Wybory w Argentynie- czyli nic nowego oraz wyżyny alternatywnej rzeczywistosci medialnej

Dwie ciekawe rzeczy- wczoraj były wybory. Jak już wspominałem konstytucja zasadniczo jest dość podobna do tej z USA, i tak samo wybierano 1/3 Senatu oraz, co się różni, 1/2 składu Izby Deputowanych. Co istotne- wybory do izby niższej odbywały się według systemu d`Honta, a okręgi wyborcze pokrywają się z granicami prowincji (oraz okręgu autonomicznego Capital Federal).
Ma to znaczenie o tyle, że różnice w populacji pomiędzy poszczególnymi prowincjami są znaczne, a Buenos Aires (prowincja) to ok. 12 mln mieszkańców, czyli ponad 1/4 populacji. Wobec czego dokładnie tam się koncentruje większość kampanii wyborczych. Z czego tez olbrzymia większość populacji prowincji stanowi Gran Buenos Aires (czyli miasto), ale należy wyłączyć z tego centralnie położony w aglomeracji Capital, który stanowi odrębną część Federacji, o populacji ok 3 mln. Struktura społeczna za to się różni w znacznym stopniu, za czym idą podziały polityczne. Capital- to przede wszystkim ośrodek handlu, finansów, administracji, itp., cała reszta miasta to przemysł, jeśli handel to lokalny, itp.
Po tym przydługim wstępie- do konkretów. Wybory się odbyły, chyba wszyscy uczestnicy ogłosili zwycięstwo- znaczy zadowoleni... Ale, otóż wczoraj się zdarzyło pierwszy raz w historii, aby jakakolwiek opozycja wobec peronistycznego rządu wygrała w prowincji Buenos Aires (nie sprawdzałem tego dokładnie, bo historia tu nie ma takiego dużego znaczenia- zresztą może z wyjątkiem czasów Menema, który przed wyborami się podawał za peronistę, a potem okazał się neoliberałem- albo aferałem :))
Tak czy inaczej- się zdarzyło- ale w dość dziwny sposób, bo od pewnego czasu niejaki Massa, burmistrz Tigre był mocno nadymany przez Grupo Clarin- czyli faktycznie olbrzymia większość telewizji, radia i sporą część prasy. Całkiem skutecznie, bo właśnie uzyskał ponad 40% głosów w prowincji- wobec czego ogłosił zwycięstwo.
PRO, czyli partia rządzącego w Capitalu prezydenta (z bliskim zera poparciem gdziekolwiek indziej) uzyskała dwa mandaty w Senacie. Co prawda w samych wyborach do rady miasta poszło mu tak sobie- ale też mógł ogłosić zwycięstwo.
Radicales jak najbardziej też wygrali- w niektórych prowincjach, tych w których zwykle, nawet nieco lepiej niż ostatnio.
Rządząca Frente para Victoria tymczasem zwiększyła posiadaną większość, zarówno w Izbie Deputowanych, jak też w Senacie (a co najmniej utrzymali władzę- nie ma jeszcze ostatecznych wyników) - chyba też mieli prawo ogłosić zwycięstwo, choć zasadniczo dziś rano Clarin pisał, że FpV przegrała wybory. Dlaczego to już nie zrozumiałem, może to mój problem z hiszpańskim.. Choć właściwie to Gazety Wyborczej też często nie rozumiem...
Czyli zasadniczo nic się nie zmieniło. Inna sprawa, że kolejne inicjatywy polityczne wypływające z La Ambajada działają tak długo, jak udają coś innego. Dopóki Massa przez parę miesięcy, ze wsparciem wielkich mediów był w stanie się przedstawiać jako peronista (w końcu na burmistrza był wybrany jako) to może nawet zgarnąć sporo głosów. Ale w końcu coś nastąpi- albo deklaracja w jedną, albo w drugą. W skrócie- albo się przyłączy do rządzącej koalicji, albo o większej ilości głosów następnym razem w prowincji może zapomnieć. Wśród klasy robotniczej naprawdę jest dość mało zwolenników globalizacji i fanów inwestorów finansowych. To tak w skrócie- jeśli zdarzy wam się wyczytać coś odwrotnego- w szczególności właśnie teksty o przegraniu wyborów przez peronistów (zwanych kirchnerystami przez Clarin- to jeśli wyjątkowo nie używają inwektyw).
A tymczasem Sąd Najwyższy, kochany jako ostatnia ostoja sprawiedliwości przez inwestorów i innych takich wbił nóż w plecy. Dziś- już po radości z wygranych wyborów, zapadł wyrok. W sprawie zgodności z konstytucją przepisów ustawy medialnej zakazujących nadmiernej koncentracji. Jak łatwo się można domyślić- akcje grupy Clarin poszybowały w dół, 21 % w Londynie, zaledwie 7% w BA, bo tu szybciej zawieszono notowania.... Zresztą komunikat grupy po wyroku był oczywiście pełen frazesów o wolnym rynku i jego strasznym łamaniu, itp. (zresztą tez nie sposób było tego bełkotu dokładnie zrozumieć- ach ten trudny jezyk...) Dla wyjasnienia- zgodnie z ustawą mają sprzedać te aktywa, które przekraczają dopuszczalne limity koncentracji na lokalnych rynkach mediów i ogólnokrajowe. I tyle. A wyrok to jest akurat bardzo dobra wiadomość. Taki zalew chamstwa, dezinformacji, konfliktowania społeczeństwa i niszczenia wizerunku kraju za granicą, jaki uprawia Clarin może być porównywalny chyba tylko z polskimi mediami salonowymi, bo nawet największe palanty z np. Fox News trzymają jeszcze jakiś poziom.

