Wieści z lepszej Ameryki- marzec 2014

Wieści z Ameryki
   Co się na świecie dzieje, to się dzieje. Na moim kontynencie generalnie spokój, aż nie ma o czym pisać. Ale jakieś wiadomości się znajda.

 Michele Bachelet wygrała wybory w Chile. Niespecjalnie ktokolwiek miał co do tego wątpliwości, wiec i wynik nikogo nie zdziwił. Jest oczywiście nazywana lewicową i polska prasa bezmyślnie serwuje polskiemu czytelnikowi jakieś skojarzenia z mieszanina poglądów społecznych co radykalniejszej europejskiej lewicy oraz gospodarki w stylu leninowskim. Znaczy nigdy dość przypominania.

W Ameryce łacińskiej określenie lewicowy znaczy mniej - więcej dokładnie to samo co określenie prawicowy w postkomunistycznej części Europy.   Zamiar pozbycia się odpowiednio  rosyjskich lub amerykańskich baz ze swojego terytorium, możliwość prowadzenia niezależnej polityki zagranicznej w oparciu o dobre relacje z sąsiadami, pozbycie się wpływów mocarstwa i zaprzyjaźnionego z nim biznesu w kluczowych dziedzinach gospodarki, zwłaszcza wydobyciu surowców energetycznych. A także, co istotne, namawianie lokalnych biznesmenów do patriotyzmu gospodarczego, tworzenia miejsc pracy i włączania jak największej liczby ludności w gospodarkę towarowo- pieniężna i masową konsumpcję - po prostu ogólna poprawa poziomu życia, koncentrując się na początku na najbardziej upośledzonych warstwach i rozszerzanie klasy średniej.

To jest najbardziej ogólny skrót programu peronistów w Argentynie, Partii Robotniczej z Brazylii, obecnej prezydent Chile czy rządzących w Wenezueli. Z tych krajów Wenezuela ma największe znaczenie strategiczne (przez ropę, oczywiście) i jest relatywnie najsłabszym krajem. Nic dziwnego, że ma największe problemy z Wielkim Bratem. W ten płynny sposób przeszliśmy do ostatniej zadymy w tejże Wenezueli. Cały scenariusz był taki sam jak zwykle, to nawet nudne, dzielna opozycja, wywodząca się jak zwykle ze starej oligarchii (znaczy specjalistów od włażenia w d... każdym z kolei potencjalnym kolonizatorom) staje na czele obywatelskiego sprzeciwu, manifestacje, strajki, itp.

Strajki w najważniejszym przemyśle, czyli naftowym się zasadniczo skończyły po tym, jak Chavez pozwolił spokojnie odejść strajkującej załodze i zastąpił ich świeżymi absolwentami i emerytami. Zadziałało. Teraz główną ostoją opozycji są media, zwłaszcza te największe. Stąd w znakomity sposób świat nie ma pojęcia co tam się naprawdę dzieje, zwłaszcza jeśli doda się do tego regularne automatyczne sortowanie wiadomości na facebooku według algorytmu zgodności z interesami USA.

Widziałem to również w Argentynie, kiedy pod koniec zeszłego roku opozycja pod przywództwem grupy Clarin (koncernu medialnego, którego współwłaścicielem jest Goldman Sachs) organizowała demonstracje pod hasłem obalania rządu. Pojawiły się ciężkawe dowcipy antyrządowe, które polubiło setki tysięcy ludzi, jakieś wiadomości od nieznanych osób, itp. To tak, gdyby ktoś się pytał jak wyglądały te spontanicznie zorganizowane przez ludzi na facebooku rewolucje….

Nowym elementem w Wenezueli byli tajemniczy snajperzy. Co prawda od lat trwa, zwłaszcza w Caracas i okolicach, także podkręca przez media fala przestępczości i strachu wśród zamożniejszych warstw, ale tego jeszcze nie było (więc zasadniczo rosyjskiej propagandzie i Janukowyczowi wierzę, że ze snajperami na Majdanie nie miał nic wspólnego, bo wszystko wygląda wręcz identycznie). Cóż, tradycyjnie wyrzucono paru dyplomatów USA, za nimi powędrował ambasador Panamy i wygląda na to, że pozbawiony realnego poparcia społecznego bunt się wkrótce rozmyje, tak samo jak kilkanaście poprzednich. Co do poparcia społecznego dla lewicowej/prawicowej polityki w Ameryce Łacińskiej - wkrótce także wybory w Brazylii. Znowu nuda, bo poparcie dla prezydenty jest w okolicach 80%, dla Partii Robotniczej trochę mniej, ale i tak większość w parlamencie (po raz pierwszy) jest bardzo prawdopodobna. Jak się rozpocznie kampania wyborcza, to będzie ustawowy zakaz podwyżek dla sfery budżetowej, więc tradycyjnie w Brazylii trwa przedwyborcza fala strajków. Ponoć od miesiąca, jak donosi znajomy, nie działa poczta. Cóż, do Europy takie wiadomości nie docierają.

