Peak Oil- jak uratować siebie i świat?

Długoletni czytelnicy tego bloga widza, że moje poglądy ewoluują. W niektórych miejscach to jest zmiana o 180 stopni. Ja z tym nie mam problemów, tak samo jak z przyznaniem, że wcześniej się myliłem. 
Tak właśnie częściowo się myliłem w sprawie Peak Oil.

Peak Oil istnieje, ma się dobrze i wszystko wskazuje, że jesteśmy na szczycie. A tak dokładniej, jeśli cześć oficjalnych danych uznać za skręcone (zgodnie z zdrowym rozsądkiem), to już poza szczytem. Precyzując tą moja opinie: peak oil minął i ropy w skali globalnej będzie już tylko mniej. Teoretycznie, czy według wczorajszej wiedzy, powinno to oznaczać stały i postępujący kryzys. Kryzys spowodowany zależnością produkcji przemysłowej i komfortu oraz obiegu pieniądza od ilości zużywanej energii. Są nawet specjalne wyliczenia, itd. Tylko to wszystko to nie koniec. Co jeśli zaczniemy zmniejszać ilość zużywanej energii utrzymując ten sam poziom życia? Jeśli utrzymamy własną produktywność, realnie nasz komfort wzrośnie. 
Wyjaśnijmy przykładem ten nieco teoretyczny wywód. Mieszkamy sobie w domu, którego koszty ogrzewania to 15% naszego dochodu. Nagle z nieba spada nam styropian, który sam się przykleja wszędzie, gdzie należy, i koszt ogrzewania spada do 5% tego samego dochodu. Nagle zostaje 10% dyspozycyjnego dochodu, aby się wybrać z przyjaciółmi do restauracji, albo też zainwestować w następne oszczędności energii.

Oczywiście styropian to przykład trywialny, choć o tyle dobry, że do jego wyprodukowania najpierw potrzeba paliw kopalnych. Realnie, przy stałym wydobyciu, aby tego styropianu przybyło, ktoś tej ropy z której go zrobiono nie spalił w samochodzie. Klasyczny dylemat konsumpcja a inwestycje - tylko warto go odnieść też do zasobów surowców energetycznych.  Tu nie wszystko reguluje cena. Jak zaczyna być na tyle wysoka, że ogranicza konsumpcję, to i na inwestycje jest za późno, bo nadwyżki do inwestowania już przejedzono.

Tyle, że fakt zmniejszania się zasobów do konsumpcji nie oznacza jeszcze, że cywilizacja koniecznie musi się zawalić. Owszem, przy bussines as usual w końcu musi. Alternatywą jest plan utrzymania poziomu życia przy spadającej ilości dostępnych paliw kopalnych. Jakiś czas temu byłem przekonany, ze to jest niemożliwe, że cywilizacja przemysłowa musi się zawalić, a ludzkość zejść do poziomu co najwyżej średniowiecza.

Podjęty przeze mnie wysiłek i w jego następstwie zgromadzona wiedza uzasadniają jej przekazanie, choć jest tego wszystkiego zdecydowanie za dużo jak na wpisy blogowe. Zapewne skończy się to wydaniem książki (której jeden z rozdziałów przedstawiłem chwilę temu) ale nie mam jeszcze dokładnie sprecyzowanej koncepcji, stąd wszelkie uwagi mile widziane.

Po dłuższym poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o konieczność upadku cywilizacji wskutek peak oil - wiem. To nie jest prawda. Jest absolutnie możliwym utrzymanie poziomu życia cywilizacji przemysłowej i rezygnacja z paliw kopalnych. Co więcej, kraj, który robi to chociażby szybciej niż inne, a jeszcze lepiej - szybciej niż następuje spadek wydobycia, zyskuje ogromnie na konkurencyjności międzynarodowej, a co za tym idzie poziomie życia jego mieszkańców.   Co więcej z tej samej ilości coraz trudniej dostępnych paliw powstaje więcej pożytecznych rzeczy, niż ma to miejsce w gospodarce uzależnionej od ropy w celu przeżycia.

Jakimś poziomem optymizmu napawają mnie okoliczności, których jestem dość mocno pewien:

1. Istotne (rzędu 5-15%) oszczędności paliw kopalnych można osiągnąć za pomocą działań o  charakterze organizacyjnym przy bardzo małych inwestycjach - jak np. lepsza organizacja transportu publicznego, do stopnia szybkości przemieszczania się i komfortu zbliżonego do samochodu.

