Węgiel, czyli my lub oni.

W dyskusji pod poprzednim wpisem poruszono temat węgla i energetyki węglowej, obiecałem odnieść się do tego obszerniej i oto macie, drodzy czytelnicy:

Jedną z bardzo wyraźnych tendencji trwającej Rewolucji Energetycznej jest znikająca rola węgla w gospodarce. Nie, nie zmniejszająca się. Po prostu znikająca.

Nowa energetyka już dziś produkuje prąd nie tylko lepszej jakości, ale i tańszy. Bez administracyjnych regulacji i potężnych dotacji budowa nowych elektrowni węglowych nie ma żadnego sensu ekonomicznego. Eksploatacja istniejących w większości przypadków jeszcze jakiś ma, ale w większości miejsc na świecie budowa elektrowni węglowych wynika jedynie z powodu rozgrzebania inwestycji z czasów, gdy to mogło mieć sens, z powodu chorej organizacji rynku energii lub z powodu decyzji politycznych. 

W tym ostatnim przypadku przyczyną jest zwykle jakaś mieszanka korupcji i negacjonizmu globalnego ocieplenia, w różnych proporcjach. Tak dochodzimy do kolejnego powodu, czyli właśnie globalnego ocieplenia. Stopniowe i powolne ocieplanie klimatu od prawie dwóch lat wygląda jakby wymknęło się jakiekolwiek stabilności, a każdy kolejny miesiąc bije rekordy ciepła. Groźba usmażenia naszej jedynej planety staje się po prostu realna.

Dlatego wynegocjowano, podpisano i jest na dobrej drodze do wejścia w życie porozumienie paryskie.
Aby powstrzymać ocieplenie już nie w rozsądnym zakresie, ale po prostu w takim, które nie zniszczy cywilizacji, szybkie odchodzenie od paliw kopalnych jest po prostu konieczne. Z czego na dziś najłatwiejsze, najtańsze i najszybsze zapewnia zaprzestanie spalania węgla. I może to zapewnić najszybszy spadek emisji CO2. Węgiel, choć najczęstszym i najpoważniejszym jego zastosowaniem jest wytwarzanie elektryczności, ma też swoją poważną rolę w wytopie stali i tam nie jest łatwy do zastąpienia. Za to trzecie zastosowanie, w skali świata marginalne, to spalanie w celach grzewczych i tu eliminacja węgla jest łatwa i tania.
Ale świat skupia się na eliminacji emisji węgla z generacji elektryczności. To jest rzecz, którą, my, jako ludzkość możemy zrobić najszybciej i da największy efekt. Czyli będzie efektywnie najważniejszym krokiem dla nie usmażenia naszej jedynej planety. Równolegle potrzebne jest każde możliwe działanie, a jednocześnie poszukiwanie i rozwijanie technologii tam, gdzie jeszcze nie potrafimy tanio i efektywnie zastąpić paliw kopalnych.
Alternatywa jest prosta: jeśli tego wszystkiego zaniechamy to nasza planeta przestanie nadawać się do życia, ewentualnie możliwe do zamieszkania będą znacznie mniejsze niż dziś obszary, położone w zupełnie innych miejscach. 
Rachunek możliwości też jest prosty. Podstawowymi paliwami kopalnymi są węgiel, ropa naftowa i gaz ziemny. Zastąpienie ropy w transporcie nie jest proste, ani tym bardziej tanie. Pozostaje eliminacja gazu lub węgla. Z tego spalanie gazu jest zarówno znacznie czystsze, jak też może być wydajniejsze energetycznie oraz w razie potrzeby odbywać się na bardzo małą skalę, świetnie ułatwiając kogenerację. Droga eliminacji pierwszy do odstrzału jest węgiel. Jako, że czasu już brakuje, nie ma żadnej możliwości manewru ani wyboru innej drogi. Takie są realia.