Są zadziwiające podobieństwa polityki, ale były też różnice.  W Ameryce Łacińskiej Kościół Katolicki zasadniczo zawsze był emanacją oligarchii, która to oligarchia tradycyjnie zastanawiała się komu sprzedać kraj. Stąd, w kompletnej odwrotności do PRL, Kościół raczej nigdy nie cieszył się za dużym szacunkiem zwykłego ludu i stąd tak duża ucieczka od Kościoła, która jest widoczna w całej Ameryce. Jak łatwo się domyślić, władza walcząca z oligarchami i często też przeżartymi agenturą wielkiego brata siłami zbrojnymi niespecjalnie miała dobre stosunki z takim kościołem. Po prostu - wyobraźmy sobie, że towarzysze Gomułka, Gierek i Jaruzel zamiast walczyć z Kościołem, piją sobie z dzióbków z biskupami, oficjalnie się obnoszą z wiarą, a obowiązkowym punktem niedzielnego program TV jest msza św, z udziałem I sekretarza.  Łatwo się domyślić, że bunt solidarnościowy w 1980 w Polsce by nie tylko nie ufał Kościołowi, ale był mu otwarcie przeciwny, tak samo jak partii. I to jest jedyna różnica pomiędzy latynoską lewicą, a wschodnioeuropejską prawicą spod znaku PiS czy Fideszu.    

 Jak z powyższego widać, obecny papież nie tylko nie jest postacią typową dla latynoamerykańskiego kościoła, a wręcz kompletnym zaprzeczeniem mocno ustalonych stereotypów.  Stąd, z chwilą jego wyboru, dość chłodne relacje państwa z Kościołem, nawet w Argentynie się gwałtownie ociepliły. Znaczy relacje kardynała Bergoglio z rządem zapewne nie były takie złe, ale reszta biskupów to inna sprawa. Po wyborze sytuacja się zmieniła o tyle, że władza może oficjalnie przychylić się do wizji Kościoła jaką ma papież, jest im zdecydowanie po drodze. Dlatego właśnie Krystyna (prezydenta, znaczy) wybrała się do Watykanu na śniadanie z okazji rocznicy objęcia urzędu przez Papierza. Skoro już tam jest, to oczywiście spotka się z premierami i prezydentami Włoch i Francji, może jeszcze kimś tam.

Okazja się świetnie nadarzyła, bo MSZ Rosji, Ławrow idiotycznie porównał, będąc w Londynie, zajęcie Krymu do Wojny o Falklandy. Porównanie zupełnie trafne, bo zarówno Rosja, jak tez Wielka Brytania nie ma nawet kawałka legitymistycznego uzasadnienia do tych terytoriów, ale za sobą wolę większości ludności (jak śmiesznie by nie wyglądało referendum na Krymie, jednak jestem skłonny uwierzyć w prorosyjską większość - w końcu spora część rosyjskojęzycznych tam to emeryci i rodziny radzieckich jeszcze  wojskowych i bezpieczników).

Stąd Prezydenta nie mogła przepuścić okazji. Argentyna już wypowiedziała swoje zdanie, przewodnicząc aktualnie Radzie Bezpieczeństwa ONZ zostało szybko zwołane posiedzenie i głosowanie zorganizowane w ciągu godzin od wniosku. To też jest bardzo symptomatyczne. Argentyna nie tylko nie ma żadnych poważnych interesów w rejonie Morza Czarnego, ale także ceni silną Rosję jako przeciwwagę dla wpływów USA (które są tu największym problemem). I co - i nic. Rosyjska dyplomacja okazała się tak nieudolna, że skutecznie zrazili i ustawili we wrogiej pozycji nawet potencjalnych przyjaciół.

