Jak się robi zmiany ustroju?

Rafał Bauer napisał bardzo, ale to bardzo ważny tekst. Tekst, który mógłby i powinien trafić do podręczników szkolnych. Zwłaszcza historii, jeśli w ogóle zacznie się w szkołach nauczanie najnowszej historii.

Dla tych, którym kompletnie nie chce się zajrzeć do linka, albo co ja uważam w nim za najważniejsze:
Wskazanie kolejnych poszlak dla tezy, że w połowie lat 80-tych trwała pełną parą akcja przygotowywania zmiany ustrojowej. Była ona rozgrywana i reżyserowana z Kremla, wykonywana przez lokalnych zarządców. 

Najważniejsza w tym tekście rzeczą jest wskazanie nowych poszlak dla tezy, że przemiany lat 89-90 były wcześniej zaplanowane, ale nie miały na celu żadnej demokratyzacji, etc. Celem była metamorfoza imperium moskiewskiego i oparcie kontroli nad satelitami na nowych zasadach, jednocześnie zwiększając strefę wpływów. 

Odważna teza, nieprawdaż. A w jaki sposób miało się to odbyć?

Dokładnie tak jak się odbyło. Poprzez zbudowanie i zorganizowanie całej infrastruktury energetycznej w bardzo konkretny sposób. Mianowicie możliwie kompletnie uzależniający transport i energetykę od dostaw ze wschodu. Za tym szła możliwość nacisków, żądania koncesji i manipulowania cenami, czyli normalne zachowania  monopolisty. Dokładnie po to, aby utrzymać prokremlowski system rządów w całym obszarze poradzieckim oraz w miarę możliwości tę sferę rozszerzyć. 

Terytorialnie mówmy w pierwszej kolejności od odwiecznych celach strategicznych- dostępu do niemieckiej technologii i cieśninie Bosfor, do czego celem pośrednim są wpływy na Bałkanach. Wystarczy spojrzeć na kierunki rozbudowy sprzedaży rosyjskich surowców- i niespodzianka, pokrywa się. Inna sprawa, że specjalnych alternatyw i tak nie ma.

Jeśli rozszerzyć- to tą samą metodą co zawsze. Czyli podstawionych ludzi jako pośredników, decydentów utrzymujących dotychczasową zależność lub ją umacniających. Ci ludzie już zupełnie dobrze orientują się w lokalnej polityce i mogą wspomagać polityków odpowiednio lojalnych i głupich.
Co nas niestety prostą droga prowadzi do podejrzenia, że częścią tego planu przestawienia się Kremla na dominację energetyczną jest odpowiednia propaganda, wpływająca zarówno na opinie publiczną, jak tez decydentów. 

Przecież skoro cała operacja zmiany systemu została tak znakomicie przygotowana medialnie i propagandowo, to dlaczego druga jej część miałaby być odpuszczona?

Jestem pewien, że nie została. Że absolutnie dominujący przekaz ma na celu przekonanie jak najszerszej publiki decydentów o konieczności i celowości prowadzenia polityki w zakresie energii zgodnej z celami Kremla. 

Te cele można dość łatwo zdefiniować- zwiększanie zależności od paliw, zwłaszcza tych, w których trudniej znaleźć alternatywnych dostawców. To oznacza na przykład promowanie gazu ziemnego. Ale tylko tam, gdzie to jest bez sensu. W zwykłych elektrowniach, i spalaniu w  kotłowniach. Jeszcze lepiej- promowanie oleju opałowego jako łatwego i czystego paliwa. I tym podobne. W tym na przykład połączenie konieczności likwidacji górnictwa węglowego i  promowania budowania nowych elektrowni węglowych. Efektywnie to jest naganianie do zakupu rosyjskiego węgla i dalsze uzależnianie się. Niekoniecznie nawet dla rozgrywania polskiego rynku. Równie ważne jest utrzymywanie globalnego popytu, stąd obowiązkowo ideologiczne zwalczanie energetyki odnawialnej,  serwowanie przekazu o bezsensowności, etc. Same oczywiste rzeczy. Jeśli ktoś ma wątpliwości, proponuję posłuchać Korwina Mikke. WSZYSTKO co on wygaduje jest wypowiadane w interesie Kremla. Czasem tylko jako podgrzewanie wewnętrznych konfliktów w Polsce, czasem właśnie jako promowanie celów rosyjskiej polityki w Polsce. 

Zdecydowanie warto posłuchać/ poczytać. Śmiało można założyć, że od strony technicznej i ekonomicznej wszystko co wygaduje ten człowiek jest kompletną bzdurą, ale to nie ma znaczenia. Znaczenie ma sposób przekonywania i wpływ na opinię publiczną. A był on nie taki mały. Spora część dzisiejszych 30-40 latków aktywnych w życiu społecznym gdzieś po drodze przeszła przez UPR, a co najmniej się zetknęła. Spora część przesiąkła tymi poglądami (w tym i ja), nie każdy potrafi je w całości zweryfikować.

W każdym przypadku odsyłam. JKM publikuje w wielu miejscach, opinie wygłasza wszędzie, można znaleźć bez trudu, choć rzadko konkretne. O tyle, o ile wypowiada się jasno coś promując lub zniechęcając- jest to dokładna prezentacja kremlowskiego planu. Zresztą zawsze można wybrać się na spotkanie i zadać pytania. 

Niestety, to nie jest jeden, ani jedyny. Jest bardzo ładnym probierzem, ale śmiało można przyjąć, że zestaw poglądów chroniących rosyjską dominację w energetyce jest takim samym dogmatem, jak przewodnia rola Partii w pierwszym PRL. W skrócie- nikt, kto ma do powiedzenie coś rozsądnego na temat alternatyw dla rosyjskich surowców nie może się przebić do salonowego dyskursu publicznego, dokładnie tak samo jak nie mogła się w 1975 roku pojawić w telewizji informacja, że ZSRR jest głównym sponsorem światowego terroryzmu. Bo wicie-rozumicie, widzów to nie interesuje.

Ta, powoli sączona z wielu źródeł propaganda okazała się nieporównywalnie bardziej skuteczna od wychwalania przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. W toczonych dyskusjach widzę właściwie tylko dwie postawy-  albo przekonanie o konieczności zwiększania zużycia paliw kopalnych bo to jedyna możliwość postępu- i to jest narracja zarówno "strony patriotycznej" jak też większości "salonowej", albo drugą postawą jest negacja uprzemysłowienia i postępu technicznego, a przy okazji promocja pełnego zestawu idei społecznych, czyli w skrócie- pozbawione kultury technicznej lewicowe oszołomy.
W kolejnej grupie jestem ja. Jako dużą wartość uznaję spójne solidarne społeczeństwo, czego moim zdaniem nie da się uzyskać bez odpowiedniej równości społecznej, wskazana jest szeroko rozpowszechniona wiedza techniczna i bardzo ważna dbałość o środowisko na każdym poziomie. Wygląda na to, ze z takimi poglądami w Polsce jestem sam. Mógłbym to mieć gdzieś, ale nie mam.
Problem polega na tym, że dzisiejsza, nowoczesna energetyka oparta o energie wiatrową i słoneczną jest absolutnie konieczna dla rozwoju nowoczesnego przemysłu, który potrzebuje taniego i niezawodnego prądu. Którego nie zapewni ani rosyjski gaz, ani węgiel. Za to zapewnia go energetyka odnawialna. Co jest rzeczą starannie pomijaną w polskiej dyskusji publicznej.

Krótkie wieści i ciekawostki z Urugwaju

Dziś krótko i ciekawostki.
Ogłoszenie o sprzedaży samochodu:
Zacznę od tłumaczenia opisu. Staram sie utrzymać styl i poprawność pisowni:
"samochód jest z detalami blacharki jeździ dobże cena to 25 tys. peso lub zamienię na motor jakiekolwiek uwłagi telefonować ***"
Prawda, że ładnie? Dla wyjaśnienia- "z detalami blacharki" oznacza zasadniczo do drobnych poprawek, a nie że zostały fragmenty blachy. Przynajmniej tak mi się dotychczas wydawało....Cena 25 tys peso to 3300 zł. Jest to niezwykle tanio za jakikolwiek jeżdżący i zarejestrowany samochód, ale w ogłoszeniu jeszcze jest wzmianka o niezapłaconym podatku od tego samochodu. A to śmiało może być sporo więcej niż jego cena, bo wszystkie podatki majątkowe w Urugwaju są dość wysokie. Inna sprawa, że tego od samochodów do niedawna można było zupełnie bezkarnie nie płacić.

Kolejna ciekawostka- wszyscy, a przynajmniej większość czytelników wie, że w Urugwaju uprawa i spożycie marihuany jest legalne. W istocie tak jest, ale nie znaczy to, że nie ma żadnych przepisów, ani nadzoru. 
Otóż każdy obywatel i chyba tez cudzoziemiec z prawem pobytu (nie wiem, nie sprawdzałem) może uprawiać na własne potrzeby do 6 roślin. Są sklepy, każdy może kupić nasiona, etc., nawet w supermarketach jest ziemia "para autocultivo". Ale nie znaczy to, że w każdej chwili można rozpocząć dowolną plantację. Najpierw trzeba ją zgłosić, nie potrzeba żadnego pozwolenia, wystarczy pójść na... pocztę z dowodem osobistym i jakimś dowodem miejsca zamieszkania (nie ma w dokumentach, dowodem jest rachunek za prąd, wodę, etc.). Uprawiać można tylko w miejscu do którego ma się jakieś prawa, absolutnie nie można rozpocząć uprawy przed zgłoszeniem, ani przekroczyć liczby roślin. To może być nadal traktowane jako nielegalne posiadanie narkotyków. Ze znikomą szkodliwością i takimi też sankcjami, ale zawsze. Inna sprawa, że legalnie kupić jeszcze nie można, przepis na to zezwalający został zawieszony przez obecny rząd.

Zresztą polityka wobec marihuany jest tylko wypadkową częścią dość szerokiej i przemyślanej polityki wobec narkotyków. Cele tej polityki są dwa- zlikwidować przestępczość narkotykową i także jej wpływ na gospodarkę, a drugiej strony zminimalizować wpływ narkotyków na populację. 
Dlatego właśnie bezproblemowy narkotyk, jakim jest marihuana jest bardzo powszechnie dostępny. Nawet jeśli handel jest formalnie nielegalny, praktycznie nie jest ścigany. Dlatego ceny i marże na drobną skale są tak niskie, że gangom nie opłaca się dotykać tego interesu. Policja też się nie interesuje, dopóki ktoś sprzedaje plon ze swoich 6 krzaków. Za hurtową ilość można uzyskać kilka lat państwowego urlopu, za przemyt także, za próbę wywozu do Europy, nawet małej ilości- obowiązkowo, jako polityka pilnowania wizerunku państwa.
Drugim obecnym narkotykiem jest pasta base, czyli tańsza odmiana kokainy. Dla samych narkomanów są programy pomocy, nawet bez obowiązku abstynencji, ale jak ktoś się zdecyduje na odstawienie, to państwo sponsoruje nawet programy relokacji i zmiany tożsamości (bez operacji, nie przesadzajmy). Za to handlarze, a jeszcze bardziej organizatorzy i przemytnicy naprawdę sporo ryzykują. W każdym przypadku utrata mienia związanego z przestępstwem jest automatyczna, do tego dochodzą długoletnie odsiadki i solidne grzywny.
Co prawda nie do końca wygląda to tak sprawnie, bo w Urugwaju zwyczajnie brakuje miejsc w więzieniach oraz mocy przerobowych sądów karnych. 
Inna sprawa, że wydawałoby się niemożliwa do zapchania część, czyli licytacje przejętego majątku też się zapchała. Agencja od zwalczania narkomanii ogłosiła, że nie mogli znaleźć nabywcy na kolejny skonfiskowany samolot, więc przekazali go wojsku. 

Czarne chmury nad lepszą Ameryką

W lepszej Ameryce polityka się odezwała. Konkretnie się odezwała głosem ludu. Tydzień temu miała miejsce 2 tura wyborów prezydenckich w Argentynie, a w ostatnią niedzielę wybory parlamentarne w Wenezueli. W obu przypadkach wygrali kandydaci prawicowi.