Czas na bardzo proste stwierdzenie, prowadzące do być może kontrowersyjnej deklaracji. 
Otóż jedną sprawą jest to piszę po polsku, w moim ojczystym języku (choć jednym z trzech używanych na co dzień). Życzę Polsce i wszystkim Polakom, aby kraj był dobrym, cywilizowanym i wygodnym miejscem do życia. 
Ale: Polska jest częścią naszej planety. Możemy żyć w bardzo wielu różnych miejscach. Możemy się przenieść pojedynczo lub wszyscy razem. Ale jak dotychczas nikt z nas nie ma żadnej możliwości przeniesienia się na inną planetę. Mamy tylko Ziemię. I w tym momencie wybór jest prosty. Każdy, kto świadomie prowadzi działania zmierzające do dalszej destrukcji planety jest szkodnikiem. Jest moim osobistym wrogiem i powinien być wrogiem każdego przyzwoitego człowieka. Jedną sprawą jest bycie zmanipulowanym przez media, nie rozumienie świata, postępowanie tak jak zawsze się postępowało i jak robią wszyscy inni. Zupełnie inną kwestią jest praca redaktora, polityka, czy kierownictwa wielkiego koncernu, którzy co najmniej powinni zdawać sobie sprawę z tego co robią, jednak robią wszystko aby zniszczyć naszą piękną planetę i cywilizację razem z tym. To są po prostu wrogowie ludzkości. Jeśli ja bym został z jakiś tajemniczych powodów postawiony przed wyborem: Polska czy Ziemia, cóż.... Planeta bez Polski istniała i może istnieć. Polska bez życia na Ziemi- chyba nie bardzo. Stąd każdy, kto w smarując sobie gębę Polską, chrześcijaństwem, czy co tam sobie jeszcze wymyśli świadomie działa na rzecz niszczenia życia na naszej jedynej planecie jest niegodzien miana człowieka i traktowania jako człowieka.
I znów: detale są ważne. Jedną sprawą jest koncern energetyczny produkujący prąd z węgla, ale który ma realny plan zmniejszania i następnie rezygnacji ze spalania węgla, a drugą rzeczą są męty, które uznają, że opłaca im się promować "czysty węgiel" czy inne bzdury w trzecim świecie, po to aby zarobić parę dolarów ze sprzedaży sprzętu, którego nigdzie indziej by nie wcisnęli. Jedną sprawą są politycy, którzy rządzą krajem z gospodarką opartą na węglu, ale robią wszystko aby to uzależnienie zakończyć, nawet ryzykując lokalne bunty społeczne (jak w Chinach) a kompletnie inną rzeczą jest podnoszenie takiego uzależnienia do rangi cnoty i kultywowanie go przez nieetyczne tępienie alternatyw (Hiszpania Rajoy'a, czy większość najbardziej skorumpowanych reżimów trzeciego świata).
W skrócie: nie jest problemem gdzie się dziś znajdujesz, bo wszyscy na naszej planecie znajdujemy się w nie najlepszym położeniu. Problem polega na tym, co dalej chcesz z tym robić. I jak to porównamy do tego, co naprawdę można zrobić w danej sytuacji. I nie, ignorancja zarządów, polityków, ani nawet redaktorów zajmujących się tematem nie jest żadnym usprawiedliwieniem, bo za to dostają pieniądze, aby wiedzieli. Koniec. 
To, czy mają taką wiedzę, przecież niezwykle łatwą do zdobycia, w moich oczach pozwala jedynie odróżnić niekompetentych ignorantów, którzy nigdy nie powinni zajmować się pracą którą wykonują, od ludzkiego ścierwa, które świadomie przykłada rękę do niszczenia naszej jedynej planety. Naszej, więc mojej też.
Niestety, lub stety, tego typu ścierwa mają bardzo podobny sposób myślenia i działania, wzajemnie się świetnie czują w swoim towarzystwie. Stąd drodzy czytelnicy, możecie bardzo łatwo, właśnie po stosunku do paliw kopalnych znaleźć całe łańcuszki powiązań między oligarchami ostatniego sortu i znakomicie działające spółdzielnie promotorów paliw kopalnych z najbardziej skorumpowanymi politykami i najobrzydliwszymi dyktaturami oraz nie jednym redaktorem i "ekspertem od rynku energii i paliw"

O polskim samochodzie elektrycznym, czyli ElektroŻuk na miarę naszych możliwości.

W ramach reform gospodarczych premier Morawiecki zapowiedział "Plan Elektromobilności". W jego zamierzeniu za 10 lat ma w Polsce być milion samochodów elektrycznych. 
Zapewne większość z tego ma pochodzić z nowej polskiej, krajowej produkcji.
OK, fajnie. Czas spojrzeć na szczegóły.

