Dziś krótko, ale optymistycznie- czyli niewidomi żeglarze


Otóż znalazłem taki artykulik- otym, jak to są na Zawiszy Czarnym organizowane rejsy dlaniewidomych. Przyznam się, że jest absolutnie fascynujące czytanie o tego typu przełamywaniu własnych słabości. Jakoś nadal nie potrafię sobie wyobrazić niewidomego w załodze statku- ale jak widać się da i kto chce, ten potrafi.
Co prawda- oczywiście jak to dziennikarz, coś musiał wyssać z palca, bo „Zawisza Czarny” ma ożaglowanie gaflowe i w żadnych normalnych sytuacjach nie wchodzi się tam na maszty, ale cóż- tak jeszcze ładniej to brzmi.
Zresztą, sam statek jest sporą ciekawostką- przebudowany z wyjątkowo nieudanego trawlera, zbudowanego zaraz po wojnie z tajemniczych blach, które zostały po Niemcach w Gdańsku- prawdopodobnie pancernych, przeznaczonych do budowy U-bootów. Silnik zresztą też jest z U-boota, niesamowita ciekawostka dla miłośników.
A przy okazji- przy ożaglowaniu gaflowym, drobnej stałej załodze i dodatkowej obsadzie 28 osób tam naprawdę nie ma wiele do roboty na pokładzie, a jeśli ktoś ma ochotę, statek można bez problemów wyczarterować i to, jeśli odpowiednio się wynegocjuje istniejącą „dziurę w grafiku”, za naprawdę małe pieniądze. Więc- jak ktoś potrafi się dogadać, zebrać te dwadzieścia kilka osób- to kilka dni na już bardziej prawdziwym statku, a nie jachcie, pod żaglami- fantastyczna przygoda. Miałem wielką przyjemność żeglować na tymże i polecam- zwłaszcza na pierwszy kontakt z morzem i żaglami- bo dość łagodny (mój raz pierwszy to nie był- więc była raczej zwykła przejażdżka), ale na początek- doskonałe. Jak się dobrze pokombinuje, powinno wyjść poniżej 150 zł za dobę (z wszystkim oczywiście, kuka też można chwalić), choc oczywiście to jest bardzo orientacyjne, nie mam zielonego pojęcia, ile wyjdzie w konretynym wypadku, ale wskazuję rząd wielkości, na który naprawdę prawie kazdego stać- ale cóż, kto chce coś mieć musi popracować- choćby nad organizacją.
Dla zainteresowanych- tu strona armatora.

