Niezwyciężona US Army.


Ostatnio rozwinęła się tu pewna dyskusja na temat stanu uzbrojenia i realnych możliwości militarnych USA. Choć oczywiście nie kwestionuję tego, że jest to jedna z największych armii świata, w istotnej części znakomicie wyposażona i całkiem dobrze wyszkolona- za to jak najbardziej twierdzę, że powszechna opinia o jej niezwyciężoności i niemożliwym do pokonania przez konkurentów dystansie wyszkolenia i technologii jest mocno przesadzona. O technologii dyskusja się odbyła ostatnio- więc pozostało wyszkolenie.
O umiejętnościach generalicji znakomicie świadczą sukcesy w Iraku, a zwłaszcza Afganistanie. Jak przypomnę- wojny te nie miały jasno zdefiniowanych celów, ani sposobu ich osiągnięcia- więc trudno myśleć o zwycięstwie, którego i nie ma. Jeśli obecny, zainstalowany przez USA rząd iracki co najmniej przymykał oko na transporty irańskiej broni do Syrii, to trudno to nazwać zwycięstwem. Zbliżająca się ewakuacja z Afganistanu wobec ataków nie tylko talibów ale też regularnej, zorganizowanej przez USA afgańskiej armii na żołnierzy USA to jest obraz całkowitej klęski. I naprawdę trudno to inaczej nazwać- choć dobrą propagandą oczywiście nie takie rzeczy można wmówić.
Ale poszukałem innych danych- o stanie armii „na dole”. I one są ciekawe. Na tyle, że powiem- stan sil zbrojnych USA jest znacznie gorszy niż mi, mocnemu sceptykowi, się wydawało.
Po pierwsze- już istniejące problemy z rekrutacją. Co prawda kryzys je częściowo rozwiązał- nawet nędzna płaca GI jest lepsza niż nic, ale nadal istnieją. Co prawda problem rozwiązano przez obniżenie wymagań co do kondycji fizycznej i niekaralności, ale nie czepiajmy się metod. Zresztą nadal 74% amerykanów w wieku 19-24 lata jest niezdolna do służbywojskowej- z powodu otyłości, niesprawności fizycznej, uprzedniej karalności lub nieukończenia high school (wymóg to chyba tylko junior high school, czyli polskie gimnazjum). Zresztą wymóg edukacji i tak się pokrywa z niekaralnością- znaczy ci, którzy szybko zakończyli edukację i tak zwykle są w wieku 19 lat już po jakimś wyroku. A odsetek karanych w USA jest tylko nieco wyższy niż odsetek czarnych w społeczeństwie (coś ok. 15%- statystyki niedokładnie pokazują Mulatów), więc olbrzymia większość po prostu się nie nadaje z powodu otyłości i niesprawności fizycznej.
I właśnie kwestia kondycji fizycznej jest najciekawsza.
Przechodzimy już do aktywnej służby wojskowej. Niestety dane są na ten temat dość skąpe- ale (nie)ciekawe. Więc- dane z 2008 roku- w US Navy, 62% ma nadwagę,17% jest otyłych. W pozostałych jest trochę lepiej, ale niewiele. Przypomnę też, że amerykańskie standardy otyłości i nadwagi są „nieco” inne. W skrócie- w każdym normalnym miejscu na świecie tych z „nadwagą” by uznano za otyłych, a „otyłych” za ciekawostki biologiczne.
Oczywiście- można odpowiedzieć, że każdy pełniący służbę wojskową w USA musi co roku zdawać test ze sprawności fizycznej, od którego zależy jego dalsza służba. Tylko sobie przeczytałem wymogi tego testu i pusty śmiech mnie ogarnął. Moim zdaniem wymogi, które US military stawia mężczyznom w wieku 22-26 lat są adekwatne dla będącego we względnej formie 60-latka. Jeśli ten wpis czyta kolega Contracoach, byłbym wdzięczny za dopracowanie tego tematu, włącznie z definicją „pompek”, która też wydała mi się nieco dziwna.
