Proste konsekwencje neoliberalizmu, czyli co słychać w Brazylii

W Brazylii dzieje się nie za wesoło. Jest to z jednej strony skutek gorszej koniunktury na główne towary eksportowe, ale w znacznie większym- szalonego konfliktu politycznego, który ma tam miejsce.
Niedawna opozycja, a obecnie władza zrobiła dużo, aby tę władzę uzyskać.
Właściwie należałoby mówić- odzyskać, bo chodzi w pewnym przybliżeniu, o elity, które dominują w gospodarce i polityce Brazylii jeszcze od czasów kolonialnych. I cały ten czas prezentowały pewien sposób myślenia i organizacji państwa, który też możemy określić mianem kolonialnego. Lub w jakikolwiek inny sposób, ale oparty na dość mocnym rozdziale pomiędzy posiadające elity i pozostawioną bez dobrego państwa olbrzymią większość społeczeństwa.
Rządy Partido dos Trabalhadores wywróciły tę sytuację. Po raz pierwszy zanegowano zasadę, że państwo ma służyć najbogatszej części społeczeństwa. W sferze wartości władze uznały, że biedniejsza część społeczeństwa też powinna mieć dostęp do przyzwoitej edukacji, opieki zdrowotnej, etc. Tak też odebrało to społeczeństwo.
W systemie federalnym, jak Brazylia, możliwości zmiany państwa i implementacji reform są znacznie mniejsze niż w państwie unitarnym, więc nie można powiedzieć, ze rządy PT całkowicie zmieniły kraj. Ale całkiem sporą jego część.
To oczywiście wywołało u elit politycznych wrażenie, że "ukradziono im kraj". I co za tym idzie korzystali z każdej możliwej metody, aby władzę PT podminować, rozłożyć i odebrać. PT nigdy nie miało samodzielnej większości w parlamencie, więc w jakimś zakresie było to łatwe. Sojuszników ideologicznych dla lewicy nie było, istnienie każdej koalicji opierało się w lwiej części na zwyczajnym przekupstwie. Po prostu- koalicjantami partii, która chciała rządzić po to, aby naprawdę zmieniać kraj byli najbardziej skorumpowani ludzie istniejący w brazylijskiej polityce.

Na tej zasadzie został też dobrany wiceprezydent kandydujący wraz z Dilmą Rousseff. Jest typowym członkiem oligarchii, idealnym przedstawicielem kasty dzięki której Brazylia, kraj pełen bogactw, dookoła świata kojarzy się z nędzą faweli.

Dla pozbycia się władzy Partido dos Trabalhadores wystarczyło pozbyć się pani prezydent. Co umożliwia konstytucja w formie impeachmentu,  władzę w takim przypadku przejmuje wiceprezydent i można mieć gwarancję, że koalicjanci PT natychmiast zmienią front.

Potrzebny był jeszcze tylko pretekst. I taki został dostarczony. Nakreślę tu sytuację- spadek cen surowców na rynkach światowych pogorszył bilans handlowy Brazylii. Oraz spowodował spadek dochodów zarówno prywatnych, jak też budżetu. Co w dalszej kolejności  spowodowało  ograniczenie konsumpcji i inwestycji, czyli spowolnienie wzrostu gospodarczego. Zupełnie oczywiście w takiej sytuacji minimalnie odpowiedzialny rząd stara się utrzymywać zatrudnienie i wydatki inwestycyjne, aby nie doprowadzić do załamania gospodarki.
A co zrobiła banda oligarchów w brazylijskim parlamencie? Otóż w ustawie budżetowej zapisała ekstremalne i nierealne cele cięć budżetowych. Rząd Dilmy Rousseff usiłował wykonać budżet w zapisanej formie. Co, jak można się łatwo domyślić doprowadziło do masowego wkurzenia ludzi, którzy nie tylko mieli coraz większy problem z utrzymaniem się i znalezieniem pracy, ale byli też uderzani co chwilę podwyżkami cen i ograniczeniami zakresu świadczeń publicznych.
Stąd sie wzięły masowe demonstracje w zeszłym roku. Choć sądzę, że jeśli w ogóle jacyś, to zaledwie mała mniejszość domagała się zastąpienia Dilmy przez Michela Temera. Większość zapewne widziała to jako czarny scenariusz. Który nastąpił.
Dilma Roussef została oskarżona o naruszenie dyscypliny budżetowej i usunięta z urzędu.
Wtedy nastąpiło to samo, tylko bardziej.
Cięcia budżetowe i usiłowanei zrównoważenia finansów publicznych nie tylko nie doprowadziły do ich równowagi, ale też do 5% recesji. Czyli porównywalnej z sytuacją Rosji, której gospodarka oprócz spadku cen surowców została też obciążona sankcjami i zwiększonym ryzykiem politycznym. Cóż, oligarchia brazylijska własnemu krajowi, dobrowolnie dostarczyła ekwiwalent sankcji międzynarodowych tylko po to, aby pozbyć się "parweniuszy" z "ich" urzędów.
To wszystko spowodowało potężne problemy budżetowe na każdym szczeblu władzy i cięcia wszędzie tam,  gdzie to możliwe, nieważne czy rozsądne.
Jak na przykład osłabienie poziomu bezpieczeństwa w więzieniach.  Z czego Brazylia nigdy nie słynęła, ale w ostatnich tygodniach nastąpiła fala buntów, które kończyły się wojnami konkurencyjnych gangów i dziesiątkami ofiar. Za każdym razem. Z kilku, może kilkunastu. Sprawa jest tak poważna, że prawdziwa liczba ofiar jest nieznana.
Dwa tygodnie temu policja urugwajska w jednym z miasteczek na granicy brazylijskiej musiała zgromadzić zwiększone siły, po tym jak ich brazylijscy koledzy poinformowali, że jeden z gangów gromadzi siły przy granicy, a oni nie mają funkcjonariuszy, aby ich rozbić.

