Dług Argentyny- dramatyczna zmiana ról

Sprawa zadłużenia Argentyny rozwija się jak dobry thriller. 

Krótkie przypomnienie- w 2001 roku, wskutek sztywnego kursu peso do dolara (1:1) i wyczerpania państwowego majątku do prywatyzacji gospodarka zawalała się w przyspieszonym tempie. W takiej sytuacji rząd, a właściwie ówczesny minister finansów porozumiał się z wierzycielami i większość zadłużenia została zrestrukturyzowana przez wydłużenie terminów spłat oraz pogorszenie warunków dla dłużnika (Republiki Argentyny), tzw. Megacanje. Wkrótce później częściowo odpuszczono utrzymywane absurdalnego kursu i częściowo zdewaluowano peso (do  1:1,4), ale to było za mało, gospodarka implodowała, bezrobocie wzrosło do okolic 25%. Po zamieszkach w których zginęło kilkadziesiąt osób, pod koniec 2001 roku prezydent zrezygnował ze stanowiska, po kilkunastodniowym chaosie, tymczasowy prezydent ogłosił zawieszenie płatności długu. I tak nie było z czego płacić. 

W połowie 2003 roku, władzę objął w końcu prezydent wybrany w wyborach powszechnych, Nestor Kirchner. Gospodarka po uwolnieniu z gorsetu sztywnego kursu nieco się ustabilizowała, za prezydencji Kirchnera ruszyła mocno do przodu, bezrobocie zaczęło gwałtownie spadać, szkolnictwo wróciło do przyzwoitego poziomu, etc. Nie to jest istotne, bo tu centralna jest kwestia długu. Dla przypomnienia- w 2005 spłacona całe zadłużenie w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Przedstawiciele tej organizacji zostali poinformowani, że ich doradztwo i pomoc gospodarcza nie jest już dłużej potrzebna. W tym samym roku porozumiano się z większością posiadaczy obligacji wyemitowanych w ramach Megacanje. Łącznie z kolejną rundą przystąpienia (w 2010) do restrukturyzacji objęło to 93% posiadaczy obligacji. Warunki, pomimo solidnej redukcji długu były dość korzystne- trzy rodzaje obligacji do wyboru, w tym z odsetkami zależnymi od wzrostu gospodarczego Argentyny- jak pokazała przyszłość, biorąc je w 2005, można było zarobić lepiej niż na oryginalnych.    

Tak czy inaczej, zostało tych 7% posiadaczy obligacji. Nie można ich było legalnie zmusić do restrukturyzacji, bo takiej klauzuli nie przewidywała emisja w ramach Megacanje. 

I tak dotarliśmy do posiadaczy tej resztówki, którzy w stosownym czasie wykupili obligi za drobną część nominalnej wartości (wtedy, kiedy nie były spłacane) i wybrali się do sądów w USA. Sądy nie działają najszybciej, ale w końcu wydają jakieś wyroki. W tym wypadku jakieś to jest właściwe słowo. Osławiony już sędzia Griesa z 2 okręgu Manhattanu wydał orzeczenie zasądzające natychmiastową spłatę całości nominału i odsetek dla posiadaczy niezrestrukturyzowanych obligacji, a dokładniej MLN Capital, który był powodem. Wobec, niespodziewanego i niezrozumiałego dla mnie odrzucenia kasacji przez Sąd Najwyższy USA (czyli odmową zajęcia się sprawą, jako nie budzącą wątpliwości prawnych), wyrok się w ostatni poniedziałek (23.06) uprawomocnił.

To było jeszcze proste....

Rząd Argentyny wysłał parę dolarów (coś z 500 mln) na spłatę kolejnej raty obligacji, która przypada 30 czerwca. W tym momencie, zgodnie z wyrokiem sądowym mogłoby nastąpić zajęcie tych pieniędzy i przekazanie ich sępim funduszom (znaczy MLN Capital), ale sędzia Griesa wydał zarządzenie nakazujące Bank of Mellon New York odesłanie z powrotem tych pieniędzy. Rząd Argentyny oczywiście natychmiast protestuje, twierdząc, że Griesa przekracza uprawnienia. Uzasadnia to dość prosto- sprawa starych obligacji to jedna sprawa, a po restrukturyzacji to zupełnie inna i nie było to przedmiotem procesu i wyroku, więc mieszanie się Griesy w  sprawę nowych obligacji jest przekraczaniem uprawnień. Krótko mówiąc- mógł te pieniądze zająć na rzecz wierzyciela, ale nie mógł nakazać dysponowania nimi w inny sposób. To oczywiście w rozsądnym systemie prawnym. W prawie w stylu USA wszystko jest możliwe i coś takiego także. 

