PSL koło w USA, czyli prawybory według Clinton

Dalej trwają prawybory w USA. W poprzednim tekście pisałem, że Nowy Jork może rozstrzygnąć sprawę nominacji w Partii Demokratycznej w dwóch przypadkach- jeśli wygra Sanders lub jeśli Clinton wygra bez wątpliwości co do rzetelności głosowania. Sanders nie wygrał, za to jeszcze przed prawyborami burmistrz Nowego Jorku wysłał do Stanowej Komisji Wyborczej żądanie wyjaśnienia w jaki sposób i dlaczego z list wyborczych w samym Brooklynie zniknęło około 126 tys wyborców. W dniu wyborów był klasyczny scenariusz, znany już z prawyborów w Arizonie: zbyt mała ilość punktów wyborczych, obłędnie niskie tempo obsługi, seryjne awarie maszyn do liczenia głosów i wiele innych tego typu zdarzeń.

O stylu całego tego głosowania zaświadczyć może historyjka znajomego- udał się do lokalu wyborczego i usłyszał, że nie ma go na liście wyborców. Trzy tygodnie przed głosowaniem upewniał się, że jest, i to powiedział w komisji wyborczej. Cóż, był, nie ma, nic nie wiemy. W tym momencie powiedział, że natychmiast dzwoni do organizacji zajmującej się nadzorem nad prawidłowością głosowania (niestety, nie wiem, czy do służb miejskich, prokuratury, czy jakiejś NGO, ale nie ma to znaczenia). Po zapowiedzi i zamiarze zgłoszenia jego braku na liście- jego nazwisko odnalazło się. Ot tak, ktoś kartkę nie tak obrócił, czy coś. Wszystko w porzadku, zdarza się. Tylko zaraz po zakończeniu głosowania prokurator miejski Nowego Jorku powiedział, że call center do zgłaszania problemów obywatelskich ledwo się wyrabiało i w związku z tym rozpoczyna śledztwo w sprawie przebiegu wyborów.
Jeszcze w trakcie wyborów to samo zadeklarował miejski comptroller (czyli niezależny audytor, ale będący urzędnikiem publicznym). 
Następnego dnia po wyborach zebrała się Miejska Komisja Wyborcza New York City, czyli ciało nie wykonawcze, a nadzorcze i zawiesiło bez prawa do wynagrodzenia urzędniczkę odpowiedzialną za listy wyborcze w Brooklynie. 
Tak wyglądało głosowanie w mieście Nowy Jork. W pozostałej części stanu nie było większych problemów, kolejki do lokali wyborczych były w normie, spisy wyborców względnie zgadzały się z rzeczywistością i wygrał Berni Sanders.
Rzecz jasna, w skali stanu miasto waży tak mocno, że nic nie mogło zmienić wyniku. I nie zmieniło. 
Podsumujmy ostanie 10 prawyborów, które odbyły się na północ od równoleżnika 36 i pół (czyli dawnej granicy niewolnictwa)
W 8 z nich wygrał Bernie Sanders, w dwóch- Arizonie i Nowym Jorku- Hilary Clinton. 
W Arizonie wszystkie możlwe strony głośno narzekają na sposób prowadzenia prawyborów i domagają sie ich powtórki, o czym pisałem poprzednio. Nie sądzę, aby jakakolwiek powtórka była prawdopodobna, bo działacze Partii Demokratycznej twierdza, ze wszystko jest i było w porządku.
Skala, wielkość i donośność skandalu w Nowym Jorku jest większa, choć mi się wydaje, że prawdziwy zakres machloj wyborczych był mniejszy niż w Arizonie. Ale to bardzo trudno, czy wręcz jest niemożliwe do stwierdzenia. Jedyne co jest wiadome na pewno, to istnienie setek tysięcy wyborców, którzy chcieli wziąć udział w prawyborach w Partii Demokratycznej i im to bardzo różnymi metodami uniemożliwiono. Metody te czasem miały pewien związek z prawem, częściej nie, ale zawsze stanowiły drastyczne naruszenie kultury demokratycznej. 
Media nie bardzo lubią o tym informować, ale w świecie Twittera i Facebooka już nie musza...
Dla Clinton to jest wyścig z czasem- czy uzyska wystarczającą przewagę w prawyborach zanim metody działania jej i działaczy Partii Demokratycznej skompromitują ją i siebie dokumentnie. 

A dlaczego tak się dzieje? To proste. To Clinton ma dostęp do kasy. Olbrzymie pieniądze jakie jest w stanie załatwić od wielkich korporacji przepływają przez Partię Demokratyczną do jej komitetu wyborczego. To ona, jako Sekretarz Stanu załatwiała wielkie kontrakty eksportu uzbrojenia, dziś kwestia miliarda dolarów na kampanie nie stanowi większego problemu. Zresztą jak podliczono, łacznie ona i Bill otrzymali za wygłaszanie wykładów około 150 mln dolarów, zawsze może w razie czego dorzucić jakiemuś działaczowi na jego kampanię.
Sanders tego nie może i przede wszystkim nie chce zaoferować. Co drastycznie pogarsza jego popularność wśród działaczy oraz koncernów medialnych. Jak na razie w wyścigu Demortatów o nominację niewiele sie zmieniło. O tyle, że Clinton jest coraz bliżej bandy, za którą jest wkurzenie wyborców, którzy już nie bedą chcieli jej oglądać, co i działacze bedą usieli przyjąć do wiadomości. Otwartym pytaniem pozostaje kiedy to się stanie i czy zdąży wpłynąć na wynik prawyborów. A może dopiero po prawyborach, ale skompromituje i pogrązy kampanię Clinton w wyborach?

