Czy Buenos Aires jest bezpieczne-? czyli świat medialny i rzeczywisty


Zacznijmy od stereotypów- Argentyna, a zwłaszcza Buenos jest miejscem, gdzie ludzie mieszkają w zakratowanych i owiniętych drutem kolczastym domach, bojąc się wyjść na ulice bez karabinu, a bandy uzbrojone w maczety biegają po ulicach i zarzynają każdego kto nie odda im portfela i butów.
A teraz spójrzmy na rzeczywistość. Należy najpierw uświadomić sobie jedną rzecz- im większe miasto tym przestępczość wyższa. Nie tylko w liczbach bezwzględnych (co oczywiste), ale również w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Po prostu- w wielkim mieście łatwiej o anonimowość, a co za tym idzie możliwość ukrycia się, planowania, itp. oraz, co też nie jest bez znaczenia- większa populacja potencjalnych wspólników i dostęp do dalszych fachowych usług, typu paserzy, itp. Więc generalnie- im większe miasto, tym wyższa przestępczość (w ramach danego kraju). Z niewielkimi wyjątkami działań o charakterze partyzantki, wojen gangów lub w miarę wyjątkowe w danym kraju miasta (relatywnie niewielkie ośrodki ze znacznymi ilościami zagranicznych, zamożnych turystów, ośrodki turystyki burdelowo- narkotykowej, itp.
Powiedziawszy to, można wracać do konkretów. W jakimś filmie (chyba coś o Wietnamie?) padło piękne pytanie- a jak u was z narkotykami?- Nie ma problemu, wszyscy mają pod dostatkiem. Tak samo z przestępczością w Argentynie- jest, zwłaszcza w Buenos Aires. Nie ma na świecie takiej możliwości, aby miasto tej wielkości było całkowicie bezpieczne. I nie jest. Za to jeśli mówimy o relatywnych porównaniach- to obraz jest jakby zupełnie inny od świata mediów i opinii. Otóż, patrząc na wielkie miasta- Buenos Aires jest drugim NAJBEZPIECZNIEJSZYM miastemw Amerykach (obu!), po Toronto. Co prawda ostatnie kompletne dane jakie znalazłem były z 2008 r., a od tego czasu sytuacja się zmieniła. Tutaj sporo na lepsze. Znalazłem artykuł z zeszłegoroku, twierdzący, że BA jest bezpieczniejsze niż Toronto- czyli jest najbezpieczniejszym miastem w Amerykach, zreszta w ostatnich tygodniach sytuacja się jeszcze poprawiła, bo złodzieje na "gościnnych występach" wyjechali z powodu braku możliwości wymiany peso na dolary. Njabezpieczniejszym w obu Amerykach- przed jakąkolwiek metropolią USA, ilość zarówno morderstw jak też drobnych kradzieży jest dużo niższa niż np. w Paryżu i trochę niższa niż w Londynie. To co nieco odróżnia BA, to praktycznie brak jakiejś koncentracji przestępczości. Niestety szansa na włamanie jest zbliżona zarówno w północnej części Capital Federal (najlepszej), jak też na południowych przedmieściach (najgorszych). Ale oczywiście histeria medialna jest absurdalna. Media (a właściwie tutejszy odpowiednik „Agory”, kontrolujący prawie cały rynek), o prawie każdej sprawie trują godzinami i dniami. Jest oczywistym, że w 13-milionowej aglomeracji jakieś zabójstwo musi być przynajmniej raz w tygodniu (niestety, ale jest) i jest okazja do histerii. Drugą sprawą jest nastawienie społeczne- do lat 90-tych przestępczość była rzeczą prawie nieznaną w Argentynie, więc kiedy się pojawiła, ludzie popadli w szok, a media podkręcają sytuację. Co prawda od szczytu w 2001-2002 wiele się zmieniło, ale zawsze jest chwytliwy temat i możliwość ponarzekania na rząd. Tak czy inaczej dla kogoś, kto żył w Polsce lat 90-tych poziom przestępczości w Buenos jest po prostu śmieszny. Choć oczywiście nie wszystko wygląda tak różowo (znaczy to w ogóle nie wygląda różowo, bo zabójstwa, rozboje i włamania są, i to prawie codziennie) ponieważ, Buenos cieszy się, niestety zasłużona, opinią miasta z najlepszymi kieszonkowcami na świecie. Portfela zdecydowanie należy tu pilnować. Dla niedowiarków- anegdota- kiedy córka H.W. Busha przyjechała sobie na wycieczkę do BA, pod solidną ochroną Secret Service oczywiście,- ukradziono jej torebkę. Nikt nic nie widział, żaden z agentów nie zauważył, na kamerach w restauracji nic nie znaleziono, sprawców nigdy nie złapano- choć oczywiście to był lekki skandal międzynarodowy.
Jak udowodnił eksperyment, część przestępczości jest nieodmienne związana z latynoską mentalnością, a nie bieda czy brakiem szans. Znaczy- pozostawiono na ulicy rowery bez łańcuchów, itd. czekając kiedy zostaną ukradzione. Otóż w najbogatszej dzielnicy rower zniknął po 3 minutach, kiedy w relatywnie biednej i zagrożonej endemiczną przestępczością- po 7 godzinach. Po zwinięciu sprawców okazało się, że wszyscy to byli mężczyźni, którzy asolutnie nie potrzebowali dorabiać sobie na kradzieży, za to chcieli poczuć "dreszcz emocji". I to jest kolejna część przestępczości w BA
A co do reszty Argentyny- przejrzałem statystyki przestępczości- w pozostałych wielkich miastach jest to samo co w BA, choć na mniejsza skalę i w mniejszym stopniu, za to w małych ośrodkach (tak poniżej 100 tys. mieszkańców) przestępczość ogranicza się do bójek i drobnych kradzieży. Włamania i rozboje (tego podziału w statystykach nie ma, bo w tutejszym kodeksie podpada to pod ten sam artykuł) są zdecydowanie rzadkością, zabójstwa i gwałty właściwie nie występują (właściwie- co nie znaczy, że wcale!).
Krótko mówiąc- wedle mojego własnego poczucia i twardych statystyk, Argentyna jest krajem bardzo bezpiecznym. Wedle informacji medialnych- bardzo niebezpiecznym. Stąd też przeciętny oglądacz telewizji może sobie wyrobić zdanie (a nawet je rozpowszechniać) o strasznie dzikim kraju, co jest kompletną bzdurą. Powiedzmy, że moich własnych doświadczeniach w Polsce, byłem w stanie zaakceptować wysoki poziom przestępczości i po informacjach medialnych spodziewałem się go tutaj. Rzeczywistość okazała się odmienna i dopiero niedawno spojrzałem w twarde dane. I co? I cytując La Presidentę- „Wyborcza, jak zwykle, kłamie”