Min. Morawiecki jako część uzasadnienia powiedział dość ciekawą rzecz. Mianowicie stwierdził, że kraje zachodnie mają ponad sto lat doświadczenia w konstruowaniu silników, a nowoczesne pojazdy elektryczne to nowe technologie, gdzie prawie każdy ma możliwość świeżego startu i umiejscowienia się na tym rynku. Co w tym ciekawego? Otóż to, że jest to prawdziwa i poprawna ocena dzisiejszego stanu technologii i przemysłu. A zdanie, które mógłbym tak określić, z ust jakiegokolwiek przedstawiciela obecnego rządu, dotychczas słyszałem wyłącznie od Anny Streżyńskiej. Tak, wiem, że to jedno zdanie, ale z kryteriami "poprawne według dzisiejszego stanu wiedzy i technologi" umieszczonymi w roku 2016, takiej wypowiedzi np. min. Tchórzewskiego prawdopodobnie nie da się znaleźć, nawet jednozdaniowej. Na potwierdzenie tej tezy, wspomnę, że ten milion samochodów elektrycznych od razu przeliczył na zyski elektrowni węglowych i wyszło mu 2 miliardy rocznie, więc jest przekonany.

O obecnej polityce przemysłowej polski decyduje trio Szyszko- Adamek- Tchórzewski i nic się nie wydarzy bez ich zgody. Jako, że poziom wiedzy każdego z nich nie przekracza późnych lat 60-tych i to jeszcze tłumaczeń z radzieckich książek, które były tłumaczeniami tego co ukradli w Niemczech w 45, to i poziom wiedzy o dzisiejszym świecie jest adekwatny. 

Nikt nie jest w stanie żadnemu z nich wytłumaczyć jak działa współczesna infrastruktura, bo wymagałoby to objaśniania w szczegółach rozwoju technologii ostatnich 60 lat. Mniej więcej od wynalazku tranzystora. Dla rozjaśnienia- nie, nie przesadzam. Nie miałem okazji rozmawiać z żadnym z tych panów, ale jak najbardziej miałem z osobami, które objaśniały i broniły ich zamiarów. Nie, nie da się podjąć merytorycznej dyskusji, ponieważ są to ludzie, którzy nic nie wiedza o technologii ostatnich 40 lat, a poprzednich 20 dość niewiele. 

I tu wracamy do Morawieckiego. Absolutnie podziwiam jego geniusz, że potrafił takie towarzystwo przekonać do czegokolwiek współczesnego. Choć pozostaje pytanie- właściwie do czego?
Odpowiedź: do produkcji polskiego, elektrycznego samochodu osobowego na skalę co najmniej kilkudziesięciu tysięcy sztuk rocznie, a raczej 200-300 tysięcy. 

Generalnie jestem całkowicie za. Jest to bardzo dobry pomysł na skok technologiczny. Przy okazji można stworzyć lokomotywę ciągnącą gospodarkę, a nawet spełnić w minimalnym stopniu cele środowiskowe ograniczania emisji CO2, etc. Trio S-A-T uniemożliwia i uniemożliwi jakąkolwiek modernizację energetyki i przemysłu ciężkiego, więc takie ominięcie tej betonowej zapory jest świetną sprawą. 
Co więcej, mają to sfinansować koncerny energetyczne i to jest kolejna dobra wiadomość, ponieważ te firmy mają za dużo pieniędzy. I mogą je wydać na finansowanie budowy czegoś, co ogarnia swoją wiedzą nasze trio, albo czegoś współczesnego. Ten pierwszy przypadek oznacza gwarantowane wyrzucenie pieniędzy w błoto i jeszcze zadłużenie się na jakieś elektrownie węglowe, czy inne bzdury, a ten drugi daje szanse na wydanie czegoś sensownego.
Stąd moja pierwsza konkluzja- plan sfinansowania pomysłu krajowego koncernu od samochodów elektrycznych przez koncerny energetyczne jest bardzo dobry. Nie dlatego, że jest taki super błyskotliwy, ale dlatego, że każdy inny sposób wydania tych pieniędzy jest na pewno znacznie gorszy i na pewno będzie obciążeniem dla rozwoju. Może z wyjątkiem morskich elektrowni wiatrowych, za którymi trwa lobbying. Też nie najlepszy obecnie pomysł, ale i tak najlepszy z realnych.