Imperium Kontratakuje- update


Kilkukrotnie pisałem, że dominacja USA i banksterów w Ameryce Południowej jest mocno zachwiana i zaczyna się kruszyć. Wygląda na to, że jestem bezpośrednim świadkiem kontrataku. Naraz w trzech sąsiadujących krajach- Paragwaju Boliwii i Argentynie widać mocne działania w celu destabilizacji kraju i władzy.
Co do Paragwaju sytuacja jest w miarę prosta i już ją opisała Futrzak. Parlament zdjął prezydenta, jego obowiązki przejął wiceprezydent, praktycznie cała Am. Poł. uznała, że był to zamach stanu. Odmienne zdanie miały tylko kraje z rządami popierającymi USA- czyli Chile i Kolumbia.
W tym samym czasie w Boliwii rozpoczął się strajk policji- to nie żarty, ale z poparciem sąsiednich krajów- zwłaszcza Argentyny i Brazylii, prezydent zapewne utrzyma się przy władzy.
Największy zakres destabilizacji jest we właściwym celu- czyli Argentynie, ale już w miarę widać, że całość raczej spaliła na panewce. Otóż- jak już pisałem, na dziś (środę, 27.06.2012) Hugo Moyano, sekretarz centrali związkowej CGT zapowiedział strajk generalny i manifestację. W praktyce okazało się, że strajkować będą prawie wyłącznie kierowcy ciężarówek- który to związek jest kierowany przez jego syna Pablo Moyano. Długotrwały strajk kierowców ciężarówek mógłby rzeczywiście sparaliżować kraj, ale pozycja polityczna klany Moyano została w ciągu ostatniego tygodnia złamana. Strajk kierowców cystern okazał się polityczną katastrofą- w oczach argentyńskiej opinii publicznej atak na dostawy paliw był równoznaczny z atakiem na suwerenność Argentyny. Do tego w piątek ujawniono „drobny” układ pomiedzy burmistrzem Buenos Aires (Macrim) a Moyano. Więc mieszkańcy Capital Federal płacą trzykrotnie więcej za wywóz śmieci niż innych wielkich miast i okazało się, że ma to spory związek z układem politycznym- gdzie sporo kasy otrzymały zarówno firmy powiązane z burmistrzem, jak tez związek kierowców ciężarówek. A Macri jest właśnie przywódcą „opozycji”. A tak dokładniej to banksterskiej agentury, pozując się na „nowoczesnego” i ”liberała”. Oczywiście w tym samym dniu policja miejska rozpoczęła akcje eksmisji handlarzy z turystycznych deptaków. Na nic się to zdało, na szczęście. Większych rozrób nie było. Za parę godzin jedynie strajk i demonstracja, ale nic z tego nie jest w stanie zagrozić stabilności władzy.
Oprócz tego gubernatorzy (Argentyna jest republika federalną, więc jest to podobnie jak stany w USA) prowincji wystosowali apel o automatyczny podział dochodów federalnych na prowincje. La Presidenta jasno odpowiedziała, że dla spisków w Argentynie nie ma miejsca, a w sprawie strajku, że „w czasie kiedy cały świat płynie na Titaniku, z mentalnością skorpiona- my budujemy Arkę, na której już jest 9 mln legalnych pracowników” i dalej w takim sensie, że dla demokracji i protestów a Argentynie jest miejsce, ale dla działań antypaństwowych go nie ma. W skrócie- Moyano i Macri zostali oskarżeni o współpracę z obcymi mocarstwami (co w warunkach argentyńskich oznacza po prostu USA), zresztą zapewne słusznie, co oznacza dyskwalifikację z życia politycznego w razie uprawdopodobnienia tych oskarżeń. Znów- pożyjemy, zobaczymy, ale znając umiejętności prowadzenia polityki przez rząd i wręcz nieprawdopodobną skuteczność wywiadu przewiduję raczej kolejną spektakularną klęskę „opozycji”.
Czyli podsumowując- oprócz niewyjaśnionej sytuacji w Paragwaju, pozostałe próby destabilizacji i zmian władzy skończyły się klęską (OK- w Argentynie sprawa jeszcze nie jest wyjaśniona, ale IMO układ sił jest jasny). Dość wyraźnie był to konflikt pomiędzy międzynarodówką banksterską (czyli właściwie USA) a narodowymi rządami Ameryki Południowej.
Dla możliwości zarobkowych ma to też pewne znaczenie- otóż jeśli wygrają „narodowi” (na co wygląda) to jeszcze bardziej niż teraz będzie się opłacało inwestować zgodnie z linią rządową rozwoju kraju. Jeśli przegrają- to warto natychmiast ładować forsę w akcje spółek zajmujących się kolonialną eksploatacją tego regionu (znaczy rolniczych i górniczych).
UPDATE
Strajk i manifestacja okazały się totalną klapą.W strajku nie dość, że uczestniczyli właściwie tylko kierowcy ciężarówek (choć miał być generalny), to jeszcze sam widziałem pracowników stacji benzynowej (którzy mieli stajkować od południa przez trzy godziny) obsługujących klientów. Manifestacja to było ok 5-10 tys osób (co jak na 13-milionową metropolię i przewodniczącego największej centrali związkowej jest wynikiem żałosnym), a do tego zaraz przed jej rozpoczęciem przedstawiciele większości zrrzeszonych związków- ją potępili!! To jest oczywiście koniec kariery politycznej Moyano. Ale to nie wszystko- wczesnym popołudniem (czyli jak wszystko było jasne) prokurator "odnalazł" rządowe zawiadomienie o przestępstwie "naruszenia suwerenności energetycznej" przez Hugo Moyano i jego syna i wszczął śledztwo.
Przy okazji - La Presidenta oczywiście nie mogła sie spotkać z demonstrantami, bo w tym czasie otwierała wzorcową farmę świń tysiąc kilometrów dalej (serio!). Zresztą sami demonstranci, choć działaji według scenariusza, zdecydowanie byli pozbawieni woli walki- czyli znó katastrofa- z której oczywiście osobiście się cieszę i prognozuję, że jest to na dłuższy czas koniec agresywnych strajków w Argentynie- ale to akurat temat na całkiem długi i osobny wpis o związkach zawodowych w ogóle.