I w tym miejscu czas wrócić do tematu- mam nadzieję, że wykazałem, albo co najmniej zasiałem wątpliwości co do fizycznego stanu żołnierzy USA i też braku możliwości tego stanu poprawy. Można powiedzieć- to tylko nadwaga i objaw dobrego odżywiania. Po pierwsze- nadwaga, a zwłaszcza otyłość jest objawem NIEDOŻYWIENIA. Właśnie tak- braku wystarczającej ilości witamin, minerałów i aminokwasów, które aby uzyskać organizm domaga się większej ilości pokarmu, który zawiera tylko puste kalorie, do niczego nie służy, więc jest magazynowany. Ale razem z tym przychodzą problemy z tarczycą i psychiką. Krótko mówiąc- to nie są ludzie nadający się do odpowiedzialności związanej z prowadzeniem walki a także do wysiłku fizycznego nieodłącznego od prawdziwych patroli. Czyli- większa część tej armii, jak też potencjalnych rekrutów- zwyczajnie się do niczego nie nadaje. Mogą sobie siedzieć w bazach, sterować dronami, jeździć ciężkimi pojazdami, ale biegać po górach i tak nie ma komu. I jest to problem na krótką metę nierozwiązywalny. I dlatego jeśli, a właściwie kiedy, USA się znów wpakują w konflikt, w którym konieczne będzie użycie piechoty na większą skalę- to może być ich ostatnia wojna jako imperium. I wracając do początku- w mojej opinii na razie trzymają się na przewadze ilościowej nowoczesnego sprzętu (bo co do dużej różnicy jakościowej- mam spore wątpliwości, jak przypominam). Ale to już nie jest dla Chin i Rosji taki duży problem. Tylko zwiększenie dostaw i produkcji i różnica jest znikoma, albo żadna- a kto w razie czego skuteczniej zmobilizuje gospodarkę? Na to pytanie nie znam odpowiedzi. Za to jestem, niestety, prawie pewien, że czas pokaże.

Dwie katastrofy- ciąg dalszy


Kilka miesięcy temu zdarzyły się krótkim odstępie czasu dwie katastrofy kolejowe- w Polsce pod Szczekocinami i w Argentynie, w Buenos Aires, na stacji Once. Warto o tym przypomnieć, gdyż w obu zginęło po kilkadziesiąt osób i obie mają swój ciąg dalszy, dość smutno pokazujący kondycję III RP.
W Polsce szybko przeprowadzono śledztwo, ustalono, że winny jest dróżnik, aresztowano go (czy ją?) i sprawa zakończona. Za to kilka dni temu prawie doszło do kolejnej, praktycznie identycznej katastrofy- jedynie szczęśliwym zbiegiem okoliczności dwa pociągi pasażerskie zatrzymały się 6 metrów przed czołowym zderzeniem.
Za to także, kilka dni temu dopiero zakończyło się śledztwo w Argentynie. Przypomnę okoliczności- poranny pociąg podmiejski, wypchany do granic niemożliwości, uderzył w odbijak na końcu linii. Zniszczona została część składu, zginęło 51 osób, 700 zostało rannych (łącznie w pociągu mogło być ponad 2 tys.) . Za to przebieg śledztwa w porównaniu z polskim odpowiednikiem jest ciekawy. Praktycznie od razu do aresztu trafił zarząd i właściciele prywatnej spółki będącej operatorem linii. Oni wszyscy oraz maszynista i nadzrór otrzymali oczywiście zakaz opuszczania kraju. Następnie policja rozpoczęła zabezpieczanie dokumentacji spółki- co ciekawe, znaleziono ją w siedzibie zupełnie innej firmy tych samych właścicieli- co z punktu widzenia procesowego jak najbardziej oznacza słuszność aresztu (bo zamiar ukrywania dowodów). Jednakże- dobra stalinowska instytucja „aresztu wydobywczego”, zapisana w polskim kodeksie postępowania karnego jako areszt w wypadku zagrożenia wysokim wymiarem kary, w cywilizowanych krajach jest mniej znana, więc całe towarzystwo po 3 dniach wyszło.
Dalej też było ciekawie (znaczy w porównaniu z praktyką PL)- obrońcy właścicieli firmy stwierdzili, że maszynista choruje na epilepsję, co ukrył przy przyjmowaniu do pracy i atak epilepsji spowodował zaprzestanie hamowania przed końcem peronu. Linia obrony ciekawa, choroba trudna do wykrycia (bez ataku oczywiście) i zwalniałaby ze sporej części odpowiedzialności. Wobec czego maszynista wylądował na obserwacji. Po chyba 3 miesiącach lekarze nic takiego nie mogli potwierdzić i kolejna obserwacja. W międzyczasie najwyraźniej zbadano wrak i okolice oraz dokumentację (akurat tego, jak dobrze wiem, polska prokuratura nie jest w stanie zrobić w pół roku- przynajmniej rzetelnie zbadać dokumentacji sporej firmy).