W takim razie przechodzimy do Republikanów. W nowym Jorku Trump wygrał, co oznacza, że nikt z pozostałych uczestników prawyborów nie ma realnej szansy na nominację. Co wcale nie oznacza, że to Trump zostanie kandydatem Partii Republikańskiej!!!
Jest on niepopularny wśród działaczy partii (podobnie jak Sanders wśród Demokratów), ale też w społeczeństwie. Za to potrafi zaprezentować sobą wystarczający poziom agresjii, aby przekonać do pójścia na prawybory wystarczającą ilość wkurzonych wyborców, co jak na razie całkiem dobrze działa. 
Na dziś realne pozostają dwa wyniki. Albo Trump uzbiera wystarczająco delegatów, by zostać wybranym w pierwszym głosowaniu na krajowej konwencji nominującej kandydata, albo nie. Jeśli tak- będzie kandydatem, lecz to jest nieco mniej prawdopodobne niż to, że tych delegatów nie uzbiera, wtedy ciągle otrzyma największą liczbę głosów, ale po pierwszym głosowaniu delegaci nie będa musieli głosować zgodnie z deklaracją. Co oznacza, że kandydatem na prezydenta będzie mogła zostać dowolna osoba, nawet nie uczestnicząca wcześniej w prawyborach. 
Kto- na dziś to niemożliwe do przewidzenia. Może władze partii mają już gotowy jakiś scenariusz, może kilku kandydatów, zależnie od tego który bedzie do zaakceptowania przez delegatów, a następnie przez wyborców.
W takim razie na dziś pozostają następujące scenariusze- jeśli Trump uzbiera 1237 delegatów to zostaje kandydatem Partii Republikańskiej i przegrywa wybory, prezydentem zostaje Demokrata. Z jednym wyjątkiem- nominację Demokratów otrzymuje Clinton, ale w trakcie kampanii wychodzi, że to ona stała za machlojami w prawyborach i automatycznie otrzymuje wynik jaki otrzymałby Nixon po Watergate, Trump zostaje prezydentem. Starcie Rosja kontra cywilizacja Rosja wygrywa przez walkower cywilizowanego świata i wszyscy mamy przechlapane.

W tej wersji módlmy się o to, aby machloje skompromitowały Clinton już wcześniej, albo wcale. Z Trumpem nawet ona wygra, bedzie rzadzić w imieniu banków, zbrojeniówki i własnego portfela, ale nie spowoduje żadnej wielkiej katastrofy.
Największą niewiadomą pozostaje inny kandydat Republikanów, ale można przyjąć za pewnik, że bedzie to człowiek środka. O poglądach i podejściu, które będzie możliwe do zaakceptowania przez jak największą grupę zarówno delegatów, jak też wyborców. Jeśli znajdą kogoś naprawdę bez poglądów za to z dobrymi umiejętnościami aktorskimi, to może byłby w stanie wygrać nawet z Sandersem. Co jest złą informacją, bo umiarkowany republikanin to ktoś, kto bedzie rządzić w imieniu wielkich banków zbrojeniówki i własnego portfela. Żadna wielka katastrofa, ale i nic dobrego.

A najzabawniej było w dalszej częsci głosowania w Newadzie 
Otóż pawybory wygrała tam Clinton. Tak przynajmniej podały media, nieprawdaż. Prawdaż podały. Tylko... nie wygrała. Wyborcy wybrali delegatów na poziomie gmin. Większośc delegatów miała reprezentować Clinton i tak wszędzie się podaje. Tylko następnie ci delegaci udali się na głosowanie i wybór delegatów na poziomie County. I w Clark County, obejmującym miasto Las Vegas, czyli 80% populacji stanu, delegaci Clinton generalnie nie stawili się. Komisja wyborcza tradycyjnie, starała sie pomóc jak mogła, działacze szukali delegatów, głosowanie odwlekano. W międzyczasie nawet ci, którzy przyszli dali sobie spokój i poszli, w końcu odbyło sie głosowanie i większość delegatów na konwencję stanową to delegaci Sandersa. Ale oczywiście we wszelkich zestawianiach podaje się, jakby na konwencji, której jeszcze nie było już wybrano stanowych delegatów przez tych, którzy nie przyszli.

Najpierw wstać, potem biegać. Nigdy odwrotnie.

Na blogu Rewolucja Energetyczna opisałem co sądzę o rządowym pomyśle inwestycji w polski transport śródlądowy. Jeśli ktoś nie ma ochoty czytać dokładniejszych wywodów, to sądzę, że minimalne inwestycje w spławność Odry mają drobny sens, który słabo, ale jakoś tam da się uzasadnić. Duże inwestycje, w tym budowa Kanału Śląskiego są idealnie bezsensownym wyrzucaniem pieniędzy, a pomysł przerobienia Wisły na rzekę przemysłowo- transportową jest ekonomicznie kompletnie głupi, ale przede wszystkim wzorcowo barbarzyński. 

