Wieści z Ameryki

Prezydent Wenezueli, Eduardo Maduro nie dostał zgody na międzylądowanie w USA w trakcie swojego lotu do Chin. W związku z tym stwierdził, że nie leci do USA na otwarcie sesji plenarnej ONZ. Evo Morales zaapelował, aby w ramach solidarności przeciwko kolejnemu złamaniu Konwencji Wiedeńskiej nie leciał żaden z prezydentów z Ameryki Południowej, ale się nie przyjęło.
W Argentynie trwa kampania wyborcza. Czasem nawet zabawna. Co prawda to są tylko wybory do Kongresu (konstytucja jest bardzo podobna do USA)i prawdopodobnie rządzącej koalicji peronistów nie grozi utrata większości, ale zawsze wynik może być niespodzianką- albo przebieg kampanii. Np. kandydat banksterów naczytał się widocznie Clarinu za dużo i uwierzył w swoją popularność, w związku z czym wybrał się do jednej z najbiedniejszych części Gran Buenos Aires, Ciudad Evita. W tej części miast zarówno najbardziej uderzyła bieda czasów neoliberalizmu, jak też w największym stopniu poprawiła się sytuacja pod rządami peronistów. Będąc promowanym przez Clarin, został raczej trafnie skojarzony jako neoliberał i w związku z tym przywitany jajkami oraz kamieniami. Zachowanie z lekka bandyckie, ale po co się pchał do dzielnicy, w której i tak by nie wygrał, i do której nawet mnie się nie zdarza trafiać? Naczytał się gazet i zgłupiał, ot co. Ale gubernator prowincji Buenos Aires (w której to się odbywało, Gran Buenos Aires to jedna aglomeracja, częściowo w stołecznym okręgu autonomicznym- Capital – 3 mln mieszkańców i 10 mln w prowincji) zapowiedział, że nie ma żadnego problemu, policja prowincji jest do dyspozycji i gdyby którykolwiek z kandydatów potrzebował ochrony, wystarczy poprosić. Cóż- bezczelne- bo w domyśle- kandydat potrzebuje ochrony przed wyborcami. Czyli, na szczęście, tutejsza prawica (czyli dość realnie odpowiednik PO) znów zrobiła z siebie pośmiewisko, czy z niej zrobiono, i jest to dobra informacja.
Przy okazji Zgromadzenia Ogólnego ONZ przynajmniej ruszyła się do przodu sprawa porozumienia z Iranem w sprawie dochodzenia w sprawie zamachów na ambasadę Izraela w Buenos Aires i stowarzyszenia żydów w Argentynie w latach 90-tych. Śledztwo nie doprowadziło do prawie niczego, bo jedynie do podejrzeń o współudział kilku Irańczyków, w tym jednego z ministrów obecnego rządu. Iran wszystkiemu zaprzeczał, twierdząc, że poszlaki to fałszywki spreparowane przez CIA/Mossad. Zgodnie z porozumieniem mają się odbywać wspólne przesłuchania świadków przez irańskich i argentyńskich prokuratorów w neutralnym kraju. Znaczy Szwajcaria, Norwegia lub Kuba. Jednakże irański parlament jeszcze nie ratyfikował tego porozumienia i nie śpieszy się za bardzo. Jednocześnie ratyfikowano je w Argentynie przy, co ciekawe, bardzo gwałtownym sprzeciwie wszystkich stowarzyszeń żydowskich.