Na razie to drobiazgi. MLN Capital, zgodnie ze zdrowymi zasadami sztuki, domagając się zapłaty od Republiki Argentyny jednocześnie kupił tzw. CDS-y, czyli ubezpieczenie od bankructwa Argentyny. W oczywisty sposób, albo dostaną kasę z wyroku, albo Argentyna zbankrutuje i otrzymają kasę z ubezpieczenia. Cóż, właściwie na to patrząc na razie nastąpiło trzecie rozwiązanie.  Republika nie zbankrutowała, bo spełniła całość swoich zobowiązań, a sępy nie dostały forsy. Dość zabawny przy tym  jest fakt, że wierzyciele na razie nie dostali pieniędzy (ale termin płatności przypada 30.06.) i prawdopodobnie ich nie dostaną teraz. Tylko wierzyciele powinni skarżyć ostatnie postanowienie Griesy- na zdrowy rozum niezgodne z prawem i zdrowym rozsądkiem.  Nic więc takiego dziwnego, że przynajmniej część wierzycieli ustami adwokata reprezentującego włoskich obligatariuszy wyraziła entuzjastyczne poparcie dla zmiany miejsca płatności z Nowego Jorku na Buenos Aires. 

Tu wypada przypomnieć czym jest bankructwo, przynajmniej w rozumieniu emitentów CDS. Jest to jednostronna zmiana warunków obligacji przez emitentów. Tak samo dotyczy to kwoty zobowiązania, oprocentowania, jak i miejsca płatności. Rząd Republiki raczej zaskoczył wszystkich zamiarem spłaty i nawet przesłaniem pieniędzy, które mogły i powinny być zajęte. Powinny w ramach powagi wyroków sądowych. Sędzia Griesa sam naruszył powagę swojego wyroku. Nie zajął pieniędzy, które są/były. To rodzi bardzo zabawne konsekwencje- formalnie bankructwa nie ma (jak na razie). Od finansowej strony bankructwa nie będzie, wierzyciele dostaną całość zobowiązania, co najwyżej zmieni się miejsce płatności. Oczywiście w tym przypadku sępy dostają całość z ubezpieczenia.

Bankructwa nie ma, ale sępy nie dostaną pieniędzy. Teoretycznie mogą pozywać emitentów CDS-ów. Praktycznie to kolejne kilkadziesiąt milionów na koszty procesu. Znacząco to obniża opłacalność inwestycji. Zobaczymy. 

Jeszcze jeden aspekt sprawy-rząd Argentyny robi co może przedstawiając sprawę na forach międzynarodowych jako wyzysk i nadużycie władzy. 

Razem z pomysłem przelania tych pieniędzy łączy się to w logiczną całość- maksymalizowania colateral damage, czyli po prostu założenia, że sępy jakąś kasę dostaną, ale wyrządzenia maksymalnej możliwej szkody dla tychże i im podobnych.  

Zasadniczo ten zarzut nadużycia władzy ma sens.Przynajmniej z punktu widzenia prawa kodeksowego/kontynentalnego (czyli opozycji wobec common law obowiązującego w UK i USA), sąd dokonał rozstrzygnięcia poza zakresem sprawy.  W zakresie działania common law- nie wiem, ale pomimo całej absurdalności regulacji anglosaskich nie wydaje mi się to aż tak ekstremalne.  Oczywiście, wiem, że system common law daje znaczny zakres władzy sędziom, wystarczający dla najdziwniejszych interpretacji prostych postanowień ustaw czy umów. 

Cóż- nawet jeśli orzeczenie jest całkowicie zgodne z porządkiem prawnym USA (a na to wygląda) jest tak absurdalnie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, że nie może się utrzymać jako część dorobku prawnego ludzkości. Tak, wiem, to brzmi strasznie szumnie i nadęcie, ale pewne zasady obowiązują niezmiennie nawet od czasów fenickich lub greckich (odpowiedzialność za straty ładunku w transporcie) oraz rzymskich (bardzo duża część prawa cywilnego), inne są stopniowo akumulowane przez dziesięciolecia.  Sędzia Griesa może stać się co najwyżej pośmiewiskiem przyszłych pokoleń prawników, ale na razie wypada jakoś rozwiązać ten dylemat, najlepiej jak najmniej niszcząc istniejący porządek prawny i finansowy. 

W tym zakresie zwyczajnie nie mam pojęcia co do dalszego rozwoju sytuacji. Wszystkie możliwości, z bankructwem Republiki na czele wydają się otwarte, choć jakiś kompromis zdaje się zbliżać do prawdopodobieństwa. 

A z powiązanych drobiazgów- w lipcu zaczyna się faza sądowa procesu przeciwko Domingo Caballo za emisję obligacji w ramach Megacanje. Zarzuty obejmują przekroczenie uprawnień urzędniczych. W skrócie- nie było właściwej reprezentacji Republiki Argentyny przy emisji obligacji, których dotyczą procesy w USA. Zabawne.

Dla polskich czytelników jeszcze zabawniejsza jest sama postać Caballo. Minister finansów za czasów Menema, odpowiedzialny za wprowadzenie sztywnego kursu peso do dolara. Jego głównym doradcą był Jeffrey Sachs, później znany z doradzania Leszkowi Balcerowiczowi. Wcześniej z opracowania planów reform gospodarczych Boliwii i Brazylii. Bez różnicy- wszystkie skończyły się tak samo- gwałtowną redukcją przemysłu i krajowej wytwórczości, koncentracją handlu, gigantycznym wzrostem importu przemysłowego oraz rozwojem produkcji i eksportu narkotyków (w Am Poł kokainy, w Polsce amfetaminy).

UWAGA- porównanie z sytuacją Polski może nie być do końca adekwatne, więcej o tym w komentarzach.

