A tymczasem na rynku walutowym Argentyny....

Zabawnie się działo ostatnimi czasy na rynku walutowym Argentyny. Od paru tygodni trwa osłabienie peso i histeria na czarnym rynku, w ciągu 2 dni (23 i 24.01.2014) peso straciło 17% wartości. Obserwując to byłem raczej zdziwiony niż zaniepokojony, bo obiektywnie żadnych przesłanek do skokowej dewaluacji nie ma.  Owszem w ostatnim czasie, o czym się mówi, rezerwy walutowe Banku Centralnego wyraźnie spadały, aczkolwiek do poziomu niższego niż zwykle, ale dalekiego od jakiejkolwiek krytycznej sytuacji. Co prawda właśnie spadły poniżej 30 mld dolarów, ale jest to niewiele mniej od całkowitego zadłużenia zagranicznego (państwowego i prywatnego, z wyłączeniem roszczeń sępich funduszy i innych nieuznawanych, oczywiście)  albo inaczej patrząc  około półrocznego importu – czyli nadal poziom mieszczący się zdecydowanie w granicach bezpieczeństwa. Ale jak najbardziej spadek pozwalał nakręcać panikę. 

Wczoraj był za to bardzo zabawny moment. Już w czwartek słyszałem, że wzrost kursu nastąpił wskutek zwiększonego popytu na waluty ze strony spółki naftowej.  
Informacje kolejne: w piątek rano rząd ogłosił, że od poniedziałku osoby fizyczne mogą kupować dolary (znaczy waluty obce, ale to w tutejszym pojęciu synonimy) bez zezwolenia. Większości osób w kraju szczęka opadła. Mi akurat niespecjalnie, bo to akurat bardzo rozsądne i przewidywalne rozwiązanie problemu czarnego rynku. Nie całkiem tak różowo, bo nadal kupując waluty trzeba zapłacić zaliczkę na podatek dochodowy, przy okazji zmian ją też obnizono z 35 na 20%.

Poza tym też się działy zabawne rzeczy - inspektorzy z Banku Centralnego ze wsparciem policji wkroczyli do firm podejrzewanych o nielegalny handel dolarami. Nikogo nie aresztowano, nic nie zamknięto – tylko zabezpieczono dokumentację do kontroli krzyżowych. 
Plan akurat jest dość jasny- ograniczyć konieczność korzystania z czarnego rynku, a jednocześnie nieco zastraszyć jego organizatorów. Raczej zadziała.

Ale najlepsze było dalej: ujawniono, że w sytuacji kursu 7,23 ARS do 1 USD Shell Argentina złożyło zlecenie zakupu 3,5 mln USD za 8,70 za pośrednictwem HSBC, w mniej więcej tym samym czasie przez Citibank i BBVA Banco Frances (też międzynarodowy, ale obecny tylko w krajach hiszpańskojęzycznych) następne spore zlecenia zakupu także po cenie sporo przewyższającej rynkową. Oczywiście tego typu zlecenie przez poważną firmę szybko się rozeszło po rynku i wywołało panikę ( jakżeby inaczej...) i w parę godzin rezerwy BC spadły o kolejne 100 mln USD, a kurs wzrósł do 8,07. Było zabawnie. W miarę jasne, że za wzrost kursu jest osobiście odpowiedzialny prezes Shell Argentina, zresztą podejrzewam, że te zlecenia nie miały nic wspólnego z realnym biznesem Shella. Shell oficjalnie potwierdził te zarzuty, ale prezes ponoć nie ma z tym nic wspólnego bo jest na urlopie. Według szacunku sama firma na takim zleceniu straciła 2 do 5 mln peso. To oczywiście akurat nikogo nie obchodzi..

Odnośnie dalszych reakcji: minister ekonomii powiedział bardzo ciekawą rzecz: otóż atak spekulacyjny na osłabienie peso był ustawiony przez grupę ludzi, którzy już zakupili około 12 mln hektarów (tak- milionów hektarów) ziemi na kredyt i właśnie dzielnie walczą o zdewaluowanie tych długów. Dla drobnego naświetlenia sytuacji: Argentyna jest tradycyjnie krajem eksporterem żywności, wobec czego ceny produktów rolnych zasadniczo są równe światowym (minus cła eksportowe i koszty transportu) a w lokalnej walucie są długi - wobec czego jeśli pomiędzy zaciągnięciem kredytu na ziemię a jego spłatą  następuje dewaluacja, jest to czysty zysk. Czyli piękny zamiar powtórki z 2002 r., kiedy to przy okazji dewaluacji przede wszystkim spadła wartość kredytów do spłacenia.