To były jednak pojedyncze przypadki, można powiedzieć,  odosobnione. Następnym jednak etapem jest wzrost przestępczości, bo ludzie nie mają z czego żyć. Na to się nakładają rozciągniete do granic wytrzymałości budżety stanów i oszczędności a policji. Mieszanka wybuchowa. W biednym interiorze to nie powoduje aż takich problemów, ludzie są tam przyzwyczajeni do ciężkich czasów i życia prawie bez pieniędzy. W głównych metropoliach, czyli Sao Paulo, Rio de Janeiro i Brasilii nędza pojawia się ostatnia. W pozostałych wielkich miastach sytuacja pogarsza się najszybciej.
Na dziś to jest stan Espiritu Santo, zwłaszcza jego stolica Vitoria. Strefa metropolitarna tego miasta to około 2 mln mieszkańców, z ogółu 3,8 mln mieszkańców stanu.

W takim razie- co się dzieje?

Niewesoło. Tak w skrócie. Jeszcze się to nie stacza do poziomu Somalii, ale naprawdę nie jest daleko.
Zacznijmy od tego, że strajkuje policja. Zasadniczo nawet nie oni, bo oni nie mogą. Rodziny funkcjonariuszy blokują wyjazdy z koszar. Żądają zwiększenia podstawy wynagrodzenia, która w tej chwili wynosi w przeliczeniu niecałe 3500 złotych. Straciło ono wyraźnie na wartości wraz ze spadkiem siły nabywczej spowodowanej utratą wartości reala. Uwaga- nazwa może być bardzo myląca, bo w Brazylii zwyczajna, państwowa policja nazywa się Policia Militar.

Co się dalej stało?
Otóż miasto, jak też reszta stanu właściwie zaprzestało życia. Spora część sklepów została zamknięta, kierowcy autobusów odmawiają jazdy bez uzbrojonej ochrony. Tak, zwykłych miejskich autobusów. Zresztą firmy i tak nawet nie chcą ich wypuszczać na trasy. Liczba napadów na samochody wzrosła do kilkuset dziennie (to przynajmniej wiadomo, bo utrata samochodu musi być zgłoszona, inne przestępstwa niekoniecznie).
I najbardziej uderzająca statystyka- w ciągu pierwszych pięciu dni strajku doszło do 105 zabójstw. To zwyczajnie wygląda jak strefa wojny, a nie jak zwyczajny kraj.
Nic dziwnego, że dla załatwienia sytuacji rząd federalny wysłał regularne wojsko. Co jak na razie nie przyniosło efektu. Okazało się, że 550 żołnierzy to zbyt mało.
Stąd kilka dni temu zapadła decyzja o przerzuceniu dodatkowych spadochroniarzy, wojsk pancernych (!!!) i lotnictwa (!!!).
Tak, po prostu zwyczajna armia, wyposażona jak na wojnę. Zamiast radiowozów- transportery opancerzone i śmigłowce.
Dowództwo zapowiada, że jest po to, aby wykonać misję i nie wraca bez sukcesu.
Cóż, bym powiedział, że zwyczajne uspokojenie sytuacji "trochę" za dużej przestępczości ulicznej w żadnym przypadku nie powinno przekroczyć możliwości wojska i sama obecność zapewne załatwi sporą część problemu.