Kraje Ameryki Łacińskiej nie muszą mieć w kwestii ukraińskiej zdania, a nawet tutejsze lewicowe rządy mogłyby poprzeć Rosję. I co - i ruscy sami to spieprzyli. Co prawda zdanie Brazylii jeszcze nie jest znane, ale sytuacja jest taka sama. Jest to kwestia nieistotna dla Brazylii, jeśli przez Argentnę zostanie ta sytuacja przedstawiona jako identyczna z kwestią Wysp Południowego Atlantyku, to w ramach solidarności stanowisko Brazylii pewnie będzie takie same.  A przypomnę, że gospodarka Brazylii jest większa zarówno od rosyjskiej jak też od brytyjskiej, a liczba ludności zbliżona do sumy tych dwóch. Powtórzę jeszcze raz, dla wszystkich miłośników i fanów wielkiej Rosji.  Mówimy o kraju, którego gospodarka jest mniejsza niż Brazylii, która to Brazylia regionalnym może, ale żadnym światowym mocarstwem nie jest i takiego nie udaje.
Jak widać nic się nie dzieje. Nudy. Ale patrząc na skuteczność działania argentyńskiego rządu i wykorzystywania najdziwniejszych szans - jak teraz, aby kwestię Malwinów podnieść na forum międzynarodowym poza Południową Ameryką, zaczynam się zastanawiać nie czy, tylko kiedy wyspy przejdą na rzecz Argentyny. Niezbyt szybko, tego jestem pewien, ale ewidentnie Wielka Brytania, ze swoim ciężko nieudolnym rządem jest w defensywie. Pożyjemy zobaczymy, ja też mogę się zdziwić.    
Poza tym, po dewaluacji peso (razem z większością walut emerging markets) nastąpiła fala podwyżek cen i roszczeń płacowych przed doroczną sesją negocjacji związkowych. Na razie nie rozpoczęły się zajęcia w szkołach, choć rok szkolny trwa od tygodnia. Znaczy w skrócie atak inflacji. Na efekty poczekamy, myślę, że wróci do normy rzędu kilkunastu procent.

A na deser ciekawostka. Rozpoczął się proces w sprawie katastrofy kolejowej na dworcu Once. Rodziny ofiar twierdzą, że śledztwo było bardzo szybkie i sprawne, bo trwało zaledwie dwa lata. Przypominam, że w mniej - więcej tym samym czasie nastąpiła katastrofa w Szczekocinach, ale w Polsce bodajże minister ogłosił po dwóch dniach winnych, śledztwo się skończyło w dwa tygodnie i dróżnik na ławie oskarżonych.

W Argentynie się nie znają i zamiast szybko załatwić sprawę, to dwa lata gmerają w jakiś hamulcach pociągu, nagraniach kamer, księgowości firmy i gdzie im jeszcze do głowy przyjdzie. A w efekcie sądy mają kupę roboty, bo oprócz samego maszynisty jeszcze jest 28 innych oskarżonych. Dwóch byłych ministrów transportu (z rządzącej partii!!!), właściciele firmy zarządzającej linią, związkowcy odpowiedzialni za szkolenie maszynisty, i ktoś tam jeszcze. Żeby nie było - w Argentynie to, że jest się oskarżonym nie oznacza, że będzie się skazanym i oczywiście, jak wszędzie, prawdopodobieństwo skazania i wymiar kary spada w miarę posiadanych środków.

 Stan na dziś wygląda tak: niedoświadczony, 25- letni maszynista został przez związki zawodowe dopuszczony do samodzielnej jazdy i prowadził przeładowany skład w godzinach szczytu, z częściowo niesprawnymi hamulcami głównymi i zupełnie nie działającym awaryjnym. Maszynista nie hamował poprawnie na stacji końcowej, wjechał zbyt szybko i uderzył w także niesprawne odbijaki, co łącznie spowodowało śmierć 52 osób.  Ministerstwo transportu jest odpowiedzialne za stan stacji i torów, w tym odbijaków, firma wykonująca przewozy za tabor, maszynista oczywiście za poprawną jazdę, a związki za dopuszczeni do wykonywania zawodu. Wszyscy zawalili, wszyscy są na ławie oskarżonych, choć wydaje się oczywista wina maszynisty i niestety w Polsce na tym śledztwo by się zakończyło i analogicznie w sprawie Szczekocin się zakończyło, choć przynajmniej jeden minister transportu także powinien siedzieć obok, a może zamiast dróżnika.   

24 komentarze:

Anonimowy pisze...

"Zamiar pozbycia się odpowiednio rosyjskich lub amerykańskich baz ze swojego terytorium, możliwość prowadzenia niezależnej polityki zagranicznej w oparciu o dobre relacje z sąsiadami, pozbycie się wpływów mocarstwa i zaprzyjaźnionego z nim biznesu w kluczowych dziedzinach gospodarki, zwłaszcza wydobyciu surowców energetycznych. A także, co istotne, namawianie lokalnych biznesmenów do patriotyzmu gospodarczego, tworzenia miejsc pracy i włączania jak największej liczby ludności w gospodarkę towarowo- pieniężna i masową konsumpcję - po prostu ogólna poprawa poziomu życia, koncentrując się na początku na najbardziej upośledzonych warstwach i rozszerzanie klasy średniej."
Powyższe poglądy nazywają się prostu "populizm" i nie są ani lewicowe ani do prawicowe (albo inaczej: głosi je zarówno populistyczna lewica jak i populistyczna prawica w każdym kraju).
Oczywiście realizacja takich postulatów wymaga pieniędzy, które populiści najczęściej po prostu bez ograniczeń pożyczają i dodrukowują, skąd rezultat jest odwrotny do głoszonych poglądów.



