypominają WP w 1939, czy inne epickie kompromitacje, zamiast reprezentować choć przeciętną siłę bojową. Odpowiedzi są w sumie te same co zawsze: korupcja, olewactwo i głupota bez hamulców (znaczy jak debil na górze cos wymyśli, to nie ma jak tego skorygować).</p><p style="text-align: justify;">A wszystko się sprowadza zasadniczo nawet nie do systemów uzbrojenia, bo te są w miarę OK, a do nieudolności taktycznej, niesprawnego sprzętu, generalnego braku tego sprzętu oraz idiotycznej organizacji. Systemy uzbrojenia pozostały po ZSRR i dlatego w miarę działa (jak też rozpoczęte wtedy programy modernizacji) . Osiągnięcia kapitalistycznej Rosji są komicznie żenujące. </p><p style="text-align: justify;">Zacznijmy od stanu technicznego ciężarówek (reszty dotyczy analogicznie). Otóż wszystko wskazuje na to, że od czasu ich przywiezienia na pozycję wyjściowe, niektórych rok temu, w ogóle nie były odpalane ani ruszane. Słońce padało na opony z jednej strony, mechanizmy się zapiekały, etc. To co okazało się najwyraźniej najbardziej zawodne po takim traktowaniu to mechanizmy kontrolowania ciśnienia kół. One służą do tego, aby można było obniżyć ciśnienie i jechać po bardzo miękkim, grząskim terenie, a potem dopompować po powrocie na twardą drogę. Efekt jest taki, że w sezonie błota (który się właśnie zaczyna) ciężarówki są całkowicie przywiązane do dróg i nie mogą nawet awaryjnie zjechać na bok, bo dalej nie pojadą. A nawet jeśli ten system działa, to przy jego używaniu rozpadają się opony. </p><h4 style="text-align: center;">Ciekawą informację znalazłem też o poborowych</h4><p style="text-align: justify;">Którzy np. pod faktycznym przymusem, lub zupełnie bez swojej wiedzy zostawali żołnierzami kontraktowymi. Tu mam teorię, że w jednostkach mieli być kontraktowi, ale ich nie było, a pensje przytulał dowódca. Jak się okazało, że stan ma się zgadzać, to wzięto chłopaków co akurat byli. Generalnie w Rosji od armii wykręca się kto może, więc trafiają tylko ci, co nie mogą się wykręcić- bez pieniędzy i znajomości. Więc się nikt nimi nie będzie przejmował. Ale nawet jeśli nie było tak z ludźmi, to na pewno miało to miejsce z częściami, paliwem, utrzymaniem pojazdów, odbytymi szkoleniami, etc. I zauważmy, że części zamienne do ciężarówek są znacznie bardziej chodliwym towarem niż te do czołgów. </p><p style="text-align: justify;">I wreszcie trzecia sprawa- zwyczajna głupota. Najpoważniejszym jej przejawem było oczywiście rozpoczęcie wojny z założeniem, że przeciwnik się nie będzie bronił. Z takim założeniem to możemy napadać na skarbiec Rezerwy Federalnej, ale osobiście bym jednak w to nie wierzył. I każde normalne planowanie też nie powinno zakładać absurdalnie pozytywnego rozwoju wydarzeń. To musiał robić ktoś całkowicie oderwany od rzeczywistości.</p><p style="text-align: justify;">A po drodze, w ramach poprawy efektywności sił zbrojnych FR armię zreorganizowano w tzw. Batalionowe Grupy Bojowe. Jednostki składające się z batalionu (500-1000 żołnierzy) i jego wsparcia, czyli artylerii, łączności, transportu, etc., aby stworzyć jednostkę zdolną do samodzielnego i autonomicznego działania. Wygląda racjonalnie, prawda? Cóż, nikt w historii czegoś takiego nie robił i teraz widać, że nie bez powodu. Zawsze, kiedy tworzono samodzielne jednostki (od czasów rzymskich, serio) to przybierały one jedną z dwóch postaci: dywizji, składającej się z 6-9 batalionów i używanej w miejscach gdzie ważniejsza była siłą niż manewrowość i sprawność dowodzenia lub brygady, składającej się prawie zawsze z 3 batalionów, podobna ilość wsparcia, logistyki i oficerów sztabowych może się skupić na mniejszej ilości zadań, stąd brygady są używane jako wojska bardziej mobilne, etc. </p><p style="text-align: justify;">Rosjanie faktycznie zrobili 1-batalionowe brygady, ale dołożyli do nich wsparcia na jeden batalion. To w żaden sposób nie może być samodzielne, ma homeopatyczną ilość artylerii, brakuje łączności, logistyki i możliwości remontowych. Krótko mówiąc pomysł, który wyglądał dziwnie, a dziś wiadomo, że jest dyletancki i skończył się katastrofą.