Brazylia v. FIFA, czyli mecz na poziomie, druga połowa

Przypomnijmy wydarzenia z pierwszej części meczu.
Jakiś czas temu FIFA w osobie którego ze swoich szefów była uprzejma wystosować do rządu Brazylii żądanie zmiany prawa, aby możliwe byłoby sprzedawania i reklamowanie piwa na stadionach, a także przyspieszenia prac przy stadionach, użył zresztą relatywnie ostrych sformułowań, które po portugalsku zabrzmiały naprawdę źle... Skoro żądanie, to żądanie. Dilma Rouseff zapowiedziała, że nie ma zamiaru się spotykać z nikim z FIFA, ani z brazylijskiej federacji do czasu przeprosin. Po przeprosinach nawet doszło do kompromisu- FIFA zgodziła się sprzedawać ulgowe bilety dla studentów i emerytów, a rząd Brazylii zgodził się nawet znieść restrykcje- znaczy niezupełnie, bo rząd federalny przekazał uprawnienia do zniesienia ograniczeń do rządów stanowych... Powiedzmy, że 2:1, ale wygląda na to, ze reprezentacja Brazylii chce zachować sporo sił na dalsza część meczu. Choć oczywiście FIFA ogłosiła zwycięstwo w rozmowach i jej prezes stwierdził, że nie ma więcej spornych obszarów. Brazylia tego nie komentowała.
Po przerwie właśnie się zaczyna nie mniej emocjonująca, dalsza część meczu.
Drużyna Brazylii ruszyła z mocnym otwarciem. Właśnie wczoraj prokuratura federalna w imieniu rządu pozwała FIFA o zwrot wydatków poniesionych na tymczasowe budynki i struktury, które zostaną rozebrane po turnieju- z uzasadnieniem, że Brazylia jak najbardziej finansuje stałe rzeczy, które będą służyć społeczeństwu, ale za tymczasowe rzeczy na turniej to niech sobie FIFA sama płaci. Trochę głupio wyszło, bo wieść gminna niesie, że przedstawiciele FIFA (i lokalnej federacji) znakomicie żyli z wykonawcami stadionów, tylko rząd trochę marudził, że jakoś drogo wszyscy wykonawcy biorą. W końcu za marudzenia na ten temat się wzięli zwykli ludzie, jak wiadomo trochę podemonstrowali, bo cóż- przeciętny Brazylijczyk dobrze wie, że do gry w piłkę wystarczy kawałek względnie płaskiego terenu, a do oglądania zwycięstw reprezentacji dotychczasowe stadiony się nadawały zupełnie dobrze. A głupio z tym wyszło dlatego, że właśnie za te dodatkowe obiekty rząd za pośrednictwem brazylijskich sądów wysyła rachunek do FIFA. Na głupie 100 mln dolarów. To jeszcze nie jest jakaś straszna kwota na tym poziomie, zwłaszcza, że to dopiero pozew- sprawa się jakiś czas pociągnie. Trochę zabawniej wyszło, że zgodnie z tą samą logiką prokuratura zablokowała wszelkie wydatki inne niż na trwałą infrastrukturę. Czyli cała zabawa z tymczasowymi obiektami, bramki, ochrona i właściwie cała organizacja turnieju ma spaść na FIFA. Bagatela- szacunki mówią o 550 mln dolarów. To już jest zabawne. Kwota wygląda względnie poważnie. Nie dla rządu Brazylii, ale dla FIFA już chyba tak.
Na razie wygląda na 4:1. Ale dopóki piłka w grze wszystko jest możliwe. Ale jedno wydaje się pewne- od teraz FIFA będzie raczej wolec średnie kraje- wystarczająco bogate na zorganizowanie sporej imprezy i wystarczająco słabe, aby za dużo nie podskakiwać.