16 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Zabawne bo latach 90. moja mama zatrudniała Jankesa i śmiał się kiedy słyszał że Kraków to niebezpieczne miasto. A wywodził się nie NY, LA czy Nowego Orleanu tylko z jakiejś dziury na Południu.

Brysio

PS. http://dzialzagraniczny.wordpress.com/2011/06/09/zalatw-matke-zostan-milionerem/
;D

futrzak pisze...

@Brysio:
dziury dziurami, ale w USA przestepczosc (ta zwykla a nie wielkie przewaly) jest zwykle bardzo terenowo ograniczona.
Czasami to roznica tylko przecznicy, wiekszej ulicy czy mostu oddzielajacego jedna dzielnice/dystrykt od drugiej. Bo w tej porzadniejszej dzielnicy policja patroluje caly dzien i noc, a w tych innych nie.
I sama widzialam mieszkajac w Silicon Valley - mozna miec mieszkanie na parterze/domek, patio nie zamkniete nawet na klucz, trzymac sobie rowery, deski od snowbordu (to ja) przez pare lat, i nic. A przenosisz sie kilometr dalej i zaraz wlamia sie do samochodu (zwykle te bez alarmu co i mnie sie zdarzylo) albo zwędzą rower czy co tam masz. Rozboje z bronia w reku sie zdarzaja, ale znow, w okreslonych dzielnicach. Ja sama nie mieszkalam nigdy w Oakland (Kalifornia), ale to miasto ktore slynie z jednej z najwyzszych homicide rates w USA. Fakt, bylam tam kilka razy i zdarzylo sie, ze wysiadam z samochodu i biegnie ktos ulica z gunem, a potem za nim ktos z gunem i slychac strzelanine. Ale na ogol takie wydarzenia poza granice USA nie wychodza - chyba ze jest to film typu "Ulice San Francisco" albo jakis inny "Miami Vice" etc.

Maczeta Ockhama pisze...

Cóż- mozna powiedzieć tyle- Argentyna to kraj w którym różne cuda się zdarzaja, przy których zamiana stu wagonów spirytusu w zielony groszek to drobiazg... Ale to się kończy, dziwne rzeczy się działy w latach 90-tych. Tak czy inaczej- obecnie trwa próba wywołania kolejnego krysysu w Argentynie, jak sie uda- to świat usłyszy jeszcze wiele takich historii, jak nie (miejmy nadzieję) to nie będzie słychać nic.

Telewizor pisze...

Czytam maczetę od dawna. Dopiero teraz pękło we mnie by coś skomentować. Ten wpis jak i wcześniejsze - to niestety wpisy naginające rzeczywistość w kierunku fajności pewnej teorii - w tym przypadku - kraju Argentyna. By dać czytelnikowi wrażenie, że w Argentynie jest tak super. Że przecież po co mieć auto jak wszędzie autobus jeździ i jest szybki (gorzej że gdy chcesz mieć auto dla własnej wygody ale niestety cię nie stać). Ja chcę mieć wybór - jeśli chcę auto - to mnie stać i kupuję. Jeśli chcę autobusem z tłumem - ok, poprzytulam sie do spoconych współpasażerów. Ale teksty tu czytane na temat Argentyny to jest faworyzowanie swojej wygodnej teorii. To jest znane zjawisko psychologiczne - każdy człowiek chwali to czego doświadczył, niezależnie co to jest. Fajnie że byłeś w Albanii, zobaczyłeś i spotkałeś super ludzi. Ale to nie zmienia faktu, że kraj który odwiedziłeś