I śledztwo się zakończyło. Wynik trochę mnie zaskoczył- bo sędzia śledczy stwierdził, że nie istnieją żadne dowody na niesprawność maszynisty, z analizy wraku wynika, że pociąg hamował do końca i bezpośrednią przyczyną była niesprawność hamulców. Za to pośrednią przyczyną był zorganizowany system korupcji i rozkradania państwowych dotacji, w tym przeznaczonych na poprawę bezpieczeństwa linii. Wobec czego zarzuty usłyszeli właściciele firmy i jej zarząd- i to poważne. Udział w zorganizowanej grupie przestępczej defraudującej środki budżetowe i umyślne doprowadzenie do katastrofy (poprzez liczenie się z możliwością jej wystąpienia wobec zaniedbania utrzymania stanu technicznego składów). Eufemistycznie mówiąc poważne zarzuty, 10 do 25 lat, ale jeszcze ciekawiej- oprócz spowodowania katastrofy, podobny zestaw usłyszało także 4 wysokich urzędników, w tym sekretarz transportu (w polskich realiach najbliżej byłby wiceminister) obecnego rządu, zdymisjonowany zaraz po katastrofie. Czy w wypadku pod Szczekocinami ktokolwiek wyżej poniósł jakąkolwiek odpowiedzialność? Tak się właśnie buduje mechanizm bezkarności i nieodpowiedzialności w systemie przeżartym korupcją do cna. Łamanie takich przyzwyczajeń jest niestety kosztowne i bolesne. Smutno powiedzieć, ale ludzie będący w polskim pociągu zginęli w bezsensownej katastrofie, podczas kiedy w Argentynie pozostali operatorzy kolejowi bardzo szybko przemyśleli przynajmniej kwestie bezpieczeństwa, co zapewne było jedną z przyczyn nieco upierdliwego wycofania z eksploatacji części składów metra, ale trudno.
Cóż- przy tej krótkiej notce- można podsumować- tak się buduje poważne państwo. Jak widać, Argentyna też jest w wielu miejscach przeżarta korupcją, wiele rzeczy nie działa- ale jeszcze działają mechanizmy naprawy tego. W Polsce one nie działają. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby je naprawić- ale jest to bardzo trudne, wymaga odwagi, woli politycznej i czasu. Dopiero wtedy może się rozpocząć naprawa reszty państwa i społeczeństwa- co znów wymaga woli politycznej i czasu. Ta naprawa musi się zacząć od strachu starych ubeków wysokich urzędników państwowych o to, że przy którym „no stała się tragedia” ktoś zapyta się bardzo poważnie o ich osobistą odpowiedzialność. Mnóstwo czasu zostało zmarnowane, sporo ludzi straciło nadzieję i wybrało własne życie (w tym i ja), ale może jeszcze da się coś zrobić i starczy na to czasu?

American Task Force Argentina


Pod tą piękna nazwą się ukrywa organizacja lobbystyczna w USA dzielne wspomagająca niejakiego Paula Singera. Jest to bardzo interesująca postać, a przyglądanie się działaniom tej persony może powiedzieć bardzo wiele o dzisiejszym świecie.
Otóż- zaczynając sprawę od końca- obecnie sobie stoi w porcie w Ghanie szkolny żaglowiec i jednocześnie flagowy okręt Marynarki Wojennej Argentyny. Stoi, bo został aresztowany zarządzeniem lokalnego sądu. Zgodnie ze zwyczajami międzynarodowymi to absolutnie nie mogło nastąpić- możliwe jest co najwyżej internowanie okrętu państwa biorącego udział w wojnie (ale to chyba nieaktualne, bo wojen już nie ma- są przecież tylko „operacje pokojowe”, za które można zresztą dostać nagrodę kuchenną pokojową). Ale Paul Singer nie takie rzeczy potrafi załatwić- okręt aresztowany i domaga się okupu w wysokości 20 mln dolarów za wypuszczenie go. Teoretycznie jest wierzycielem rządu Argentyny i nawet ma na to wyrok- co prawda tylko sądu w USA, którego nie bardzo chciały uznać sądy w jakiekolwiek innych państwach (poza Ghaną....). Kiedyś coś takiego się nazywało piractwem, ale nie czepiajmy się jakiś anachronicznych określeń.