Ok, zdarza się. Pomysłów wydawania bez sensu miliardów w połaczeniu z barbarzyństwem naprawdę nie trzeba daleko szukać. I to wcale nie w trzecim świecie. Pomysł budowy bloku Hinkley C mądrością prawie temu dorównuje.
Poznęcajmy się jeszcze chwilę się nad premierem Kamerunem, czy jak to się teraz nowocześnie mówi. Hinley C to jest nowy, mający powstać blok atomowy w elektrowni w Hinkley Point, Anglia. David Cameron i jego rząd poziomem swojej wiedzy technicznej mocno odstaje nie tylko od nowego premiera Kanady (link), ale zapewne także od przeciętnego nastolatka z kraju o dobrej edukacji technicznej. To, co można i trzeba powiedzieć dobrego, nie o Prime Minister, a o rządzie UK, to fakt, że dostając pomysł komercyjnie opłacalnej energetyki atomowej, jaki sobie wymyslił Camaron i spółka, administracja go realizuje całkowicie bez żadnego skręcenia politycznego. Urzędnicy prowadzą przygotowania do tej inwestycji spokojnie i profesjonalnie, inwestycja posuwa się do przodu. jednocześnie nikt nie manipuluje rzeczywistością, nie nagina faktów i nie robi prezentacji z danymi z księżyca, z których wynika, coś innego niż może wynikać z normalnego rachunku. To wszystko prowadzi do dość oczywistej konkluzji, że komercyjna energetyka atomowa jest kompletnie niemożliwa, a jedyne opcje polegają na kompletnym olaniu kwestii bezpieczeństwa lub dotacjach tak wielkich, że trzeba je ukryć przed opinią publiczną. To, za co należy podziwiać brytyjską administrację, to własnie fakt, że dokonała zupełnie podstawowych obliczeń, które czarno na białym wykazały, że premier wymyślił rzecz kompletnie głupia od poczatku do końca i nikt nie ma o to pretensji. Bo administracja swoją robotę wykonywała niezależnie od tego czyj to był pomysł, z jakiej partii jest premier, etc. Dlatego wychodzą i są opinii publicznej ujawniane prawdziwe koszty i korzyści. Koszty sa absurdalne, korzyści wątpliwe, ale czy projekt dojdzie do skutku, nie bedzie decydować administracja a politycy. I jest to zupełnie właściwy i rozsądny podział ról.
Teraz patrzymy na sytuację w Polsce. Minister wyskakuje z planem inwestycji na dziesiątki miliardów, największej interwencji w polski ekosystem w historii i uzasadnia to prezentacją z 20 obrazkami i 30 linijkami tekstu (PDF), pełnej rzeczy obrażających dzisiejszą wiedzę techniczną, a nawet fizykę ze szkoły podstawowej (jak porównanie energochłonności rodzajów transportu bez uwzględnienia kwestii elektryfikacji kolei). Ok, zdarza się, brytyjski premier nie ma pojęcia o równie prostych rzeczach, to dlaczego tego oczekiwac od polskiego ministra. 
Ale teraz należy oczekiwać i oczekuję, że polska administracja, która będzie opracowywać szczegóły planu prawidłowo wyliczy realne koszty i korzyści, w tym prawidłowo określi oszczędności pracy i paliwa. Hahaha.

Tyle komentarza na temat porównania polskiej administracji do zachodniego profesjonalizmu. To może sformułuję mój postulat i oczekiwanie znacznie dokładniej- droga pani premier Szydło, uprzejmie prosze o załatwianie spraw po kolei. Wszyscy dobrze wiemy, że administracja RP nie działa w minimalnie przyzwoity sposób w żadnej dziedzinie. Aparat urzedniczy jest w najlepszym przypadku niekometentny, a często przeżarty układami korupcyjnymi lub wręcz ocierającymi sie o zdradę państwa. 
Załatwianie spraw po kolei oznacza w tym konkretnym przypadku doprowadzenie państwa do działania w jakiś minimalnych cywilizowanych standardach, a potem robienie planów wielkich inwestycji. Ponieważ zawsze może się zdarzyć, że minister jest przez przypadkiem niekompetentnym nieukiem, któremu ktoś wciśnie ładną prezentację. I wtedy kompetentni urzędnicy, którzy nie musza się nikomu podlizywać, ani nie mają w zwyczaju podkładać świń politykom, wszystkie dane dokładnie sprawdzą i wyślą ministrowi raport. A w demokratycznym państwie taki raport w poważnej sprawie zostanie opublikowany i pozna go opinia publiczna, media i odbedzie jakaś prawdziwa dyskusja. Po której jeśli opinia publiczna bedzie w miarę zgodna, to plan ruszy, a jeśli nie, to zostanie publicznie omówiony przez Sejm i on podejmie decyzję. W takim przypadku poziom wiedzy ministra będzie problemem ministra, a nie całego kraju. Deklaracja o przerobieniu największej w Europie dzikiej rzeki na kanał ćwierćżeglowny podjęta przez ministra na podstawie jakiegoś widzimisię to jest klasyka republiki bananowej, którego to losu Polska właśnie próbuje uniknąć.

Ja rozumiem, że są dziś działania naprawdę pilne, jak kwestia obrony granicy wschodniej i możliwości udzielenia wsparcia nadbałtyckim sojusznikom. Tu nawet jakieś błędy nie mają wielkiego znaczenia, bo znaczenie ma czas. Ale plan typu "żeglowność Odry i Wisły" równie dobrze można było ogłosić za rok, już po tym, jak wyrzuciło się wszystkich funkcyjnych ze stosownych ministerstw i zatrudniło ludzi, którzy wiedzą jak wyglada normalna praca, a następnie nauczyli tej normalnej pracy szeregowych pracowników. Ale nie... Po co. Lepiej ogłosić nowy wspaniały plan infrastruktury, zrobiony na poziomie zapadłej prowincji Meksyku. To serio, wczoraj czytałem o tym, jak budowano kolej na Jukatanie. Nie zbudowano, ale ile było pięknego szumu i głupich planów!!!

Jestem za, ale róbmy, albo róbcie wszystko po kolei. Najpierw trzeba wstać, żeby zacząć biegać.

Smoleńsk- nadal więcej pytań niż odpowiedzi, ale są to poważne pytania.

Lech Kaczyński zginął 6 lat temu. Prawie wszystko, czego się od tego czasu dowiedzieliśmy wskazuje na to, że był jedną z ofiar wojny, którą kremlowska banda rozpoczęła ze światem. 