A teraz po raz kolejny przypomnę czytelnikom, że jeśli kojarzą co to jest prawica a co lewica w Polsce to absolutnie nie powinni tego przekładać na realia  pozostałej części świata. Może z wyjątkiem niektórych innych państw postkomunistycznych.

Otóż w Polsce kryterium prawicowości jest stosunek do Kościoła (częściowo i juz coraz mniej) i stosunek do tradycji i ideałów Solidarności, a co za tym idzie też do dyktatury, która tę Solidarność i solidarność łamała. Bardzo podobną do Spawacza politykę rozbijania wspólnoty społeczeństwa dekapitalizacji przemysłu, niszczenia innowacyjności i oczywiście skrytobójstwa prowadzili dyktatorzy wojskowi w Ameryce Południowej i Afryce. Tylko wszędzie tam nazywali się prawicowymi i okazywali ostentacyjną pobożność, jaka religia akurat dominowała w kraju, co w warunkach Ameryki Południowej oznaczało katolicyzm. Przy okazji to było dla dyktatorów bardzo wygodne, bo Kościół nie ma w zwyczaju nikogo wyrzucać ze świątyń, nawet państwowej telewizji filmującej dyktatora w odświętnym mundurze. To się własnie nazywa w Ameryce Południowej prawicą. Jaruzel w kościele. Ktoś jeszcze pała sympatią do latynoskiej prawicy? No tak, narodowcy, korwiniści i inni fani kacapów. 

Dlatego dość szybko po obaleniu dyktatur w większości krajów wybory wygrały formacje zwane lewicą. Niekoniecznie reprezentujące podobnych ludzi, czy nawet takie samo podejście. Ale wszędzie, czy to Partia Robotnicza w Brazylii, czy Zjednoczona Partia Socjalistyczna w Wenezueli, Front dla Zwycięstwa w Argentynie, czy Szeroki Front w Urugwaju tak samo postrzegał problemy kraju. Zresztą trudno ich było nie dostrzegać. 

Problemy, które postrzegała lewica południowoamerykańskie to istnienie dość szerokie rzesze społeczeństwa praktycznie nie uczestniczących w konsumpcji, po prostu żyjących na granicy fizycznej egzystencji. Na terenach wiejskich z płodów jakiego skrawka ziemi, do którego niekoniecznie mają prawo własności, a w miastach w latynoskich slumsach, wśród milionów ludzi żyjących ze zbierania śmieci, drobnych kradzieży, żebractwa, dorywczych prac i ogólnego kombinowania. Na drugim biegunie wszędzie znajdowała się idealnie bezużyteczna i absolutnie bezmyślna klasa wyższa, żyjąca z ochłapów eksploatacji kolonialnej uprawianej przez międzynarodowe koncerny. Surowce były rożne, ale model dokładnie ten sam. 
Te własnie lewicowe partie łączyło jedno- chęć zmiany tego systemu gospodarczego. Tyle miały ze sobą wspólnego. W każdym z krajów zakres władzy międzynarodowej i własnej oligarchii był zupełnie różny. 
Tak samo różna była wizja i kierunek rozwiązywania tak zdefiniowanego problemu.

Właściwie każda z tych partii zgadzała się, że na dłuższą metę kluczem do modernizacji kraju i wyrównania szans jego mieszkańców jest edukacja. Zwyczajne danie szansy najbiedniejszym warstwom społeczeństwa na awans. W dłuższej perspektywie stworzenie nowych elit, które uzupełnią lub zastąpią dotychczasowy układ skorumpowanych buców. To w każdym z krajów także się różniło. O ile w Urugwaju problem polegał na stworzeniu przez rzad cieplarnianych warunków dla rozwoju sektora IT i przekonaniu młodzieży, że powinna wybrać się na studia techniczne zamiast olewać liceum, w Argentynie problematyczna była kwestia jakości szkół średnich i odbudowy szkolnictwa technicznego, tak w Brazylii i Wenezueli najpierw trzeba było zająć się analfabetyzmem i podstawowymi kwalifikacjami istotnej części społeczeństwa.

W każdym z tych krajów ten program spotykał się z dzikim oporem dotychczasowych elit. I tu także odpowiedzi były różne. Skrajnie różne. Od poziomu konfliktu w Wenezueli, gdzie kolejne próby zamachów stanu, powiązania oligarchii z gangsterami i plaga morderstw wyznaczały standardy polityki. W Argetnynie i Brazylii było pod tym względem zdecydowanie lepiej, bo zaledwie chore z nienawiści do rządu prywatne media promowały jakieś banksterskie męty na "nowych zbawicieli narodu", a rządzące partie musiały się uciekać do regularnej korupcji politycznej aby utrzymać się przy władzy i coś robić dla kraju.

Jedynie w Urugwaju sytuacja miała się trochę inaczej. Już po tym, jak prezydent Argentyny, De la Rua w pamiętny sposób opuszczał helikopterem Casa Rosada, a argetnyński kryzys był potężnie odczuwalny w gospodarce Urugwaju, lewicowy burmistrz Montevideo podjął dość brzemienną w skutkach decyzję. Mianowicie, kiedy wszyscy spodziewali się powtórki scenariusza argentyńskiego, a prezydent z dobrej starej rodziny (4 prezydent z tej rodziny) już się zaczynał pakować, przyszedł do niego tenże burmistrz. Wszyscy spodziewali się, że zostanie prezydentem po wymuszonej demonstracjami rezygnacji poprzedniego, a tymczasem Tabare Vazquez zapowiedział, że Jorge Battle dokończy swoją kadencję i tylko ma nadzieje, że nie będzie robił niczego sprzecznego z zasadami demokracji i interesami Urugwaju. ta, swego rodzaju umowa została dotrzymana, Tabare Vazquez i tak został wybrany następnym prezydentem w 2005 roku (i następnie 2015) Spowodowało to znakomite wrażenie, jakby Urugwaj był dobrą i stabilną demokracją, co w połączeniu ze spłacanie długów po Battle i jego poprzednikach świetnie ułatwia relacje handlowe i napływ kapitału kiedy jest potrzebny.

Tak spokojnego oddania władzy przez dotychczasową skorumpowaną oligarchie nie było jednak w żadnym innym kraju. Wszędzie były większe lub mniejsze awantury, które dziś odbijają się czkawką. I niestety wyglądają na skuteczne. Po wielu latach każdego możliwego sabotażu, negowania legitymacji i oczerniania międzynarodowego swojego kraju i jego władz opozycja w Wenezueli wygrała wybory parlamentarne.  

Po prawie ponad dziesięcioleciu codziennej dawki bredni i kłamstw przez główny koncern medialny w Argentynie, promowany przez tenże koncern pupilek wygrywa wybory prezydenckie. Rzecz jasna, natychmiast ogłasza obniżki ceł eksportowych i zaciąganie nowych kredytów. I tak dalej. 

Pozostaje podstawowe pytanie, czy miliony ludzi włączonych do masowego społeczeństwa będzie rozumieć co się dzieje, budować nową gospodarkę i domagać się równości społecznej, czy jednak model postkolonialny wygra. To pytanie jest otwarte. Tak samo otwarte pozostaje w stosunku do Polski. Zachowanie dotychczasowej oligarchii jest dość jasne. Poziom kontaktów z gangsterami jest (chyba niższy niż w Wenezueli, na zbrojny zamach stanu też się raczej nie odważą (choć kto wie czy katastrofa smoleńska nie była własnie polskim zamachem stanu). Ale widać też, że na poziom przyzwoitości reprezentowany przez Jorge Battle nigdy nie można było liczyć.

P.S. 
To jest jedynie liźnięcie tematu, opis całości wymagałby doktoratu. Niestety, ostatni człowiek o którym słyszałem, że chce napisać po polsku doktorat o strukturze społecznej postkolonialnej Ameryki Łacińskiej został wyrzucony z uczelni. A szkoda, bo znał nie tylko język hiszpański ale i keczua. Za organizowanie jakiegoś Komitetu. Macierewicz się nazywał, Antoni, czy jakoś tak, ale dziś ma poważniejszą fuchę.

Dzień Niepodległości, czyli mały śpiewnik rewolucyjny

Minął Dzień Niepodległości Polski. Był normalny. Własnie taki- normalny. I to, jakże piękna zmiana do promocji wyrobów czekoladowych przez analfabetę zamiast obchodów święta, czy udawania przez władze, że niepodległość Tenkraju ich nie dotyczy.

Dziś było normalnie. Prezydent Rzeczypospolitej dostaje pensję za godne reprezentowanie kraju i narodu. Tak na zewnątrz jak też wewnątrz kraju. Ta robota polega na przykład na tym, że od święta przypomina się o bohaterach. Aby stawiać ich za wzór dla nas, zwykłych śmiertelników. I czasem przypomnieć o tym, że razem łatwiej przeżyć, przetrwać i się rozwijać. Właśnie do tego służy państwo, a dziś także naród.
Są to zupełnie podstawowe rzeczy, o których zdążyliśmy zapomnieć. A przynajmniej wielu z nas. Nie o narodzie. Zdążyliśmy zapomnieć o tym, że władza własnie takie ma obowiązki i ich wykonywanie jest dokładnie tym za co im płacimy.

W ramach tych obowiązków generał Gryf otrzymał Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski. Jest to najwyższe odznaczenie jakie mógł otrzymać, bo już jest kawalerem Orderu Virtuti Militari. Na to odznaczenie także ciężko zapracował. Jeszcze w trakcie wojny obrona pałacyku stała się legendą i tematem piosenek. Tą obroną dowodził nie kto inny jak Gryf, a piosenka, w trochę lepszym wykonaniu jest tu:

Gdzieś po tej samej stronie bohaterstwa, ale w znacznie mniejszym natężeniu był mój sąsiad. Mianowicie w czasie stanu wojennego i "powojennego" na półhurtową skalę wytwarzał on kwas masłowy. Nic szczególnego, oprócz dość solidnego smrodu. Jakoś tak się składało, że fiołki i słoiki z tą substancją często pękały w okolicach oddziałów ZOMO. Rzecz jasna nikt nic nie widział, nikt nic nie wiedział. Nikogo także samo wytwarzanie nie interesowało. Może SB by zainteresowało, gdyby mieli pojęcie o prostocie wytwarzania. Ale oni zapewne szukali kanałów przemytu gazów bojowych z USA. A tymczasem biedni zomowcy mdleli w maskach gazowych w środku lata. A wszyscy im współczuli jak Kiszczakowi zakopanemu jak pies pod płotem.

To jest mało istotny drobiazg, ale pokazuje część znacznie szerszego i bardzo długiego zjawiska. Wspólną rzeczą polskich powstań i konspiracji prawie zawsze była przewaga organizacja, technologiczna i przede wszystkim taktyczna. Idealnym przykładem jest cała historia Solidarności Walczącej. Od pierwszych akcji, kiedy dzięki wyposażeniu drobnej grupy dywersyjnej w azbestowe rękawice udało sie spalić trubunę honorową na pochodzie pierwszomajowym. I zmusić da rączej ucieczki ambasadora NRD i radzieckiego generała. Granaty z gazem łzawiącym dostarczyło nieocenione ZOMO. Były ciepłe po wystrzeleniu, stąd potrzeba azbestowych rękawic. Ale kiedy za plan i logistykę odpowiadał Kornel Morawiecki to właściwie nic nie mogło pójść źle. Choć to tylko moja spekulacją, że dziwne wydarzenia pochodu 1 maja 1982 roku we Wrocławiu miały coś wspólnego z SW. Nikt nic nie wie, nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Na rękawicach się świat nie kończy. To SW prowadziło stały nasłuch częstotliwości MO, dzięki czemu złamali szyfry. Opracowali i produkowali w podziemiu sprzęt do druku, nadawania,  a w razie potrzeby także strzelania i wybuchów. Gdyby nawet SB wiedziała o tym cokolwiek (a nie wiedzieli) to i tak by szukali kanałów przemytu z Zachodu.A to proszę, własna polska myśl techniczna. Gdzieś u szczytu założycielem i spoiwem tego był właśnie Morawiecki. Bardzo symbolicznie- kilka dni po pochowaniu pod płotem bandziora "generała" Kiszczaka, to własnie Morawiecki zostaje marszałkiem seniorem.