przegrywa znacznie konkurencję z innymi - i nikt z nas nie chce tam nogi postawić. To można zaobserwować wśród studentów wyjeżdżających na praktyki lub wakacyjne wyjazdy typu erasmus. Ten sam entuzjazm i chęć opisywania, chęć przedstawienia odwiedzonego miejsca jest taki sam zarówno w przypadku gościa który pojechał do szwajcarii jak i gościa który pojechał do kazachstanu. Każdy z nich pisze, że chce wrócić - bo przecież było tak fajnie.
Czytając wpisy na temat Argentyny (które są bardzo interesujące, i wyczekuję ich na tym blogu) niestety ma się wrażenie że jest to chwalenie czegoś, do czego się autor przyzwyczaił i uznaje że to jest OK. Sam pojechałem na kilka miesięcy studencko do pracy do dzikiego kraju (niedawno wróciłem więc na świeżo) i wyławiając z niego same jego zalety bez problemu stworzę piękny jego obraz. Ponadto w tym samym trybie zwiedziłem cywilizowane kraje. Stąd te wnioski. Weźmy głupiego iPhone - w jednym kraju pracując w knajpie kupisz sobie go w kilka miesięcy. W innym - nigdy, niestety. Ja wolę być w tej pierwszej kategorii. Niestety, Argentyna jest zacofanym i zbankrutowanym krajem, chociaż nadal egzotycznym (i stąd atrakcyjnym turystycznie). I do mnie nie przemawia argument że to jest tak fajnie, ze prawie nikt nie ma samochodu i wszędzie można dojechać autobusem. Ani to, że ludzie przejmowali fabryki w których wczesniej pracowali - bo to świadczy o tym, że nie ma sensu robić biznesu w takim kraju (uruchamiać produkcji) - bo pewnego dnia można mieć na głowie załogę, która przejmie fabrykę w którą się zainwestowało grubą kasę - a rząd nic nie zrobi. Ja wolę za swoją codzienną pracę móc sobie kupić i samochód, i dom i co jeszcze mi wpadnie do głowy. W Argentynie bym nie mógł, bo jeśli zdecydowana większość ludzi jeździ autobusem to znaczy, że po prostu ich nie stać na samochód.
Argentyny nie da się porównać z zachodnią/północną europą ani z północną ameryką - bo to jednak jest kraj o o wiele niższym poziomie rozwoju. Jeden wskaźnik - morderstw - to tylko część bezpieczeństwa. Jak się plasuje Buenos Aires w kwestii kradzieży, pobić, wymuszeń i typowej przemocy ulicznej? Mieszkałem w wielu miejscach, mniej lub bardziej cywilizowanych - i wiem jak się na to patrzy. I nie na urlopach, tylko pracując - brałem wielomiesięczne kontrakty. Po tym wszystkim, tych bardziej lub mniej rowiniętych krajach, wybrałem jednak cywilizowany kraj. Taki, który zapewnia wszystko to co opisujesz jako zalety Argentyny, a do tego jest po prostu bogaty i łatwo można po prostu mieć to, na co w innych krajach pracuje się przez lata (sorry ale wolę przy tym samym wysiłku mieć wiele razy więcej).
Jakie są zalety życia i pracy w Buenos Aires w porównaniu do takiego Monachium? (ja w MUC tylko się przesiadam - jestem neutralny w stosunku do obu tych miejsc). W Monachium też komunikacją miejską się wszędzie dojedzie...