I następne- firma Buquebus, praktycznie monopolista w połączeniach Argentyna- Urugwaj Włączył do ekspolatacji nowy prom, o zabawnej prędkości 58 węzłów i na gaz ziemny oraz wymienia swoją flotę autobusów w Urugwaju. Całą, 500 sztuk. Na elektryczne. Nie hybrydy, nie trolejbusy, czy coś. Autobusy w całości na baterie. Chińskie BYD e9, pierwsze już dostarczono, reszta w ciągu 2 lat. Co więcej razem z tym zamierza budować stacje ładowania - fotowoltaiczne. Przyznam, że jest to ciekawy obraz jak firma transportowa rezygnuje z użycia ropy (co prawda firma osiąga dość obłędne zyski i konkurencja jest niegroźna, ale...). Swoją drogą, patrząc na parametry tych autobusów, deklasują one wszystko co dotychczas było możliwe- dzięki nowemu typowi baterii i jednocześnie superkondensatorom (nikt tego wcześniej nie połączył). To tak a`propos wyłącznie odtwórczego charakteru chińskiego przemysłu. Zresztą nawet się te autobusy pojawiły na testach w Warszawie, ale idioci i/lub nieuki z komisji przetargowej stwierdziły, że zasięg 250 km na jednym ładowaniu to za mało, bo im potrzeba 350, a czas ładowania to nie było obiecane 3h a 5h. W tym miejscu- …... , przecież to jest pierwszy tego typu sprawnie działający pojazd. 250 km dziennego przebiegu dla miejskiego autobusu to jest ładny wynik. W najgorszym razie może działać na 4-godzinnych zmianach w szczycie. Ale po sprowadzeniu choć kilku egzemplarzy zapewne dość silni polscy producenci autobusów by go skopiowali. Cóż- dołożę moje zdanie- obecne władze Warszawy należy odwołać nie za cokolwiek konkretnego (choć pewnie też), tylko za taką prostą, bezrefleksyjną i bezdenną głupotę na każdym kroku.
Przy okazji- BYD podejrzewa, że władze Sao Paulo kupiły kilka egzemplarzy nie w celu testów, a kopiowania, i pod Sao Paulo jest budowana nowa fabryka kopii tego pojazdu.

3 miliony komputerów dla szkolnych dzieci

Taka, czy jakaś podobna zapowiedź się znalazła kiedyś w programie wyborczym pewnego pajaca, który obecnie jest niestety premierem pewnego środkowoeuropejskiego kraju. Obietnica została następnie całkowicie olana, co dziś oczywiście nie jest dla nikogo zaskoczeniem.
Za to zupełnie przez przypadek, podobny pomysł miał rząd Argentyny. W ramach pakietu antykryzysowego, czy czegoś w tym stylu.
Tylko- tu nikt nie rzucił z d.. takiego pomysłu, tylko zrobiono coś co ma ręce i nogi. Dalej ten opis to właściwie spis podstawowych różnic pomiędzy dwoma państwami o podobnym poziomie zamożności, tylko jedno z nich jest rozsądnie zarządzane i zorganizowane, a drugie... nazywa się PR (czy jakoś podobnie)
Oficjalnym celem jest przeciwdziałanie cyfrowemu wykluczeniu dzieci z biedniejszych rodzin. Najpierw od założeń- na jakimś etapie nauki (schodzi się z tym w dół) dziecko, czy nastolatek dostaje komputer (właściwie netbooka) do użytku, po zakończeniu szkoły otrzymuje go na własność. Ostatnio się chwalili, że rozdali ponad 3,5 mln, więc realnie sporo w całym kraju, ale tez istotne było gdzie był początek. Priorytetem były miejscowości pozbawione dostępu do internetu, a jeszcze bardziej elektryczności (Argentyna jest olbrzymia i choć mało, takie miejsca też istnieją). Brzmi dziwnie- ale razem z rozdawaniem komputerów, po prostu finansowano dołączenie szkoły do internetu, czy w razie potrzeby jej elektryfikację- nie jako podłączenie do sieci, bo to ze względu na odległości przeważnie byłoby zbyt drogie, tylko buduje się instalacje oparte o energię odnawialną (wiatr na południu i słońce na północy). Czyli jest to część skoku cywilizacyjnego i zmniejszenia izolacji wiosek gdzieś na końcu świata. Ale- najzabawniejsze są inne skutki uboczne.
Oczywiście komputery kupuje rząd. Więc jest duży, gwarantowany nabywca. Zgodnie z przepisami o przetargach jeśli zamawiana rzecz jest produkowana w Argentynie, to można wybrać zagraniczną, jak najbardziej- pod warunkiem uzyskania zgody gubernatora prowincji, ministra, prezydenta, papieża i dwustu tysięcy podpisów- być może pominąłem część warunków, ale o takim zjawisku jak wygrana zagranicznego towaru lub usługi w starciu z lokalną i tak nikt nie słyszał.