Tu wracamy do 11 listopada

Dnia przejęcia władzy przez Józefa Piłsudskiego. Zanim to przejęcie nastąpiło, zanim doszło do dnia niepodległości i pierwszego dnia jej obrony jednocześnie, najpierw trzeba było ją wywalczyć.

Pierwsza próba nie była najlepsza. Wiadomo, że jednym z wrogów był carat. Stąd warto było wyeliminować cara. Pomysł dobry. Józef wszystko zaplanował, razem z bratem Bronisławem. Bomby dostarczył młody, zdolny (jak udowodniła późniejsza kariera) chemik Ignacy Mościcki. Ktoś musiał je dostarczyć jedynie do adresata. To oznaczało albo samobójcę, albo kogoś wystarczająco głupiego, aby nie rozumiał ryzyka. Nieszczęśliwie dla zamachowców prawdziwa się okazała ta druga wersja.  Niejaki Uljanow zamiast spokojnie i prosto załatwić co miał, to zachował się tak podejrzanie, że zwinęła go policja. Rzecz zupełnie oczywista- z rewolwerem i bombą w okolicy przejazdu cara to oznaczało śmierć. Przy okazji wyśpiewał wszystko, jak na głupka przystało. Na zesłaniu wylądował zarówno jego brat, Włodzimierz Uljanow, jak też Józef Piłsudski i jego brat, Bronisław. Bronisław pozostał przy nauce, Józef przy Polsce, a Uljanow przy Rewolucji. Józef od tego czasu miał pewną alergię na zadawanie się z durniami, co może tłumaczyć jego nastawienie do Sejmu z 1926 roku i endecji w ogóle. Przy najbliższej okazji, jak powszechnie wiadomo, Uljanow, już wtedy zwany Leninem, rozpoczął najazd na kraj założony i rządzony przez Piłsudskiego. Rządzony właśnie od 11.11.1918 roku.. MOże to rewolucja a może tylko zemsta za brata? A może zwykły kacapski imperializm. Który własnie ten Piłsudski i jemu podobni rozbili i ośmieszyli?

W 1905 roku

Roku starannie zakopywanym i zapominanym. A tymczasem bez znajomości wydarzeń z 1905 nie da się zrozumieć historii polskiej części Europy w 20 w. Józef Piłsudski był już z jedną z ważniejszych osób w PPS. To własnie PPS była najważniejsza polską organizacją niepodległościową wówczas. Tak naprawdę jedyną. A jednocześnie w samej Rosji rozpoczął się proces rozkładu caratu.
W tym czasie za sprawą Piłsudskiego, PPS zyskał sporo pieniędzy oraz najnowocześniejszej dostępnej broni. Pieniądze wzięły się z Japonii, a broń z Anglii, wówczas sojusznika Japonii.
Jednocześnie zastosowano całkiem innowacyjną taktykę walk ulicznych. O czym carska armia i żandarmeria nie miała zielonego pojęcia. C oznaczało, że przez następne kilka lat kolejne szwadrony kozaków zawsze nabierały się na to samo- pozorowaną demonstrację, która rozpraszała się w obliczu szarży, następnie ostrzał z wysokości i odcięcie odwrotu. Bardzo podobnie zginęła większość 4 dywizji pancernej Wermachtu w tej samej Warszawie w 1939 roku. Weszli jak w masło, a potem nie wrócili...
Ta własnie rewolucja stworzyła podstawy nowoczesnego narodu- polskiego. A może polsko- żydowskiego? W 1905 powstały nie tylko zasady partyzantki miejskiej. Powstało postawienie sprawy polskiej wśród klocków międzynarodowych. Jedno i drugie jest zasługą Józefa Piłsudskiego. Co najwyżej paru pajaców kilkanaście lat później próbowało się pod ten sukces podwiesić. Jeden z tych paców był dokładnie ta samą personą, która w tymże 1905 roku próbowała wywęszyć jakiekolwiek przejawy współpracy polskiej konspiracji z wojskiem lub władzami Japonii i przy okazji zablokować pomoc Japonii dla sprawy polskiej. Na szczęście to okazało się niemożliwe, ale temu pajacowi zbudowano w Warszawie pomnik. Ale cóż, w Warszawie zbudowano pomnik nawet śpiącym żołnierzom radzieckim..

Ta właśnie rewolucja była tak naprawdę kolejnym powstaniem. Zorganizowanym głównie przez PPS, Piłsudski zorganizował na nie niemałe pieniądze od Japonii i supernowoczesne wówczas brytyjskie karabiny. W tym samym czasie polscy oficerowie w armii carskiej na froncie japońskim popełniali zadziwiające i poważne błędy w dowodzeniu, dzięki czemu, pomimo przewagi liczebnej, doświadczenia i jakości sprzętu, armia rosyjska ponosiła jedną żenującą klęskę za druga. Ci sami oficerowie w polskiej armii znakomicie wiedzieli jak walczyć. Cóż, zdarza się.
Sam Piłsudski w 1905 nie bardzo mógł być w Warszawie, czy Łodzi. W końcu minęło zaledwie kilka miesięcy od jego ucieczki z celi śmierci. Pamiętajmy jednak o tej właśnie typowo polskiej przewadze taktycznej. Bojówki PPS to była tak naprawdę pierwsza w historii nowoczesna partyzantka miejska. Jedyne co dziś można powiedzieć, to to, że w stronę żandarmów i kozaków leciały rzeczy znacznie bardziej szkodliwe dla zdrowia niż głupi kwas masłowy czy gaz łzawiący. Leciały skutecznie i bezkarnie.  Wbrew powszechnej opinii nie przez kilka miesięcy 1905 roku, a przez kolejne lata. 
Ostatni akt tego powstania był jednocześnie pierwszym aktem następnego.  W 1912 roku wielka europejska wojna już była widoczna na horyzoncie. Aby Polska mogła być niepodległa, najpierw potrzebna była armia. Choćby mała, ale prawdziwa. A na to były potrzebne pieniądze. Duże pieniądze. Piłsudski zupełnie słusznie zauważył, że podatki z Królestwa Polskiego (czyli kongesówki) powinny być przeznaczone na utrzymanie polskiego wojska, a nie cara. W związku z tym on i jeszcze trzech innych późniejszych premierów Niepodległej zajęło się naprawą tej nieprawidłowości. Zaopiekowali się zawartością wagonu bankowego z pociągu Warszawa- Petersburg. Przeliczając to na dzisiejsze pieniądze było kilka-kilkanaście milionów dolarów. Na zorganizowanie i utrzymanie przez dwa lata Drużyn Strzeleckich wystarczyło. A gorącego lata 1914 roku wystarczyło pójść do Austriaków, poinformować ich, że jest się dowódczą polskiej armii ochotniczej i zaraz po podpisaniu umowy sojuszniczej trzy brygady będą do dyspozycji CK sztabu generalnego. Reszta jest historią, której finał nastąpił z przyjazdem Józefa Piłsudskiego do Warszawy. 
Prawie wszystko, bo jeszcze pozostało uhonorować powstańców. Tak jak dziś żyją ostatni żołnierze Powstania Warszawskiego, tak wtedy to byli ostatni z Powstania Styczniowego. 
Oraz stoczyć wojnę z tym samym państwem co zwykle, ale akurat kierowanym przez brata tego głupka, który dał się złapać z bombą przygotowaną przez Mościckiego.  Ale w tym przypadku przewaga w lotnictwie, broni pancernej, łączności, technik szyfrowania i deszyfrowania zrobiła swoje, pomimo znacznie mniej liczebnych sił. Ale też dużo lepszej polskiej taktyki i planowania operacji. 

A rewolucja 1905 jest jakaś niewygodna dla wszystkich. Najgorsze w tym jest, to, że Kacapstwo próbuje ukraść nie tylko tradycję lewicową, ale także historię jedne z polskich antyrosyjskich powstań. Otóż po przeszukaniu Youtuba stwierdziłem, że nie ma żadnego przyzwoitego wykonania Warszawianki 1905 roku.Za to ma ją w repertuarze... chór Armii Radzieckiej.

Na szczęście zawsze istniała dość intensywna wymiana idei i melodii rewolucyjnych między Polską a Hiszpania. Dzięki temu można posłuchać przynajmniej melodii, a i słowa są właściwie tłumaczeniem z wyciętymi wstawkami o Warszawie (te by nie były zrozumiałe). 
Już nie przedłużając- najbardziej podoba mi się ta wersja, może dlatego, że jest jedyna jaką znalazłem wykonywaną crescendo. 

I jako bonus- kolejny utwór, tym razem znajomy z rewolucji w Polsce, ale w oryginalnej wersji. Też wieszczył już zbliżający się koniec dyktatury.



Zbudujemy nową Polskę i nowy Świat

W Polsce za kilka dni wybory. Zupełnie niezwykle dla świata, akurat te wybory w prowincjonalnym kraju są ważne dla świata i bardzo ważne dla Polski.
Pierwszy raz od lat. Nie, wróć. Od stuleci Pierwszy raz od stuleci Polska ma szansę dorównać w rozwoju zachodnim społeczeństwom. Nie materialnie. W tym zakresie nic nie zmieni z dnia na dzień, choć miliony tego oczekują i potrzebują. Ale pierwszy raz od osiemnastego wieku Polska ma szanse na ustój dokładnie taki, jaki jest podstawą sukcesu Europy Zachodniej.
W tymże 18 w. ustrojem skutecznego i dobrego państwa była monarchia absolutna. Jakkolwiek nieefektywna i tak lepsza od dostępnych wówczas alternatyw. Wyjątkiem była pędząca do światowej dominacji Wielka Brytania która była sprawna republiką szlachecką. Konstytucja 3 maja właśnie tak zmieniała ustrój Rzeczypospolitej i przez to potencjalnie układ sił w Europie Środkowej. Cała sprawa zakończyła się źle. Zwłaszcza dla Rzeczypospolitej, jak wiadomo. Następnie republiki szlacheckie stopniowo i w bólach zmieniały się w nowoczesne masowe społeczeństwa obywatelskie, razem z demokratycznym systemem politycznym. Ale nowoczesny system polityczny to nie demokracja, a przynajmniej nie tylko. To jest właśnie społeczeństwo obywatelskie, które przez sieci powiązań pomiędzy wolnymi ludźmi zarówno rozwiązuje problemy społeczne, ja też tworzy nowe przedsięwzięcia gospodarcze. Między innymi dlatego industrializacja całkowicie odgórna nie powiodła się i powieść nie mogła. Ale dla całkowicie oddolnego powstania dobrobytu właśnie trzeba powszechności i wspólnoty działań. Umiejętność zbudowania lokalnego mostku, spółdzielni mieszkaniowej, czy stałej zrzutki na lokalną straż pożarną jest tą samą umiejętnością, która jest potrzebna dla rozmowy i podejmowania decyzji o kierunku działania lokalnego samorządu czy całego państwa. Bez tego każda demokracja będzie tylko fasadą. 
A własnie fasada demokracji jest znakomitą przykrywką dla neokolonializmu, czyli ustroju opartego na eksploatacji lokalnych zasobów przez obce podmioty, pod nadzorem lokalnej elity żyjącej przy i dzięki wsparciu tych podmiotów. I współpracującej w tej eksploatacji. 
To jest opis pasujący do bardzo dużej części świata, w tym praktycznie całej strefy postradzieckiej. Większą patologią bywa jedynie bezwzględna eksploatacja przez krajowe elity, w stylu niektórych krajów Azji Środkowej, czy tez Rosji. To wszystko generalnie nie prowadzi do żadnego rozwoju kraju. Owszem, powstaje infrastruktura, ale w lwiej części sprofilowana na ułatwienie tej kolonialnej eksploatacji. Ale cała infrastruktura społeczna konieczna do samoorganizacji albo nie może powstać, albo jest starannie niszczona. 
To jest dość dokładny opis prawie każdego kraju Ameryki Łacińskiej, co najmniej do końca 20 wieku. To jest też w dużej części opis większości obszaru poradzieckiego. Gdzie ta samoorganizacja była przez dziesięciolecia systemowo niszczona, a w ostatnim ćwierćwieczu te procesy przybrały inny model. Właśnie latynoski.