Obecnie sytuacja ma się tak, że rząd rozpoczął ofensywę dyplomatyczną i informacyjną wskazując na swoją rzetelność i wiarygodność i wypełnianie zobowiązań, a jako jedyny problem wskazuje działanie jednego szalonego  sędziego, którego nawet władze USA nie mogą powstrzymać, choć próbowały (tak, rząd federalny USA wstąpił do procesu po stronie Argentyny). Rządy średniej wielkości krajów dość chętnie poparły takie stanowisko- w końcu w każdej chwili mogą się znaleźć w podobnej sytuacji. Ale trochę lepsze jest to, że czytałem w BBC tekst pisany dokładnie taką optyką, a nawet częściowo to łyknął Bloomberg, choć Wall Street Journal ciągle twardo broni stanowiska sępów. 

Ale opinia świata ma pierwszorzędne znaczenie dla załatwiania własnych spraw. Przyznam, że na tym tle, gdzie w ciągu tygodnia argentyńska dyplomacja potrafi zmienić opinię światowych mediów, polska jeszcze bardziej wygląda jak ......  A dokładniej kraj i naród z przylepioną łatką antysemitów, której dyplomacja nie umie albo nie chce usunąć, minister spraw zagranicznych który po ogólnoświatowej sławie z knajackim językiem i  chlapaniem tymże jęzorem w przypadkowych miejscach o sprawach które powinny być dyskretne tydzień po publicznym wydaniu się takich spraw nadal piastuje stanowisko.
     
Pisząc to jeszcze nie znam dalszego rozwoju sytuacji, termin zapłaty raty obligacji jeszcze nie minął. Czytelnicy zapewne sami to sprawdzą...
P.S.
Jak parę rzeczy dobrze pójdzie, to istnieje realne prawdopodobieństwo, że nie będę mieć wolnej chwili na blogowanie w ciągu najbliższych tygodni. Choć zobaczymy, czasem można coś i gdzie w krótkiej wolnej chwili skrobnąć dla rozrywki. Stay tuned, choć nie obiecuję stałego nadawania...

Niemcy, Chiny i fabryka musztardy

W kwestii Ukrainy, postawiłem wcześniej tezę, że istnieją tam bardzo poważne chińskie interesy. W skrócie dotyczą one tranzytu. Trochę się powtórzę, ale uważam sprawę za szalenie ważną.

Aby Chiny mogły stać się prawdziwym mocarstwem z jednej strony i zapewnić bezpieczeństwo krajowi i swoim obywatelom z drugiej, musza mieć możliwość bezpiecznego transportu surowców, komponentów i w ogóle handlu zewnętrznego.   Bez spełnienia tego warunku pozostaną jeszcze jednym kraikiem, który flota USA może bezkarnie zablokować i zmusić do takiego lub innego działania. 

Da się to wykonać poprzez zbudowanie floty mogącej się równać z amerykańską. Zasadniczą wadą takiego rozwiązania są obłędne koszty oraz rozpoczęcie wyścigu zbrojeń, co oczywiście drenuje siły i środki z gospodarki, a szczególnie obniża cywilne wydatki inwestycyjne. Tego Chińczycy nie chcą i dlatego nie mają zamiaru iść tą drogą. Częściowe zbrojenia mają oczywiście miejsce, ale do możliwości US Navy w przewidywalnym okresie się nie zbliżą. Jedyne czego po chińskiej flocie i obronie wybrzeża można się spodziewać w przewidywalnym czasie to właśnie możliwości obrony wybrzeża i jakiejś dominacji na najbliższych akwenach. 

Skoro nie planują i nie widzą możliwości obrony szlaków morskich w razie konfliktu- co pozostaje? Szlaki lądowe. Dla przesyłu towarów masowych oraz wszystkiego na olbrzymie odległości oznacza to w praktyce linie kolejowe. 

To akurat w chińskich planach rozwoju jest przestawiane zupełnie jasno i oficjalnie. Oprócz realizowanego na olbrzymią skalę przestawienia Chin na tory, zasadnicze znaczenie ma rozbudowa linii kolejowych poza granicami tego kraju. Oficjalnie takie linie są w planach cztery. Pierwsza do Singapuru, w budowie, druga do Europy południowym skrajem Morza Kaspijskiego jest gotowa, ale wymaga dwóch zmian szerokości torów (na granicy chińsko-kazachskiej i turkmeńsko- irańskiej) oraz przeprawy promowej, obecnie tylko jednej (dzięki tunelowi pod Bosforem) , na granicy irańsko- tureckiej. Planowane lub budowane odcinki kolei w Iraku ominą jezioro Van a w Jordanii (z kolejną zmianą rozstawu) dociągną spójny system do wybrzeży Morza Czerwonego, po którego drugiej stronie znajduje się wielki, własnie budowany system kolejowy Afryki Wschodniej.  Chyba nie trzeba dodawać, ze w każdym z tych przedsięwzięć dominująca rolę odgrywa kapitał chiński?
Kolejne linie są bardziej problematyczne. Co do pomysłu połączenia Azji i Ameryki koleją przez cieśninę Beringa- osobiście uważam to, na dziś, za kompletną fikcję. Technicznie zapewne możliwe, ale tak obłędnie drogie, że nierealne. Zbudowanie kilku/kilkunastu tysięcy kilometrów linii kolejowej przez dzikie i bezludne tereny (znaczy bez żadnych ładunków po drodze), z najdłuższym tunelem podmorskim, przez tysiące kilometrów wiecznej zmarzliny, kilka pasm górskich i to wszystko w sporej części w strefie sejsmicznej.  W połowie tej litanii z ust inżynierów od takiego projektu, księgowi by uciekli z głośnym krzykiem.  