Cóż, ktoś zapomniał (albo nie wie, ogłupiony clarinową propagandą), że zamrożenie kredytów w relacji 1:1 peso do dolara i dewaluacja w pozostałym zakresie, to było dofinansowanie kredytobiorców, ale decyzją polityczną i powtórzy się tylko wtedy, jeśli rząd tak zdecyduje. Przy okazji - tak się zupełnie sensownie da zarobić - bo właśnie kamienicę, w której mieszkam, jej właściciele kupili na kredyt zaraz przed dewaluacją, więc potem spłacili ja zupełnie bezboleśnie, pomimo jednej średnio płatnej pracy i dorabiania na fuchach w sąsiedztwie.

Jeszcze lepiej jednak można legalnie zarobić kupując dolary, a potem sprzedać je idiotom, którzy kupują na czarnym rynku, na którym się w międzyczasie wywołało panikę, jednocześnie dewaluując własny dług. Tak się robi interesy. Tylko czasem trzeba ocenić siły na zamiary i nawet jeśli się jest prezesem oddziału międzynarodowej korpo, czasami trzeba się liczyć z rządem. Właśnie tenże prezes Shella nie ma takiego zwyczaju i jak poprzedni prezydent, Nestor Kirchner mógł co najwyżej prosić obywateli o bojkot Shella (co zresztą zadziałało - obroty ponoć spadły o 70%!!), tak obecny jest znacznie silniejszy (a Shell znacznie słabszy) i można bezpośrednio wskazać prezesa jako bezczelnego i antypaństwowego spekulanta. 
Cóż- na dłuższą metę losy tej firmy w Argentynie są przesądzone. Ma dokładnie jedną alternatywę - albo zainwestować w wydobycie ropy łupkowej co najmniej 1 mld dolarów (próg pewnych przywilejów eksportowych - bodajże zwolnienia od cła części ropy) i taka okrągła liczba, albo się pakować. 

Wchodząc w kolejną dygresję - raczej się będą pakować. Shell w Argentynie zajmuje się tylko przerobem ropy i sprzedażą produktów (po ludzku: rafineria i stacje benzynowe), wydobycie ma w symbolicznych ilościach. Zgodnie z polityką obecnego zarządu całość jest niedoinwestowana i zarządzana tak, jak tymczasowe przedsięwzięcie (co zresztą można wyczytać na stronie firmy). Tak samo oficjalna polityka polega na inwestowaniu wyłącznie w zakresie wymuszonym regulacjami i najczęściej dopiero po ostatecznym upływie wszystkich możliwych terminów, kwestionowaniu nałożonych grzywien, itp.  A rafinacja i dystrybucja to dziś są generalnie nędzne interesy. Nie wiem co prawda jak to dokładnie wygląda w Argentynie, gdzie generalnie rentowności wyglądają lepiej niż w Europie, czy USA, ale nie podejrzewam żadnego kokosowego interesu.

Tak czy inaczej, odpowiedź administracji była szybka. Stosowny urząd nadzorujący sieć gazową właśnie sobie przypomniał, że ostatnia kontrola wykazała, że na dwóch stacjach tankowania gazu (ziemnego sprężonego) nie było wyznaczonej osoby odpowiedzialnej za BHP, w związku z czym nakazano je zamknąć. Rząd zresztą od razu zapowiedział, że rozpoczyna kontrole na stacjach Shella przy autostradach (bo te podlegają jurysdykcji rządu federalnego), zgaduję, że rządy prowincji z peronistycznymi gubernatorami zrobią dokładnie to samo. Do tego oczywiście kontrole podatkowe, dewizowe (co akurat absolutnie oczywiste), ministerstwa pracy, itd. Wszystko, co jest znane polskim czytelnikom ze sprawy Kluski i podobnych.  Więc jak ktoś jest zainteresowany, niedługo zapewne będzie do kupienia za okazyjne pieniądze całkiem przyzwoita rafineria w Buenos Aires (choć nieco zdekapitalizowana i zapewne zamknięta do czasu usunięcia wycieków i naruszeń przepisów o ochronie środowiska). Co prawda sieć stacji benzynowych może być sporo mniejsza do czasu sprzedaży, ale zawsze coś.   