Dziś cały czas pozostaje otwartym pytanie- co się właściwie stało. Nawet jeśli już mamy bardzo mocne poszlaki na poparcie hipotezy eksplozji ładunku wybuchowego w środku samolotu, to nadal zupełnie nie wiadomo skąd mógł się tam wziąć. Czy został umieszczony w trakcie remontu w Rosji, czy wniesiony przez kogoś w nocy przed lotem, czy któryś z pasażerów samolotu miał ze sobą? Czy może jednak mechanizm katastrofy był inny? W szczególności rozpad turbiny któregoś z silników. W radzieckich wynalazkach nie było to nic szczególnie niezwykłego, ale pozostają bardzo wazne pytania jak mogło to doprowadzić do rozpadu całego samolotu, a nie tylko odcięcia niektórych częsci przez lecące łopatki. I mnóstwo innych tego typu pytań.
Nie mam z tym specjalnego problemu, jest to bardzo ważna sprawa, jestem ciekaw i pewien, że na całkiem sporą części z powyższych pytań jeszcze usłyszymy wiarygodną odpowiedź. 
Nie jestem pewien za to czy usłyszymy dokładną odpowiedź na jeszcze ciekawsze pytania. O dokładny mechanizm i personalia pociągających za sznurki w utrudnianiu śledztwa. Jeszcze lepiej o motywy. Czy Ewa Kopacz jest tylko głupia, czy nie tylko? Kim jest Donald Tusk i Radosław Sikorski? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. Na pewno są ludźmi, którzy cofnęli Polskę politycznie, dyplomatycznie i gospodarczo o wiele lat wstecz. To wiadomo. Ludźmi, którzy stworzyli system marnowania na olbrzymią skalę środków unijnych, które faktycznie nie pomogły w modernizacji infrastruktury i gospodarki, choć były na to przeznaczone. Ludźmi, którzy stworzyli system inwigilacji i nieformalnych represji na skalę nieznaną we współczesnej Europie. Tę listę można przedłużać, dziś nie o to chodzi. Odpowiedzi wymaga znacznie ważniejsze pytanie. Pytanie o ich rolę w utrudnianiu śledztwa w sprawie śmierci dwóch prezydentów, w tym jednego urzędującego oraz prawie całego dowództwa sił zbrojnych.

Następnym pytaniem, bardzo poważnym i zasadniczym dla przyszłości zarówno Polski jako kraju, jak też Polaków jako narodu, jest pytanie o to, co się z tymi ludźmi i cała resztą ich popleczników teraz stanie.
Akurat na te pytania padły dziś, w szóstą rocznicę katastrofy, odpowiedzi. Jarosław Kaczyński zapowiedział, że można rozmawiać o wybaczeniu po przyznaniu się do winy i karze, a dotychczas Polacy mieli tendencję do zbyt łatwego wybaczania wrogom, Antoni Macierewicz powiedział, że pierwsza będzie prawda, a potem pojednanie, a Andrzej Duda zaapelował o wzajemne wybaczenie. 
Łacząc te wypowiedzi w jedną spójną politykę: wybaczone bedą słowa, ale nie czyny. Wybaczone bedzie tylko tym, którzy się przyznają, albo choć opamiętają. Dla tych, którzy uczestniczyli w działaności przestepczej, przebaczenia nie bedzie, przynajmniej nie przed karą. Choć, może, jeśli dziś jeszcze pomogą dojść do prawdziwego obrazu sytuacji? 
W tym miejscu pozostaje jedno pytanie, na które nikt nigdy nie udzieli publicznej odpowiedzi. A co jeśli się okaże, że był to bez wątpienia zamach, a sprawstwo kierownicze można z dużym prawdopodobieństwem przypisać komuś w Polsce? Nie GRU, a osobom/osobie z polskiego rządu, służb specjalnych, wojska? Następnie kolejne lata współpracy ze zbrodniarzami w celu ukrycia prawdziwego biegu wydarzeń. Winy zbyt duże aby dąło się je zmyć zwykłym więzieniem. Może jeszcze w którymś miejscu trudne do udowodnienia w procesie karnym. Może ta wiedza byłaby zdobyta z nielegalnych podsłuchów, dzięki nieoficjalnej współpracy z obcymi policjami, dokumenty zdobyte we włamaniach za granicą, etc. Z drugiej strony niewątpliwa wina za najcięższego możliwego kalipru przestępstwo przeciw państwu. Można zadać retoryczne pytanie- jak zareagowałby w takiej sytuacji rząd USA, Francji, Niemiec czy Izraela. Państw zasadniczo praworządnych, gdzie zwykle wyrok ma związek z sądem, gdzie istnieje realne istniejące prawo do obrony. Ale Osama bin Laden, zamachowcy z olimpiady w Monachium czy schwytani członkowie Rote Armee Fraction nie widzieli nigdy żadnego sędziego (ci ostatni widzieli, ale nie w sprawie "samobójstwa"). Frank Kutschera wiedział jakie jest ryzyko. 
Bardzo podobna sytuacja: szefowie niemieckiej tajnej policji w Warszawie kończyli życie na ulicy z kulą w głowie jeszcze za czasów cesarza Wilhelma. Frank Kutschera sądził, że przy odpowiedniej konspiracji i ochronie uda mu się przeżyć i odpowiednim poziomem brutalności spacyfikować  to miasto. Pomylił się, a następnego tak odważnego już w całej 3 Rzeszy nie znaleziono. 
We wspomnieniach Hansa Franka jest naprawdę świetnie oddana jak niemieccy urzędnicy mieli ubaw z anonimowych pism podpisanych przez Polskie Państwo Podziemne, przez panikę tych którzy je otrzymali po śmierci innych odbiorców, aż po śmierci Kutschery administracja Generalnego Gubernatorstwa uznała ostrzeżenie od polskich władz za wystarczający powód przeniesienia urzędnika. 

Wspólny mianownik to bardzo wyraźna informacja- jak chcesz to nas zaatakujesz, nie zawsze możemy temu zapobiec. Ale jeśli uznamy, że przekroczyłęś granicę, to nie wyjdziesz z tego żywy. Nawet jeśli ukryjesz w fortecy na końcu świata. W niebezpiecznym świecie my, jako obywatele po to mamy państwa, aby potrafiły taki komunikat wysłać. 

Dziś nie wiemy czy aż tak drastyczna sytuacja miała miejsce, nie wiadomo czy to pytanie będzie zadane, ani czy będzie trzeba je zadać. Ale jeśli, to ktoś będzie musiał udzielić odpowiedzi. 