Dlatego własnie sądzę, że opowiadanie o tym pomyśle było tylko kolejnym środkiem nacisku Pekinu na Moskwę, że rząd chiński sam planuje inwestycje na ich terytorium. 

Następna linia o strategicznym znaczeniu ma znaczenie własnie pierwszorzędne. Na północ od Morza Kaspijskiego, czyli przez tereny Kazachstanu i dalej przez Moskwę, Białoruś i Polskę do zachodniej Europy lub przez Kazachstan, południową Rosję (a najważniejsze- Wołgograd) i Ukrainę i dalej Polskę, Słowację lub Węgry do zachodniej Europy. Zasadniczo Polskę, bo już istnieje tor o rosyjskim rozstawie dociągnięty do okolic połączonych z zachodnia siecią autostrad (Sławków).  Budowa drugiego jest planowana pod Wiedniem.  Ten będzie omijać Polskę, tory mają zostać poprowadzone z Ukrainy przez Słowację. 

Najważniejsze w tym wszystkim są dwie rzeczy- już istniejąca infrastruktura, której najdroższymi elementami są mosty (lub tunele) na wielkich rzekach. 

A własnie północna linia jest znacznie ważniejsza dla połączenia Chin z Europą- czyli bardzo istotnej kooperacji przemysłowej, w razie potrzeby alternatywnej drogi przesyłu surowców, a także jest drogą najkrótsza i najprostszą. Z właściwie jedną zmianą szerokości torów- na granicy chińsko- kazachskiej, ale tamtejszy terminal też może działać jako zbiorczy suchy port przeładowujący ładunki z całych Chin. Tak samo Sławków, na tyle blisko od odbiorców, że można przeładowywać pojedyncze kontenery bezpośrednio na ciężarówki.   
W taki sposób dochodzimy do tezy- linia kolejowa  w bezpieczny sposób łącząca Chiny z Europą na północ od Morza Kaspijskiego jest kwestią być lub nie być strategicznego bezpieczeństwa Chin.  Nieco mniejsze, ale podobne znaczenie ma dla Europy, zwłaszcza Niemiec. 
To wszystko wymaga jednak oprócz istnienia infrastruktury też przewidywalnych i odpowiedzialnych podmiotów o nią dbających.  Wzorem takiej współpracy może być Kazachstan, który pod rządami Wielkiego Chana Prezydenta Nazarbajewa przewozi olbrzymie ilości kontenerów, pompuje gaz i ropę dla Chińczyków, intensywnie rozbudowując całą infrastrukturę, a zyski tranzytowe postawiły na nogi to postsowieckie bagno.  Grzecznie bierze na to kredyty z Chin, Kazachskie Koleje Państwowe będą musiały wozić, aby je spłacać.
Z drugiej strony- w Polsce, raczej też nie ma problemów. LHS jest na bieżąco utrzymywana i modernizowana, terminal przeładunkowy działa sprawnie, istniejące szlaki na Zachód także są w jakimś stanie, kolejowe i drogowe. 
Tranzyt przez Ukrainę jest nieco bardziej problematyczny, ale to także nie jest problem.  Zwłaszcza, że obecne władze zapewne wkrótce rozpoczną rozwiązywanie największych problemów- czyli skorumpowanej  administracji, w tym straży granicznej i drogówki. Na szczęście obie te formacje się skompromitowały doszczętnie w trakcie obecnej wojny i prawdopodobnie zostaną całkowicie rozwiązane lub przejdą głęboką weryfikację. Tak samo można się spodziewać pewnej reformy kolei na wzór zachodni. Na pewno będzie utrzymywany w dobrym stanie technicznych korytarz wschód- zachód. Być może znajdą się na to jakieś fundusze unijne lub chińskie....
Dla dopełnienia tego korytarza pozostaje jeszcze Rosja. Państwo, którego władze mają kompletnie gdzieś stan infrastruktury, za dostęp do torów przy przewozach transgranicznych Koleje Rosyjskie żądają absurdalnych stawek, a co najważniejsze- nie można mieć żadnej gwarancji niezmienności  polityki, za to można mieć gwarancję wpływu polityki na najprostsze nawet umowy handlowe. Dodawszy do tego obraz imperialnych zapędów oraz politykę powodującą wręcz nienawiść u wszystkich sąsiadów- jest to obraz państwa rządzonego w skrajnie nieodpowiedzialny sposób. 
Taka sytuacja nie będzie mogła trwać wiecznie. Jest to zbyt ważny strategiczny interes Chin i Niemiec. Zresztą nie po to inwestują olbrzymie pieniądze w rozwój własnej sieci kolejowej (i kazachskiej też), aby pociągi o strategicznej wartości stały tygodniami w stepie, czy były regularnie okradane. Czy co gorsza w imię jakiś neoimperialnych rojeń- granica może być  zupełnie zamknięta z dnia na dzień. Z takimi ludźmi nie da się pracować i jestem zupełnie pewien, że Chińczycy także nie mają zamiaru.  

