Czarne chmury nad lepszą Ameryką

W lepszej Ameryce polityka się odezwała. Konkretnie się odezwała głosem ludu. Tydzień temu miała miejsce 2 tura wyborów prezydenckich w Argentynie, a w ostatnią niedzielę wybory parlamentarne w Wenezueli. W obu przypadkach wygrali kandydaci prawicowi.

A teraz po raz kolejny przypomnę czytelnikom, że jeśli kojarzą co to jest prawica a co lewica w Polsce to absolutnie nie powinni tego przekładać na realia  pozostałej części świata. Może z wyjątkiem niektórych innych państw postkomunistycznych.

Otóż w Polsce kryterium prawicowości jest stosunek do Kościoła (częściowo i juz coraz mniej) i stosunek do tradycji i ideałów Solidarności, a co za tym idzie też do dyktatury, która tę Solidarność i solidarność łamała. Bardzo podobną do Spawacza politykę rozbijania wspólnoty społeczeństwa dekapitalizacji przemysłu, niszczenia innowacyjności i oczywiście skrytobójstwa prowadzili dyktatorzy wojskowi w Ameryce Południowej i Afryce. Tylko wszędzie tam nazywali się prawicowymi i okazywali ostentacyjną pobożność, jaka religia akurat dominowała w kraju, co w warunkach Ameryki Południowej oznaczało katolicyzm. Przy okazji to było dla dyktatorów bardzo wygodne, bo Kościół nie ma w zwyczaju nikogo wyrzucać ze świątyń, nawet państwowej telewizji filmującej dyktatora w odświętnym mundurze. To się własnie nazywa w Ameryce Południowej prawicą. Jaruzel w kościele. Ktoś jeszcze pała sympatią do latynoskiej prawicy? No tak, narodowcy, korwiniści i inni fani kacapów. 

Dlatego dość szybko po obaleniu dyktatur w większości krajów wybory wygrały formacje zwane lewicą. Niekoniecznie reprezentujące podobnych ludzi, czy nawet takie samo podejście. Ale wszędzie, czy to Partia Robotnicza w Brazylii, czy Zjednoczona Partia Socjalistyczna w Wenezueli, Front dla Zwycięstwa w Argentynie, czy Szeroki Front w Urugwaju tak samo postrzegał problemy kraju. Zresztą trudno ich było nie dostrzegać. 

Problemy, które postrzegała lewica południowoamerykańskie to istnienie dość szerokie rzesze społeczeństwa praktycznie nie uczestniczących w konsumpcji, po prostu żyjących na granicy fizycznej egzystencji. Na terenach wiejskich z płodów jakiego skrawka ziemi, do którego niekoniecznie mają prawo własności, a w miastach w latynoskich slumsach, wśród milionów ludzi żyjących ze zbierania śmieci, drobnych kradzieży, żebractwa, dorywczych prac i ogólnego kombinowania. Na drugim biegunie wszędzie znajdowała się idealnie bezużyteczna i absolutnie bezmyślna klasa wyższa, żyjąca z ochłapów eksploatacji kolonialnej uprawianej przez międzynarodowe koncerny. Surowce były rożne, ale model dokładnie ten sam. 
Te własnie lewicowe partie łączyło jedno- chęć zmiany tego systemu gospodarczego. Tyle miały ze sobą wspólnego. W każdym z krajów zakres władzy międzynarodowej i własnej oligarchii był zupełnie różny. 
Tak samo różna była wizja i kierunek rozwiązywania tak zdefiniowanego problemu.

Właściwie każda z tych partii zgadzała się, że na dłuższą metę kluczem do modernizacji kraju i wyrównania szans jego mieszkańców jest edukacja. Zwyczajne danie szansy najbiedniejszym warstwom społeczeństwa na awans. W dłuższej perspektywie stworzenie nowych elit, które uzupełnią lub zastąpią dotychczasowy układ skorumpowanych buców. To w każdym z krajów także się różniło. O ile w Urugwaju problem polegał na stworzeniu przez rzad cieplarnianych warunków dla rozwoju sektora IT i przekonaniu młodzieży, że powinna wybrać się na studia techniczne zamiast olewać liceum, w Argentynie problematyczna była kwestia jakości szkół średnich i odbudowy szkolnictwa technicznego, tak w Brazylii i Wenezueli najpierw trzeba było zająć się analfabetyzmem i podstawowymi kwalifikacjami istotnej części społeczeństwa.

W każdym z tych krajów ten program spotykał się z dzikim oporem dotychczasowych elit. I tu także odpowiedzi były różne. Skrajnie różne. Od poziomu konfliktu w Wenezueli, gdzie kolejne próby zamachów stanu, powiązania oligarchii z gangsterami i plaga morderstw wyznaczały standardy polityki. W Argetnynie i Brazylii było pod tym względem zdecydowanie lepiej, bo zaledwie chore z nienawiści do rządu prywatne media promowały jakieś banksterskie męty na "nowych zbawicieli narodu", a rządzące partie musiały się uciekać do regularnej korupcji politycznej aby utrzymać się przy władzy i coś robić dla kraju.