Kolejne pytania to co z Rosją i co z Putinem?
Żadnych złudzeń- nie będzie żadnej wojny z Rosją, ta wojna już jest. Czy się komuś to podoba czy nie, Rosja rozpoczęła wojnę w celu odbudowy ZSRR i jego strefy wpływów, a odpowiedzialnemu polskiemu rządowi pozostaje udzielić odpowiedzi na podstawowe pytanie- jaki wynik jest w interesie Polski w tej wojnie. Dopiero potem powinno paść pytanie o możliwości jego osiągnięcia. A tymczasem wszystkim obawiającym się konfrontacji z Rosją radzę wziąć głęboki oddech i przemyśleć jeszcze raz ten akapit. Nie ma się czego bać, trzeba działać. Jeśli głęboki oddech nie zadziałał, polecam głęboki rozbieg i szybkim uderzeniem o ściane poustawiać sobie pod deklem wszystko na swoje miejsce. Zjednoczony czterdziestomilionowy naród nie ma się czego bać.

Na pytanie o optymalną przyszłość ja udzielę odpowiedzi. W najlepszym polskim interesie jest bałkanizacja Rosji. Rozpad na wiele wzajemnie zwalczających sie państw i państwek. 
Jak to osiągnąć?- po pierwsze potrzebny jest PR dobrze zorganizowanego kraju i narodu, który może być wzorem. Po drugie wspomaganie i sponsorowanie wszystkich możliwych separatyzmów. I po trzecie i najważniejsze- wojna ekonomiczna. Drenaż zasobów i niszczenie źródeł dochodów. Jak najskuteczniejsze na dłuższą metę. 
To oznacza niszczenie popytu na gaz, ropę i węgiel oraz obniżanie cen lotów kosmicznych, tytanu i innych zaawansowanych rzeczy, które przypadkiem Rosji pozostały po ZSRR. 
Wyroby rosyjskiego przemysłu powoli przestają mieć znaczenie na światowym rynku, ale np. w zakresie załogowych lotów kosmicznych to wciąż kapsuła Sojuz jest jedyną, która może dostarczyć astronautów w miarę bezpiecznie w obie strony. Tak pozostanie najprawdopodobniej tylko do czasu uzyskania certyfikatów przez kapsułę Dragon ze SpaceX, co jeszcze potrwa najwyżej kilkunaście miesięcy. Będzie to koniec jednego z problemów, czyli rosyjskiego komercyjnego programu kosmicznego. 

Kolejne pytanie dotyczy Putina. Jest on bandytą i zagrożeniem dla ludzkości, ale z drugiej strony gwarantem, że gospodarka Rosji nie stworzy niczego nowego. Najlepszym rozwiązaniem znów jest powtórka z Jugosławii, czyli Międzynarodowy Trybunał Karny lub inne podobne rozwiązanie. Może sobie być dożywotnim prezydentem w Moskwie, ale poza jej granicami będzie ściganym przestępcą. Wspólnie przez Polske, Ukrainę, Gruzję, Holandie, Malezję, Estonię i inne kraje na szkodę których popełnił przestępstwa przeciw ludzkości.  

A w zakresie podstawy rosyjskiej gopodarki, czyli surowców energetycznych? W polskim interesie jest jak najszybsza dekarbonizacja gospodarki, choć zaczynając od zużycia ropy i gazu, a nie węgla. W rosyjskim interesie jest wyśmiewanie i torpedowanie wszelkich wysiłków tego typu, zwłaszcza na tradycyjnych rynkach dla rosyjskich surowców energetycznych, czyli także w Polsce. 
Przy okazji polskie władze, kapitał i społeczeństwo powinno wspierać i promować rozwój każdej technologii konkurencyjnej wobec czegokolwiek, co Rosja oferuje na sprzedaż, a w szególności alternatywne źródła energii i elektryfikację transportu.  Z całą pewnością zastępy wiernych klientów same się znajdą wśród państw, które już doświadczyły na własnej skórze moskiewskiej przyjaźni.
Tak samo ważna jest międzynarodowa izolacja Rosji, odcięcie od importu technologii i kapitału. Zniszczeniem obecnie istniejącego przemysłu i kapitału spokojnie zajmie się kremlowska banda, ważne, aby nie mogli kupić ani ukraść nic nowego. Międzynarodowe ściganie Putina jest tu idealnym środkiem do celu. Prostym, cywilizowanym i we wspólnym interesie wszystkich zainteresowanych stron. 

A gdzie w tym wszystkim jest sprawa wraku prezydenckiego samolotu? To jest akurat jedno z prostszych pytań. Cóż, Hans Frank, fanatyczny nazista, osobisty nominat Hitlera, przywódcy tysiącletniej Rzeczy, grzecznie odwoływał urzędników, którzy nie podobali się Polskiemu Państwu Podziemnemu. Skoro tak, to Putin ma wraku i czarnych skrzynek nie oddać? Odda, albo jego podwładni zbuntują się i oddadzą, tylko należy ich przekonać zrozumiałymi dla nich metodami. Hans Frank zrozumiał, OWP po Olimpiadzie w Monachium także.