Wenezuela ma rekordowe na świecie (po Hondurasie i Jamajce) wskaźniki przestępoczści: http://chartsbin.com/view/1454
... więc nie rób z Wenezueli normalnego państwa.

Maczeta Ockhama pisze...

@Anonim
Kraj, w którym średnio dwa razy na rok są próby siłowego obalenia władzy, z nitkami prowadzącymi do sąsiedniego mocarstwa, ciężko nazywać normalnym i tak nie twierdzę. Nie zmienia to faktu, że rozwój społeczny, gospodarczy i niezależność polityczna tego kraju w ciągu ostatnich 16 lat może robić wrażenie.
Tak samo dokładnie wszystkie te kraje albo zmniejszały zadłużenie, albo zmniejszały tempo zadłużania się (jak Polska za PiS), więc nie rzucajmy bajeczek o populizmie na kredyt, bo one są zwyczajnie nieprawdziwe.

Njusacz pisze...

MAczeta,jak rozwija się sprawa pożaru magazynu z dokumentami?

Maczeta Ockhama pisze...

@Njusacz
Na razie nowych wiadomości brak. To nie Polska, gdzie śledztwo w sprawie katastrofy kolejowej załatwia się w tydzień. Pewnie zacznie być coś wiadomo za parę miesięcy, dokładniej za dwa- trzy lata, jak w sprawie Once.

Njusacz pisze...

Wiesz, te Szczekociny, to i tak nic w porównaniu ze Smoleńskiem, gdzie np. minister Radek wiedział i rozsyłał smsy z opisem co zaszło już w 5 minut po fakcie. Generalnie tamta Katastrofa ciekawa pod wieloma względami. Np. szef polskiego rządu w kontekście godziny zdarzenia publicznie wpowiada takie zdanie: "(tutaj godzina i minuta) to max na jaki możemy się zgodzic". Tak jakby czas zdarzenia można było "wytargowac". Polska to jednak "dziki kraj".

a ten pożar bardzo mnie interesuje dlatego tak się niecierpliwie dopytuję.

Maczeta Ockhama pisze...

@Njusacz
Całkowicie się z toba zgadzam, ale porównuję powiedzmy normalne katastrofy. Ale nie tylko ty z czytelników jesteś zainteresowany sprawą magazynu, więc jeśli coś się pojawi i z jakiegoś powodu tego nie opiszę to roześlę mailem.
Polska pod rządami Tuska się w kategori poziomu zorganizowania państwa stoczyła z okolic Grecji i Argentyny w sąsiedztwo lepszych państw Afryki subsaharyjskiej albo średnia ameryki środkowej. Lata miną nadrabiania syfu po PO

Anonimowy pisze...

Skoro wszedłeś na sprawy południowo - amerykańskie, to może coś wiesz na temat budowy wielkiej hydroelektrowni w Belo Monte, Brazylia. Wg info internetowego lokalsi protestują przeciwko budowie tamy. Jak wiadomo, nigdy energii nie jest za wiele, a sprawą zajął się Sąd Najwyższy Brazylii.
Pozdrawiam - energetyk

Maczeta Ockhama pisze...

@energetyk
Niestety o Belo Monte wiem tyle co przeczytałem w wikipedii, czyli nic. W Brazylii i tak 75% prądu jest z wody, więc to nie jest zasadnicza zmiana czegokolwiek, więc mnie specjalnie nie interesuje- choć interesująca może być i pouczająca długotrwałość procesu...

Anonimowy pisze...

@Maczeta
Nie kwalifikowałbym PiS'u (ani żadnej innej partii, która wygrała w III RP wybory) do pupulistów. PiS miał co prawda sporo populistycznych haseł, ale na szczęście większości z nich nie realizował (bo nietrudno sobie wyobrazić efeky np. próby realizacji haseł budowy 3 mln mieszkań).
Najlepszym przykładem kraju rządzonego przez populistów (na przemian lewicowych i prawicowych - w chwili obecnej rządzi tam akurat populista prawicowy) są Węgry.
W wyniku tych rządów populistów węgierski PKB per capita liczony wg siły nabywczej zmienił się z ok. 150% polskiego w chwili gdy "padała" komuna na ok. 95% polskiego w chwili obecnej -
według Worldbank'u
https://www.google.com/publicdata/explore?ds=d5bncppjof8f9_&ctype=l&strail=false&bcs=d&nselm=h&met_y=ny_gdp_pcap_pp_cd&scale_y=lin&ind_y=false&rdim=region&idim=country:HUN:POL&ifdim=region&ind=false
według IMF:
http://www.imf.org/external/Datamapper/?bubblehighlighttype=0&bubbleshowall=true&tab=mapView&interactive=true&geoitems=HUN,POL&defaultsubjects=&year=2013&indicator=PPPPC&bubbleexploded=&mark=&db=WEO&mapexploded=&histogram=&yaxis=logarithmic&showall=false&bubbleshowlabels=true&xaxis=logarithmic&combichart=&indicatorx=NGDPD&mapyaxis=linear&chart=linechartView&maximize=chart&bubbledisplaytype=countries&trails=false&indicatory=LP&area=&indicatorsize=&showoutliers=false&speed=5
... do tego w międzyczasie Węgry zadłużyły się w relacji do PKB bardziej od Polski.

