Do czego służą uprawnienia do emisji CO2?

Zacznijmy od tego co to są uprawniania do emisji CO2. Otóż jedną z uzgodnionych międzynarodowo metod zapobieżenia katastrofie klimatycznej jest wprowadzenie systemu nazywającego się cap and trade. Który polega na tym, że każdemu krajowi (nie musi to dotyczyć krajów, ale w dużej części tak jest) przysługuje pula emisji. Która jest na starcie określona na podstawie aktualnego i historycznego zużycia, potencjału redukcji, etc. Następnie te pule są co roku zmniejszane o określony procent. Taki sam dla każdego. 

Emisje CO2 są związane ze spalaniem paliw kopalnych, ale nie tylko. Również z wylesianiem, degradacją gleb. Do tego należy doliczyć emisje innych gazów cieplarnianych

Ale liczenie emisji i ich rozdzielanie to tylko połowa planu. Druga połowa polega na handlu. Ktoś kto potrzebuje więcej może kupić. W ten sposób ogólna suma emisji się nie zmieni w danym roku, a jedynie zmieni się miejsce tej emisji. Rzecz dla klimatu bez znaczenia. Za to jest to brutalny sposób karania tych, którzy nie chcą przyłączyć się do wspólnej walki albo sposób w jaki mogą się podzielić ci, którzy akurat mają dobrą koniunkturę gospodarczą. I przetransferować pieniądze do krajów z problemami/ w recesji. 
Ale najważniejsze jest to, że ten mechanizm stwarza możliwość zarabiania. W szczególności w najbiedniejszych krajach, gdzie łatwo o pracę, jest ona tania i można ją obrócić dla korzyści środowiskowych i klimatycznych. A alternatywą jest bezrobocie w zdegradowanym środowisku. 

Oczywiście nie każdy z tego korzysta. Jest pewna, spora liczba biednych krajów, które nie mają wystarczającego kapitału intelektualnego, zwłaszcza w administracji, aby wejść na drogę inwestycji w ogóle, a innowacyjnych w szczególności. To najbardziej dotyczy bardziej skorumpowanych krajów trzeciego świata oraz postkomunistycznych krajów UE. 

W takim razie do czego mogą służyć transfery z uprawnień do emisji i jak to zrobić dobrze?
To pokazuje świetny przykład inicjatywy niedaleko Zanzibaru. Dwóch ludzi, widząc lokalną katastrofę ekologiczną zaczęło coś robić, przede wszystkim przywracać lokalny las. Poniżej filmik, gdzie co prawda nie jest powiedziane skąd właściwie jest kasa, ale jest pewien, że spora jej część dokładnie ze sprzedaży uprawnień z emisji. Zalesianie, a zwłaszcza odbudowa lasów na zdegradowanych terenach się na to kwalifikuje. 

Na dzień dobry na ten system oczywiście się na to rzuciły stada cwaniaków, które starały się wyciągać kasę za zakładanie plantacji drzew użytkowych na zupełnie dobrych gruntach. I to, niestety do pewnego stopnia działało. Dziś jednak system staje się szczelny. Paradoksalnie wskutek sabotażu nafciarzy i podobnego towarzystwa.

Otóż pierwszy ogólnoświatowy system tego typu został wprowadzony w porozumieniu z Kyoto. Przemyślany, dobry i kompromisowy. Gdyby zaczęła porządnie działać, to byśmy dziś, jako świat byli w zupełnie innej sytuacji. Ale problem polegał na tym, że światowy limit emisji i ścieżka zejścia były projektowane dla udziału wszystkich głównych aktorów, w tym USA. Protokół został podpisany, z limitami, które były uzgodnione a następnie USA pod wodzą milionera-alkoholika z naftowej rodziny odmówiły ratyfikacji. Co oznaczało, że limity emisji i ścieżka zejścia opracowane dla całego świata wraz z USA obowiązywały cały świat oprócz USA i były automatycznie zawyżone o ekstremalnie wielkie emisje tego kraju. Czyli bardzo skutecznie sparaliżowano całą ideę. 

Dziś koncept wraca. W wielu miejscach. Na poważną skalę w UE, Chinach, Korei i pewnie jeszcze kilku państwach. Niestety nie na skalę świata, bo ze złodziejskimi, psychopatycznymi lub kompletnie dysfunkcjonalnymi rządami jakie dziś mamy w USA, Brazylii, Australii i UK jest to po prostu niemożliwe. 