Dalej o polityce- czyli warto czytać książki- update


Był sobie w Argentynie strajk. Właściwie to jest sezon i na przyszłą środę zapowiadany jest strajk generalny kierowców ciężarówek (co przy prawie kompletnym uzależnieniu tego kraju od transportu samochodowego jest poważna sprawą). Historia tego konfliktu jest ciekawa. Otóż Hugo Moyano, poprzedni prezes Związku Kierowców Ciężarówek i obecny centrali związkowej CGT ma wspaniałe ambicje polityczne. A może już miał, tylko jeszcze o tym nie wie. W ich ramach nawiązał dobrą współpracę najpierw z Kirchnerami (co się skończyło w ok. 2009), a następnie z gubernatorem prowincji Buenos Aires (czyli części Argentyny wielkości Niemiec i odpowiadającej za ponad 1/3 PKB i zaludnienia). Ale ostatnio przesadził. Na konfrontację z rządem zbierało się od dawna, teraz nastapiła. Sytuacja bardzo przypomina sytuację Margaret Thatcher i jej starcia z górnikami i dokerami. Stąd reszta tytułu- kto czytał „Lata na Downing Street”, ten wie. Opis walki ze związkami jest tam dobry i szczegółowy- a właściwie jest to gotowy przepis do zastosowania w praktyce wobec antypaństwowych związków. A że na konfrontację zanosiło się od trzech lat, to zapewne i tutejszy rząd był przygotowany- czego jestem właściwie pewien.
Tak czy inaczej, obecnie Hugo Moyano jest prezesem centrali związkowej, a prezesem Związku Kierowców Ciężarówek jest.... jego syn, Pablo Moyano. Więc, klan Moyano wpadł na pomysł uzyskania władzy politycznej poprzez działalność związkową. Najpierw zgłosili dość absurdalne żądania- podwyżki dla kierowców o 30% (ok, to w warunkach tutejszej inflacji i ogólnego wzrostu jest tylko trochę odlotowe), ale- jeszcze ZNIESIENIA podatku dochodowego od wynagrodzeń, zwrotu już pobranego i zwiększenia dodatków rodzinnych. Oprócz podwyżki- cała reszta to postulaty czysto polityczne, skierowane do rządu, a nie pracodawców. Za to Moyano i sp. rozpoczęli akcję jako postulaty czysto płacowe. Kiedy nie mogli się dogadać z pracodawcami, minister pracy- zgodnie z przepisami wezwał obie strony do siebie- nawet kilka razy, do porozumienia nie doszło. Związek ogłosił pogotowie strajkowe. Najpierw trzydniowy strajk kierowców samochodów opancerzonych- czyli nie rozwożenie pieniędzy, choć gotówki w bankomatach raczej nie brakowało. Za to przedwczoraj, 20 czerwca ogłosił strajk kierowców cystern, połączony z blokadą rafinerii. I to był problem. Za to rozegrany przez związki jak najgorzej- choć pozornie rozsądnie. Zarówno Presidenta, jak też większość gubernatorów prowincji była w tym czasie w delegacjach zagranicznych. Przy okazji- 20.06 to jest w Argentynie Dzień Flagi- czyli święto narodowe. Można się było więc spodziewać słabej i nieskoordynowanej reakcji rządu. Ale jak ktoś nie czyta książek- to się może przeliczyć. Rząd najwyraźniej był przygotowany, choć wręcz udawał że nie jest. Paradoks? Nie do końca- tak właśnie się robi politykę.
Wczoraj (21.06) był główny dzień kryzysu. Od rana informacje, jak to w kolejnych regionach brakuje paliwa, rząd ogłasza, że jest dobrze, bo dla transportu miejskiego w Aglomeracji BA diesla wystarczy aż do soboty, prosi o ograniczenie podróży, informuje o zmniejszeniu częstotliwości autobusów międzymiastowych, itd. W międzyczasie wyjazd 8 cystern obsadzonych przez wojsko z rafinerii pod BA pod osłona policji (a właściwie żandarmerii- która tu jest przede wszystkim „lepszą” policją), itd.- czyli tak naprawdę, co nawet Moyano zauważył i w swej nieprzebranej mądrości powiedział publiczne- rząd eskalował konflikt. 8 cystern oczywiście nie zmieniło sytuacji na rynku w ogóle, za to pokazało, że związek nie jest wszechwładny. W międzyczasie mister pracy uznał, że należy obciążyć Związek Kierowców Ciężarówek grzywną 4 mln peso (ok 900 tys dolarów) za faktyczne nieprowadzenie negocjacji z pracodawcami. Następnie rząd złożył zawiadomienie o przestępstwie przeciwko suwerenności energetycznej popełnionemu przez Moyano. Sam nie wiem z którego artykułu kodeksu- w różnych mediach były sprzeczne informacje- ale to z całą pewnością dość poważne oskarżenie.