</p><p style="text-align: justify;">I właściwie wszystko wygląda dokładnie tak samo. Spadek postsowiecki jakoś działa, po modernizacjach OK, ale to co robiono w obecnej Rosji sprowadza się do trzech rzeczy- złodziejstwo, dyletanctwo, olewactwo.</p><h4 style="text-align: center;">Bardzo ciekawie przebiegają walki po zachodniej stronie Kijowa</h4><p style="text-align: justify;">Chodzi o atak który szedł z Białorusi i przez dwie noce był zatrzymywany dopiero na ulicach Kijowa. Cały atak, jak i zaopatrzenie do niego musiało iść dwoma, dość wąskimi i krętymi drogami przez las. Po wyczerpaniu pierwszych zapasów okazało się, że ciężarówki z zaopatrzeniem tak raczej gdzieś znikają po drodze. Wobec czego rosyjskie dowództwo zorganizowała wielki konwój, dość potężny militarnie i z dużą ilością zaopatrzenia. I tak, ruszył najkrótszą trasą, czyli drogą z Czernobyla do Kijowa. Wąską, krętą, wśród lasów i mokradeł. Żeby się jakoś zmieścić ciężarówki jechały równolegle po całej szerokości. Zgadnijcie się się stało- tak, dokładnie to co musiało. Różne pojazdy w różnych miejscach konwoju są uszkadzane. Czasem przez ukraińskich snajperów, czasem przez rosyjskich żołnierzy. Efekt jest taki, że obecnie jest to 60-kilometrowy korek, w większości pojazdów bez paliwa lub uszkodzonych, otoczony przez lekką piechotę z rakietami i snajperów. Zachodnia armia by w takiej sytuacji zapewne zniszczyła pojazdy, aby nie dać ich przeciwnikowi i wracała na pieszo, może ratując co się da, może tylna część konwoju jest w stanie zawrócić i dojechać na Białoruś. A może nie. Ale przy rosyjskim dowodzeniu nie bardzo jest podejmowana jakakolwiek decyzja i skończy się tak samo jak w Finlandii- nie mają paliwa, nie ogrzeją samochodów, przez snajperów nie będą mogli rozpalić ognisk ani podgrzać posiłków. Aż się poddadzą lub zamarzną (na co jeszcze mają szansę).</p><p style="text-align: justify;">Na brak radykalnych decyzji w sprawie dowodzenia może też wpływać to, że dowódca 41-szej armii, tej właśnie atakującej z Białorusi ostatnio zakończył życie. Zastrzelony przez snajpera, jedna z wersji mówi, że w trakcie inspekcji czoła tego konwoju.</p><p style="text-align: justify;">Sytuacja jest taka, że siły idące w tym pierwszym ataku są obecnie całkowicie odcięte, linią frontu przez regularne, ciężkie jednostki armii ukraińskiej. Tu np. <a href="https://streamable.com/syn7s6" target="_blank">link do filmiku</a> jak się skończyła próba przebicia z okrążenia. Idący im na odsiecz konwój jest zablokowany w lesie, pod ostrzałem lekkiej piechoty. I to jest cała 41-sza armia FR. Do tego zaopatrzenie i posiłki nawet w pobliże granicy nie bardzo docierają, bo białoruska kolej przeszła na sterowanie ręczne, tam gdzie mogła, a gdzie nie mogła (czyli w głównych węzłach) po prostu nie działa. Wcześniej działała na Windows XP, to trochę wyjaśnia.... I oprócz tego w tajemniczy sposób spłonęły szafy rozdzielcze na głównych stacjach, ktoś ciągle złośliwie uruchamia blokady liniowe na szlakach, itd., itp.</p><p style="text-align: justify;">Powiem tak- pod Stalingradem przynajmniej dowódca armii przeżył.....