A zresztą pochodzenie tej wierzytelności jest ciekawe- są to obligacje sprzed 2002 roku, których nie przedstawiono do restrukturyzacji, o wartości nominalnej 600 mln dolarów, mniej więcej tyle by zresztą rząd Argentyny zapłacił, gdyby przedstawiono je w terminie, za to wyrok opiewa na bodajże 3,5 mld dolarów- można więc trochę zainwestować w dobrych adwokatów w Ghanie. W takiej sytuacji przestaje dziwić, że generalnie w krajach, w których sędziowie posiadają jakieś resztki niezależności i przyzwoitości wyroki amerykańskich sądów co do zasady uznawane nie są. Co do niezależności i przyzwoitości np. polskich sądów można dyskutować (choć ja nie mam na to ochoty, bo je znam....) , ale nawet one zanim uznają jakikolwiek wyrok z USA, zazwyczaj faktycznie przeprowadzają nowe postępowanie dowodowe- co w wypadku sądów z zachodniej Europy naprawdę nie jest konieczne.
Tak naprawdę to interesujące są inne przykłady działalności Singera i towarzystwa- sponsorowanie dziennikarzy przygotowujących negatywne relacje o ruchu Occupy Wall Street, jak też bardzo duże dotacje dla Partii Republikańskiej, a zwłaszcza obecnie kandydującego kolegi po fachu.
Cóż- wpływów politycznych, a też medialnych odmówić mu nie można. I tu można przejść do tytułu- jedna z organizacji w jakiś sposób z nim powiązana właśnie się nazywa American Task Force Argentina. Jej, jak najbardziej statutowym celem jest wpływanie na klasę polityczną i opinie publiczną USA w celu podjęcia działań zmierzających do spłaty długów Argentyny. Długi te co prawda wynikają z posiadanego przez fundusz zarządzany przez Singera wyroku (ok- tylko w 80%, ale resztę rząd Argentyny chce zapłacić). Swoją drogą te sumy też nie są takie pewne, bo dla odmiany ATFA na swoje stronie twierdzi, że wierzyciele mają dostać 30 mld dolarów, ale to pewnie tylko takie targowanie w starozakonnym stylu. To co jest naprawdę interesujące- to zestaw najnowszych wiadomości o Argentynie z ich strony. Jak najbardziej i dokładnie odpowiadają one wersji „Argentyna jest bankrutem, w którym wszystko się zaraz zawali, najniebezpieczniejszym krajem świata, pogrążonym w ciągłym kryzysie”. Jak wielokrotnie pisałem- cała ta wersja to jest wierutna bzdura, ale nawet mieszkając w Argentynie ale czerpiąc wiedzę o świecie z lokalnych mediów powiązanych z międzynarodowymi koncernami- słyszy się tą sama wersję.
Za to w drobnej zakładce na ej samej stronie można znaleźć informację- która już w mediach się nie pojawia- że rząd Argentyny posiada skromne 50 mld dolarów rezerw i mógłby od razu spłacić wszystkie „długi”, tylko „komuniści” nie mają takiego zamiaru.
Tak z grubsza rzecz biorąc wygląda sytuacja zadłużenia rządu Argentyny oraz rzetelności mediów. Można ją, z odrobiną literackie przesady opisać jako wojnę Argentyny z Wall Street- i zupełnie już serio- każdy kraj, który będzie się chciał uniezależnić od banksterki musi przejść przez to samo. Tu można powiedzieć dokładnie to samo o Polsce. Może nie dokładnie, bo w 2001 prezydent De La Rua miał do dyspozycji śmigłowiec do ewakuacji kiedy naród się pojawił pod pałacem prezydenckim, a Donald Tusk woli trenować biegi na dystansie z Kancelarii Premiera do Okęcia, ale znów się czepiam szczegółów, zresztą brak zaufania do pojazdów powietrznych Rzeczypospolitej wydaje się całkowicie uzasadniony....