Ewidentnie wczorajszy dzień związek przegrał. Strajk został zawieszony, porozumienie płacowe osiągnięte- natychmiast i bez problemów, na warunkach kompromisu, opinia publiczna i nawet antyrządowe media są jednoznacznie przeciw związkom. Tu zaważyła kwestia rozpoczęcia strajku w święto narodowe i to jeszcze przez blokadę rafinerii YPF- z takim trudem odzyskanego narodowego koncernu. Sprawa w prokuraturze (tu w przeciwieństwie do Polski, to nie są żarty) i solidna grzywna. Cóż- należy czytać książki, o co osobiście klanu Moyano nie podejrzewam, za to jestem pewien, że Presidentna i większość ministrów taki zwyczaj posiada.
Więc dalej sprawdziłem moje podejrzenia, że rząd jest przygotowany. Oczywiście rafinerie i magazyny paliw to znane miejsca, więc po prostu sprawdziłem położenie tankowców (zwłaszcza produktowców) argentyńskich. I co- oczywiście sobie spokojnie stały w strategicznych portach. Tego nie mogłem ustalić, ale jestem praktycznie pewien, że były zapakowane „pod korek” dieslem- czyli w rzeczywistości to ten strajk mógł sobie trwać...
Za to dalsza zapowiedziana eskalacja jest ciekawa- czekam z zapartym tchem, choć raczej bez obaw. Otóż CGT zapowiedziało strajk generalny na najbliższą środę, połączony z demonstracją pod siedzibą rządu. Pożyjemy, zobaczymy. Ja obstawiam, że zarówno strajk, jak też demonstracja się odbędą, za to Presidenty i być może nikogo z rządu w tym czasie w BA nie będzie. Rząd już zapowiedział, że w strategicznych miejscach paliwo będzie, bo zadba o to wojsko, a tak w ogóle to kto to ten Moyano jest, bo ją wybrało 54% Argentyńczyków w pierwszej turze (wybory są tu obowiązkowe) i będzie realizować politykę jaką uważa za słuszną.
Przy okazji- gubernator Buenos Aires (prowincji, nie mylić z miastem), ostatni sojusznik polityczny Moyano, się wyraźnie od niego odciął, prosząc swój rząd o pełną współpracę z rządem federalnym. Czyli jak zwykle- tak się robi politykę. Zresztą, nawet jeśli ktoś się nie zgadza, trudno powstrzymać się przed słowami podziwu dla umiejętności prowadzenia polityki przez La Presidentę. Oczywiście jej cele to inna sprawa- ja akurat się zgadzam, jak cały czas podkreślam, choć to moje prywatne zdanie- ale co do strategii i taktyki- każdy, kto chce zaistnieć powinien brać przykład. Więc spokojnie czekam na koniec związkokracji w Argentynie
P.S.
Zabawa się jednak zaczyna szybciej. I niestety groźniej niż myślałem. Związkowcy na południu kompletnie zdemolowali jedną z większych kopalni gazu. To nie jest śmieszne- bo jest początek zimy, trzeba ogrzewać mieszkania w większości Argentyny, a prąd w szczycie zużycia też jest z gazu. Dzisiaj też Policia Metropolitana (czyli miasto Buenos Aires) rozpoczęło geałtowne wyrzucanie handlarzy z ulic w centrum i były jakieś względnie poważne starcia. Czyli po prostu obraz zschynchronizowanej destabilizacji. Oprócz tego- co mnie kompletnie nie zaskoczyło, wyszło na jaw porozumienie pomiędzy Mauricio Macrim (burmistrz miasta Buenos Aires ponoć wielki liberał i antyzwiązkowec (a w rzeczywistość ambasador banksterów) oraz Hugo Moyano (wspomniany już szef centrali związkowej), na mocy którego większość z trzykrotnie wyższych niż w reszcie Argentyny kosztów wywozu śmieci trafia do- oczywiście Związku Kierowców Ciężarówek- kierowanego przez syna Hugo Moyano. 
Istnienie takiego porozumienia było w miarę oczywiste- ale zwłaszcza sprawa gazu pokazuje, że to jest praktycznie próba zamachu stanu. Cóż- najbliższe dwa tygodnie pokażą co będzie. Ja mimo wszystko obstawiam rząd.
Trudno jest tu zdadywać co się stanie, ale na logikę bym przewidywał rajdy policji na domy Moyanów i Macriego i zapewne znalezienie jakiś mocno kompromitujących rzeczy jeszcze przez zapowiadanym na środę strajkiem.