</p><p style="text-align: justify;">A oprócz tego wygląda na to, że w końcu do frontowych jednostek docierają "Pioruny", polskie, jedne z obecnie najlepszych (jeśli nie naj...) ręcznych pocisków przeciwlotniczych. Co oznacza, że loty śmigłowców mogą szybko stać się zbyt ryzykowne. Co jest bardzo zabawne, bo Kacapy właśnie zostały zmuszone do ich używania dla osłony konwojów transportowych, bo bez osłony z powietrza stały się zbyt ryzykowne.....</p><p style="text-align: justify;">Więc jak komuś się wydaje, że pierwszy tydzień wojny nie poszedł Rosji najlepiej, to poczekajmy na drugi.....</p><p style="text-align: justify;">I myślmy o tym jak zrobić trwały pokój później.</p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-8899109814474202242020-12-13T09:06:00.005+01:002020-12-14T16:28:38.012+01:00O rozdziale funduszy<p style="text-align: justify;"> Wyobraźmy sobie grupę która regularnie imprezuje razem, powiedzmy, że są to przedstawiciele zaprzyjaźnionych rodzin, nie tak łatwo któregoś się z niej pozbyć. Większość tych rodzin ma się naprawdę nieźle, w sumie najbiedniejsi są zaledwie przeciętniakami. Ale względny dystans majątkowy jest spory, bogatsi tak naprawdę nie muszą się przejmować niczym, biedniejsi i owszem.</p><p style="text-align: justify;">W tej grupie jest Laszlo. Który ma zwyczaj być wysyłanym po fajki, bo mały, ale przy okazy zwykle "zapomina" powiedzieć ile dokładnie te fajki kosztowały. Że w sumie w towarzystwie nikt się tym tak bardzo nie przejmuje, to nikt go nie ciśnie. Zwłaszcza że przy próbie przyciśnięcia odpowiada tak że nikt go nie rozumie, a właściwie nawet nie wiadomo, czy coś bełkocze szybko czy po prostu beka. </p><p style="text-align: justify;">Laszlo był w sumie tak sprytny, że z kasy zajumanej przy kupnie fajek potrafił wykoncypować to, że daje niezłe kieszonkowe rodzeństwu, które od tego czasu uparcie twierdzi, że tylko on powinien bywać na imprezach. </p><p style="text-align: justify;">Tego układu pozazdrościł mu inny z biedaków na tej imprezie, Mścisław. Że nikt nie potrafi powtórzyć tego imienia, to i tak wszyscy nazywają go Krzysiem, od zamiłowania do picia na krzywy ryj. Tyle że ten ma sporo większą rodzinę, więc sobie wymyślił, że od teraz, jak będzie brał wódę dla wszystkich to im nie pokaże kwitów. No, to trochę ekipę wkurwiło, a nawet ktoś już mu chciał oklepać facjatę. Ale wiadomo, rodziny znają się od lat, nie wypada, etc. </p><p style="text-align: justify;">Więc stanęło na tym, że ma być nowy regulamin zrzutek, że trzeba się uczciwie rozliczyć. Trochę dziwna sprawa jak na taki układ imprezowy, ale cóż, jak ma się takich delikwentów jak Laszlo i Krzysiu to jakoś trzeba to rozwiązać. Oczywiście natychmiast tych dwóch zaczęło się drzeć, że to nie taka ekipa z jaką chcieli chlać i tak nie można. </p><p style="text-align: justify;">Więc reszta ekipy odpowiedziała, że na razie wszystko może zostać, a tak w ogóle to poproszą kwity i potem trzeba będzie oddać jak wyjdzie że Krzysiu dostał na cztery 0.7 a przyniósł jedną półlitrówkę. Tylko najlepsze jest to, że tak to wszystko wykombinowali razem z Krzysiem, że kasę trzeba będzie oddać po tym, jak rodzina Krzysia też go odstawi od kasy. Bo drugi problem Krzysia polega na tym, że ostatnio pierodli takie brednie, że wszyscy myślą, że już nie tylko wóda mu mózg zlasowała, ale że też się przerzucił na cięższe dragi. Więc rodzinka też go chce od kasy odstawić, bo strach, oczywiście. Ale to są procedury, sądy i w ogóle. </p><p style="text-align: justify;">Więc się spryciula tak dogadał, że na teraz może zajebać ile chce kasy, a potem się rozliczy i oddawać będą ci, co go wyrzucą. </p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">P.S.