I nastąpi koniec sprawy? Miejmy nadzieję, ale niekoniecznie. Jest w tym wszystkim niemały haczyk. Otóż oddziały wojskowe są przerzucane z sąsiadującej z Espiritu Santo prowincji Rio de Janeiro. No i co za problem? Taki, że jak będą w jednym stanie, to nie będzie ich w drugim.
A stan Rio de Janeiro jest, dzięki szalonej autarkii rządu federalnego, praktycznie bankrutem. Od miesięcy nie zdarzyło się, aby urzędnicy (i policja) otrzymali pensje na czas.
Dość łatwo wyobrazić sobie sytuację, że i oni rozpoczną strajk. I wtedy, w drugiej co do wielkości metropolii kraju już nie będzie kogo posłać na patrole.   Drugiej metropolii i głównym ośrodku turystycznym. To nie będzie zabawne.
To będzie już w całości obserwowanie jak oligarchiczni neoliberałowie niszczą kraj do poziomu oddania ulic gangom. Czyli Somalii.

10 komentarzy:

pilaster pisze...

W roku 1998 brazylijski IEF (index of economic freedom) wynosił 52,27 pkt - bardzo niski wynik

W roku 2003 zaś 63,39 - w ciągu 4 lat wzrósł o ponad 10 pkt, co się zdarza bardzo rzadko. Od roku 2004 zaś systematycznie spadał aż do poziomu 56,54 pkt obecnie (2016)

Zatem, wbrew temu, co podaje do wierzenia Ockhama, reformy w Brazylii przeprowadzono naprawdę w latach 1999-2003, czyli ZANIM do władzy dorwała się tam tamtejsza mutacja PIS. Populiści nie tylko żadnych reform nie wprowadzili, ale nawet cofnęli kraj z powrotem do lat 90 XX wieku. Przejadanie efektów rządów poprzedników w połączeniu z korzystną koniunkturą światową dało im dość pieniędzy, aby długo mogli maskować nimi nieudolność swoich rządów - podobny efekt jak w Rosji, gdzie też mogło się wydawać, że Putin jest świetnym przywódcą - dopóki miał pieniądze z ropy.

Koniunktura się jednak skończyła i okazało się, że populiści doprowadzili kraj do kryzysu i ruiny. Zostali co prawda odsunięci od władzy, ale w którą teraz stronę pójdzie Brazylia - Chile, Kolumbii, Urugwaju, czy Kostaryki (oby), czy Wenezueli i Argentyny - nie wiadomo.

Wskaźnik IEF w roku 2003, kiedy prezydentem został Lula

Brazylia 63,39
Chile - 75,97
Kolumbia - 64,18
Kostaryka - 67,04
Urugwaj - 69,84

Jak widać Brazylia nie odbiegała wtedy zbytnio od tego towarzystwa. Inaczej po rządach Luli/Russeff

Rok 2016

Brazylia - 56,54
Chile - 77,66
Kolumbia - 70,79
Kostaryka - 67,37
Urugwaj - 68,75

andsol pisze...

Przejadanie efektów rządów poprzedników w połączeniu z korzystną koniunkturą światową dało im dość pieniędzy, aby długo mogli maskować nimi nieudolność swoich rządów - wydaje się, że poprzedni komentator nie zrozumiał niczego a analizy Maczety o tym kto i gdzie utrzymywał władzę. Może po prostu nie przeczytał, bo tak jest zapatrzony w jakieś statystyki z punktami przypominającymi komputerowe gry dla dzieci.

Żyję w jednym z tych stanów, w których PT nigdy nie miało większego wpływu na politykę federalną czy stanową, rozkradanie bogactwa stanu (mającemu poziom ekonomiczny i kulturowy bardziej podobny do Europy niż do Nordeste) od zawsze jest rozgrywką między prawicą A i prawicą B.

Do mądrej i rzetelnej analizy Maczety dodam (na chybcika) trzy elementy, nie koniecznie najistotniejsze, ale na końcu języka.