Co się może dalej stać?

Pierwsza i najprostsza rzecz- zastraszyć do poziomu bezwolnej pacynki. To zasadniczo Chińczycy zrobili z Putinem przed ostatnim szczytem w Szanghaju. Wiceprezydent Li Yuanchao 27 kwietnia, na i tak niezbyt udanym forum ekonomicznym w Petersburgu zaproponował, że skoro Rosja nie może sobie poradzić z zaludnieniem Syberii, to Chiny mogą z tym pomóc. 
Nie musiał wspominać o referendum, Putin i tak podpisał umowę gazową. Przypominam, że Rosja zrezygnowała z ceł eksportowych, na swoim terytorium finansuje całość inwestycji, nawet bez chińskich kredytów, cena sprzedaży jeśli zapewni jakikolwiek zysk, to znikomy. Umowa o budowie kopalni węgla wygląda na jeszcze zabawniejszą. Po prostu, na terenie Rosji, relatywnie blisko granicy, chińskie firmy zbudują kopalnię węgla, połączą ją koleją z chińską siecią i tyle. To jest po prostu najczystszej postaci kolonializm. Nie pisze tu z pozycji żadnego współczucia wobec Kremla czy sympatii. Po prostu przestrzegam przed zbyt pozytywnym postrzeganiem Chin w tym konflikcie. Jest to po prostu mocarstwo, które bezwzględnie realizuje swoje interesy.    
Zastraszenie Putina, najlepiej korzystając z wiecznej ruskiej paranoi, że ktoś im ziemię chce zabrać to najprostsze rozwiązanie, działa i będzie działać. 
Prawdopodobnie jednak władze zarówno Chin, jak też Niemiec zdają sobie sprawę, że w kwestii zarządu rosyjską infrastrukturą tak się nie da. Trzeba wypracować jakieś długoterminowe rozwiązanie. Układ władzy, przynajmniej na interesującym obszarze, który byłby tak wiarygodny i bezproblemowy jak Nazarbajew. 
Dokładniej spójrzmy jeszcze raz na geografię. Możliwe połączenia są dwa- od granicy kazachskiej do ukraińskiej główne linie kolejowe prowadzą albo przez Moskwę, albo przez Wołgograd. Jedna z nich musi być przyzwoicie utrzymana i musza być dopuszczone pociągi zewnętrznych przewoźników. To jest absolutne minimum. Jeśli ktoś usłyszy o udziale niemieckich lub chińskich firm czy kapitału w renowacji sieci kolejowej na południu Rosji- niekoniecznie to musi oznaczać wspomaganie Putina... 
Na dłuższą metę jednak kraj z wbitym na twardo poczuciem mocarstwowości i bomba atomową nie może służyć jako bezpieczny korytarz tranzytowy. Rozwiązanie takie jak z gazem i węglem nie do końca pasuje. 
Pewna poszlaka- jeszcze nie do końca wiem o jakich konsekwencjach, ale w miarę spójnie pasuje. Otóż przemysł Wołgogradu jest faktycznie w stanie likwidacji.  W ciągu ostatnich kilku lat kilkukrotnie bankrutowała i została w 2012 ostatecznie zamknięta fabryka traktorów, dokładnie ta sama w której jeszcze w trakcie walk o sąsiednie ulice w 1942 ciągle montowano T-34. Po sąsiedzku znajdowała się Stalingradzka Stocznia Rzeczna, w której wtedy produkowano pancerze tychże T-34, zbankrutowała w zeszłym roku. Po drugiej wojnie  zbudowano petrochemię. Po ubiegłorocznym bankructwie podjęto decyzję o wygaszaniu produkcji i likwidacji. Jest jeszcze huta aluminium. Firma nie zbankrutowała, koncern ma inne huty, podjęli decyzje o zakończeniu produkcji w Wołgogradzie. Fabryka silników zbankrutowała i została zamknięta także w zeszłym roku.  Fabryka rur małej średnicy w październiku zeszłego roku. Huta stali, która dostarczała stal dla wyżej wymienionych jeszcze działa, ale można się domyślać, że nie bije rekordów produkcji.

Sprawnie działa już tylko fabryka musztardy 

Mówimy o milionowym mieście i zamknięciu większości przemysłu ciężkiego w ciągu kilkunastu miesięcy. To miasto od swojego powstania było ośrodkiem przemysłu ciężkiego i maszynowego, w krótkim czasie przestało być. Porównałem trochę z informacjami z innych regionów- dalej na północ jest źle, ale w żadnym przypadku nie aż tak. Widać spowolnienie przemysłowe, falę bankructw, itp., jednak nigdzie indziej w Rosji nie zbliża się to do poziomu implozji jak w Wołgogradzie. Stawiając sprawę we właściwej proporcji- stopniowo straciło w miarę stabilna i relatywnie dochodową pracę ok 100-150 tys ludzi bezpośrednio i co najmniej drugie tyle w kooperacji i okolicznych usługach. W milionowym mieście. To po prostu musi w średnim terminie oznaczać potężne problemy całej lokalnej gospodarki, w oczywisty sposób emigrację każdego kto ma taką możliwość- przede wszystkim do innych regionów Rosji. Poza tym upadek przemysłu ciężkiego oznacza zmniejszenie obciążenia kolei i spowolnienie zużycia linii.