</p><p style="text-align: justify;">Jak komuś się niektóre rzeczy skojarzyły z aktualną sytuację w UE, to ma rację. Tak naprawdę w tym wszystkim chodzi o to, że Orban i jego ekipa zwyczajnie rozkradają fundusze UE na taką skalę, że to jest jedyna jeszcze na poważnie istniejąca gałąż gospodarki węgierskiej. I PiS usiłuje to samo zrobić w Polsce. I mają pozwolenie na powiedzmy 3 lata, a potem tę kasę ma oddać następny rząd. Serio, nic tu nie jest zmyślone. Polską rządzi zwyczajna banda złodziei i może być tylko gorzej. </p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-1743641552469198017.post-12555819609111485352020-11-01T16:27:00.000+01:002020-11-01T16:27:04.658+01:00Covid- 19 w Uruguwaju, czyli o wzorowym działaniu państwa<p style="text-align: justify;"> Na świecie dobrze się rozkręca druga fala koronawirusa. świat, poszczególne państwa i społeczeństwa miały miesiące na przygotowanie się. Naukowcy tę drugą falę zapowiadali i ostrzegali. I co? I nic.</p><p style="text-align: justify;">Państwa które poważnie i rozsądnie podeszły do pierwszej fali, w perspektywie drugiej też wyglądają dobrze. Te, które sobie nie radziły, w obliczu drugiej wyglądają jeszcze gorzej. </p><p style="text-align: justify;">Polska jest tu ciekawym przykładem, bo co prawda kraj jest z tektury lepionej śliną i ani władza ani administracja nie jest w stanie wykonać żadnych skomplikowanych działań, ale z pierwszą falą się upiekło przez jedną jedną i to prostą do wdrożenia decyzję o szybkim lockdownie. </p><p style="text-align: justify;">To dało czas, że by przygotować się do drugiej, ale do tego państwo już było całkowicie niezdolne. </p><p style="text-align: justify;">Rzeczpospolita nie jest w tej nieudolności specjalnie osamotniona. Jest cała litania państw i społeczeństw, które nie potrafiły dostrzec powagi problemu i/lub zorganizować systemu który by ten problem jakoś rozwiązał. Czy choć ograniczył.</p><p style="text-align: justify;">O COVID-19 wiemy coraz więcej, tak o przebiegu choroby jak też o mechanizmach zarażenia. W miarę wiadomo że w odróżnieniu od wielu innych infekcji tu nieproporcjonalnie wielką rolę odgrywają superspreaders oraz, co jest dość przerażającą wiadomością, nawet przebieg bezobjawowy może, i często prowadzi, do nieodwracalnego uszkodzenia płuc, serca i innych narządów wewnętrznych, w tym również mózgu. </p><p style="text-align: justify;">To w skrócie oznacza, że pomysł pozwolenia wirusowi na swobodne działanie i następne nabycie odporności stadnej jest nie za dobrym pomysłem. A jak dołożymy fakt występowania ponownego zakażenia to już całkiem głupim. Ale nie piszę tego dla wykazywania, że takie pomysły były złe w styczniu czy lutym. Tak, były, ale ograniczona ilość informacji mogła spowodować, że wydawały się rozsądne. Za to ktokolwiek promuje je dziś jest zwyczajnym durniem. </p><p style="text-align: justify;">W takim zamieszaniu i braku wiedzy różne kraje zaczęły stosować różne taktyki dla powstrzymania epidemii. Czasem rozsądne, czasem mniej, a czasem łączące się z denializmem samego istnienia problemu. Szkoda klawiatury na opisywanie złego podejścia, bo ono jest typowe, większość rządów sobie nie poradziła. Oczywiście są pewne tendencje- rządy prawicowe są znacznie gorsze, aż gdzieś do granicy ludobójstwa, a rządy kierowane przez kobiety są znacznie lepsze. </p><p style="text-align: justify;">Jest w tym oczywiście związek przyczynowo-skutkowy, a nie tylko korelacja, bo generalnie prawica w takich sytuacjach zastanawia