1. Espirito Santo jako miejsce nieszczęścia to nie przypadek, od kilkudziesięciu lat ponad połowa każdego kolejnego rządu w pełni zasługuje na gromadne zaprowadzenie do aresztu za wszelkie typy zbrodni. Zresztą Rio de Janeiro też nie jest wiele lepsze - to tam chyba wynaleziono przemysł wypuszczania nocą z więzień przestępców na robienie rabunków - no i potem nie dawało się znaleźć sprawców, bo (znowu, grzecznie) byli w więzieniach.

2. Prawica i zdziczała prawica atakowała PT od środka, od koalicji. A cała zgraja głuptowatych lewicowych partii, sierot po-stalinowskich i po-trockistowskich robiła to cały czas od zewnątrz i dużo energiczniej. Nieszczęśliwy pomysł Luli, by oswoić przynajmniej część ich przyjmując Marinę da Silva (wówczas dzierżącą już zielony sztandar) na ministra środowiska doprowadził do kompletnej katastrofy administracyjnej (gdyby od niej zależało, nawet ogniska harcerskie były by zabronione), a z tej niezbyt mądrej osoby zrobił idola walki o lepszą przyszłość.

3. Gdy PT zdobywało prezydencję, nie miało jasnych planów na rządzenie i samo nie bardzo wierzyło w swoje możliwości. I zamiast z wielkim hukiem rozpieprzyć skorumpowane układy parlamentarne (choć nie wiem czy było to w istocie możliwe), próbowało grać wedle istniejących reguł. Nie wiedzieli, że była też ukryta reguła: "te reguły są tylko dla nas". No i różne odmiany naiwności kosztowały sporo.

Na koniec zagadka: Czy rząd USA pomagał w utrzymaniu stabilności krajowi, który sprzymierzał się z krajami afrykańskimi, z sąsiadami i z biedakami, a nie z korporacjami ze Stanów - i nie chciał wojennych awantur na Bliskim Wschodzie?

pilaster pisze...

andsol

"wydaje się, że poprzedni komentator nie zrozumiał niczego"

Za to najwyraźniej andsol zrozumiał wszystko i zaraz się z czytelnikami tym zrozumieniem podzieli.

W szczególności wyjaśni, jak to się stało, że brazylijski index of economic freedom wzrósł bardzo gwałtownie PRZED przechwyceniem władzy przez PT, a za trwających 13 lat rządów PT systematycznie malał? Dlaczego obecnie jest on ZNACZNIE NIŻSZY, niż w takich krajach jak Urugwaj, Chile, Kolumbia, czy Kostaryka?

Katastrofa gospodarcza i cywilizacyjna Brazylii obciążą WYŁĄCZNIE grupę Luli/Rouseff bo to ona przecież rządziła.

Tak samo nadchodząca katastrofa w Polsce będzie winą PIS, a nie "partii lewicowo-liberalnych", jak już z odpowiednim wyprzedzeniem PIS głosi.

Maczeta Ockhama pisze...

@andsol
Pilaster jest znanym neoliberalno-korwinowskim oszołomem i przeciętny poziom jego komentarzy nie kwalifikuje się do publikacji. Ten się akurat nadawał, więc jest. Z doświadczenia przewiduję, że kolejne jego komentarze się już tu nie ukażą, więc jeśli coś odpowie to przekaże prywatnie.

Dziękuję za komentarz i merytoryczny wkład, pewnie nie tylko ja czekam na więcej, zwłaszcza pod takimi wpisami, ale proszę też o nie karmienie troli

pawel-l pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Maczeta Ockhama pisze...

@pawel-l
Czy możesz nie pisać komentarzy przez przeczytaniem komentowanego artykułu? Oraz przeczytaj jeszcze komentarz andsola.
A na razie wyrzuciłem twojego linka bo wnosi do dyskusji ekstremalne nic. I tak, korupcja w Brazylii jest endemiczna, to żadna wiadomość. I nie, nie o tym jest mój tekst.

andsol pisze...