Jedynie w Urugwaju sytuacja miała się trochę inaczej. Już po tym, jak prezydent Argentyny, De la Rua w pamiętny sposób opuszczał helikopterem Casa Rosada, a argetnyński kryzys był potężnie odczuwalny w gospodarce Urugwaju, lewicowy burmistrz Montevideo podjął dość brzemienną w skutkach decyzję. Mianowicie, kiedy wszyscy spodziewali się powtórki scenariusza argentyńskiego, a prezydent z dobrej starej rodziny (4 prezydent z tej rodziny) już się zaczynał pakować, przyszedł do niego tenże burmistrz. Wszyscy spodziewali się, że zostanie prezydentem po wymuszonej demonstracjami rezygnacji poprzedniego, a tymczasem Tabare Vazquez zapowiedział, że Jorge Battle dokończy swoją kadencję i tylko ma nadzieje, że nie będzie robił niczego sprzecznego z zasadami demokracji i interesami Urugwaju. ta, swego rodzaju umowa została dotrzymana, Tabare Vazquez i tak został wybrany następnym prezydentem w 2005 roku (i następnie 2015) Spowodowało to znakomite wrażenie, jakby Urugwaj był dobrą i stabilną demokracją, co w połączeniu ze spłacanie długów po Battle i jego poprzednikach świetnie ułatwia relacje handlowe i napływ kapitału kiedy jest potrzebny.

Tak spokojnego oddania władzy przez dotychczasową skorumpowaną oligarchie nie było jednak w żadnym innym kraju. Wszędzie były większe lub mniejsze awantury, które dziś odbijają się czkawką. I niestety wyglądają na skuteczne. Po wielu latach każdego możliwego sabotażu, negowania legitymacji i oczerniania międzynarodowego swojego kraju i jego władz opozycja w Wenezueli wygrała wybory parlamentarne.  

Po prawie ponad dziesięcioleciu codziennej dawki bredni i kłamstw przez główny koncern medialny w Argentynie, promowany przez tenże koncern pupilek wygrywa wybory prezydenckie. Rzecz jasna, natychmiast ogłasza obniżki ceł eksportowych i zaciąganie nowych kredytów. I tak dalej. 

Pozostaje podstawowe pytanie, czy miliony ludzi włączonych do masowego społeczeństwa będzie rozumieć co się dzieje, budować nową gospodarkę i domagać się równości społecznej, czy jednak model postkolonialny wygra. To pytanie jest otwarte. Tak samo otwarte pozostaje w stosunku do Polski. Zachowanie dotychczasowej oligarchii jest dość jasne. Poziom kontaktów z gangsterami jest (chyba niższy niż w Wenezueli, na zbrojny zamach stanu też się raczej nie odważą (choć kto wie czy katastrofa smoleńska nie była własnie polskim zamachem stanu). Ale widać też, że na poziom przyzwoitości reprezentowany przez Jorge Battle nigdy nie można było liczyć.

P.S. 
To jest jedynie liźnięcie tematu, opis całości wymagałby doktoratu. Niestety, ostatni człowiek o którym słyszałem, że chce napisać po polsku doktorat o strukturze społecznej postkolonialnej Ameryki Łacińskiej został wyrzucony z uczelni. A szkoda, bo znał nie tylko język hiszpański ale i keczua. Za organizowanie jakiegoś Komitetu. Macierewicz się nazywał, Antoni, czy jakoś tak, ale dziś ma poważniejszą fuchę.

10 komentarzy:

Inspektor Lesny pisze...

ym idzie też do dyktatury, która tę Solidarność i solidarność łamała.
---------------------------------------------------------------------
Pamietajmy, ze "Solidarnosc" sama dazyla do dyktatury, zarowno jako organizacja, jak i tez jako narzedzie w rekach wiekszosci jej przywodcow. Tak centralnych, jak i lokalnych.
Z takich , m.inn. powodow odwolywanie sie do analogii, gdy to tyczy innych regionow , kultur, czy tez tradycji wladzy, jest nieszczesliwe. Dlatego, chyba, lepiej wyjasnic o co chodzi, bez odgornych zalozen.
IL.

Inspektor Lesny pisze...

liźnięcie tematu, opis całości wymagałby doktoratu.
-------------------------------------------------
No to pisz doktorat, bo ciekawie piszesz...
IL.

Inspektor Lesny pisze...