się czy to dobra okazja, aby zakosić trochę kasy (oczywiście, jak każda!) i jak zrobić dobrze kolegom bankierom i oligarchom. Tym ostatnim zależy zasadniczo na tym, aby dalej spalać ropę w jak największych ilościach, więc i taka jest polityka prawicowych rządów- żadnej epidemii działamy normalnie, a te naczepy-chłodnie obok szpitali to po prostu ktoś tak zaparkował. </p><p style="text-align: justify;">I na takim tle możemy spojrzeć na Urugwaj</p><p style="text-align: justify;">Sytuacja startowa była taka, że po wyborach w 2019 dotychczasowa koalicja, rządząca przez 15 lat utraciła władzę. Przejęcie jej przez nową koalicją miało nastąpić, jak zawsze 1 marca. </p><p style="text-align: justify;">Czyli akurat ten dość długi okres przejściowy się wkomponował w rozwój pandemii. I na przykład przyszły minister zdrowia z tego skorzystał i poprosił uniwerek o zorganizowanie mu wykładów dotyczących COVID-19. Wiem stąd, że później w wywiadzie lekarz powiedział, że był zdziwiony samą prośbą, a jeszcze bardziej tym, że minister przybył punktualnie i najwyraźniej po to, aby się czegoś nauczyć. Bo i to nie trafiło wtedy do mediów, a wiele miesięcy później. A konkretnie jak media zaczęły się zastanawiać jak to się stało, że epidemia w Urugwaju jest pod kontrolą, a praktycznie nigdzie dookoła nie. </p><p style="text-align: justify;">Sama epidemia dość szczęśliwie omijała Urugwaj w miarę długo, pierwszy superspreading event był dopiero w pierwszych dniach marca, już za kadencji nowego rządu. Jakaś celebrytka przyleciała z Hiszpanii i wybrała się prosto na wesele na 500 osób. </p><p style="text-align: justify;">System od razu zadziałał. Celebrytka wylądowała na kwarantannie, jak też wszyscy z którymi miała kontakt. Sąsiedzi pomogli, w tym sensie, że dzielnie obserwowali i uprzejmie donieśli na policję, że jej syn ją odwiedza codzienne i przesiaduje godzinami. </p><p style="text-align: justify;">I tak wyglądał start epidemii w Urugwaju</p><p style="text-align: justify;">W tym momencie się okazało, że władze mniej-więcej wiedza co robią. Napływ zakażeń był widoczny, wiec ogłoszono lockdown. Ale daleki od tak drastycznego jak w wielu krajach europejskich. Zamknięcie nie dotyczyło całej gospodarki a "jedynie" tych sektorów gdzie następuje kontakt miedzyludzki.</p><p style="text-align: justify;">Do tego momentu nie różniło się tak bardzo od postępowania w innych krajach. Ciekawie było jednak dalej.</p><p style="text-align: justify;">Otóż powstał komisja doradcza przy rządzie dla wsparcia zwalczania epidemii. I co ciekawe składa się ona z dwóch części- medycznej i epidemiologicznej. Pozornie może się wydawać co to za różnica, w końcu to lekarze zajmują się epidemiami? No własnie jest. Lekarze zajmują się objawami i leczeniem chorób. Za to do badania propagowania i rozwoju epidemii ściągnięto matematyków, jak należało. A przynajmniej matematyk kieruje epidemiologiczną częścią komisji. </p><p style="text-align: justify;">I przez cały czas to naukowcy podawali ścieżkę postępowania dla rządu, a politycy robili to co jest ich robotą- przekazywali to społeczeństwu i ubierali w zasady prawne które były możliwe do wyegzekwowania. Zauważmy, jak bardzo to się różniło od działań państw z dykty, już w tym momencie. Następnie komisja opracowywała zasady dla kolejnych działów gospodarki. Zasady, znaczy procedury, których należy przestrzegać w pracy i przy obsłudze klientów. Czyli maski, dystans, etc. Ubrane w dokładne opisy dostosowane do każdej branży. Opracowywano kolejne procedury i wraz z nimi zezwalano na otwieranie kolejnych sektorów gospodarki. Od