Tak, czy inaczej- informacja zupełnie jasna- każdy kraj, który spróbuje przestać płacić stosowny haracz banksterom, będzie miał do czynienia z Singerami tego świata- a ich bardziej stać na dobrych prawników i dziennikarzy. Czyli, w obecnej sytuacji, przed Polską rysuje się prosta perspektywa- albo płacić dalej, albo stanąć razem za rządem narodowym, nie przejmując się mediami, „opinią światową”, „rynkami finansowymi” i mieć bardzo złe relacje z USA. Innego wyboru nie ma i można to „przyjąć na klatę”, albo płakać jaki świat jest niesprawiedliwy, bo banksterzy sobie drukują dolary, a ja nie mogę.

Wybór USA


Wydaje mi się, że mają wyjątkowo duże znaczenie. Wbrew pozorom, co prawda prezydent USA nie posiada specjalnie dużej władzy- ona jest w rękach sitw wszelakich i „rynków finansowych”, ale jakąś tam posiada- zwłaszcza, niestety w zakresie polityki zagranicznej, a przynajmniej inicjowania „operacji pokojowych”. To zresztą dość dobitnie pokazuje, że świstek papieru zwany Konstytucją USA jest właśnie tym- świstkiem papieru, bo akurat wypowiadanie wojny (bo tak się kiedyś nazywało „rozpoczynanie operacji pokojowych”) jest zastrzeżone dla Kongresu. Ale nie czepiając się szczegółów- polityka Obamy jest znana. W skrócie- unikać awantur i dotrwać do końca kadencji oczekując, że gospodarka w końcu sama znajdzie nowy stan równowagi, w międzyczasie utrzymując spokój społeczny i równowagę wśród grup interesów serwując różne stimulusy. Biorąc pod uwag jak bardzo gospodarka i społeczeństwo USA są zniszczone po 40 latach deindustrializacji, wzrostu „rynków” i ogólnego zadłużenia- nie jest to zła polityka. Dobra też nie, znaczy dokładnie nie wnosi niczego do rozwiązania problemów USA, ale na szczęście nie dokłada nowych dla reszty świata. I niczego innego się bym nie spodziewał po drugiej kadencji. Drugi, mormon dla odmiany (czy ich religia przypadkiem nie nakazuje pacyfizmu??) za to ma znacznie mniejsze szanse na zachowanie spokoju społecznego- jako Republikanin. Przez to oczywiście znacznie łatwiej może się stać celem wybuchu społecznego niż czarny Demokrata. Jak wiadomo- a kto nie wie może łatwo sprawdzić- obecnie w USA już jest w stanie gotowości właściwie cała infrastruktura prawna i techniczna do wprowadzenia czegoś w stylu stanu wojennego. Można i robi się to po kawałku i „miękkimi” metodami, ale w razie wybuchu niezadowolenie społeczne może być i będzie opanowane siłowo. I znów- najlepszym oczywiście pretekstem do takich działań jest fizyczne zagrożenie zewnętrzne, a w szczególności większa „operacja pokojowa”. I w tym tkwi sedno problemu. Kolejna część to „marzenia o wielkiej Ameryce” wśród Republikanów- co oznacza znów to samo- chęć „umacniania demokracji”.
Więc, moim zdaniem od wyników obecnych wyborów zależy w dużym stopniu termin wybuchu 3 wojny światowej, a może i samo zaistnienie tego zdarzenia. Mało przyjemnego i przyznam, że rzygać mi się chce widząc zachwyty co poniektórych nad perspektywą „rozprawienia się” z Iranem, itd. Wojna Izraela z Iranem realnie grozi wybuchem wojny światowej, w której bardzo prawdopodobne jest użycie broni atomowej. Co prawda by to rozwiązało problem ocieplenia klimatu i przeludnienia Ziemi za jednym zamachem, ale jakoś mnie te argumenty nie przekonują.