Dlatego warto opisać odrobinę latynoskiej polityki w bardzo "czystej" postaci. Znów można wrócić do Urugwaju, co jest o tyle proste, że ten kraj był zawsze unitarny, w większości pozostałych państw latynoskich spór polityczny często ogniskował się wokół kwestii federalizmu. Osoba nie wprowadzona głęboko w lokalną politykę i historie po prostu nie wie o co chodzi. Stąd Urugwaj. 

Od uzyskania niepodległości w tym kraju były dwie partie polityczne. I tylko dwie (przynajmniej z liczących się). Byli to "Blancos" i "Colorados" (po prostu : "Biali" i "Czerwoni"). Obie te partie istnieją nadal i obie sprawnie pomagały w budowaniu neokolonialnej gospodarki. Obie składały się głownie z przedstawicieli oligarchii (co w realiach latynoskich oznaczało latyfundia), dokładnie takich samych aroganckich dupków bez zielonego pojęcia o świecie, choć fantastycznie przekonanych o własnej mądrości i nieomylności.

To dlaczego były dwie partie a nie jedna? Otóż całe to towarzystwo głęboko nie zgadzało się co do roli Kościoła w państwie, kwestii religijności, itp. Nie wiem, czy po drodze był spór o religie w szkole, ale bym się nie zdziwił. Konflikt między nimi był tak ostry, że  władza w 19 wieki była przekazywana głównie metodą wojen domowych. W których oczywiście mieszały sąsiednie kraje i Brytyjczycy, jak wszędzie w 19 w. W 20 wieku sytuacja się trochę poprawiła, bo powstał zwyczaj organizowania wyborów i dobrowolnego oddawania władzy (a nawet pozostawiania żyrandoli w pałacu prezydenckim). Ten podział na tle religii też wcale nie był taki wyraźny. Pomimo tego, że Biali to byli nacjonalistyczni katolicy, a Czerwoni to liberalni agnostycy, w poszczególnych partiach te postawy znakomicie się ze sobą mieszały. 

Realna zmiana zaszła w 1973 roku, kiedy jeden z demokratycznie wybranych prezydentów po prostu rozwiązał parlament, dobrał generałów do rządu i został dyktatorem. Uprzednio wsadziwszy za kraty (chyba bez żadnej nawet imitacji procesu) garść pozapartyjnej opozycji, m.in. późniejszego prezydenta Mujicę.

Własnie Mujica i jego kompani są tu kluczowi. To oni, od początku mieli dość tego oligarchicznego systemu i zwyczajnej nędzy większości swoich współobywateli. Od początku tworzyli ruch, którego celem była nie tylko inna dystrybucja dóbr, ale przede wszystkim te włączanie społeczne. I modernizacja kraju. Opodatkowanie eksportu wytwarzania surowców, niezależność energetyczna, jakaś polityka mieszkaniowe, etc. Normalny program normalnej partii normalnego zachodniego kraju. Za taki program odsiedzieli po swoje 10 lat, dyktatura się skończyła, wróciła oligarchia Biało-Czerwona, ale dni tejże oligarchii były już policzone. W 1990 burmistrzem Montevideo został Tabare Vasquez. W czasie załamania gospodarczego na początku obecnego wieku był na tyle uprzejmy, ze prezydentowi z oligarchii pozwolił dotrwać do końca kadencji, choć ze swoją popularnością i poparciem mógł go po prostu zmusić do rezygnacji ze stanowiska. Ale zamiast tego zwyczajnie wygrał kolejne wybory. Od tego czasu Urugwaj stopniowo przekształca się z oligarchii surowcowej w nowoczesny kraj. 
Zauważmy, że identyczny podział możemy zauważyć w Polsce.Po dyktaturze wojskowej pozostały faktycznie dominujące dwie partie oligarchiczne. Które bardzo sprawnie uniemożliwiły wykształcenie się oddolnych ruchów obywatelskich i równie sprawnie umocniły typowy model gospodarki peryferyjnej. 

W międzyczasie w Urugwaju dotychczasowe partie właściwie przestały istnieć. Wybory zaczęły być dość nudne, bo ogólnokrajowe i w najważniejszych samorządach wygrywają tylko kandydacie Frente Amplio (czyli koalicji grupującej Mujicę, Vazqueza, kolejnych burmistrzów Montevideo i całą lewicową opozycję wobec dawnej oligarchii. Choć sukcesy wyborcze mają też związek z tym, że można glosować na różne listy w ramach koalicji i jest tam wewnętrzna konkurencja o wyborców, oraz z drugiej strony przedstawiciele Białych i Czerwonych naprawdę są tak głupi jak polski były prezydent lub jeszcze obecna premier.

W Polsce mamy bardzo zbliżona sytuację. Oderwijmy się od sporów ideologicznych, one dokładnie do niczego nie prowadzą, oprócz 200 lat rządów skretyniałej oligarchii. W Urugwaju ta bardziej liberalna partia (Czerwoni) już prawie zakończyła swoją działalność, Nacjonalkonserwatyści się trzymają, bo bardziej się różnią od FA. Zresztą obie regularnie tworzą koalicje gdzie mogą.

To jest właśnie nowocześniejsza scena polityczna. Mamy większość obywateli popierających partię obywatelską, czyli włączania do uczestnictwa w życiu społecznym, eliminacji nędzy, powstrzymywania nadmiernej pazerności oligarchów i korporacji. To w miarę działa. Podobne procesy miały miejsce w obecnym stuleciu w innych krajach latynonamerykańskich, z różnym skutkiem, ale wszędzie ten poziom obywatelskości wzrósł, wszędzie dawna oligarchia traci przywileje polityczne (choć często zwiększa majątki). To są procesy bardzo podobne do tych, które przechodziła Europa Zachodnia w 19 w. i u progu których stoi teraz Polska.

Na szczęście w miarę działający system wyborów w Polsce już jest. Pomijając wyniki PSL, oczywiście...To jest zupełnie dobre narzędzie do wytworzenia nowoczesnej sceny politycznej, a co za tym idzie nowoczesnego ustroju i państwa. Pierwszy raz od 200 lat. Po pierwsze i najważniejsze, dotychczasowa oligarchia musi znaleźć się w mniejszości. Na tyle mało istotnej, aby musieli współpracować ze sobą dla jakiegokolwiek wpływu na władzę. To dotyczy również partii o programie prooligarchicznym, ale nie uczestniczących dotyczas we władzy, czyli Nowoczesnej i korwinistów. Najważniejsze jest to, aby te wszystkie partie albo zawarły koalicję albo zostały łącznie zepchnięte do poziomu "jakiejś tam opozycji". Na szczęście jakikolwiek wynik obecnych wyborów nie będzie, Polska już wygrała. 

To co jest więcej do zrobienia, to jak najskuteczniejsze pozbycie się jak największej części zidiociałej oligarchii. Jak wspominam o idiotach, to zapewne wszystkim się od razu kojarzy z Ewą "zabierzcie stąd te kobietę", ale przecież to nie tylko ona. Całe towarzystwo PO, SLD i PSL bardzo dokładnie udowodniło, że nie ma zielonego pojęcia na temat działania sprawnego państwa i wydaje im się, że służy ono do pasienia oligarchów. Jak posłuchać Korwina to mówi dokładnie to samo, bo też taki poziom wiedzy i intelektu reprezentuje.

Z litanii partii pozostaje PiS, znak zapytania jakim jest Kukiz i jego dziwna zbieranina oraz Razem. PiS jako siła mogąca unowocześnić kraj jest oczywistością. Pytanie jak dalej może wyglądać scena polityczna? Przy polskiej ordynacji wyborczej dwie siły to za mało. Dlatego te wybory są fantastyczną szansą na własnie modernizację państwa. A przynajmniej ustroju. Nowoczesna, propaństwowa centroprawica, którą jest PiS, zdychająca powoli koalicja oligarchiczna. I właśnie brakuje nowoczesnej lewicy. Stąd najpierw trzeba SLD posłać do śmietnika, w ostateczności do koalicji z PO (co na jedno wyjdzie) i zamiast nich zobaczyć Razem. Nie u władzy. Ale w przestrzeni publicznej i w dyskusji. A jeśli w Sejmie zamiast Millera i Palikota to jeszcze lepiej.

To jest ta szansa na modernizację kraju. Której niezbędnym warunkiem jest zjednoczenie partii oligarchicznych. Albo eliminacja PSL i jeszcze jednej z nich. PO czy SLD- żadna różnica.Kiedy pozostanie jedna, w jakikolwiek sposób by się to nie stało, to powstanie na scenie politycznej miejsce dla dwóch partii propaństwowych, czy obywatelskich. Jedną jest PiS, drugą może być Razem (bo akurat jest), albo cokolwiek podobnego. 

To jest stawka obecnych wyborów. PO pozostanie w parlamencie, może potem się pożre do poziomu dezintegracji, los PSL zależy od Ruchu Kontroli Wyborów, a SLD- cóż. Oni popełnili strategiczny błąd zawierając koalicję i potrzebują 8% głosów aby dostać się do Sejmu. A są na granicy. Każdy głos odebrany ZLEWowi jest głosem za lepszą Polską. Jeśli ktoś nie zamierza głosować na PiS, warto zagłosować przynajmniej przeciw SLD.

Niemcy, Szwajcaria i kurs franka

Pod poprzednim wpisem, w komentarzu, padło bardzo ciekawe pytanie. Skoro Niemcy mają na horyzoncie problemy w wielu dziedzinach, to jak to w przyszłości wpłynie na gospodarkę Szwajcarii, mocno z Niemcami powiązaną? I co będzie dalej z kursem franka?

To nie jedno pytanie, a całkiem sporo różnych. Z pierwszym i podstawowym założeniem, że Der Schwindel realnie wpłynie na niemiecką gospodarkę. To założenie jest niekoniecznie prawdziwe. VW na rynku USA nie ma czego szukać, a to dla producentów europejskich zawsze była żyła złota. Ale sprawa z Porsche i Audi jeszcze nie jest przesądzona. One, w przeciwieństwie do marki VW nie opierały swojej sprzedaży na dieslach. 

Osłabienie pozycji niemieckich koncernów motoryzacyjnych, zarówno finansowe, jak też polityczne jest pewne. Jakieś, niekoniecznie na skale implozji finansowej. Tu wróćmy do początków roku 2009, dna spowolnienia. czy kryzysu.  Pomińmy brednie o polsko-greckiej  zielonej wyspie i możemy spojrzeć realnie na gospodarkę Europy. Wyglądała ona tak, że siła nabywcza w całej Europie gwałtownie się załamała, nawet jeśli konsumenci mieli środki, to ich nie wydawali. Najmocniej to uderzyło w gospodarkę Niemiec, stojącą przemysłem ciężkim i eksportem. Zresztą nie mają innego wyjścia, są uzależnieni od importu surowców. Ale dzięki spadkowi cen surowców nagle mocno wzrosła opłacalność inwestycji w energetykę odnawialną. To był potężny niemiecki stymulus, którego skutki są dziś bardzo mocno odczuwalne. należą do nich obniżenie kosztów energetyki słonecznej do poziomu konkurującego z prądem ze źródeł kopalnych, wprowadzenie wiatrowej na drogę do bycia najtańszym źródłem elektryczności, a przede wszystkim problemy tradycyjnych koncernów energetycznych oraz powstanie znacznie większej ilości miejsc pracy niz w tradycyjnej energetyce. To ostatnie spowodowało spadek bezrobocia w krytycznym dla gospodarki momencie i powrót optymizmu. Dziś sytuacja jest inna. Ale jedna cecha jest bardzo podobna- inwestycje w energetykę odnawialną mają całkiem spory potencjał wzrostu. Tylko z zupełnie innego powodu. Energetyka wiatrowa i słoneczna są tradycyjnie bojkotowane przez "układowe" koncerny, ale to koncerny dziś są na przegranej pozycji i musza zabiegać o parasol polityczny aby przetrwać. Lub się przystosować. Na szczęście jest w Niemczech wicepremier z partii która się nazywa PSL (czy jakoś podobnie), który dzielnie broni interesów Gazpromu, zwalcza energetykę odnawialną pod pretekstem jej wspierania itp. Premier Merkel stara się w miarę możliwości nie zajmować jasnego stanowiska w żadnej sprawie, ani nie podejmować żadnych zdecydowanych ruchów. Takie metody w stabilnej sytuacji są całkiem niezłe, gorzej jak zaczynają się problemy. 
Podsumowując- niemiecka gospodarka dziś ma się dobrze, czarne chmury dopiero się zbierają. Możliwość ominięcia burzy jest dość łatwa, a problem się nazywa nawet nie tyle polityka, co osobowość i poziom liderów. Tam nie ma problemu z jakością administracji jako całości, czy korupcją na poziomie sądów lub średniej administracji. Tak, ja wiem, że z polskiej perspektywy Merkel może wyglądać na światłego i zdecydowanego lidera. Ale nie zapominajmy, że polska perspektywa nazywa się Ewa Kopacz i na jej tle nawet blacha do pieczenia wygląda jak Żelazna Dama.
Kwestię imigrantów możemy pominąć, bo to jest problem jakości przywództwa, a nie aktualnej ekonomii. A jak widać choćby przeciętna jakość przywództwa może bez trudu pozwolić na ominięcie raf ekonomicznych. Tak samo przecież w kwestii kryzysu imigracyjnego wystarczy sensowna inicjatywa w UE dla jego szybkiego zażegnania. Przez przestrzeganie traktatów i autentyczną pomoc tam gdzie jest potrzebna- co oznacza również Turcję i przede wszystkim Liban.