Więc, jak się program rozpoczął, stosowne netbooki w kraju produkował chyba tylko Samsung (a może nie tylko). Mając zagwarantowany zbyt inni producenci ruszyli bardzo szybko. Ale wkrótce przestało być tak różowo. Jedna rzecz to ruszyć z montownią netbooków- w końcu żaden problem (mając wystarczająco masowy zbyt....), a druga rzecz to te sympatyczne warunki przetargów. Aby się utrzymać przy kolejnych dostawach- nie ma wyjścia, trzeba zwiększać udział krajowy, konkurencja nie śpi. Więc poszczególni producenci stopniowo zamiast kupować gotowe ekrany LCD, sprowadzali płytę, która na miejscu jest dzielona i podłączana (do końca nie wiem z czym to akurat się je), jakiś roku temu czytałem wywiad z szefem fabryki, który mówił, że właśnie uruchamiają linię produkcji płyt głównych, itp. Oczywiście procesory są importowane- bo jak inaczej?- z Intelem nie ma dyskusji. Właściwie wszystkie układy scalone także- ale znów- rząd rzucił trochę grantów dla uniwerków i studenci dzielnie projektują prostsze układy scalone- które potem mogą być robione jako zlecenie w fabrykach na Tajwanie, co daje 80% niższe koszty, lokalne zatrudnienie i ułatwienia dla krajowego przemysłu- który oczywiście będzie to mógł wykorzystać (a przy sprzedaży dla rządu nawet nie będzie mieć innego wyjścia...).
Właśnie niedawno ogłaszano też wypuszczenie specjalnej edycji Debiana, dostosowanej dokładniej do profilu użytkowania i parametrów sprzętu. Aktualizacje oprogramowania są testowane i dopracowywane przez Univesidad de Buenos Aires. Oczywiście olbrzymia większość oprogramowania jest na licencji GNU, bo zwyczajnie to nie było tu robione i tak od zera lokalnego oprogramowania nie ma, a z drugiej strony rząd argentyński płacący licencje za oprogramowanie za granicę- to przekracza granicę mojej wyobraźni. Tego oprogramowania edukacyjnego jednakże jest sporo- planetarium, coś tam do robienia filmów (kolejny przemysł do rozwinięcia, według rządowych planów- o czym wspomniałem zresztą, zanim zostały ogłoszone- taki jestem dobry), itd.
Poza tym oczywiście, jak to sadystyczny kryptokomunistyczny rząd, zwalczający wolność gospodarczą na każdym kroku, gdzie akurat tego dnia Prezydencie do głowy strzeli, itd... - subtelnie poinformowano producentów komputerów, że model kolonialny importu śmieci i wywozu kasy się skończył- albo produkują na miejscu, albo eksportują podzespoły, albo ich nie ma. Zestaw marek telefonów i komputerów jest podobny jak w reszcie świata, ale też trochę inny- znacznie mocniejszą pozycje ma np. Blackberry i Samsung, za to Apple sądził, że są wystarczająco ważni, że mogą sobie rząd Argentyny olać, bo klienci i tak ich kochają. Cóż- może i kochają, ale obłędnie drogich i importowanych sprzętów nie kupują, w efekcie oficjalnych sklepów Apple w Argentynie nie ma, można co najwyżej kupić z prywatnego przewozu.
W taki sposób, w ciągu 3 lat dzieciaki dostały 3 mln komputerów, został stworzony kawał krajowego przemysłu, właściwie od zera- tu ciekawostka, przeglądając jakiś czas temu gazetkę promocyjną z supermarketu RTV-AGD, w dziale telefonów i komputerów importowanych było jakieś 10-20%, wśród sprzętu AGD- zero. Inna sprawa, że ludzie tu nie chcą kupować rzeczy importowanych. Patriotyzm to jedna sprawa, ale czysty pragmatyzm to druga- na kontynencie, gdzie ma się dobrze kultura naprawiania wszystkiego, nawet jak to już nie ma żadnego sensu- kupowanie rzeczy z importu, jak nie wiadomo co będzie z częściami zamiennymi jest postrzegane w najlepszym wypadku jako niepotrzebna rozrzutność. I to się nazywa polityka, bo tak naprawdę to rząd nauczył ludzi takiego sposobu myślenia. Znajomy opowiadał, że jak wybito mu szybę w bodajże Fordzie Scorpio – samochodzie tu nietypowym, to musiał ja kupować w Paragwaju, bo w Argentynie taka rzecz nie istniała. Później kupił Peugeota Partnera- bo krajowy...