Dalszy przebieg wydarzeń będzie bardzo ciekawy. Najwygodniejsza dla wszystkich by była eksploatacja w stylu kolonialnym, bez żadnych zmian terytorium, tak np. Karelia jest już dawno w fińskich rękach i kieszeniach.. Jednakże, jeśli rosyjskie władze nie dostosują się do chińskich interesów, to będzie zrobione co potrzeba. Obecne się próbują się stawiać lub, patrząc na przykład Ławrowa, mogą być w ogóle zbyt głupi i niedouczeni aby w ogóle rozumieć co się dookoła nich dzieje.

Poziom wiedzy o świecie i historii prezentowany przez p.Ławrowa nasuwa podejrzenie, że ostatnie działania rządu Rosji mogły także być skutkiem zwyczajnego podpuszczenia, a ten zestaw orłów nie zrozumiał, że jest wystawiany na widelec. To by wyjaśniało całe szaleństwo zajmowania Krymu. Do tej teorii by świetnie pasowało zachowanie zarówno Chińczyków jak też Niemców. Jedni i drudzy najbardziej skorzystają z obecnego przebiegu wydarzeń i najbardziej sprawiali wrażenie przychylnych Moskwie, co nie przełożyło się na żadne realne poparcie. 

Zasadniczo świetnie wróży to dla świata. Jeśli rosyjski rząd jest naprawdę przeżarty niekompetencją do tego stopnia, to dalsze rządy tej ekipy doprowadzą do implozji całego kraju. Mam nadzieję, że odpowiedzialne państwa zabiorą z Kacapii bomby atomowe i przez jakiś czas znów będzie święty spokój. 

Jak pisałem wcześniej- to jest dokładnie najlepszy możliwy rozwój wydarzeń. Rosja będzie rządzona przez ekipę złodziei i nieudaczników izolowanych międzynarodowo. Stopniowo tracąc możliwości przemysłowe, a co za tym idzie także militarne doprowadzą do sprowadzenia Rosji do poziomu Nigerii z czego wszyscy będą zadowoleni.

Najśmieszniejsze jest to, że ten proces już ma miejsce

I to w bardzo ładnym sektorze gospodarki. Jak niedawno sprawdziłem, Rosja do niedawna importowała całość potrzebnych jej silników do śmigłowców. Od kilku lat próbowali uruchomić krajową produkcję, nie udało się jak na razie- drobne braki technologiczne i kacapska organizacji oraz kontrola jakości. Ale importu także nie ma. Bo jedyny producent silników do śmigłowców Mi oraz Ka mieści się na Ukrainie. Chwilowo nie sprzedaje do Rosji. Na razie śmigłowców mają sporo, ale każda godzina pracy to godzina pozostałego resursu mniej. A nowoczesna armia bez śmigłowców nie istnieje.  Cóż- jak będzie strasznie potrzeba, może Chińczycy im sprzedadzą. Ale nawet ze znikomą empatią do Rosji czuje lekkie przerażenia na myśl o cenie.
A o Rosji jeszcze trochę będzie. Bardzo ciekawy temat, wszystko wygląda zupełnie inaczej niż w propagandzie, a powszechny obraz medialny, jest pod wpływem tej propagandy mocno fałszywy. 