W takim razie pozostaje do omówienia Szwajcaria. Tu znów są dwie kwestie. Pierwszą jest wpływ potencjalnego kryzysu niemieckiego na gospodarkę Szwajcarii, czyli prawdziwy wpływ w kategoriach aktywności handlowej i przemysłowej, a druga to skutek dla waluty. W przypadku Szwajcarii to są dwie różne sprawy. 
Zacznijmy od kwestii walutowej, bo jest ona najprostsza. Frank szwajcarski jest dobrą i stabilną walutą, mającą zabezpieczenie w solidnej gospodarce stabilnego politycznie kraju. To oznacza, że jego wartość w sytuacjach kryzysowych rośnie. Tak, wiem, że jeszcze rządząca partia o Polsce opowiada to samo, ale ludzie decydujący o pieniądzach uważają inaczej.Od tego można było właściwie rozpocząć i na tym zakończyć. Ale na dłuższą metę decydują nie sentymenty a fundamenty. 
Aby je dokładnie zrozumieć cofnijmy się 70 lat. Ponure czasy 2 w.ś.  Rok 1939, jeszcze przed atakiem na Polskę, szwajcarskie władze realnie obawiają się, że mogą stać się celem inwazji. W końcu był to ostatni duży niemieckojęzyczny obszar nie zjednoczony w ramach Rzeszy. Zarządzono mobilizację i skoszarowano 600 tys żołnierzy. W kraju o 5 mln ludności!! Do tego otwartym tekstem zapowiedziano zniszczenie praktycznie całej infrastruktury w razie inwazji. Linie kolejowe przez Alpy były Niemcom absolutnie potrzebne i ich utrata równałaby się praktycznie zatrzymanej wymianie handlowej z Włochami. Jedyna następna linia, przez przełęcz Brenner w Austrii była właściwie w całości zajęta przez transporty wojskowe. Materiały i surowce o podwójnym przeznaczeniu musiały iść tranzytem przez Szwajcarię. To był jeden z powodów dla których zdanie o "zjednoczeniu wszystkich Niemców" miało drugą część "chyba, że się będą bronić".

Inne aspekty roli Szwajcarii w 2 w.ś. sa jeszcze ciekawsze. Otóż wówczas dla silników dużych mocy w konstrukcji łożysk potrzebne były stosownie oszlifowane diamenty. Dokładnie tak to wyglądało. Samolot bojowy, cud ówczesnej techniki. Jego najbardziej skomplikowaną i bardzo zaawansowaną technicznie częścią był silnik. Najmocniej obciążoną częścią silnika jest wał napędowy. Ten wał jest podparty na łożyskach. Dla wytrzymałości przy jak najmniejszej wielkości i wadze elementami tocznymi były diamenty. Bez nich nie dało się zbudować nowoczesnego samolotu. A diamenty w taki sposób szlifowano tylko w Szwajcarii. 

Dokładnie tak. Wspaniałe, romantyczne sceny pojedynków Spitfiirerów i Hurricanów broniących Londynu z Me 109 nigdy by się nie odbyły gdyby nie anonimowy szwajcarskich szlifierz diamentów, który sprzedawał swoje wyroby obu stronom. Te diamenty po zajęciu Francji dla aliantów były po prostu przemycane. W bagażu dyplomatycznym państw trzecich, etc., ale cały czas to Szwajcarzy zarabiali.
Charakterystycznym drobiazgiem jest to, że w 1944 roku, kiedy dla Luftwaffe liczył się każdy możliwy sprzęt, Szwajcarzy po prostu zażądali dostarczenia ponad 100 Me 109. Oczywiście, zapłacili, ale alternatywą było nie podpisanie umowy handlowej i zgody na tranzyt. Na to Niemcy nie mogli sobie pozwolić. W taki sposób te bardzo potrzebne Luftwaffe samoloty trafiły do szwajcarskich pilotów, którzy przez całą wojnę dość radośnie i regularnie do niemieckich strzelali.

Ale nie chodzi o opisywanie tradycyjnej przyjaźni niemiecko- szwajcarskiej, a podkreślenie podstaw szwajcarskiej gospodarki. Jeśli dokładnie przejrzymy dowolny ciąg technologiczny związany z mechaniką precyzyjną to prawie zawsze gdzieś na dnie całego łańcucha jest przedmiot którego nie można niczym zastąpić, dla zbudowania którego jest potrzebny element wytwarzany wyłącznie w Szwajcarii. Wracając do naszego samolotu- własnie ten kompletny samolot każdy widzi i bierze go za obraz potęgi przemysłu. Niektórzy sobie zdają sprawę, że bardziej chodzi o silnik. Ale nikt z publiki nie zastanawia się z czego ten silnik się składa. Co najwyżej potem z ust piewców rozwoju są zachwyty jakie ci Niemcy i Japończycy robią dobre łożyska. 

Tak samo jest dziś np. z banknotami. Drukarni jest sporo, fabryk farb też kilka. Ale dodatki do tych farb zapobiegające barwieniu palców i rozmazywaniu produkuje jedna firma na świecie. Przynajmniej te dobrej jakości. Łatwo zgadnąć z jakiego kraju...

W skrócie- Szwajcaria stoi przemysłem, wbrew pozorom i powszechnej opinii, a ten przemysł jest praktycznie niewrażliwy na koniunkturę lub jej brak w konkretnym kraju lub regionie świata. Zbyt mocna waluta psuje nieco lokalny handel i usługi, ale w żaden sposób nie jest w stanie podważyć fundamentów szwajcarskiej gospodarki, tak samo jak nawet kompletne załamanie gospodarcze Niemiec. 

A odpowiadając na początkowe pytanie. Kurs franka szwajcarskiego prawie wcale nie zależy od sytuacji w Niemczech, a jedyna zależność jaka realnie istnieje to ucieczka do bezpiecznego portu w sytuacji problemów w Niemczech. Odwrotnie jak kurs złotówki.

Co dalej z VW?

Volkswagen, czyli największy na świecie producent samochodów. W swoim wizerunku kreujący się na ikonę niemieckiej rzetelności. Rzetelności, która pozwala na zaufanie do jakości wyrobów i uczciwości ich producenta.  Oraz światowego lidera w technologii małych diesli.. Po prostu "Das Auto"

Dziś to nieaktualne. Cały świat dowiedział się o tym, że ta technologii oszczędnych diesli opierała się na pospolitym kanciarstwie. Technologii w celu kanciarstwa. Po prostu "Der Schwindel"

Sytuacja na dziś jest bardzo zła. Zszarganą opinię ma VW i reszta grupy, to oczywiste. Ale także niemiecki przemysł, bo VW przez lata starał się, aby go z nim utożsamiano. Diesle w samochodach osobowych, co najmniej w USA też raczej nie odzyskają dobrego imienia. Z punktu widzenia kraju w którym zajeżdża się nastoletnie Passaty TDi jako symbol prestiżu, a synonimem samochodu służbowego jest Skoda trudno zrozumieć o co w tych USA może chodzić. Ale tam profil nabywcy osobowego diesla jest zupełnie inny. Po pierwsze, europejskie samochody kupuje się raczej na wybrzeżach, gdzie troska o środowisko jest zdecydowanie większa. I tam właśnie była kierowana reklama diesli jako samochodów emitujących mniej CO2, zużywających mniej paliwa i jednocześnie zachowujących poziom zanieczyszczeń w spalinach taki jak samochody benzynowe. To się okazało po prostu kłamstwem. Bardzo możliwe, że jeśli ma być zachowana czystość spalin, to spalanie wzrośnie do poziomu wyższego niż w podobnych samochodach benzynowych. Ale to spekulacje. Po szczegóły techniczne mogę co najwyżej odesłać na Rewolucję Energetyczną .

Pytanie brzmi- jak dalekie będą skutki? To oczywiście zależy od damage control i tego jak bardzo się koncernowi uda przekonać publikę, że było to jednorazowe nieporozumienia, innym niemieckim producentom samochodów, że nie mają z tym nic wspólnego, a reszcie niemieckiego przemysłu, że VW to nie jest firma z Niemiec, tylko od jakiś Nazistów, którzy mają obozy pracy w Polsce i że o odszkodowania to mogą Polskę pozywać, jak zawsze. Czy coś w tym stylu.

Skoro już jesteśmy przy odszkodowaniach. Zanim dojdziemy do absurdów amerykańskiego systemu sądowego, zauważmy, że odszkodowania za nadmierną emisję NOx żądane przez rząd i władze lokalne sa kompletnie legitymowane. Tlenki azotu są potężnymi gazami cieplarnianymi, truciznami (takimi zwyczajnymi truciznami) i gazami mającymi niemały udział w powstawaniu smogu. To wszystko są rzeczy, za które jest odpowiedzialny każdy cywilizowany rząd i jeśli ktoś w kryminalny sposób powoduje szkody dla środowiska, zdrowia publicznego, etc., to powinien za to zapłacić. Drugą sprawą jest utrata wartości pojazdów. Znów, w kraju niedolnego palenia węgla i wycinania katalizatorów to jest trudne do zrozumienia, ale naprawdę utrata wizerunku producenta, może spowodować utratę wartości. Kwestia czy samochód będzie czy nie przechodzić przeglądy techniczne po prostu jest utratą wartości. Za którą w kompletnie legitymowany sposób można żądać odszkodowania. To są sumy idące w miliardy dolarów. A zauważmy, że ogólne zanieczyszczenie środowiska jest dużo większe niż w przypadku platformy BP.

W skrócie- nie sądzę, aby VW się od tej sprawy przewrócił, tak jak BP przetrwało. Ale kilka skutków jest więcej niż pewnych. Spadek wartości akcji i zmniejszenie lub zawieszenie dywidend. To razem oznacza, że przestanie być postrzegany jako pewna i bezpieczna inwestycja kapitałowa. Zapewne ta sama ocena ryzyka przejdzie, przynajmniej częściowo na wszystkich producentów samochodów spalinowych. Przecież dokładnie ten sam problem dotyczy wszystkich producentów małych diesli, czyli wszystkich producentów samochodów. To oznacza, że wszyscy producenci samochodów spalinowych staną się nieco bardziej podejrzanymi inwestycjami. Spalinowych, ale nie elektrycznych. Na niektórych rynkach samochody elektryczne stają się zbliżone atrakcyjnością. Już teraz. Sentyment inwestorów, ryzyko postrzegane przez banki i fundusze inwestycyjne może przeważyć szalę. Zupełnie realny wydaje mi się scenariusz, w którym w ciągu 2-3 lat samochody elektryczne, zwłaszcza plug-in-hybrids będą postrzegane jako zupełnie normalny wybór. W takiej sytuacji cały dotychczasowy biznes koncernów może stanąć pod znakiem zapytania. Przestawią się na nowe technologie lub zginą. W międzyczasie VW nie będzie mieć pieniędzy na badania, bo będzie spłacać odszkodowania. Co prawda dziś ma w ofercie nawet całkiem ciekawe hybrydy, ale za kilka lat mogą one być równie nowoczesne co Garbus w 1970 roku. Tesla sprzedaje obłędnie drogie samochody, ale są one dobre i własnie nowoczesne. Wspominam tu Tesle, bo to jest bezpośrednia konkurencja dla najbardziej dochodowych na VW samochodów- czyli Porsche Cayenne i Panamera sprzedawanych na amerykańskim rynku. Jeśli PR nie uda się przekonać klientów, że Porsche nie ma nic wspólnego z aferą VW, to ta część tortu- luksusowych samochodów, które nie są z Detroit ma szanse trafić dokładnie do Tesli. 