Z opowieści tej wynika także forsa- kto współpracował przy realizacji rządowej polityki- zarobił i dalej zarabia. I to naprawdę dobrze. Ci, którzy jako pierwsi mieli linię do produkcji płyt głównych oczywiście wykosili konkurencję w przetargach- za krajową produkcję i to niezależnie od ceny. Inwestycja paru milionów dolarów zwróciła im się pewnie w kilka miesięcy albo nawet tygodni. Cóż- w praktyce rozwój przemysłu i tak trzeba dotować, to niech dzieciaki przynajmniej komputery dostaną. Kto za to się upierał przy neoliberaliźmie- jak w tym konkretnym wypadku Apple – nie istnieje.
Za to- tego typu polityka zupełnie niespodziewanie (a może spodziewanie?) otwiera pewne szanse. Kolejnym efektem afery Snowdena jest żądanie rządu Brazylii o przeniesienie serwerów Facebooka, Google i innych globalnych firm przechowujących dane obywateli Brazylii na teren Brazylii. Za to ostatnio nastąpiło spotkanie przedstawicieli Argentyny i Brazylii w celu opracowania wspólnej ochrony przed szpiegostwem internetowym ze strony USA. I patrząc na błyskawiczny rozwój i dorobek IT w Argentynie- tym razem to potężna Brazylia wystąpi w roli młodszego brata. Oczywiście zobaczymy, ale dzięki polityce takiej i podobnej to jest spora siła technologiczna i ekonomiczna (znacznie mniejsza niż Krzemowa Dolina, ale już spora).  

Wieści z frontu

Właściwie nie ma co się dużo rozpisywać- wiadomości same z siebie niezłe.
Rząd Urugwaju ogłosił właśnie, że w związku z aktami szpiegostwa ze strony USA, do którego jest wykorzystywane komercyjne oprogramowanie, oni bardzo dziękują i administracja Urugwaju przechodzi w całości na oprogramowanie opensource, zaczynając od Ministerstwa Obrony oraz Spraw Wewnętrznych. Dokładnie w tym sensie- nie żadne oszczędności, czy coś- po prostu w ramach ochrony suwerenności kraju.
Analogiczna rzecz dziś się działa w Boliwii- do parlamentu wpłynął projekt powołania instytutu, który korzystając z opensource zapewni oprogramowanie dla potrzeb administracji i biznesu. Projekt zapewne przejdzie.
Jako odrobina komentarza- wygląda na to, że skumulowane szkody wywołane przez Snowdena i Kerrego nie są pomijalne. A tak naprawdę to backfire (czy jest jakiś ładny polski odpowiednik tego słowa??) rykoszet uderzania w Syrię i szpiegostwa na dużą skalę jest solidny.  
Dla wyjaśnienia- to nie jest mowa o uzywaniu kompów z linuksem. To jest mowa o rezygnacji z jakiegokolwiek oprogramowania dla którego nie jest znany kod źródłowy. 