JKM pisze...

@Anonim
Polskie partie to nie populiści? Taki wniosek wyciągasz z porównania PKB Polski i Węgier?

Anonimowy pisze...

@JKM
"Polskie partie to nie populiści? Taki wniosek wyciągasz z porównania PKB Polski i Węgier"
Zależy czy w zakresie słów czy czynów. W zakresie słów i owszem - populistycznym bredniom nie ma końca, ale (na szczęście) żadna z rządzących Polską partii tych swoich populistycznych bredni nie realizowała po dojściu do władzy.

PS: Ostatnio natrafiłem na blogu Korwina na tekst w którym Korwin pisze że dziecko powinno być własnością rodziców, w związku z czym powinni móc je sprzedać. Gościowi chyba ostatnio do końca "odwaliło".

JKM pisze...

@Anonimowy
Jaka jest różnica czy ktoś się nakradnie budując 3mln mieszkań czy kilka tysięcy orlików i stadionów albo wprowadzając program Mercedes dla każdej rodziny?


A czyją własnością powinno być dziecko jak nie biologicznych rodziców? Mam polską gazetę z 1935 i w dziale ogłoszenia jest kilka ogłoszeń o sprzedaży dziecka. Kupno dziecka to niezbyt udany interes, bo zapłacisz za dziecko, a ono wróci sobie do rodziców. Siłą nie możesz go przecież zatrzymać.

Anonimowy pisze...

@JKM
"Jaka jest różnica czy ktoś się nakradnie budując 3mln mieszkań czy kilka tysięcy orlików i stadionów albo wprowadzając program Mercedes dla każdej rodziny?"
Różnicę widać chyba na wykresach z PKB Polski i Węgier - taka jest różnica między państwem gdzie populizmy się jedynie wygaduje a takim w którym populistyczna lewica na przemian z populistyczną prawicą próbuje takowe realizować.

"A czyją własnością powinno być dziecko jak nie biologicznych
rodziców?"
1. Pytanie równie dobre jak poniższe:
"A czyją własnością jak nie swoich biologicznych dzieci powinien być emeryt?"

2. Własnością rodziców to dziecko byłoby tylko do momentu sprzedaży, po sprzedaży wszelkie prawa własności rodzice by tracili, a ich pełnię otrzymywałby kupiec (który mógłby oczywiście odsprzedać dziecko komuś następnemu)

"bo zapłacisz za dziecko, a ono
wróci sobie do rodziców. Siłą
nie możesz go przecież zatrzymać."
dziecko 1, 2, 3 czy 4 letnie nie wróci. A nawet jeśli wróci, to przecież nowy właściciel dziecka będzie miał do niego identyczne prawa jakie mieli rodzice przed sprzedażą, a rodzice nie będą mieli żadnych.
Nie wydaje mi się by Korwin postulował by rodzic nie mógł zatrzymać siłą dziecka w domu, a po sprzedaży przecież nowy właściciel miałby prawa identyczne z tymi które przez sprzedażą mieli rodzice.

JKM pisze...

@Anonim

Po pierwsze "kupiec" dziecka nie miał takich samych praw jak rodzice biologiczni, gdyż rodziców ma się tylko jednych!
Każde badanie DNA podważy, że kupiec jest rodzicem dziecka. "Kupiec" co najwyżej miał prawa przysługujące opiekunowi. Np. rodzice mieli prawo zabić dziecko i nie ponieść za to żadnych konsekwencji tymczasem opiekun za zabicie dostawał więzienie czy czapę.

Termin "sprzedaż" dzieci jest tylko umownym terminem bo jak właściwie wyobrażasz sobie sprzedanie człowieka wbrew jego woli? Sprzedaż dziecka to nic innego jak oddanie na wychowanie. Czy za darmo czy za pieniądze to nie ma znaczenia. Dziś oddanie na wychowanie zostało zastąpione adopcją.

Adopcja to nic innego jak kradzież dziecka, bo opiekunowie przypisują sobie prawa przysługujące jedynie rodzicom biologicznym.