Kolejną konsekwencją będzie powrót do postrzegania diesli jako "brudnego" paliwa. To ma szanse odwrócić tren dieselizacji samochodów osobowych, co osobiście postrzegam jako pozytywne zjawisko. Jednak to Europa i europejscy producenci są kojarzeni z dieslami w samochodach osobowych i na pewno straci nie tylko VW, ale mniej lub bardziej wszyscy. Co najmniej tę przewagę nad konkurencją. A szczerze- jeśli kupowanie diesla nie ma sensu to dlaczego kupować samochód europejski a nie japoński?

W najgorszym (a może najlepszym?) scenariuszu wszyscy producenci samochodów spalinowych będą postrzegani przez inwestorów jak dziś górnictwo węglowe. Czyli jak zombie. Chodzące trupy, chodzące tak długo aż w końcu padną i wszyscy odetchną, a tymczasem w tle rosną i kwitną nowe technologie nie mające z nimi nic wspólnego. Przypominam, że przez jakiś czas to koncerny naftowe były największymi inwestorami w technologie PV, szukając nowego modelu biznesu. W końcu się okazało, że się do tego nie nadaja, a nowym biznesem zajęli się ci, którzy wiedzieli z czym się go je. Tak samo nowe technologie transportu będą działać po nowemu?

Uchodźcy w Urugwaju

Próbuję sobie wyrobić jakąś spójną opinię co do fali uchodźców z Syrii i innych krajów ogarniętych konfliktami.
Właściwie wszystkie informacje, które są oficjalnymi danymi nie zgadzają się z powszechną percepcją, a relacje podawane przez świadków są wzajemnie całkowicie sprzeczne. Jedni mówią o tłumach biednych uchodźców, którzy dziadują w drodze do bezpiecznego świata, drudzy zauważają brak szacunku do państw przyjmujących uchodźców, pogardliwe traktowanie zarówno ofiarowanej pomocy, jak też samych mieszkańców przyjmujących krajów Europy.
To rodzi z jednej strony niechęć do uchodźców, a z drugiej stwarza piękny grunt dla spiskowego poszukiwania drugiego dna, którym może być wszystko od inwazji muzułmanów, przez spisek terrorystów, plany załamania gospodarek Europy przez obciążenie systemu zasiłków aż do akcji mającej na celu rozbicie UE.
Na szczęście znów na końcu świata dzieją się dziwne rzeczy rzucające nowe światło na mętną wodę.
Otóż jakiś, dłuższy czas temu wiceprezydent Urugwaju wybrał się m.in. do obozu syryjskich uchodźców w Jordanii. Jak zobaczył tamte warunki, to zadeklarował, że Urugwaj przyjmie uchodźców. Zgłosiło się 7 rodzin, razem 73 osoby. Nie wiem, czy taki przedstawiono limit, czy zaledwie tyle się zgłosiło.
Dalej było śmiesznie. Rząd poinformował, że zapewni uchodźcom domy i pracę. Uchodźcy dowiedzieli się w ambasadzie, ze przeciętne dochody gospodarstwa domowego w Urugwaju to około 1500 USD miesięcznie, więc się wybrali.
Przewijamy do dziś i co widzimy? Protest. Przed pałacem prezydenckim w Montevideo dziś byli uchodźcy syryjscy i domagali się.... biletów i dokumentów pozwalających na wjazd do Libanu. Właściwie od tego miejsca dla mnei się rozpoczęła ta historia, bo ja po prostu to dziś przeczytałem w gazecie. Informacja była tak absurdalna, że również dziennikarze chyba nie do końca wiedzieli co napisac, więc i artykuł wyszedł mętny. Można zapoznać się samemu- tu jest link do El Obsevador,, tu do El Pais  Zdaje się, że dziennikarze z obu tych gazet byli na miejscu i osobiście wypytywali się protestujących, więc historyjki sa różne i wzajemnie się uzupełniają. Choć nadal nie bardzo wiadomo o co tym imigrantom chodzi.
Z powyższych opisów zrekonstruowałem historię. Uchodźcy twierdzili, że zostali oszukani i teraz chcą wrócić. Twierdzą, ze w Libanie będzie im lepiej. Kto zna hiszpański szczerze polecam posłuchać wywiadu, który jest w artykule pod pierwszym linkiem. Jeszcze chętniej- jeśli ktoś zna arabski bardzo bym prosił o komentarz z tłumaczeniem.
Dla wyjaśnienia wszystkim pozostałym: dziennikarz przeprowadzał wywiad, ale na pytania odpowiadał tylko jeden z uchodźców, czy ich tłumacz lub rzecznik (zupełnie nie wynikało to z kontekstu). Reszta najwyraźniej nie znała hiszpańskiego w ogóle. Twierdzili, że zostali oszukani, bo rząd im powiedział, że dostaną domy i pracę. To usłyszeli. Na miejscu okazało się, ze nie domy a mieszkania, i w ogóle to rząd im nie dał a tylko jakoś zapłacił, a za dwa lata to oni będą musieli płacić albo ich wyrzucą na ulicę. Warto dodać, że osobnik posługujący się hiszpańskim nie użył słowa najem, co oznacza, ze bezpośrednio tłumaczył rozmówcę, który nie zna takiego konceptu lub on sam nie znał. Dać dom, to dać dom. Trochę się nabijam, ale w sumie to ludzie wychowani w PRL, a jeszcze bardziej w ZSRR też niekoniecznie rozumieli koncepcję rynkowego najmu.
Następne pretensje dotyczyły strasznej drożyzny i tego, że na nic ich nie stać, strasznej przestępczości i tego, że można być pobitym i okradzionym na ulicy oraz tego, że społeczeństwo ich nie lubi.
WTF???
Zaczynając od najprostszych rzeczy- w kwestii bezpieczeństwa brakuje do najspokojniejszych krajów Europy, ale nie jest źle. Bardzo dobrze na tle Am. Łac., choć różne przykrości mogą się wydarzyć, niestety. Ale nadal jest to bezpieczny kraj, a ci ludzie ponoć uciekali od wojny i następnie beznadziei obozu dla uchodźców.
Ceny żywności są zbliżone do polskich, za to otrzymuje sie produkty nieporównywalnie lepszej jakości. Ceny wyrobów przemysłowych są wyższe, z jakością bywa różnie. W porównaniu do Bliskiego Wschodu być może to jest drogo. Nie wiem. Na tle Am. Łac. na pewno jest drogo, na tle Europy Zach- nie bardzo..
Społeczeństwo Urugwaju generalnie jest dość egalitarne, większość Urugwajczyjków ceni sobie spokój i wspólnotę. W pewnym sensie przypominają Skandynawów, ale mimo wszystko ze sporą dawką latynoskiej ekspresyjności (choć mniejszą niż gdziekolwiek indziej). Aby tacy ludzie zaczęli okazywać niechęć, to naprawdę trzeba być nieprzeciętnym bucem. Lub człowiekiem, który nie bardzo potrafi to ocenić, oczekując większej ekspresji, którą nie do końca znajdzie w Urugwaju. Nie znam tych konkretnych uchodźców, nie wiem jacy akurat to są ludzie, nie bedę tego oceniać.
Wracając do niedotrzymanych obietnic- migrant narzekał, że podobno pensje wynoszą 1500 USD, a on zarabia 11000 $ (to symbol peso), czyli niecałe 400 USD miesięcznie, a ma niepracującą żonę i trójkę dzieci na utrzymaniu. Prawda, 1450 zł na pięcioosobową rodzinę, nawet bez kosztów mieszkania to jest straszne dziadostwo. Ale skąd mu się wzięło to 1500 USD? To jest przeciętny, miesięczny dochód gospodarstwa domowego. W kraju, gdzie praca kobiet jest normą, stąd ta wielkość. Co więcej, w kraju, gdzie młodzi dość szybko rozpoczynają pracę, ale wyprowadzają sie z domu dopiero w celu małżeńskim. Stąd dochody gospodarstwa domowego mocno przekraczają jedną pensję, co dla arabskiej głowy domu jest dość egzotyczne. Poza tym mówimy o średniej, a nie nawet medianie, czyli kwalifikacjach powyżej średnich. Osoba bez zawodu (jak przypuszczam z kontekstu), a nawet znajmości j.hiszpańskiego nie ma kwalifikacji, które można określać jako średnie. W dość oczywisty sposób nadaje się tylko do najprostszych prac fizycznych i te 11000 $ jest za to normalnym wynagrodzeniem. To z dużym trudem wystarczy na oszczędne ogarnięcie podstawowych potrzeb rodziny i praktycznie nic więcej. Ma zupełną rację, że te pieniądze na wynajem czegokolwiek do mieszkania i wyżywienie rodziny już nie wystarczą. Nawet w najbardziej dziadowski sposób, a co mówić o reszcie? Do tego w Urugwaju zasiłki na dzieci są bardzo niskie. Nie pamiętam dokładnie ile, ale jak z ciekawości sprawdzałem, były to sumy bez większego znaczenia ekonomicznego.
Do tego miejsca powiedzmy, że wzajemnie się rozumiemy. Niska pensja, dziadowskie życie, rodzina na utrzymaniu. Ale- jeśli jest prawdą, że ten człowiek uciekał przed wojną i przemocą, a obecnie ma dach nad głową, stałą pracę, dokumenty i perspektywę życia w nowym kraju i to wszystko odrzuca domagając się następnego transferu w strefę przywojenną to ja tego nie rozumiem. Doświadczeniem milionów Polaków w obecnym i poprzednim pokoleniu jest emigracja. Moim też. Każdy z nas miał swoje powody, którym częściej był ogólny syf i beznadzieja dookoła niż konkretne zagrożenie. Ale większość z polskich uchodźców lat 80-tych, którzy trafiali na miesiące i lata do obozów internowania w rozpadających się hotelach całowałaby po rękach tych, którzy zaproponowali takie warunki. Od razu samodzielne mieszkanie za darmo na 2 lata, załatwiona praca pomimo braku znajomości języka, kurs tego języka (o ile dysfunkcjonalna urugwajska administracja potrafiła to zrobić...), pełna (i niezła) opieka zdrowotna dla rodziny. To jest mało? Prawda, nie ma żadnych zasiłków socjalnych. Ale Urugwajczycy też ich nie mają. Choć właściwie- dostają pieniądze na czynsz. I są strasznie obrażeni, że jak ich nie przekażą dalej to wyrzuci się ich z mieszkania....
W tym kontekście widać różnice kulturowe. Europejczyk, ba, nawet mieszkaniec któregokolwiek z zakątków byłego ZSRR, tym bardziej wschodni Azjata po prostu by się wziął do pracy. Najpierw nauczyć się języka, jeśli potrzeba pieniędzy brać nadgodzin ile się da. Potem myśleć dalej. Może się poddać i kobitę też wysłać do pracy, może walczyć samemu i wziąć drugi etat. Może kombinować i jak najszybciej pójść na swoje? To są pytania jakie zadaje sobie Polak na emigracji.  Każdy przedstawiciel cywilizacji Zachodu lub Wschodu.
Wracając do naszych migrantów. Kolejna rodzina. Od nich zaczęło się to absurdalne zadanie dokumentów pozwalających na przejazd do Libanu. Dlaczego tak? Otóż wszyscy otrzymali urugwajskie dokumenty uchodźców. Jest to odpowiednik paszportu, z którym można podróżować po świecie tak samo jak na urugwajskim paszporcie. No i tej rodziny, która sobie poleciała do Turcji, po prostu tam nie wpuszczono. Spędzili 20 dni na lotnisku w Istambule, po czym ich deportowano do Urugwaju. W końcu mieli urugwajskie dokumenty. Stąd pojawiło się żądanie dostarczenia przez rząd Urugwaju dokumentów, wystarczających do dotarcia do Libanu. Zasadniczo dość absurdalne, bo to państwo-gospodarz decyduje o tym kogo wpuścić a kogo nie i jaki reżim wizowy wprowadzać. Na te żądania, wiceminister odpowiedział bardzo przytomnie, mianowicie, że wyśle zapytanie do ONZ, władnego w sprawach uchodźców. To sie zapewne skończy odbiciem piłeczki, ale rząd Urugwaju zrobi swoje i przynajmniej nie będzie męczony przez dziennikarzy. 
Wspominam o dziennikarzach, bo zdaje się, że poziom wiedzy o kraju i rozumienia czegokolwiek przez tych uchodźców zupełnie wyklucza ogarnięcie prostego faktu, że to państwo na którego granicy się znajdują decyduje kogo wpuścić, a kogo nie.