Ten powrót jest jednak znacznie bardziej interesujący w mniejszych miejscach. Są firmy, które deklarują 100% neutralności klimatycznej, ale technologicznie nie są w stanie całkowicie wyeliminować paliw kopalnych. Więc kupują bony na emisje, które ktoś wytworzył gdzie indziej. Są nawet prywatni ludzie, którzy starają się nie korzystać ze spalania paliw kopalnych, ale czasem po prostu muszą skorzystać z samolotu. I w takich sytuacjach chcą zapłacić za to, że ktoś to CO2, które powstanie z paliwa lotniczego gdzieś jakoś nie wyemituje lub faktycznie zakopie. 

Pozostaje jeszcze pytanie jak właściwie są obliczane te negatywne emisje. I tu rozrzut jest spory, zależnie od standardu. Ale w najciekawszej i najbardziej restrykcyjnej wersji, promowanej przez organizacje typu World Wildlife Fund i podobne, dodano warunki, które nakazują robić coś naprawdę pożytecznego. Za zakładanie plantacji eukaliptusa, które teoretycznie służą celom redukcji CO2 nic nie płaca, bo uznali, ze bez jednoczesnego spełniania warunku pomocy lokalnej społeczności nie ma żadnej redukcji. To jest założenia prawdziwe, bo ludzie wyrzucenie przez gospodarkę plantacyjną ze wsi uciekają do miast i tam wzmacniają gospodarkę opartą na spalaniu paliw. 
Złoty standard według tych NGOs polega na tym, aby poprawiać glebę, zmniejszać emisje, odzyskiwać metan z fermentacji i jednocześnie pomagać w rozwoju ekonomicznym lokalnych społeczności.
I to jest naprawdę big deal. 

A jak to naprawdę wygląda?
Na przykład tak jak w tym filmiku, wyżej wspomnianym. (gdzie BTW nie zająknięto się o sposobie finansowania, ale mogę się założyć, ze właśnie tak wygląda)





W sumie kilkadziesiąt osób pracuje i regeneruje zdemolowany ekosystem, przywraca nadzieję na przyszłość i to wszystko bez widocznych źródeł dochodu. Te niewidoczne to własnie kredyty węglowe.

To samo dzieje się w innych miejscach. Zniszczone gleby Sahelu, gdzie przecież trwa i rozwija się kryzys humanitarny. Budowa biogazowni w całej Afryce. Też sporo projektów w Etiopii, ale to akurat inna sprawa, tam cały ustrój i aparat państwowy jest zorientowany na odbudowę gleb i ekosystemu zniszczonego straszliwie przez pomoc radziecką*.

* Akurat nie ZSRR był tu problemem a pomysły na organizację przemysłowego rolnictwa z lat 60-80 tych. Pomos państw zachodni, zwłaszcza USA była równie destrukcyjna, problem polegał na tym, że blok wschodni był hojniejszy, więc negatywne skutki "rozwoju" przyszły szybciej i mocniej. 

3 komentarze:

telemach pisze...

Wyjaśnianie rzeczy najprostszych. A jakże w Polsce potrzebne. Krótko, ładnie, zrozumiale. Respekt.

Anonimowy pisze...

Problem z eukaliptusami polega na tym za bardzo lubią się palić. Taka ich natura. Żeby się rozmnażać szyszki muszą się otworzyć przy pomocy wysokiej temperatury czyli ognia. W Portugalii o tym nie wiedzieli I teraz helikoptery I samoloty ppoż przy gaszenia pożarów produkują więcej c02 niż eukaliptusami pochłaniają.

Maczeta Ockhama pisze...

@telemach
Dzieki za dobre słowo
@Anonim
Problemów z eukaliptusami jest całe mnóstwo, jak właściwie z każdą monokulturową plantacją, nawet natywna w Polsce sosna w monokulturowych plantacjach powoduje sporo nieprzyjemnych konsekwencji.

Eukaliptus to nie jest zalesianie, to masowa destrukcja ekosystemów. I żadne pochłanianie CO2, bo większość produktów i tak wraca, często dość szybko, do obiegu (jak część drewna spalona od razu przy produkcji papieru, który też często po jednorazowym użyciu jest rozkładany lub spalany)
Dlatego wspomniałem, że te przykładowe plantacje eukaliptusa już teraz zwykle się nie kwalifikują na kredyty CO2. Niestety zanim to zauważono trochę kasy wypłacono różnym cwaniaczkom. I bardzo możliwe, ze w tejże Portugalii wciąż wypłacają, dzięki lobbingowi m.in. ministra Szyszki.