Czas przejść do konkretów:
Do sukcesu nowego przedsięwzięcia potrzeba kapitału i wiedzy dla produkcji oraz popytu i dostępu do rynku dla sprzedaży. Brak dowolnego z tych elementów = fail. 
W takim razie pozostaje ocenić co jest. Jest obiecana ilość kapitału duża jak na Polskę i żenująco mała jak na koncern zajmujący się masową produkcją tanich samochodów osobowych. Jak zrozumiałem mowa jest o kwocie mniejszej niż miliard złotych, czyli poniżej 250 mln dolarów. To nie jest kwota za jaką można rozpocząć masową produkcję samochodu. Nieważne, czy spalinowego, czy elektrycznego. Za to jest zdecydowanie za duża jak na montownię. Ale to sam kapitał zakładowy. Do tego jeszcze doliczamy finansowanie długiem i dodatkowe emisje akcji. Jakaś ilość kredytowania będzie możliwa od początku, przyjmijmy, że zanim pierwszy produkt pokaże się na rynku możliwy do zainwestowania kapitał będzie w okolicach 1 mld dolarów. Co za to można zbudować? Nadal nie można zbudować fabryki masowej produkcji samochodów. Inwestycja Tesli do rozpoczęcia produkcji Modelu 3 to jest coś około 6-8 mld dolarów (wliczając fabrykę baterii). Takich pieniędzy polski koncern mieć nie będzie. 
W takim razie na co wystarczy to co może być? Na pewno nie wystarczy na kompletną, wydajną fabrykę baterii. I to właściwie zamyka sprawę. Może wystarczyć na zbudowanie fabryki baterii według dzisiejszych wzorców, co w skrócie oznacza, że kiedy rozpoczną produkcję kolejne wielkoskalowe inwestycje Tesli, BYD i innych takich, to nowa fabryka będzie z definicji przestarzała, o kosztach produkcji wyższych niż konkurencja. To koniec. A do tego należy doliczyć koszty sieci stacji szybkiego ładowania, sieć sprzedaży, marketing, etc.
W takim razie może opcja ze spółką dla produkcji baterii? 
Nie. Dokładnie z tego samego powodu, dla którego ŻADEN wyrób zaawansowanego przemysłu pochodzący z Polski i przeznaczony na masowy rynek, na światowym rynku nie ma szans. Żadne "nowe iPhony", "Nowe Warszawy" i cokolwiek jeszcze się tam wymyśli. Powodem jest to, że nikt o zdrowych zmysłowych nie rozpocznie produkcji wyrobu, w kraju który jest narażony na bojkot konsumencki. A w roku 2016, roku najcieplejszym roku w znanej historii, rząd złożony z negacjonistów globalnego ocieplenia i działający pod sztandarem promocji węgla i zwalczania OZE po prostu prosi się o międzynarodowy wpi...l. Jak się prosi, to w końcu go otrzyma. Od konsumentów w cywilizowanych krajach, być może także polityków pod naciskiem wyborców. Co oczywiste, nikt nie ma ochoty dobrowolnie pakować się na taki wózek, a przecież większość wielkich firm i tak jest pod sporym naciskiem dla eliminacji emisji CO2 w łańcuchu dostaw. Stąd nikt nie będzie lokował w Polsce nic więcej niż montownię, a na pewno żadnego energochłonnego przemysłu. Przynajmniej na normalnych warunkach.
Skoro kapitał mamy omówiony, to przechodzimy do wiedzy. Tu akurat sytuacja jest znacznie prostsza. Pojazdy elektryczne dziś to nie jest żadna kosmiczna technologia. Coś jeżdżącego i jako- tako nadającego się do produkcji prawdopodobnie byłaby w stanie zaprojektować co lepsza grupa z przyzwoitej politechniki.  Za to pociągnięcie technologii dalej, przesunięcie jej granic i zrobienie czegoś lepszego niż dotychczasowe wymaga solidnej wiedzy, wizji i dostępu do rynku naprawdę wykwalifikowanych inżynierów. Tu sytuację możemy ocenić w szkolnej skali na 3-. Nie jest super, ale da się.
Znacznie ciekawsza, ale i bardziej skomplikowana sprawa jest od strony popytu.
Właściwie jaki samochód miałby być produkowany i dla kogo? Na razie słyszałem o małym samochodzie z relatywnie niewielkim zasięgiem, rzędu kilkudziesięciu kilometrów. OK, to jest jakiś pomysł. Typowy drugi samochód w rodzinie, miejski i wystarczający dla dojazdów do pracy. Problem polega na tym, że rynek na małe, wyłącznie miejskie samochody właściwie nie istnieje. Próbował Smart, próbowali kolejni producenci takich małych samochodów elektrycznych- zwłaszcza Nissan. Jakoś to idzie, jak krew z nosa, zarobić się nie da. Oczywiście, baterie i cała reszta cały czas tanieją i teraz może kalkulacja będzie mniej brutalna. Ale w tym celu potrzeba by było fabryki naprawdę tanich baterii. Na co na pewno jest zbyt mało kapitału. 
Druga i ważniejsza sprawa, to konkurencja używanych samochodów. Dlaczego polskie rodziny jako drugi samochód miałyby zacząć kupować nowe pojazdy, gdy pierwszy ma swoje kilkanaście lat i wciąż jeździ? To miałoby jakiś sens, jeśli użyteczność samochodu można by było ograniczyć do tych kilkudziesięciu kilometrów wokół domu. W tym celu jednak musi istnieć dobry, ogólnokrajowy system komunikacji publicznej. Jeśli to jest pomysł Morawieckiego na załatwienie sprawy, ta ja uchylam kapelusza. "Tak, mamy świetny samochód, ale widzicie, drodzy koledzy i koleżanki ministrowie, nie ma na niego popytu, bo ludzie chcą jeździć do rodziny i na wakacje, a transportu publicznego nie ma. Jak zorganizujemy go tak jak w cywilizowanych krajach, to ludziom nie będą potrzebne stare diesla z Niemiec i zaczną kupować nasze cuda."
 Pewnie też nie zaczną, ale jeśli ktoś mi zaproponowałby, że potrzeba tylko wyrzucić w błoto miliard złotych, aby rząd podjął decyzję, że teraz transport publiczny będzie zorganizowany tak, jak to robią biali ludzie, to ja się tylko zapytam, gdzie to błoto i czy jak sam dorzucę to pójdzie szybciej? 