Już całkiem zabawnie wyszło z ta rodziną, którą deportowano z Turcji. W Urugwaju tez mają kłopoty. Mianowicie nie posłali dzieci do szkoły. Jak na razie tylko wszczęto dochodzenie w tej sprawie, ale w socjalistycznym kraju jest to dość poważna sprawa. Tego też najwyraźniej nie rozumieją.

To jest właśnie w pigułce większość problemu uchodźców syryjskich i chyba nie tylko syryjskich. Otrzymują możliwość startu, wsparcie i opiekę na początku. Zakres tego wsparcia my, ludzie z cywilizacji zachodniej uważamy za rozsądny i uczciwy. Uważamy, że jest naszym obowiązkiem pomóc bliźnim w potrzebie. Problem polega na tym, że zarówno Arabowie jak i Kacapowie tego konceptu nie rozumieją. Oni innym nie pomogą, więc nie bardzo rozumieją, jak taka pomoc normalnie wygląda. Dlatego też nie wiedzą, czego mogą się spodziewać. A przecież traktowanie tych ludzi w Urugwaju jest znacznie lepsze niż było Polaków w latach 80-tych.
A dziś minister odpowiedział, że Urugwaj przyjmuje i będzie przyjmować uchodźców, będzie im wydawać dokumenty zgodnie z konwencjami, ale nie będzie sponsorować przejazdów, które by sobie imigranci życzyli. Co jest zupełnie uczciwym postawieniem sprawy.
Jak przypuszczam takie postawienie sprawy wydaje się przyzwoite i uczciwe dla olbrzymiej większości, jak nie prawie całości społeczeństwa Urugwaju. Obszar tego kraju całkiem niedawno przestał być bezludny, prawie każdy z mieszkańców znał osobiście swojego przodka, który zszedł ze statku, zazwyczaj z niczym i musiał sobie radzić w nowym miejscu. Bardzo wielu Żydów uciekło tu z Europy, bo pod koniec lat 30-tych nie było zbyt dużego wyboru krajów do których w ogóle zostaliby przyjęci. To są wszystko znane powszechnie historie rodzinne. Stąd zupełnie oczywiste nastawienie społeczeństwa- pomoc tak, zapewnienie uchodźcom uczciwego startu- też, jak najbardziej. Przez rok, może dwa. Aż nauczą się języka, zrozumieją podstawowe zasady społeczne i będą mogli normalnie funkcjonować. A zachowanie jak tych uchodźców jest dla Urugwajczyków po prostu szokiem.
To jest sedno problemu. Szok kulturowy. W obie strony. Nie żaden spisek, najazd kogokolwiek. Z naszego, europejskiego punktu widzenia to jest postawa ekstremalnie roszczeniowa. A dokładniej tak bardzo, że zastanawiamy się czy ci ludzie naprawdę są uchodźcami, czy są zdrowi psychicznie i skąd się w ogóle wzięli?

A na koniec zabawny drobiazg. Wiadomo, że marzeniem każdego syryjskiego uchodźcy jest dostać się do Niemiec. Ale nawet nie próbują tam jechać, chcieli przecież przez Turcję. Tylko, że urugwajski paszport uchodźcy jest traktowany tak samo jak paszport obywatela Urugwaju. To znaczy, że do strefy Schengen mogą wjechać BEZ WIZY. Dokładnie, całe to towarzystwo może się wybrać na lotnisko, wsiąść w samolot i wysiąść w Berlinie beż żadnych problemów. No, chyba, że straż graniczna ich zatrzyma...

P.S.
Sporo zmienia obraz rzeczy informacja, jaką podał minister w związku z tym protestem. Te 5 rodzin to była druga grupa uchodźców. Pierwsza, 8 rodzin nie sprawia problemów. Róznica polegała na tym, że pierwsza spędziłanajpier 8 tygodni w osrodku dla uchodźców, gdzie uczono ich języka i podstaw funkcjonowania w społeczeństwie, drugą od razu wysłano do mieszkań i pracy. 
To oznacza, że najpierw kurs z języka i kultury jest absolutnie konieczny i on nawet może załatwić większość sprawy.


Lodołamacz

Do dość skromych kompetencji Prezydenta Rzeczypospolitej należy m.in. reprezentowanie państwa w stosunkach zagranicznych. Styl w jakim rozpoczynanie tych obowiązków rozpoczął obecny prezydent jest... mocny.
Pokazuje to, co wie każdy, kto potrafi obserować i nie jest zaczadzony propagandą. Że Andrzej Duda jest człowiekiem mającym niezłe kontakty, rozeznanie i świetnie przygotowanym co najmniej do polityki europejskiej. Co każe przypuszczać, że w PE pracował i wyrabiał kontakty, a nie spał i wyłudzał kilometrówki. Dziś, na nowym stanowisku widać jak ładnie i szybko to zaprocentowało. Wizyta w Estonii w rocznicę paktu Ribbentrop- Mołotow to maksymalne możliwe wsparcie, jakiego teraz może państwom nadbałtyckim udzielić. Oraz, przy okazji, dyplomatyczny sygnał pod adresem Litwy. Pamiętajmy, że są to małe kraje, zakompleksione jak wszyscy po komunie. Do tego dokładamy neurotyczne podejście Litwy do polskiej mniejszości i mamy przepis na natychmiastową awanturę wewnętrzną w polityce litewskiej. Która już nastapiła. Przynajmniej w takim zakresie, że w atakach medialnych na władzę punktem odniesienia jest nieudolna politka wobec Polski, bo Duda najpierw jedzie do Tallina. Tak, wiadomo, media histeryzują, jak zawsze, ale także narzucają pewną narrację. I to właśnie jest już olbrzymim sukcesem- narzucenie jako istotnej części sporu politycznego relacji z Polską. Jako relacji zasadniczych dla bezpieczeństwa Litwy. Komorowski był ignorowany, w końcu zupełnie słusznie, Duda jest zawodnikiem wagi ciężkiej, który już zmienił kurs polityki. 

Następną niespodziankę jest spotkanie głów państw Europy Srodkowej przed szczytem NATO. Jak  oficjalnie zapowiedziano "zorganizowane wspólnie przez prezydentów Polski i Rumunii". Cóż, takich zaproszeń się nie odrzuca (w końcu Polska i Rumunia razem stanowią jakieś 80% potencjału NATO w Europie Środkowej). To pokazuje, kto liczy się dyplomatycznie, czego skutkiem była natyhmiastowa burza, dla odmiany w czeskich mediach. W końcu to gospodarczo trzeci kraj regionu. Z prorosyjskim prezydentem, który właśnie został odizolowany dyplomatycznie. I jest grilowany z tego powodu przez wspomniane czeskie media.
To wszystko nastąpiło tak szybko i sprawnie, że propaganda Kremla jeszcze nie zdążyła wymyslić żadnej narracji, a co najmniej nie rozesłali jej na czas. Nawet Korwin- Mikke jeszcze nie ma żadnej opinii na te tematy (chyba, ale żadna z kacapskich tub nic nie wrzeszczała, więc on chyba też nie)

Mnie zaskoczyło, choć tylko na początku, że nie zapowiedziano żadnego terminu wizyty na Ukrainie. Wyjaśnienie jest dość proste- zaufanie i wspólnota interesów są na tyle duże, że żadne kurtuazyjne wizyty nie sa potrzebne. Pojedzie wtedy, gdy będzie mieć konkrety w ręku. Na razie te konkrety mogą obejmować co najmniej działania sojuszników, bo na jakiekąkolwiek wiarygodność w polityce wewnętrznej lub zagranicznej obecnego polskiego rządu przecież za bardzo liczyć nie mozna. Za bardzo, to nie znaczy, że nie można kompletnie, co mniej oderwani od rzeczywistości członkowie PO zdają sobie sprawę z istnienia sądów i prokuratur i obecnie nie zrobią zbyt wielu rzeczy mogących zahaczyć o zdradę stanu. W skrócie- czasy Sikorskiego i Komorowskiego na szczęście minęły, miejmy nadzieję, że bezpowrotnie. Choć rozumiem, ze akurat tych dwóch panów można w całości wytłumaczyć kwestiami zdrowotnymi.
Polska, reprezentowana praktycznie samodzielnie przez prezydenta, w ciągu dwóch tygodni stała się głównym rozgrywającym w Europie Srodkowej. Przy całkowitej bierności rządu. Po prostu realne i kompetentne podejście do polityki. Żadne próby samodzielnego udawania europejskiego mocarstwa i żadne wylizywanie butów kanclerza, realna polityka w nieprawdopodobnie sprawnym wykonaniu. W polityce, jak w każdym zawodzie bywaja lenie, partacze, wyrobnicy i wirtuozi, Duda jak na razie pokazuje, należy do tej ostatniej kategorii. Zobaczymy jak dalej pójdzie.
Ale na to trzeba nałożyć całkiem sprzyjającą Polsce koniunkturę miedzynarodową. Na dziś, dla rozpoczęcia prawdziwego czasu prosperity Polski, potrzeba jedynie kilku rzeczy: powstrzymania Rosji. Powstrzymania, a nie pokonania, zaznaczam. Oprócz tego jakiegoś neutralizowania nadmiernych wpływów Niemiec w UE i wreszcie reform państwa. Patrząc na powyższe działania w polityce zagranicznej o dwie pierwsze rzeczy prawie nie ma się co obawiac. Reforma państwa to będzie problem rządu, a nie prezydenta. I to bedzie zabawne. Wszędzie chodza plotki jak to obecny rząd, wzorem Komorowskiego, wyrywa sedesy i zostawia pustą kasę oraz miny budżetowe. Jak się trzymamy prezydentów to posłuchajmy jeszcze Kwaśniewskiego, który bardzo ładnie i jednym tchem wymienił trzy najbardziej skorumpowane instytucje w Polsce, czyli telewizję publiczną, służby specjalne i Prokuraturę trzeba jakoś załatwić. Do tego mamy szczekanie psiarni za pieniądze miedzynarodowych koncernów (jak się kasa budżetowa dla Agory i okolic skurczy) i mamy bardzo zabawną sytuację. Ale na pocieszenie mozna dodać, że Polska jest relatywnie w dużo lepszej sytuacji niż Czechy. Obecnie różnica w poziomie rozwoju prawie całkowicie zanikła, a przecież jeszcze pod koniec komuny była całkiem spora. Ale u nich towarzystwo poststalinowców w stylu Unii Wolności rządziło na zmianę z postkomuną praktycznie cały czas ostatnich 25 lat, a w Polsce tylko 20 z nich. Przyglądając się dokładnie ten krótki czas innej polskiej polityki spowodował tę różnicę w rozwoju- poprzez brak w Polsce kuponowej prywatyzacji, zachowanie kluczowej infrastruktury, stworzenie jakiś warunków dla nowych inwestycji. Czechy w międzyczasie dokańczały swoją drogę z zamożnej przemysłowo-handlowej europejskiej demokracji z poczatków 20 w. do kraju tanich wyrobników w montowniach. Polska w tym samym czasie pokonała drogę z kraju małorolnych analfabetów do kraju tanich wyrobników w montowniach.  I nie cała gospodarka jest w rękach kilku byłych ubeków.