Maczeta Ockhama pisze...

OK, przyznaję się- mi się ten kraj podoba, podoba mi się styl życia i pracy i jesem często zbyt optymistyczny. Ale- Argentyna była zbankrutowana 10 lat temu. Trochę czasu upłynęło, wiele się zmieniło.
Patrzenie steotypami nie jest najlepsze. Dla przykładu- obecnie związki zawodowe domagają sie płacy minimalnej w wys, 5 tys peso netto (czyli, zależnie jak liczyć 900 lub 12000 dolarów). To nie jest zbankrutowany kraj, eksport reaktorów atomowyw i rakiet kosmicznych to nie jest zacofanie. Również poziom sprzedaży samochodów, wysokość wynagrodzeń i poziom oszczędności ne wskazuje na biedę. Nie wiem co robiłeś, ale potwierdzam, że dla międzyhnarodowej bankowości, dużych przedsiewzięć górniczych i chemicznego rolnictwa to jest bardzo zły kraj.

futrzak pisze...

@Telwizor:
ale jak chcesz miec samochod to mozesz go miec - nie ma problemu. Tylko miejsce parkingowe w oplatach jest porownywalne do np. San Francisco (a wierz mi TAM jest wiecej miejsca na samochody niz tu) - chociaz przeliczone w pesach.
Argentyna to nie jest raj - oczywiscie. Ja tez bywalam tam i tu - ale np. do Niemiec na stale bym sie nie wyprowadzila za zadne skarby.
I nie jest dla mnie wyznacznikiem poziomu zycia za ile kupie iPhona. Jesli dla kogos jest, faktycznie tutaj nie ma czego szukac.
W tym kraju sa setki tysiecy osob, co wlasna praca zarobily i na dom i na samochod - to nie problem. Problem jest wtedy, kiedy jestes wielką corpo i chcesz prowadzic rabunkową polityke resources - na to obecny rzad sie nie zgadza - fakt.