Ładunek 200

Pod tym eufemizmem ukrywa się radziecki kod ładunku zawierającego zwłoki. Bynajmniej tym mocnym początkiem nie spaliłem dalszej narracji. Tak oznaczano przesyłki dla rodziny z Afganistanu, a także później z Czeczenii.
Własnie tą Czeczenią wypada się zająć. To jest jeden z kluczy do zrozumienia obecnego świata na wschód od Buga. 
Czeczenia jest to klucz północnego Kaukazu. Jeden z narodów tam mieszkających, ale najistotniejszy. Paradoksalnie dlatego, że potrafi się sam utrzymać. 
Czeczenia jest pewnym dziwadłem geologicznym, ponieważ występuje tam na bardzo małe głębokości tzw. słodka ropa. W pewnym uproszczeniu- wiadrem ze studni można wydobywać nisko zasiarczoną mieszaninę, którą można w garażu przedestylować do postaci użytecznej dla silników - benzynowych i diesla.  Jasne, patrząc na historię wydobywania węglowodorów, w początkowym etapie tak to wyglądało w bardzo wielu miejscach, ale Czeczenia różni się tym, że tak pozostało po dziś dzień. Pozostało po części dlatego, że ropa przechodzi przez skały dość powoli, nie dając dużych szans opłacalności przemysłowemu wydobyciu.   Dość łatwo się w takiej sytuacji domyślić, że spora część ropy jest wydobywana i destylowana w podziemnych kopalniach i rafineriach. To nie jest całość, ale pewna część dochodów czeczeńskiej ludności. Pozostała część to są dotacje z rosyjskiego budżetu federalnego. Na rozbudowę infrastruktury, zwalczanie bezrobocia itp. Wszystkie te cele wzbudzają śmiech, ponieważ bezrobocie wynosi ok 50%, infrastruktura narzuca skojarzenia z azjatycką częścią ZSRR, a pozostałe części budżetu nie istnieją.  Po prostu. W rzeczywistości jest to piękny element "sterowanej demokracji", czyli wielkiej lipy (tej z Sołżenicyna).
W skrócie- gospodarka Czeczeni opiera się na nielegalnym wydobyciu surowców oraz haraczu z Moskwy. What??? To Moskwa płaci Czeczenii? Jak powyżej widać tak. 
Roponośna prowincja ma permanentny deficyt pokrywany przez Kreml. Parę innych rzeczy też wygląda dziwnie. Generalnie Rosjan i rosyjskojęzycznej ludności w Czeczenii nie ma. Byli jeszcze w okresie quasi- niepodległości, po formalnym przywróceniu w skład Federacji Rosyjskiej dość szybko znikli.  Nic się nie zgadza. Jeśli Rosja by wygrała wojnę z Czeczenią, rozpoczęłaby się rosyjska administracja i albo odbudowa, albo eksploatacja, albo kolonizacja. Tymczasem mamy wyrzucanie Rosjan, zatrzymanie zysków w kraju i płacenie haraczu przez Rosję. Oraz administrację czysto lokalną. Cóż- czapki z głów przed putinowską propagandą. Nawet mi się wydawało, że to jednak Rosja wygrała druga wojnę czeczeńską. 
Następne bardzo ciekawe pytanie brzmi- gdzie ta forsa trafia i jaki jest właściwie udział we władzy. Tu tez można odpowiedź uprościć. Jest to z grubsza rzecz biorąc klan Kadyrowa. Obecnego gubernatora Czeczenii, syna poprzedniego gubernatora.  Ten klan jest kluczowy dla rozumienia sytuacji północnego Kaukazu. W 2003 roku, czyli faktycznym sypaniu się rosyjskiej ofensywy w drugiej wojnie czeczeńskiej starszy Kadyrow przeszedł na stronę Rosji. W zupełnie oczywisty sposób mógł dyktować warunki. Za utrzymanie twarzy Putina i wrażenie zwycięstwa Rosji został faktycznym dyktatorem Czeczenii. Rosyjskie społeczeństwo i społeczność międzynarodowa dowiedziała się o zwycięstwie Rosji. Kadyrow i jego klan mógł przejąć całość władzy, bez żadnej kontroli. Lokalna ropa i rosyjskie dotacje prędzej czy później lądują w kieszeniach jego i przydupasów. 
Miejscowa polityka wygląda bardzo prosto- Czeczeni w swej masie są wykorzystywani przez zbirów Kadyrowa, których utożsamiają z Rosją- tradycyjnie znienawidzoną. Kadyrow podsyca nienawiść do Rosji, jednocześnie się na niej opierając. Efektem jest dobra współpraca polityczna i prześladowanie zwykłych Rosjan.  Następną bardzo istotną częścią lokalnej polityki jest kompletny brak poparcia społecznego przez Kadyrowa. Zarówno klan, jak i jego zaplecze siłowe są uznawani za renegatów. 
Z powyższego wyłania się bardzo prosty obraz- kadyrowcy, dzięki sile i pieniądzom, obie te rzeczy zawdzięczają Moskwie, rządzą Czeczenią wbrew lokalnej populacji. Jednocześnie jednak prowadzą antyrosyjska politykę narodowościową, choć na zewnątrz prezentują się jako niezawodni sprzymierzeńcy Rosji (co zresztą może być prawdą). Taka sama sytuacja roznosi się praktycznie na cały północny Kaukaz (odliczając niepodległą cześć Gruzji). 
W pewnym skrócie- to na kadyrowskich renegatach opiera się władza Moskwy na północnym Kaukazie. Etniczni Rosjanie zostali wyrzuceni, wszystkich łączy nienawiść do Rosji i Rosjan oraz poczucie eksploatacji gospodarczej. 
Przechodząc do drugiego tematu. Na Ukrainie siły separatystów składały się z lokalnych bezrobotnych płatnych po ok 50 grywien dziennie (12 zł). Ci po pierwszej wiadomości o pożarze w Odessie znikli. Następną grupa byli też lokalni i Rosjanie przeszkoleni w podstawowym sabotażu, zasadniczo rekrutujący się z żulerni i drobnych przestępców. Ci byli na swego rodzaju kontrakcie i płatni 100-200 grywien dziennie. To była podstawa republiki  donieckiej i ługańskiej. Jak Ukraińska Armia zaczęła na poważnie strzelać ci też znikli. Pozostali zawodowcy. Byli żołnierze ukraińskiej armii, Berkutu i jednostek specjalnych którzy zaciągnęli się do służby przeciwko nowym władzom Ukrainy. Ci są przeszkoleni, uzbrojeni i nie mają nic do stracenia. Ale jest to dość ograniczona grupa, bez dalszych możliwości uzupełnień. Następną częścią prorosyjskich separatystów są właśnie bojownicy z północnego Kaukazu. Czeczeni i inni. Umownie nazwijmy Kadyrowcy, choć też chodzi o wszelkiego rodzaju dagestańskich i osetyńskich renegatów. 
Jest to doświadczona i dość dobrze wyszkolona lekka piechota. Nadająca się znakomicie do pacyfikacji, działań antypartyzanckich, itp., pod warunkiem sojuszniczej przewagi w powietrzu i możliwości uzyskania wsparcia pancernego. Jeśli te warunki nie są spełnione, a tego rodzaju lekka piechota jest złapana na otwartej przestrzeni przez przeciwnika dysponującego lotnictwem i bronią pancerną- kończy się to rzezią.  
Dokładnie taka rzeź byłych Berkutowców i Kadyrowców odbyła się na lotnisku w Doniecku 27 maja, oraz kolejna 3 czerwca, tym razem na całej szerokości frontu. 
O przyszłość Ukrainy można być spokojnym. Wszystko może się jeszcze zdarzyć, ale gdybym musiał się zakładać, raczej bym postawił na utrzymanie obwodów Donieckiego i Ługańskiego w granicach Ukrainy. Resztą nie ma się co martwić. 
Znacznie istotniejsza rzeczą jest właśnie ta rzeź kadyrowców.  Kadyrowcy są jedynym faktycznie istniejącym wsparciem dla władzy Rosji na Kaukazie. Nic innego nie istnieje. Bez nich Dagestan, Czeczenia, Osetia północna, Adygea, itp. od jutra są niepodległymi państwami. Prawie w komplecie są to muzułmańskie państwa- eksporterzy ropy.  Żadne z nich nigdy nie będzie Rosji przyjazne przy demokratycznych rządach. Dla jakiejkolwiek prorosyjskości potrzeba gigantycznych pieniędzy na przekupstwo lokalnych renegatów i ich milicji.  
Jakiekolwiek osłabienie siły Kadyrowców- czy przez fizyczne ich ubycie, czy przez wskazanie możliwości ich pokonania. czy przez pojawienie się sojuszników do walki z nimi, musi spowodować nasilenie ataków na prorosyjskich na Kaukazie. Oczywiście z zamiarem separacji. 
Dla sceptyków: to już ma miejsce. W Abchazji już miał miejsce przewrót. Opozycja obaliła prezydenta, który uciekł. Abchazja jest nieuznawanym państwem, formalnie częścią Gruzji, trzyma się dzięki rosyjskiej armii broniącej przed Gruzją.  Gospodarka nie istnieje, w oczywisty sposób nie może istnieć współpraca międzynarodowa, ludzie też raczej pracują na emigracji i przesyłają pieniądze do rodzin. Jedyna realna droga awansu społecznego to współpraca z władza, a zasadniczo Kadyrowcami lokalnej odmiany. Znienawidzonymi renegatami.