najważniejszych do najmniej istotnych i od łatwych do wdrożenia do trudniejszych. Lub niemożliwych i to pozostaje zamknięte. </p><p style="text-align: justify;">W taki sposób dość szybko, po jakiś 2 tygodniach otwarto budowlankę, potem kolejne branże, aż doszli do kościołów, w tym kraju mało istotnych. </p><p style="text-align: justify;">Następnie plan polegał na tym, aby był system pozwalający na śledzenie wszystkich zakażeń i można było wygasić każde powstające ognisko. Co ciekawe, wcale nie było i nie jest planowane całkowite powstrzymanie epidemii. A może od razu uznano, że jest to w sytuacji Urugwaju kompletna mrzonka. </p><p style="text-align: justify;">Mrzonka, bo obok są Brazylia i Argentyna. Argentyna, gdzie jest właściwie kompletny brak komunikacji w społeczeństwie, bo media zajmują głównie autentycznym zmyślaniem wiadomości, odpowiednio pro- i anty- rządowych, wobec czego żaden istotny przekaz nie jest w stanie dotrzeć do całego społeczeństwa, które w ten sposób nie może działać wspólnie w żadnej sprawie. Nawet takiej jak pandemia. Więc niezależnie od tego co rząd by chciał i jak planował, nie jest w stanie tego przekazać społeczeństwu, a zresztą słaba i dysfunkcjonalna administracja i tak prawdopodobnie by nie mogła zrobić żadnego rozsądnego planu. Więc w Argentynie COVID ma się dobrze, ludzie trochę gorzej....</p><p style="text-align: justify;">Brazylia organizacyjnie jest silniejszym krajem, ale podzielonym między władze federalne i stanowe, co już utrudnia skoordynowaną politykę, do tego rządem federalnym kieruje kompletny świr i negacjonista epidemii, na to się nakładają relacje post-niewolnicze w społeczeństwie, czytaj patologiczny rasizm i przekonanie elit, że jak coś zabija głównie czarnych to jest to w sumie pozytywna rzecz. Więc epidemia w Brazylii jest już od dawna poza jakąkolwiek kontrolą. </p><p style="text-align: justify;">I o ile Urugwaj może zamknąć granice w portach, na lotniskach oraz lądową z Argentyną, bo ta przebiega wzdłuż dwóch wielkich rzek, tak granicy z Brazylią zamknąć się nie da, bo ona właściwie fizycznie nie istnieje. Wszystkie miasta przygraniczne mają po prostu dzielnice w obu krajach, wewnątrz ich nie ma przejść granicznych, a nawet są budynki z wejściami po obu stronach. </p><p style="text-align: justify;">I przyznam, że z tego poziomu trudności utrzymanie epidemii pod kontrolą to nie nie jest to samo co w Nowej Zelandii czy Islandii, to jest dużo poważniejsza sprawa. I wymagająca stałej mobilizacji społeczeństwa, utrzymania w stanie alertu, a jednocześnie nie zmęczenia ludzi nadmiernymi wymaganiami, czy destrukcją gospodarki. Nic z tego nie jest proste i wszystko wymaga wyważenia mnóstwa sprzecznych interesów. I to nie interesów kolegów, a interesów kraju. I urugwajski rząd robi to dobrze. </p><p style="text-align: justify;">Ilość wykrywanych zakażeń utrzymuje się na stałym poziomie 20-50 dziennie, przy 2-3 tys testów dziennie (na 3,5 mln mieszkańców). Ale co ważniejsze, w praktycznie każdym przypadku władze mogą prześledzić większość kontaktów i zatrzymać ewentualne niekontrolowane rozprzestrzenianie.</p><p style="text-align: justify;">Mogą prześledzić kontakty, bo w miejscach anonimowego gromadzenia się ludzi (komunikacji publicznej, mallach, kościołach, etc., jest obowiązek noszenia masek i jest on całkowicie przestrzegany. Bo inaczej po prostu nie jest się wpuszczonym, czy po prostu wypraszają. Za to sytuacje, gdzie później można te kontakty zidentyfikować są względnie bezproblemowe. Maski są powszechne, i jest społeczna presja, ale nie do końca wszyscy ich używają, w mniejszych sklepach bywa różnie, etc.