Ale spójrzmy na inne alternatywy. Może nie mały samochód osobowy, a coś innego?
Luksusowa limuzyna elektryczna lub samochód sportowy? W końcu tak zaczynał i nadal działa Tesla? 
Tak, ale jeśli produkcja będzie w większym stopniu oparta o OZE, w kraju opanowanym manią prowęglową nie ma szans, wyjaśnione wyżej.

Elektryfikacja autobusów i transportu publicznego? 
Tak, to jest coś co może działać. Ale jest już w Polsce co najmniej dwóch producentów oferujących elektryczne autobusy, nowego wielkiego państwowego koncernu specjalnie nie potrzeba. Silniki też są produkowane w Polsce. Nie ma baterii i nie ma popytu. O popyt bardzo łatwo, wystarczy zmusić samorządy do zakupu określonej części pojazdów czy pracy przewozowej opartej o prąd i załatwione. I byłoby to bardzo, bardzo rozsądne posunięcie. Ale nowy państwowy od produkcji koncern jest w tym wszystkim najmniej potrzebny. 

Jest też jeszcze inna opcja. Jakiś pojazd oparty nie o nadwozie samonośnie, jak to z osobowymi bywa, a o ramę. Na ramie nie jest łatwo zbudować dobry i tani samochód osobowy, ale za to możemy mieć uniwersalnie podwozie. Tak jak rama z silnikiem Garbusa dawała radę zarówno w samochodzie prawie sportowym (Porsche 356), jak też uniwersalnym wodzidle dostawczym, a nawet drezynie kolejowej. Nowy garbus, jak to ładnie brzmi, prawda? Tylko w rzeczywistości byłby to pojazd bardzo źle trzymający się drogi i o niewielkim zasięgu. Za to nadający się jako samochód do wypożyczalni, dla Straży miejskich, wszelkiego rodzaju lokalne wozidło firmowe, do dystrybucji, ekip remontowych, pogotowia technicznego, etc. Słowem- czarny wół roboczy gospodarki. To może mieć sens, jeśli ktokolwiek w ten sposób podejdzie do sprawy. 