Wracamy do historii- czyli wielka i nieznana klęska brytyjskiej armii


Dzieją się na świecie ciekawe rzeczy, ale historia bywa też pouczająca. Więc wróćmy spokojnie 200 lat wstecz. Co jest bardzo charakterystyczne- do kompletnie zapomnianej bitwy, choć była całkiem spora, jak na swoje czasy. Co prawda- to nie jest nic dziwnego w świecie dominacji kultury anglosaskiej, ponieważ była to jedna z większych klęsk armii brytyjskiej. Brytyjczycy w swojej historiografii przyznają się do porażek tylko wtedy, kiedy potem jednak przeciwnika pokonają. W tym wypadku nic takiego nie nastąpiło- więc- bitwa jest zapomniana.
Otóż w roku 1806 nastąpiła druga inwazja brytyjska na Buenos Aires. Pierwsza była rok wcześniej- nawet w miarę udana, Redcoats zdobyli miasto i utrzymali je przez 46 dni, aż powstańcy ich wyrzucili.
Więc nadszedł rok 1806. Przypominając perspektywę historyczną- Hiszpania jest sojusznikiem Francji, więc jest w tanie wojny z Wielką Brytanią. Już jest po bitwie pod Trafalgarem, brytyjska dominacja na morzach jest absolutna, komunikacja Hiszpanii z koloniami jest praktycznie nieistniejąca. Brytyjska armada, powracająca z Południowej Afryki, właśnie podbitej kosztem innego sojusznika Napoleona, Holandii, zdobywa Montevideo i armia rusza na podbój reszty kolonii dorzecza La Platy- do której kluczem jest Buenos Aires.
Brytyjskie siły wynosiły coś pomiędzy 9 a 11 tys żołnierzy (dla porównania- jedyna wielka armia wystawiona w tym czasie przez UK to była armia Wellingtona- coś ok. 20-30 tys wojska), czyli spore. Ale należy dodać, że była to właściwie całość elitarnych oddziałów brytyjskiej armii- 95 Rifles, 71 Highlanders, 40 Regiment i 17th Lancers. Po drugiej stronie mamy milicje zmobilizowaną z mieszkańców Buenos Aires, w tym nawet niewolników, zresztą mniej liczną.- bo poniżej 7 tys żołnierzy. Należy jeszcze przypomnieć, że wówczas armia brytyjska była najlepiej wyszkoloną i najlepiej uzbrojoną armią na świecie (maszynowa produkcja uzbrojenia i wzajemna wymienialność części- to naprawdę ważne). Wobec czego bitwa stoczona na przedmieściach trwała kilka minut i zakończyła się oczywistym zwycięstwem Redcoats.
Następnego dnia Brytyjczycy ruszyli przez miasto, ze strategicznym zamiarem opanowania fortu i kościołów (najsolidniej i najłatwiej do obrony zbudowanych obiektów).
To jak im poszło- to już oddam głos dowódcom:
„Bez znacznych strat dotarliśmy w okolice Kolegium Jezuitów, po ustawieniu naszego lekkiego działa w celu rozbicia bramy, nagle przeciwnik pojawił się w oknach, na dachach budynków i u obu wylotów ulicy. W mgnieniu oka przestała istnieć przednia straż i odnieśliśmy pewne straty wśród artylerzystów i kawalerii.” Płk. Henry Cadogan
„Przed osiągnięciem wyznaczonego celu, którym był kościół św. Franciszka, z powodu ataków niewidocznego przeciwnika straciłem wszystkich oficerów oraz prawie wszystkich żołnierzy przedniej straży oraz oficerów i prawie połowę żołnierzy następnej kompanii...” Płk. Denis Pack
„Przed osiągnięciem wejścia do kościoła św. Michała zostaliśmy zaskoczeni gwałtownym ogniem przeciwnika. Straciwszy trzydziestu żołnierzy u wejścia do kościoła, uznałem, że należy się wycofać na lepszą pozycję. Jednakże w trakcie wycofywania się zostaliśmy przygwożdżeni przytłaczającym ogniem przeciwnika. W tym momencie żołnierze, gdzie na stu zginęło lub zostało rannych osiemdziesięciu postanowili się schronić w trzech najbliższych domach” Płk. Alexander Duff. Cytaty za hiszpańską Wikipedią.
To jest właściwy opis bitwy. Brytyjczycy, z właściwą sobie racjonalnością, zaprzestali ataków na miasta. Jeszcze w 1945 nie wybierali się do Berlina.
Należy oczywiście dodać, że bitwa trwała jeden dzień, po którym siły brytyjskie się poddały. Gdyby dowódca tego nie zrobił- należało się rozsądnie spodziewać totalnej anihilacji już następnego dnia. Brytyjskie pułki straciły sztandary i nigdy więcej nie wpadły na pomysł ataku na B.As.
Ale teraz spójrzmy na propagandę. To było ok. 20- 25% łącznych brytyjskich sił lądowych wówczas, w tym wszystkie elitarne pułki (40, 71, 95), a dziś praktycznie nikt o tym nie wie. Była to jedna z największych klęsk armii brytyjskiej w historii (generalnie chwalebnej, trzeba przyznać).
I to jest też różnica polityki historycznej. Zadziwiające jest to, że w historii walk Argentyny (i poprzedzających podmiotów państwowych) odbyło się pięć wojen ze Zjednoczonym Królestwem, w tym tylko jedna przegrana przez Argentynę- dziwnym trafem to jest jedyna wojna o której ktokolwiek ma pojęcie- czyli wojna o Południowy Atlantyk (zwana inaczej wojną Falklandzką).
Ale wracając do rzeczy- to jest raczej przykład, jak bardzo powszechne nauczanie historii jest pewnym narzędziem propagandy i manipulacji opinią publiczną, niż czymkolwiek innym. Ale wchodząc głębiej można się czegoś nauczyć.  