2. Dzięki oszczędnościom i wykorzystaniu energii odnawialnej można zużycie paliw kopalnych ograniczyć o ok. 50% bez żadnych znaczących zmian infrastruktury i stylu życia (z wyjątkiem korzystania w miastach zasadniczo z komunikacji publicznej i większego udziału rowerów - tam gdzie będzie to atrakcyjniejsze i sensowniejsze od samochodu, z mocnym nakłanianiem i ułatwieniami, ale bez przymusu).

3. Z istotnymi zmianami (eliminacja pojazdów spalinowych wszędzie gdzie to jest technicznie możliwe, zmienne ceny prądu w zależności od produkcji z OZE,  międzysezonowe magazynowanie ciepła do ogrzewania, itp.) możliwa jest redukcja zużycia paliw płynnych, gazu  i węgla do ok. 10% dzisiejszego zużycia, a tak niewielką ilość już można zastąpić odpowiednikami z rolnictwa  i odpadków, czyli całkowitą eliminacją paliw kopalnych.  Jeśli dzisiejsze technologie i rozwiązania organizacyjne nie wystarczą, jest kilka innych na etapie gotowych projektów, prototypów, albo zaawansowanych badań, które śmiało pozwolą także na likwidację resztki użycia paliw płynnych (bo one są także w wersji bio - najdroższe i najtrudniejsze do otrzymania).

4. Każda oszczędność czy substytucja daje natychmiastowy efekt dla całej gospodarki, zmniejszając nakład energii kopalnej na jednostkę wyprodukowanych dóbr, utrzymanie rodziny czy PKB. Także natychmiastowo poprawia bilans handlowy i umożliwia zwiększenie inwestycji przez zmniejszenie bieżących wydatków. Od razu.  Tak samo jak w naszym przykładzie ze styropianem- jeśli to dom w Polsce ogrzewany gazem, to różnica jego zużycia stanowi od razu różnicę w imporcie gazu z Rosji.

Podkreślę jeszcze raz. To co napisałem powyżej jest możliwe przy zastosowaniu już dziś wdrożonych technologii, bez żadnego wielkiego eksperymentowania, z czego pierwszy etap bez wielkich nakładów pieniężnych i materiałowych (ale trzeba by myśleć, a to może boleć i współpracować, co w PL prawie niemożliwe).  Drugi etap wymaga już pieniędzy i czasu, ale i jedno i drugie w racjonalnych granicach i możliwych dla kraju o średnich dochodach. Trzeci to dopiero zaczynają być potężne inwestycje dla relatywnie niewielkich zysków, ale także racjonalnie prowadzone, mogą być opłacalne ekonomicznie już dziś.

Co więcej, energetyka atomowa nie wchodzi do zestawu dostępnych na dziś technologii (dla Polski przynajmniej). Proste- nie ma, na dziś, ŻADNEGO dostępnego i sprawdzonego w działaniu projektu elektrowni atomowej możliwego do wybudowania w Europie. Nie ma. Jedynym mogącym spełniać obecne normy jest EPR, którego nie udało się zbudować ani jednego działającego egzemplarza.

Ale do warunków, kiedy energetyka atomowa może mieć jakieś ochłapy sensowności przejdę w następnym wpisie, zasadniczo już napisanym. 

11 komentarzy:

Duke pisze...

Należy podkreślić, że to nie jest prima aprilis...

Anonimowy pisze...

"Świat na rozdrożu" Marcina Popkiewicza.
Polecam gorąco: książka przedstawia wpływ kryzysu energetycznego jaki nas niedługo czeka i jego oddziaływanie na środowisko i świat finansów.
Coś podobnego do niej powstało 40 lat temu i nosiło tytuł "Granice wzrostu".

Łukasz

raster pisze...

Jeśli chodzi o reaktory atomowe to moim zdaniem przyszłością są reaktory używające toru jako paliwa: http://en.wikipedia.org/wiki/Thorium-based_nuclear_power

Co prawda na razie w fazie testów, ale prace nad nimi są już całkiem zaawansowane. Są bardzo wydajne, toru jest bardzo dużo, zostawiają bardzo mało odpadów radioaktywnych (o okresie półrozpadu liczonym w dziesiątkach lat a nie tysiącach), no i nie produkują materiałów z których można zbudować bomby jądrowe. Z tego co czytałem w innych źródłach te reaktory nie są reaktorami ciśnieniowymi, więc nie ma ryzyka eksplozji. Ponadto podobno można do nich dorzucać "nuclear waste" z reaktorów uranowo-plutonowych, a one to "przepalą", eliminując problem przechowywania odpadów radioaktywnych.