A tymczasem burmistrz Buenos Aires w przyspieszonym trybie wrócił z Davos, gdzie opowiadał jak przyjaznym dla biznesu Argentyna krajem będzie pod jego światłymi rządami, kiedy wygra wybory prezydenckie 2015. Wrócił i natychmiast zwołał kryzysowe posiedzenie ekonomiczne w związku z uwolnieniem sprzedaży dolara - to jakby ktoś się pytał, kto jest najbardziej przerażony nieudaną dewaluacją (drobna podpowiedź- może specjalista od kilkusetkrotnych podwyżek wszystkiego w mieście?, napędzających inflację, jak najbardziej)….
A podsumowując- właściwie to starcie rząd już wygrał- cokolwiek zrobi Shell, Argentyna wygrywa. Mogą- pokrywać straty argentyńskiego oddziału (nawet jeśli teraz zarabia, wkrótce przestanie....)- napływ dewiz do Argentyny, firma zatrudnia i płaci, nawet jeśli pracownicy nic nie robią bo rafineria chwilowo zamknięta, albo akurat nie ma surowca. Przy okazji- głównym producentem ropy naftowej jest państwowy YPF, który też najwięcej rafinuje i faktycznie decyduje o marżach rafineryjnych. Shell faktycznie tylko rafinuje ropę kupioną od YPF. Znaczy to polityka rządowa decyduje o wysokości marż Shella. Prezes najprawdopodobniej będzie ściemniał, że w 2015 wybory wygra Macri i wszystko się zmieni, znów będą kokosowe zyski. Co najprawdopodobniej oznacza, że najbliższe dwa lata to jednak będzie pokrywanie strat przez centralę. A po wyborach 2015 sprzedaż, bo osobiście oceniam większe szanse na zostanie świni astronomem, niż Macriego prezydentem.
Oczywiście także Shell może sprawnie i szybko wykopać prezesa argentyńskiego oddziału i zatrudnić kogoś wolącego realizować państwową linię i nie mieszać się za bardzo do polityki (choć to chyba niezgodne z kodem genetycznym wielkiej nafty...). Rząd wygrywa bo pokazuje publicznie uciętą głowę spiskującego oligarchy.


Ropa w USA, czyli przyszłość świata, czyli proroctwa na nowy rok

Ponoć wszyscy z okazji Nowego Roku składają jakieś obietnice, albo starają się przewidzieć nowy rok. Też chyba tak kiedyś robiłem i może efekty nie były aż takie złe - niektóre rzeczy się sprawdzały. Ale ponoć statystycznie się tak może zdarzyć, więc na ten rok za dużo nie przewiduję.  A raczej przewiduję - że będzie na świecie jeszcze relatywnie spokojnie i bezproblemowo a potem zacznie się zabawa.

To zaczynamy: przypomnę moją wielokrotnie powtarzaną tezę, ze na dłuższą metę fundamentem zamożności społeczeństwa jest dostępność taniej i niezawodnej energii oraz system społeczno – polityczny pozwalający na korzystanie z tego jak najszerszym warstwom społeczeństwa, tworząc stabilną klasę średnią. 
Takie piękne warunki były np. w USA pomiędzy II wś a kryzysem naftowym. Po prawdzie były tak piękne, że jeszcze prawie 40 lat później klasa średnia istniała i miała się dobrze.  Tak ładnie już nie jest. Każdy kto nie jest wspaniale ustawionym oligarchą, albo członkiem wyższej klasy średniej, a ma jakiekolwiek możliwości i odrobinę oleju w głowie, opuszcza ten dawniej piękny kraj, który obecnie zresztą w ilości więźniów prześcignął stalinowski ZSRR. . Z resztą polecam pokaz slajdów pod linkiem...
Nie o więźniach jednak jest mowa, a o znacznie ciekawszej rzeczy. Nie żeby mnie nie obchodziło te 1,5 mln ludzi w łagrach, ale nic z tym nie zrobię, poza dawaniem dobrych rad typu nie jedźcie tam, a jak mieszkacie, to uciekajcie dopóki się da (jak długo się da? Nie wiem, ale spróbuję zgadywać).

Ową znacznie ciekawszą rzeczą jest rewolucja łupkowa a dokładnie reakcje polityków i biznesu na nia. Otóż - piewsza rzecz i nie tak oczywista - gaz łupkowy istnieje. Ropa z łupienia skał też. Ale jest nieprawdopodobnie drogi w produkcji. Na tyle, że można śmiało ogłosić bliski koniec rewolucji gazowej w USA. Dwie największe firmy już się przewróciły, inne pewnie czeka to wkrótce. Co prawda przy zasadach upadłości w USA te firmy nadal będą działać, oddłużone i z nowym startem czyli majątek produkcyjny pozostanie. Nie zmienia to jednak faktu, że przy obecnych cenach gazu produkcja jest zupełnie nieopłacalna i prawdopodobnie już spada. Czyli obecny rok pod znakiem spadającej produkcji i rosnących cen gazu w USA.