Ojciec nie jest własnością swoich dzieci z tej prostej przyczyny, że dzieci nie zrobiły ojca.

Anonimowy pisze...

> "Po pierwsze "kupiec" dziecka
> nie miał takich samych praw jak
> rodzice biologiczni, gdyż
> rodziców ma się tylko jednych!"
Kupiec musi mieć te same prawa jakie miał sprzedawca przed dokonaniem sprzedaży, aby można było mówić o własności.

Dom (czy jakikolwiek produkt) ma jakichś budowniczych (czy wytwórców), którzy wraz ze sprzedażą swojego wytworu tracą do niego prawa, a kupiec ma od tego momentu te same prawa jakie mieli wytwórcy.

Gdyby budowniczy domu nawet po sprzedaży domu dalej miał prawo w nim mieszkać (nie dałoby się legalnie zawrzeć umowy sprzedaży, która by takie prawo przenosiła na kupca), to nie można by twierdzić, że taki dom jest własnością budowniczego. Nie spełniałby po prostu definicji słowa "własność".

A Korwin wyraźnie mówi o tym, że dziecko jest własnością - taką samą jak np. pies, krowa albo koń.
Jak sprzedany pies wróci do poprzedniego właściciela to ten stary właściciel i tak nie ma do niego praw.

JKM pisze...

@Anonim
"Kupiec musi mieć te same prawa jakie miał sprzedawca przed dokonaniem sprzedaży, aby można było mówić o własności."

To jest akurat nie prawda, ludzie zawierają różne umowy.

Kwestię własności dzieci starałem ci się przedstawić od strony moralno etycznej. Ale widzę, że jesteś uparty dlatego napiszę ci prosto z mostu. Kupiec dziecka czy innego człowieka ma prawo je więzić, bić, a nawet zabić, czyli robić to co rodzice ale musi się liczyć z tym, że poniesie tego konsekwencje. Mam prawo zabić ciebie i nikt mi tego nie zabroni zrobić.

Być może Korwinowi chodziło o to, że rodzice mogą dowolnie rozporządzać dziećmi, a nie że dzieci nie różnią się niczym od psa, kota czy samochodu.


Anonimowy pisze...

"rodzice mieli prawo zabić dziecko i nie ponieść za to żadnych konsekwencji "

Zaraz, zaraz...że co?

Anonimowy pisze...

@JKM
"Kupiec musi mieć te same prawa
jakie miał sprzedawca przed
dokonaniem sprzedaży, aby można
było mówić o własności.

To jest akurat nie prawda, ludzie zawierają różne umowy."

Oczywiście, że ludzie zawierają różne umowy: najmu, dzierżawy, powierzenia, użyczenia itd. tylko kogoś kto korzysta z rzeczy na podstawie takiej umowy NIE NAZYWAMY WŁAŚCICIELEM, właścicielem jest się tylko wtedy gdy można pełnię swoich praw przenieść na kogoś innego za opłatą. Ktoś kto tego nie może legalnie zrobić po prostu NIE JEST WŁAŚCICIELEM - bo definicji właściciela nie spełnia.

> Być może Korwinowi chodziło o
> to, że rodzice mogą dowolnie
> rozporządzać dziećmi, a nie że
> dzieci nie różnią się niczym od
> psa, kota czy samochodu
Korwin wyraźnie mówił tam o własności - dziecko można by sprzedać na takich samych zasadach co psa albo kota.
Większość dzieci byłaby traktowana dobrze (w końcu większość psów i kotów jest dobrze traktowana przez właścicieli, a ze względów ewolucyjnych więcej jest ludzi skłonnych dobrze traktować dziecko niż ludzi skłonnych dobrze traktować psa albo kota), a że niektóre dzieci byłyby traktowane źle to i trudno - wielu sławnych ludzi było przecież w dzieciństwie źle traktowanych - a mimo to ile dobrego zrobili dla ludzkości. Takie mniej więcej były argumenty.


Tak a propos z innej beczki to od żadnego korwinisty nie udało mi się dowiedzieć co w sytuacji gdy nieubezpieczony sprawca zginie w wypadku samochodowym, który sam spowodował (jakiś korwinista napisał mi co prawda, że jeśli sprawca nie miał dość majątku to należy sprzedać jego żonę i dzieci i pieniądze z tej sprzedaży uzyskane przekazać poszkodowanym w wypadku, ale chyba to był świr jakiś).

Anonimowy pisze...