A jesli znalazles kraj, w ktorym masz dobra prace i jestes szczesliwy - good luck. Nie wszystko jest dla kazdego ot i tyle.

Njusacz pisze...

Dla mnie Argentyna opisywana czy przez Maczetę czy nawet Futrzaka to w jakiejś mierze kraj przyszłości.

Masz wybór auto czy autobus. Jeśli wybierzesz auto to PŁACISZ za ropę za ubezpieczenie za parkowanie!

Co do firm...to jest takie państwo w centrum Europy, dokładniej nad Wisłą...dziki kraj...w którym do dziś nie zapłacono za przejęcie fabryk, farm czy gruntów! Bo najpierw załogi się uwłaszczyły, a później w majestacie prawa sprywatyzowano dla nowych właścicieli.

Każda moneta ma dwie strony.

Marcin z Wrocimowic pisze...

@Telewizor: Załogi przejmowały i uruchamiały fabryki porzucone przez właścicieli.

futrzak pisze...

Jeszcze odnosnie zycia i pracy w Niemczech (z mojej subiektywnej perspektywy). Jak dla mnie przeciwko temu krajowi przemawia pare rzeczy:

- Niemcy nie maja zbyt pozytywnego nastawienia do Polakow, tam do konca zycia sie bedzie obcym i emigrantem
- nie ma tam wolnosci - przeregulowanie unijne w polaczeniu z umiejetnoscia Niemcow do sprawnego zorganizowania wszystkiego sprawia, ze przynajmniej ja czuje sie jak w klatce
- jezyk niemiecki - jeden z niewielu, ktorych nie lubie.

jako pisze...

Właśnie wyczytałem, że Argentyna ma wciąż duży dług zagraniczny o kłopoty z jego obsługą:

http://www.obserwatorfinansowy.pl/2012/06/07/argentyna-zmierza-ku-drugiemu-bankructwu-w-ciagu-dekady/

Sven pisze...

No zobaczcie chyba jednak nie jest tak wesoło.

http://www.obserwatorfinansowy.pl/2012/06/07/argentyna-zmierza-ku-drugiemu-bankructwu-w-ciagu-dekady/

Maczeta Ockhama pisze...

@ jako i sven
Oczywiście, że Argentyna ma jeszcze spory dług. Po restrukturyzacji w 2005 stary dług został rozłożony na 32 lata... Poza tym, jeszcze są obligacje za depozyty dolarowe w bankach przed 2002.
Inna sprawa, że w kluczowych miejscach artykułu są spore nieścisłości. Co do wysokości długu- pomiedzy Wall Street i rządem Argentyny jest "drobna" różnica. Mianowicie- są spłacane zrestrukturyzowane obligacje, a stare- nie. Wierzyciele się włóczą po sądach itd., wyroki mogą sobie w ramki oprawić. To jest jeszcze jakieś 10-20% wszystkich, więc 10-20 mld dolarów obligacji, które w ogóle nie są uznawanie.
Druga rzecz- czyli dewizy na import paliw. Dane są wzięte z zeszłego roku, kiedy Repsol nie miał żadnej kasy na nawet utrzymanie na chodzie wszystkiego i trwał strajk górników naftowych.
A pozostałe dane- to zajrzyjcie do tabelki w artykule- wzrost gospodarczy ma spaść z 9 do 4%, ale mi kryzys.
Choć prawdopodobnie, w razie problemów, pierwsi kasy nie dostaną wierzyciele. System bankowy jest zdrowy (autentycznie, a nie propagandowo), bańki kredytowej tu nie ma, choć np. sprzedaż samochodów musi spaść, bo miliona co roku sprzedawać wkrótce nie będzie komu, więc oczywiście produkcja i zatrudnienie w fabrykach samochodów troche spadną, ale i tak większość jest eksportowana. Ekstapolacja rachunku bierzącego jest na podstawie wyjątkowego importu paliw w zeszłym roku oraz wyraźnego wzrostu luksusowej konsumpcji- czyli importu. Dla importerów przykręcono śrubę (to nie są żadne rzeczy niezbędne do życia, czy bez krajowej produkcji), Repsol z hukiem wyleciał i już rozpoczęły się remonty wszystkiego w YPF, a strajku tam żadnego raczej nie będzie. I to tyle- kolejny przyczynek do dyskusji "świat medialny a rzeczywisty". Nagonka na Argentynę trwa sobie spokojnie od lat, Wall Street tego kraju nie znosi, ze wzajemnością i nic nowego. Tylko ludzie wierzą w takie teksty i na ich podstawie podejmuja decyzje inwestycyjne- cóż, sami są sobie winni.