Pozostaje tylko jedna rzecz, czyli popyt, który dla własnie takiego produktu rozwiązać najłatwiej. Wszystkie firmy państwowe zobowiązuje się do zakupu takiego pojazdu, a inny wybór musiałyby bardzo solidnie uzasadniać. Do tego dołożyć obowiązkowe preferencje przy przetargach jednostek państwowych i samorządowych i kilkadziesiąt tysięcy sztuk rocznie da się sprzedać. A zwykłych ludzi nie zmuszać. To nie zadziała. Jedyne co można w tej sytuacji zrobić, to zakazy używania silników spalinowych w centrach miast, a docelowo wszędzie w obszarach zabudowanych. Ale to co najwyżej przekona ludzi do komunikacji publicznej, oraz zmusi firmy dystrybucyjne i remontowe do zakupu takich pojazdów. Ale zaczną od poszukiwania używanych, więc lepiej poczekać, aż te firmy państwowe zaczną wymieniać flotę. 
To jest jedyna metoda, która w ogóle ma szanse zadziałać. I powiedzmy sobie szczerze, że jest bardzo, bardzo mała szansa, że będzie to samochód wybitny, lub nawet przeciętny. Najprawdopodobniej będzie gorszy niż przeciętna i droższy. Nie będzie to ani polski Tesla, ani nawet Nissan. Co najwyżej ElektroŻuk. Ale w skali gospodarki krajowa produkcja z jednej strony i ograniczenie importu paliw z drugiej to korzyści nie do przecenienia. 

A przy zakrojonej na naprawdę szeroką skalę elektryfikacji transportu i wyraźnego spadku zużycia paliw płynnych istnieje szansa na złagodzenie lub nawet zneutralizowanie skutków polityki prowęglowej. 

Ja widzę tylko taką, jedną jedyną możliwość, że to wszystko będzie mieć ręce i nogi. Pożyjemy, zobaczymy. Jak na razie przypuszczałem, że nie może być nic gorszego od rządów PO. Obecna władza stara się udowodnić, że owszem, może.
Z samochodu elektrycznego też może wyjść spektakularna klapa pseudoluksusu, nikomu niepotrzebny ElektroMaluch lub mało spektakularny, ale pożyteczny ElektroŻuk. Nie do mnie należy wybór, a Czytelnicy z trochę bardziej poinformowanego punktu widzenia będą obserwować co z tego wyrośnie. Jako, że sprawa bardziej dotyczy polityki niż energii, to tekst znalazł się tutaj, a nie na Rewolucji Energetycznej, gdzie jak zawsze zapraszam.

P.S.
Gdyby już powstał wielki koncern i dopiero wtedy prezes i dział projektowy panicznie szukał inspiracji to jest juz gotowa idea, opisana, nawet po polsku, tu link.

Sklepik z ustawami cz.2

Jak to wykazywałem całkiem niedawno, Partia Republikańska USA jest dość zaawansowaną postacią tworu pozbawionego ideologii i spójności politycznej, a służącego wyłącznie do utrzymywania władzy i tworzenia przepisów na zamówienie sponsorów. 

Dla drobnego uporządkowania wiedzy- jeśli ktoś spojrzy na partię z której pochodzi obecny Prezydent USA, to może się wydawać, że partią rządzącą są tam Demokraci. Błąd. Partią sprawującą olbrzymią większość władzy w USA są Republikanie. Kontrolują obie izby parlamentu, mają większość gubernatorów, kontrolują większość legislatur stanowych, poważną większość stanowych sądów najwyższych oraz, do śmierci sędziego Scalii 13 lutego 2016, republikańska większość kontrolowała Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych.
Republikanie w Kongresie regularnie robią sobie kpiny z każdej próby, najprostszej i najbardziej kompromisowej próby budowy infrastruktury, systemu opieki medycznej, szkolnictwa, czy właściwie czegokolwiek w standardach przypominających cywilizowany świat. Ale to są drobiazgi.
Działalność kontrolowanego przez Republikanów Sądu Najwyższego to jest, proszę państwa COŚ. 
Bledną najbardziej ordynarne łamańce pseudoprawnicze w wykonaniu polskich sądów w obronie esbeków i ich kapusiów. 