Jeżeli nieubezpieczony sprawca zginie w wypadku, który sam spowodował to po prostu pokrzywdzony miał pecha. Nie ma mozliwości by wszystkie krzywdy były wynagradzane. Takierzeczy to tylko w socjaliźmie (np. przymusowy fundusz pokrzywdzonych przez "zginiętego" sprawcę).
Live is brutal.
Życie to nie jebajka to jebitwa.
Odnośnie zabijania dzieci to w starożytnym Rzymie takie prawo przysługiwało rodzicom. Jak widać z historii ci rodzice, którzy korzystali z tego prawa nie przekazali swoich durackich genów i zwyczajów dalej. Zjawisko samo wygasło z braku debili.
Myslę, JKM wali takie prostackie teksty z powodu koniecznej skrótowości (ma chłopina mało czasu antenowego ;-)). Intencja jest taka by do wychowania dzieci nikt sie nie wtryniał a szczególnie państwo. A zabicie dziecka, które jest własnością rodziców powinno być karane tak jak każde inne zabójstwo.
Brombal

Anonimowy pisze...

> Jeżeli nieubezpieczony sprawca
> zginie w wypadku, który sam
> spowodował to po prostu
> pokrzywdzony miał pecha. Nie ma
> mozliwości by wszystkie krzywdy
> były wynagradzane.
Ale akurat w takich przypadkach istnieje prosty sposób zapewnienia wyrównania szkód poszkodowanym - obowiązkowe OC dla kierowców - większość ludzi chce mieć pewność, że nawet jeśli sprawca zginie to szkody, które spowodował zostaną pokryte - i dlatego korwinowskie pomysły w tym zakresie nie znajdują poparcia ani w Polsce ani w innych krajach.

> Odnośnie zabijania dzieci to w
> starożytnym Rzymie takie prawo
> przysługiwało rodzicom. Jak
> widać z historii ci rodzice,
> którzy korzystali
Było dokładnie na odwrót niż piszesz - póki w Rzymie wiodło się dobrze zjawisko było rzadkie. Gdy Rzym zaczął podupadać zaczęło się nasilać, a w związku z tym zaczęto to prawo ograniczać - najpierw zmieniono prawo tak, że rodzice mogli zabić dziecko tylko w 1 roku życia, gdy to nie pomogło (zabijanie dzieci nadal było powszechne) zmieniono prawo tak, że można było zabić dopiero po 6 roku (założono, że po 6 latach ponoszenia kosztów utrzymania dziecka mało kto zdecyduje się je zabić) to jednak też nie pomogło i koniec końców zabijania dzieci w Starożytnym Rzymie zakazano.

JKM pisze...

@Anonim

Ja mogę sprzedać ci samochód pod warunkiem, że w każdy piątek będę nim mógł jeździć. Ty będziesz właścicielem, ale nie będziesz miał takich samych praw co poprzedni właściciel bo co piątek będziesz mi musiał dawać samochód. Są umowy sprzedaży nieruchomości np. z dożywotnią opieką, gdzie nowy właściciel nie może dowolnie rozporządzać nieruchomością.

Nie musicie sięgać do Rzymu bo gdzieś do połowy XX wieku rodzice mogli mordować swoje dzieci. Nigdzie nie była napisana odpowiednia ustawa bo takie prawo było oczywiste tak samo jak zabicie psa, świni czy spalenie swojego majątku. (komuniści w PRL prowadzili prawo, które obowiązuje chyba do dzisiaj, że za celowe niszczenie, palenie majątku idzie się do więzienia) Oczywiście dzieciobójcy byli potępiani przez społeczeństwo, ale nie szli do więzienia.


Dzieci nigdy nie będą własnością nabywcy z tej przyczyny, że rzeczy których właściciela można określić są własnością tegoż właściciela. O ile w przypadku rzeczy niematerialnych ruchomości np. samochodu, nieruchomości, właściciela można dowolnie zmieniać bo wystarczy zmienić zapis w dokumentach np. w przypadku zagubienia takiego zapisu przestajemy być właścicielami. To zmiana właściciela istot żywych jest niemożliwa bo ich właściciela można określić na podstawie kodu DNA. W chwili zagubienia zapisu np. aktu urodzin potwierdzającego, że te dzieci są twoje, te dzieci i tak pozostają twoją własnością bo ich właściciela można ustalić na podstawie DNA oraz innych cech indywidualnych!

Warchalki są własnością świń które je spłodziły, a ty jeśli je sprzedałeś bez zgody świń to po prostu je ukradłeś. Jeśli świnie czują się pokrzywdzone to niech idą do sądu.


Ten korwinowiec który powiedział, że powinni sprzedać żonę i dzieci to musiał być chyba żydem. Bo w cywilizacji żydowskiej dzieci i żona są własnością mężczyzny. Najlepiej przedstawiono to w starym testamencie, gdzie jeden gość zgwałcił i zabił żonę drugiego gościa. Ten drugi zebrał kumpli, żeby zabić tego pierwszego na co ten pierwszy dał im swoją żonę, żeby ją zgwałcili i zabili. Oni ją zgwałcili i zabili i była kwita.