W wypadku ropy sprawa jest znacznie poważniejsza i tu USA są, jak zwykle, centrum świata. Należy zacząć od jednej rzeczy - wydobycie ropy konwencjonalnej w USA spada. W dolnych 48 stanach od 1970 roku, na Alasce od 1986. Ten spadek był początkowo rekompensowany spadkiem zużycia (polityka oszczędności i efektywności energetycznej Cartera i symboliczne panele do grzania wody na Białym Domu) a następnie ostentacyjną polityką imperialną na zasadzie nam się należy, bo mamy armię i deindustrializacją zamiast oszczędzania (jak przemysłu nie ma to nie zużywa się zasobów), czego świetnym symbolem jest demontaż tychże paneli z Białego Domu na polecenie Reagana. Więc pod hasłem dolary za ropę a jak nie to wyp*** gospodarka się mogła toczyć następne 20 lat.  Metoda ta jeszcze zupełnie dobrze działała przez te 20 lat - choć osobiście podejrzewam, że solidna część budżetu dyplomacji,  CIA i okolic szła na przekonywanie o wybitnej długoterminowej wartości dolara i jego niezastępowalności w handlu i oszczędzaniu. Ale to znów dygresja. 

Zasoby ropy do złupienia w USA to są głównie pola Eagle Ford (w Teksasie) oraz Bakken (głównie Północna Dakota). Wiele wskazuje na to, że Eagle Ford jest u szczytu wydobycia i wkrótce owo wydobycie zacznie spadać - jako ze to ropa ze skał do szczelinowania, a z tym wiadomo jak jest. Inne szacunki mówią co prawda o kolejnych 6-8 latach, czyli w tym roku się przekonamy. I będzie to BARDZO WAŻNA INFORMACJA. Jeśli wydobycie zacznie spadać, albo tylko znacznie spowolni wzrost - będzie można precyzyjnie określić  czas upadku Stanów Zjednoczonych. Nie przesadzam.

Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że zawał ekonomiczno-kredytowy następuje w 3-4 lata po szczycie wydobycia surowców energetycznych, a czas ten może zostać przedłożony wskutek mobilizacji wojennej (dla niedowiarków - szczyt węgla w UK 1913, ropa w ZSRR: 1986,  Argentyna ropa: 1998, Egipt ropa: 2007, itp. - dość przykładów na mocną korelację). Korelacja może zostać zaburzona przez alternatywny rozwój, np. przemysłu o dużej wartości dodanej, restart gospodarki eksportowej przez dewaluację, utrzymanie eksportu kosztem bezkonfliktowego ograniczenia konsumpcji (dość trudna sprawa) - ale to wszystko są wyjątki. W skali USA nierealne. 
Dlaczego czepiam się tego jednego pola naftowego?   Prosta odpowiedź - bo jest najważniejsze :) Po prostu było to pierwsze pole łupienia skał roponośnych na taką skalę. Bakken jest o ok. rok późniejszy w krzywej wydobycia, a pozostałe nie maja znaczenia. Jeśli dowiemy się jak szybko te pola zaczynają się kończyć, dowiemy się kiedy wydobycie w USA zacznie BARDZO SZYBKO spadać, ponieważ skumuluje się efekt wyczerpywania się konwencjonalnych złóż oraz przyspieszony spadek z łupienia. 