</p><p style="text-align: justify;">Kolejna sprawa- poważną częścią gospodarki Urugwaju jest turystyka, a głównie plaże pełne Argentyńczyków. I rząd już zapowiedział, że tego lata (które się zaraz zaczyna), granice zostaną zamknięte. Pewnie się zastanawiali nad decyzją i taką podjęli. I trudno z nią dyskutować. Ponieważ niektórzy Argentyńczycy mogą wjechać- oczywiście mający prawo pobytu w Urugwaju, ale też za jednorazowymi pozwoleniami dla załatwiania różnych spraw. Mają tylko na granicy przedstawić test z wiarygodnej instytucji albo go zrobić na granicy. Jeśli robią na granicy, to muszą zostawić numer telefonu i adres pobytu. </p><p style="text-align: justify;">I o ile z kierowcami ciężarówek ponoć nie ma żadnego problemu, przestrzegają procedur, maski i nie zbliżają się do tubylców, odbierają telefony od władz, etc., tak wjeżdżający w interesach mają wszystko w nosie, jak u siebie. Zwykle nawet nie odbierają telefonów które mają poinformować o wyniku testu. </p><p style="text-align: justify;">O przestrzeganiu kwarantanny nawet nie ma co wspominać. Ale warto w jednym przypadku. Kilka dni temu jakaś Argentynka przyjechała do Punta del Este (taki luksusowy kurort), sprzedać swoją nieruchomość. Zameldowała się w hotelu w dniu przyjazdu i po krótkiej chwili wychodziła na miasto. W recepcji zapytano się ją o kwarantannę, naściemniała, że miała jakich dokument zwalniający. Szef hotelu zadzwonił do stowarzyszenia hotelarzy i zapytał się co robić, ci odpowiedzieli, że żadnych zwolnień nie ma i może robić co uważa. Więc kobieta jak wróciła, dowidziała się że jest wymeldowana i ma się natychmiast zabierać. Stowarzyszenie poinformowało inne hotele i nie przyjęto jej w żadnym- cóż, tak działa wolny rynek, nieprawdaż? Jakąś kwaterę pewnie znalazła, ale w newsach się to pojawiło i może dotrze do Argentyny. Choć bardziej podejrzewam, że to któraś z gazet wymyśliła te "genialne" porady o wjeździe do Urugwaju i już nic nie dotrze. Przynajmniej do tej połowy Argentyńczyków, która wierzy w akurat te media. </p><p style="text-align: justify;">A w kwestii gospodarczych skutków- od razu na początku wprowadzono ciekawe rozwiązanie "częściowego zasiłku dla bezrobotnych", znaczy firmy mogły zmniejszyć ilość godzin dla pracowników, płacą im stosownie mniej, a co do tego co ubyło z etatu przysługuje zasiłek dla bezrobotnych, znaczy jego stosowna część. Więc przy zmianie z całego na pół etatu, dostajemy połowę dotychczasowej pensji i dodatkowo chyba 30% jako zasiłek dla bezrobotnych. Wszyscy zaciskają pasa, wszyscy jakoś mogą przeżyć. Oczywiście teraz rząd namawia ludzi do wybrania się na wakacje gdzieś w kraju, bo przecież i tak nigdzie dalej nie wyjadą, a tak może pomogą przetrwać branży turystycznej. Która na sezon została zwolniona z praktycznie wszystkich podatków, zupełnie rozsądnie. Subsydiów poza tym raczej nie ma, bo nie ma z czego ich rozdawać. </p><p style="text-align: justify;">To oczywiście nie wszystko, ale mam nadzieję, że pokazałem, że można, że się da i można mieć epidemię pod kontrolą nawet w bardzo trudnych warunkach. Problem polega na tym, że u władzy muszą być ludzie, którzy to chcą zrobić i którzy potrafią zaufać fachowcom, ale sami podejmują decyzje. I są to decyzje, które wzmacniają zaufanie dla nich i dla społeczeństwa nawzajem. Aż do stopnia, gdzie prywatne podmioty, same z siebie najpierw pomagają społeczeństwu i władzy zanim spojrzą na własny interes. Ale tego się nie da uzyskać w tydzień.....</p>Maczeta Ockhamahttp://www.blogger.com/profile/09162881309570130913noreply@blogger.com7