By zas sie odniesc do tematu. Periodyczne sklanianie sie spoleczenstwa raz do lewicy, raz do prawicy, (cokolwiek by te etykiety oznaczaly) spowodowane chyba jest nagminnym naduzywaniem wladay dla wlasnych celow. Prawica mowi najczesciej o silnej gospodarce, lepszej ekonomii, dostepnosci pracy, itp. a konczy sie na glodowych pensjach i minimalnej ochronie prawnej dla majorytetu. Lewica o "sprawiedliwosci spolecznej" a dochodzi do nieudolnych rzadow, marnotrawstwa, i gigantycznych kradziezy. Czasami tez dogaduja sie ze swymi konkurentami w polityce. Nic wiec dziwnego ze ludzie "zmieniaja" . A to i tak niewiele daje na dluzsza mete. Gdyz, maja do wyboru tylkodwie , kontrolowane przez "sily wyzsze" mozliwosci. Dodatkowo, swiadomosc polityczna mas jest naiczesciej niska. Niektore tulko spoleczenstwa,porafia zarzadzac swymi elitami . Jak np. ludnosc Szwajcarii:
IL.

Anonimowy pisze...

Świetny wpis, nie miałem pojęcia takiegoa jak piszesz o Ameryce Pd.
Sławek

Anonimowy pisze...

Niestety, autor bez sensu wplata religię do prawicowości.
Religia określa religijność a prawicowość czy lewicowość określa coś zupełnie innego.
Określa mianowicie stosunek partii do metody w jakiej państwo dzieli dochód gospodarczy, czy im "matkuje" karząc sobie za to słono płacić, czy kontrolę nad życiem politycznym ogranicza do minimum, dając obywatelom swobodę gospodarczą.
Czy tak trudno to zrozumieć?

W Ameryce Południowej byłem tylko kilka razy, więc nie jestem ekspertem. Jeśli jednak ktoś zapytałby o rządy prawicowe tamże, jedynym, który przychodzi mi do głowy był rząd Pinocheta, który przywrócił rozwój gospodarczy w Chile.

C

razumanin pisze...

Wychwalalbym taka lewice gdyby nie jedno. Aborcja. Mordowanie bezbronnego dziecka w lonie matki, gdzie ma prawo czuc sie bezpiecznie.

Maczeta Ockhama pisze...

@C
Pinochet był dokładnie takim samym bandytą jak cała reszta wojskowych dyktatorów, czy Videla czy Jaruzel.
@razumanin
Cóz, Kościół w Polsce generalie pozostał z ludźmi jakoś ich broniąc przed okrutną władzą. Ludzie o tym wiedzą i pamiętają, więc i politycy którzy chcą opierać się na woli ludu jednocześnie szanują Kościół.
W Am. Łac zazwyczaj było odwrotnie, Papież Franciszek jest chlubnym ale wyjątkiem. To ludzie tez pamiętają i partie popularne naukę Kościoła ignorują i nikomu to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. Tak jest, nic z tym nie zrobimy.

Anonimowy pisze...

https://www.youtube.com/watch?v=16YNI_hKZfI
Maczeta co sądzisz o Grzsiu Braunie
Sławek

pilaster pisze...

Jakoś tak dziwnie owi lewicowi zbawcy w Ameryce Łacińskiej doprowadzały rządzone przez siebie kraje do ruiny, sprowadzając je cywilizacyjnie poniżej poziomu Rosji (Wenezuela, Argentyna).

Oczywiście dlaczego zrozpaczone społeczeństwa tych krajów, po dekadach budowania jedynie wspaniałego ustroju sprawiedliwości społecznej zagłosowały na kapitalistycznych krwiopijców i wyzyskiwaczy nie ma zamiaru Maczeta wyjaśniać

Dlaczego on sam uciekł z tej wspaniałej argentyńskiej sprawiedliwości społecznej do normalnego kraju, nie ma zamiaru wyjaśnić tym bardziej :)

BTW nie ma czegoś takiego jak "Ameryka Łacińska" a właściwie należałoby napisać że już nie ma.

Przepaść cywilizacyjna jaka wytworzyła się między takimi krajami jak Wenezuela (IEF =34, CPI = 19) czy Argentyną (IEF = 44, CPI = 34) z jednej strony, a np Chile (IEF = 78, CPI = 73) Urugwajem (IEF= 69 CPI = 73) z drugiej, jest już większa niż była swego czasu miedzy blokiem sowieckim a Europą zachodnią. Jeżeli nowe rządy wyzwolonych wreszcie z niewoli Wenezueli i Argentyny szybko nie wdrożą odpowiednich reform, to podział ten się utrwali i w ciągu mniej więcej pokolenia przeniknie tez do sfery kultury. Każdy kto miał okazję odwiedzić np Argentynę i Urugwaj (niżej podpisany miał) łatwo może zauważyć gigantyczną przepaść już dzielącą te dwa kraje

pilaster pisze...

Właśnie opublikowano kolejny ranking IEF na rok 2016. I znów ta "lepsza Argentyna" poleciała w nim w dół. Na tym właśnie polega "lepszość", czy "dobra zmiana", także w Polsce (Polska wzrosła w rankingu i jest to niestety ostatni jej wzrost na wiele lat :( )