Przy okazji należy zdementować jeszcze jedną historyjkę o gigantycznych rezerwach - 3/4 tych rzekomych rezerw jest w basenie Monterey. W Kalifornii. Szczelinowanie jest niebezpieczne dla środowiska, mocno wątpliwe na uskokach tektonicznych oraz wymaga olbrzymich ilości wody. W relatywnie proekologicznie nastawionej Kalifornii, na gigantycznym uskoku tektonicznym i trzeci rok z rzędu pozbawionej dobrych zimowych opadów pozwalających odbudować lodowce i uzbierać wodę dla rolnictwa i ludzi na resztę roku - niemożliwe (właśnie ogłosił gubernator stan klęski suszy..). W stanie, gdzie ludzie potrafili się zebrać i wyrzucić gubernatora. Relatywnie jednym z bardziej demokratycznych w USA. Przed realnym stanem wyjątkowym - można zapomnieć. Dlatego zostaje Eagle Ford i Bakken. Ten drugi zacznie się kończyć ok 1-1,5 roku po pierwszym, 3-4 lata później można się spodziewać już ostatecznego zawału gospodarki USA albo wojny mającej go ukryć. Nic innego raczej już nie zadziała, bo kumulacja spadku ze źródeł tradycyjnych i szczelinowania może osiągnąć łącznie ok 6-9% rocznie. Gospodarka tak uzależniona od ropy nie jest w stanie tego wytrzymać. Po prostu zmniejszanie konsumpcji w takim stopniu z zachowaniem spójności gospodarki i spokoju społecznego jest nierealne (choć to drugie przy 750 więźniach na 100000 mieszkańców już tak).

Istotny tu jest także Meksyk i Kanada. Wielki przegrany i jak na razie wygrany peak oil i zmian klimatu. Wydobycie w Meksyku spada. Szybko. Na tyle, ze rząd dopuszcza obecnie obce firmy naftowe do inwestowania, pomimo tego, że państwowa własność wydobycia ropy jest częścią tożsamości tego kraju. 
Kanada dla odmiany - wydobycie z łupków roponośnych, czyli piasków bitumicznych (nie mylić wzorem Szczęśniaka z ropą z łupków!!!) - pomimo trucia środowiska na potęgę, wydobycie rośnie. Względnie łatwe, bo to po prostu kopalnia odkrywkowa gęstego czegoś, co można hydrokrakingiem zamienić w coś podobnego do ropy naftowej. A potem wywozić pociągami (np. Warren Buffet zakupił w 2009 linie kolejowe obsługujące m.in. ten obszar - to jest umiejętność inwestowania). Tam wydobycie także rośnie i to razem pozwala przejśc do sedna sprawy. Na dziś Ameryka Północna jest gdzieś w okolicach samowystarczalności energetycznej, a propaganda i totumfactwo koncernów energetycznych utrzymuje, że to na stałe, a co najmniej na 2-3 dziesięciolecia. Osobiście w to nie wierzę, stąd te wątpliwości co do Eagle Ford.

Fakt niezależności energetycznej Am. Pół. (albo czegoś dośc blisko tego) oraz wewnętrzne przekonanie o trwałości tego zjawiska, jak też w pełni rozpoznane zagrożenie utraty statusu supermocarstwa i pochodzącej stąd renty druku pieniądza implikuje nam bardzo ciekawą strategię.  Otóż w tym wypadku najlepszą metodą działania w interesie USA i rządzącej oligarchii jest NISZCZENIE azjatyckich i afrykańskich instalacji wydobycia ropy. Po prostu w ten sposób hamują gospodarkę Chin (w nie najbardziej to uderza), Europa ma ropę z Rosji, która to Rosja sobie z różnymi rewolucyjnymi prowokacjami na razie dobrze radzi. Chiny muszą importować droga morską. Starają się z krajów, z którymi zawierają porozumienia handlowe (czytaj chińskie wyroby przemysłowe za surowce, rozliczenia w yuanach) - co jest śmiertelnym zagrożeniem dla USA. Z jednej strony eliminacja dolara, z drugiej wzmacnianie chińskiej gospodarki. Dla drobnego przykładu: kto zwrócił uwagę, że po wybuchu rewolucji w Libii rząd Chin ewakuował tysiące swoich obywateli stamtąd? Sudan Południowy: ponoć został już w całości przez Chińczyków kupiony, aż nagle wybuchła wojna domowa i wydobycia i eksportu brak. Tego się w tym roku spodziewam więcej. Na ogólnoświatowym rynku naftowym ciężko powiedzieć, co gdzie trafia statkami  (bo rurami to łatwiej), więc też trudno powiedzieć kto jest na celowniku. Wiadomo, że Wenezuela, ale w tym wypadku krecia robota w celu destabilizacji kraju trwa od pierwszej elekcji Chaveza. Każdy kraj, który nie pozwala za łatwo zarabiać spekule z Wall Street i ma ropę na eksport, jest zagrożony. W ten sposob Irak, Północna Afryka, Syria, Iran łacza się w logiczną całość. A władze Iranu najwyraźniej dobrze wiedzą w co grają. Na razie najcenniejszy dla nich jest czas. Jeszcze 5 lat w miarę dobrych stosunków z USA i wygrali. Znaczy na tyle dobrych, aby amerykańskich bombowców nie było nad Teheranem. Dobra obrona przeciwlotnicza pomaga w tym wypadku w utrzymaniu dobrych stosunków.