To koniec. Tym razem wpis z obrazkami

Szczyt G-20 zwykle nie jest imprezą wartą jakiejkolwiek uwagi, ale aktualny to zupełnie inna sprawa. To co ostatnio wyszło na szerokiej scenie miedzynarodowej- czyli sprawa Syrii, podsłuchów, itp. bądź co bądź postawiło USA w dość trudnej sytuacji. Z nią musiał sobie radzić osobiście Prezydent Obama. Jak sobie poradził- właśnie widać:




Wbrew pozorom osobiste kontakty pomiędzy szefami rządów mają pewne znaczenie. Przynajmniej w w zakresie zachowań czysto stadnych i przekonania świadków co poniektórych scysji kto jest naprawdę samcem alfa. A oczywiście zdjęcie jest ilustracją, a znakomicie można to wszystko wywnioskować z treści dokumentu końcowego- który brzmi jak pisany przez Kirchener i Rousseff, ewentulanie razem z Putinem, ale na pewno ignorując Obamę. Tu jest inny taki przykład:

W 2005 roku, prezydent Argentyny Nestor Kirchner (i gospodarz jednocześnie) miał drobną scysję z Georgem Bushem jr. Naród w ramach wsparcia dla prezydenta spalił jeden z banków w Mar del Plata i bezpośrednim wynikiem tejże scysji było zignorowanie wszystkich pomysłów z którymi G. Bush przyjechał na szczyt państw amerykańskich, a dalszym następstwem początek końca dominacji USA i międzynarodowych korporacji w Ameryce Południowej. One oczywiście nadal tu istnieją i mają się dobrze, ale w ciągu następnych lat prezesi i akcjonariusze co poniektórych firm się dowiedzieli, że płacenie podatków, czy umiar w zatruwaniu środowiska to nie jakieś dziwne wymysły oszołomów tylko normalny sposób prowadzenia interesów, a komu się nie podoba- zawsze może się poskarżyć w ambasadzie USA. Najwyżej wyrzucimy także ambasadora.
Teraz zaszło to samo na scenie światowej. USA bezpośrednio w osobie prezydenta zostały na tyle obsobaczone, że wszyscy zobaczyli, że król jest nagi. Nawet największe mocarstwo bez choćby życzliwej neutralności ważnych graczy międzynarodowych nie ma żadnego pola manewru. I obecnie USA także nie mają. Albo rozpoczną wojnę bez sojuszników i uzyskają na stałe opinię państwa bandyckiego, które należy izolować, albo nie rozpoczną i stracą twarz.
Do tego doszło ultimatum ze strony Brazylii, do którego już na szczycie najwyraźniej się przyłączył prezydent Meksyku: Obama musi osobiście przeprosić i zakończyć podsłuchy rządów Brazylii i Meksyku. Prezydent USA osobiście zapewnił, że to zrobi (co skądinąd podejrzewam, że jest niemożliwe- znaczy nie ma realnie wystarczającego wpływu na służby, ale tego oczywiście nie wiem), a Rousseff łaskawie zgodziła się nie odwoływać swojej wizyty w USA. To wszystko nastąpiło po rytualnym przeczołganiu ambasadora USA w ramach przygotowań do szczytu. Zabawne- choć w relacjach USA – Brazylia ostatnich lat dość typowe. Rousseff poleci do USA i przywiezie jakiś rachunek. Do zapłacenia. Słony, jak zwykle... Realnie- za nie wyrzucenie ambasadora USA. I Stany zapłacą. Jak zwykle....

Jeszcze o tajnych laboratoriach co mają zbawić świat

Dodając trochę do poprzedniego wpisu pod tym tytułem- moją tezą jest- nie potrzeba niczego ponadto, co już istnieje- może z odrobiną ulepszeń. Ale za to fizyki się nie przeskoczy. Ograniczenia są, jakie są i żadne pomysły rodem ze StarTreka tego nie zmienią. Ale poza tym, trzymając się ziemi i nie odlatując za daleko- można sobie wyobrazić parę rzeczy:
Przypuśćmy, że na poziomie elit biznesowych, finansowych i politycznych zapada konsensus- wobec wyzwań obecnej sytuacji energetycznej przebudowujemy w całości gospodarkę na źródła odnawialne i działamy konsekwentnie w tym kierunku. Nawet tego typu deklaracje się zdarzają.
Więc pewien technologiczny opis stanu docelowego. Akurat konkretne miejsce nie ma za dużego znaczenia. To, że sieć energetyczną można w dużej części oprzeć na źródłach odnawialnych jest w miarę oczywiste- czy w całości- to oczywiście inne pytanie. Widziałem badania (oczywiście nie pamiętam gdzie- był to jakiś niemiecki instytut), w których wyliczano, że przy zabezpieczeniu potrzeb rzędu 9% z niezawodnych elektrowni wodnych można całą sieć oprzeć na źródłach odnawialnych i da się to jakoś zbilansować. Kluczem do wszystkiego jest jednak transport. Jeśli będzie istnieć nowoczesna sieć transportowa, cywilizacja pozostanie.