Dał nam przykład Zibi jak zwyciężać mamy

Obejrzałem sobie fragmenty meczu Polska- Finlandia. Tylko fragmenty, bo nie miałem jak obejrzeć całości. To co miałem okazję, obejrzałem z wyjątkową przyjemnością. Widowisko pierwszej klasy. Byłoby jeszcze lepsze, gdyby nie te strasznie smutne miny fińskiego bramkarza jak po raz kolejny wyciągał piłkę z siatki zupełnie nie wiedząc skąd się tam wzięła.
Jeśli ktoś nie oglądał- w Wielką Sobotę był mecz towarzyski Polska- Finlandia; zakończył się wynikiem 5:0, kompletnie zasłużonym.
Nie wynik miał znaczenie, a styl. Każda chwila pokazywała, że jest to dobrze zorganizowana drużyna, gdzie każdy ma swoją robotę i wykonuje ją znakomicie. Ta robota polega na wspólnym działaniu i celu. Dobre wspólne działanie także było widać. To widzieli wszyscy. Zresztą już czasem się w kadrze zdarzało i nie warto sobie klawiatury zużywać o tym pisząc.
To co się nie zdarzało, mogło dziś umknąc uwadze. Ale jest znacznie ważniejsze. Otóż przeciętna gry zawodników była raczej lepsza niż w macierzystych klubach. To jest rzecz dość wyjątkowa. Nie da się jej wytłumaczyć większa motywacją czy umiejętnościami trenera. Za to świetnie da się to wytłumaczyć tym, że fizjoterapeuci, lekarze, psycholodzy, odpowiedzialni za rezerwację hoteli i przelotów jak też osoby odpowiedzialnej za czyste ręczniki w szatni to są ludzie znakomicie wykonujący swoje obowiązki. Dlaczego tak sądzę? Właśnie dlatego, że w grze widać było koncentrację na grze. Każdego. To oznacza, że doprowadzono wszystko do poziomu, że zawodnicy niczym się przejmowali. Bo nie musieli. Mieli dobrze grać, od wszystkiego innego są inni ludzie. I skoro zawodnicy aż tak dobrze grali, to ci inni ludzie na pewno znakomicie im to ułatwili. Profesjonalnie, spokojnie i z przekonaniem zdejmujac im wszystkie inne problemy z głowy. Ci wszyscy ludzie mogą dobrze pracować, bo mają pojęcie o tym co robią, ale też mają narzędzia i środki, aby dobrze wykonywali swoją robotę. To im zapewnia PZPN, który najwyraźniej teź działa po prostu profesjonalnie.
To wszystko nie zdarzyło się z dnia na dzień. Trwało lata. Konkretnie od 2012 roku, kiedy Zbigniew Boniek został prezesem PZPN. Zaczął swoje urzędowanie od ustalenia sytuacji finansowej z jednej strony, ale też oceny jakości organizacji i pracy z drugiej. Ta pierwsza część poskutkowała kilkoma decyzjami o niespłacaniu zobowiązań jako prób wyłudzenia, a ta druga wyrzuceniem na zbity pysk wszystkich kierowników i funkcyjnych, ewentualnie przeniesieniem ich na szeregowe stanowiska. Jeśli dany delikwent się sprawdził, to pracował to nikogo nie obchodziła jego przeszłość, poglądy polityczne, czy cokolwiek. Raczej normą były jednak osoby, o jakich czytałem tekst sponsorowany w jakiejś salonowej prasie. Biedny człowiek wyrzucony z pracy w PZPN opowiadał jakim to był przez dziesięciolecia wspaniałym fachowcem i nawet, gdy Jerzy Dudek niespodziewanie pojawił się na zgrupowaniu kadry to znalazł dla niego koszulkę, co prawda brudną, ale pasowała. I to było jego największe osiągnięcie w karierze. I dalej medio wyborczopodobne (a może i orygiał- nie pamiętam?) narzekało, jak to przychodzi facet zza granicy, na niczym się nie zna i wyrzuca fachowców z pracy.

Cóż, Zibi powyrzucał kogo należało, zatrudnił nowych ludzi, zapewne w pierwszej kolejności dość przypadkowych. Też w niczym nie przeszkodziło, kto się sprawdził pracował dalej, kto nie- nie pracował. Ze sprawy Mateusza Kijowskiego, znanego palanta, wiadomo, że nikogo nie pytano się o poglądy polityczne i inne rzeczy, a tylko o fachowość w robocie. Kijowski dobrze wykonywał prace do której go najęli i tyle. Piłkarze i trener reprezentacji też dobrze pracują, ja poglądów politycznych żadego z nich nie znam i nie przeszkadza mi to. 
Za to mogę domyslac się poglądów politycznych Zibiego. Nie dlatego, żebym kiedykolwiek o nich usłyszał. Wręcz przeciwnie. Ale wiem, że większość ostatnich 30 lat spędził na Zachodzie. I po jego sposobie bycia i działania rozpoznaję, że stał się po prostu człowiekiem Zachodu. Może nim był cały czas, może stał sie w którymś momencie życia. 
Na pewno potrafi odróżnić normalnych pracowników od "fachowców". Szczerze- nic więcej dziś Polsce nie potrzeba. Właśnie pozbycia się "fachowców" co 40 lat robią to samo. Zatrudnienie na ich miejsce nawet zupełnie przypadkowych ludzi. Nawet to będzie działać lepiej, bo nawet z przypadkowych ludzi część będzie się nadawać, za to z "fachowców" na pewno nikt się do niczego nie nadaje. Zibi jeszcze ptrafił znaleźć i przekonać do swojej drużyny zawodowców dzięki swojej wiedzy jak porządna robota w tej działce wygląda oraz marce. Nie każdy może mu dorównać, ale jeśli ktoś ma względnie poukładane w głowie to, zapewne gorzej, ale jakoś sobie poradzi.