Więc- nasuwa się następne pytanie- niby czemu uważam, że kolejne 4 lata coś w układzie sił zmienią? Otóż zmienią i to dużo. Obecny układ sił na świecie wygląda ponoć tak, że USA mają największa i najnowocześniejszą armię i flotę i nikt nie może im nawet dorównać w zakresie technologii militarnych. Cóż- bzdura, a konkretnie informacja mocno nieaktualna. Największą- tak, najbardziej zaawansowana technologicznie- nie bardzo, a już pod względem badań i rozwoju technologii- pomimo olbrzymich środków efekty prac rozwojowych są zbliżone chyba do polskiej armii (no, może „trochę” przesadziłem, ale przewaga technologiczna Niemiec, Rosji i Chin istnieje i rośnie). Zapewne zaraz się ktoś do tego twierdzenia przyczepi- więc zapowiadam- wytnę bez litości te komentarze, których autorzy nie odrobią pracy domowej. A wygląda ona tak: obecne liniowe samoloty USA to nieco podrasowana technologia lat 70-tych, a dwa najnowsze modele, które miały zastąpić F-15,F-16 i F18 to F-22, czyli samolot akurat dość dobry, ale zbyt skomplikowany do wdrożenia do masowej produkcji i zastąpienia poprzednich modeli oraz F-35, który wygląda jak koń projektowany przez komisję (co to jest wielbłąd?- koń projektowany przez komisję). F- 35 miał być małym, tanim samolotem w uzupełnieniu drogiego F-22, wyszedł samolot jednosilnikowy (czyli bardziej narażony na utratę w walce czy w wyniku awarii), większy i droższy od F-22, krótko mówiąc z inżynierskiego i wojskowego punktu widzenia- kupa g.... Tak, wiem, lepsze procedury serwisowe, itd.- ale w warunkach frontowych i tandetnej produkcji wojennej to i tak jest prawie gwarancja utraty części drogiego sprzętu za bezdurno. To może pociski? I tu dokładnie i najbardziej widać zacofanie technologiczne USA. Tu drobna dygresja o pociskach (potocznie rakietach):
  1. balistyczne- napędzane w początkowej fazie lotu, dale siłą bezwładu i przyciągania ziemskiego lecą do celu po krzywej balistycznej- są to w większości lub całości obecne rakiety miedzykontynentalne, ale też niemiecka V-2 z II w.ś.
  2. manewrujące- napędzane przez cały czas lotu, przypominają bezzałogowe samoloty i potrafią zmieniać kurs maskując się w terenie lub podążając za celem- większość dzisiejszych a w prymitywnej wersji już niemiecka V-1 z II w.ś.
  3. Niekierowane- stara technologia a dziś ew. poziom taktyczny, nieistotne.
  4. Bomby szybujące- nie do końca ta kategoria, ale istotne, bo potrafią w pewnym zakresie zmieniać kurs i podążać za celem, a jednocześnie są znacznie trudniejsze to wykrycia i zniszczenia przez brak śladu cieplnego silnika. Tak, oczywiście, niemiecka Fritz X z II w.ś.
Jak widać- dla współczesnego pola walki najważniejsze są pociski manewrujące. A w nich- dla pocisków przeciwokrętowych najważniejsza jest prędkość, a przeciwlotniczych układ naprowadzania (bo samolot jest w stanie znacznie bardziej wykonać unik, a okręt użyć różnych gadżetów przeciwrakietowych- jeśli ma czas....).
Co nas doprowadza do kwesti rozwoju technologii silników dla pocisków. I znów wyliczenie:
  1. rakietowy- pocisk przenosi paliwo i utleniacz, bardzo duża moc i prędkość, bardzo krótki czas działania lub potężna wielkość- czyli w praktyce stacjonarne balistyczne lub krótkiego zasięgu.
  2. Turboodrzutowy- w gruncie rzeczy podobny do tych w samolotach (tak, wiem, uproszczenie) potencjalnie duży zasięg i czas działania, prędkość teoretycznie do 2 machów, praktycznie poddźwiękowa.
  3. Ramjet- działa na zasadzie sprężania powietrza samym pędem silnika, dość duży zasięg, prędkość teoretycznie do 5-6 machów, praktycznie 3-4, potrzeba rozpędzić do ok 300-500 km/h aby silnik zaskoczył.
  4. Scramjet (supersonic commpressiom ramjet)- podobny, ale spalanie się odbywa w prędkości naddźwiękowej teoretycznie prędkość do 17 machów, praktycznie do 8-10
To właściwie koniec dygresji.