Czy Buenos Aires jest bezpieczne-? czyli świat medialny i rzeczywisty


Zacznijmy od stereotypów- Argentyna, a zwłaszcza Buenos jest miejscem, gdzie ludzie mieszkają w zakratowanych i owiniętych drutem kolczastym domach, bojąc się wyjść na ulice bez karabinu, a bandy uzbrojone w maczety biegają po ulicach i zarzynają każdego kto nie odda im portfela i butów.
A teraz spójrzmy na rzeczywistość. Należy najpierw uświadomić sobie jedną rzecz- im większe miasto tym przestępczość wyższa. Nie tylko w liczbach bezwzględnych (co oczywiste), ale również w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Po prostu- w wielkim mieście łatwiej o anonimowość, a co za tym idzie możliwość ukrycia się, planowania, itp. oraz, co też nie jest bez znaczenia- większa populacja potencjalnych wspólników i dostęp do dalszych fachowych usług, typu paserzy, itp. Więc generalnie- im większe miasto, tym wyższa przestępczość (w ramach danego kraju). Z niewielkimi wyjątkami działań o charakterze partyzantki, wojen gangów lub w miarę wyjątkowe w danym kraju miasta (relatywnie niewielkie ośrodki ze znacznymi ilościami zagranicznych, zamożnych turystów, ośrodki turystyki burdelowo- narkotykowej, itp.
Powiedziawszy to, można wracać do konkretów. W jakimś filmie (chyba coś o Wietnamie?) padło piękne pytanie- a jak u was z narkotykami?- Nie ma problemu, wszyscy mają pod dostatkiem. Tak samo z przestępczością w Argentynie- jest, zwłaszcza w Buenos Aires. Nie ma na świecie takiej możliwości, aby miasto tej wielkości było całkowicie bezpieczne. I nie jest. Za to jeśli mówimy o relatywnych porównaniach- to obraz jest jakby zupełnie inny od świata mediów i opinii. Otóż, patrząc na wielkie miasta- Buenos Aires jest drugim NAJBEZPIECZNIEJSZYM miastemw Amerykach (obu!), po Toronto. Co prawda ostatnie kompletne dane jakie znalazłem były z 2008 r., a od tego czasu sytuacja się zmieniła. Tutaj sporo na lepsze. Znalazłem artykuł z zeszłegoroku, twierdzący, że BA jest bezpieczniejsze niż Toronto- czyli jest najbezpieczniejszym miastem w Amerykach, zreszta w ostatnich tygodniach sytuacja się jeszcze poprawiła, bo złodzieje na "gościnnych występach" wyjechali z powodu braku możliwości wymiany peso na dolary. Njabezpieczniejszym w obu Amerykach- przed jakąkolwiek metropolią USA, ilość zarówno morderstw jak też drobnych kradzieży jest dużo niższa niż np. w Paryżu i trochę niższa niż w Londynie. To co nieco odróżnia BA, to praktycznie brak jakiejś koncentracji przestępczości. Niestety szansa na włamanie jest zbliżona zarówno w północnej części Capital Federal (najlepszej), jak też na południowych przedmieściach (najgorszych). Ale oczywiście histeria medialna jest absurdalna. Media (a właściwie tutejszy odpowiednik „Agory”, kontrolujący prawie cały rynek), o prawie każdej sprawie trują godzinami i dniami. Jest oczywistym, że w 13-milionowej aglomeracji jakieś zabójstwo musi być przynajmniej raz w tygodniu (niestety, ale jest) i jest okazja do histerii. Drugą sprawą jest nastawienie społeczne- do lat 90-tych przestępczość była rzeczą prawie nieznaną w Argentynie, więc kiedy się pojawiła, ludzie popadli w szok, a media podkręcają sytuację. Co prawda od szczytu w 2001-2002 wiele się zmieniło, ale zawsze jest chwytliwy temat i możliwość ponarzekania na rząd. Tak czy inaczej dla kogoś, kto żył w Polsce lat 90-tych poziom przestępczości w Buenos jest po prostu śmieszny. Choć oczywiście nie wszystko wygląda tak różowo (znaczy to w ogóle nie wygląda różowo, bo zabójstwa, rozboje i włamania są, i to prawie codziennie) ponieważ, Buenos cieszy się, niestety zasłużona, opinią miasta z najlepszymi kieszonkowcami na świecie. Portfela zdecydowanie należy tu pilnować. Dla niedowiarków- anegdota- kiedy córka H.W. Busha przyjechała sobie na wycieczkę do BA, pod solidną ochroną Secret Service oczywiście,- ukradziono jej torebkę. Nikt nic nie widział, żaden z agentów nie zauważył, na kamerach w restauracji nic nie znaleziono, sprawców nigdy nie złapano- choć oczywiście to był lekki skandal międzynarodowy.
Jak udowodnił eksperyment, część przestępczości jest nieodmienne związana z latynoską mentalnością, a nie bieda czy brakiem szans. Znaczy- pozostawiono na ulicy rowery bez łańcuchów, itd. czekając kiedy zostaną ukradzione. Otóż w najbogatszej dzielnicy rower zniknął po 3 minutach, kiedy w relatywnie biednej i zagrożonej endemiczną przestępczością- po 7 godzinach. Po zwinięciu sprawców okazało się, że wszyscy to byli mężczyźni, którzy asolutnie nie potrzebowali dorabiać sobie na kradzieży, za to chcieli poczuć "dreszcz emocji". I to jest kolejna część przestępczości w BA
A co do reszty Argentyny- przejrzałem statystyki przestępczości- w pozostałych wielkich miastach jest to samo co w BA, choć na mniejsza skalę i w mniejszym stopniu, za to w małych ośrodkach (tak poniżej 100 tys. mieszkańców) przestępczość ogranicza się do bójek i drobnych kradzieży. Włamania i rozboje (tego podziału w statystykach nie ma, bo w tutejszym kodeksie podpada to pod ten sam artykuł) są zdecydowanie rzadkością, zabójstwa i gwałty właściwie nie występują (właściwie- co nie znaczy, że wcale!).
Krótko mówiąc- wedle mojego własnego poczucia i twardych statystyk, Argentyna jest krajem bardzo bezpiecznym. Wedle informacji medialnych- bardzo niebezpiecznym. Stąd też przeciętny oglądacz telewizji może sobie wyrobić zdanie (a nawet je rozpowszechniać) o strasznie dzikim kraju, co jest kompletną bzdurą. Powiedzmy, że moich własnych doświadczeniach w Polsce, byłem w stanie zaakceptować wysoki poziom przestępczości i po informacjach medialnych spodziewałem się go tutaj. Rzeczywistość okazała się odmienna i dopiero niedawno spojrzałem w twarde dane. I co? I cytując La Presidentę- „Wyborcza, jak zwykle, kłamie”