Maczeta, tak na ogół do dyskutowania w Polsce o sytuacji brazylijskiej najbardziej zraża mnie to, że dyskutanci nie potrafią (czy nie chcą) wyciągać wniosków z powszechnie znanych faktów, a powtarzają nic nie znaczące zlepki i trzymają się tego, co o sytuacji ich filozofia polityczna im dyktuje. Nie zauważają na przykład tego, że nie było najmniejszej nawet sugestii, by odsunięta od władzy Dilma wzbogaciła się nielegalnie będąc prawie 6 lat prezydentem. A gdy padają oskarżenia przeciwko Luli, dyskutuje się gorąco czy nie jest w istocie własnością jego a nie partii PT mieszkanie w São Paulo, gdzie zatrzymał się parę razy. I z domniemania, że być może to jest jego własność, robi się ogólnokrajową karierę, dzięki czemu nie mówi się tych parlamentarzystach, którzy są podejrzani o przyswojenie sobie kilkuset milionów dolarów. Gardłuje się o "rozdawaniu pieniędzy" biednym a nie wspomina się, że było to powiązane z żądaniem: "twoje dzieci muszą wrócić do szkoły". Prosty zabieg a prawie zlikwidował armię nieletnich grasujących na ulicach miast, szukających legalnych i nielegalnych pieniędzy, których trzeba było ich rodzinom na przeżycie.

Ciekawa jest sytuacja w moim mieście, niedawno po municypalnych wyborach przejął władzę reprezentant prawicy B. Ostatni "prefeito" nie był ani z A, ani z B, a tylko i wyłącznie z własnej mafii (widocznie na początek i A i B liczyły na porozumienie z nim) i tak splądrował miejską kasę, że nawet - rzadkość w lokalnych warunkach - nie startował w wyborach na przedłużenie swej władzy. No i nowy zaczyna od cięć, których władzom PT (gdyby wygrały, ale tu nigdy nie były u władzy) przyniosłyby rewolucję: obcina połowę z 24 "sekretariatów" (wydziałów miejskiej władzy wykonawczej), co oznacza o przynajmniej 60 wysoko płatnych stanowisk urzędniczych, wyrzuca z 200 urzędoli, którzy przyszli "na barana" z poprzednimi rządzącymi ("cargos comissionados", czyli w zasadzie przyjmowanie do pracy bez uzasadnienia czy sprawdzenia kwalifikacji, takie odmiany Misiewiczów), obcina nadgodziny, które dawały (często bez rzeczywistej pracy) stawkę godzinową 200% itd., itp. No i sypnęło się strajkami. Nie mam cienia sympatii dla gościa, przez wiele lat był jednym z tych darmozjadów z prawicy B, ale gdy zobaczył pustą kasę, znienacka otrzeźwiał. Powtarzam, tu nigdy nie było "rozdawania pieniędzy" przez PT, bo wszystkie klucze do sejfów od chwili ustanowienia Republiki w 1889 tu zawsze były w kieszeniach albo prawicy albo skrajnej prawicy.

Anonimowy pisze...

@Maczeta Ockhama
Czasami zaglądam na Pana bloga, bo zamieszczone są tu ciekawe informację. Komentarze czytuje rzadko. Nie rozumiem dlaczego Pan zamiast ustosunkować się merytorycznie do komentarza czytelnika pilaster robi jakieś personalne ataki. Tylko traci na tym Pański wizerunek i wirygodność.
pozdrawiam

Maczeta Ockhama pisze...

@Anonim
Bardzo mi miło. Bloga prowadzę hobbystycznie i bynajmniej nie służy od jako platforma do promowania innych miejsc w sieci w komentarzach, ani rozpowszechniania chorych poglądów i wizji świata.
Komentarze służą do dyskusji i jako moderator dbam o minimalny jej poziom. Zarówno kulturalny jak tez merytoryczny.
Pilaster nie spełnia żadnego z tych trzech warunków.
W skrócie- promuje swojego bloga, w dyskusji pokazuje nieakceptowalny poziom chamstwa, a pod względem poglądów ma po prostu nierówno pod sufitem do stopnia uniemożliwiającego merytoryczna dyskusję.

Anonimowy pisze...


Co do IEF i jego wagi to spójrzmy na Chiny: "China IEF 2017 57.4 (up 5.4)". Znaczy rok temu było 52, wcześniej pewnie mniej ale nie chce mi się szukać. Ogólnie to to tyle jeśli chodzi o udowadnianie korelacji IEF a wzrost gospodarczy.
A zresztą co mi tam, skrobnę jeszcze że na IEF składa się ileś tam wskaźników więc podciagnąć o 10 na parę lat można na ten przykład oddając zakłady państwowe znajomym złodziejom po 1 peso za każdy 1 pierdyliard rzeczywistej wartości. IEF skoczy do góry znacząco! (Finansial freedom wzrośnie no i goverment size i spending spadną ;]

Shape_shifter