JKM pisze...

@Maczeta

Dlaczego nic nie piszesz o tym, że Twoja ukochana obrończyni ludu la presidenta rozłożyła nogi Obamą, a niebawem ściągnie majtki. W podskokach spotkała się z papieżem (agentem CIA), kilka dni później Obama też się z nim spotkał. Stawiam tezę, że najdalej jak za rok Obama i Krichnerowa spotkają się oficjalnie. A to wszystko zasługa martwej krowy na którą Argentyna potrzebuje 500mld dolarów w ciągu ok. 5-10lat.

Maczeta Ockhama pisze...

@Duke
Nie jest, publikowałem wczoraj, przynajmniej mojego czasu.
@Łukasz
Nie czytałem, z dostępem do polskich książek oczywiście mam problemy, ale znając podejście autora do tematu, przypuszczam, że to wartościowa pozycja.

Maczeta Ockhama pisze...

@raster
Jest pełno pomysłów, które są dobre, ale z najróżniejszych powodów nie są wdrożone i długo nie będą. Reaktory na tor są, jeśli nie dobrym, to przynajmniej znacznie lepszym pomysłem niż uranowe. Całkowicie się zgadzam- tylko ich nie ma, a patrząc na długość całego cyklu budowy nie ma żadnych szans na istotne ich znaczenie w ciągu 20 lat. A do tego czasu albo zrobimy coś z tego co mamy, albo zamiast nad stosem atomowym będziemy się zastanawiać nad stosem drewna..

Anonimowy pisze...


Po dłuższym poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o konieczność upadku cywilizacji wskutek peak oil - wiem. To nie jest prawda. Jest absolutnie możliwym utrzymanie poziomu życia cywilizacji przemysłowej i rezygnacja z paliw kopalnych. Co więcej, kraj, który robi to chociażby szybciej niż inne, a jeszcze lepiej - szybciej niż następuje spadek wydobycia, zyskuje ogromnie na konkurencyjności międzynarodowej, a co za tym idzie poziomie życia jego mieszkańców. Co więcej z tej samej ilości coraz trudniej dostępnych paliw powstaje więcej pożytecznych rzeczy, niż ma to miejsce w gospodarce uzależnionej od ropy w celu przeżycia.



Pol zartem pol serio: W swietle niedawnych postow, powyzsze odbieram jako nie wprost nawolywanie do przeprowadzki... nie do Argentyny, tylko do Niemiec!!:)

Anonimowy pisze...

Swoja droga, juz bardziej powaznie, mam pewien moze nie tyle pomysl na cala koncepcje, a tylko hm, konczacy rozdzial? - prognoza nt. tego gdzie warto emigrowac --- znaczy sie kraje/regiony maja potencjalnie dobre perspektywy, a ktore zle - pod takim katem energetycznym wlasnie

Maczeta Ockhama pisze...

@Anonim
Nie tyle do Niemiec, co prędzej do Danii i nie jest to złe miejsce, ewentualnie reszta Skandynawii
A inne miejsca- dorzecze Parany, czyli Arg, Paragwaj, Urugwaj i Brazylia mają tak wielkie ilości energii odnawialnej, że z niewielkim zaciśnięciem pasa utrzymają się bez paliw kopalnych już dziś. Drugi warunek to niewielkie, bądź wyraźnie malejące nierówności społeczne. Bez tego nie ma powszechności drobnych inwestycji i oszczędzania- a to jest absolutnie niezbędne do niezależności energetycznej. W ten sposób Paragwaj odpada od razu.

raster pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Anonimowy pisze...

Fajnie. Kiedy pierwszy raz spotkałem się z blogami agepowców (w tym z Twoim) ta wizja końca ropy nieco mnie przebudziła. Ale też właściwie od razu pomyślałem, że w Waszej narracji brakuje czynnika technologicznego postępu - przesiadki, czegoś, co ludzkość robiła już nieraz. Obawy też miała nieraz. Najlepszy przykład to ten znany pan:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Malthus
Co oczywiście nie znaczy, by nie być czujnym. No i są państwa, którym Peak Oil zaszkodzi, bo głównie ropą stoją. Cóż, my kiedyś staliśmy zbożem i też dostaliśmy nauczkę ;)

K.