Model agroeksportowy i przemysłowy gospodarki


Te dwa modele opisują zasadnicze cechy gospodarki i polityki państwa. Można wybrać jeden albo drugi. Model agroeksportowy oznacza państwo, które funkcjonuje w oparciu o produkcję i eksport płodów rolnych (choć akurat to nie ma znaczenia- identycznie się to odnosi do oparcie gospodarki o górnictwo, chodzi po prostu o surowce).
Te dwa modele gospodarki się zupełnie i zasadniczo różnią.
Zacznijmy od pierwszego- chyba najbardziej znanym czytelnikom przykładem jest I Rzeczpospolita (i jednocześnie jednym z wyraźniejszych). Otóż była sobie warstwa posiadaczy ziemskich (wytwórców dóbr eksportowych) . W jej najlepszym interesie leżało utrzymanie niskich kosztów produkcji (pańszczyzna!), minimalne państwo i brak opodatkowania (lub jak najniższe) oraz brak ceł na towary konsumpcyjne. To wszystko właśnie w I RP istniało. Na straży tych zdobyczy stał sejm, właśnie złożony z reprezentantów tychże producentów-eksporterów. Jedyna gospodarka, która naprawdę istniała w I RP- to właśnie nastawiona na obsługę szlachty- transport zboża do Gdańska (domena magnatów i żydów) oraz import dóbr konsumpcyjnych dla szlachty. Co oczywiście nie zmienia faktu, że przeciętny chłop miał wystarczającą ilość żywności dla siebie, zwykle więcej niż w przeludnionej zachodniej Europie. Ale kraj nie mógł odejść od tego modelu.
Drugi model- to kraj uprzemysłowiony (czy jakkolwiek to nazwiemy w danych czasach). Warstwą dominująca są drobni wytwórcy/przemysłowcy. W ich interesie prowadzona jest polityka przemysłowa. Podstawowym ich problemem jest chłonność rynku wewnętrznego i zagraniczne rynki zbytu wyrobów przemysłowych. Wobec czego, prowadzona polityka ma na celu osiągniecie wystarczającego popytu wewnętrznego, ochronę przed zagraniczną konkurencją. Czyli- w skrócie- polityka protekcjonistyczna. Dla zamożnych i klasy średniej to stwarza oczywiście możliwości inwestycji i ekspansji przemysłowej, dla biednych- poprawę warunków życia. Tu ciężko przytoczyć „czysty” model, choć najbliższe jest niemiecki Związek Celny z lat 1832-1871 i USA od uzyskania niepodległości do czasów rozpoczęcia polityki imperialnej (wojna z Hiszpanią 1898), ewentualnie odejścia od standardu złota (1971).
To wszystko ma oczywiście także wpływ na ustrój państwa- jak pokazałem na przykładzie I RP. Czyli- tak naprawdę, kto ma kasę ten rządzi. Albo są to eksporterzy surowców, albo przemysłowcy. Dziś zresztą jest trzecia możliwość- banksterzy, choć ci są bliżej surowców, kredytując konsumpcję (żydzi w I RP!!!) czy kopalnie.
To wszystko wcale nie determinuje poziomu zycia przeciętnego człowieka. Wcale a wcale, gdyż- przy relatywnie niewielkiej ilości ludzi w stosunku do zasobów możliwy jest niesamowicie wysoki poziom życia w modelu surowcowo-eksportowym, tak jak jest możliwy niski poziom życia (a wręcz konieczny) na początku rozwoju przemysłowego.
Jest też trzeci model gospodarczy, siłą rzeczy znacznie mniej powszechny- czyli imperialny. Są to kraje, które żyją z wyzysku innych. Oparte jest to na kontroli handlu międzynarodowego i oczywiście potężnej armii i flocie to umożliwiającej. Historycznie- jest to Rzym w czasach imperialnych, Hiszpania w 16 w., Wielka Brytania w czasach królowej Wiktorii i USA (jeszcze) obecnie. Zresztą chciałbym zauważyć, że kiedy kończą możliwości eksploatacji kolonialnej- rozpoczyna się potężne załamanie- stąd też nie wróżę najlepszej przyszłości dla USA...
Gdzie jest tu Polska- w nieciekawym punkcie. Otóż próby i możliwości przekształcenia naszego nieszczęsnego kraju w przemysłowy były podejmowane w latach c. 1890-1905, potem za sanacji, a następnie w czasach Gomułki (a tak!). Były to próby mniej lub bardziej udane, tak czy inaczej dziś pozostała rola wytwórcy prostych produktów, surowców i dostarczyciela taniej siły roboczej.
Teraz, jak zwykle, wrócę do Argentyny jako pozytywnego przykładu. Choć lepszym będzie Brazylia, gdzie bardzo trudna droga od agroeksportu do przemysłu odbyła się w latach 60-tych i 70-tych. Obecnie Brazylia jest regionalną (a w pewnym zakresie i światową) potęgą. Argentyna jest dopiero (po raz kolejny...) na tej samej drodze. Co oczywiście stwarza spore implikacje biznesowe- rolnictwo i górnictwo daje nieco mniejsze zyski- bo jest dość wysoko opodatkowane, a produkty luksusowe dla konsumpcji właściwie zaporowo, za to przemysł rośnie jak na drożdżach, chroniony cłami i zamówieniami publicznymi tylko dla krajowych producentów (znaczy- kto sypie piasek, nie ma znaczenia, ale kto wkłada know- how, już ma). Przyznam się, że mój optymizm, co do dalszego rozwoju Argentyny wynika także z pewnego udziału w tej rozbudowie krajowego przemysłu i przekształcaniu w kraj przemysłowy, ale cóż- bliższa ciału koszula....
Tak czy inaczej- twierdzenia o wpływie opodatkowania na rozwój kraju są raczej bzdurą. Znaczenie ma poziom popytu wewnętrznego- czyli podatków pośrednich, za to całkowity poziom opodatkowania- nie ma (prawie) żadnego. Pewien oczywiście ma, istnieje tu jakaś granica- ale  wbrew twierdzeniom niektórych, nie ma ona wielkiego znaczenia. Na przykład- dla krajowego producenta wyrobów AGD to , czy podatek dochodowy wynosi 15 czy 35 % dużego znaczenia nie ma (wbrew pozorom). Dla międzynarodowej korporacji znaczenie ma (choć też mniesze niż np. kurs walutow). 
Cóż- zobaczy,y, czy to przekształcenie się obecnemu rządowi Argentyny uda. Przeciwnicy są potężni, ci którym się to będzie opłacać na razie dość mali. Jeśli się uda- spora część społeczeństwa zyska, niektórzy naprawdę dużo (znaczy producenci dóbr przemysłowych), inni stracą (czyli importerzy) . Jak będzie- zobaczymy. Ja i tak mam nadzieję na utrzymanie obecnej polityki. Akurat moja sympatia dla tego kraju, jak też portfel mówią tu zgodnie....

Apel w sprawie "polskich obozów koncentracyjnych"


HansKlos poprosił mnie o rozpowszechnienie tego apelu, spełniam jego prośbe z przyjemnością, prosząc  Czytelników o dalsze rozpowszechnianie i oczywiście do spełnienia apelu Hansa o aktywność  w Wikipedii:

Ostatnimi czasy w wielu obcojęzycznych mediach zamiast określenianiemieckie obozy zagłady na terenie obecnej Polsce, stosowany jest zwrot polskie obozy koncentracyjne. W związku z tym publikuje swój apel do wszystkich, którym droga jest prawda - niech zbrodnie tych Niemców, którzy ich dokonali nie zostaną zapomniane i niech ta hańba uderza po wsze czasy w zbrodniarzy i ich potomków.