Dla sukcesu teraz potrzebny jest etap budowania wpłwów politycznych, własnego przemysłu i ekspansji. I znów widać różnicę. Budowa wspólnoty środkowoeuropejskiej, z realnym wpływem polskiej gospodarki i armii to jest doskonały PR i ułatwienie działania polskich firm. Czesi w tym czasie właśnie skazuja się na izolację polityczną, po tym jak już sprzedali całość własnej myśli technicznej i pozbawili się możliwości rozwoju (a przecież w 1990 r. te możliwości były jeszcze nieporównywalne).

Ja oczekuję jeszcze tylko jednej rzeczy- wyrzucenia z życia politycznego całości postkomunistycznego układu (a dziś już prawie planktonu) i zrobienia miejsca na scenie politycznej dla prawdziwej lewicy. Stąd z niemałą życzliwością obserwuję powstawanie partii "Razem". Ze swoim podejściem mogą stać sie tą prawdziwą lewicą. Albo ktoś inny. Jakieś ochłapy neoliberałów mogą zawsze zostać, czy bedzie to nowa partia banksterów, czy dotychczasowa PO to żadna różnica. Jeszcze tylko brakowałoby prawdziwej partii Zielonych i polska demokracja byłaby taką jak zachodnia. A i razem z tym i kraj. Ale najpierw to PiS musi wygrać wybory. Jak lodołamacz, który oczyści pole i dopiero za nim mogą przejść ci którzy są krajowi potrzebni. A zamiast Sejmu działacze SLD mogą zawsze zwiedzać Domy Starców, a działacze PSL Zakłady Karne.

Grecy i oligarchia

Referendum w Grecji. Było, skończyło się. Grecy odpowiadali na pytanie czy zgadzają się na warunki bailuotu zaproponowane przez wierzycieli negocjujących z greckim rządem. Obywatele nie zgodzili się. 

Do teraz historia toczyła się w miarę normalnie. Klasyczna pułapka zadłużenia w jaką wpadło lub zostało wpakowanych dziesiątki państw wcześniej. I niejedna firma. Zupełnie klasyczna skorumpowana sitwa rządowo-oligarchiczna, która z jednej strony tworzy klimat administracyjny i regulacyjny dla pasienia się oligarchów, a z drugiej z tej oligarchii korzysta dla utrzymania się przy władzy. Mechanizm jest dość prosty i powszechnie znany. Powstają jakieś zmiany w przepisach, niezauważone dla większości, korzystne dla jakiś biznesmenów. Ostateczną wersją takiej metody jest kryzys płynności rządu i sektora bankowego, który umożliwia przygotowanym na to inwestorom wykupienie co bardziej interesującego majątku produkcyjnego za ułamek wartości. 

Taką metodę z powodzeniem stosowali Brytole w szczycie swojego imperium. Nie oni pierwsi, ani ostatni, ale ze względu na dominację na morzach, interesu dookoła świata oraz dominację prywatnego, a raczej oligarchicznego kapitału- robili to szczególnie spektakularnie. Otóż, brytyjscy kupcy byli wszędzie. Kupując lokalne towary, sprzedając swoje wyroby przemysłowe. Promując wolny handel i nowoczesność. Nowoczesność polega na tym, że kupuje się wyroby brytyjskiego przemysłu, o których kupcy informują, że są nowoczesne. A wolny handel na tym, że nie pobiera się ceł od importu brytyjskich towarów ani od eksportu surowców. W całym tym schemacie najważniejsze jednak były banki. Brytyjskie banki udzielające pożyczek na zakup brytyjskich towarów, zwykle nisko oprocentowanych. Gospodarki krajów Ameryki Łacińskiej i Azji  rozwijały się. Na modelu eksportu surowców bogaciła się elita, która także miała dostęp do importowanych towarów luksusowych. Wspaniały model dla lokalnej elity. Nic dziwnego, ze przekładał się także na władzę polityczną. Czasem był to kacyk, a czasem fasadowa demokracja, z jakimiś partiami a bywa, że i wyborami. A jak władca lub elita sprzeciwiły się braniu kredytów, to wysyłano kanonierki.

Klasycznych przykładów takiej polityki najwięcej można znaleźć chyba w historii Argentyny. Praktycznie całe 200 lat to kolejne próby uniezależnienia się od obcej i własnej oligarchii i kolejne mniej lub bardziej udane ludowe projekty polityczne ku temu zmierzające. Za pierwszym podejściem, kiedy dopiero co pozbyto się kolonizatorów z Hiszpanii i naród autentycznie chciał jakiegoś rozwoju, a wśród elit było wielu idealistów, to udało się obronić niezależność polityczną i ekonomiczną, za cenę utraty poważnej części terytorium (dzisiejszego Urugwaju i Malwinów). Któreś z następnych podejść miało miejsce w 1889 roku. Kryzys w Argentynie w tym roku wybuchł z potężną siłą, kiedy ogólnoświatowa panika giełdowa pozbawiła kraj płynności. Rządy oligarchów nie musiały się przejmować takimi rzeczami. W końcu nie oni zbankrutowali więc sprzedali za drobne sieć kolejową Brytyjczykom. To miało znaczenie znacznie większe niż dziś, bo pod koniec 19 wieku kto kontrolował kolej, ten kontrolował gospodarkę. Taryfy przewozowe, czasu przewozów, a nawet w ogóle możliwość przewiezienia danych towarów decydował o opłacalności każdej produkcji, rolnictwa czy górnictwa. Nic dziwnego zatem, że po tym kryzysie Argentyna stała się krajem wyłacznie surowcowym, a co ciekawsze sektory gospodarki bardzo szybko znalazły się w rękach brytyjskich inwestorów. Jednak w trakcie kryzysu powstał zorganizowany opór społeczny- pierwsza nowoczesna partia polityczna, czyli Union Civica Radical. Na początku sprzeciwiali się nie do końca politycznymi metodami, bo od 1891 do 97 trwało faktycznie powstanie zbrojne przeciw rządom oligarchii. Zresztą politycznymi metodami za dużo nie dało się zrobić. Wybory były, prawdopodobnie nawet kandydaci UCR je regularnie wygrywali, tylko ogłaszane wyniki utrzymywały oligarchów przy władzy. A politycy i oligarchowie byli bezkarni, bo w ostateczności zawsze były brytyjskie kanonierki dla "zapewnienia porządku". Sytuacja zmieniła się w 1916 roku, kiedy brytyjskie kanonierki były chwilowo zajęte poszukiwaniem U-bootów i prezydentura przypadła przedstawicielowi UCR. Który natychmiast rozszerzył prawa wyborcze i zmienił sposób przeprowadzania wyborów wprowadzając tajne głosowanie i wiarygodny system liczenia głosów. Do upodmiotowienia ludu jeszcze było daleko, ale to był bardzo poważny krok. Od tego czasu oligarchia dla zachowania status quo musiała wspomagać się wojskiem, ale to zupełnie inna historia.

Można wrócić do Grecji. Przecież ten schemat jest dokładnie ten sam. Wmuszone pożyczki, które w istocie trafiły do kieszeni koncernów powiązanych z kredytodawcami i lokalnej oligarchii (a kto niby budował cąłą tę infrastrukturę, zwłaszcza na Olimpiadę?) współpraca lokalnej oligarchii z międzynarodową banksterką. Następnie kryzys finansowy i programy ratowania wymuszające prywatyzację najważniejszych elementów infrastruktury i likwidację konkurencji dla koncernów powiązanych z pożyczkodawcami (w Grecji chodziło o małą, ale dochodową zbrojeniówkę). Przerzucanie kosztów na społeczeństwo i obronę oligarchów. Przecież Trojka nie chciała zatwierdzić planu, który by polegał na uszczelnieniu systemu podatkowego, choć jest zupełnie oczywistym, że właśnie minimalne opodatkowanie oligarchów może wystarczyć spięcie planu spłaty długów. 
Powstanie i sukces Syrizy był dokładnie tym samym co UCR 125 lat wcześniej w Argentynie. 

A co będzie dalej?

W najbardziej optymistycznym wariancie rząd przetrwa i przeprowadzi swój plan reform. Dziś już nie związany pomysłami IMF i okolic Ale to wymaga spokoju, dojrzałości politycznej zarówno rządzących, jak też narodu. Oraz braku interwencji militarnej. Swojej lub obcej. W ten sposób Grecy mają szansę wyjść z upodlenia 25% bezrobociem i emeryturami po 400 euro. 
Znacznie ciekawsza jest sytuacja drugiego z graczy, czyli IMF. Instytucja, której każdy chce unikać juz dziś. Przynajmniej każdy kto ma jakąś alternatywę (np. Ukraina nie ma..). Ich biura są likwidowane w kolejnych krajach. Ale jeszcze nikt się nie postawił tak mocno przed spłatą długów. Jeśli obecny grecki rząd wyjdzie z tego kryzysu, przeprowadzi swój plan reform i kiedyś odda forsę dla Trojki olewając ich rady- to będzie bardzo blisko końca tej instytucji. 
Jest to także bardzo zła informacja dla wszelkich wielkich koncernów przemysłowych i budowlanych z pierwszego świata. Czyli Siemensa, Alstomu i całego pozostałego zestawu z listy najbardziej korumpujących firm świata. Nie to, że stracą szczególnie dużo. Ale to, że czas wielkich żniw się skończył.
Co ważniejsze- to Grecy policzyli głosy. 

Aż zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czas

I z pieśnią, że już blisko świt szli ulicami miast

Wyjaśnieniu hejtu dla Kacapii

Poprzedni post, oprócz technicznego omówienia świętej relikwii Armii Radzieckiej charakteryzował się jeszcze dość obfitym stosowaniem określenia, które wschodnia propaganda najchętniej by usunęła ze słownika. To mogło razić jako pewne nadużycie, ale miało zupełnie racjonalny i sensowny cel.

Otóż liczyłem na to, że tekst ten będzie wysoko w rankingach kremlowskich trolli. Jako miejsce do niszczenia dyskusji, tradycyjnego hejtu i całego innego szmaciarstwa, które to bydło uprawia. 

Oni działają według bardzo prostych algorytmów, wiec się nie pomyliłem, ściągnąłem sporo takich komentarzy. Blogger i pozostałe serwisy blogowego też działają według całkiem prostego algorytmu. Jeśli wystarczająco wielu blogerów oznaczy jako spam wiadomości wychodzące z konkretnego adresu IP (albo klasy adresów, jeśli działa według starszego systemu), to w końcu ten adres zostanie od razu rozpoznany jako podejrzany we wszystkich serwisach i z zasady najpierw wrzucany do spamu. Co więcej, Blogger, Aksimet i inne uczą się także zwrotów i słów kluczowych pojawiających się w spamie. Następnie konkretne adresy IP są oznaczane z definicji jako spamerskie i bardzo trudno jest z nich przesłać jakąkolwiek wiadomość. Czasem nawet zwykłego maila.

Z tego opisu już chyba wszystko jest jasne. Z przyjemnością czekałem na stada moskiewskich trolli i się nie zawiodłem. Oczywiście wy tych komentarzy już nie zobaczycie. Nikt ich już nie zobaczy.
Tak samo jak setek innych na wielu innych blogach w ładnych paru językach. 

W sumie to wyszło zabawnie. Wielki rosyjski plan zdominowania internetu, na który wyłożyli naprawdę duże pieniądze. Kto był wystarczająco pozbawiony przyzwoitości i mający odrobinę sprytu mógł całkiem ładnie zarobić. Dziś kończą się pieniądze, a przy okazji coraz trudniej się troluje, bo tacy amatorzy jak ja mamy proste możliwości i narzędzia aby tak szeroką akcję skutecznie psuć. Co przy okazji całkiem zabawnie dezorganizuje resztki rosyjskiej gospodarki, bo nagle są problemy z przesyłaniem maili z biurowców w których są firmy spamerskie. Hehe....
Trochę się tego towarzystwa jeszcze znajdzie, ale dyskusja powoli wraca do kulturalnego poziomu, czego się spodziewam w dalszym ciągu, nie tylko tutaj, ale i na innych polskich blogach i forach. 

Przy okazji okazało, że wyrzucanie ewidentnego moskiewskiego spamu skutkuje też automatycznym blokowaniem miłośników Korwina oraz Brauna. Kto by pomyślał?