Jak łatwo zauważyć z tej wyliczanki zapewne najlepszym pociskiem przeciwokrętowym by był taki napędzany silnikiem typu scramjet- ale akurat takie nie istnieją, wobec obłędnego skomplikowania mechaniki płynów w pracy takiego silnika aktualnie dopiero powstają ich pierwsze prototypy- z czego w USA akurat udowodniono, że nie maja o projektowaniu takowych zielonego pojęcia. Wobec czego pozostaje pytanie o ramjet- i tu odpowiedź jest właśnie ciekawa. Zarówno w Rosji, jak i w Chinach pociski napędzane tego typu silnikami są już w linii, w USA nie ma żadnego i po prostu nie ma tej technologii. Tego typu pociski maja wystarczający zasięg, aby wystrzelić je spoza zasięgu obrony przeciwlotniczej grupy lotniskowców oraz wystarczającą prędkość, aby zestrzelenie ich było bardzo trudne.
I takimi pociskami już dysponują Chińczycy. Zapewne w niewystarczającej ilości i niekoniecznie posiada je Iran, ale po 2008 chiński przemysł się w istotnej części przestawił na produkcję zbrojeniową, w tej chwili robią to też USA (jakby ktoś uważał informację o wzroście produkcji przemysłowej za pozytywną hehe). Także- technologia kierowanych bomb szybujących w USA, o ile wiem nie istnieje w produkcji i wdrożeniu liniowym. Zresztą, właściwie całość amerykańskiej armii floty i lotnictwa jest całkowicie zależne od systemu GPS i bez niego przestaną istnieć. Chińczycy pokazali, że dysponują możliwościami zestrzeliwania satelitów i można założyć, że wręcz w pierwszych godzinach ewentualnej wojny światowej system GPS przestanie istnieć. Potrzeba tylko czasu, aby ta wiedza dotarła do Białego Domu i zaczęto tam się zastanawiać nad alternatywnymi rozwiązaniami. Tak samo bomb szybujące- które akurat mogą być wykonane prawie w całości z materiałów nie odbijających fal radarowych i nie emitujące śladu w podczerwieni, ale mają naturalnie mniejszy zasięg, więc tą technologię rozwija np. Argentyna, gdzie potencjalnym przeciwnikiem może być UK, gdzie zasięg obrony zespołu lotniskowców jest mniejszy- ale to znów dygresja.
Cóż- w tym wszystkim istotne jest to, że zmiana światowego przywództwa (a co za tym idzie przywileju kreowania waluty rezerwowej) nigdy nie odbyła się pokojowo. Optymistycznie- teraz mamy, jako ludzkość na to szansę. Ale aby to się stało potrzeba jeszcze kilku lat pokoju i kryzysu. Tego akurat prawie gwarantem jest Czarny z Białego Domu, więc z całego serca życzę mu zwycięstwa.
Ponieważ, jak przewiduję, za kolejne cztery lata zacofanie technologiczne USA będzie już na tyle ewidentne, że kolejny prezydent będzie mógł tylko wynegocjować coś w rodzaju kontrolowanego bankructwa. Problem polega na tym, że wybuch wojny jest oczywiście w interesie kompleksu militarno- przemysłowego (choć, wbrew pozorom, nie tak bardzo- swoje i tak dostają) ale także w długoterminowym interesie banksterskiej oligarchii. Nadzieja w tym, że oni myślą tylko o kwartalnych zyskach.
A czas działa bardzo mocno na niekorzyść USA. Dla samego tego kraju już raczej nie ma żadnej nadziei na uratowanie poziomu życia, a może nawet istnienia, ale gra teraz się toczy o resztę świata. Co prawda- mi w Argentynie to właściwie zwisa, bo czy USA będą dalej spokojnie słabnąć, czy wykonają dziki atak- moja wieś spokojna- choć raczej tak desperacko, jak nieudolnie próbują odzyskiwać wpływy w krajach Am. Łac., ale na szczęście z nastawieniem na nieudolnie i palą kolejne elementy agentury w poszczególnych krajach- co daje nadzieje na przyszłość.
A wobec tego, że Obama ma, jak się wydaje większe szanse na elekcję- akurat jestem optymistą.  Za to ciekawe są też implikacje inwestycyjne. Oczywiście w warunkach wojny waluta tego kraju, który ma wieksze szanse na zwycięstwo zyskuje na atrakcyjności (choć też niekoniecznie na wartości- bo gigantycznego druku należy sie spodziewać). Czyli- jeśli wygra Obama, dolar jeszcze potrwa a nawet się umocni, Jeśli mormon- to obstawiamy szanse na wojnę i zwycięską stronę, a bezpiecznie uciekamy w metal.