jako pisze...

@ Maczeta

Podanie linków do wspomnianego artykułu, to tylko materiał do dyskusji, a nie opowiadanie się po którejś ze stron.

Większość czytelników zapewne nie wierzy ślepo, ani w to co tam napisano (ani też w to co Ty piszesz :) - to taka druga strona medalu).

W mojej opinii prawda (jak to zwykle bywa) jest gdzieś pośrodku. Tzn. Argentyna mimo bankructwa sprzed lat ciągle ma jakieś zobowiązania, które doskwierają, i teraz pytanie, czy będzie mogła/chciała je obsługiwać, czy po raz kolejny tego odmówi. Dla mnie to jest esencja z przytoczonego artykułu.

Maczeta Ockhama pisze...

@ jako
Na tak postawione pytanie- odpowiedź jest dość prosta. Prawdopodobnie zagrożenia utratą płynności nie ma. Ale to tylko moja opinia, opierające się głównie na fakcie, że nagonce medialnej w prasie finansowej, istnieją zasadnicze nieścisłości co do kluczowych okoliczności, wskazujące na planowaną maniupulację. Więc wątpię w te teksty. I tyle. Ale nawet jeśli- to widzę to tak- zagrożenia dla sysstemu bankowego raczej nie ma. Jest za to wielka ochota wyciągnięcia kasy z argentyńskich oddziałów przez międzynarodowe banki (dla ratowania bilansów w Europie i USA), co rząd bardzo utrudnia.
Jeśli zaś do czegoś ma dojść- to obligacje (tzw. Boden) za depozyty dolarowe przed 2002 r. zostaną spłacone w całości, obligacje w peso pewnie też, za to inni dolarowi wierzyciele zostaną skrojeni przy pierwszych problemach z płynnoscią, bez brnięcia nawet przez tydzień w drenowanie rezerw. Po prostu- jak sie komuś należy, to rząd na pewno zapłaci- ale "stare" długi rząd uważa za bardzo wątpliwe moralnie i rząd nie zapłaci nawet dolara, jęśli miałoby to sie odbywać kosztem jakiegoś ryzyka dla kraju i narodu.

Anonimowy pisze...

http://www.psz.pl/tekst-41727/Wolnosa-mediow-w-Ameryce-Lacinskiej

Zbiorek artykułów o wolności mediów.

Maczeta Ockhama pisze...

@ Anonim
A rzeczywiście, przynajmniej o Argentynie, bardzo dobry i w miarę rzetelny artykuł. Akurat w tutejszej ambasadzie jest trochę kompetentnych osób- co niezwykłe jak na polską administrację.
Choć podsumowując- Grupa Clarin kontroluje podaż paieru gazetowego oraz jest włascicielem prawie 300 koncesji medialnych, czyli chyba coś w okolicach połowy rynku. W 2009 uchwalono ustawę zakazującą posiadania więcej niż 10 w jednej grupie kapitałowej, oni to byli w stanie praktycznie olać. Ale parę tygodni temu Sąd Najwyższy zdecydował, że ostateczny pozbycia się "nadmiarowych" to grudzień tego roku. Jedną telewizję parę dni temu sprzedali, ale całości "nadmiaru" pewnie sie im nie uda, więc chyba wygasną i częstotliwości wrócą do państwa. Znowu będzie kłapanie o "nacjonalizacji"