Wybitny minister Gowin

Porządek władzy i struktura administracji PRL była głupia, zła i słusznie miniona. Wydawało się, że administracji o charakterze kolonialnym, nastawionej na tępienie mieszkańców (obywateli?) nikt nie będzie żałować. Chyba wszyscy też mieli przekonanie, że gorzej być nie może - no, co najwyżej gorsza może być tylko otwarcie okupacyjna, obcojęzyczna administracja.
Chyba czas na dowcip. Kiedy zmarł stary żyd, który był lokalną zakałą społeczną, nikt nie chciał nad grobem powiedzieć dobrego słowa o zmarłym, pomimo, że oferowano za wygłoszenie mowy spore pieniądze.
Wreszcie, w ostatniej chwili zgłosił się pewien człowiek i po zainkasowaniu podwójnej "stawki" wygłosił nad mogiłą takie słowa:
- Wszyscy znaliśmy zmarłego Mosze. Wszyscy wiemy, że był z niego kawał drania, łotra i krwiopijcy....
Ale, jeśli popatrzymy na stojących nad mogiłą jego synów to musimy przyznać, że był to jednak człowiek o gołębim sercu ......
Dokładnie to samo można powiedzieć o administracji PRL. Ale system słusznie miniony miał jeden bezpiecznik- jak administracja faktycznie była bezkarna, zawsze jednak istniał nadzór ze strony PZPR, równie słusznie minionej... Problem dzisiejszy polega na tym, że ta sama, bezmyślna i niezorganizowana, antyludzka administracja działająca bez sensu, celu i wizji obecności w państwie i społeczeństwie, nie ma nawet takiego gó... nadzoru jaką była PZPR.
A oto efekty- wielkopomna reforma sądownictwa ministra Gowina się skończyła tak jak przewidywało to sporo osób- wyrokiem Sądu Najwyższego stwierdzającym nieważność mianowań sędziów do nowo powołanych wydziałów zamiejscowych. Na razie w jednej sprawie, ale za tym polecą następne, bo sytuacja jest identyczna. Mówimy o kilkudziesięciu - kilkuset tysiącach orzeczeń i zarządzeń, które wydały osoby nie uprawnione do orzekania. Burdel do kwadratu, odkręcanie zajmie pewnie lata. Dlatego, że w Ministerstwie Sprawiedliwości siedzą sobie półanalfabeci ludzie nie potrafiący ze zrozumieniem przeczytać rozporządzenia stanowiącego podstawę ich własnej pracy. W PRL też by się to oczywiście mogło zdarzyć, ale przynajmniej stosowny dyrektor departamentu by dostał partyjną naganę. I tym się różni PRL od PRL-bis. Zrobienie z tego normalnego państwa, nawet w najlepszej koniunkturze miedzynarodowej niestety będzie musiało zająć lata. A jeśli dodamy do tego powszechne tolerowanie ewidentych nieudaczników (choć akurat decyzja Tuska o wyrzuceniu Gowina to zupełnie wyjątkowy u tego pana krok we właściwą stronę) trudno z optymizmem patrzeć w przyszłość.    
Przyznam, że szkoda nawet strzępić klawiatury, ale po prostu w takim bagnie praca prawnika, w którejkolwiek roli musi po prostu budzić obrzydzenie u każdego względnie przyzwoitego człowieka (alternatywą jest oczywiście brak jakiejkolwiek refleksji nad tym...). Niestety, a może stety, nie każdy ma możliwość zabrać zabawki i wyjechać do Argentyny...