Tymczasem w naszej cywilizacji, żona nie jest własnością męża, a dzieci dokładnie mówiąc są współwłasnością.

Maczeta Ockhama pisze...

@JKM i anonim
OK, pod wpisem o bieżących rzeczach, i po aktualnych pytaniach sobie trochę potrolowaliście i w miarę OK, w tym miejscu mi ie przeszkadza. Co jakiś czas robię wpisy o aktualnościach z moich okolic w takim miejsc można sobie podyskutować nie na temat, bo nikomu dalej to nie przeszkadza.
A jak ktoś chce znać zdanie byłego UPR-wca, to Korwin przede wszystkim zmysla wszystkie (albo prawie wszystkie) przykłady na których buduje wielka teorię konserwatywnego liberalizmu.

Anonimowy pisze...

> Ja mogę sprzedać ci samochód pod
> warunkiem, że w każdy piątek
> będę nim mógł jeździć. Ty
> będziesz właścicielem, ale nie
> będziesz miał takich samych praw
> co poprzedni właściciel bo co
> piątek będziesz mi musiał dawać
> samochód.
Po pierwsze wcale w takim przypadku nie będę musiał - będę mógł tego nie robić i ponieść konsekwencje złamania umowy (może jedną z tych konsekwencji być i odebranie mi praw własności do samochodu). Policja nie zmusi mnie jednak siłą do udostępnienia ci samochodu tak długo jak długo będzie on moją własnością.

Ale podejrzewam, że chodziło Ci o podobną do powyższej sytuację - taką gdy nowy właściciel nie kupuje wszystkich praw od poprzedniego właściciela (np. sprzedanie nieruchomości obciążonej hipoteką czy np. jakiegoś procentowego udziału w danej rzeczy) i wtedy faktycznie nowy właściciel nie ma tych samych praw jakie miał poprzedni. Istotą własności jest jednak to, że właściciel to ktoś kto MOŻE odsprzedać wszystkie swoje prawa jeśli tak zechce, oczywiście jak zechce to może odsprzedać ich część, a jak zechce to może nie odsprzedawać ich w ogóle.

I z dziećmi w korwinowskim świecie byłoby podobnie - właściciel mógłby odsprzedać wszystkie swoje prawa albo ich część albo nie odsprzedawać swoich praw w ogóle.
Inaczej nie spełniałby definicji właściciela.

> a dzieci dokładnie mówiąc są
> współwłasnością.
A zatem w tym korwinowskim świecie po śmierci wdowca mającego więcej długów niż majątku jego dzieci byłyby wystawiane na licytacje i sprzedawane.
W przypadku gdy jedno z rodziców ciągle żyje to byłby odsprzedawany 50-procentowy udział i dzieci stawałyby się współwłasnością z drugiego rodzica i kogoś kto ten udział kupił na licytacji.

Czyli tamten świr niewiele się pomylił (poza tym, że sprzedaży nie podlegałaby żona).

Anonimowy pisze...

@JKM
"część druga" twojego tekstu to pokaz posuniętej do granic możliwości ignorancji prawnej - na pewno w dodatku nie mającej nic wspólnego z Korwinem.

W prawie Rzymskim i systemach prawnych z niego się wywodzącym
warchlaki nie są własnością świń, bo właścicielem (czegokolwiek) może być wyłącznie podmiot posiadający tzw. osobowość prawną.
I w takich systemach tylko skarga podmiotu posiadającego osobowość prawną może być uwzględniona przez sąd.
Działa to "w dwie strony" czyli, z jednej strony: robot nawet zdolny do decyzji autonomicznych i fizycznego się skarżenia nie mógłby się na nic poskarżyć w sądzie, bo nie posiada osobowości prawnej.
Z drugiej strony: jeśli ukradnę ze szpitala człowieka w stanie śpiączki to mimo, że nie jest on w stanie się poskarżyć to i tak będę za to sądzony - bowiem człowiek w stanie śpiączki nadal posiada osobowość prawną (mimo nie posiadania zdolności do podejmowania decyzji).

W ogóle, to w tej drugiej części swojego postu próbujesz wciskać jakieś kompletne absurdy prawne wzajemnie sobie przeczące: jeśli będą miał umowę kupna-sprzedaży dziecka zawartą z jego rodzicami, to bez problemu udowodnię, że dziecko jest moją własnością - wystarczy do tego wykazać, że DNA osób podpisanych na umowie odpowiada DNA rodziców dziecka.

W tym chorym wymyślonym przez Ciebie (bo na pewno nie przez Korwina) systemie prawnym jeśli ukradnę dziecko człowieka znajdującego się w stanie śpiączki (albo sierotę), to będzie ono moją własnością, bo przecież takowy właściciel się nie poskarży w sądzie.