Ale - trochę spekulując - anglosasi maja najlepsza na świecie propagandę. Zanim świat się dowie o skali ich problemów (na razie jeszcze nie wie o braku przemysłu, degradacji gleby  i wyczerpywaniu zasobów naturalnych...) nie jednemu frajerowi się wciśnie dowolna historyjkę, np. aby wywołać piękna mała wojenkę osłabiając dwóch przeciwników i obu stronom sprzedając broń (komuś to przypomina wojnę iracko- irańską?)
Celem jest oczywiście eliminacja zagrożenia ze strony Chin. Obiektywnie najlepiej by to było zrobić połączonymi siłami Rosji i Japonii. Ale to już czysta spekulacja.
Prawdziwe jest wydobycie z Eagle Ford i Bakken. Jeśli wkrótce zacznie spadać - cóż. Drugiego Reagana, który w ciężkiej sytuacji potrafił sprzedać i zniszczyć co naród miał po to, aby przestraszyć na śmierć przeciwników i uzyskać jeszcze chwile iluzji dobrobytu - być nie może. Bo już nie bardzo jest co sprzedawać.  2015 to będzie rok wyborczy - obowiązkowej prosperity, chwile jeszcze podziała - bo inwestycje przedwyborcze też chwilę zadziałają i od 2016 albo drastycznie zwiększone zakupy (ze zmniejszonej własnymi bombardowaniami podaży...) albo zwijamy gospodarkę. Bardzo szybko. 
CDN w postaci opisu konsekwencji dla świata.

Tanie mieszkania na wynajem w Warszawie i całej Polsce.... Jakie to piękne.