I  w tym miejscu czas wrócić do polityki.
Od rządu PiS oczekuję jednej rzeczy- wyrzucenia "fachowców" z każdej częsci działaności państwa. Później niech zatrudniają przypadkowych ludzi, część się bedzie nadawać, część nie, nie ma to żadnego znaczenia. Dopóki znajdą się tacy, który będą potrafi ocenić czy ktoś wykonuje swoją pracę czy nie. A to naprawdę nie jest aż tak trudne. 
Trudno jest powiedzieć "wszyscy won", należało to zrobić w 1990 roku. Ale i dziś jest jeszcze zupełnie dobry czas na to. Oprócz Zibiego, właściwie do rzeczy podchodzi Prokurator Generalny Ziobro. 
Krótko nakreślając sytuację: organizacja prokuratury w Polsce jest kopią systemu wprowadzonego w ZSRR przez Stalina. Został on zaprojektowany i wdrożony dla realizacji bandyckiej imitacji wymiaru sprawiedliwości. Nie inaczej działa do dziś. Prokuratorzy najniższego szczebla są średnio opłacani i zawaleni pracą oraz zobowiązani do dyscypliny. Za to mają względnie wygodne życie, trudno dostępne dla innych z "awansu społecznego". Najbardziej cyniczni i skłonni do realizacji nieformalnych poleceń z góry mogą liczyć na awanse, dzięki którym mogą pracować mniej i zarabiać więcej, właściwie jedynie za podpisywanie poleceń z góry. Nie wszystkich taka sytuacja dotyczy, w prokuraturach okręgowych są także prokuratorzy od pracy, tam trzeba prowadzić śledztwa w sprawach morderstw i innych poważnych przestępstw. Jednak spora część zajmuje się dokłądnie niczym. W prokuraturach apelacyjnych już nikt nic nie robi, poza załatwianiem na zamówienie polityczne spraw w odpowiedni sposób. Tak, naprawdę, prokuratorzy apelacyjni nie mają właściwie żadnych obowiązków. Zajmuja sie jedynie tymi sprawami, które sami przejmą od niższych prokuratur. A po co mają przejmować robotę bez powodu? Jest jeszcze prokuratura krajowa, która nie robi już dokładnie nic, za to prokuratorzy tam urzędujący mają pensje wystarczające na luksusowe życie. Większosć tych ludzi nie ma pojęcia jak rzetelnie nadzorować śledztwo, a spora część również jak w ogóle wygląda akt oskarżenia. W takiej sytuacji Ziobro nikogo nie wyrzuca. Jedyne co zrobił, to właśnie wprowadził zasadę, że każdy prokurator ma nadzorować dochodzenia, prowadzić śledztwa, oskarżać i pojawiać się w sądach- w skrócie robić zwykłą prokuratorską robotę. I każdy będzie z niej rozliczany. Zapewne skończy się w taki sposób, że paru drobnych złodziejaszków wyjdzie na wolność pomimo przywoitych dowodów, bo prokurator coś spieprzył. Następnie pozostanie tylko patrzeć jak kolejny orzeł w todze w obliczu dyscyplinarki sam odleci w siną dal. To załatwi sprawę nie gorzej niż Zibi w PZPN. 
A wszystkim zwolennikom fajerwerków przypominam, że właśnie tak się to robi w szerokim świecie. Skutecznie i bez hałasu. Tak Angole zostali władcami ćwierci świata i wierzycielami reszty, tak Niemcy zbudowały potęgę przemysłową. Bez hałasu. Jak narobili hałasu, to tylko przegrali. Zibi mógł tępych aparatczyków wyrzucić od ręki, Ziobro nie może, więce robi to niezauważenie. Za to równie skutecznie.
Byłoby znakomicie, gdyby tym zajmował się cały rząd. A ludzie, którzy naprawdę mają pojęcie o tym co robią, jak minister Macierewicz, czy minister Streżyńska jeszcze mogą się zajmować innymi rzeczami.  Niestety, nawet na stanowiskach ministrów są ludzie, którzy nie widzą żadnego problemu, że ich kadra skłąda się z mieszanicy resortowych dzieci i esbeckich kapusiów, a sami zajmują się pajacowaniem i udawaniem roboty o której nie mają pojęcia. A nazwisko jego Waszczykowski. To, jak długo ten pan pozostanie ministrem jest dla mnie bardzo poważnym probierzem zarówno skuteczności polityki PiS, jak też szans Polski na wyjście z bagna komuny i 3RP. Każdemu zdarza się i może się zdarzyć współpraca z ludźmi, którzy nie potrafia zrobić tego co powinni w danej roli. OK. Każdemu zdarza się źle oceniać ludzi. Też OK. Ale nie wyrzucenie w rozsądnym czasie takiego człowieka, to tak jakby pozostawić w całkiem dobrej kadrze nieudolnego bramkarza. Większość gra przyzwoicie, są wyniki, a potem taki uprawia popisy i wpuszcza szmaty.
Poczekamy, zobaczymy. Na razie nie ma powrotu do czasów Lato i Kęciny, ani do Komorowskiego i Kopacz. To już sporo. Mam nadzieję, że niedługo nie będzie powrotu do czasów Sikorskiego. Na razie te czasy sie nie skończyły.