To własnie jest to dokładne połączenie. Kadyrowcy po starciu z ukraińskim lotnictwem i ciężka bronią wracają jako Ładunek 200
Na północnym Kaukazie to nie jest tajemnicą. To w ogóle nie jest tajemnicą, skoro idioci od kremlopropagandy trąbią o tym na okrągło. Twierdzą oczywiście, że prawy sektor ze wsparciem najemników z Polski i ciężkiej broni z USA wyrzyna biednych cywili co sobie na wycieczkę z Groznego do Doniecka pojechali. Albo podobne teksty. Tak czy inaczej rosyjska propaganda sama nawija na okrągło o stratach kadyrowców. Na Kaukazie wyciągają z tego wnioski i sprawdzają.
Czas na trochę liczb. Dla sprawnej pacyfikacji terenu jest w użytku ok 5 tys lekkiej piechoty na Kaukazie. Tajemniczy bojownicy we wschodniej Ukrainie składają się obecnie w około połowie z Kadyrowców. W miarę upływu czasu ta proporcja będzie wzrastać.  
Można przypuszczać, że w sytuacji wykrwawienia kadyrowców do połowy obecnego stanu stracą większość wartości bojowej. To oznacza liczbę zabitych i ciężko rannych około 2500. 
Przypominam, że 27 maja to było co najmniej 50 zabitych i 200 rannych, 3 czerwca ok 200 zabitych i 300 rannych. Normalny dzień pomiędzy 50 a 100 zabitych i rannych łącznie. 
Licząc niewielką część ciężko rannych, bez powrotu do jednostek, daje to i tak ponad 1000/ miesiąc. Brutalne liczenie, ale to zaledwie 2-3 miesiące do skrajnego osłabienia prorosyjskich sił na Kaukazie.
Dalej to będzie oczywiście kwestia propagandy. Czy kremlowskim uda się utrzymać wrażenie siły, zastraszyć bronią atomową, upadkiem gospodarki, etc.  Są to oczywiste niewiadome, ale jedna rzecz jest znana. Najważniejszym elementem kremlowskiej władzy nad Kaukazem są obecnie Kadyrowcy. Wykrwawiają się oni teraz pod Donieckiem. Jeśli ich zabraknie na Kaukazie, prorosyjskie władze mogą być zmiecione w kilka godzin. Ludzie ich nienawidzą. Jeśli nie zobaczą możliwości, nic nie zrobią, możliwość pozbycia się ruskich równa się impuls do działania. Potrzeba tylko pozbyć się/zneutralizować kadyrowców...    
Ale oni już stanowią Ładunek 200