Wyczytałem sobie, że Bank Gospodarstwa Krajowego ma zająć się wynajmowaniem mieszkań. Nawet o 20-30 % taniej niż cena rynkowa. Zasadniczo, taki pomysł nawet ma ręce i nogi. Oczywiście, gdyby był zrobiony z sensem- znaczy BGK na gruncie który akurat posiada (a bank zwykle trochę ma z windykacji) zatrudnia generalnego wykonawcę i przez spółkę celową zajmuje się budową i następnym wynajmem. Znikają koszty transakcyjne pozbycia się nieruchomości, inwestycja może nawet przynosić uczciwy zysk, itp.
Ale- zejdźmy na ziemię- w banksterskim folwarku rządzonym przez pajaca nic co ma ręce i nogi tak łatwo się nie zdarzy. Ale za to jest parę interesów do zrobienia. Po pierwsze BGK jest realna przeszkodą do trwałej kolonizacji Polski. Jest jednym z ostatnich banków, gdzie w razie przyzwoitego rządu wystarczy wymienić władze i jest pewien instrument finansowania krajowej gospodarki- i rząd to może zrobić. Poza tym- dzwonkiem ostrzegawczym jest tu cena rynkowa. Przecież w Polsce nie ma głębokiego rynku wynajmu. Nie ma firm masowo się tym zajmujących, nie ma przyzwoitych regulacji, itp. Więc co? 20-30 % mniej niż na nieistniejącym rynku? Toż to ciężka ściema.
Więc jedna strona jest jasna- program ma na celu zaszkodzenie BGK, czyli musi być bez sensu ekonomicznego. Ale- racjonalnie myśląc i mając odrobinę pojęcia o biznesie – ktoś jeszcze musi na tym zarobić. Z punktu widzenia drobnych i średnich biznesików- dużo zarobić. Dla wyjaśnienia- przy większych interesach marża 100% to taka, która zaczyna być interesująca. Jeśli ktoś zarabia znacząco mniej, to zwykle znaczy, że bierze forsę także z drugiej strony. I w ten sposób dochodzimy do deweloperów. Koszt budowy m2 mieszkania wynosi teraz ok 3300-3900 zł w Warszawie i jakieś 20-30% mniej w innych miastach. Do tego należy doliczyć cenę gruntu- dla Warszawy 500 do nawet 1500 zł za m2 powierzchni mieszkalnej (albo mieszkaniopodobnej...). Cała reszta, to poza wynagrodzeniami, relatywnie najsolidniejszymi prawników, ale tez w przeliczeniu na m2 deweloperki- pomijalnymi, to jest zysk dewelopera. I jak nie mam nic przeciwko zyskom (sam je lubię...) tak w skali całego rynku marże tego poziomu muszą prowadzić do patologii i oczywiście się tak dzieje. Nagonka medialna na zaciąganie kredytów na wspomaganie deweloperów (tzw. zakup mieszkania), zero nawet odrobinę sceptycznych głosów w maistreamie, itp. Mamy więc klikę deweloperów, osiągających praktycznie bez pracy i inwestycji horrendalne zyski. To musi przekładać się na władze polityczną, przynajmniej przy pewnym poziomie. Choć- dziś już nie jest tak różowo- ceny może trochę realnie spadają, na pewno nie rosną, koszty budowy i tak rosną- kto rozsądnie podszedł do tematu- czyli albo ograniczył skalę działania i obniża ceny (to mniej rozsądne) albo zalewarował się bardziej, wyciąga kasę z wydzielonej spółki na Cypr i ewentualnie lobbuje (to bardziej rozsądne podejście) ten jakoś działa. Jako, że deweloperzy nie są głupi- co do zasady, większość słusznie liczy. Liczy na rozwiązanie ustawowe i liczy kasę na Cyprze (i w okolicach).
Czas wrócić do BGK. Będę prorokiem- początek roku, wszyscy są :). BGK kupi od deweloperów, po cenach ofertowych mieszkania. Nawet da się rozsądnie uzasadnić, że kupi całe bloki, co nieśmiało sugeruje, że lokalizacje w których nie sprzedano ani jednego mieszkania w bloku są.... yyyy trzeciej kategorii?
Przy okazji- cały ten cyrk to nie takie dymienie bez sensu. Z początkiem tego roku w fazę upadłości układowej (teraz to się chyba nazywa restrukturyzacyjnej?) weszła spółka Gant. Oni lewar opanowali do perfekcji, ale ponoć miasto opowiada, że następny w kolejności może być Polnord. I jakoś po tych opowieściach przypomniało mi się, że kiedyś widziałem umowę spółki Polnord (i paru innych w holdingu też), sporo jeszcze przed przekształceniem w S.A. a tym bardziej ofertą publiczną. I jakoś mi się wydaje, że lista wspólników bardzo przypominała listę ważnych polityków Trójmiasta, choć zupełnie nie mogę sobie przypomnieć nazwisk.
Więc spokojnie należy poczekać i popatrzeć – kasa z BGK czy upadłość Polnordu? Stawiam na to pierwsze- oczywiście pewną alternatywą może być nagła upadłość rządu, bo przy obecny powolnym rozkładzie raczej oligarchia ma przewagę nad państwową własnością. To ostatnie spostrzeżenie zresztą jest istotne- efektywność zarządzania państwowym majątkiem jest po prostu zależna od siły oligarchii na nim pasożytującej- jeśli rząd jest silny a oligarchowie są zmuszeni funkcjonować na rynku- okazuje się zwykle, że państwowa własność jest całkiem efektywna i przynosi nie tylko przyzwoite efekty finansowe, ale często znakomite społeczne.
P.S.
W związku z męczącą i bez sensu dyskusją pod przedostatnim wpisem oraz oraz merytoryczną zawartością obecnego- pod tym wpisem komentarze o ogólnym zabarwieniu w stylu tępego neoliberalizmu wylatują. Bez ostrzeżenia.

Artykuł w Wyborczej

Ciekawy. Znaczy nie do czytania, bo jest to zwyczajny hate speech, przy którym się tylko rzygać chce. Dla tych, którym się nie chce czytać, (bo i nie warto..) streszczenie: argentyńska policja to właściwie gangsterzy, ble, ble, ble, bandycki kraj, straszny, słaby, groźny, sypiący się rząd, ble, ble, ble oraz dwa konkrety - przytoczenie pomówień, że zaginionego w 2009 r. 16-latka porwała policja oraz dramatyczny opis strajku policji i rabunków sklepów z podtekstem, że to takie normalne i codzienne zjawisko. Mając odrobinę znajomości Argentyny - stos bredni, których się czytać nie daje. Ale jak ktoś lubi - proszę: link.