A jeśli komus trzeba powiedzieć dokładniej:
MSZ ma 3 zadania:
1. Reprezentować i bronić obywateli polskich za granicą oraz pomóc załatwiać sprawy urzędowe. Zależnie od okoliczności to było robione przez lata bardzo źle lub ledwo dostatecznie. Za rządów PO do zwykłego nieprofesjonalizmu doszedł jeszcze biznes sprzedawania polskiego obywatelstwa w różnych dziwnych częściach świata. Nieprofesjonalizn trzyma się dobrze, lewe interesy też.
2. Dostarczanie rządowi informacji o świecie. Jeśli większosć tego aparatu ma rząd kompletnie gdzieś oraz nie ma zielonego pojęcia jak wygląda profesjonalna dyplomacja- to niby jak mają to wykonać? Zresztą brak wiedzy o tematach aktualnie gorących w amerykańskich mediach jest właśnie widoczny przy okazji wizyty Prezydenta w USA.
3. Dbanie o opinię kraju na świecie i tworzenie soft power. To jest zadanie w sumie najważniejsze. Papierkiem lakmusowym jest sprawa "polskich obozów zagłady", ale przecież nie chodzi o defensywę w narożniku, tylko o pozycję na jaką powinno być stać trzydziestokilkumilionowy, względnie rozwinięty kraj. Aparat dyplomatyczny potrafi zdobyć się na nieudolne żądania sprostowań w prasie, a nawet taką podstawową sprawę jak te "polskie obozy śmierci" skutecznie i porządnie załatwiają Kluby Gazety Polskiej, a nie ambasady. Ambasady w obecnym kształcie nie bedą niczego robić lepiej, bo nie ma tam nikogo, kto wie od której strony zabrać się za robotę. Rozwinięciem tego punktu jest promowanie interesów gospodarczych, ale to może być skuteczne dopiero jak ma się tę soft power. 
Aby tę sprawę załatwić jest tylko jedna dobra metoda- należy wyrzucić, metodą Zibiego, albo Ziobro całość kadry dyplomatycznej, pracowników ambasad i MSZ. Wszystkich. Samych ambasadorów można oficjalnie zostawić, niech dalej chodzą na rauty, nikt im nie będzie przeszkadzał, nie ma co robić oficjalnego zamieszania. Można zostawić wszystkich urzędników, a zaledwie kazać im pracować i realnie rozliczać. Połowa zrezygnuje po miesiącu, resztę bedzie za co  dyscyplinarnie wyrzucić. Gwarantuję. A potem zatrudnić ludzi z pojęciem o danej kulturze i kraju, dołożyć jednego czy paru lokalnych Polaków- są przecież wszędzie. Ale wziętych z Klubów Gazety Polskiej, a nie z archiwów MSZ i po kilku tygodniach wszystko zacznie działać. Problem polega na tym, że na tej liście niekompetentnych pierdzieli z MSZ jest też minister Waszczykowski. 
Niekompetentny, bo sprawa tego, aby aparat ministerstwa wykonywał swoje obowiązki nie posunęła się centymetr do przodu. To jest jednak drobiazg. Bo potem udziela wywiadu niemieckiemu brukowcowi, w którym podkreśla polskie przywiązanie do tradcyjnych wartości, a nie do jakiejś ekologii i cyklizmu. Drobny problem polega na tym, że w ten sposób obraził 89% Niemców przywiązanych do ekologii i cyklizmu (przynajmniej tyle popiera Energiewende). Potem zaś jedzie do USA, kraju mającego od zawsze problemy z rasizmem, o społeczeństwie bardzo wrażliwym na tym punkcie, akurat mającego czarnego prezydenta i w wywiadzie mówi o "murzyńskości". Nieważne w jakim kontekście, to już nie jest nieprofesjonalizm, tylko coś sporo gorszego. A konkretnie to mi zabrakło słów jednocześnie wystarczająco precyzyjnych i cenzuralnych
Zaraz ktoś odpowie "ale to super, że im tak dogadał". Nie, nie super. Za to bierze pieniądze, aby Polska miała jak najwięcej i jak najlepszych kontaktów z wszystkimi, zwłaszcza ważnymi państwami oraz za to, aby opinia publiczna wszędzia miała o Rzeczypospolitej i Polakach dobre zdanie i pozytywne skojarzenia. Tak ma szczekać on i reszta zgrai, za to mają pełną michę. Jak robi odwrotnie to się nie nadaje, jak od reszty zgrai nie potrafi wyegrakwować poprawnej pracy to też się nie nadaje. A tak naprawdę to jest facetem dokładnie z tego samego chowu co reszta MSZ i ma o swojej pracy takie pojecie jak ten co w kadrze szukał koszulki dla Dudka.

Tak, wiem, nawet w MSZ zdarzają sie ludzie, którzy wiedzą co mają robić i jak mają wyglądać efekty ich pracy. Ale są to pojedyncze egzemplarze nie pasujące do reszty. Bardzo łatwo ich odróżnić, zresztą w skali wszystkich polskich placówek zagranicznych, aby policzyć tych, których warto zatrzymać starczyłoby palców jednego człowieka. A może jednej ręki? Trochę więcej jest takich, którzy bedą w stanie pracować 40 godzin tygodniowo jak sie ich czegoś nauczy, ale wiekszość się naprawdę do niczego nie nadaje.
Bedzie dobrze, kiedy przeciętna polska firma bedzie w stanie uzyskać z ambasad lub konsulatów informacje naprawdę przydatne w biznesie, a nie wyciąg z wikipedii i progandowych broszur kraju goszczącego; ministrowie i prezydent informacje aktualne co do godziny o sytuacji w kraju do którego jadą z wizytą; obywatel w kłopotach prawdziwą pomoc, włącznie z odpowiednim arsenałem gróźb pod aresem trzecioświatowych dyktatur, a nie numer telefonu do adwokata; przedsiębiorca zainteresowany handlem lub produkcją dostaje kontakty z referencjami zaraz obok sprawdzenia kontrahenta, a nie broszurkę rządu państwa przyjmującego, etc.
Mozna tak jeszcze długo. Rzeczpospolita działała przez ostanie lata bardzo źle i kazdy normalny człowiek chce zmiany. Ale tej zmiany nie ma nawet na horyzoncie, co gorsza oficerami na okręcie są ludzie, którzy nie wiedzą jak to wszystko w ogóle ma działać.

P.S.

Jak na razie, zupełnie poważnie i polecam zapamiętać. Mam najszczerszą, choć nikłą nadzieję że rada niedługo bedzie nieaktulana:
Za granicą, zwłaszcza w dziwiniejszych miejscach, przy kłopotach z policją, innymi mundurowymi, areszt, etc. - żądać pomocy konsulatów zachodnich państw UE, a nie polskiego!! Którego konkretnie, to zależy jaki kto zna  język- UK, Niemiec, Francji, Włoch, etc. W każdym z tych przypadków jest dużo większa szansa, że to oni wyciągną z kłopotów polskiego obywatela, niż że zrobi to polski konsul. A już w żadnym przypadku nie dzwonić do konsulów honorowych. Pamiętajcie, zwykle pozwolą wam wezwać pomoc tylko z jednego miejsca. Zupełnie przyzwoicie działająca policja najpierw będzie chciała was skontaktować z przedstawiciami polskich władz, jeśli nie ma konslatu, to może być konsul honorowy. W prawdziwym konsulacie honorowym możecie trafić na człowieka, który was kompletnie oleje, a może w ogóle nie zna polskiego, a tytuł konsula zwyczajnie kupił dla immunitetu. 

A jak ktoś potrzebuje informacji o społeczeństwie czy rynku w południowej częsci Ameryki Południowej, to zawsze może napisać do mnie. Nie zawsze i nie ze wszystkim pomogę, ale istnieje pewne prawdopodobieńswo, że udzielę wartościowszych informacji niż ci, którzy dostają za to pensje od podatników.