Słoniem w menażerii jest tu samochód osobowy. Każdy może sam zobaczyć jaką część wydatków na ogólnie pojęte wyroby przemysłowe przeznacza na samochód i rzeczy z nim związana, a jaką na całą resztę. Ale tylko przemysłowe- nieprzetworzona żywność i energia nimi nie są (paliwa w sporej części- tej rafineryjnej). 
Otóż, pomimo prób, dobry i sensowny samochód na energię odnawialną można zrobić tylko jako zasilany bateriami, w których to wypadku obecna technologia nie jest wcale taka odległa od teoretycznych limitów. Problem polega na tym, że do utrzymania jazdy samochodem osobowym po dobrej drodze z prędkością, gdzie opór powietrza jeszcze nie stanowi dużego problemu potrzeba ok. 10 kW, czyli na taką jazdę (znaczy powiedzmy 90 km/h na autostradzie) przez godzinę potrzeba 10 kWh (można to zmniejszyć zwężają opony- ale kosztem drogi hamowania)- ok. 70-100 kg dobrych baterii litowych. Dodawszy do tego gorsze drogi, jazdę pod górę, a zwłaszcza miejską (choć odzysk energii przy hamowaniu trochę tu może pomóc) mamy to co mamy i żadne sztuczki marketingowców tego nie zmienią. Ale przede wszystkim właśnie ta ilość zużywanej energii wygląda nieco nierealnie i też trudno wyobrazić sobie działanie przemysłu na takim poziomie w oparciu o źródła odnawialne- przynajmniej w początkowym okresie. Choć z drugiej strony oczywiście należy wykorzystać możliwie jak najbardziej istniejąca infrastrukturę, zanim zbuduje się nową, bardziej efektywną.
Ale dalej- obecne ceny fotowoltaiki są już tak niskie, że można sobie wyobrazić przejście całej energetyki na energię odnawialną, dodawszy do tego oczywiście wiatr- ale jego zasoby zaczynają być, zwłaszcza w Europie, ograniczone. Oczywiście problemem jest to, że wiatr wieje kiedy chce, a słońce świeci tylko w dzień, a w warunkach zimowej Europy i to nie bardzo. Oczywiście jako dodatek może działać smart grid, słuszna ilość elektrowni szczytowo-pompowych, kiedy już zabraknie miejsc na tamy, itp.- ale żadnych złudzeń, chyba przez długi czas nawet najbardziej udanej przebudowy sieci energetycznej sojusznikiem pozostanie 20 stopień zasilania...
Podsumowując- to wszystko da się zrobić- ale koszty zarówno inwestycyjne, jak też poziomu życia muszą być spore. Droższy i zawodny prąd w sieci w miejsce dostępnych paliw, drastyczne zmniejszenie produkcji przemysłowej i przebudowa jej struktury to są spore wyzwania. Bez kompletnego zawału państwa i struktury społecznej możliwe tylko w krajach relatywnie bogatych, a i to tylko pod warunkiem zgody społeczeństwa. Alternatywą jest co prawda funkcjonowanie w warunkach pogłębiającego się kryzysu i stopniowe staczanie się w stronę Kongo, ale przy braku zaufania społecznego i tak większość oceniałaby takie działania jako złodziejstwo i brak jest jakichkolwiek szans na sukces.
Teraz- co jest możliwe, zakładając powyższe warunki? Po pierwsze- generalnie transport szynowy. W warunkach miejskich oczywiście klasyczny tramwaj- jest dobry, sprawdzony i względnie tani. Dla pewnego wyobrażenia- opory ruchu na szynach dla przeciętnego nowoczesnego (czyli dość dużego) tramwaju to 4 kW (porównajmy to z samochodem!!!). Patrząc oczywiście na trwałość samego taboru i czas eksploatacji wyposażenia linii mamy ten sam problem- budowanie porządnych rzeczy na dekady zamiast wyrzucania na śmietnik po kilku latach. W warunkach kryzysu to oczywiście zaleta, ale przeniesienie zasobów na inwestycje w takiej sytuacji jest problematyczne. Sensowna sieć tramwajowa może oczywiście tez służyć do transportu towarów- tylko znów- to jest trudność przede wszystkim ze strony biznesowej- jak właściwie to rozliczać? Tego typu rozwiązania jak najbardziej istnieją, ale są wyjątkami i oczywiście najpierw musi istnieć dobra sieć tramwajowa, a dopiero potem można myśleć o adaptacji jej do transportu towarowego.