Dla amerykańskiego ustroju politycznego ostatnich lat najważniejsza z nich to sprawa Citizens United. Pod tą ładną nazwą kryje się stowarzyszenie, które postawiło sobie za cel ładowanie jak największej ilości pieniędzy niewiadomego pochodzenia w kampanie wspomagające kandydatów Republikanów. 
Generalnie, w USA są, a właściwie były, przepisy zabraniające używania w polityce pieniędzy niewiadomego pochodzenia, oraz stawiające limity wysokości wsparcia przez pojedyncze osoby lub firmy. Formalnie te przepisy obowiązują nadal i nic się nie zmieniło. Amerykańskie poczucie demokracji pozostało jednak na tyle silnie, że kongresmen głosujący za zniesieniem tych przepisów raczej by już musiał wynieść się z polityki. 
Sądu Najwyższego to nie dotyczy, sędziowie piastują swoje urzędy dożywotnio, chyba że zechcą przejść dobrowolnie na emeryturę. Więc bez żadnych hamulców mogą realizować swoją politykę. Co w wypadku zdeklarowanych Republikanów oznacza rzecz jasna promocję idei "sklepiku z ustawami". Z tą ideą są jakiekolwiek ograniczenia wielkości finansowania polityków, czy nakazy ujawniania przepływów finansowych czy pochodzenia funduszy. To chyba zupełnie jasne?
Okazją, czy też narzędziem do faktycznej likwidacji ograniczeń finansowania kampanii stała się sprawa wytoczona przez Citizens United przeciw Federalnej Komisji Wyborczej. Stowarzyszenie domagało się prawa emisji filmów dotyczących kandydatów w trakcie kampanii wyborczej. Żądanie wygląda pozornie na niewinne, ale w rzeczywistości chodziło o to, aby stowarzyszenia, którego nie obowiązują przepisy dotyczące finansowania kampanii wyborczych mogło w tych kampaniach uczestniczyć. Co w USA znakomicie rozumieli wszyscy, spółdzielnia republikańska przegłosowała wyrok korzystny dla CU większością 5-4. Był to wyrok od samego początku kompletnie sprzeczny z zasadami ustroju i nawet zdrowym rozsądkiem, w badaniach opinii publicznej ok 90% obywateli było i jest przeciw temu rozstrzygnięciu. Nawet wśród zarejestrowanych wyborców Republikanów jest to około 80%.
Efekt tego wyroku był dokładnie taki, jaki miał być. W kampaniach wyborczych po 2010 roku zaczęły pojawiać się setki milionów dolarów i mnóstwo spotów formalnie nie pochodzących od kandydatów, czyli w skrócie sprawił, ze jakakolwiek jawność finansowania partii i kandydatów stała się fikcją. Ten system, jak można się domyślić, znakomicie pomógł partii "sklepik z ustawami".
Ale na szczęście są podejmowane jakieś próby rozmontowania tej patologii. 
W zeszłym tygodniu sąd okręgowy w stanie Nowy Jork (sąd, który sądzi podmioty w oparciu o prawo stanowe, a nie federalne) nakazał Citizens United ujawnienie wszystkich darczyńców ofiarujących powyżej 5 tys dolarów pod rygorem symbolicznej grzywny i niesymbolicznego zakazu działalności w stanie Nowy Jork.
Jeśli sponsorzy zostaną ujawnieni, zupełnie bym się nie zdziwił, jeśli się okaże, że na tej liście absolutnie dominują dwa nazwiska Charles Koch i David Koch. Współwłaściciele chyba najbardziej pogardzającego środowiskiem i bezpieczeństwem biznesu w jakimkolwiek kraju zahaczającego o cywilizację. Chętnie napiszę jeszcze trochę o nich, ale jak na razie ustaliłem, że oficjalna wersja postania firmy jest taka, że ich ojciec wpadł na przełomowy pomysł nowej metody krakingu ciężkiej ropy, a następnie oszczędnością i ciężką pracą dorobił się rafinerii, którą jego synowie z sukcesami rozwijają. 
Niestety, jeszcze nie trafiłem na ślad tego przełomowego wynalazku, za to trafiłem na informacje, że Fred Koch wytwarzał instalacje do krakingu, według cudzego patentu, zresztą przegrał proces o naruszenie praw patentowych. Jak najbardziej przełomowego wynalazku.
A następnie sprzedał co najmniej kilkanaście instalacji krakingowych (na podstawie kradzionego patentu) do ZSRR w trakcie industrializacji (czyli na początku lat 30-tych), na czym zarobił sporo, bo nikt się kwestiami patentowymi nie przejmował. A przy okazji właściwie sam dał podwaliny pod jeden z podstawowych przemysłów, który pozwolił finansować terrorystów i inne prosowieckie mety dookoła świata przez następne dziesięciolecia.
Więcej o rodzinie Koch w The Rolling Stone  A ci dwaj panowie, to po prostu właściciele Partii Republikańskiej.