Apeluję, aby dla przywrócenia prawdy, tłumaczyć z polskojęzycznej Wikipedii hasło "polskie obozy koncentracyjne" na inne języki i zamieszczać w obcojęzycznych wersjach tej internetowej encyklopedii.  Jeśli ktoś dobrze zna jakiś język, albo ma znajomych, czy przyjaciół, którzy biegle posługują się obcym językiem, to proszę, abyście tłumaczyli i publikowali hasła odnoszące się do tzw. "polskich obozów koncentracyjnych". W Wikipedii każdy może założyć sobie konto i tworzyć nowe hasła. Tłumaczcie ten zwrot na niemiecki, chiński, rosyjski, francuski, hiszpański i każdy inny język, tak, aby każdy człowiek mógł w swoim własnym języku dowiedzieć się czym naprawdę były "polskie obozy koncentracyjne" i jakich okropieństw i zbrodni dokonali w nich Niemcy.

Apeluję, gdy tylko pojawią się w Wikipedii tłumaczenia, kopiujcie z Wikipedii tekst i wklejajcie w komentarzach pod artykułami i wszędzie tam, gdzie tylko pojawi się zwrot "polskie obozy koncentracyjne".Sprawmy swoim działaniem, aby niemieckie ludobójstwodokonane w tzw. "polskich obozach koncentracyjnych" już na zawsze pozostało niemieckim i aby niemieckie starania aby zdjąć z siebie odpowiedzialność za te zbrodnie poszły w dym. Niech pamięć o tej zbrodni trawa, a kłamstwa tych, którzy próbują oczyścić zbrodniarzy z ich win obrócą się przeciw zbrodniarzom. Zmuśmy niemieckich zbrodniarzy i ich potomków, aby musiało przeminąć tysiąc lat, zanim zatarta zostanie wina Niemiec za te zbrodnie.

Kopiujcie, powielajcie i rozpowszechniajcie ten apel na swoich blogach, na forach i na portalach! Nie pozwólmy, aby niemieccy zbrodniarze i ich potomkowie pluli w twarz ofiarom swych zbrodni - Polakom, Żydom, Cyganom, Rosjanom, Ukraińcom, Francuzom i wszystkim innym nacjom, których przedstawicieli zamordowano w tzw "polskich obozach koncentracyjnych" Apel przekazujcie również do uczciwych Niemców i potomków tych Niemców, którzy zostali zamordowani przez swoich rodaków - Niemców, których w zbrodniarzy przekształciła zbrodnicza ideologia narodowego socjalizmu finansowana przez wielki niemiecki i amerykański kapitał.

                                                                                  HansKlos


Odrobina fałszu w historii po latach może łatwo przyczynić się do wybielenia historycznej odpowiedzialności Niemiec za Zagładę” – przekonywał Alfred „Grubas” Benzinger. Koncepcja Agencji 114 uzyskała akceptację szefa Gehlen Organisation, bowiem w latach 50. Niemcy, które chciały odbudować swoją pozycję w Europie, musiały postawić na gospodarkę, i to potęga gospodarcza była dalekosiężnym celem rządzących Niemcami. To właśnie budowie silnej gospodarki podporządkowano wszystkie priorytety państwa i jego instytucji, w tym służb specjalnych. Pod koniec lat 50. Niemcy stanęły przed bardzo trudnym zadaniem poprawy wizerunku na arenie międzynarodowej. Stawką było nie tylko dobre imię nowego państwa, ale przede wszystkim rozwój gospodarczy, bo przez pewien czas po zakończeniu II wojny światowej w krajach dotkniętych wojną nikt nie chciał kupować niemieckich towarów. W łonie zachodnioniemieckich specsłużb powstała koncepcja szeregu działań propagandowych, aby temu zaradzić. Jednym z nich była próba zrzucenia chociaż części odpowiedzialności niemieckiej za ludobójstwo. Opracowanie planu i strategii działania Gehlen polecił swoim najbardziej zaufanym ludziom, pracownikom Agencji 114. To oni pod kierownictwem Benzingera opracowali koncepcję, aby posłużyć się semantyczną manipulacją i wprowadzić do obiegu medialnego termin „polskie obozy zagłady”. Zarzuty o manipulację odpierano tłumaczeniem, że taki właśnie termin jest skrótem odnoszącym się do hitlerowskich obozów zagłady w Polsce. W rzeczywistości jednak termin „polski obóz koncentracyjny” w świadomości odbiorców mediów masowych subtelnie, wręcz w niedostrzegalny sposób zmieniał ofiary – w tym wypadku Polaków – w sprawców. Terminem „polskie obozy koncentracyjne” zaczęły posługiwać się opiniotwórcze zachodnioniemieckie media: głównie gazety i stacje telewizyjne. W bardzo sprawny sposób ten termin został przeniesiony do przestrzeni informacyjnej w USA i Europie Zachodniej

Od siebie dodam, że zapewne w trakcie prób wpisywania do Wikipedii dojdzie do wojen edycyjnych. Bardzo ciekawą rzeczą, będzie sprawdzenie, kto się upiera nad innym brzmieniem.