Dlatego tez znacznie większym problemem jest transport międzymiastowy i zwłaszcza podmiejski. Międzymiastowy- to właściwie jest całkowicie dzisiejszy model- zelektryfikowana kolej jest czymś co jest i działa. Problemem jest zarządzanie i logistyka, ale generalnie jest zupełnie dobrze- dodatkiem zastępującym samoloty na krótszych trasach oczywiście jest szybka kolej. Znów- to tylko kwestia zgody społecznej na inwestycje.
Najbardziej problematycznym miejscem są przedmieścia i mniejsze miejscowości. Właściwie zawsze transport w tym zakresie był nieopłacalny. W 19 w. rozwiązywano to tak, że wielkie firmy budujące główną siec kolejową zawierały porozumienia z lokalnymi biznesmenami dopłacając do eksploatacji bocznych linii, które służyły jako feeders (brakuje mi dobrego polskiego słowa) dla głównej linii. Pojawienie się transportu motorowego znakomicie zniszczyło tą ekonomię i następnie boczne linie zaczęły znikać, wszędzie na świecie. I tu pojawia się dość ciekawa konstrukcja pewnej argentyńskiej firmy- Tecnotren. Założenie biznesowe jest ciekawe- stworzyli pojazd do transportu pasażerów po opuszczonych liniach kolejowych. Ten pociąg nie spełnia oficjalnych wymogów bezpieczeństwa dla pojazdów kolejowych, w związku z czym waży 1/4 tego co by musiał ważyć spełniając te wymogi. Maksymalna prędkość 40 km/h, czyli żałosna (ale właściwa dla torów w złym stanie), ale za to silnik 1.7 D fiata (który tu naprawi każdy kowal) i zużycie paliwa, jak podają 16 litrów ropy na 100 km. Oczywiście dostosowanie tego do logistyki towarowej to inny problem, ale sprzęt jest i zdaje się, że staje się całkiem popularny, bo opuszczonych torów akurat w Argentynie nie brakuje. Pojazd ten jest tak mało energożerny, ze po obłożeniu go panelami słonecznymi powinien działać nawet bez doładowywania baterii. 
Oczywiście- zupełnie lokalny transport, czy to ludzi czy towarów, pozostanie domeną samochodów elektrycznych- i tu jest ich nisza- dowóz do lokalnej stacji kolejowej, załadunek, wyładunek. Tak to może działać. Ale o dziwo nie widziałem na rynku żadnego pojazdu elektrycznego o właśnie takim przeznaczeniu. Co nie zmienia faktu, że skonstruowanie go jest raczej łatwe i poradziłby sobie z tym prawie że pan Wiesio co ma garaż. To tak w skrócie- zużycie paliwa bezpośrednio w rolnictwie to jest w najlepszym wypadku traktor elektryczny i wymiana zespołów baterii, a w transporcie morskim na dziś sprawa mało realna- w rzecznym zupełnie inna sytuacja- barka napędzana ogniwami słonecznymi wydaje się dość realnym pomysłem. W ten sposób realnie można zmniejszyć, w miarę postępu inwestycji zużycie paliw kopalnych do powiedzmy 5-10% dzisiejszego. Tylko... Wymaga to oczywiście zgody społecznej, pokonania lobbys zyskujących na utrzymaniu status quo- czyli realnie przekonania stosownych oligarchów, że po zmianach też zarobią. I to jest tak naprawdę największy problem. A jeśli uda się stworzyć system, gdzie zarabia na takim przekształceniu także klasa średnia- co w dużym stopniu się udało w Niemczech, to właściwie sukces jest zapewniony.
Przekształcenie to oczywiście koszty inwestycji- efektywnie zmniejszenie konsumpcji i dług. Ale z nadzieją na wyjście. Wymaga jedynie wspólnego działania i spójności społecznej, ewentualnie oświeconego zamordyzmu- ale jest on znacznie gorszy niż społeczna zgoda.