Znacznie ciekawsze jest drugie dno. Podejrzewałem noworoczną zapchajdziurę pisana przez jakiegoś szczeniaka-praktykanta, czy kogoś takiego. Ale nie - autorem jest Maciej Stasiński, który w Wyborczej jest od lat wielu, a co ważniejsze karierę zaczynał pod pseudonimem (znaczy Tajny Współpracownik „Omega”- jakby kogoś interesowało). Nie, żebym się czepiał rodzin, ale warto też wspomnieć, że jego brat jest wicenaczelnym GW. To dla odmiany jest ciekawa postać. Według jednego życiorysu zasłużony opozycjonista, który przez lata 80-te wydawał podziemne pismo, jacyś złośliwcy jednakowóż twierdzą, że wydawali to samo pismo oraz nazywają go esbeckim prowokatorem, przez którego w więzieniach wylądowali. Niemniej, przecież nie będę podtrzymywał tu prawicowej opinii, że cała wierchuszka redakcji GW to szuje, którzy tam się znaleźli wyłącznie z powodu współpracy z właściwą częścią padającej komuny i/lub pochodzenia z ubeckich rodzin. Akurat o rodzinie braci Stasińskich nic nie wiem, choć oczywiście bym się nie zdziwił, gdyby ich rodzice byli kolegami z pracy np. Stefana Michnika. Ale wiadomo, że Maciej Stasiński to nie byle kto. 

Do rzeczy: ta nagonka na Argentynę nie jest bez powodu zapewne. Oczywiście, jedna sprawa to American Task Force Argentina, która jak najbardziej sponsoruje teksty w miarę możliwości oczerniające to piękne państwo a właściwie rząd, ale wszystkie teksty, które mogą odstraszać turystów, produktywnych inwestorów lub ewentualnych importerów też są dobre.  Rozwiązanie proste i eleganckie, w końcu nie od dziś międzynarodowa banksterka ma główny wpływ na linię redakcyjną największych mediów.  To jest prozaiczne rozwiązanie. Ale spróbuję sięgnąć głębiej, albo raczej pospekulować bardziej. 

Sporymi krokami się zbliża koniec rządów PO. Co gorsza, na razie dla salonu nie ma alternatywy. Ostatnie próby - Gowin (co myślę o realnych kwalifikacjach tego pana już pisałem) okazał się niewypałem, SLD nadąć do  poziomu samodzielnej władzy się nie da. Nawet Korwin się na starość robi jeszcze śmieszniejszy. Liczą jeszcze na brak kompletnej katastrofy i jakąś możliwość złożenia kolejnego rządu kolonizatorów, ale rozsądne media powinny oczywiście przygotowywać się na alternatywę. Obłędne nagonki medialne, wymyślanie faktów prasowych i polemika z wymyślonymi faktami, itp., itd. to jest przedszkole manipulacji medialnych.  Jest jeszcze jeden aspekt: utrudnianie pola manewru wrogom i odcinanie ich od informacji - jeśli wytworzy się w przestrzeni publicznej opinię o Argentynie jako o kraju upadłym, nikt nie będzie poszukiwał tu pomysłów na reformy Polski. Jeśli wytworzy się przekonanie, że nie ma czego szukać, nie będzie to szukane, oczywiście.  A przecież Argentyna cały czas jest w sytuacji dość podobnej do Polski: kraje o zbliżonej zamożności, strukturze społecznej, populacji i bardzo podobnych problemach - dziedzictwo neoliberałów skutkujące rozkładem państwa w wielu jego dziedzinach. W Argentynie od 10 lat trwa odbudowa tego państwa, w Polsce nadal demontaż, ale istnieje tym razem realna szansa, że wkrótce zacznie się odbudowywać. I będzie można skorzystać z mnóstwa drobnych sprawdzonych rozwiązań. Weźmy choćby zakaz pobierania opłat za przejazd autostradą, jeśli kolejka pod bramkami jest dłuższa niż 2 min. Drobiazg, oszczędzający po kilkanaście minut milionom ludzi i dający te klika nowych miejsc pracy kosztem nawet nie zysków, co wygodnictwa kadry koncesjonariusza autostrady, któremu się nie chciało tych paru ludzi zatrudnić. Klienci i tak jeździli, można mieć w dupie. Jak w Polsce.  I pełno innych, w tym naprawdę poważne, jak walka z oligarchizacją mediów.

 Cóż. Poczekamy, zobaczymy. Choć akurat to, że ludzie ze środowiska salonowego zupełnie szczerze dzisiejszej Argentyny nienawidzą - to jest kompletnie wiarygodne, sam takowych znam.
Update:
Ilustracja filmowa kolejki do opłaty na autostradzie:
Tu podrzucony przez komentatora filmik z bramki w Polsce, a tu w Argentynie